Spontaniczna decyzja 5
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 31 2013 11:50:02


Obaj mężczyźni nie spodziewali się, że dzień tak szybko minie. Ubrali się elegancko, acz bez przesady, przecież to tylko kolacja, a nie przyjęcie. Chociaż założyli marynarki, co by jednak nie musieli znosić dodatkowych krzywych spojrzeń również z tego powodu.
Jessie zatrzymał samochód przed domem Evelyn i zrobił to z taką irytacją, że omal nie wpadł na auto brata. Powodem do nerwów nie było to spotkanie, tylko miejsce. Gdy dziś jego siostra potwierdziła porę kolacji, to jeszcze przekazała, gdzie się ona odbędzie. Podobno dom babci był najlepszy do spotkania, tym bardziej, że o niego chodziło w testamencie. Akurat wychodził z pracy, gdy otrzymał telefon i po tych dwóch godzinach nadal był zły, co było szczególnie widoczne, gdy zaciskał mocno palce na kierownicy, aż mu kostki pobielały.
- Spokojnie. Oni chcą tylko sprawić, byś nie panował nad sobą - ciepły głos Colina rozbrzmiał w pojeździe. Nadal nie mógł pojąć, co nimi kierowało. Przecież Jessie był ich synem, bratem, a oni go tak traktowali. Nie łudził się, że dziś będzie inaczej. Dlatego musiał się postarać o to, żeby jego druga połowa panowała nad sobą, a jednocześnie pokazać im, że bardzo się kochają.
- Próbują to robić, ale nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Sądzą, że jestem małym, biednym chłopcem, który się niedługo podda. Zejdzie im z oczu, a najlepiej z tego świata. Czarna owca w rodzinie jednak im na to nie pozwoli. - Zacisnął mocniej palce.
- Miałeś się uspokoić. - Colin położył swoją dłoń na jego. Jessie spojrzał na nie, a potem na mężczyznę.
- I się uspokoję, jak tam pójdziemy. Chętnie pooglądam sobie ich twarze. Kochanie, pora na kolejną scenkę. - Z ociąganiem wysunął rękę spod ciepłych palców. Pierwszy wysiadł z auta, będąc zdecydowany na wszelkie okazywanie uczuć mu przez Colina, a także i on musiał się postarać. Babciu, w co ty mnie wpakowałaś? Po co ci to było?
Tego nadal nie rozszyfrował.
Weszli do budynku i hol powitał ich bukietami kwiatów ustawionymi na wysokich stojakach, a także idącą w ich stronę Celeste, wieloletnią pracownicę Evelyn Carson. Kobieta miała na sobie skromną, czarną garsonkę ze spódnicą tuż za kolano. Przyprószone siwizną brązowe włosy upięła w koka kilka centymetrów nad karkiem.
- Paniczu Jessie, miło znów cię widzieć. - Uśmiechnęła się szczerze.
- Ciebie też, Celeste. Poznaj mego narzeczonego, Colina. - Wziął mężczyznę pod lewą rękę, przez co ten musiał ją zgiąć w łokciu. Nie chciał jej okłamywać, ale musiał.
- Dzień dobry panu. Cieszę się, że nasz mały Jessie ma kogoś u swego boku.
- Mnie też miło panią poznać. - Colin nie wiedział, co więcej dodać. Poza tym starał się mieć neutralny wyraz twarzy. Przed przyjazdem tu postanowili z Carsonem nie być zaskoczonymi tym, co robi ten drugi, gdyby przyszło do jakichś czułości.
- Celeste, nie miałaś czasem urlopu? - zapytał Jessie.
- Twoja mama mnie ściągnęła od córki z wyjaśnieniami, że tu jestem bardziej potrzebna.
- Moja mama nie powinna przeszkadzać ci w odpoczynku. Zwłaszcza, że zasługujesz na niego. Zawsze towarzyszyłaś babci, rezygnując z wolnych dni.
- Mnie to nie przeszkadza. Chociaż przyznam, że kiedy pani Evelyn nie ma, ten dom wydaje się jakby pusty. A twoja mama... Powiedzmy, że przejmuje obowiązki pani domu, traktując nas, pracowników, niczym śmiecie - powiedziała po cichu.
- Rządzi się w nie swoim domu. Gdyby jeszcze była dobrą matką. Nie martwcie się, długo tu nie pobędzie. Ja tu jestem panem.
- Dlaczego służących, których miejsce jest w kuchni, nastawiasz przeciw mnie? - U szczytu schodów pojawiła się Margaret Carson.
Celeste natychmiast zniknęła. A Colin stwierdził, że to musi być mama jego narzeczonego. Tylko dlaczego połknęła kij od szczotki?
- Droga mamusiu. Powiedziałbym, że jeszcze nie jesteś właścicielką rezydencji, więc nie masz praw wprowadzać tu swoich rządów, ale jestem dobrym synem i dam ci tylko jedną radę. Pobaw się, zanim będziesz musiała się stąd wynieść - syknął z jadem w głosie. - A to mój przyszły mąż, Colin White.
Trzydziestodwuletni mężczyzna prawie wzdrygnął się pod tym ostrym, wyniosłym spojrzeniem tej kobiety.
- I tak nie uwierzę, że jesteście razem. - Wyprostowana jak struna zeszła ze schodów. - Mój syn nie jest zdolny do związków. Jest zimnym sukinsynem, który pokazał ludziom swoją dewiację, zamiast to ukrywać - powiedziała lodowatym tonem. - A teraz zapraszam do salonu. Kolacja zostanie podana za dziesięć minut. - Wskazała ręką pokój i, nie czekając na nich, poszła w jego kierunku.
- Twoja mama jest gorsza od królowej śniegu. - Colin szepnął do ucha Carsonowi.
- Nie daj jej się zamrozić. Dziś, widzę, jest wyjątkowo mroźno. - W dół kręgosłupa przeszły mu przyjemne dreszcze z powodu gorącego oddechu i ust prawie dotykających płatka ucha.
- Kotku, mam w sobie sporo ognia.
- To dobrze. Nie wiem, jak ja się uchowałem taki, jaki jestem. Pewnie wpływ babci. Gotowy? - wciąż nie puszczał jego przedramienia.
- Zawsze. - Poprowadził go do pomieszczenia, z którego dolatywały przyciszone głosy.
Piątka osób zwróciła na nich uwagę, przez co zrobiła się bardzo przytłaczająca cisza. Nie ma to, jak być śledzonym przez kilka par oczu, które tylko czekają na twoje potknięcie, żeby później wybuchnąć często szyderczym śmiechem. Tylko mężczyźni, którzy weszli, wiedzieli, że nie o takie potknięcie chodzi. Oni szukali najmniejszych oznak kłamstwa.
- Widzę, że rodzinka w komplecie - powiedział Jessie, nadal trzymając narzeczonego pod rękę. - Kochanie, moich rodziców i siostrę już znasz. - Obrzucił ją szyderczym uśmiechem. - Natomiast ten pan, który wypija już kolejną szklankę szkockiej, to mój brat, Sean. Obok niego jego żona, Elizabeth. Kobieta, którą lubię, ale doradzam jej wyjście z cienia, lecz niestety nadal słucha swego męża.
Colin przyjrzał się wysokiej blondynce o krótkich włosach i grzywce lekko opadającej na lewą stronę. Miała na sobie brązową garsonkę, która ją postarzała. Kobieta nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat.
- Jessie, chyba za dużo mówisz - upomniała go matka.
- Mój narzeczony powinien was poznać. Po co ukrywać przed nim prawdę? Co, przy kolacji będziemy się do siebie słodko uśmiechać? Mamo, moje kochanie wie, że drzemy ze sobą koty, więc po co kłamać.
- Właśnie, kłamać. - Z fotela wstał ojciec, który dotychczas grzał wygodne miejsce. - Nigdy nam nie mówiłeś o panu...
- Colin White - podsunął mu Colin.
- O panu White i nagle wyszedłeś z czymś takim...
- W jakże niedogodnym dla was momencie. Cóż, nie będę układał swojej przyszłości przy boku ukochanego - to mówiąc, objął go w pasie i przytulił do jego ramienia na chwilkę - chcąc z nim być, patrząc na to, że wam w tym momencie to nie odpowiada. Wasz syn i brat żeni się za kilka dni, bo kocha tego faceta z całego serca. - Spojrzał rozkochanym wzrokiem na Colina. Ten, poczuwając się do obowiązku, pochylił się i cmoknął Jessie'go w policzek.
- Też cię kocham, koteczku. - Przyciągnął go do siebie. Wczuwanie się w rolę szło mu coraz lepiej i, jak widział, Carsonowi też.
- Tak, to... - Margaret Carson zamotała się trochę na te wyznania i z ulgą przyjęła wejście służącej, która ogłosiła, że podano kolację. - W takim razie zapraszam do jadalni.

***


Stół nakryty białym, haftowanym obrusem, zastawiony został najlepszą porcelaną, wykwintnymi potrawami, a obok talerzy znalazło się kilka rodzajów sztućców, z których każdy przeznaczony był do odpowiedniego dania. Jessie nie rozumiał, dlaczego pokazują taki przepych, dopóki nie dotarło do niego, że Colin jest prostym mężczyzną. Nie pochodzi z bogatej rodziny, która co tydzień wydawała proszone obiady i na pewno chcą go ośmieszyć i zakłopotać. Pokazać, że się nie nadaje do ich rodziny. Nie zna etykiety i nie wie, co do czego służy. Chcą sprawić, by się przestraszył i uciekł. Colin nie miał pojęcia, który to widelec do mięsa, a który do ryby. Coś się w Jessie'm zagotowało, lecz trzymał nerwy na wodzy. On sam uznawał zasadę, że wszystko da się zjeść jednym widelcem lub łyżką i nie potrzeba wyciągać aż tylu kompletów do jednej zwykłej kolacji. Pomimo takich zasad babcia wpoiła mu maniery i wmówiła, że na takich kolacjach trzeba pokazać klasę. Trochę się bał, jak Colin poradzi sobie z tym, co znajdowało się na stole. Co najwyżej mu podpowie lub sam będzie jadł tym, co on.
Zasiedli do stołu w sztywnej i milczącej atmosferze. Zajął miejcie obok White'a. Wpierw podano przystawki i już tu był problem, bo czym jeść to małe coś, czego nawet nie można było nazwać jedzeniem. Gdyby był sam, wziąłby to coś w palce i całe wsadził do ust. A tu trzeba było mieć odpowiednią łyżeczkę. Zerknął na Colina z postanowieniem, że weźmie to, co on, ale mężczyzna już trzymał odpowiedni przyrząd.
Hm. Zwykły kierowca i wie, czym jeść to coś? Co to w ogóle jest?
Sam zawsze mylił sztućce.
Colin, czując jego wzrok na sobie, uśmiechnął się.
- Kotku, jestem aż tak interesujący, że wolisz patrzeć na mnie niż jeść? - zapytał słodko, kierując swoje oczy tak, aby spotkały się z szarymi.
- Kochanie, wiesz, że trudno mi na ciebie nie patrzeć. - Odwrócił głowę zadowolony, że rodzina patrzyła na nich w szoku na te wyznania i przede wszystkim nie ośmieszyli jego faceta. Zaraz, to nie jest jego facet, ale z drugiej strony są niby razem, mają się pobrać, to tak jakby nim był. Miła świadomość.
Przy stole trwały zdawkowe rozmowy głównie o wydawnictwie i jego przyszłości, co już się Jessie'mu nie podobało. Te wszystkie plany mogą doprowadzić do bankructwa. A w ciągu pół roku, zanim on zostanie właścicielem wszystkiego, może się wiele stać.
- Nie rozumiem, jak możecie zniszczyć coś, co dało wam wszystko - przerwał swemu bratu. - Nie chcecie się tym zajmować, to po cholerę o to ze mną walczycie?
- A kto mówi, że chcemy pozbyć się wydawnictwa? Chcemy zainwestować, ponieważ jak tak dalej pójdzie, to i tak je stracimy - odrzekł Sean.
- Jakoś wydaje mi się, że doskonale sobie radzimy. A prowadzenie interesów z dystrybutorami, których wymieniliście na zebraniu i dawanie im wolnej ręki jest złym posunięciem.
- Zarobimy...
- Gówno zarobicie, Sean. Dlaczego ty jesteś taki ślepy? Ojciec chce pozbyć się czegoś, gdzie babcia zawsze go ośmieszała. Gdzie był właściwie jej parobkiem, a nie zastępcą. Ojciec chce tylko pieniędzy, które otrzyma z Aniquy. To nowe wydawnictwo, które rośnie w siłę i chce nas zagarnąć oraz pozbyć się konkurencji. Już odbierają nam autorów. Jak podpiszą dogodną umowę z autorem bestsellerów, inni pójdą za nim. Poza tym dadzą ojczulkowi kilka milionów za złe posunięcia. My zbankrutujemy, a oni... - Jessie pstryknął palcami, a Colin uważnie przysłuchiwał się rozmowie. - A moja siostrunia będzie się cieszyć, bo dostanie kasę na zakupy i wycieczki. I jeszcze nie pasuje wam mój ślub, bo majątek przechodzi na mnie i jak nie zdążycie w ciągu pół roku pozbyć się firmy, to wszystko jest moje. Szkoda, że babcia nie zabroniła wam naruszać aktywów wydawnictwa do końca wypełnienia warunków. Gdyby tak, brałbym pod uwagę, że kochana Evelyn postawiła warunki z tego powodu. Ale nie, akurat z firmą możecie robić wszystko przez te sześć miesięcy. Tylko nie z jej pieniędzmi i domem.
- Mógłbyś już przestać. Wy też. - Margaret popatrzyła na męża i synów ostro. - Nie jesteśmy tu, by rozprawiać o interesach. Teściowa była niepełna zmysłów, stawiając warunki, które w jakiś sposób nasz synek chce wypełnić. Ale my z łatwością poznamy oszustwo.
- Moja żona ma rację. Może dowiemy się czegoś o panu, panie White? - zapytał ojciec Jessie'go tuż przed podaniem zupy.
- Proszę pytać. - Colin uśmiechnął się do przyszłego teścia. To teraz musiał się mieć na baczności. Doskonale pamiętał, co mówił Jessie'mu i co razem ustalili.
- Mój narzeczony nie ma nic do ukrycia. - Jessie chwycił jego dłoń i ucałował wnętrze, z czułością patrząc mężczyźnie w oczy. Tak łatwo mu zaczynało to przychodzić. Te drobne gesty, słowa. Jeszcze trochę i faktycznie sam uwierzy we wszystko.
- Czym się pan zajmuje? I jak pan poznał mego syna?
- Poznaliśmy się w Miami - zaczął Colin, ściskając dłoń swej drugiej połowy.
- Nie lubiłem go - wtrącił narzeczony.
- Wciąż wpadaliśmy na siebie i od słowa do słowa znalazłem się tutaj. Nie wytrzymałem z dala od niego. Znalazłem pracę w stadninie, będę opiekunem koni. - Tak, dostał tę pracę. Dziś tam był i jutro ma podpisać umowę. - A wcześniej pracowałem jako kierowca.
Margaret wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Spojrzała chłodno na zięcia.
- Nie akceptuję dewiacji mojego syna. Sądziłam, że się naprostuje, a on brnie nawet w małżeństwo. Planowałam dla niego ślub z panną dobrze urodzoną, a małżeństwo rokowało na przyszłość.
- Waszą przyszłość - syknął Jessie, puszczając narzeczonego. Znów się zaczyna.
- I co się okazuje? - kontynuowała kobieta. - Mój syn żeni się, ale niestety z mężczyzną i to jeszcze zwykłym kierowcą - powiedziała z oburzeniem.
- Tak, mamo, popełniam mezalians i w dodatku z facetem. Co za tragedia rodzinna. - Zaczynał się denerwować. Ostatnio wciąż tak miał. Nie potrafił zaznać spokoju. - Ja mam kasę, więc będziemy sobie godnie żyć. Nie martwcie się. W dodatku to ze mną się pieprzy, nie z wami, więc niech was jego portfel nie interesuje.
- Jak możesz mówić takie świństwa przy stole?! - wybuchnął ojciec.
- O pieprzeniu? Mówisz tak, jakbyś nigdy tego nie robił. Albo mój brat lub harpia. Przecież to normalne. - O tak, moralność w ich domu zawsze była najważniejsza, a raczej pokazywana innym. - Seks to naturalna sprawa. Sean, nie mów, że z Elizabeth tylko sypiasz w jednym łóżku, to skąd macie dzieci? Moja kochana siostrunia też nie jest już dziewicą. Po co udawać, że ja i mój ukochany tego nie robimy i...
- Zamknij się! - Margaret nie wytrzymała. - Bóg pokarał mnie chorym synem. Do tego nie potrafiącym zachować się stosownie! Już jako dziecko pyskowałeś i nie słuchałeś się nas. Jak możesz wypowiadać takie świństwa? A jakby tu były dzieci?
- Lubię was denerwować. - Zignorował ostatnie pytanie, bo aż tak zepsuty nie był, żeby wypowiadać takie rzeczy przy bliźniakach brata.
- Pedał i jeszcze...
- Siostrunio, teraz ja mówię. Wy sądzicie, że jesteście tacy wspaniali? Wielcy państwo Carson nie mający na sumieniu różnych złych uczynków. Lubicie poniżać innych. Dziś tylko czekaliście, aż Colin się na czymś potknie. Weźmie nie ten widelec, łyżkę, a tu niespodzianka. Kierowca, a umie posługiwać się tym wszystkim. - Obrysował ręką zastawę. - Jakby uczył się, jak wy to nazywacie...
- Dobrych manier, wychowania, etykiety - zaczęła podsuwać harpia.
- Coś koło tego. Pewnie by wam bardziej pasował niż ja. Nigdy nie byłem i nie będę grzecznym chłopcem. Do tego żyjącym pod dyktando sztywnych rodziców, którzy tylko patrzą, aby brudne sprawki nie znalazły się w gazetach. Ja jestem sobą. Wy macie jeszcze syna i córkę żyjących na wasze podobieństwo. - Odrzucił serwetkę, dotychczas trzymaną na kolanach, na stół. - Dwójkę dzieci, którzy nie potrafili wyrwać się spod waszego wpływu. Oni są wspaniali, a ja nie. Mówię, co myślę i to prosto w oczy. Tak nauczyła mnie babcia, która kazała mi być sobą. Tak, ta twarda kobieta, która miała więcej klasy niż wy. - Colin patrzył na niego przez cały czas. Tylko czasami rzucał okiem na pozostałych, których miny wskazywały wyłącznie wściekłość. Poza Elizabeth. Siedziała z opuszczoną głową, zarumieniona. - Tak. Boli was prawda? Mnie też bolała wasza reakcja na mnie, wasz wzrok. Synek okazał się ciotą, kimś, kim gardzicie i plany wzięły w łeb. - Wstał. - Dziękuję za kolację, która była po to, żeby wyczytać, czy nasz związek jest prawdziwy. Jest. A wy jesteście podli! Kochanie, idziemy. Nie będę siedział przy jednym stole z kimś, kto nami gardzi. - Nienawidził ich i w głębi serca bardzo go to bolało. Przecież to była jego rodzina, ale jak tu odczuwać miłość do nich po tym, co mu zgotowali w przeszłości? Po tym, co robią teraz? Ile można wytrzymać ciągłe wyzywanie?
Colin nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Teraz tej sytuacji głównie winien jest Jessie. Przecież to on zaczął wygadywać bzdury o pieprzeniu. Jego rodzice też by się zirytowali na coś takiego. Z drugiej strony ci byli zdenerwowani wyłącznie dlatego, że była tu mowa o gejowskim seksie. On sam zdenerwowałby się, gdyby zaczęli obrażać jego i Jessie'go w sposób wręcz krytyczny, nie pozostawiając wątpliwości, co o nich myślą. Mógłby wtedy nie wytrzymać i prosto w oczy wyrąbać im prawdę. Chociaż Jessie doskonale sobie radzi. Podniósł się z krzesła.
- Dziękuję za kolację, teściowo, teściu. - Te dwa ostatnie słowa sprawiły, że Margaret spurpurowiała ze złości. Poczuł, jak narzeczony splata z nim palce i ciągnie go do wyjścia. Nie puścił go nawet, jak byli na zewnątrz. Widział, jak bardzo zły jest Carson. Nie znał go długo, ale wnikliwy obserwator potrafił rozpoznać, kiedy mężczyzna nie był raczej w pokojowym nastroju. Wolał się teraz do niego nie odzywać. Nie chciał się kłócić.
- Będzie mi zawsze wypominała, że moja orientacja przeszkodziła jej w planowaniu mego dalszego życia. - Jessie nie planował milczeć. Nieświadomie bardziej zacisnął palce na dłoni Colina. - I wiem, z kim miałem się ożenić. Z córką jednego z polityków. Mówiłem ci, co starzy planowali. Przez to się wściekli. - Dotarli do auta i wtedy go puścił. White wyprostował palce, Carson ma chwyt. - Muszę odreagować. Jedziemy się zabawić.
- Gdzie?
- Zobaczysz. Wsiadaj.

***


Głośna muzyka dudniła w uszach Colina już od dwóch godzin. Tłumy przewijały przed jego oczami. Mężczyźni w różnym wieku wtuleni w siebie, tańczący, rozmawiający i uwodzący korzystali z pełnej swobody, którą dawało im to miejsce. Były też kobiety, ale one raczej zajmowały się innymi paniami.
White sączył przez słomkę sok pomarańczowy. Wolał nie pić, patrząc na to, jak Jessie chętnie wypija drink po drinku. Ktoś musiał dowieźć ich do domu. Carson nie przejmował się niczym. Pił, tańczył ze wszystkimi przystojniejszymi facetami. Czasami wracał do baru, zamawiał kolejną szklankę alkoholu, porozmawiał z Colinem, próbując wyciągnąć go do tańca, lecz White się opierał. Colin wiedział, że Jessie potrzebował odreagować. Tak, jak teraz na parkiecie w czasie wolnego utworu dał się obmacywać jakiemuś typkowi. I to, gdzie się dał. Na to pozwolić nie mógł. Nie wolno im było pozwolić na takie ekscesy. Jak udawać, to do końca. Który narzeczony pozwoli, żeby inny facet obmacywał jego partnera? Odstawił sok na bar i ruszył w stronę tańczących, przeciskając się pomiędzy ludźmi. Zacisnął zęby, kiedy ktoś klepnął go w pośladek. Zignorował to i poszedł dalej ku przytulającej się parze. Złapał obcego mężczyznę za ramię i warknął:
- Zabieraj łapy z tyłka mojego faceta.
- O, kochanie. - Jessie puścił nieznajomego i wczepił ręce w koszulę narzeczonego. Obcy spojrzał na niego z wyrzutem i odsunął się, nie widząc szansy na dobry numerek.
- Kotku, jesteś niegrzeczny. - Colin objął go w pasie, lekko kołysząc się z nim w tańcu. Przysunął usta do jego ucha i mimo tego musiał głośno mówić. - Pamiętaj, że chociaż to gra, ale jesteś zajęty.
Jessie uniósł głowę, był wstawiony, ale nie był tak pijany, żeby nie kontaktować.
- Co z tego, że mam narzeczonego, - przysunął się bliżej, tak, że ich klatki piersiowe się dotknęły - jak nawet nie znam smaku jego ust.
Colin spojrzał mu w oczy i uniósł brwi do góry. Carson go ewidentnie podpuszczał. W sumie miał rację. Co by było, jakby ktoś go o to zapytał? Musi wiedzieć, co odpowiedzieć. Prawda? A usta Carsona wydawały się być smakowite. Dopiero teraz to ujrzał. Och, jak dawno nikogo nie całował.
- Sądzisz, że ktoś nas o to zapyta? - Colin oblizał usta. Jego oczy patrzyły to na wargi drugiego mężczyzny, to w szare oczy.
- O smak? Możliwe. - Rozchylił wargi.
- To lepiej powinniśmy mieć co im powiedzieć. - White pochylił się.
-Mhm. - Zarzucił mu ręce na szyję. Ich wargi dzieliły jedynie milimetry. Już chciał poczuć te usta na swoich. Wyglądały na takie miękkie, soczyste. - Pocałujesz mnie czy mam czekać na to do usranej śmierci?
Erotyczna atmosfera, jaką nagle stworzyli, zagęszczała się coraz bardziej, a napięcie kumulowało w lędźwiach z prędkością błyskawicy. Ciała rozgrzewały się przyciśnięte do siebie. Dwaj mężczyźni sprawiali wrażenie, jakby ci wszyscy ludzie wokół przestali istnieć i byli tylko oni sami, kołyszący się powolutku, gotowi do pocałunku. Nie było potrzeba wiele, żeby Colin musnął kącik ust narzeczonego, po chwili policzek pokryty drobnym zarostem. Tak przyjemnie drapał. Carson wyciągnął się bardziej, jakby wyczekiwał namiętnego spotkania warg, a White się bawił, lekko uśmiechając. Trącił nosem nos niższego mężczyzny.
- Nie umiesz całować czy co? - Prowokował go Jessie. Ich usta prawie się o siebie ocierały. Do cholery, na co on czeka? Nie zrobię tego pierwszy. Niech wybije to sobie z głowy.
- A ty nie umiesz być cierpliwy? - warknął Colin. Już on mu pokaże, jak się całuje. Przyciągnął go jeszcze bardziej, owijając ręce wokół pleców mężczyzny ciasno i zawładnął jego ustami wręcz brutalnie. Poczuł, jak mięśnie Jessie'go się spinają, lecz trwało to tylko kilka sekund. Sekund, w czasie których Colin rozwarł językiem wargi mężczyzny i wsunął go do środka. Jessie smakował wypitym alkoholem, ale nie przeszkadzało mu to. To tylko podkręciło go bardziej.
Carson zaskoczony tak nagłym i dominującym pocałunkiem na chwilę otworzył szeroko oczy, ale zaraz sam pozwolił sobie na małą walkę z penetrującym usta organem. Zassał się na nim mocno i lizał drugi język od spodu. Mężczyźni współpracowali ze sobą, jakby to, co teraz robili, nie było ich wspólnym pierwszym razem. Dopasowali się do siebie natychmiastowo i nawet ich ciała stworzyły coś w rodzaju idealnego połączenia. Każde wgłębienie zostało uzupełnione przez drugie ciało. Colin całował intensywnie, z pasją, jakiej Jessie od dawna nie zaznał. Przemknęło mu przez myśl, jaki może być w łóżku, skoro w czasie jednego sprowokowanego pocałunku potrafił tyle dać z siebie i sprawił, że miękł mu w ramionach. Wypchnął jego język ze swoich ust. Chciał zwiedzić te drugie, podgryzające mu teraz wargi i najchętniej to by się zaczął ocierać o Colina. Wzwód w spodniach rósł w szybkim tempie, a i starszemu mężczyźnie niewiele brakowało do przebicia rozporka. Wczepił palce w jego włosy i nacisnął głowę, żeby ta się nie odsunęła, a usta nie zakończyły tego, co się działo. Chciał więcej, o wiele więcej. Tym bardziej, że palce Colina wdarły się pod jego koszulę i głaskały po plecach. Pragnął wzdychać, ale nie dał rady. Wszelkie powietrze ledwie łapał nosem, a i tak zostawało mu ono odebrane przez narzeczonego, który znów wygrywając kolejną walkę o zdominowanie w tym, co robili, wysysał je z niego.
Trzymał mocno Carsona, tak, jakby był całym światem i mógł nagle zniknąć. Dotyk drugiego ciała, skóry, którą teraz muskał opuszkami palców, zawracał mu w głowie. Ciało bardzo pragnęło tego drugiego i sądził, że za chwilę oszaleje. Spłonie żywcem i pochłonie za sobą Jessie'go. Krew buzowała mu w żyłach, o ile tam jeszcze była, gdyż to, co działo się w jego kroczu wskazywało, że znalazła sobie tam doskonałe miejsce do torturowania go. Zsunął dłonie na pośladki narzeczonego i ścisnął mocno, chcąc wyczuć ich kształt i jędrność. Tylko te cholerne spodnie przeszkadzały w tym, a były zbyt wąskie, żeby mógł włożyć pod nie ręce. Mógłby go tu wziąć, a myśl, jak dawno z nikim nie był, tylko go nakręcała. Przestawał myśleć i skupił się tylko na odczuwaniu. Gdyby myślał, wyrzuty sumienia zalałyby go falą niewyobrażalnego bólu. A tego nie chciał. Teraz Colin pragnął tylko smakować wygłodniałe wargi narzeczonego. Bawić się nimi, szczypać i sprawić, aby były napuchnięte, wręcz sine od jego zabiegów.
Tak, tak, tak! - krzyczał umysł Carsona i jego ciało. Chciał być teraz sam z tym mężczyzną. Dotykać jego ciało. To, które widział tamtego wieczoru, gdy ociekało wodą. Ta wizja sprawiła, że jęknął i mocniej naparł na drugą postać. Potrzebował wyzwolenia z okowów, które go trzymały. Jeden dotyk tam, gdzie najbardziej bolało i... I nagle wszystko ustało. Drugie ciało zostało oderwane od niego przez napierający na nich tłum, który nagle pojawił się wokół, jakby znikąd i ruszał się w szybkim pląsie. Zostali rozdzieleni, a mężczyźni i kobiety wokół nie zdawali sobie nawet sprawy, co zrobili. Jak mogli tu się pojawić i przerwać mu takie doznania? Był zły. Ciężko mu było odzyskać równowagę, gdy umysł był jeszcze zamglony przeżyciami i alkoholem. Zapragnął wlać w siebie jeszcze więcej trunku lub pójść do toalety, wsunąć rękę w spodnie... Nie, na razie dobrym wyjściem będzie napicie się. Rozejrzał się wokół i dostrzegł Colina stojącego niedaleko baru. Wyglądał jakoś niespokojnie. Cóż, pewnie czuł to samo, co on. Przecież dłuższy czas erekcja narzeczonego wbijała mu się w biodro. Ale może to błąd, co zrobili? Przecież seks niszczył niejedną umowę. Pójdzie się teraz upić, a rano powie, że niczego nie pamięta.
Colin próbował się uspokoić. I dziękował DJ-owi za zmianę muzyki. Gdyby nie to, pewnie nadal ludzie wokół nich byliby spokojni, a on wpijałby się w te aksamitne usta. Musiał się hamować. Tym bardziej, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jak bardzo chętny był dziś Jessie. Ale tłumaczył to sobie alkoholem, który wypił. A i on sam nie był gotów pójść z kimś do łóżka. Tak mówił jego umysł, a ciało wręcz przeciwnie. Wyraźnie wołało o kontakt z Jessie'm. Nie posłuchał go jednak. Musiał opuścić to duszne miejsce. Świeże powietrze pozwoli mu ochłonąć. Obserwował Carsona, jak unika jego wzroku i podchodzi do baru. O nie. Wracają do domu. Jessie i tak za dużo wypił. I pewnie dlatego tak chętnie się oddawał. Co prawda, tylko usta, ale… Potrząsnął głową. Czas wrócić do normalności. Na szczęście jego penis postanowił odpocząć.
Podszedł do zamawiającego drinka Carsona.
- Wracamy do domu. Jutro masz pracę, ja też - powiedział stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Kochanie, rozluźnij się. Jeszcze tylko jeden.
- I schlejesz mi się. Nie mam zamiaru targać cię do auta.
Jessie ledwie powstrzymał się od powiedzenia, że właśnie o to chodzi. A upicie się do nieprzytomności pozwoli mu zagłuszyć frustrację dotyczącą tego, co chwilę temu robili, a rano powiedzieć, że nic nie pamięta. Chociaż jakby pomyśleć o kacu, który będzie go męczył, to może lepiej nie zachowywać się jak wstydliwa gąska, tylko być mężczyzną. A mężczyzna najchętniej to by znów połączył ich wargi oraz języki ze sobą. Fakt, nie powinien już pić, bo nie panował nad swoimi reakcjami. Przecież nie rzuci się na niego, wyczuwając, że Colin nabrał do niego dystansu i zachowywał się, jak wcześniej. Będą udawać, że gorącego, rozpalającego spotkania ich soczystych warg nie było. W sumie jemu to pasuje. Skinął głową i pozwolił zabrać się do domu.