Saga o poświęceniu 13
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2013 09:50:55


Rozdział Dwunasty: Trzy Niewygodne Rozmowy

Harry przyłożył dłoń do głowy i oparł się o ścianę. Pani Pomfrey uważała, że powinien przeleżeć w skrzydle szpitalnym cały tydzień, co Harry uznał za niedorzeczne jak na zwykły przypadek wycieńczenia magicznego (co ona uważała za niezwykle uparty przypadek zatrucia dymem), ale teraz zastanawiał się, czy aby nie podniósł się za wcześnie. W głowie łupało mu w rytmie tętna, a wzrok przesłaniała mu migotliwa, rozmazująca wszystko mgiełka.
Zamrugał, gdy zdał sobie sprawę, że przynajmniej część z tych światełek pochodziła od lśniących w korytarzu zaklęć mających za zadanie uspokajać, gasić pożary i utrzymywać we właściwym kolorze płomień pochodni. Czy był w stanie zobaczyć je przed meczem quidditcha? Nie sądził, żeby tak było, ale z drugiej strony nie zachodził też zbyt często do skrzydła szpitalnego.
- Harry! Gdybyś zaczekał, to bym cię odprowadził do lochów.
Harry spojrzał w górę. Connor szedł w jego stronę i przynajmniej tym razem nikogo przy nim nie było. Harry uśmiechnął się i zastanowił, jakim cudem jego bratu udało się uciec od tych wszystkich ludzi, którzy w tej chwili niewątpliwie chcieli mu uścisnąć dłoń oraz wyrazić wdzięczność za ratunek i wygranie przy okazji meczu dla Gryffindoru.
I wtedy zauważył, że jego brat ma lekko pochyloną głowę i zmarszczone brwi. Poczuł zmęczenie, które nie miało nic wspólnego z rzuceniem zbyt dużej ilości bezróżdżkowych czarów.
Connor stanął przed nim i przymrużył oczy. Harry zdecydował się nic nie mówić, mając nadzieję, że będzie wyglądać dostatecznie żałośnie, iż jego brat zapomni o tym, co chciał mu powiedzieć. Nie podziałało, oczywiście. Connor nieczęsto skupiał się na czymś, co nie miało związku z quidditchem, ale kiedy już to robił, to za nic nie odpuszczał. Czasem Harry myślał, że to Syriusz powinien być jego ojcem chrzestnym, nie Remus Lupin. Syriusz radził sobie z problemami w dokładnie ten sam sposób: martwiąc się nimi, skubiąc je, póki nie zamartwił siebie albo problemu na śmierć.
- Słuchaj, Harry... - zaczął wreszcie Connor. Przygryzł wargę, jakby w jednej chwili opuściła go cała odwaga. Harry, czując jak w żołądku aż go skręca z nerwów, rozejrzał się po korytarzu, mając nadzieję, że nagle znikąd pojawi się Draco i nazwie Connora zdrajcą krwi albo Ron, który nazwie jego samego Ślizgonem.
Ale nic się nie stało, a rozglądanie się tylko zacietrzewiło bardziej Connora. Nabrał głęboko tchu i pochylił się nad Harrym.
- Nie jestem głupi, Harry - powiedział - Wiem, że to ty wygrałeś ten mecz i pokonałeś Lestrange'ów. Nie pamiętam nic od chwili, w której pojawili się na boisku, a potem nagle się obudziłem i wszyscy gratulowali mi dwóch zwycięstw, których nie odniosłem. Przy okazji zacząłem też się zastanawiać nad sprawą trolla. Musiałem mieć niesamowitego farta, prawda, że zaklęcie, które załatwiło trolla, uaktywniło się zaraz po tym, jak straciłem przytomność.
Szlag. Szlag, szlag, szlag.
Harry westchnął ciężko. Ich matka byłaby taka zawiedziona. Dwa pierwsze przypadki, kiedy naprawdę musiał ochronić Connora bez pomocy zawsze chętnych do działania dorosłych, którzy wciąż mieli go na oku w domu, a on zrobił to tak, że Connor tylko nabrał podejrzeń.
Nie przekonam go już, że było inaczej, pomyślał, patrząc na zdeterminowaną twarz swojego bliźniaka. Jedyne, co mi pozostało, to iść z prądem i mieć nadzieję, że wykpię się półprawdami. Był rad, że nikogo innego z nimi nie było. Ostatnie, czego potrzebował, to świadka własnego upokorzenia i Connora, który słyszy prawdę.
- Tak - przyznał. - Pokonałem trolla, załatwiłem Lestrange'ów i złapałem znicza.
- Czemu? - Connor jeszcze bardziej się zbliżył. - Uważałeś, że sam sobie nie poradzę? Przecież to ja jestem Chłopcem, Który Przeżył.
Dotknął swojej blizny, której nigdy nie poświęcał specjalnie dużo uwagi.
Harry westchnął.
- Nie, Connor, nie sądzę, żebyś sobie sam z tym poradził - powiedział zupełnie szczerze. - Cios trolla pozbawił cię przytomności. I naprawdę wydaje ci się, że w pojedynkę pokonałbyś Lestrange'ów?
- No, może nie - powiedział Connor, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. - Ale od tego właśnie są tutaj profesorowie. Oni mogli się nimi zająć. Nie musiałeś ty, Harry. Czemu spróbowałeś?
- Ponieważ troll cię skrzywdził, a na boisku mogłeś zostać ranny - powiedział Harry. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mnie to wkurza, Connor. Jestem gotów załatwić każdego człowieka, który chce cię skrzywdzić. I wiem, że Lestrange'owie pojawili się tam, żeby cię zabić. Niby jaki inny cel miałby im przyświecać, żeby ośmielili się wedrzeć do Hogwartu, niż chęć, by zaatakować Chłopca, Który Przeżył, najcenniejszą dla nich zdobycz? A gdyby zabili cię na oczach całej szkoły, to cały świat czarodziejów ogarnęłaby desperacja.
Connor patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Nie pomyślał nawet o politycznych realiach - Harry był tego pewien i poczuł przypływ uczuć do swojego brata. Był tu właśnie po to, by nic nie zmuszało Connora do zbyt wczesnego zagłębienia się w te sprawy. Powinien przeżyć przynajmniej jeden rok jako normalny uczeń, jeden rok jako zwykłe dziecko. Chłopiec, który powinien się bawić jak dziecko, nie musząc się obawiać, jak świat czarodziejów będzie postrzegał każdy jego ruch. Ich matka już zapowiedziała Harry'emu, kiedy odwiedziła go w skrzydle szpitalnym przed wyjazdem, że tego lata planuje zacząć wprowadzać Connora w świat polityki i historii. Pozwól mi cię zachować takim do lata, pomyślał Harry. Tylko do najbliższego lata. O nic więcej nie proszę.
- Zaatakowałeś ich, bo byłeś zły? - zapytał Connor.
Harry przytaknął.
Connor westchnął.
- Harry - powiedział. - Nie powinieneś sobie pozwalać na tak wielką złość.
Harry skrzywił się.
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
Connor milczał przez dłuższą chwilę, jakby próbował ułożyć w słowa to, co chciał powiedzieć, po czym potrząsnął głową.
- Harry, taka furia... taka furia jest ślizgońska - powiedział szczery jak letni poranek. - Wkurzanie się o najmniejsze drobiazgi. Poradziłbym sobie z trollem. Tylko mnie zadrasnął. Chwila moment i byłbym z powrotem na nogach. A profesorowie załatwiliby Lestrange'ów. Wiesz, jak szybki jestem na miotle. Po prostu bym uciekł przed ich klątwami. W dodatku, Harry - dodał, dobierając słowa w wyraźną rozwagą - wychodzi na to, że wszystko chcesz załatwiać magią. Tak działał Sam Wiesz Kto. Słyszałem opowieści. Syriusz mi mówił. Sam Wiesz Kto używał magii, kiedy nie musiał, żeby terroryzować ludzi i im imponować, żeby robić rzeczy, które mógł zrobić ktoś inny - wyrecytował, jakby zapamiętał to z jakiejś często powtarzanej mu historii. - Nie chcę, żebyś się taki stał. - Sięgnął i ścisnął ramię Harry'ego. – Proszę. Kocham cię, Harry. Nie chcę brata, który jest jak... - zawahał się na dłuższą chwilę, po czym wydusił: - Voldemort.
Harry poczuł, jak na moment przygniata go młot szoku, ale zaraz potem schował to uczucie do sekretnego pudełka własnych myśli i zmusił się, by zrozumieć. Connor nie wiedział nic o zaklęciach, których Harry się uczył, ani jak niebezpieczny może być dla niego Hogwart, pełen dorosłych posiadających różną przeszłość i rozmaite powody, by mu źle życzyć. Nie wiedział, że Harry specjalnie trenował, by być gotowym na pojawienie się Lestrange'ów i tak naprawdę ani przez chwilę nie groziło mu prawdziwe niebezpieczeństwo. No i oczywiście, że uważał, iż dałby im radę sam. Przecież to Gryfon.
Harry z kolei nie mógł wytłumaczyć mu swojego punktu widzenia, nie bez wyjawiania wszystkiego, co postanowili z Lily przed nim ukryć, by łagodnie wprowadzić go w ten świat, i nie bez niszczenia jego zaufania. Ale na szczęście nie musiał wymyślać osobnej historii. Connor zrobił to za niego. Musiał po prostu to zaakceptować.
- Masz rację - szepnął Harry. - Czasem czuję taką narastającą furię, Connorze, i już sam nie wiem, jak sobie z nią poradzić. Leżę w łóżku w lochach, patrzę na sufit i chcę coś zrobić, cokolwiek, byleby uwolnić swoją magię.
Connor złapał go za ramiona.
- W takim razie zawsze, jak będziesz się tak czuł, przyjdź do wieży Gryffindoru, Harry - powiedział. - Nie obchodzi mnie, która to będzie godzina. Hasło w tym tygodniu to Lwie serce i będę ci zdradzał nowe za każdym razem, jak je zmienimy. Proszę. Chcę, żebyś był otoczony dobrocią i ciepłem Gryfonów. Chcę mojego brata z powrotem.
Harry uśmiechnął się do niego.
- Postaram się.
Connor również się uśmiechnął i wyprzedził go, prowadząc przez całą drogę do lochów i mówiąc o wszystkim, co działo się po meczu quidditcha, i o tym, jak Gryffindor się teraz plasuje pod względem punktów. Parę razy obracał się w stronę Harry'ego, obiecując mu w milczeniu, że nikomu nie powie o jego mrocznej tajemnicy.
Harry uśmiechał się i uśmiechał, wymyślając po drodze plan lepszego krycia się z tym, co robi, zanim następnym razem będzie musiał chronić Connora. Do tej pory jego pomysły faktycznie były mizerne. Będzie musiał porządnie przyłożyć się do ćwiczeń.




- Wiem, że po prostu poddałeś grę.
- Tak, Draco, oczywiście - powiedział Harry, zerkając ponad książką od transmutacji i krzywiąc się w stronę chłopca, który właśnie przetaczał się po swoim łóżku. Próbował nadgonić stracone zajęcia, co nie było łatwe, ponieważ Draco ciągle odciągał go od pracy, zagadując o różne bzdury. - Sam zaprosiłem tu Lestrange'ów, żeby zagrozili mojemu bratu, tylko po to, żeby móc włożyć mu znicza do ręki.
Draco wywrócił oczami, prychnął i zastygł na łóżku w pozie kompletnie pozbawionej gracji. Już bardziej nie mógł się oddalić od wizerunku tego nadętego, wywyższającego się chłopca, który siedział prosto przy każdym posiłku i przestrzegał wszystkich zasad etykiety czystokrwistych. Kiedy indziej kontrast rozbawiłby Harry'ego, ale zwykle Draco nie ciął jego nerwów na strzępy niczym zaklęcie Diffindo. Teraz chciał jedynie, by Draco się zamknął i spadał.
- Nie o tym mówię - zajęczał melodyjnie niesamowicie wkurzający Malfoy. – Mam na myśli to, że pokonałeś Lestrange'ów, po czym włożyłeś znicza do dłoni Connora.
Harry skupił się znowu na swojej książce.
- Dokładnie tak.
Martwa cisza. Harry podniósł brwi, po czym policzył do dziesięciu, próbując przeczytać tak wiele z długiego paragrafu, ile tylko mógł. Kiedy transmutacja dochodzi do wymaganego kształtu...
Draco zatrzasnął mu książkę przed nosem i odrzucił na bok.
- Coś ty powiedział?
- Mówię, że faktycznie zrobiłem dokładnie tak, jak powiedziałeś - powiedział Harry, po czym zastanowił się, czy to zdanie ma w ogóle jakiś gramatyczny sens. Uznał, że wystarczający. - Owszem, pokonałem ich i wygrałem grę, po czym pozwoliłem, żeby wszyscy myśleli, że to zasługa Connora. - Wzruszył ramionami. - I tak, możesz mi zagrozić, że powiesz Connorowi, ale to nie zrobi większej różnicy. Connor i tak już wie.
- Ty... - zaczął Draco, po czym urwał, najwyraźniej nie wiedząc, co więcej powiedzieć.
- Tak? - zapytał Harry, podnosząc znowu książkę od transmutacji.
Draco ucichł na dłuższą chwilę. Harry czuł, jak jego mózg pracuje na najwyższych obrotach, obliczając możliwości tego, co się zaraz może stać. Malfoy mógł zagrozić, że powie całej szkole, ale wtedy ludzie zwrócą uwagę na Harry'ego, a tego Draco nie chciał; wolał, by wszyscy patrzyli na niego. Harry'ego trzymał przy sobie, traktując go bardziej jako egzotyczną, magiczną bestię, i raczej wolałby go zachować dla siebie. Mógł zagrozić, że powie profesorowi Snape'owi, ale profesor prawdopodobnie wiedział i nic go to nie obchodziło, inaczej wpadłby do skrzydła szpitalnego i nakrzyczał na Harry’ego. Mógł zagrozić, że powie innym Ślizgonom, ale to by tylko sprawiło, że wszyscy by go znienawidzili, a Draconowi zależało, by Harry poczuł się w Slytherinie jak w domu.
Draco wydobył z siebie pełne frustracji westchnięcie i wrócił na swoje łóżko.
Harry ukrył uśmiech, po czym zamarł. To był uśmiech, prawda? Nie uśmieszek. To, że dobrze sobie radzę z udawaniem Ślizgona, wcale nie znaczy, że chcę się stać jednym z nich.
Winę za to, że nie przewidział następnych słów Dracona, zwalił właśnie na te myśli.
- Chcesz przyjechać do dworu Malfoyów na święta?
Tym razem to Harry odłożył na bok książkę i spojrzał podejrzliwie na Dracona. Przechylił lekko głowę i pozwolił dobremu wychowaniu Malfoya i jego czystokrwistym manierom przemówić za siebie. Nie wyszło.
- Nie - odpowiedział Harry. - Zwariowałeś?
- Będzie fajnie - powiedział Draco.
- Nie - odparł Harry.
- Mój ojciec będzie mnie uczył bezróżdżkowej magii - spróbował Draco.
- Już o tym mówiłeś.
- Naprawdę chce cię spotkać.
- Draco, twój ojciec to były śmierciożerca, a ja jestem bratem Chłopca, Który Przeżył.
- Był pod wpływem klątwy Imperiusa.
- Za cholerę nie był, a moi rodzice z ojcem chrzestnym na czele zaatakują tę waszą posiadłość, jeśli tylko się do niej zbliżę.
- Przecież moja matka jest kuzynką twojego ojca chrzestnego.
- I jak niby to ma pomóc? - wypalił Harry, po czym wrócił do czytania, ignorując kolejne nagabywania Dracona.
Przynajmniej tego wieczora. Wkrótce stało się jasne, że Draco nie planuje się poddać, nawet gdy się w niego rzuci różdżką. Harry spróbował nawet wzmocnionego Silencio, ale Draco po prostu dalej go nagabywał, używając wyjątkowo obelżywych gestów. Harry był w lekkim szoku, że dziedzic czystokrwistej rodziny w ogóle je zna.
Chyba nie mam wyjścia, pomyślał Harry, owijając się kołdrą. Trzeba go zignorować.




- Szlaban, panie Potter - powiedział Snape niemal nieobecnym głosem, mijając kociołek, do którego Harry właśnie miał wrzucać skórki figowe.
Harry niemal otworzył usta, by zaprotestować, ale w porę się opamiętał. Snape nie potrzebował powodu, by dać komuś szlaban, co już wielokrotnie dobitnie pokazywał na przykładzie Gryfonów. Nie miał też żadnego powodu, by być teraz zadowolonym z Harry'ego. Wygląda na to, że jednak mi się oberwie za ten mecz quidditcha, pomyślał Harry, po czym dalej mełł, ugniatał, mieszał, podgrzewał, ciął i starał się zapomnieć.
Wciąż miał Connora na oku, ale na szczęście jego brat radził sobie bez większych pomyłek. Hermiona Granger opracowała system pochylania się i szeptania Ronowi i Connorowi poprawnych instrukcji w czasie, kiedy Snape znajdował się za daleko, by ją słyszeć. Nauczyciel z przyjemnością upokarzał Hermionę i nie tolerował rozmów w klasie, dzięki czemu Harry był pewien, że jeszcze niczego nie odkrył.
Jakby czytając w jego myślach, Draco szepnął:
- Możemy mu powiedzieć o tej szlamie... - Skulił się pod spojrzeniem Harry'ego, ale kontynuował. - Że ta przeklęta szlama bezczelnie oszukuje.
- To nie jest oszukiwanie, jeśli im prawidłowo podpowiada - odszepnął Harry, wrzucając do kociołka resztę skórek. - Poza tym, jeśli to zrobisz, to już na pewno nie pojadę z tobą na święta.
Draco momentalnie się uśmiechnął.
- Czyli to rozważasz?
- Być może - powiedział Harry i posłał mu uśmiech, który, jak miał nadzieję, był choć trochę tajemniczy. Okazał się na tyle skuteczny, że Draco przez resztę eliksirów nucił pod nosem i zapomniał w ogóle o istnieniu Hermiony.
Lekcja się skończyła, a Harry czyścił swój kociołek, kiedy Snape podszedł do niego.
- Postanowiłem, że pański szlaban zacznie się od razu - powiedział.
Harry przełknął rodzący mu się w gardle protest. Wolałby najpierw zjeść obiad, ale wspomnienie o tym tylko rozeźliłoby profesora. Niewątpliwie zostałby zwyzywany od niewdzięcznych durni, dla których żołądek jest ważniejszy od eliksirów. Przynajmniej odciągało to uwagę od Connora.
- Tak jest, proszę pana - powiedział więc i został w sali, czekając, aż ta opustoszeje.
Draco sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar zostać z nim przez cały szlaban, ale Snape posyłał mu karcące spojrzenia tak długo, aż do niego dotarło, że zasady panujące w sali od eliksirów tyczą się nawet Malfoyów. Wymaszerował z klasy, trzymając się prosto, zupełnie jakby się nie dąsał. Snape zamknął drzwi i machnął różdżką. Na tablicy pojawiły się instrukcje nieznanego Harry’emu eliksiru - którego nazwy tam nie było.
- Proszę bardzo, panie Potter - powiedział, sycząc tytuł bardziej niż nazwisko Harry'ego, co wydało się chłopcu dziwaczne. - Do roboty. Pański szlaban polega na poprawnym wykonaniu tego eliksiru.
Harry przymrużył oczy, czytając kolejne kroki tworzenia eliksiru. Ku jego uldze wydawały się dość proste. Pilnował się, by nie wykazać się żadnym talentem na zajęciach Snape'a, utrzymując oceny na równi z Connorem, czasem nawet niżej. Nie był nawet jakoś wybitnie utalentowany pod tym względem, nie tak, jak był w zaklęciach, ale wiedział znacznie więcej, niż po sobie okazywał.
Bardzo łatwe zadanie jak na szlaban, pomyślał Harry, idąc po róg jednorożca, płatki róży, sierść demimoza i skrzydła wróżki, których potrzebował do wykonania eliksiru. Niespotykana kombinacja składników, nie zrobię z nich żadnej znanej mi mikstury, ale być może Snape ma nadzieję, że się zdenerwuję, zrobię coś bezsensownego i zapytam, a to da mu możliwość wyśmiania mnie za braki w wiedzy.
Przez wzgląd na to był zdeterminowany, by nic nie mówić. Ustawił kociołek, zagotował wodę i przygotował eliksir - najtrudniejszy był moment wrzucania płatków róży, po jednym naraz przy jednoczesnym stałym mieszaniu - w kompletnej ciszy. Snape chodził tam i z powrotem, pilnie obserwując. Harry nie pozwolił, by go to rozproszyło. Kiedy wreszcie wrzucił ostatnią szczyptę sierści demimoza, eliksir raz zamigotał, po czym zamienił się w słodko pachnącą, przezroczystą ciecz. Harry odstąpił od stolika i założył ręce za plecami, czekając, aż Snape podejdzie i sam sprawdzi efekt jego działań.
Nauczyciel zrobił to, wąchając eliksir i obserwując go z każdej strony. Harry zebrał się w sobie, czekając, aż Snape wyleje całą zawartość kociołka albo zdezintegruje ją zaklęciem i każe mu zacząć od nowa. Przynajmniej Harry zużył wszystkie składniki, więc nauczyciel nie będzie w stanie zniszczyć eliksiru, dodając coś w ostatniej chwili.
Chyba że wyciągnie coś z własnej szaty... Harry zaczął się przyglądać dłoniom Snape'a i tak się skupił na śledzeniu jego ruchów, że ledwo usłyszał, kiedy mężczyzna przemówił. W jego głosie nie było kpiny czy drwiny. Po prostu zadał pytanie.
- Jak pan myśli, panie Potter, jaki efekt miałby ten eliksir?
Harry zamrugał, ale wzruszył ramionami i odpowiedział. Prawdopodobnie się mylił, ponieważ nie miał o tym eliksirze zielonego pojęcia, ale z drugiej strony to było właśnie jedno z tych wyzwań, przed jakimi Snape lubił stawiać swoich uczniów, którzy go rozdrażnili.
- Mam wrażenie, że działałby oczyszczająco, proszę pana, przez wzgląd na róg jednorożca i płatki róży, które są symbolem czystości i miłości. Sierść demimozy mogłaby mieć coś wspólnego z niewidzialnością, ale demimozy są łagodnymi stworzeniami, więc prawdopodobnie dzięki temu dodatkowi eliksir działa przy okazji uspokajająco. Skrzydła wróżek też pochodzą od łagodnych istot.
Snape się pochylił. Harry spojrzał w górę tak spokojnie, jak potrafił; nie był w stanie powstrzymać lekkiego spięcia ramion, mając kogoś tak blisko siebie, ponieważ śmierciożerca albo inny wróg mógłby go w takiej sytuacji chwycić i byłby zdany na jego łaskę.
- Wiedziałem - powiedział Snape.
Harry zmarszczył brwi.
- Proszę pana?
Co niby wiedział? Harry spodziewał się, że lada moment rozpocznie się tyrada szkalująca jego inteligencję , ponieważ pewnie źle ocenił efekty poszczególnych składników. Nie przejmowałby się tym, w końcu tylko zgadywał.
Snape wyprostował się i uśmiechnął kpiąco. Kiedy to robi, wygląda po prostu szkaradnie, pomyślał Harry.
- Wiedziałem, że jest pan bardziej utalentowany, niż daje pan po sobie poznać - powiedział Snape głosem łagodnym, ale nabierającym na sile. - Można, oczywiście, mieć wiedzę teoretyczną bez wiedzy praktycznej, ale ja pana obserwowałem, Potter. Zauważyłem na przykład, że w jednych esejach wykazuje się pan wiedzą, której brak deklarował pan w innych. Czasem popełniał pan błędy w swoich eliksirach, ale nie zgadzały się one z żadnym schematem. Gdyby nie mógł pan zapamiętać, że trzeba mieszać zgodnie z ruchem wskazówek zegara podczas przygotowywania eliksiru pamięci, to nie powinien pan też zrobić tego, ważąc tę miksturę. - Kiwnął głową w stronę eliksiru Harry'ego, który znowu zamigotał.
Harry nie był w stanie nawet przełknąć. Zacisnął więc tylko pięści i spojrzał z irytacją na Snape'a. Nie byłem dość ostrożny, pomyślał, tak samo jak z trollem czy Lestrange'ami. Myślał tylko o trzymaniu swoich ocen na równi z Connorem, czasem nawet poniżej jego stopni, i w efekcie nie sprawdzał nawet, czy stale robi te same błędy. Rzecz jasna prawdopodobnie nie udałoby mu się to, nawet gdyby zwrócił na to uwagę. Nie znał się na eliksirach wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jakie błędy powinien był robić.
- A teraz - powiedział Snape głosem, z którego sączyła się słodka trucizna. - Wspomniałem już kiedyś panu, że nie będę tolerował u moich Ślizgonów pracy poniżej ich faktycznych umiejętności. Pan tak robił i teraz mam nawet na to dowód. - Stuknął w kociołek różdżką. Eliksir zawirował, po czym wyleciał z kociołka i sam przelał się do butli stojącej na biurku Snape'a, która sama zamknęła się zaraz po napełnieniu. - To jest jeden z pierwszych kroków do przygotowania wywaru tojadowego. Staram się go doprowadzić do perfekcji, by ten wasz ukochany wilkołak mógł chodzić normalnie pośród zwykłych ludzi, którzy nie zamieniają się raz na miesiąc w krwiożercze, bezmyślne bestie. - Znowu uśmiechnął się złośliwie do Harry'ego. - Ta część uspokaja umysł wilkołaka, łagodzi jego mordercze instynkty. Nie jest niemożliwa do zrobienia. Uczeń czwartego roku wykonałby ją bez wahania. - Tu przerwał, patrząc Harry'emu prosto w oczy.
- Ale nie była aż taka trudna! - zaprotestował Harry, po czym przeklął się od skończonych idiotów, kiedy Snape go wyśmiał.
- Właśnie - odpowiedział nauczyciel. - Ma pan ewidentny talent do eliksirów, mimo że sam się go pan wypiera. Nie mam zamiaru dłużej na to pozwalać. Od teraz ma pan pracować na moich zajęciach, w pełni korzystając ze swojego potencjału.
- Nie, proszę pana - powiedział Harry, po czym się pohamował. Zauważył, że Snape się wzdrygnął, i po raz pierwszy dotarło do niego, iż starszy czarodziej może wyczuwać jego magię, kiedy jest zły. Skrzywił się. Czyli nad czarami tarczy też będzie musiał popracować.
- Czemu nie? - droczył się z nim Snape. - Obawiasz się, iż ludzie się zorientują, że jednak nie jesteś kompletnie beznadziejny na moich zajęciach?
- Nie będę się popisywał przed Connorem, proszę pana - powiedział Harry, mając wrażenie, że nie ma już nic do stracenia, przyznając się do tego. Krycie się z czymkolwiek przed Snape'em nie miało sensu, podobnie jak przed Draconem. Harry musiał przyznać, że możliwość mówienia przy kimś tego, co się ma na myśli, jest na swój sposób wyzwalająca.
- Tak myślałem - powiedział Snape. - Ale to można łatwo rozwiązać.
- Może mi pan dać szlabany na całą resztę roku szkolnego - zbył go Harry. - Nie zmienię zdania.
- Nie ma potrzeby, by to robić - powiedział Snape. - Po prostu będę dawał szlabany pańskiemu bratu. Zwłaszcza, powiedzmy, na czas treningów quidditcha drużyny Gryffindoru. - Przechylił głowę na bok i obserwował Harry'ego.
Chłopiec zamknął oczy. Bez problemu mógł wyobrazić sobie jęk rozpaczy Connora. Jego brat umrze, jeśli nie będzie mógł grać w quidditcha. A na myśl, że reszta szkoły nie będzie mogła zobaczyć Connora podczas gry, że nie będą mogli podziwiać go za coś, co mu naprawdę dobrze wychodzi...
Harry otworzył oczy i powiedział Snape'owi:
- Zrobię, jak pan każe, profesorze. Ale nienawidzę pana za to.
- Zupełnie mnie to nie dziwi - odparł Snape.




Snape potarł czoło, jak tylko Harry opuścił salę. Świeżo uwarzony eliksir na ból głowy czekał na niego w gabinecie, ponieważ nauczyciel spodziewał się, że ten szlaban sprawi, iż Harry rzuci mu bazyliszkowe spojrzenie.
Ale to nie miało znaczenia. Czysty triumf buzował mu w żyłach, kiedy wszedł do gabinetu, wykonał toast w kierunku niewidzialnego towarzysza i wypił eliksir.
Jeden za zwycięstwo nad Harrym Potterem, jeden za zwycięstwo nad Chłopcem, Który Przeżył, jeden za zwycięstwo nad Jamesem Potterem i jeden za zwycięstwo nad Gryffindorem, pomyślał, kiedy ból słabnął i w końcu go opuścił. To tylko zwiększyło jego uczucie triumfu. Chłopak ma większy talent, niż ośmielałem się podejrzewać, i nie dam mu wyjścia - w pewnej chwili będzie musiał się do tego przyznać.
I być może jego brat zauważy różnicę... zacznie się nad nią zastanawiać... porozmawia z nim... Im szybciej oddzielę go od bliźniaka, tym lepiej.

Snape podszedł do kominka, żeby fiuknąć do kuchni i złożyć skrzatom zamówienie na skomplikowany obiad. Chciał świętować w odosobnieniu własnych kwater.
I nawet jeśli chęć odosobnienia pochodziła z nadziei uniknięcia przeszywającego wzroku Dumbledore'a i pełnego nienawiści spojrzenia pewnego potężnego, wściekłego chłopca...
No cóż, to była wyłącznie jego sprawa.