Długa droga 11
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 31 2013 11:37:12


Rozdział 11,
w którym pojawia się szansa na wzajemną pomoc


„Ziemie Niczyje - mało urodzajne, surowe tereny ciągnące się na wschodzie, zamieszkane przez dzikie plemiona barbarzyńców. Miejsce to jest uznawane za niebezpieczne i odradzana jest podróż przez te okolice, gdyż zasiedlający je prymitywni wojownicy nie słynną ze zbytniej gościnności. Można się tam natknąć także na wiele niebezpiecznych stworzeń, poczynając od jadowitych węży, a kończąc na wielkich kotach stepowych. (…)
Ziemie Niczyje to jedno z ostatnich, nie ujarzmionych przez cywilizację miejsc - wciąż dzikie, groźne i tajemnicze, rządzące się prawami natury, nie ludzi.”

Franco de Luca, „Wielki przewodnik geograficzny”

Trzeci dzień przemierzali Ziemie Niczyje i na razie nie natknęli się na żadne niebezpieczeństwo. Pogoda także dopisywała, niebo było niemal zupełnie czyste, głęboki błękit tylko w kilku miejscach smagnięty białymi obłokami. Wiele jeszcze brakowało do letnich upałów, ale w powietrzu unosiło się przyjemne ciepło. Teren stał się bardziej pofałdowany i jakby ostrzejszy, najeżony odłamkami skał oraz suchą, poskręcaną roślinnością. Łagodne linie wzniesień obsypywał szary żwir i wybijające się nieustępliwie, karłowate drzewka oraz szorstkie krzewy. Pojawiały się nawet kwiaty, ale zupełnie inne niż Anuril widywał w tętniącym życiem Dahn Varelis, czy bogatych ogrodach Silthair. Tutejsze kwiaty wpasowywały się w krajobraz, drobne i stłoczone w niewielkich plamach zgaszonej zieleni, desperacko wciskające się w wyrwy między skałami, walczące o skrawek urodzajnej ziemi na kamienistym podłożu.
Strumyk, w którym właśnie się obmywał, był chłodny, ale już nie lodowato zimny, płynął wartko, meandrując między większymi głazami. Krystaliczna woda mieniła się lekko w promieniach słońca, obmywając gładkie kamienie na dnie powierzchownymi, prędkimi muśnięciami.
Płytkie źródełko nie pozwalało się wprawdzie porządnie wykąpać, ale przynajmniej dawało możliwość odświeżenia się po podróży. Poza tym, Anuril liczył na odrobinę prywatności. Atmosfera między nim i Sarisem uległa teraz znacznemu ochłodzeniu i zdawało się, że nie tylko im dało się to we znaki. Elf często czuł na sobie zaniepokojone spojrzenie Shivu, jakby ten coś wyczuwał, ale bał się zapytać. Sam jak zwykle starał się skrzętnie ukrywać wszelkie emocje, ale młody skrytobójca był znacznie bystrzejszy, niż można by się spodziewać po jego uroczej buzi. Na szczęście nie wtrącał się w nie swoje sprawy i gdy elf stanowczo zbył jego delikatne pytania, przestał drążyć temat i udawał, że nie widzi jak jego dwaj towarzysze unikają kontaktu wzrokowego.
Całe szczęście, że Torquen był mniej spostrzegawczy niż koźli zad, bo on na pewno nie odpuściłby łatwo. Szczególnie, jeśli sprawa dotyczyła Sarisa. Anuril zastanawiał się czasem, czy tych dwóch naprawdę mogłoby razem…
Zaklął w myślach i pochylił się, aby nabrać przejrzystej wody w złączone dłonie.
Nie powinno go to obchodzić. To nie jego sprawa co cholerny Dreikhennen chce zrobić ze swoim życiem, dopóki nie wykorzystuje go jak przypadkowej dziwki do wypełniania pustki w sercu i posłaniu. Zresztą, nie powinien się dziwić, sam mu się podsunął, zupełnie bezmyślnie idąc za impulsem i obietnicą chwili przyjemności. Zupełnie tak, jak kiedyś.
Ochlapał twarz chłodną wodą i zaczesał w tył mokre włosy, starając się wypędzić z głowy natrętne myśli. Nie miał w zwyczaju rozpamiętywać dawnych błędów.
Nogi zaczynały mu powoli drętwieć z zimna, więc wrócił na brzeg, gdzie szybko naciągnął na siebie spodnie. Koszulę odwiesił nieopodal, na gałęzi suchego, poskręcanego drzewka, które ostatkiem sił zrodziło kilka drobnych listków. Ruszył w tamtym kierunku, ale przypadkiem stanął bosą stopą na ostrym kamieniu. Syknął cicho i zrobił jeszcze jeden, kulawy krok, po którym zobaczył, że na szarym żwirze pozostało kilka ciemnych plamek. Zamruczał coś pod nosem zirytowany i usiadł na ziemi, aby sprawdzić jak głębokie jest przecięcie.
Na gładkiej skórze podeszwy roztarła się odrobina krwi, ale niemal nie zwrócił na to uwagi. Jego serce drgnęło w piersi, gdy przyglądał się dziwnemu znamieniu. Dotknął go ostrożnie.
Nie bolało, nie wyczuł też żadnych zgrubień, jak przy bliźnie. Wzór jednak wyraźnie odznaczał się ciemniejszym kolorem i z całą pewnością nie stanowił zwykłego złudzenia.
Elf przełknął ślinę i zacisnął usta. Miał wrażenie, że nie zwiastuje to niczego dobrego. Ubrał się szybko, nie zważając na piekące uczucie na stopie i niemal biegiem wrócił do obozowiska.
Zatrzymali się w niewielkim zagłębieniu, częściowo otoczonym skałami i i dzięki temu osłoniętym od słońca. Konie stały stłoczone w ciasną grupkę, podszczypując szorstkie źdźbła trawy, wystające z pęknięć w skałach. Torquen pół-siedział oparty o jakiś kamień i kłócił się z siedzącym obok Sarisem. Najbliżej Anurila znajdował się Shivu, mieszający coś w bulgoczącym nad niewielkim ogniem kociołku.
I wtedy łucznik to dostrzegł. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz, kiedy złodziej opuścił głowę i przydługie kosmyki odsunęły się trochę, na jasnej skórze karku dało się dostrzec jakąś plamę.
Elf nie zastanawiając się długo, podszedł do chłopaka i bez ostrzeżenia wplótł mu palce we włosy odsłaniając znamię.
- Hej! - Shivu drgnął zaskoczony, ale Anuril powstrzymał go przed obróceniem się.
- Co jest? - Saris zmarszczył lekko brwi przyglądając się zajściu, a elf tylko skinął głową w jego stronę.
- Chodźcie tu - mruknął. - Powinniście też to zobaczyć.
Dwaj pozostali mężczyźni spojrzeli na siebie pytająco, ale po chwili podeszli bliżej, nie zwracając uwagi na wyraźną dezorientację skrytobójcy i spojrzeli na znamię - dwa wpisane w siebie okręgi, zewnętrzny otoczony pięcioma, zakrzywionymi ramionami. Dreikhennen zaklął warkliwie, a Torquen tylko zamrugał zaskoczony.
- To… - zaczął niepewnie.
- Symbol z tamtej świątyni - potwierdził łucznik niechętnie i puścił złodzieja, który odwrócił się i spojrzał na towarzyszy, chabrowe oczy rozszerzone w szoku zdawały się jeszcze większe niż zwykle. - Ja mam taki sam, zauważyłem podczas kąpieli - dodał.
- Ja nic u siebie nie widziałem - stwierdził wojownik marszcząc brwi.
- Może być w jakimś niewidocznym miejscu - przypomniał Anuril.
Torquen bez zastanowienia ściągnął koszulę przez głowę i wygiął się, jakby chciał zobaczyć własne plecy.
- Jest - zauważył od razu Shivu i odwrócił najemnika tyłem do pozostałych kompanów. - Nawet dwa - dodał wskazując na symetryczne znaki widoczne na obu łopatkach mężczyzny. - Aż dziwne, że wcześniej nie zauważyliśmy, przy jego częstotliwości obnażania się przy każdej okazji - burknął. - Dlaczego on ma dwa?
Torquen poczochrał włosy na karku, jak zwykle kiedy miał przeświadczenie, że coś spieprzył.
- Noo… - zaczął niepewnie. - Jeśli to ma coś wspólnego z tymi dziwactwami w świątyni… To mogłem wejść w interakcję z dwoma - mruknął.
- Dlaczego mnie to nie dziwi - sarknął Dreikhennen. - Ale nie wiem czy to odpowiednia teoria, wtedy ja też powinien taki mieć - mruknął krzywiąc się wyraźnie.
- Nie jest na pewno na plecach, ani pod włosami - powiedział Anuril całkowicie obojętnym tonem, ignorując pytające spojrzenia Shivu i Torquena, nie miał ochoty tłumaczyć skąd posiada te informacje. - Ale są inne miejsca, w których byś tego nie dostrzegł. Powinieneś ściągnąć spodnie, może być na przykład z tyłu uda, albo…
- Chyba żartujecie - warknął Saris, a jego górna warga drgnęła w dobrze już wszystkim znanym geście rozdrażnienia. - Nie będę się przed wami rozbierać, żebyście mi robili jakąś, kurwa, inspekcję!
- Czyżbyś miał tam coś do ukrycia? - Torquen wyszczerzył się złośliwie, ale natychmiast odezwał się Anuril, próbując załagodzić sytuację.
- Jeśli będziesz się czuł bardziej komfortowo, wystarczy że sprawdzi to jeden z nas, powinniśmy mieć jednak pewność, czy znamię pojawiło się u nas wszystkich.
Saris zawarczał nisko, ale stwierdził, że taki zabieg w sytuacji jeden-na-jeden będzie chyba jeszcze bardziej krępujący. Odwrócił się tyłem starając się wmówić sobie, że fala gorąca na policzkach to efekt złości. Odpiął sprzączkę paska i opuścił lekko spodnie.
- Jest! - krzyknął Torquen z dziwnie radosną satysfakcją. Dreikhennen zatrzymał się ze spodniami tuż pod tyłkiem i stężał czując, jak mężczyzna podnosi mu lekko koszulę. Miał ochotę odwinąć się i roztrzaskać mu za to nos pięścią, ale wolał mieć pewność, że jego ubranie pozostanie na odpowiednim miejscu.
- Na samym środeczku pośladka - zaanonsował najemnik, dotykając palcem skóry. Saris warknął głośniej szczerze żałując, że musi przytrzymywać swoje spodnie, bo z chęcią by mu go złamał, szczególnie, że oczyma wyobraźni wyraźnie widział krzywy uśmieszek na wargach mężczyzny. - Trzeba przyznać, że czymkolwiek te istoty były, wiedziały gdzie celować - dodał Torquen z rozbawieniem, a Saris fuknął coś groźnie w odpowiedzi i szybko ubrał się z powrotem, rzucając najemnikowi wściekłe spojrzenie znad ramienia, na co ten uśmiechnął się przymilnie.
- Co to może znaczyć? - zapytał Shivu, odruchowo gładząc się po karku i patrząc pytająco na Anurila.
- Raczej nic dobrego - mruknął elf, bardziej krzywiąc swoje kształtne usta. - Ale bardziej niepokoi mnie, że nie wiem skąd mielibyśmy się dowiedzieć, co to tak naprawdę jest. Świątynia z całą pewnością wyglądała na opuszczoną, sam nigdy nie zetknąłem się z podobnym kultem. Torquen, ty dużo podróżowałeś, masz jakikolwiek pomysł?
Najemnik pokręcił głową.
- Nigdy nie byłem zbyt religijny - przyznał. - Chociaż wielu rzeczy próbowałem, ale raczej nie wychodziłem poza kanon znanych bogów. Kiedyś bardzo mi się spodobał kult Laizenii, chociaż duży wpływ na to musiały mieć jej cycki…
- Skup się na temacie - upomniał łucznik spokojnie. - Chodzi o jakieś obce wyznania.
- Spotkałem kilku pomyleńców wielbiących jakieś dziwaczne demony - wzruszył ramionami. - Spotkałem nawet dziada modlącego się do starego rondla, twierdząc, że jest w nim zamknięte potężne bóstwo, które po uwolnieniu opanuje świat, a on, jako jedyny wyznawca zasiądzie u jego boku. Ale to…? To pewnie jakaś wymarła religia, na Wielkich Równinach było dużo starożytnych cywilizacji. Pewnie znalazłoby się coś o tym w książkach, ale…
- A plemiona z Ziemi Niczyich? - podsunął Shivu.
- Z tego co wiem, oni wielbią dusze swoich przodków - zaprzeczył Torquen. - Ale słyszałem, że mają jakąś swoją… magię, czy jak to sobie oni nazywają i potrafią nawiązywać kontakt z różnymi istotami. To prymitywne ludy i bardzo poważnie podchodzą do spraw nadnaturalnych, więc jest szansa, że mogliby nam jakoś pomóc. Ale nie wiem czy na tyle duża, żeby ryzykować styczność z nimi. Możliwe, że uznają nas za pomioty z piekła i spalą, albo, co bardziej prawdopodobne, nabiją nas na włócznie zanim zdążymy się odezwać.
- Czyli co? Nie robimy… nic? - Shivu znów odruchowo spojrzał na Anurila.
- Na razie - mruknął elf. - Skoro jesteśmy już na Ziemiach Niczyich nie ma sensu się cofać. Ale potem… myślę, że dobrze byłoby poszukać pomocy, nawet jeśli będzie trzeba zboczyć z trasy.
- Coś tu śmierdzi - stwierdził Torquen marszcząc lekko nos.
- Co ty nie powiesz - odfuknął Saris. - Mamy na skórze jakieś cholerne symbole z zapomnianej przez wszystkich świątyni i…
- Nie, dosłownie - wyjaśnił najemnik. - Śmierdzi. Spalenizną.
Shivu podskoczył na te słowa jak oparzony i szybko odwrócił się w stronę kociołka, z którego teraz unosił się ciemny dym, nie świadczący bynajmniej o niczym dobrym.
*
Saris pochylił się nad strumieniem i zaczerpnął wody, mając nadzieję że ta pomoże mu się pozbyć z ust gorzkiego posmaku spalenizny. Chyba naprawdę powinni zrezygnować z jakiegokolwiek gotowania, gdyż efekty niestety zazwyczaj były zatrważające. Jego myśli szybko jednak odpłynęły od ich kulinarnych porażek do tamtych dziwnych demonów ze świątyni. Nie miał pojęcia czym były, ani jak sprawiły, że zobaczył Araena. A przede wszystkim, dlaczego, do jasnej cholery, postanowiły go oznakować akurat na tyłku. Cóż, jeśli z jakiś przyczyn chciały sprawić radochę Torquenowi, to z pewnością im się udało. Teraz kretyński uśmiech nie schodził mu z ust i zdawało się, że ma niezliczony zapas idiotycznych komentarzy na ten temat. I nie pomagało warczenie, nie pomagały groźby, nie pomagały nawet próby ignorowania. Saris czuł, że zapowiadał się długi dzień, a potem prawdopodobnie też długi wieczór, bo wciąż dzielili jeden namiot, a najemnik wprost uwielbiał snuć przed snem długie monologi. Ten człowiek naprawdę zamykał się tylko, kiedy spał, a i wtedy zaburzał swoją osobą spokój Dreikhennena, włażąc na jego posłanie, zarzucając na niego ramiona, czy wręcz myląc z poduszką. Na to jednak Saris wyrobił sobie już względną tolerancję, natomiast gadanina mężczyzny była dla niego równie irytująca, jak w dzień kiedy się poznali. Do tego nie dało się przyzwyczaić.
Jeszcze raz przemył twarz w zimnym strumieniu i ruszył z powrotem do obozu. Od strony, z której nadchodził, osłaniały go trochę skaliste głazy, więc najpierw usłyszał, że coś jest nie w porządku. Jakieś hałasy, jakby szarpanina, kilka siarczystych przekleństw, a także słowa w obcym, ostrym języku.
Nie tracił wiele czasu do namysłu. Płynnym ruchem dobył miecza i podbiegł do zasłaniających widoczność kamieni. Na pierwszy rzut oka widać było, że sytuacja jest beznadziejna, ale nie zraziło go to ani trochę. Alternatywą była ucieczka, a to nie wchodziło w grę.
Najbliżej stojącego napastnika ciął w biodro, z kocią zwinnością uskoczył, unikając pchnięcia włócznią. Zdążył jeszcze wymierzyć cios łokciem zachodzącego go od tyłu mężczyznę, ale już po chwili ktoś uderzył go w skroń czymś twardym. Nim zdążył ochłonąć z zamroczenia jego ramię zostało boleśnie wykrzywione do tyłu i broń wypadła mu z dłoni. Szarpnął się jeszcze, roztrzaskując pięścią nos kolejnego agresora, ale od razu podbiegło do niego więcej ludzi, przytrzymując go zdecydowanie w miejscu.
Zawarczał nisko, czując jego górna warga unosi się lekko ukazując zęby jak u dzikiego zwierzęcia i wierzgnął raz jeszcze, bez rezultatu.
Cóż, to by było na tyle, pomyślał, spluwając pod nogi i dopiero wtedy unosząc głowę, żeby dokładnie przyjrzeć się sytuacji.
Napastników było koło tuzina, wszyscy niezwykle wysocy i smagli, o ciemnych włosach i oczach. Mimo że pogoda nie należała jeszcze do najcieplejszych, większość z nich miała odsłonięte torsy, nosili skóry i dużo biżuterii z drobnych kamyków, kawałków kości i piór. Uzbrojeni w większości we włócznie, ale dwóch czy trzech celowało do nich z łuków, a kilku miało także krótkie miecze, lub dziwaczne ostrza, zakrzywione jak sierpy.
Wyglądało na to, że zaszli jego towarzyszy niepostrzeżenie, bo żaden, z wyjątkiem tego, którego sam ciachnął w biodro, nie był nawet ranny. Chociaż nie, jednemu z ramienia sterczała rękojeść krótkiego noża do rzucania, ale ten zdawał się tego nawet nie zauważać.
Anuril chyba pozostał w takiej samej pozycji, jak ich zastano - siedział na ziemi z grotem strzały wiszącym kilka centymetrów od jego twarzy i z niezwykle, nawet jak na niego, zdegustowanym grymasem na kształtnych ustach. Shivu klęczał z wykręconą w tył ręką, ale wyglądało na to, że także nie jest ranny. Co innego Torquen, prawdopodobnie jak zwykle dał pokaz głupoty podejmując beznadziejną walkę, bo krwawił z rozwalonej wargi i niewielkiej rany na czole. Przytrzymywało go aż trzech postawnych barbarzyńców i dwóch z nich także nosiło na twarzy ślady bójki.
- Tym razem to nie moja wina - obwieścił najemnik, gdy Saris był już unieruchomiony przez silne ramiona dwóch napastników. Ktoś warknął na niego w tym obcym języku, ale on jak zwykle zdawał się zupełnie nieporuszony powagą sytuacji. - Tak, tak, was też miło widzieć, tłumaczę tylko koledze, że was nie zapraszałem - oznajmił wesoło, co zaowocowało mocniejszym szarpnięciem i powtórzeniem polecenia, tym razem znacznie ostrzej.
- Lepiej się zamknij - polecił Dreikhennen cicho.
- Hej, to że ty nie lubisz ze mną rozmawiać, nie znaczy, że oni nie zechcą - stwierdził Torquen z uśmiechem nieschodzącym z ust. - Słuchajcie chłopcy, nie zaczęliśmy może najlepiej, ale…
W tym momencie podszedł do niego jeden z barbarzyńców, największy, chyba dowódca, i mocnym ciosem rozwalił mu nos. Najemnik zakrztusił się krwią, która buchnęła mu na twarz niczym fontanna. Saris poczuł jak na ten widok zalewa go ognista furia i szarpnął się ze zdwojoną siłą, warcząc i obnażając zęby we wściekłym grymasie. Niczym zza czerwonej mgły obserwował, jak potężny barbarzyńca wymierza Riffczykowi następny cios, tym razem w brzuch, i zaraz bierze kolejny zamach. Harlandczyk dostrzegł jeszcze kątem oka jak Shivu wywinął się, w jakiś kompletnie surrealistyczni sposób, i teraz przytrzymujący go mężczyzny leży na nim, z całkowicie zbaraniałą miną i niewielkim nożem przytkniętym do gardła.
- Sha’eh! - rozległo się nagle i olbrzym zatrzymał się w połowie ciosu.
Na środek wyszła kobieta, której wcześniej Saris nie dostrzegł. Równie wysoka co jej towarzysze i także ubrana wyjątkowo skąpo jak na tę porę roku. Skórzana spódniczka odsłaniała szczupłe i umięśnione uda, a krótka bluzka płaski brzuch i silne ramiona, ozdobione szerokimi bransoletami. Burza czarnych jak noc, pofalowanych włosów sięgała aż do pośladków. Rysy twarzy miała zdecydowane, ale wciąż atrakcyjne - mocny podbródek i wyraźne kości policzkowe, duże, brązowe oczy i pełne usta, teraz zaciśnięte. Wydała jeszcze jakąś komendę i jej ludzie opuścili łuki i niechętnie odsunęli się od przytrzymywanych przez siebie mężczyzn, wciąż jednak trzymając broń w pogotowiu. Tylko ten z nożem przy gardle pozostał w niezmienionej pozycji.
Saris natychmiast gdy odzyskał wolność przyjął bojową postawę, ale nie był tak głupi, żeby sięgać po porzucony miecz. Miał nadzieję, że zdąży to zrobić, jeśli zajdzie potrzeba. W pierwszej kolejności jednak, nim w ogóle spróbował zlokalizować leżące na ziemi ostrze, spojrzał w kierunku Torquena, który nie przytrzymywany, zwinął się lekko z bólu. Dreikhennen sklął się w myślach za ten idiotyczny odruch, ale jego uwagę szybko ponownie przyciągnęła owa kobieta.
- Kto wy? - zapytała we Wspólnym, chociaż z wyraźnie kulawym akcentem.
- Tylko tędy podróżujemy - odparł Anuril spokojnie. - Nie szukamy kłopotów.
- To złe miejsce do nie szukania kłopotów - sarknęła ciemnowłosa przywódczyni. - Nie lubimy obcych.
- Słyszeliśmy, że macie tu problem z jakimiś zbrojnymi. Nie należymy do ich grupy - wyjaśnił elf, ciągle zachowując całkowicie opanowany głos. - Tak jak mówiłem, chcemy się tylko przedostać przez wasze tereny, nie będziemy sprawiać problemów. Shivu, puść go - polecił i skrytobójca bez słowa sprzeciwu odsunął nóż od gardła ciągle leżącego na nim mężczyzny.
- Lepiej by wam szukać innej drogi - stwierdziła kobieta. - Weźmiem wasze konie i broń. Życie darujemy. Ale nie wszyscy tu tacy mili jak my - dodała.
- Jeśli zabierzecie nam broń i cały dobytek, równie dobrze moglibyście nam poderżnąć gardła - zauważył Anuril.
- Możemy zrobić tak, jeśli wasza wola.
- Pozwólcie nam… - zaczął znowu, ale nagle urwał. Kobieta także uniosła dłoń uciszając swoich ludzi i wszyscy stężeli, nasłuchując.
Saris rozejrzał się z niezrozumieniem, podobnie pozostali dwaj jego towarzysze.
- Jeźdźcy - mruknął do nich Anuril i faktycznie, po chwili rozległ się zbliżający tętent kopyt, a zza niewielkiego wzniesienia nieopodal, wyjechała grupa konnych. Saris z daleka dostrzegł, że są uzbrojeni jak regularna armia.
Sytuacja nie wyglądała dobrze, ale chwila nieuwagi ze strony napastników wystarczyła, żeby Dreikhennen nurkując pod niecelnym ciosem włóczni przetoczył się po ziemi i chwycił swój miecz, Shivu przeturlał się do swoich juków i nie wiadomo skąd, wyciągnął dwie niewielkie kusze, a Torquen wymierzając bardzo niehonorowego kopniaka w krocze, odebrał włócznię stojącemu najbliżej barbarzyńcy, poprawiając jeszcze kolanem w twarz pochylonego z bólu nieszczęśnika. Zakotłowało się, plemienni wojownicy zaczęli krzyczeć coś w swoim języku, ale kobieta ponownie ich uciszyła.
- Pomożemy wam - powiedział Anuril wciąż zupełnie spokojnie, nie uczyniwszy najmniejszego ruchu w stronę swojego łuku. - Przestańcie celować w nas, a zacznijcie w nich. Musicie nam wierzyć na słowo, że to nie są nasi przyjaciele, ale nie macie w tej chwili dużego wyboru, nie możecie walczyć na dwa fronty.
Kobieta nie wyglądała na zadowoloną, ale skinęła krótko głową, wydając szybko rozkaz swoim ludziom, bo zbrojni z każdą chwilą zbliżali się bardziej.
Mieli przewagę liczebną, ale dopiero teraz Saris dostrzegł, że nie są normalnie uzbrojeni. Było kilku dzierżących miecze, ale większość miała ze sobą liny, jakieś sieci lub dziwne, niewielkie urządzenia miotające, przypominające długie rury ze spustem. Nie miał jednak czasu zastanawiać się, jakie to ma znaczenie.
Najbliższy jeździec padł na ziemię, z dwoma małymi bełtami sterczącymi z piersi - Shivu też chyba nie marnował czasu do namysłu. Całe szczęście, bo już po chwili zapanował dziki chaos, wypełniony tętentem kopyt, rżeniem przerażonych zwierząt i jękami rannych.
Świsnęły strzały posłane przez barbarzyńców i Anurila i znowu ktoś obsunął się z siodła. Ktoś inny został dosłownie przerzucony przez łeb pędzącego rumaka, zawieszony na włóczni wepchniętej dokładnie w przerwę w zbroi między barkiem, a ramieniem.
Saris oburącz zablokował cios z góry i wykręcił się w piruecie, trafiając jeźdźca w udo. Następnie jego wyrzucona za plecy parada ze szczękiem spotkała się z kolejnym ostrzem i niemal w tym samym momencie musiał uskoczyć, aby nie zaplątać się w rzuconą na niego siatkę.
Tuż obok niego kolejny zbrojny runął ciężko na ziemię i ciemnowłosy barbarzyńca rozpruł go jednym z tych sierpowatych ostrzy niczym świnię do uboju. Oprawca nie zdążył się jednak nawet wyprostować, gdy na jego szyi zacisnęła się pętla. Upuścił swą dziwną broń i wybałuszając oczy upadł, a jego ciało zostało pociągnięte po ostrych kamieniach za galopującym wierzchowcem.
Dreikhennen znowu odbił kilka ciosów. Lina, wyposażona w niewielki obciążnik na końcu, owinęła mu się wokół lewego ramienia. Zachwiał się, lecz zdołał ją odciąć nim się przewrócił. Chwila nieuwagi sprawiła, że niemal trafiono go w twarz, ostrze świsnęło mu tuż przy policzku tak, że niemal poczuł jak musnęło go po skórze.
Dostrzegł jak Torquen wdrapał się na głaz i skoczył z niego, zwalając się razem z najbliższym jeźdźcem na ziemię. Przetoczyli się kawałek po kamienistym gruncie i zniknęli Sarisowi z oczu. Zobaczył też Anurila, akurat dwóch zbrojnych jechało wprost na niego. Pierwszy zginął od strzały, z idealną precyzją wbitą dokładnie w środek czoła, ale drugi był już tak blisko, że Harlandczyk czuł, jak staje mu serce.
„Nie zdąży”, pomyślał głucho, z furią odbijając pchnięcie z góry. „Nie zdąży, nie ma szans…”
Ale elf zdawał się wcale nie spieszyć, jakby miał cały czas świata do dyspozycji. Wyciągnął kolejną strzałę i nasadził na cięciwę, naciągnął ją i z całkowitym opanowaniem wycelował. Strzelił w momencie, w którym Saris był pewien, że musiał czuć już na twarzy oddech spienionego rumaka. Ale zdążył, nacierający na niego mężczyzna zabulgotał i spadł z siodła, łucznik w ostatnim momencie uniknął zderzenia z bezwładnym ciałem.
Dreikhennen kątem oka dostrzegł jakiś ruch i odruchowo zasłonił się mieczem. Ale to był jeden z tych uzbrojonych w te dziwne, wąskie rurki ze spustem. Strzelił do jakiegoś barbarzyńcy i tamten złapał się za szyję, gdzie trafiła go niewielka strzałka i zatoczył na nogach. Natychmiast znalazło się koło niego dwóch konnych i chwytając pod ramionami, odwlekli z pola bitwy jak bezwładną kukłę. Saris nie dał mężczyźnie czasu do ponownego naładowania tej nieznanej mu broni, tylko chwycił go za przebiegający przez pierś pas i pociągnął na siebie, nabijając na własny miecz.

*

Zula dobiła mężczyznę u swoich stóp krótkim pchnięciem między płyty pancerza. Konni już uciekli, albo leżeli martwi, więc oczyściła swoje ostrze z krwi i zatknęła za pas.
Odgarnęła z twarzy czarne włosy, teraz zlepione potem i zasychającą posoką. Uspokoiła oddech i wyprostowała się, widząc, że podchodzi do niej najwyższy i najpotężniejszy z jej ludzi, Rahi’d. Na jego umięśnionym ramieniu widniała niewielka rana, ale poza tym, zdawało się, że nic mu nie jest. W obu rękach wciąż ściskał swoje zakhiry a z ich sierpowatych ostrzy kapała krew, gęsta i ciemna. Krew zdobiła także jego poważną twarz o mocnych rysach, a nawet jego włosy, splecione przez środek głowy w gruby warkocz.
- Hu’dan poległ - zaczął od razu, jak zwykle nie bawiąc się w ceregiele. - Dehre i Raeve ciężko ranni, długo nie pożyją - osądził chłodno. - Do tego wielu lekkie obrażenia, ale powinni dać radę do Tuhanu. Kilku jest teraz nieprzytomnych od tej ich trucizny - ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym obrzydzeniem i aż splunął pod nogi. - Zabrali pięciu naszych, ale trzech udało się odbić. Mają ze sobą Shaela i Nehele - dokończył płasko, a Zula zacisnęła usta.
Nehele. Jego brat.
- Odbijemy ich - powiedziała pewnie, a Rahi’d skinął tylko głową, na jego poważnej twarzy nie mignęła nawet najmniejsza emocja. - Zbierzcie broń poległych i wszystko, co może się przydać. Schwytajcie tyle koni ile się uda, użyjemy ich do przewiezienia rannych i Hu’dana. Wrócimy do obozu i tam pochowamy jego i tych, dla których nie będzie już nadziei - zarządziła. - Co… z tamtymi czterema obcymi?
- Nie kłamali - odparł mężczyzna. - Walczyli po naszej stronie i walczyli dobrze. Co chcesz z nimi zrobić?
Zula zacisnęła usta zastanawiając się. Widziała, że drobny chłopak w czerni mówi coś szeptem do tego szczupłego łucznika, tego, z którym rozmawiała. Przez chwilę jej ciemne oczy spotkały się z jego oczami, o niezwykłej dla nich krystalicznie niebieskiej barwie.
- Jeszcze nie wiem - mruknęła. - Ale nie zabijemy ich.
Rahi’d skinął tylko głową i bez słowa sprzeciwu poszedł wypełniać rozkazy.

*

Saris rozejrzał się po pobojowisku szukając wzrokiem towarzyszy. Shivu chyba wyszedł z całej potyczki nietknięty, Anuril miał kilka zadrapań, ale wyglądało, że to tyle. Poszukał wzrokiem Torquena i nagle oblała go fala chłodu.
Nie było go.
Dreikhennen miał wrażenie, że coś zacisnęło mu się na gardle. Zesztywniał, ale starał się nie pokazać niczego po swojej twarzy, kiedy z szybko bijącym sercem lustrował spojrzeniem ciała leżące na ziemi. Nie był to ładny widok, ale już od dawna nie robiło to na nim wrażenia. Martwe, zaszklone oczy, zastygłe twarze, kończyny często wygięte pod nienaturalnymi kątami, ciemne plamy zasychającej krwi i biel wyzierających spod kawałków ciała kości. To traktował z równą obojętnością, z jaką mógłby potraktować nieszczególnie udaną rzeźbę z kamienia. Jednak za każdym razem, gdy wyławiał z tej makabrycznej kompozycji coś co przypominało czuprynę płowych włosów, czy znajomą czerwień tej głupiej chustki, wnętrzności zwijały mu się w supeł, jakby zaraz miał zwymiotować.
Dźwięki dochodziły do niego jak zza grubej ściany, przytłumione, obca mowa mieszająca się z nawoływaniem Shivu w jakiś niezrozumiały bełkot, zagłuszany dodatkowo szumem jego własnej krwi, która tętniła mu w uszach.
Może pojmali go razem z niektórymi barbarzyńcami, myślał Saris gorączkowo, zaciskając dłoń na rękojeści miecza tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. Gdyby od razu ruszyć w pościg, może udałoby się jeszcze dogonić tych konnych, dogonić i odbić z ich rąk…
Kilku barbarzyńców, ale na pewno nie Torquena.
Dreikhennen ze świstem wypuścił powietrze z płuc widząc jak mężczyzna wyłania się zza skał. Cały był umorusany w krwi i pyle, ale szeroki uśmiech zwiastował, że nic poważnego mu się nie stało. I nagle morderczy uścisk na gardle Sarisa zniknął, rozluźnił się chwyt na rękojeści, a przyspieszony rytm serca zaczął wracać do normy.
- Gdzieś ty był? - sarknął wojownik podchodząc do najemnika sprężystym krokiem, żeby z bliska upewnić się, że nic mu nie jest. Pod nosem i na brodzie Riffczyka utworzył się już ciemny strup, a niewielkie rozcięcie na jego czole ciągle krwawiło, barwiąc mu na czerwono brew i policzek.
- Skoczyłem na piwo - odparł Torquen, wciąż z tym rozbrajającym uśmiechem nieschodzącym z ust. Saris fuknął rozeźlony, że nawet w takiej sytuacji mężczyzna nie potrafił być poważny. A on się o niego martwił!
To znaczy nie, wróć! Wcale się nie martwił, był tylko zły, że ten… że tak po prostu sobie zniknął.
Dreikhennen dostrzegł coś na szyi towarzysza więc odsunął trochę kołnierz jego brązowej kurtki. Na skórze wyraźnie odznaczał się paskudny, czerwony ślad zwiastujący na pewno powstanie dużego siniaka.
- Och, to - Torquen zerknął na wojownika. - Załatwiłem jednego z tych zbrojnych, ale jak tylko wstałem, ktoś mi zarzucił pętlę na szyję. Chwyciłem sznur żeby się nie zadusić i przejechałem szorując brzuchem po kamieniach dobre parę metrów, ale na szczęście ktoś zastrzelił faceta, który mnie ciągnął. Wygląda na to, że jestem tu komuś winien podziękowanie - dodał.
Saris zmarszczył lekko nos, ale nic powiedział, cofnął się tylko i ruszył w kierunku Shivu i Anurila. Zatrzymał się jednak w połowie kroku i zaskoczeniem przyjrzał jednemu z poległych zbrojnych. Wcześniej nie zwrócił uwagi na niewielkie tarcze, które każdy z nich miał przyszyte do przebiegających przez pierś pasów z bronią.
Teraz jednak od razu rozpoznał ten herb - trzy czarne korony na purpurowym tle.
Widząc minę kompana Torquen podszedł do niego i zerknął najpierw w miejsce, w które ten tak uporczywie się wpatrywał, a potem na jego pobladłą twarz.
- To… ten sam symbol, który nosił mężczyzna co zabrał twój naszyjnik, prawda? - zapytał niepewnie.
- Tak - potwierdził Saris pusto, nie ruszając się z miejsca.
- Chodź - najemnik pociągnął go za rękaw. - Może uda nam się dowiedzieć czegoś więcej.
Wojownik miał już prychnąć, że nie ma żadnych „nas” i że naszyjnik to nie jego sprawa, ale z jakiś niewyjaśnionych przyczyn się nie odezwał, pozwalając się poprowadzić do Anurila i Shivu.

*

Zula ze skrzyżowanymi na piersi ramionami patrzyła, jak podchodzi do niej ten czarnowłosy łucznik, jego towarzysze szli za nim, wyraźnie pozostawiając pertraktacje w jego rękach.
- Możemy pomóc z rannymi - powiedział mężczyzna wolno, a kobieta zmarszczyła brwi.
- Dlaczego? - spytała podejrzliwie, mierząc go twardym spojrzeniem ciemnych oczu.
- Mój przyjaciel - skinął lekko na młodego chłopaka o delikatnych rysach - nie jest wprawdzie medykiem, ale zna się trochę na anatomii i ziołach. Ma przy sobie substancje, które mogą się przydać. Potrafi też załagodzić działanie trucizny, którą potraktowano kilku ludzi.
- Dlaczego? - powtórzyła nieustępliwie.
- Bo chcielibyśmy zasięgnąć waszej rady - wyjaśnił łucznik tym swoim spokojnym, wyważonym tonem. - Pomożemy wam, a w zamian wy pomożecie nam i pozwolicie odjechać z naszym dobytkiem.
Zula milczała przez chwilę. Wciąż zachowywała dumną postawę i ostre spojrzenie, ale wyraźnie zastanawiała się nad propozycją.
- Część moich ludzi - zaczęła wolno, ostrożnie dopierając słowa w obcym dla siebie języku - zostało w obozie niedaleko stąd. Mamy tam… medyka. Ale ranni… część z rannych może nie przeżyć podróży. Jeśli pomożecie… pomożemy wam - zdecydowała w końcu.