Bliskość poza planem 36
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 13 2013 12:53:18


Rozdział 36 – Bliskość



Biała plama światła wolno rozlała się przed nim, całkowicie odganiając smolistą czerń, która towarzyszyła mu od samego początku. O jej istnieniu zorientował się w tej chwili, kiedy świadomość powracała do niego niestrudzenie, coraz wyraźniej zarysowując kontury zewnętrznego świata. Rozmazany obraz nabierał ostrości, tak samo dźwięki stawał się wyraźniejsze. Ze zbitki szumów Artur wyodrębniał poszczególne głosy, nieznane i te bardziej mu bliskie. Wśród tego wszystkiego doszło go miarowe, powtarzające się z idealną precyzją brzęczenie, jak w maszynach, mechaniczne, automatyczne.

Artur zacisnął powieki, przez chwilę nie mogąc znieść światła, które spłynęło na niego po prawej stronie, bladego i ostrego. Gdzieś z tyłu głowy wciąż widział twarz sąsiada, obraz czarnych oczu migotał niestabilnie, atakując go na przemian wściekłością, to przemożnym przerażeniem kulminującym się w klatce piersiowej. Był wręcz przekonany, że nadal czuje na skórze chłód podłogi w korytarzu oraz ogień bólu zalewający go wraz z krwią. Szarpnął się instynktownie, ale jego ciało nie uczyniło żadnego ruchu, chociaż on tego nie zarejestrował, coraz silniej marszcząc brwi i zaciskając usta. Ciepło czyjejś dłoni, dotyk na policzku przeszyły go niespodziewanie, uciszając głos walki, jaki jeszcze chwilę temu się w nim narodził.
Uniósł z trudem powieki, pozwalając światłu na nowo wypełnić mu obraz, ale jedynie z jednej stroni, gdyż z drugiej nadal panowała ciemność oraz przeszywająca słabość, w której bał się zgłębić. Nie, nie teraz, powtarzał w myślach odwzajemniając nieświadomie uścisk dłoni, tak silny, że wręcz karzący mu na skupieniu wzroku na postaci przed nim. Przez parę sekund była jedynie ciemną plamą, drżącą, pulsującą mu przed oczami, żeby nagle nabrać kształtów, kolorów. Żaden jednak zapach do niego nie docierał.

Mamo, chciał powiedzieć, dostrzegając czerwień jej włosów, blaknącą na granicy światła, które połyskiwało tuż za nią. Żaden dźwięk jednak nie wydobył się z jego ust, ale czuł jak poruszają się, układają w to jedno słowo, które napełniło go przedziwną mocą. Kolejne bodźce z zewnątrz zaczęły do niego docierać wolno, ale on i tak był skupiony na widoku twarzy matki, która zajmowała mu całe pole widzenia.
- Mamo … - zadrżał, słysząc swój głos, a raczej szept. Wraz z nim odkrył słabość, która pętała całe jego ciało, najsilniej w głowie, całą lewą stronę twarzy, tępym bólem drażniąc każdy nerw. Przełknął z trudem ślinę w końcu mogąc zarejestrować emocje, jakie malowały się na obliczu Justyny, jej bladość skóry, zaczerwienione oczy i drżące usta, które wciąż coś do niego mówiły. Ale to żar jej dłoni na policzku sprawiał, że nie poddawał się osłabieniu, które ponownie ciągnęło go do ciemności, tam gdzieś w głębi siebie. Zmuszał do skupieniu wzroku na niej, aż w końcu zrozumieniu co do niego mówi.

Justyna przesunęła opuszkami palców po bandażu na twarzy Artura, prawie niewyczuwalnie, wkładając w dotyk całą swoją miłość do niego, cały żal jaki czuła, chęć przytulenia go do piersi, co było zupełnie niemożliwe, biorą pod uwagę jego ciężki stan.
- Kochanie… Nie mów nic lepiej – wyszeptała, wlepiając w niego chciwe, czułe spojrzenie szeroko otwartych oczu. Tak bardzo pragnęła, żeby wyszedł z tego jak najszybciej. Każda minuta oglądania go w takim stanie niosła ze sobą niesamowity ból.

Artur przesunął językiem po zębach, nie odwracając od jej twarzy wzroku, czując obawę, że kiedy to zrobi stanie się coś złego. Zarejestrował ruch za plecami matki i szybko w polu jego widzenia ukazała się ku jego zaskoczeniu sylwetka ojca.
- Odpoczywaj – usłyszał jego głęboki głos, zaniepokojony tym jak na niego patrzą, jak wielki smutek bił z ich oczu.
- Gdzie...gdzie jestem? - spytał, krzywiąc się z bólu, który w niewielkim natężeniu promieniował ze strony lewego oczodołu, szczęki i nosa.

Justyna spojrzała z obawą na Marka, czując jak zalewa ją fala żałości. Nie żeby oczekiwała od byłego męża jakichkolwiek gestów, cieszyła się jednak, że przyszedł do szpitala, do syna, że obudziły się w nim jakieś ojcowskie uczucia. Zdawała sobie sprawę jakie to ważne dla Artura.
- W szpitalu, kochanie. Miałeś… Przydarzyła ci się paskudna historia. Musisz tu jeszcze pobyć by wrócić do zdrowia – odpowiedziała załamującym się głosem, z całych sił starając się brzmieć pokrzepiająco i pewnie. Poczuła jak dłoń jej byłego męża zaciska się na jej ramieniu, a drugą nakrywa tą, którą ściskała rękę syna.
- Szpital? - powtórzył za Justyną Artur nie mając sił zebrać myśli, które w tej chwili bezwładnie obijały mu się w umyślę, za nic nie dając się pochwycić. Skojarzenia ze swoim stanem, szybko jednak powędrowały do sąsiada i tego co stało się zaledwie parę sekund po tym, jak otworzył mu drzwi. - Piotr?

- Piotrek ci pomógł. Teraz już wszystko będzie tylko lepiej… - odparła, głaszcząc bezmyślnie jego chłodną, gumowatą dłoń leżącą martwo na sztywnej, białej kołdrze. Jej psychiczne samopoczucie było tak fatalne, że miała ochotę zamknąć się w domu, nafaszerować tabletkami nasennymi i przespać ten nieludzki czas, kiedy oczekiwano od niej przecież, że będzie nieludzko silna. Przynajmniej nie potrafiła już płakać, i na chwilę obecną uważała to za pozytywne zjawisko.
- Musisz dużo odpoczywać i niczym się nie przejmować. - Głos ojca zabrzmiał pewnie i silnie, chcąc tym upewnić siebie i Justynę, że nic gorszego już ich nie czeka, bo to co mogłoby ich złamać to śmierć syna, ale przecież tego uniknęli.
- Co mi jest? - spytał niewyraźnie Artur.
- Ten... ten mężczyzna, sąsiad... - odchrząknęła Justyna, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co powinna mu przekazać. Z drugiej jednak strony zdawała sobie sprawę, że to jeszcze nie czas by mówić mu o wszystkim. Artur mógłby po prostu tego nie zrozumieć. - Pobił cię, zrobił ci krzywdę... Ale jest już coraz lepiej. Niedługo wyjdziesz ze szpitala i wszystko będzie po staremu - uśmiechnęła się blado spierzchniętymi wargami, ogrzewając jego dłoń w swoich dłoniach, opiekuńczym, matczynym gestem próbując w ten sposób przelać na niego swoją miłość i troskę.

Marek ścisnął jej ramie.
- Pójdę po lekarza – powiedział cicho i odsunął się, posyłając synowi ciężkie spojrzenie, w którym kryło się wiele emocji.
- Pić mi się chcę – mruknął Artur, zwracając spojrzenie z niego, aż zniknął mu z ograniczonego pola widzenia, na matkę.
- Och tak, już kochanie - uniosła się, naraz cała zaaferowana, sięgając po małą butelkę wody mineralnej dla niemowląt i nalewając mu odrobinę do szpitalnego, plastykowego kubeczka, jaki zostawiono im w razie potrzeby. Pochyliła się nad synem, przystawiając mu brzeg kubka do ust by mógł się napić. Pomogłaby mu unieść głowę, gdyby nie strach, że zrobi mu krzywdę. - Ostrożnie - szepnęła, przechylając kubek tak, by trochę wody wpłynęło do jego ust.

Artur przełykał wolno, w pierwszym odruchu chcąc unieść dłoń i przytrzymać sobie naczynie, ale zrezygnował, czując jaki jest słaby. To odkrycie zaniepokoiło go i przeraziło, ale nie pokazał tego po sobie, podświadomie nie chcąc jeszcze bardziej martwić Justyny. Kiedy w końcu dopił do końca, odkaszlnął, mając nadzieję, że jego głos nie będzie brzmieć tak, jakby nie używał go przez jakiś czas.
- Jak długo leżę? - spytał, ciesząc się, że dłoń matki ponownie nakryła jego.
- Niedługo, skarbie - odparła, przysuwając sobie fotel bliżej łóżka. Głaskała jego ramię niemalże mechanicznym gestem, jak kociaka, wpatrując się w jego twarz i chłonąc każdą chwilę bycia razem. Kiedy strach opadł, zostawił za sobą bezbrzeżne zmęczenie, mając jednak zgodę ordynatora na przebywanie przy synu korzystała z tego. - Sześć dni, ale nie przejmuj się tym, niczym się nie przejmuj, nie myśl, Artur, odpoczywaj, to jest najważniejsze teraz, sen i odpoczynek.
Wpatrywał się w nią, chcąc spytać o więcej, ale jego usta nie poruszyły się, nie miał sił, zmęczenie i otępienie ściśle otaczały go ciągnąć ponownie w stronę ciemności z której się wybudził. Nie potrafił się jej przeciwstawić, ale też do końca nie umiał się jej poddać, dręczony nasilającym się bólem twarzy.
- Boli mnie – szepnął, marszcząc brwi i zaciskając palce na pościeli.
- Marek poszedł po lekarza, zaraz dadzą ci coś przeciwbólowego i zaśniesz, dobrze kochanie? Wytrzymaj jeszcze chwilkę - pogładziła go delikatnie po bandażu okrywającym policzek Artura, wpatrując w niego oczy pełne niepokoju i troski. Nie wyobrażała sobie swojego życia bez syna, gdyby go straciła, gdyby zginął, nie wiedziałaby co ze sobą począć, jak dalej egzystować na tak podłym, niesprawiedliwym świecie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, jak wiele nienawiści i brutalności jest w ludziach, ale dopiero kiedy doświadczyło ją to niemal bezpośrednio, była w stanie poczuć, jak ogromną moc stanowi ludzka złość i podłość. Rzeczy, o których słyszy się jedynie, nigdy nie mają takiej siły przekonywania. Teraz, patrząc na niego, na swoje dziecko leżące bezwładnie na posłaniu, chore, zniszczone, kalekie, ogarniało ją poważne zwątpienie co do sensu życia wśród ludzi, życia z ludźmi. Nie miała pojęcia w jaki sposób mogłaby komuś zaufać po tym, co się wydarzyło. - Chciałbyś czegoś jeszcze?

- Nie, ale zostań...
- Cały czas jestem przy tobie, kiedy tylko mi pozwalają tu wejść. Ojciec też przyjechał, specjalnie z Katowic do ciebie, całą noc siedział na korytarzu czekając aż go wpuszczą rano... On cię kocha Artur. Oboje bardzo cię kochamy - powiedziała przymykając oczy, by niechciane, zbyt sentymentalne łzy wymknęły jej się spod powiek.

Mimo osłabiania, które coraz silniej odczuwał Artur, słowa jego matki wzbudziły w nim niepokój odnośnie własnego stanu.
- Co mi jest? Coś jest źle – rzekł, patrząc na nią uważnie, będąc pewnym, że to co powiedziała musi mieć swoje źródło, konkretną przyczynę.
- Artur, synku, wszystko w swoim czasie. Pokiereszował cię trochę, poobijał, ale dochodzisz do siebie bardzo ładnie, po prostu bardzo się o ciebie martwię, nie za często bywałeś w szpitalach ostatnio, nie przywykłam do tego - zażartowała nieśmiało, nie mając pojęcia jak wyjawić mu prawdę. Tłumaczyła sobie, że najpierw musi jako tako dojść do siebie, że nie jest gotowy na takie nowiny. Ogromnie bała się jego reakcji, tego, że się załamie, jego apatii, złości, smutku. Bała się zostać z tym sama.

Serce mężczyzny zabiło niespokojnie, nie do końca przekonane co do takiego wytłumaczenia. Artur zwilżył dolną wargę, wiedząc, że próba dowiedzenia się czegoś więcej jest bezsensowna, zważywszy na jego stan czy osłabienie. Przymknął powiekę, krzywiąc się kiedy po poruszeniu głowy poczuł ból w lewym oku i dziwne uczucie rwania, od którego aż go zemdliło.
Justyna popatrzyła na niego wypłoszona, że może dzieje się coś złego, cały czas będąc w strachu, że stan syna może się pogorszyć, że może go jeszcze stracić. To, jak długą drogę mieli przed sobą by wyjść na prostą przyprawiało ją o zawrót głowy. Nie chciała nawet o tym myśleć, skupiając się na tym, co jest tu i teraz. Podniosła się z krzesła, kiedy zauważyła wchodzącego lekarza, a za nim swojego byłego męża, równie wymiętego i poszarzałego co ona sama. Gdyby mogła, oddałaby kilka lat własnego życia, żeby to nigdy się nie wydarzyło.

***


Mateusz odgarnął włosy z czoła, próbując opanować oba kocięta wyrywające mu się z dłoni. Musiał je jakoś spacyfikować, choćby na chwilę, chcąc porozmawiać w spokoju z Piotrem, który zjawił się nieoczekiwanie kilka godzin wcześniej i wstał właśnie po krótkiej, niespokojnej drzemce, cały wymięty i szary na twarzy. Nie mogąc sobie dać rady ze zwierzakami wsadził je w końcu do kartonowego pudła wyłożonego szmatami, na tyle wysokiego, że maluchy nie potrafiły się z niego same wydostać, wrzucając im do środka jeszcze dwa pluszaki. Po drodze do kuchni wyszorował ręce mydłem, wiedząc jak Piotr przewrażliwiony jest na punkcie czystości.

- Wstałeś w końcu, staruszku - zagadał, siadając na taborecie przy kuchennym blacie. Popił kilka głębokich łyków mineralki, prosto z butelki, patrząc na niego uważnym wzrokiem. Coś mu tu wyraźnie nie grało.
- Nie wysilaj się Mati - odburknął Piotr, siorbiąc mało kulturalnie swoją mocną jak siekiera kawę. Nawet koszulkę miał wymiętą nieziemsko, wyciągniętą prosto z odmętów plecaka.
- No ej... Zniknąłeś na szmat czasu, wracasz i wyglądasz jak pieprzony kombatant, możesz chyba powiedzieć co się stało?
- Może mogę, ale mi się nie chce, co? - sapnął poirytowany, łypiąc na Mateusza szarym okiem.
- Myślisz, że się nie zastanawiałem, co z tobą? Kurwa, telefonów nie odbierałeś! - uniósł się Mateusz, nie rozumiejąc, dlaczego mężczyzna traktuje go naraz tak... protekcjonalnie. Co najmniej jakby czemuś zawinił.
- Mati, muszę zaraz wychodzić. Serio nie chce mi się gadać, tu nie chodzi o ciebie, tylko ogólnie. Wszystko się pojebało - westchnął, dopijając kawę, ale nie podnosząc się ze stołka. Zwyczajnie nie miał na to siły.
- Piotrek no... Jedno zdanie, albo dwa. I możesz iść gdzie chcesz.
- Serio tak ci na tym zależy? - dopytał Piotr, ale widząc zafrasowaną jak rzadko minę Mateusza spasował zupełnie. - Dobra, to słuchaj uważnie, i nie zadawaj, błagam cię, głupich pytań, bo serio nie mam na to ochoty.
Mateusz potarł skronie dłońmi, czując, że nie będzie to ani zabawna, ani przyjemna historia.

***


- Nie chciał się z tobą skontaktować? - spytał chłopak, nie mogąc przestać wpatrywać się w Piotra szeroko otwartymi oczyma. To co usłyszał wgniotło go w siedzenie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji.
- Nie chciał. Dlatego tam zaraz pojadę. Może w końcu go zobaczę - odparł mężczyzna, zaciągając się wyłudzonym od Mateusza ostatnim Lucky Strike`m.
- Może wiesz, się wstydzi tego jak wygląda - spróbował zgadnąć chłopak, w głębi serca szczerze współczując Piotrowi. Gdyby jego chłopakowi coś takiego się przytrafiło, wątpił czy potrafiłby siedzieć spokojnie i pić kawę. Ale z drugiej strony Mateusz zawsze wszystko zbyt mocno przeżywał, często zupełnie niepotrzebnie.
- Żartujesz? Przecież to facet, chyba wie, że opakowanie ma drugorzędne znaczenie - prychnął Piotr, dając mu się zaciągnąć z własnej ręki.
- No wiem, ale skoro wy... eee, jesteście tak blisko, to może się tym martwić - zaplątał się Mati, samemu nie do końca wiedząc, co chce przez to przekazać. W sumie nie wiedział, jak bardzo blisko są ze sobą.
- Nie Mati, nie związkuję z nim, jeśli to masz na myśli. Przecież mnie, kurwa, znasz.

Mateusz nie odpowiedział, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę wcale go nie zna, że Piotr w którymś momencie zmienił się, a on nie zdążył tego zauważyć. Jego zapewnienia o byciu wiecznym singlem wydały mu się śmiesznym kamuflażem do prawdziwego stanu rzeczy, nie powiedział jednak nic, nie chcąc go dłużej zatrzymywać. Rozumiał, jak musi przeżywać tą sytuację, tym bardziej, że nie mógł już nic więcej zrobić.

***


Zagasił kolejnego papierosa w metalowej popielniczce na korytarzu, czekając już dobre pół godziny by porozmawiać z Andrzejem. Mężczyzna wysłał mu tylko lakonicznego maila, że ma zjawić się pojutrze na planie, a on zwyczajnie nie mógłby temu sprostać ze względu na zapowiedziane kolokwium, którego nie miał zamiaru zawalić przez film. Pisał do niego na ten temat, dzwonił nawet, ale Andrzej skutecznie go ignorował, zmuszając tym samym do osobistego pojawienia się w siedzibie wytwórni. Przeczesał palcami znacznie skrócone ostatnio loki, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do zmiany fryzury. W jakiś pokręcony sposób brakowało mu kosmyków wchodzących nachalnie do oczu. Drzwi otworzyły się powoli, po czym zamknęły z powrotem, wywołując w Mateuszu kolejną falę irytacji. Słyszał jakieś skrzypienie dobiegające przez szparę pod drzwiami, jakieś kobiece śmiechy i mógł się jedynie domyślać, jak jego menager zabawia się właśnie z nowo zatrudnioną sekretarką. Tylko Sary nikt nie chce, pomyślał gorzko, od razu wracając wspomnieniami do felernego wieczoru kiedy oglądali film i Anastazja wpieprzyła się z buciorami, niszcząc zupełnie jego nastrój. A tak długo wierzył, że pracowanie dla Uranosa nigdy się nie wyda.

Po kolejnych dziesięciu minutach z pokoju wypadła w końcu rozchełstana sekretarka, obrzucając Mateusza mokrymi oczyma zatopionymi w spoconej, poczerwieniałej twarzy. Skrzywił się, zupełnie nie rozumiejąc jak można było ruchać coś takiego, nie skomentował jednak, wchodząc ostrożnie do otwartego gabinetu, obawiając się trochę, czy nie zastanie tam Andrzeja pół nago albo z penisem na wierzchu. Wątpił, czy chciałby to kiedykolwiek oglądać.

- Cześć - mruknął na powitanie, widząc mężczyznę palącego cygaretkę, rozpartego na obrotowym fotelu, zapłyniętego potem i wyraźnie zadowolonego. Zrobiło mu się mdło na jego widok. - Pisałem do ciebie, dostałeś maila?

- Może i dostałem... - odparł leniwie Andrzej, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek. Ciemne, gęste owłosienie na jego przedramionach raptem wydało się chłopakowi małpio obrzydliwe.

- No ok, to już wiesz, że w czwartek nie mogę, mam koło na uczelni. Chyba znajdziesz zastępstwo, co? Albo przełożymy to na piątek? - spytał, przełykając gęstą ślinę, starając się nie dać po sobie poznać jak ohydnie się tu czuje.

- Nie. - Mężczyzna zaciągnął się dymem, nie przestając lustrować go leniwie. - Nie, po prostu, kurwa, nie! - zacisnął usta, nagle dając wyraz swojemu poirytowaniu. Aż uniósł się w fotelu, wbijając w Mateusza oskarżycielskie spojrzenie. - Masz przywlec tu leniwą dupę we czwartek, i nie udawaj mi tu, kurwa, studenciku, że będziesz pisał jakieś jebane koło, bo w to nie uwierzę!

Mateusz cofnął się z powrotem pod drzwi, kompletnie nie rozumiejąc, co mężczyznę ugryzło. Dobra, zdawał sobie sprawę, że go nie lubi, nie trawi wręcz jego obecności, ale żeby okazać się aż taki dupkiem? Nie wydawało mu się, żeby sobie na to zasłużył, tym bardziej, że wcześniej stawiał się w pracy bez szemrania.
- Jezu, spoko, przyniosę zaświadczenie z uczelni jak chcesz mieć to na papierku - mruknął pojednawczo, wiedząc, że nie może odpuścić. Tym bardziej, że prowadzącą przedmiotu była naprawdę ostra doktorka.

- Gówno mnie obchodzi twoja uczelnia! Masz tu być o tej, kurwa, dziewiątej rano, i ani słowa więcej! - wydarł się mężczyzna, aż trzęsąc stołem, pełnym jak zawsze niedbale poukładanych papierzysk.

- No mówię, że nie da rady, nie rozumiesz kurwa? - syknął Mateusz, wlepiając w niego rozgorączkowane spojrzenie. Nie ogarniał tego, co działo się z Andrzejem. Przynajmniej wiedział już na pewno, jak bardzo jest przez niego nie lubiany. Dosyć, że tolerował go na co dzień. Zacisnął palce na pasku swojej skórzanej torby, mając wrażenie, że to jakiś chory sen. Atmosfera wydawała się być surrealna. - Andrzej, co cię kurwa ugryzło, no?

- Słuchaj, pieprzony chłopczyku, nie chcesz grać, spoko, jest stu innych na twoje miejsce, z równie ładnym pyskiem, nie jesteś niezastąpiony. Albo grasz, albo wypierdalaj - odparł twardo mężczyzna, mając już po dziurki w nosie tego lawirowania. Ciągle coś musiał wymyślać, a to że matka zmarła, a to że chory, teraz znowu to. Może na chwilę obecną nie miał nikogo do jego roli, ale wierzył, że chętny szybko by się znalazł. Przecież pieniądze nie były znowu takie liche.

- Wiesz co, odjeb się ode mnie! Nie umiesz zrozumieć, jak kurwa człowiek, to chuj z tobą! - krzyknął Mateusz, nie umiejąc już opanować nerwów. Dawno nikt nie ośmielił się tak nim pomiatać. - Sam możesz dawać dupy do filmu jak chcesz, ja to, kurwa, pierdolę!

- No i wypierdalaj stąd! Nie chcę cię tu więcej oglądać! Choćbyś błagał na kolanach, to nikt cię tu nie przyjmie już, głupia kurwo! - mężczyzna wyszedł zza biurka, gestykulując intensywnie rękoma. Nikt by nie uwierzył, że ten mężczyzna potrafił robić wrażenie takiego opanowanego i godnego zaufania. Na każdym, na początku, takie wrażenie wywierał.

- W twoich snach, złamasie! - krzyknął na odchodne, prawie wypadając z gabinetu i trzaskając drzwiami tak mocno, że aż się zatrzęsły. Cały dygotał z podenerwowania, chciał jednak jak najszybciej uciec z tego miejsca, opuścić niemal szpitalnie sterylny korytarz, hol tak cichy, jakby nie było tu żywego ducha. Przebiegł szybko przez parking, pozwalając nogom nieść się automatycznie przed siebie, nie myśląc zupełnie o tym, dokąd zmierza, a mimo to biegnąc na przystanek. Chciał być już w domu, ochłonąć, zostać sam w swoim pokoju, położyć się, zapomnieć.

Autobus nie przyjeżdżał dosyć długo, zapalił papierosa, ignorując zgorszone spojrzenie siedzącej obok babci, mordującej go wzrokiem od dobrych kilku minut. Przysiadł na murku za przystankiem, nie przejmując się ani zimnem, ani siąpiącymi deszczykiem. Nie mógł uspokoić własnych nerwów. A więc koniec. Tak po prostu koniec. Nie żeby tego chciał, ale to stało się tak nagle, i głęboko uwierzył Andrzejowi, że nie ma tam już czego szukać. Już nie.

Musiał przyznać, że przyzwyczaił się do tej pracy, dawała mu pewną niezależność finansową od ojca, nie musiał prosić co rusz o gotówkę, która przecież nigdy się go za bardzo nie trzymała. Ogromnie lubił wydawać pieniądze na wszystko, co tylko mu się spodobało, nie dbając o to, czy mu ich zabraknie, czy nie, a teraz znalazł się w sytuacji, kiedy musiał zacząć dbać o swoje finanse. Przetarł dłonią wilgotną od deszczu twarz, włosy błyszczące już wilgocią. Najeżony kroplami wody płaszcz leżał na nim tak dobrze, jakby był szyty na miarę. Wszystko zresztą wyglądało doskonale na Mateuszu.

Autobus zamajaczył się w oddali, rozpryskując pióropusze wody daleko poza krawężnik, nadjeżdżając powolutku przez rozległe kałuże wody, która nie chciała już mieścić się w rynsztoku. Wszystko miał mokre i czuł się naprawdę sponiewierany. Nie spodziewałby się czegoś takiego po menagerze, ale zdawał sobie sprawę, że tym razem nie mógł odpuścić. Studia były ważniejsze, a on zawsze mógł przecież znaleźć inną pracę. Może mniej dochodową, może wymagającą od niego więcej systematyczności i zaangażowania, ale zawsze byłoby to jakieś źródło dochodów. Pocieszył się tą myślą, czując, że zwyczajnie potrzebuje z kimś porozmawiać już teraz, wyżalić się, wygadać. Wybrał na telefonie numer Wojtka, słuchając w skupieniu długiego sygnału w telefonie. Mężczyzna nie odbierał, co Mateusz przyjął ze smutnym zrezygnowaniem. Mglisty krajobraz za oknem nie poprawiał mu wcale humoru.

Schował telefon do kieszonki w torbie, odpływając myślami do zdarzeń z przeszłości, do swojej mamy, nieżyjącej już od paru miesięcy, czego ciągle nie potrafił przyjąć do wiadomości, co cały czas wydawało mu się nierealne. Bo jak można było jednego dnia istnieć, rozmawiać, a drugiego po prostu zniknąć, zostawić po sobie jedynie pustą, martwą skorupę, trochę mięsa i kości, które nie mają żadnych myśli, z którymi nie można porozmawiać, podzielić się swoją miłością i bólem. Wspomnienia zdławiły go odrobinę, ścisnęły nieprzyjemnie jego gardło, kiedy myślał o tym, jak bardzo mu jej brakuje, jak szalenie za nią tęskni, jak wielką lukę w jego życiu po sobie pozostawiła. Ojciec śledził każdy jego ruch, dopytywał się ciągle o uczelnię, o jego życie poza szkołą, jakby chcąc wybadać, czy nie ma żadnego związku z innym mężczyzną. Nawet Natalia go odwiedziła, spała u nich dwie noce, podejrzanie często kręcąc się w nocy po mieszkaniu, co jak uważał, było nakazem ich ojca, który chciał dowiedzieć się, czy na pewno nie ma bliższych kontaktów z innymi mężczyznami.

Były to ciężkie dni, kiedy nie mógł w żaden sposób okazywać Wojtkowi swojej adoracji, dotykać go, spać z nim, migdalić się popołudniami na kanapie przed telewizorem. Wtedy naprawdę mocno poczuł, jak mu tego brakuje, jak uzależnił się od jego bliskości, intymności, jaka się między nimi nawiązała, gorączkowego, radosnego seksu, kiedy zdawali wspólnie odkrywać ten aspekt życia zupełnie na nowo. Czasami nawet udawało mu się otworzyć przed mężczyzną i opowiadał mu o swoim dzieciństwie, o swojej mamie, dzielił się najgłębszymi emocjami, jakie się z nią wiązały, mając świadomość, że może kiedyś tego żałować, że mężczyzna może wykorzystać to przeciwko niemu, upokorzyć go tym.

Z drugiej jednak strony Wojtek nie wydawał się być taki, okazując mu wiele troski i akceptując go z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi wadami i przywarami, których przecież, jak każdy, miał bez liku. Oczyma wyobraźni widział już, jak usiądą w kuchni, widział siebie, jak opowiada mu o tym, co się stało, o tym, jak się poczuł, jak go potraktowano, widział swoje gestykulujące dłonie i skupioną minę Wojtka, uczucia tak łatwo wypływające na jego twarz, czuły, uspokajający dotyk dłoni, i zapragnął tego jak najszybciej, natychmiast. Uśmiechnął się do siebie, ze wzrokiem wlepionym w zalaną deszczem szybę autobusu, zapominając na moment o Andrzeju i całym tym galimatiasie. Westchnął pod nosem, chcąc mieć go już przy sobie. Blisko.