Za trzy punkty 10
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2013 13:26:07


Vader i cienki, pękający lód


Cholera, nie powinienem pić czystej, pomyślałem, kiedy tylko wyszedłem z zaparowanej kabiny i momentalnie zakręciło mi się w głowie. Aż przymknąłem oczy, oddychając ciężej i po omacku łapiąc za ręcznik. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a wyląduję na podłodze, twarzą do płytek, tak jak mnie matka natura stworzyła.
Żołądek ścisnął mi się nieprzyjemnie, jednak trwało to tylko chwilę. Odetchnąłem głęboko i już było po wszystkim, a przynajmniej tak by się zdawało. Nawet potworne zawroty głowy minęły. Nasunąłem więc na tyłek spodnie, jakie dostałem od Sebastiana i przetarłem jeszcze ręcznikiem włosy, żeby mu podłogi dookoła nie zachlapać.
Wyszedłem z łazienki i niemal od razu natrafiłem wzrokiem na Sebastiana. Ten chyba skorzystał już z innej toalety, bo ręce, które chwilę wcześniej uwalone były błotem aż do łokci, teraz były czyste. Siedział przy biurku w samych niebieskich szortach w kiczowate hawajskie kwiatki, z haczykiem NIKE na nogawce. Przed nim znajdował się laptop i jakaś otwarta strona, chyba facebook, a z głośników dobiegała przyciszona muzyka. Mimowolnie się uśmiechnąłem, a przynajmniej chciałem się uśmiechnąć, gdy tylko rozpoznałem utwór Red Hot Chili Peppers. Czyli Sebastian ma nie tylko ładną mordę i talent do gry w kosza, ale też dobry gust muzyczny. W tym przypadku dobry oznaczał po prostu podobny do mojego.
Już chciałem coś powiedzieć, tym bardziej, że obejrzał się przez ramię i spojrzał na mnie. Chciałem go nawet pochwalić, gdy w pewnym momencie mój żołądek przypomniał sobie, że czysta pita w szybkim tempie i praktycznie bez popity, to nienajlepsze rozwiązanie dla niego.
Nie mam pojęcia, jak ja to zrobiłem, ale udało mi się odwrócić w stronę łazienki i dopaść kibla. Szczęście, że klapa była otwarta, bo szczerze wątpię, że miałbym jeszcze czas na podnoszenie jej. Już po chwili zwymiotowałem wszystko, co udało mi się zjeść tego dnia. Właściwie to można powiedzieć, że rzygałem dalej niż widziałem, bo po chwili nawet nie miałem czym zwracać.
Jako że w tamtym momencie mój świat ograniczał się do sedesu i do pochylania się nad nim żałośnie, nie bardzo obchodziło mnie, co z Sebastianem. Przypomniałem sobie o nim dopiero, gdy udało mi się oderwać od muszli i przetrzeć wierzchem dłoni usta. Wtedy w moją rękę została wciśnięta szklanka wody, a ja zorientowałem się, że on przez cały czas tu był. I patrzył jak rzygam. Żałosne, myślałem, przepłukując usta, by po chwili znów pochylić się nad kiblem w oczekiwaniu na kolejną torsję.
- Zapamiętam, że wódka nie jest dla ciebie najlepszym rozwiązaniem - usłyszałem, gdy znów przyssałem się do kubka. Wyplułem to, co miałem w buzi i posłałem mu mordercze spojrzenie. O ile można komuś takie posłać znad sedesu. - Już? - zapytał. Westchnąłem i przymknąłem oczy, zastanawiając się, czy to koniec mojej przygody z kiblem. Po chwili kiwnąłem głową, próbując się unieść, jednak wtedy Sebastian złapał mnie pod ramię i podprowadził do umywalki.
I tu moja świadomość zaczęła się jakby urywać. Wiedziałem, że przemywa mi twarz i wyciera ją ręcznikiem. Zadawał mi jakieś banalne pytania, typu: „ustoisz na chwilę?” czy też „będziesz jeszcze rzygać?”. Nie wiem, co na nie odpowiedziałem, ale wydaje mi się, że nie dostał jednoznacznej odpowiedzi. Prędzej coś poburczałem pod nosem, coś, co równocześnie mogło brzmieć jak potwierdzenie i zaprzeczenie.
Później wyprowadził mnie z łazienki i położył, a może raczej popchnął na łóżko. Ja jednak nie zaprotestowałem, tylko niemal od razu odsunąłem się w stronę ściany. Pamiętam jeszcze muzykę w pokoju i słowa, które znałem bardzo dobrze, mimo mojego słabego angielskiego. A był naprawdę kiepski.

Hey girl what sound
A million miles of water
That are flowing deep
Beneath this ground
Now I found you
Right here
A million miles of water*


Muzyka umilkła, ale wciąż rozbrzmiewała w mojej głowie. Chyba sobie to nuciłem pod nosem, bo usłyszałem parsknięcie dobiegające z boku.
-Cholernie fałszujesz.
I zasnąłem.

Obudziłem się jakąś godzinę później z olbrzymim bólem głowy i z brakiem świadomości, gdzie ja się, do kurwy nędzy, znajduję. Rozejrzałem się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na Sebastianie śpiącym tuż obok. Wciskał policzek w poduszkę i zdawał się kimać w najlepsze. Zacząłem zastanawiać się, co ja mam do cholery zrobić, ale dłuższą chwilę po prostu się na niego gapiłem i nie mogłem zebrać myśli. Bo głowa mnie bolała, w ustach miałem kompletnie sucho, ale, żeby było zabawniej, wciąż czułem w nich posmak wymiocin, a on tu leżał obok mnie, prawie nagi. Dobra, miał na sobie szorty.
Nie budziłem go. I tak było mi głupio, że przyszedłem do niego tylko po to, aby zarzygać mu kibel, a później spać na jego łóżku. Przeszedłem nad nim, wciąż czując, że do trzeźwości to mi daleko, a następnie cicho wyszedłem z jego pokoju i domu, nawet nie myśląc o tym, co by było, gdyby ktoś załączył alarm. Ale w tamtym momencie miałem szczęście, bo ani nikt nie włączył alarmu, ani też nikt nie zmienił kodu do bramy, który zapamiętałem po tym, jak mi go Sebastian kiedyś podyktował. Wróciłem do swojego małego mieszkania i nie bawiąc się w żadne mycie czy płukanie gęby (w której posmak rzygów wciąż był obecny), rzuciłem się na łóżko, wmawiając sobie, że to był ostatni raz, kiedy piłem czystą praktycznie bez popity.
W tym postanowieniu utwierdził mnie kac morderca, który zawitał u mnie rano. Wtuliłem twarz w poduszkę, gdy tylko promienie słoneczne zaczęły mnie drażnić nawet przez zamknięte oczy. Głowa pulsowała mi boleśnie, a żołądek ściskał, tak jakbym jeszcze raz miał wymiotować.
Na dodatek szamotanina w pokoju podrażniała mój słuch. Uchyliłem powieki, patrząc na Pawła, który ubierał się chyba najgłośniej jak potrafił. Co chwilę mu coś spadało, a to komórka, a to strącił jakąś książkę z biurka, a po chwili nawet, drań jeden, włączył muzykę.
- Oszalałeś, kurwa? - wychrypiałem, zakrywając się kołdrą i nic nie robiąc sobie z tego, że przecież było ciepło. Chciałem tylko gdzieś uciec, przeczekać kaca, a później wrócić.
- Nie będę czekać, aż się łaskawie obudzisz - odparł głośno. Bardzo głośno, aż się skrzywiłem.
- Ciszej - szepnąłem jedynie, bo wyartykułowanie czegokolwiek więcej sprawiłoby mi nie lada problem, miałem strasznie sucho w gardle. Wydawało mi się, że nawet śliny w ustach mi brakowało.
- Gdybyś nie szlajał się po nocach, nie upijał jak skończona łajza, to teraz nie byłoby problemu - odparł. - Ach - powiedział nagle, odwracając się przodem do mnie, co zobaczyłem kątem oka. - Zajebiście, że twoim kumplem z pracy jest Sebastian. - Zamarłem. Momentalnie kac odszedł w zapomnienie, a ja wpatrywałem się w niego znad swojej poduszki.
- Co? - zapytałem jedynie, nic więcej nie przychodziło mi na myśl. Skąd wiedział? - zastanawiałem się gorączkowo.
- Dzwonił do ciebie ze dwa, czy trzy razy - powiedział. - Oddzwoń, bo się biedaczek będzie martwić. Powiedziałem mu, że jesteś na razie niezdolny do rozmowy.
- Odbierasz moje telefony?! - warknąłem momentalnie, podnosząc się do siadu. Zagotowało się we mnie na samą myśl, że mógłby się dowiedzieć o…przełknąłem ślinę, tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. - Posrało cię, kurwa?!
- I jak, fajnym jest przyjacielem? Lepszym ode mnie i Arka? - prychnął. - To co, teraz wkręcasz się w kręgi bogaczy? Tam jest lepiej?
- Wiesz co? - warknąłem, wstając. - Zamknij się, bo żałosny się robisz. - Popchnąłem go, po czym ruszyłem do wyjścia z pokoju.
- Jedynym żałosnym jesteś tu ty. Masz gdzieś matkę, mnie i Arka, latasz tylko do tego Sebastiana i liżesz mu dupę. - Obejrzałem się i westchnąłem ciężko. Nie miałem zamiaru nawet tego komentować, bo to jasne, że Paweł był zazdrosny. Tylko, czy miał o co? W końcu był moim bratem, jak mógłbym kogoś postawić nad nim?
Wyszedłem z pokoju i momentalnie poczułem, jak jestem wykończony. Coś mi podpowiadało, że to nie będzie dobry dzień.

I faktycznie, moje przeczucia się sprawdziły. Jako że obudziłem się o trzynastej, całe popołudnie minęło mi na mdłościach i przeklinaniu alkoholu pod każdą postacią. Kilka razy widziałem się też z kiblem, ale to zazwyczaj miało miejsce wtedy, gdy coś wypiłem lub też spróbowałem zjeść. Nigdy jeszcze nie miałem aż takiego kaca, przemknęło mi przez myśli, kiedy leżałem plackiem na łóżku, wpatrując się w sufit. I przecież nawet nie mieszałem, to była tylko czysta. Paradoksalnie, jak kiedyś wypiłem wódkę z jabolem i szampanem ruskim, nic mi nie było. Co więcej - następnego dnia czułem się rewelacyjnie.
Leżałem na tym swoim niewygodnym i twardym łóżku, czując jak w plecy wbija mi się sprężyna. W tamtym momencie cieszyłem się słodką samotnością. Chyba bym brata rozszarpał, więc dobrze dla niego, że wyszedł do pracy i wróci po dwudziestej. Do tej godziny może się pozbieram i wybiorę na długi spacer, myślałem, kiedy nagle moja komórka odezwała się jednym z utworów Red Hotów. Podniosłem się i sięgnąłem po nią. Serce podeszło mi do gardła, gdy dostrzegłem na wyświetlaczu migający napis „Sebastian”.
Momentalnie przed oczami stanęła mi scena z wczoraj. Jego miękkie usta, gorący oddech, posmak wódki i duże, szorstkie dłonie. Aż zrobiło mi się gorąco, ale ostatecznie nacisnąłem na zieloną słuchawkę, biorąc głęboki oddech.
- Tak? - Przypomniałem sobie, jak ja bardzo nie lubię z nim rozmawiać przez telefon.
- Już myślałem, że leżysz gdzieś pod płotem - usłyszałem jego niski, rozbawiony głos. Westchnąłem, przymykając oczy, gdy czaszka zapulsowała mi bólem.
- To fajnie, że się o mnie martwisz - odpowiedziałem. Zaśmiał się i, cholera, przez telefon jego śmiech brzmiał jeszcze bardziej seksownie.
- Właściwie to nie, dzwonię, żeby zapytać, czy w końcu idziesz na tę imprezę? Bo nie odpowiedziałeś. - Bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć, pomyślałem, wpatrując się w sufit. Ale chyba… co mi szkodzi, nie? W szczególności, że aktualnie mam ochotę wychodzić z domu w każdym momencie, byle tylko nie siedzieć tu z Pawłem.
- Mogę - odpowiedziałem, niby to obojętnie. Rany, gdyby brat się dowiedział, że idę na imprezę ze znajomymi Sebastiana, chyba by się spalił ze złości. W końcu dla niego, a jeszcze niedawno też i dla mnie, takie dzieciaki z nowobogackich rodzin były najgorsze.
- No to super. Przyjdź do mnie w piątek o szesnastej, pojedziemy samochodem.
- Jasne. - Pominąłem wzmiankę o samochodzie. Trochę zazdrościłem mu, że go miał, ja nie miałem kasy nawet na zrobienie prawka, a zawsze ciągnęło mnie do aut.
- I czystej już nie pijesz - dodał jeszcze złośliwie, rozłączając się. Idiota.

Minęły dwa dni, a Paweł chyba obrał sobie za punkt honoru nieodzywanie się do mnie, bo nawet na sporadyczne pytania, które mu zadawałem, typu „chcesz herbatę?” nie odpowiadał. Mierzył mnie tylko spojrzeniem, jakbym mu rybki powybijał albo samochodziki ukradł, odwracał się i wychodził z pomieszczenia, w którym akurat razem się znajdowaliśmy. Nie odzywał się do mnie nawet przy Arku, a ten od czasu do czasu lubił nas odwiedzać. Gdy pojawiałem się w pokoju, momentalnie przestawał mówić do niego i siedział na swoim łóżku albo na krześle, jak na kazaniu.
To chyba było jeszcze gorsze niż nasze kłótnie. Właściwie, to wolałbym się z nim ostro pożreć, pomyślałem, gdy patrzyłem na brata, a on odpowiedział mi całkowicie obojętnym spojrzeniem, by zaraz przenieść je na Arka paplającego coś nielogicznie, zapewne jedynie dla zabicia uciążliwej atmosfery. Nawet dla niego była ona niewygodna.
- Kurwa! - zaklął nagle Arek, aż podnosząc się z krzesła, które właśnie oblegał. - Ja pierdolę, no co z wami, kurwa?!
- Nic - mruknął Paweł, chyba pierwszy raz odkąd wszedłem do pokoju. A siedziałem tu już z trzydzieści minut.
- Nie, kurwa, w ogóle. Ty - wskazał na Pawła - i ty - palec zatrzymał się na mnie. - Za dziesięć minut na klatce. Bierzcie piłkę i nawrzucacie sobie na boisku. - Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle po prostu je zamknąłem, bo nie wiedziałem jak zareagować. Chciałem, aby sprawy z bratem jakoś się ułożyły, bo tak naprawdę to najgorsza kara dla mnie. Nigdy nie traktował mnie jak powietrza, a jak już mu się raz na ruski rok zdarzyło, to trwało to chwilę. Teraz olewał mnie już od dwóch dni, a ja, do cholery, potrzebowałem z kimś porozmawiać. Może to pedalskie (ale właściwie to jestem pedałem, więc niezbyt trafne określenie), ale nie potrafiłem żyć bez jego wsparcia. Trochę żałosne, że nie wyobrażałem sobie swojego dalszego życia bez Pawła i Arka, ale taka prawda, do której nikomu bym się nie przyznał.
- Ja pierdole, w łeb dostać z wami i w pokoju bez klamek wylądować - mruczał Arek, wychodząc z pomieszczenia, a po chwili zapewne też z naszego mieszkania. Siedziałem przez chwilę w bezruchu, kątem oka obserwując Pawła, który podniósł się i podszedł do szafki. Odetchnąłem ciężko, gdy zaczął się przebierać w strój do gry.
Też wstałem i sięgnąłem po biały podkoszulek, w którym najczęściej grałem. Nie dość, że miałem spore problemy z Pawłem, to jeszcze do tego dochodziła sprawa z Sebastianem… Kątem oka spojrzałem na Pawła zakładającego czarne, luźne spodnie. Rany, pomyślałem, gdybyś tylko się dowiedział, że lizałem się z facetem, obiłbyś mi mordę do nieprzytomności. I wcale bym się tobie nie dziwił, bo to nie jest normalne.
Paweł spojrzał na mnie, westchnął, pokręcił się chwilę nerwowo po pokoju i wyszedł. Zmarszczyłem brwi, nieco zdziwiony, ale nie skomentowałem, tylko poszedłem za nim, łapiąc po drodze piłkę z krzesła.
Szybko nasunąłem na stopy jeszcze swoje znoszone trampki i wyszedłem. Na klatce czekał już Arek, chodząc w kółko i oglądając obdrapane ściany. Na każdej z nich obowiązkowo znajdował się wielki napis HWDP, JPna100% i jebaćpolicję. Babcia z góry, stara emerytka, która to niby miała problemy ze stawami, a jak przychodziło co do czego to zapierdalała po schodach w dół, byle tylko kogoś ochrzanić, zawsze czepiała się, że to nasza sprawka. Gdyby dowiedziała się, że jej wnusio, kiedy jeszcze dzielił z nią mieszkanie, sprowadzał tu swoich ziomków, nie byłoby jej tak wesoło.
W milczeniu doszliśmy na stare boisko równie starej podstawówki. Budynek szkoły niczym nie różnił się od typowych budynków szkół z okresu komuny. Był szary, klocowaty i odpychał na kilometr. Nawet okna, w których pozawieszane były kolorowe kwiatki i inne wycinanki dzieci, nie poprawiały jego wizerunku.
Przeszliśmy przez zardzewiały płot, starając się też przeskoczyć nad krzakami, jakie znajdowały się przy nim po drugiej stronie. To jednak mieliśmy już opanowane do perfekcji, więc żaden z nas w tym zielsku nie wylądował, a kiedyś, gdy dopiero zaczynaliśmy naszą zabawę z koszykówką, nie raz, nie dwa zaliczało się w nich glebę. Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie te wydarzenia. Z tym starym, w ogóle nie nadającym się do gry boiskiem, wiązała się masa wspomnień.
Jeden kosz, na dodatek już mocno sponiewierany, asfalt, klejący się do podeszw w upalne dni i powycierane linie wyznaczające boisko. Złapałem piłkę i wykonałem wsad z dwutaktu. Może i beznadzieja, ale kiedyś nas to cieszyło.
- Co się szczerzysz? - usłyszałem. Spojrzałem na Pawła, który uśmiechał się pod nosem. Odetchnąłem ciężko i już miałem coś powiedzieć, ale wtedy brat zabrał mi piłkę i wykonał jeden, ale celny rzut. - Ogarnij, bo złoję ci dupę - powiedział.
- Zobaczymy kto komu - odparłem i poczułem ogromną ulgę. Arek przyglądał się temu z boku i pozwolił nam grać, a zarazem pogodzić się.

Nie poruszaliśmy już sprawy matki. Właściwie, nie poruszaliśmy żadnych tematów, przez które moglibyśmy się pokłócić. Nagle one zniknęły, a mimo to wciąż były. Jednak mnie (i Pawłowi zapewne też) to odpowiadało. Ważne, że normalnie już ze sobą rozmawialiśmy i nie panowała pomiędzy nami ta ciężka atmosfera. Momentami było trochę sztucznie, na przykład gdy wątek choroby matki wychodził sam z siebie. Obaj w takich momentach na siłę staraliśmy się zmienić temat.
- Krzychu ma dla nas za tydzień zlecenie - mówił wtedy Paweł i wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że mówił mi to już jakieś dziesięć razy.
- No, wiem - odpowiadałem. - To ten dom na Kwiatowej? - pytałem, chociaż dobrze wiedziałem, że tak, to jest ten dwupiętrowy dom z jasną elewacją, czarnym płotem i dużym ogrodem. Co więcej, wiedziałem też, że nie ma alarmów, w garażu stoi Audi a3, a w poniedziałek, czteroosobowa rodzina, która zamieszkuje ten dom, wylatuje do Stanów.
- Ta, to będzie łatwe - odpowiadał Paweł. Kurwa, tyle razy już to przerabialiśmy! - krzyczało coś we mnie, a jedynie z szerokim, głupawym uśmiechem kiwałem głową.
I w takich momentach zdawałem sobie sprawę, że zakopywanie niedokończonych spraw wcale nie jest dobre. Że czasem trzeba sobie pokrzyczeć, może też i polać po mordzie i jakoś dojść do porozumienia… Tyle, że u nas pokrzyczenie i lanie po mordzie nie skutkuje. Nie w tej sprawie. Dlatego chyba zakopywanie spraw nie jest wcale takie złe w naszym przypadku, myślałem, gdy znów naturalnie rozmawiałem z Pawłem. Jednak trwało to tylko do kolejnej rozmowy o domu na Kwiatowej, która przebiega dokładnie tak samo.

Piątek. Dzień przez większość uwielbiany, ale nie przeze mnie. Nie ten piątek. Tego piątku chciałem uniknąć za wszelką cenę, ale tak to bywa, że gdy czegoś nie chcemy, to coś ciągnie do nas jeszcze bardziej. Nim się obejrzałem, a już nastał dzień, którego tak bardzo nie chciałem.
Bo zdałem sobie sprawę, że, do cholery, idę spotkać się ze znajomymi Sebastiana. I po co? Po co on mnie zaprosił? No właśnie, nie wiedziałem, po co mu ktoś taki jak ja. Spoko, całowaliśmy się. Było fajnie, na moje, możemy powtórzyć, a nawet zajść trochę dalej. W końcu od tego jest życie, by eksperymentować. Ale żeby od razu zaprowadzać mnie w swoje towarzystwo? Przecież ja kompletnie tam nie będę pasować - myślałem, łażąc rano po domu i nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nawet matka zauważyła, że coś jest nie tak, bo zapytała troskliwie: „co się dzieje?”, a ojciec warknął, znad swojej kiełbachy, którą w tamtym momencie wpierdalał z musztardą: „dupa go swędzi, to jej posadzić nigdzie nie może”. Posłałem mu tylko zblazowane spojrzenie i nie odpowiedziałem. Podszedłem do lodówki, popatrzyłem chwilę na jej mało imponującą zawartość i zamknąłem.
- Obyś mi tylko wiejskiej nie wyżarł, darmozjadzie jeden - wyseplenił ojciec, przeżuwając kiełbasę.
- O ile się nie mylę, to ja zrobiłem zakupy za swoje pieniądze - warknąłem w jego stronę z zaciśniętymi zębami.
Nie no, pomyślałem, gdy wyszedłem z kuchni jeszcze bardziej rozdrażniony niż kiedy tam wchodziłem, nie wyrobię. Dzień zapowiadał się tragicznie.
Stanąłem przed szafą, przyglądając się kupce zwiniętych w kłębek rzeczy, które znajdowały się na mojej półce. Nie zastanawiałem się co ubrać. Wyciągnąłem pierwsze ciuchy, które wpadły mi w ręce, były to czarne bojówki za kolana i zwykły biały T-shirt z Lordem Vaderem i podpisem: „ciemna strona mocy”. Moja ulubiona koszulka, należy dodać. Star Warsy mogłem oglądać dniami, bez żadnej przerwy, zresztą tak samo Paweł i Arek. Pierwszy raz obejrzeliśmy je razem, żeby później na podwórku z badylami w rękach bawić się w Jedi.
- Wychodzisz gdzieś? - zapytał brat, wchodząc do pokoju. Zerknąłem na niego, po czym założyłem koszulkę.
- No, nie wiem kiedy wrócę - odparłem i zamknąłem szafę, by po chwili zacząć zakładać spodnie. Nie zauważyłem więc, że zmarszczył brwi i zrobił typową dla siebie w chwilach niezadowolenia minę, dlatego niezrażony, kucnąłem i sięgnąłem po plecak, by wyciągnąć z niego portfel i sprawdzić zawartość. W końcu wypadało, żebym przyszedł tam z piwem, a nie z pustymi łapami.
- Zajebiście - prychnął. - Znowu z tym bogatym bachorem? - zapytał, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na niego z dołu ze zmarszczonymi brwiami.
- Znów zaczynasz? - burknąłem. - Tak, wychodzę z tym bogatym bachorem, co więcej! - parsknąłem, mocno wkurzony. Byłem w nie najlepszym nastroju od samego rana, więc nawet nie chciałem się powstrzymywać. - Będzie tam więcej bogatych bachorów! Pewnie większość znajomych Sebastiana, - tego nie wiedziałem - a i nawet może cała jego drużyna koszykarska! - tego również nie wiedziałem. Po prostu palnąłem, jeszcze bardziej go denerwując, jednak w tamtym momencie niezbyt mnie to obchodziło. Zapomniałem też, że dopiero niedawno się pogodziliśmy. Co prawda, wciąż stąpaliśmy po cienkim lodzie, bo nie wyjaśniliśmy sobie najważniejszych spraw i właśnie w tamtym momencie ten lód pękł.
- Hoho! Widzę, że same doborowe towarzystwo! - zaśmiał się ironicznie. - Zobaczymy, czy ci, kurwa, te zadufane dzieciaki pomogą, gdy będą potrzebni. Bo skoro ja i Arek już ci się znudziliśmy… - Nie wytrzymałem. Rzuciłem plecak i portfel, dopadając do niego i przyciskając go do ściany.
- Nie narzucaj mi czegoś, co jest nieprawdą, dobra? - syknąłem mu prosto w twarz i naprawdę cudem powstrzymałem się od wbicia mu pięści w brzuch. - Ale ty. - Wskazałem na niego palcem. - Ty faktycznie mnie wkurwiasz. Coraz bardziej, więc uważaj. - To nie tak, że mówiłem co myślałem. Właściwie, to mało co myślałem w tamtej chwili, bo gdybym myślał, nigdy bym tego nie powiedział. Nie jemu. - Mam cię poważnie dosyć. - Dodałem i nie patrząc już na niego, sięgnąłem po portfel i telefon.
- Zajebiście - skomentował Paweł i nawet przez chwilę myślałem, że się na mnie rzuci, by mi jakoś oddać. Ale nie zrobił tego.
Nie chcąc dłużej już siedzieć w tym mieszkaniu, po prostu z niego wyszedłem, trzaskając drzwiami. I co z tego, że było rano. I co z tego, że nie miałem co z sobą zrobić do czasu spotkania z Sebastianem. Ważne, że nie byłem w domu. Z matką, ojcem, no i Pawłem.
- Ja jebie - westchnąłem, kiedy znalazłem się na klatce. Spojrzałem jeszcze na drzwi naprzeciwko, należące do Arka. Nie, oczywiście, że do niego nie pójdę. Sam by mi chyba przywalił, gdyby się dowiedział, co takiego naopowiadałem Pawłowi.

Gdy doszedłem pod dom Sebastiana o umówionej godzinie, na chodniku stało już auto i jego właściciel. Kiedy tylko mnie dojrzał, uśmiechnął się szeroko, ale ja nie mogłem oderwać wzroku od białego Audi. Co prawda, gdybym to ja miał wybierać, byłoby czarne, ale i tak samochód zachwycał.
- To A4? - zapytałem na powitanie, stając przed nim i niedyskretnie oglądając pojazd. Uśmiechnął się szeroko, a ja aż się na ten uśmiech zapatrzyłem. Cholera, niedawno się z nim całowałem. Przełknąłem ślinę, gdy przypomniało mi się, jak przyjemne w dotyku były jego usta. Kurwa, kurwa, kurwa - przeklinałem nerwowo w myślach, z całych sił starając skupić swoją uwagę na aucie, nie na walorach Sebastiana. Bo teraz nie byłem pijany, a jak nie jestem pijany, to i owo może szybko stanąć. W końcu w moim wieku łatwo się podniecić.
- Hm, znasz się na samochodach? - odpowiedział pytaniem, stając niezwykle blisko mnie. Za blisko, cholera, pomyślałem, robiąc krok w tył.
- Nie. - Wzruszyłem ramionami. - Ale oglądałem kiedyś te samochody - i marzyłem o tym, aby kiedyś się takim przejechać, pomyślałem, nie wspominając już nawet o kupnie, bo to leży poza moimi możliwościami.
- Ten jest mojego ojca, tak jakby chciałem ci zaimponować - powiedział, uśmiechając się, a ja otworzyłem szerzej oczy, zdziwiony. - Na co dzień nie jeżdżę takim samochodem, mój jest mniej widowiskowy - parsknął, a mnie robiło się coraz goręcej. I w sumie poczułem się dziwnie. Bo ja rozumiem, rozmyślałem nerwowo, że dziewczyna chce zaimponować chłopakowi. Albo chłopak dziewczynie. Ale facet facetowi? I to jeszcze Sebastian mnie?
Odchrząknąłem i kiwnąłem głową.
- No to ci się udało - powiedziałem, nawet nie poddając tego przemyśleniu. Na twarzy Seby pojawił się jeszcze większy uśmiech, o ile taki jest w ogóle możliwy. I w pewnym momencie, po prostu zrobił ten jeden krok, który nas dzielił, złapał mnie za mojego Vadera na koszulce i przyciągnął. Mocno, stanowczo i szybko, tak, że nawet nie zorientowałem się w sytuacji. Już po chwili całował mnie, a ja oddawałem pocałunek.
I robiliśmy to na środku ulicy. W dzień. Przed jego domem. Każdy mógł to zobaczyć absolutnie każdy, ale nawet jeśli zdawałem sobie z tego sprawę, to nie odepchnąłem go. Nie potrafiłem, bo jego usta były miękkie, bo znowu miał ten przyjemny zarost na twarzy i drapał lekko moją brodę. Bo całował mocno, stanowczo, a ja nie potrafiłem złapać tchu. Objąłem go tylko wokół szyi, przytulając się do niego całym ciałem. Czułem każdy ruch jego klatki piersiowej, twardej, należy dodać. Nagle jednak poczułem jego ręce na moich pośladkach i to załączyło alarm. A gdy zaczął je uciskać, momentalnie odepchnąłem go od siebie, wręcz widząc, jak moja męska duma ucieka sobie w podskokach.
Odchrząknąłem, nie wiedząc co powiedzieć. Bo, kurwa, lizaliśmy się na środku ulicy! - krzyczało coś w mojej głowie. Prawie mnie tu przeleciał… No dobra, tylko zmacał i byliśmy w ubraniach, więc do tej części jeszcze daleko, ale i tak nie czułem się z tym komfortowo.
- Jedziemy? - zapytał, uśmiechając się szeroko. Popatrzyłem na niego i dostrzegłem, że jest czerwony na twarzy, przez co piegi na jego policzkach tylko bardziej się wyostrzyły. Ciekawe, czy ma piegi w innych miejscach, przemknęło mi przez myśl i momentalnie zrobiło mi się goręcej. Jakoś mu się wcześniej nie przyglądałem, nawet jeśli pływaliśmy razem w basenie, ale teraz z chęcią bym to zrobił - rozważałem dalej, wyobrażając sobie szerokie ramiona pokryte piegami, plecy i - kurwa - pośladki.
- Zahaczymy jeszcze o jakąś Biedronkę czy inne Netto? Chciałem kupić piwo. - Bo oczywiście nie miałem czasu na zrobienie tego wcześniej. Właściwie, to o tym zapomniałem i chodziłem po mieście, cały czas wyklinając Pawła w myślach.
- Spoko, mam w bagażniku dwie skrzynki - zaśmiał się. - Dobra, wsiadamy, bo jeszcze miałem pojechać po kumpla - powiedział, uśmiechając się kątem ust, czyli tak jak ja to uwielbiałem. Znów odchrząknąłem, bo jak zwykle gdy się denerwowałem, drapało mnie w gardle. Kiwnąłem głową i otworzyłem drzwi samochodu, a on obszedł go dookoła i zajął miejsce za kierownicą.
Rozsiadłem się w skórzanym, czarnym fotelu, zapinając pas. Sebastian jeszcze uśmiechnął się do mnie, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce i po chwili ruszył.
- Ile ty w ogóle masz lat? - zapytał, kiedy wyjechaliśmy na główne ulice miasta i zatrzymał pojazd na światłach.
- Siedemnaście, a co? - odparłem.
- Nic, myślałem tylko, że gdybyś miał prawko, to dałbym ci poprowadzić - uśmiechnął się trochę złośliwie - dzieciaku - dodał.
Parsknąłem, rozbawiony. Trochę żałowałem, że tego prawka nie miałem. Z chęcią przejechałbym się tym samochodem.
- Jasne - odpowiedziałem, robiąc pauzę i tym samym naśladując Sebastiana - pedofilu - dodałem, a on zaśmiał się głośno i przerzucił biegi, gdyż zmieniło się światło. Samochód ruszył.
- Ściągam - zerknął na moją koszulkę z Vaderem, zaraz powracając wzrokiem na przednią szybę - dziecko na ciemną stronę mocy… Chociaż właściwie, to jest ona bardziej tęczowa. - Nie potrafiłem powstrzymać śmiechu. Lubiłem go. Nie rozumiałem, ale uwielbiałem tego rozpieszczonego dzieciaka. Spędzanie czasu w jego towarzystwie było miłą odskocznią od mojego życia. Właściwie, to gdy go poznałem, moje życie zaczęło dzielić się na dwie kategorie. Tę domową, z matką, ojcem, Pawłem, Arkiem i resztą naszego syfu, i Sebastianową, z nim, basenem, SonGoku, piwem, błotem i wszystkim innym, co było nieistotne, niewarte zamartwiania się.
Jechaliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu samochód wjechał na osiedle, podobne do tego, na którym mieszkał Sebastian. Roiło się tu od ślicznych domków jednorodzinnych z wielkimi ogrodami i drogimi autami na podjazdach. Dopiero wtedy poczułem się nieswojo, bo zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli z Sebastianem czułem się swobodnie, to nie oznacza to, że z resztą dzieciaków z bogatego środowiska też będę.
Audi zatrzymało się pod małym, ale ślicznym (i krzyczącym: gospodarze mają kasę!) bungalowem z czerwonej cegły. Pod bramą stał już chłopak z przerzuconą przez ramię dużą, podłużną torbą ze znakiem Reeboka.
Niemal od razu rozpoznałem blondyna i stwierdziłem, że naprawdę nie chcę jechać na tę imprezę. Był z drużyny Sebastiana i przyszedł razem z nim na Orlik, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Mina mi zrzedła, kiedy chłopak zauważył mnie i też nieco się zmieszał. Poznał mnie, cholera.
Sebastian, jakby tego nie zauważył, uśmiechał się dalej i opuścił okno, wychylając się do kolegi. Rany, najchętniej bym zniknął, myślałem, kiedy blondyn taksował mnie spojrzeniem.
- Wsadź torbę do bagażnika - polecił Sebastian.
- A ten… - ruchem głowy wskazał na mnie, ignorując słowa kierowcy - to tu czego?


* Red Hot Chili Peppers – Milion Miles Of Water