Spontaniczna decyzja 3
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 17 2013 18:13:53


***



Patrzyła na niego zdumiona i nie wiedziała, co powiedzieć. Na usta cisnęło jej się jedno słowo:
- Zwariowałeś.
- Nie musisz mi tego mówić, sam to doskonale wiem - powiedział Colin, wpatrując się w twarz Andrei na ekranie komputera.
- I co teraz? - Poprawiła swoje krótkie, brązowe włosy, patrząc zapewne do lusterka, jakie miała w szafie obok. Często przebywał w tym pokoju, więc doskonale wiedział, co i gdzie się znajduje.
- Jutro idziemy do urzędu.
- Zdurniałeś do reszty, kretynie. W co ty się pakujesz?
- Wkurzyłem się. Ojciec Carsona nie miał prawa go uderzyć. Wiesz, jaki jestem wrażliwy na takie czyny.
- Ale to ich sprawa. - Westchnęła ciężko.
- Przy Ianie tak nie mówiłaś.
- To było co innego. Nie porównuj sytuacji z Ianem do tego, co robisz teraz. Nie ratujesz tego, jak mu tam...
- Carsona - podpowiedział.
- Właśnie. On nie ma dwudziestu dwóch lat. To dorosły facet z własnym mieszkaniem, a nie student bez środków do życia. Lepiej wróciłbyś do nas, to może po łbie nie chodziłyby ci takie pomysły.
- Nie. I dzięki bardzo za wsparcie. - Naburmuszył się, jak mały chłopiec, któremu odmówiono kolejnego cukierka. - To, co robię, to tylko interes.
- Nie, to decyzja podjęta pod wpływem chwili. No, ale dobra. To co się działo po tym, jak zapytałeś tego Carsona, kiedy chce mieć ślub?
- Niewiele. Powiedział tylko, że jak najszybciej. Skontaktował się z adwokatem i mamy się z nim spotkać jutro w tym urzędzie. Pewnie w ciągu tygodnia weźmiemy ślub. Na razie będziemy narzeczonymi. Poznamy się lepiej. Pokażemy się w różnych miejscach razem. - Podrapał się po ręce.
- A co z dotykaniem się?
- A co ma być? - Podniósł brwi do góry.
- No, chyba nie sądzisz, że obejdzie się bez bliskości w towarzystwie, w którym macie pokazać się, jak zakochana po uszy para. - W jej głosie można było wyczuć drwinę, ale miała rację.
- Pewnie w trakcie się okaże. Przecież nie będziemy się rzucać na siebie. Jesteśmy kulturalnymi ludźmi. Po co gorszyć towarzystwo? Wystarczy, że odegramy szopkę przed jego rodziną.
- Nadal mi się to nie podoba. Mówisz pół roku?
- Pół. I mam wprowadzić się do niego tuż przed ślubem. Nie patrz tak. Chyba nie sądziłaś, że ktoś uwierzy w nasz związek, kiedy będziemy mieszkać osobno?
- Oczywiście, że nie. Pozostaje mi tylko życzyć wszystkiego najlepszego.
- To chyba mówi się po ślubie, ale co tam, dzięki.
- Powiesz mu, co skłoniło cię do ucieczki z Denver?
- Nie. O tym nie musi wiedzieć. To zbyt osobiste, żebym takie rzeczy opowiadał. Nie jego sprawa, z kim byłem ani jak to się skończyło.
- Ale jak minie te pół roku, wracaj do nas. Czytelnicy będą oczekiwać nowej powieści od CJ. MacGregora.
- Andrea, rozmawialiśmy już na ten temat.
- Uparty jesteś.
- Wybacz, ale muszę kończyć.
- Znów uciekasz. To do następnej pogadanki.
- Pa. - Wyłączył okienko Skypea. Zamyślił się. Wczorajsze postanowienie nie widywania Carsona poszło się dziś paść. Jak to wszystko się zmieniło w jednej chwili. Bierze ślub. Jakkolwiek ten ślub będzie grą przed innymi, przecież i tak stanie się prawdą. Wyłączył laptopa i przeniósł się na łóżko. Było już sporo po dwudziestej trzeciej. Musiał zasnąć. Jutro cały dzień ma spędzić z Jessie'm. To będzie męczące.

***


Rodzinka już wiedziała. Jak miło wrzeszczeli życzenia do słuchawki telefonu. Nawet w środku nocy nie potrafili się przed tym powstrzymać. Brakowało, żeby tu się pojawili, a nie miał ochoty ich widzieć. Wolał świętować swój mały triumf i w duchu podziękować ojcu za wtargnięcie do biura i uderzenie go. Inaczej miałby spore trudności z przekonaniem White'a do tego małżeństwa. Reakcja mężczyzny szczerze go zaskoczyła i pochlebiła mu. Wiedział, że wybrał dobrze. W sumie nie wybierał. Zwyczajnie coś mu podpowiedziało tamto pytanie. Pół roku szybko minie, a potem obaj uzyskają rozwód. Chociaż, jak wspominał Colin, lepiej byłoby przeciągnąć sprawę o miesiąc, żeby nie było żadnych wątpliwości. Wtedy nikt nie będzie mógł powiedzieć, że zabrakło dnia do pełnego wykonania postawionego warunku.
Nalał sobie wódki i wypił jednym haustem. Zdecydowanie za dużo pił w ostatnich dniach od śmierci babci. Nerwy i wszystko, co się z tym łączyło próbował jakoś ukoić alkoholem. Ale to był dopiero początek wszystkiego, więc musi się powstrzymać przynajmniej przed samotnym piciem. Nie chciał wpaść w nałóg. Ostatni kieliszek i koniec świętowania początku narzeczeństwa. W sumie źle zrobili, rozstając się z White'm. Powinni byli więcej pogadać. Dowiedzieć się o sobie wielu rzeczy, żeby być bardziej wiarygodnymi. Tym bardziej zmyślić bajeczkę o tym, gdzie się poznali i ile czasu są razem oraz dlaczego ukrywali związek. Jutro będą mieli cały dzień. Pracę przekazał swemu zastępcy, a sam miał wolne.
Zdjął koszulę w drodze do łazienki. Długa kąpiel zrelaksuje go, więc powinien szybko zasnąć. Może powinien poprosić Colina o wprowadzenie się już jutro? To dziwnie wygląda, jak on mieszka w hotelu. Przecież jako kochankowie, którzy nie widzieli się bardzo długo, powinni noc spędzić razem. No, nie w sensie, że w jednym łóżku, chociaż nie wygoniłby z niego takiego faceta, ale w jednym mieszkaniu. Inni nie muszą wiedzieć, że pomiędzy nimi nic nie ma. Oprócz swojej sypialni miał też pokój gościnny. White mógłby go zająć, a on nie przeszkadzałby mu w prywatności.
Czekając, aż wleje się woda do wanny, rozebrał się do naga i nagle przyszła mu do głowy myśl, że przez te pół roku albo więcej nie będzie mógł mieć kochanka. Nie wyglądałoby to dobrze, gdyby na początku małżeństwa zdradzał męża, a to mogłoby być powodem do podważenia testamentu.
Cóż, pozostała mu własna ręka. Spojrzał na swój, w tej chwili uśpiony, członek.
- Będziemy musieli być cierpliwi. - Zaraz jednak pozbierał się. Nie ma już z kim rozmawiać, tylko z częścią własnego ciała? Wszedł do gorącej wody i westchnął. Tego mu było trzeba po ciężkim dniu.

***


Spotkanie w urzędzie przeciągnęło się w nieskończoność. Urzędniczka sprawdzała ich dokumenty po dwa albo i trzy razy, jakby byli jakimiś przestępcami. Nie tak to sobie obaj wyobrażali. W końcu udało im się ustalić termin. Dokładnie za tydzień o dziewiątej rano mieli wziąć ślub. Dzięki adwokatowi mogli tak szybki termin zarezerwować, bo ten powołał się na nowe prawa gejów i pokazał nawet odpowiednią ustawę. Bez tego zapewne urzędniczka by ich nadal trzymała.
- Dziękuję, mecenasie, bez pana mógłby być kłopot. - Jessie uścisnął rękę mężczyźnie po pięćdziesiątce.
- Mam nadzieję, że nie popełniam błędu, pomagając wam, ale Evelyn tak postanowiła, więc wierzę, że miała w tym swój cel. Nie tylko taki, żeby uchronić wydawnictwo przed bankructwem.
- Co ma pan na myśli? - zapytał po chwili Carson.
- Po prostu ta kobieta zawsze wiedziała, co robi. Do widzenia panom. Zobaczymy się u mnie w biurze dzień przed ślubem. Jeszcze zadzwonię do ciebie, Jessie. - Pożegnał się i poszedł długim korytarzem, jaki prowadził do schodów.
- I co teraz? - zapytał Colin.
- Teraz musimy się trochę poznać i pokazać odpowiednim ludziom... albo nie. Teraz to wprowadzisz się do mnie.
- Co? Dzisiaj?
- Tak. Chodźmy. Po drodze na parking wyjaśnię ci, o co mi chodzi z szybką przeprowadzką, kochanie.
- Kochanie?
- Ćwicz. Pamiętaj, że mamy wyglądać na wiarygodnych. - Ruszył pierwszy, a Colin powlókł się za nim.

Do urzędu przyjechali samochodem Jessie'go. To także były pozory, a przy okazji nie tracili czasu, mogąc się bliżej w tym czasie poznać. Teraz stali w korku, denerwując się wspólnie tą sytuacją.
- Powinniśmy uzgodnić czas, moment poznania się. Miejsce też - dodał Jessie.
- Gdzie byłeś ostatnio, powiedzmy… na wakacjach?
- W Miami. Spędziłem tam tydzień.
- Bywałem w Miami. Znam miasto. Poznaliśmy się tam. Nie polubiliśmy się od razu, ale spotykaliśmy się w hotelu. Bo mieszkałeś w hotelu? - Oderwał wzrok od samochodu przed nimi i spojrzał na Carsona. Jego warga była lekko opuchnięta, ale na brwi już nie widniał plaster. Jessie skinął głową. - Wpadaliśmy ciągle na siebie, w końcu zaczęliśmy rozmawiać. Spędziliśmy ze sobą noc...
- Potem rozstaliśmy się. Wyjechałem następnego dnia. Obaj wróciliśmy do swoich zajęć, ale nie mogliśmy zapomnieć o tej nocy.
- Zadzwoniłem do ciebie i od tamtej pory jesteśmy razem.
- Trochę to naciągane. - Carson odetchnął, kiedy mógł ruszyć w dalszą drogę.
- Ale najprostsze do zapamiętania. Nie chciałeś ujawniać mnie przed rodziną, bo bałeś się, że ucieknę z krzykiem lub coś tego typu. Nie bywałem w San Diego, ale nie mogłem już żyć z dala od ciebie. Przyjechałem i oświadczyłem się tobie, ponieważ kocham cię nad życie i chcę dzielić z tobą przyszłość. - Roześmiał się.
- Masz bujną wyobraźnię. Powinieneś być pisarzem. - Nawet nie wiedział, że trafił w dziesiątkę. Tylko teraz Colin był już byłym pisarzem. - A czym ty się w ogóle zajmowałeś w Denver? - Skręcił w lewo.
- Tym i tamtym. Czym się dało. Zajmowałem się wszystkim po trochu.
- Ale masz jakiś zawód? - Zatrzymał się przed hotelem, w którym mieszkał Colin.
- Mam. Jestem kierowcą.
- Znaczy, że jeździłeś taksówką?
- Tak jakby. - Musiał mu skłamać, inaczej Carson by go dalej wypytywał, a on tego nie chciał. Był kierowcą i tyle. Na ten temat nie było wiele do opowiadania. - Co my tu robimy? - zapytał, gdy zobaczył, gdzie są.
- Przyjechaliśmy po twoje rzeczy. Ruszaj cztery litery. Od dziś mieszkasz u mnie. Już to uzgodniliśmy. Nie bój się, ja nie gryzę.
- Ale może ja gryzę?
- Czasem to przyjemne - wyrwało mu się.
- Czasem. - White ponownie zaśmiał się i wysiadł z samochodu.

W pokoju spakował swoje rzeczy. Nie miał ich dużo. Wszystko zamierzał sobie kupić, kiedy już by się jakoś ustatkował w nowym miejscu. Zapakował laptopa do torby przeznaczonej na taki sprzęt i pozbierał różne szpargały, jak długopisy czy notesy. Jessie pomógł mu wszystko zanieść do samochodu. Zanim jednak wybrali się do apartamentu Carsona, wstąpili jeszcze do pubu. Akurat Ethan miał dziś poranną zmianę i stał za barem, polerując blat.
- Hej. Ty zawsze na posterunku.
- Hej, Jessie. - Wtedy jego wzrok padł na Colina. - O, i znów razem.
- Obowiązkowo. Colin od wczoraj jest moim narzeczonym - oświadczył dumnie Carson.
- O kurwa... Jak to narzeczonym? Przecież wy znacie się zaledwie... dwa dni?
- Miłość nie wybiera. - Jessie powiedział to głosem zakochanego amanta filmowego. - Co mam poradzić, że moje serce zostało przekłute strzałą Amora? - Złapał się teatralnie za serce.
- O co tu chodzi? - Ethan oparł łokcie o blat i złączył ze sobą palce w piramidkę.
- Widzisz, kochanie, Ethan to jedyna osoba, która nie uwierzy w bajki. Dlatego trzeba go wtajemniczyć w plan. - Usiadł na stołku i rozejrzał się. W pubie było kilku klientów, ale siedzieli daleko przy stolikach. Obok niego miejsce zajął Colin. - Podaj nam, proszę, wodę i pogadamy.
- Proszę? To naprawdę musi być coś poważnego.
- A żebyś wiedział. I Colin naprawdę jest moim narzeczonym.
- A kto rozwalił ci wargę? - Postawił przed nimi wodę gazowaną. - Cytrynki?
- Nie. Mój ojciec, a ten tu bohater stanął w mojej obronie. Ale opowiem ci wszystko od początku.
- To ja skorzystam z toalety. - Colin już nie miał ochoty od nowa wszystkiego wysłuchiwać.
- Ok. - Jessie odprowadził go wzrokiem. - Zaczęło się...

Colin skorzystał z toalety i umył ręce. Wpatrzył się w swoje odbicie w lustrze. Zrobi coś, o czym marzył przez długi czas, kiedy był z Ianem. Nie dane im było zalegalizować swego związku, a teraz jest już za późno. O kilka miesięcy za późno. Przymknął na chwilę powieki. Koniecznie musi zostawić to za sobą, tym bardziej, że będzie mieszkał z Carsonem. Nie chciałby obudzić go, gdy przez sen zacznie krzyczeć. Nie zdarzało się to często, ale koszmar wytrącał go wtedy z równowagi. Budził się zlany potem, cały drżąc. Gdyby go mężczyzna takim zobaczył, zaczęłyby się pytania. A pytania przywołałyby obrazy, zapachy... Dlatego nie chciał zdradzać o sobie ważnych rzeczy.
Zapomnij. Masz zadanie do wykonania. Zwariowałeś, godząc się na nie, to je wykonaj tak, jak powinieneś.
Wrócił do baru, kiedy Jessie kończył opowiadać o całej sytuacji.
- I sądzicie, że wam się uda? - zapytał konspiracyjnym szeptem Ethan.
- Uda. Potrzebujemy też twojej pomocy. Jak ktoś z mojej rodzinki zadzwoni, to powiedz, że znasz Colina, co w sumie jest prawdą. Mów, że jesteśmy razem od kilku miesięcy. Czekaj, kiedy ja byłem w Miami... - Podrapał się po brodzie.
- Pięć miesięcy temu. - Poinformował go Ethan. Jego przyjaciel doszczętnie oszalał, a Evelyn Carson tym bardziej. - Podstępny z ciebie facet, Jessie, a wyglądasz na takiego, który co tydzień chodzi do kościoła i jest synkiem mamusi.
- I dzięki temu nie wyglądam na kłamcę. Jestem grzecznym, mocno zakochanym w swoim narzeczonym facetem. Prawda, kochanie? - Zerknął na Colina.
- Prawda, kotku.
- O, widzisz. On też. - Wyszczerzył się Carson i duszkiem wypił wodę. - Pamiętaj, Ethan, gdy zadzwonią moi...
- Wiedziałem o tobie i Colinie i jesteście razem na śmierć i życie.
- Ma się rozumieć. Kochanie, chodź, jedziemy do domu - powiedział na głos, żeby inni go usłyszeli. Znali go. Wiedzieli, że był gejem. Uważał, że ukrywanie się jest złe. Nie raz oberwał, szczególnie na studiach, ale i tak obstawał przy swoim. Zdeklarował się jako gej i bronił swego.

***


Mieszkanie okazało się być przestronnym, dużych rozmiarów miejscem. Wygodnie urządzonym i praktycznym. Salon miał jedną ścianę koloru gorzkiej czekolady, przy której rozstawiony został cały zestaw kina domowego z postawionym w samym centrum telewizorem. Sprzęt wielkością dorównywał ekranowi kinowemu i zapewne dostarczał swemu właścicielowi niezwykłych wrażeń. Reszta ścian była śnieżnobiała, promieniowało z nich zimno, co stanowiło niezwykły kontrast z ciemniejszą powierzchnią. Nie wisiał na nich żaden obraz poza kilkoma kinkietami będącymi zapewne w komplecie z takim samym żyrandolem o trzech długich, poziomych listwach z żarówkami zwisającym z sufitu. Na środku pokoju na jasno brązowych panelach wysokiej jakości, co było widać gołym okiem, ustawiony był drewniany, niewielki, kwadratowy stolik z półką pod górnym blatem. Obok niego stała czteroosobowa, szeroka, skórzana kanapa w kolorze czekolady. Wszystko to stało na białym dywanie w... czekoladowe esy floresy. Od tej chwili Colin wiedział, że na pewien czas ma dość czekolady. Musiał jednak przyznać, że wszystko tworzyło ze sobą harmonijny zestaw. I wbrew sobie przyznał, że podobało mu się tutaj. Najbardziej to duże, widokowe okno mające wielkość ściany, dzięki któremu było tu bardzo widno. Po jego bokach, a niech to gęś kopnie, wisiały zasłony czekoladowego koloru. Właściciel albo projektant miał ciekawy gust. Przed oknem stał wąski, długi stół na sześć krzeseł.
White podszedł do stolika, dopiero teraz dojrzawszy otwarty na stronie z ogłoszeniami jego dziennik. Zaśmiał się w duchu z tego, że przez tą durną stronę znalazł się w tym miejscu.
Jessie cały czas go obserwował i wyraźnie widział, że mężczyźnie podoba się tutaj.
- Po lewej jest kuchnia.
Colin dopiero teraz ujrzał w czekoladowej ścianie łukowate przejście. Jakieś pół metra od półki z płytami.
- A moja sypialnia?
- Na prawo od wejścia masz schody ukryte za tą dużą, sztuczną rośliną. Prowadzą na drugi poziom. Tam są dwie sypialnie i, niestety, jedna łazienka. Z tym jakoś sobie poradzimy. Twój pokój to drugie drzwi na lewo. Pierwsze to mój gabinet. Czasami wolę pracować w domu, gdy nie potrzebuję współpracowników.
- Zaniosę bagaże do siebie.
- Ja w tym czasie zrobię kawę - rzucił Jessie.
- Jestem bardzo wybredny, co do tego napoju.
- Przekonasz się, że jestem w tym dobry. Gdybyś chciał się odświeżyć, to ręczniki są w łazience w szafce. Pierwsze drzwi na prawo - wzmocnił głos, gdyż mężczyzna wspinał się już po schodach z metalową, srebrzystą barierką przymocowaną do ściany po obu stronach stopni.
Jessie zrzucił z siebie marynarkę i powiesił ją na wieszaku przy drzwiach frontowych. Zrobi White'owi taką kawę, że mężczyzna innej nie wypije. W każdym razie każda będzie dla niego niedobra. Umył ręce i wstawił wodę w elektrycznym czajniku. Wsypał do młynka ziarenek kawy i zmielił je na sypki, aromatyczny proszek. Lubił świeżo zmieloną i zaparzoną kawę. Nienawidził ekspresów, ale, niestety, w biurze i nie tylko często musiał z nich korzystać. Zmierzył morderczym wzrokiem swój sprzęt stojący na szafce. Z szafki nad zlewem wyjął dwa ceramiczne kubki. Zastanawiał się nad filiżankami, ale nie lubił ich i coś czuł, że Colin też woli bardziej męskie rzeczy. On sam uważał te małe naczynia z talerzykami za zbyt kobiece. W zimne popołudnia nie można ogrzać przy nich rąk. Do kubków wsypał po dwie łyżeczki kawy. W tym momencie zagotowała się woda i zalał przezroczystą cieczą czarny proszek.
Ten moment na wejście do kuchni wybrał sobie Colin. Mężczyzna wciągnął do nozdrzy zapach, jaki unosił się w powietrzu. Skojarzył mu się on z dzieciństwem, gdy mama parzyła kawę sobie i jego tacie. Dla nich zawsze to było święto. Nie co dzień mogli sobie pozwolić na ten napój.
Carson przystanął z granatowymi kubkami w dłoniach. Niósł je na stół w salonie. Zawsze lubił tam pić poranną kawę, wieczorną też. Rozanielony - tak mógł nazwać wyraz twarzy Colina. Wyraźnie było widać, że mężczyzna ma przed oczami miłe obrazy.
- Co takiego wspominasz? Jeśli mogę wiedzieć.
- Dzieciństwo. Ten zapach kojarzy mi się z tamtymi czasami.
- Bo robię kawę, jak dawniej. Weź cukier z półki za mną. Po sklepach nie było zmielonych ziaren i każdy musiał to sam robić. A ja w dodatku kupuję jeden rodzaj ziaren. - Minął go, przechodząc do pokoju. - Ten, który jest najlepszy i nie zmienił się od tamtych czasów. - Postawił kubki na stole. - Pewien znajomy plantator dostarcza mi worek co jakiś czas. Płacę za nią krocie, ale za to mam się czym delektować. - Usiadł bokiem do okna. - Dla mojej rodziny mam coś gorszego.
- Czyli ja mogę czuć się zaszczycony, że częstujesz mnie wyjątkowym napojem? - Usiadł po jego lewej stronie tyłem do okna.
- Ty mi pomagasz. Mamy żyć razem przez wiele miesięcy. Muszę się postarać, byś nagle nie zmienił zdania. - Schował uśmieszek za kubkiem kawy, kiedy podniósł go do ust.
- Nie słodzisz? - zapytał Colin, sam sypiąc sobie dwie czubate łyżeczki.
- Rzadko. Często piję gorzką. Cholera, daje niezłego kopa. Niestety, nie mam ciasteczek do niej. Chyba, że coś upieczesz. - Psotne iskierki zatańczyły mu w szarych tęczówkach.
- Nie piekę, nie gotuję, chyba, że mrożonkę w mikrofali. - Powąchał napój i aż przymknął powieki. Zapach był zniewalający.
- W sumie ja też. - Jakoś miło mu się zrobiło, że mógł sprawić przyjemność zwykłą kawą temu mężczyźnie. - Zazwyczaj zamawiam coś w restauracji lub sam się do nich fatyguję.
- Powinniśmy obgadać jeszcze multum spraw, o ile wszyscy mają nam uwierzyć w naszą miłość - zaczął mówić Colin po napiciu się. - Co i gdzie studiowałeś i nie tylko? Bardziej osobiste sprawy też. Na przykład to, kiedy odkryłeś u siebie pociąg do mężczyzn.
- To na przemian zadajemy sobie pytania, ale też odpowiadamy na te, jakie zadaliśmy. Tak będzie szybciej. Rodzice z pewnością przeprowadzą z tobą wywiad. Ze mną też. Mimo tego przede wszystkim powinniśmy wyrobić w sobie coś takiego podobnego do uczuć. Jeżeli będziemy na siebie patrzeć z obojętnością, to każdy to zobaczy. Kochamy się, bardzo. Nie możemy bez siebie żyć. I pragniemy tylko siebie. Nie waż się gapić na tyłki innych facetów. Zdrada nie wchodzi w grę.
- Czyli rączka? - Wykonał odpowiedni gest.
- Rączka. - Ten gest mężczyzny mu się spodobał. Działał na wyobraźnię. - To pytaj.
- Studia?

Dwie godziny później mogli śmiało powiedzieć, że wiedzą o sobie najważniejsze rzeczy. No, Colin nie zdradził wiele o sobie, tylko to, co uznał za słuszne. Nowe życie oznaczało zmianę przeszłości. Nie kłamał. Po prostu zataił pewne fakty ze swojej pracy i związku z Ianem. Rozmawiali, dopóki nie poczuli głodu. Jessie zamówił w pobliskiej restauracji włoskie dania, na co Colin chętnie przystał.
Za oknem się ściemniło. W sumie było już po dziewiątej wieczorem. Colin poszedł wziąć przed kolacją prysznic, mówiąc, że czuje się spocony po całym dniu i ma dość chodzenia w spodniach od garnituru i świątecznej koszuli.
W tym czasie Jessie znudzony przełączał kanały telewizora, czekając na kolację. I z radością przyjął dzwonek do drzwi. Jego żołądek już na głos zaczął się upominać posiłku po całym dniu głodówki. Wyłączył telewizor i poszedł otworzyć wrota do swego królestwa. Od razu skarcił się, że nie spojrzał przez wizjer, kto to jest. To nie była dostawa posiłku, tylko złego humoru i wścieklizny w postaci harpii.
- Wielki zaszczyt mnie kopnął, że odwiedziła mnie moja młodsza siostra.
- Mam ochotę cię kopnąć, ale w ten twój rozpierdolony tyłek! - Przepchnęła się do salonu, jak taran. - Narzeczony?! Mąż?! Co ty odpierdalasz?!
- Twoje zacne, dobrze wychowane towarzystwo musi być urzeczone twoim rynsztokowym słownictwem.
- Zamknij się. To twoja wina, że muszę kląć. - Wymierzyła w niego oskarżycielsko palec. - Jak śmiesz nie odbierać telefonów od nas? Uciekać przed nami? Cały dzień cię szukałam! Odpowiedz na pytanie. Żenisz się, pedale?!
- Tak. Za tydzień. - Wiedział, czemu jest taka wściekła. Przejdzie jej koło nosa spory spadek. Nie rozumiał, jak można być tak łasym na pieniądze. To jest chore.
- Jak? Kto? Z kim?! - Cała poczerwieniała ze złości.
- Z kimś, kogo kocham. Popełniłem błąd, ukrywając tę miłość przed wami. To trwa już kilka miesięcy. - Próbował zachować spokój. Nerwy mu w niczym nie pomogą. - Zresztą, po co go wam przedstawiać, jak jesteście nienormalni.
- To ty jesteś nienormalny! Będziesz się w piekle smażył!
- Nie mów takich rzeczy. - Założył ręce na piersi. - Nawet w Boga nie wierzysz.
- I co z tego?! - Aż zapiszczała. - Nie masz prawa się żenić!
- Mam prawo. Tak samo mam prawo do miłości, małżeństwa, bycia z kimś, kochania go, jak wy, heterycy! Nawet harpie mają prawo, o ile znajdą amatora swoich wdzięków. Wściekasz się, bo nie dostaniesz centa z majątku babci.
- Właśnie żenisz się, żeby go mieć!
- Nie. Robię to, bo kocham i w końcu przejrzałem na oczy. Kocham Colina. Ślub wypadł akurat w tym momencie, ponieważ mój narzeczony - podkreślił ostatnie słowo - dopiero przyjechał i wczoraj mi się oświadczył i chcemy być razem, mamy dość czekania. Co prawda, chcieliśmy to zrobić z wielką pompą, lecz musielibyśmy was zaprosić, a tego nie chcę. Dzięki za podpowiedzenie mi, że w ten sposób spełnię warunki. Siostrzyczko, jesteś wspaniała. Mogę cię uściskać? - Wyciągnął w jej stronę ręce.
- Precz ode mnie, pedale! A gdzie jest ten twój narzeczony? Co? Wynająłeś aktora? A może to jeden z twoich gachów?! Powiedz mi coś. Skoro miałeś kogoś, kogo kochasz, to dlaczego sypiałeś z innymi? On wie o nich? Zabawnie będzie, jak mu powiem. Kopnie cię w dupę?
- Kotku, miałeś do mnie dołączyć pod prysznicem.
Jessie drgnął, słysząc Colina. Odwrócił głowę w stronę schodów i zrobiło mu się gorąco. Mężczyzna szedł do nich w samym ręczniku na biodrach. Ciało miał wilgotne, a z włosów kapała woda i znaczyła ścieżkę po twarzy oraz szyi, kierując się w dół. Jessie dyskretnie przełknął ślinę.
- Widzę, że mamy gościa. Niechcący usłyszałem, co pani mówiła. Wiem o małych przygodach Jessie'go. Ale to moja wina, zaniedbałem go. Nie było mnie obok niego. - Stanął blisko narzeczonego. - Gdybym zgodził się przyjechać zaraz po jego telefonie, już dawno bylibyśmy razem. - Wyciągnął rękę i pogłaskał go palcem wskazującym po policzku. Jessie'go przeszły dreszcze. - Przepraszam, kotku, że tak się męczyłeś beze mnie. Ale już jesteśmy razem.
Po kręgosłupie Carsona przeszedł niezwykły prąd.
- I nic nie stanie nam na przeszkodzie. - Colin przesunął palec na szyję i ramię mężczyzny, po czym zostawił go w spokoju i zwrócił się do kobiety. Usłyszał w łazience krzyki i wyszedł zobaczyć, kto to. A kiedy usłyszał, jak obraża rodzonego brata, wręcz z satysfakcją postanowił się zabawić. Nie cierpiał takich ludzi, jak ona. Napisał w swoim życiu wiele scen i wiedział, co mówić, zarówno udając kochającego mężczyznę, jak i uroczego drania.
- Pani to zapewne przyszła szwagierka. - Wyciągnął do niej rękę z szerokim uśmiechem.
- Nie dotykaj mnie, zboczeńcu! - fuknęła na niego i cofnęła się.
- Mnie też miło panią poznać. - Naprawdę dobrze się bawił. - Narzeczony wiele o pani opowiadał. Zapewniam, że wypowiadał się w samych superlatywach. Mam nadzieję, że zjawi się pani na naszym ślubie, chociaż Jessie tego nie chce. - Na szczęście słyszał, jak Carson mówi jej, że nie chce rodziny na ślubie.
- Prędzej mnie piekło pochłonie!
- Co ty masz z tym piekłem, siostra? - Był pod ogromnym wrażeniem występu Colina. Jego wyglądu też.
- Może zostanie pani na później kolacji? - zaproponował uprzejmie White.
- Z wami jeść nie będę!
- Szkoda, w takim razie zapraszam w odwiedziny o odpowiedniejszej porze. Jessie, koteczku, stygnę. Chodź pod ten prysznic. - Spojrzał długim, powłóczystym wzrokiem na Carsona.
Jessie oblizał usta. Cholera, coś się działo. Ten facet działał na niego? Nie. Niemożliwe. Chociaż to, jak wyglądał... Głupie by było to, jakby nic nie czuł.
- Ekhem. Zaraz przyjdę, dziubasku. Tylko zamknę drzwi za siostrą.
- To czekam. - Posłał mu całusa w powietrzu, jak tkwiący w ludzkich mózgach stereotypowy gej.
Harpia zawarczała i wyszła tak szybko, że gdyby zamiast podłogi był piasek, to powstałaby za nią kurzawa.
- Dziubasku? - Colin podniósł brwi.
- Wiesz, jakoś tak przyszło mi to na myśl. A ty tym ostatnim gestem przesadziłeś.
- Ale zadziałało. Pozbyliśmy się jej. - Poprawił opadający ręcznik. - Idę się ubrać, ponieważ zaraz będziesz miał niezłe przedstawienie.
- Nie pogardziłbym tym. - Puścił mu oczko. Co on do licha robi? Dawno nie miał takiego faceta i wariuje.
- No, myślę. Zawołaj, jak będzie żarcie.
- Aha. - Zlustrował jego tyłek i prawie zaskomlał. Ręcznik zasłaniał krągłe, twarde pośladki. Nawet brzuch tego faceta był taki, jaki zawsze chciał macać i całować. Twardy, pokryty włosami. Och. Musi się wziąć w garść. W umowie nie było seksu. Jęknął. Jak on przetrwa tyle miesięcy z takim facetem u boku? Miał ochotę krzyczeć. Ech, życie sobie z niego drwi.