Zmienię się
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:35:51
S za to, że nie przestraszyła się mojej brzydkiej twarzy
i za zrozumienie, że oni wszyscy we mnie siedzą





To czwarty rok. Czwarty rok wyglądam zza tych samych krat, na ten sam widok za nimi. Ulica, po drugiej jej stronie sklep z zabawkami, obok drogeria, obok apteka, obok budka telefoniczna i kawałek przejścia dla pieszych. Zmieniają się pory roku, zmieniają się ludzie z tej wysokości mali jak plastikowe lalki. Dni przesypują się w klepsydrze z góry, gdzie te, które zostały, na dół, gdzie te, które już odsiedziałem. Nie doszły jeszcze do połowy, tak mówią moi lekarze.

Skwapliwie odkreślam na białej ścianie czas. Sześć pionowych kresek, jedna pozioma to tydzień. Cztery tygodnie to miesiąc - biorę go w okręg. Dwanaście okręgów to rok - biorę go w kwadrat. Wczoraj zakreśliłem czwarty kwadrat - czwarty rok mojego życia ukradziony przez ten zakład. Ile jeszcze? Nikt nie potrafi mi powiedzieć. Czy żałuję? Kilku rzeczy na pewno, chociaż mam świadomość, że jestem tu ze swojej winy. Tylko i wyłącznie ze swojej winy.

Myślę, że gdyby nie Krzysztof w końcu bym go zabił. Kilka razy było już blisko. Gdyby nie Krzysztof w końcu by się stało, a ja żałowałbym do końca życia - bardziej, niż tego, że jestem w zakładzie. Czy go kochałem? Czy kocham? Trudno powiedzieć. Uczucia zlewają się we mnie, zatracają granice. Myślę, że kocham go i nienawidzę jednocześnie. Że nim gardzę. I że go szanuję. Prawda jest taka, że wciąż mam łzy w oczach, kiedy przychodzą paczki od niego. Dwa okręgi temu dostałem książkę. W przepisowej formie oczywiście. Na najgorszym , makulaturowym papierze z wygładzonymi krawędziami. Luźne kartki w czymś przypominającym płócienną teczkę. "Pielgrzym". Przeczytałem ją już pięć razy. Myślę, że chciał mi w ten sposób przesłać nadzieję.

Ten mój kochany głupi Jacek.

Cieszę się, że go nie zabiłem.

Miał siedemnaście lat, kiedy go poznałem. Był rozżalony. I zbuntowany. I samotny. Znalazłem w nim bratnią duszę. Od razu. Pamięć z trudem dopuszcza do mnie wspomnienia w których było dobrze. Kiedy oglądaliśmy razem filmy, jedliśmy wspólne obiady, rozmawialiśmy. Zdecydowanie więcej było zła w naszym związku. Dobro tonęło w jego oceanie. Nienawidziłem Jacka za to, że był ze mną. Za to, że rozumiał, że wybaczał. Że kochał. Gardziłem, że nie miał siły, żeby się bronić. Żeby odejść ode mnie do cholery. Powinien był. Powinien był zostawić mnie - dać mi możliwość odczuwania żalu i złości. Powinien był pozwolić mi się znienawidzić. Pozwolić błagać się, żeby do mnie wrócił, żeby dał mi jedną szansę. Ale on był, wciąż był, kochając, wybaczając, znosząc wszystko. Tak nie można. Nienawidziłem go za to.

Poniżałem. Mieszałem go z błotem przy każdej okazji, przy ludziach, na ulicy, publicznie. Wytykałem mu każde najmniejsze potknięcie, każdy błąd, nawet te, których nie popełnił. Znosił wszystko z pokorą. Opuszczał głowę, przepraszał. A ja nienawidziłem go coraz bardziej. Biłem. Szarpałem. Wracaliśmy do domu ze spaceru, na którym razem się śmialiśmy. Chwytałem go za te jasne, półdługie włosy i tłukłem jego głową w futrynę aż zaczynał krwawić. Albo osuwał się na podłogę. Klękałem przy nim i pytałem troskliwie "Kochasz mnie Jacku?". "Kocham" odpowiadał zawsze, niezmiennie. I wtedy nienawidziłem go aż do bólu. Policzkowałem go mocno, bez powodu, milion razy patrzyłem na łzy w jego oczach i wtedy go kochałem. Dlaczego to on przepraszał mnie za to, co robiłem? Nawet wtedy, kiedy krzywdziłem go bardziej? Najbardziej jak można.

Wracał ze szkoły, a ja podkręcony już wódka, albo działką czekałem na niego w przedpokoju. Biłem go tak długo, aż się nie przewrócił, wtedy za włosy ciągnąłem go do pokoju, wykręcałem ręce aż do chrzęstu stawów, wiązałem sznurkiem tak mocno, aż siniały mu dłonie. Zdzierałem z niego ubranie i gwałciłem. Bez oliwki, bez śliny, na sucho. Brałem go mocno, szarpiąc za włosy i wciskając jego twarz w poduszkę, żeby stłumić krzyki. Wciąż podnieca mnie sama myśl o tym. Czasem kneblowałem go tym, co miałem pod ręką. Gwałciłem kilka razy, sam, wibratorem albo butelką po piwie, chciałem słyszeć jego zduszony krzyk, widzieć łzy. Kiedy tracił przytomność spuszczałem mu się na plecy, albo na twarz. I zostawiałem tak. Patrzyłem na niego kilka godzin, tak długo aż się nie obudził. Dygotał, płakał, a ja wciągałem mu knebel, zmuszałem, żeby na mnie spojrzał i pytałem "Kochasz mnie Jacku?" a on, nawet jak nie mógł mówić, kiwał głową, że kocha. Wtedy gwałciłem go dalej. Biłem, kopałem, nawet ciąłem nożem, chciałem usłyszeć że mnie nienawidzi. Nie usłyszałem nigdy.

Myślę, że tamtego dnia bym go zabił. Wiążąc go wyłamałem mu bark, tak, że zemdlał zanim jeszcze na dobre zacząłem. Rzuciłem go na łóżko i rozebrałem. Lałem mu właśnie wódkę do ust, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Jacek zatrzepotał powiekami, krzyknął kiedy w niego wszedłem, zawył, kiedy szarpnąłem jego związanymi na plecach rękami i znów stracił przytomność. Pukanie do drzwi stało się bardziej natarczywe, ale ja byłem zbyt zajęty. W moich żyłach krążyły dwie działki najczystszego towaru, pod sobą miałem ciało, należące całkowicie do mnie, krzyknąłem coś na odczepnego, ale ktoś za drzwiami był natarczywy. Doszedłem szybko bo strasznie byłem nakręcony. Brakowało mi tylko krzyku. Ten z za drzwi zaczął w nie walić pięściami, aż jęczały zamki i zawiasy, ale drzwi były mocne. Zawlokłem Jacka do łazienki, zatkałem korkiem zlew i napuściłem do niego wody. Trzymając chłopaka pod wykręconymi ramionami wepchnąłem jego głowę pod powierzchnię, chciałem żeby się obudził. Z jego ust i nosa, leciały bąbelki powietrza, ale nie odzyskiwał przytomności. Wtedy właśnie drzwi ustąpiły. Krzysztof, starszy brat Jacka wpadł do mieszkania jak rozjuszona bestia. Wyrwał mi go z rąk, chłopak zakrztusił się, zacharczał, zwymiotował wodą. Patrzyłem na to. Wtedy go kochałem, kiedy Krzysztof ostrożnie kładł go na podłodze w łazience. Woda zaczynała się przelewać przez krawędź umywalki. Naprawdę go kochałem. I kochałem Krzysztofa za razy jakie spadły wtedy na mnie. Bił mnie i kopał tak długo aż straciłem przytomność. A potem bił i kopał dalej. Do teraz jestem mu wdzięczny.

Obudziłem się już tutaj. Cztery lata temu. Wyżebrałem od pielęgniarza obietnicę, że dowie się co z Jackiem. Wyszedł ze szpitala po trzech tygodniach. Napisałem do niego list. Własną krwią, szesnaście kartek duszy wysłałem mu. Nie przyszedł nigdy, ale przysyła paczki co trzy okręgi. Od czterech kwadratów.

Wyglądam przez to samo okienko na ten sam widok i marzę, żeby dojrzeć jego jasne włosy pod sklepem z zabawkami. Kiedy już wiem co robiłem źle myślę, że mogę się zmienić. Mam taką nadzieję.