Za trzy punkty 9
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 22 2013 14:11:43


Rozdział 9: Z rodziną najlepiej na zdjęciach


Gdy z każdą chwilą znajdowałem się coraz bliżej domu, czułem nieodpartą chęć zawrócenia. Wystarczyło, że pomyślałem o mamie, która już była w mieszkaniu, a nie powinna. O wkurwionym Pawle, z pewnością nie będącym najprzyjemniejszym towarzystwem. I o ojcu, którego brakowało do upiększenia tej wizji, patrzącego na wszystko ze smutkiem i skaczącego dookoła mamy z miną: „tylko nie umieraj”. Na szczęście to ostatnie wydawało mi się tak bzdurne i nielogiczne, że nawet nie było co tego oczekiwać.
Wszedłem do klatki i momentalnie poczułem ciężki zapach stęchlizny pomieszanej z moczem, bo nie raz, nie dwa, zdarzyło się, że jakiś bezdomny tu narobił. Skrzywiłem się, automatycznie przypominając sobie dom Sebastiana. Wiem, że nie było żadnego sensu w porównywaniu naszych warunków życia, bo te różniły się masakrycznie, ale… tak jakby… zaczynałem tęsknić. U niego czułem się dobrze, czego oczywiście nigdy bym mu nie przyznał. Wolałem już siedzieć na jego sofie z udawaną nadętą miną, niż powiedzieć, że lubię jego towarzystwo i dom. Bo lubiłem. Mimo wszystko nie była to taka chłodna, bezwyrazowa willa, jakie to widuje się często na filmach. Tam w każdym pomieszczeniu, w każdym kącie, widać było znaki tego, że w budynku żyli ludzie. Że nie był on tylko na pokaz. Czy to brudne kubki w zlewie, przewieszone przez oparcie sofy ubrania, damskie okulary na drewnianym stole w ogrodzie, a i nawet ten bałagan w pokoju Sebastiana.
A jednak, pomimo tego wszystkiego, co teoretycznie powinno wprowadzać chaos, dom był czysty. No, może oprócz sypialni Seby.
Westchnąłem, otwierając drzwi i zamykając je za sobą z głośnym skrzypnięciem. Mama wychyliła się momentalnie z kuchni, uśmiechając do mnie z papierosem w gębie. Skrzywiłem się, ale nie skomentowałem, a jedynie zrzuciłem trampki na kupkę butów, jakie stały w przedpokoju, ciskając odzyskaną piłką w kąt.
- Grałeś? - zapytała. Spojrzałem na nią, zamierając na chwilę. Odchrząknąłem i kiwnąłem głową, ruszając do kuchni, a konkretnie do lodówki, z której wyciągnąłem parówkę i keczup.
Zerknąłem na mamę kątem oka. Opierała się o blat stołu i przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z rozczuleniem. Zmarszczyłem brwi, udając, że wcale tego nie zauważyłem, po czym obdarłem parówkę z folii i zamoczyłem ją w słoiczku keczupu. - Kiedy żeście wy mi tak wyrośli? - Teraz już wbiłem w nią nierozumiejące spojrzenie. Przeżułem powoli parówkę, nie odpowiadając.
- Dlaczego nic nam nie mówiłaś? - zapytałem.
Czy ona zawsze była taka szczupła? - myślałem, obserwując ją uważnie. Zawsze wyglądała tak mizernie? Jasne, miała masę zmarszczek, wyciągniętą skórę na szyi i ziemistą cerę, zawsze wydawało mi się jednak, że to wszystko przez papierosy i alkohol, nie zastanawiałem się nigdy, że może być chora.
- A co miałam mówić? - zapytała, gasząc papierosa w brudnym talerzu, jaki stał obok.
- Na przykład, że masz raka? Że powinnaś brać leki? - podsunąłem, po czym wepchnąłem sobie resztę parówki do ust. Mama westchnęła ciężko, sięgając drżącą, chudą ręką do paczki papierosów. Wyciągnęła kolejnego i zapaliła.
- Dziecko… - zaczęła.
- Dalibyśmy ci te pieprzone pieniądze! - wrzasnąłem nagle, uderzając dłonią w blat kuchenny. - Zrobilibyśmy wszystko, bylebyś tylko z tego wyszła!
Uśmiechnęła się lekko, żałośnie. Patrzyła na mnie swoimi zmęczonymi oczami, jak dobra matka na swoje ukochane dziecko. No do kurwy nędzy! Gdyby odkrzyknęła mi coś w odpowiedzi z furią, a nie udawała dobrą matkę, prawdopodobnie bym się tak nie zdenerwował.
- Ale po co? - zapytała nagle.
Osłupiałem. Wpatrywałem się w nią, zaciskając dłoń na krańcu blatu, nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak bardzo chcesz umrzeć? - wydusiłem z siebie w końcu. Wzruszyła swoimi chudymi ramionami, zaciągając się głęboko papierosem.
- Nie - powiedziała.
- To dlaczego, do cholery, nie chcesz się leczyć?! - wrzasnąłem. Znów spojrzała na mnie żałośnie i tylko fakt, że jest kobietą, a na dodatek moją matką, sprawił, że nie podniosłem na nią ręki. A jak Boga kocham - przydałoby się, gdyby jej ktoś przyłożył! Może wtedy otworzyłaby oczy i zrozumiała, co robi.
- Późno już na to. Nie chcę siedzieć w szpitalu - powiedziała.
- W takim razie dlaczego, kurwa, nie zaczęłaś leczyć się wcześniej?! - krzyknąłem. Nie odpowiedziała. Zaciągnęła się jedynie papierosem, spalając go aż do samego filtra, po czym całą swoją uwagę skupiła na zgaszeniu go w talerzu. Prychnąłem pod nosem i wyszedłem z kuchni, kierując się prosto do swojego pokoju. Wszedłem do pomieszczenia, oddychając ciężko, wkurzony. Niemal od razu natknąłem się na Pawła oblegającego swoje łóżko i tępo wpatrującego się w sufit ze słuchawkami w uszach.
Sapnąłem, podchodząc do okna, które było otwarte. Zamknąłem je z trzaskiem.
- Gorąco jest - odezwał się.
- Robactwo tu wpuszczasz - odparłem, nawet na niego nie patrząc. Zacząłem się rozbierać. Rzuciłem przepoconą koszulkę na podłogę, a już po chwili ten sam los spotkał moje spodnie i skarpety. Stanąłem przed szafą, patrząc na półkę, na której panował największy bałagan. Nietrudno się domyślić, że należała do mnie. Do znalezienia tam czegoś, potrzebny był rentgen w oczach. Zacząłem wszystko przeglądać, robiąc jeszcze większy chaos. Nawet odnalezienie zwykłych gaci stanowiło wyzwanie.
- Gdzie znowu byłeś? - zapytał nagle Paweł. Nie odwróciłem się do niego, nie widziałem takiej potrzeby. Wzruszyłem jedynie ramionami, kontynuując misję znalezienia slipek. Za plecami usłyszałem ruch i nim się obejrzałem, Paweł złapał mnie boleśnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
- Co do kurwy? - syknąłem, gdy pchnął mnie z całej siły w szafę.
- To, że ciągle się szlajasz! Matka chora, a ty latasz nie wiadomo gdzie! - warknął mi prosto w twarz. - Byś się nią, niewdzięczniku, zainteresował!
Zmarszczyłem brwi i kładąc ręce na jego ramionach, odepchnąłem go od siebie. Znów poczułem, jak wzbiera we mnie złość, którą kumulowałem przez cały dzień. W tamtym momencie nie miałem ochoty na nic innego, jak rozkwaszenie bratu nosa.
- A ty, kurwa, co? Teraz to cię matka interesuje? Teraz to dobra, kochana mamusia?! - wrzasnąłem w jego stronę. - Ogarnij się lepiej.
- To twoja matka! - krzyknął.
- Tak samo jak i twoja, ale błagam, nie rób z niej teraz świętej - prychnąłem i gdy utwierdziłem się w przekonaniu, że z jego strony nie grozi mi już żaden cios, odwróciłem się w stronę szafy i znalazłem bieliznę.
Paweł prychnął coś pod nosem, wracając na łóżko. Obserwowałem go kątem oka, po czym wyszedłem z pokoju ze slipkami w dłoni.

***


Nigdy chyba tak mi się nie spieszyło do pracy. Albo raczej do wyjścia z domu, bo nie o robotę tu chodziło. Nie chciałem dłużej siedzieć z Pawłem, który co chwila łypał na mnie urażonym spojrzeniem. I z matką, odkrywającą w sobie nieznane pokłady umiejętności aktorskich i z szerokim uśmiechem krzątającą się w kuchni. Rano, przed moją pobudką, była nawet w sklepie. Nie chcę wiedzieć, skąd miała pieniądze, czy Paweł jej dał, czy należały do niej, ale zrobiła zakupy na obiad.
Chciała zostawić po sobie dobre wrażenie, no bo dla jakiego innego powodu miałaby się tak starać? Brat jej nawet coś powiedział, że nie może się doczekać, aby zjeść rosół… Rosół, do kurwy nędzy! Zwykły rosół na bazie kostki Winiary!
Cyrk, istny cyrk, pomyślałem, gdy obserwowałem Pawła rozmawiającego z mamą o obiedzie. Sielanka normalnie. Brakowało jeszcze muzyczki rodem z Disneya w tle i ptaszków fruwających dookoła i obsrywających nam kuchnię. Przecisnąłem się pomiędzy nimi, dorwałem do lodówki, z której wyciągnąłem szynkę i w zastraszającym tempie zrobiłem kanapki, których nawet nie zjadłem na miejscu. Czym prędzej założyłem buty i z chlebem w gębie wyszedłem z mieszkania.
Ja nie miałem zamiaru udawać, że tylko tata był tym złym. Kochałem mamę, to jasne, ale dlaczego miałbym wybielać jej wizerunek? Dlaczego miałbym zapominać o wieczorach, kiedy kompletnie zalana obrzygiwała podłogę, a ja z Pawłem próbowaliśmy ogarnąć mamę.
Dlatego też cieszyłem się, kiedy stałem nad tym zlewem, ledwo co nadążając z myciem. Mogłem przez chwilę odpocząć od tego całego syfu, który miałem w mieszkaniu. Nie, żeby pierwszy raz tam był, bo pamiętam liczne momenty, kiedy uciekałem, tak jak teraz, ale zawsze wtedy obok mnie był Paweł i Arek. Teraz ich nie było. Arek powiedziałby pewnie, że Paweł ma rację. Że ona umiera i że zachowanie pozorów zdrowej relacji matka-dzieci jest jak najbardziej w porządku.
Gdy skończyłem pracę i szedłem do domu, czułem się tak, jakbym wracał tam za karę. Wiedziałem, że Paweł też już skończył swoją robotę, że pewnie siedzi w domu albo na podwórku z Arkiem. Wolałem tę drugą opcję, bo jakoś nie miałem ochoty mijać się z nim w mieszkaniu.
Kiedy ściągałem w przedpokoju trampki, z kuchni wyszedł ojciec. Popatrzył na mnie, jakby zdziwiony, po czym ruszył do pokoju swojego i matki, trzymając w dłoni kubek herbaty. Zmarszczyłem brwi, prostując się. Był trzeźwy. Albo przynajmniej nie wypił aż tyle, że dało się to zobaczyć.
Zajrzałem do pokoju. Rozsiadł się przed telewizorem, na czerwonym, wysłużonym fotelu, postawił kubek na niską ławę zakrytą jakimś pożółkłym, koronkowym obrusem i… sięgnął po piwo. Westchnąłem. Przynajmniej jedno pozostało niezmienne.
- Gdzie matka? - zapytałem z kuchni, bez większego zainteresowania.
- Znowu ją gdzieś wywiało. Rosół dla ciebie zostawiła, jak nie żresz to daj mi - odkrzyknął z pokoju. Skrzywiłem się i nie skomentowałem, tylko sięgnąłem do talerza przykrytego pokrywką garnka, w którym znajdowała się chłodna zupa. Nie bawiłem się już w podgrzewanie tego, bo zwyczajnie mi się nie chciało i byłem głodny. Zjadłem szybko, posprzątałem i ruszyłem do pokoju, w którym na szczęście nie było Pawła. Rzuciłem się zmęczony na łóżko i chyba przysnąłem, bo gdy otworzyłem oczy, brat siedział przed komputerem, z jedną nogą podwiniętą pod siebie i głową opartą na kolanie.
- Mógłbyś jej podziękować - powiedział, kiedy zorientował się, że się obudziłem. Zmarszczyłem brwi.
- Podziękować? Za co? - zapytałem.
- Za obiad - odparł. Prychnąłem pod nosem i już nie odpowiedziałem. O tym, że to był pierwszy obiad od dawna, na którego my grosza nie dołożyliśmy, nie powiedział. Że żyjemy tu dzięki kradzieżom, też nie. Że gdyby nie my, dawno zatopiliby się w rachunkach, kredytach i innych długach, nawet nie miał zamiaru wspomnieć.
Ale nie, pewnie! Traktujmy teraz mamę jak najlepszą kobietę na świecie! Zapomnijmy o wszystkim.
Poczułem nagle, że muszę wyjść z tego mieszkania. Muszę i koniec, bo zaraz coś tu rozniosę albo w najgorszym wypadku kogoś zabiję. Na celowniku był Paweł. Wstałem, sięgnąłem do krzesła po bluzę i po prostu wyszedłem, ignorując jego pytanie: „a ciebie znowu gdzie?”
Kiedy pochylałem się do trampek, z naszego pokoju wypadł brat. Nawet na niego nie patrzyłem, tylko zawiązywałem buty z zamiarem jak najszybszego wyjścia z domu.
- Znowu wychodzisz? - warknął. Nie odpowiedziałem, bo obawiałem się, że po tym mógłbym się po prostu na niego rzucić i mu przypierdolić. - Och, znalazłeś sobie przyjaciela, tak? Teraz on jest ważniejszy od rodziny?
- Rodziny!? - Podniosłem się nagle. - Jakiej, kurwa, rodziny?! Jedyną rodziną, jaką mam, jesteś ty i Arek!
- Ty skurwielu - syknął, zaciskając pięści. - Matka jest w kuchni - dodał ciszej.
- Nie wierzę. - Pokręciłem głową, odwróciłem się i wyszedłem, zamykając z sobą cicho drzwi, co właściwie mnie zaskoczyło. Myślałem, że trzasnę nimi, ogłaszając Pawłowi, jak bardzo jestem wkurwiony.

Mimo wszystko nigdy nie można było mnie nazwać kimś, kto jest samotny. Zawsze obok mnie był Paweł i Arek, ale w tamtej chwili byłem sam. Miałem ochotę z kimś pogadać, żeby trochę zapomnieć, miałem ochotę nawet iść do pracy! Ale zegarek wskazywał godzinę dwudziestą, a ja spacerowałem sobie po uliczkach miasta, kątem oka obserwując powoli szarzejące niebo i zachodzące słońce. Miałem wrażenie, że jeszcze trochę, a zwariuję. Albo naprawdę rzucę się na brata, obiję mu ostro twarz, tak, jak jeszcze nigdy i dopiero wtedy mi ulży. Jednak jakoś wolałem się do tego nie posuwać, nie dość, że sam skończyłbym wtedy z oklepaną facjatą, ale też, że w tym wypadku takie rozwiązanie problemu nie było najmądrzejszym.
A może powinienem zapomnieć, tak jak Paweł? Traktować mamę jak najlepszą kobietę na świecie? Może faktycznie to jest dobre rozwiązanie? W końcu ona umierała. Przez swoją głupotę, bo gdyby się leczyła wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Wystarczyłoby, żeby nam powiedziała. Oddalibyśmy jej pieniądze z mieszkania, kupowalibyśmy te cholerne leki, jeździli z nią na wizyty do szpitala, a nawet, gdyby wysłano ją poza miasto do jakiejś kliniki, zawieźlibyśmy ją!
Dawno nie czułem się tak rozbity. Miałem twardy tyłek, większość rzeczy spływała po mnie jak po kaczce, ale w tamtym momencie po prostu nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Moje kłótnie z Pawłem nigdy nie były aż tak poważne. Zawsze, prędzej czy później, godziliśmy się, bo nie potrafiliśmy żyć bez siebie. A teraz wydawało mi się, że to pociągnie się dłużej.
Przeklinałem w myślach, idąc przed siebie. Już nawet nie patrzyłem gdzie idę, więc nie zdziwiłem się, gdy znalazłem się w samym centrum miasta. Usiadłem przed jednym z pomników i po prostu zamarłem. Nie obchodzili mnie ludzie, którzy przechodzili tuż pod moim nosem. Nie obchodziło mnie nic.
Zwariuję, pomyślałem, po dłuższej chwili siedzenia i nic nierobienia. Wyprostowałem się, rozglądając. Na zewnątrz było już ciemno, ale ja nie chciałem wracać do domu. I najgorsze, że jutro miałem wolne, a to oznaczało więcej czasu spędzonego z Pawłem, którego aktualnie nie miałem ochoty nawet oglądać.
Nie wiem, kiedy pojawiła się w mojej głowie myśl, którą pewnie normalnie uznałbym za najgłupszą na świecie, ale nie zastanawiałem się długo nad nią, tylko wyciągnąłem telefon z kieszeni, przeszedłem w tryb pisania wiadomości i napisałem:
„Bądź przy orliku za pół godziny.”
Nie wysłałem jednak od razu. Popatrzyłem na nią i dopiero zacząłem myśleć, że to idiotyczny pomysł. Ale z drugiej strony, jak już miałem siedzieć tu sam i rozckliwiać się niczym baba rodem z dramatów brazylijskich, bądź ewentualnie telenoweli, to już wolałem się z nim spotkać. W końcu ostatnio rozmawiało się z nim całkiem miło, pomijając tylko moment, w którym jak ostatni pajac otworzyłem mordę i bez namysłu przyznałem się do lubienia fiutków.
Kliknąłem na wyślij i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem w stronę Orlika. Jednak po chwili telefon zawibrował mi w kieszeni, więc sięgnąłem po niego i odczytałem wiadomość.
„Za godzinę jak już.”
„Jasne” - odpisałem.

Siedziałem na ławce przed boiskiem, co chwilę zerkając na zegarek i w stronę, z której powinien przyjść Sebastian. Jego jednak nigdzie nie było, a powinien przyjść już pół godziny temu. Warknąłem coś pod nosem, spoglądając na ciemne niebo do połowy zakryte chmurami, przez które nie przebijały się ani gwiazdy, ani księżyc.
Jeszcze dziesięć minut, myślałem, dam mu dziesięć minut i idę. Nie będę na niego czekać jak idiota.
Ale pojawił się już po pięciu, uśmiechając do mnie gdy tylko minął bramę. Mimowolnie odpowiedziałem na uśmiech.
- Sorry, nie mogłem się wcześniej wyrwać - powiedział mi na powitanie. Kiwnąłem głową, że rozumiem. - I chyba dzisiaj nie gramy, co? - mówił dalej. - Bo ani piłki nie wziąłem, a widzę, że ty też nie masz, no i wolałbym trochę oszczędzić ręce - parsknął, unosząc dłonie. Ponownie potaknąłem.
- Mam ochotę się najebać - powiedziałem nagle, patrząc na niego. Zmarszczył brwi, a po chwili zaśmiał się głośno.
- W tym tempie to my alkoholikami zostaniemy! - parsknął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czemu nie, pomyślałem. Jednego alkoholika w rodzinie już mam, dla drugiego miejsce też się znajdzie.
To dziwne, ale normalnie pewnie bym się przestraszył tej myśli. Za nic nie chciałem być taki jak ojciec, a w tamtej chwili było mi wszystko jedno. Czy znowu wrócę do domu pijany, czy może wcale do niego nie wrócę? Dziś mnie to nie obchodziło, musiałem na chwilę odetchnąć.
- To co? - zapytał. - Do sklepu? Niedaleko jest fajna polana, świetnie się tam pije - powiedział, a ja pokiwałem głową.

Faktycznie, polana była idealnym miejscem na picie, stwierdziłem, kiedy usiadłem na pagórku, z którego rozprzestrzeniał się widok na ogromną przestrzeń niezapaskudzoną żadnym blokiem, czy innym ludzkim tworem. Aż ciężko pomyśleć, że wciąż znajdowaliśmy się w mieście. Obok szerzył się widok na lotnisko, które było jedynym źródłem światła i w ciemności wyglądało niesamowicie. Przed nami rozprzestrzeniała się polana i gęsty las, a za nami miasto. Gdybym się odwrócił, dostrzegłbym pewnie miliony małych, rozświetlonych punkcików.
Siedziałem i brałem łyk czystej, po czym zapiłem ją colą. Nigdy nie potrafiłem pić wódki bez popity. Może to i lamerskie, jak zawsze mówił Arek, ale do cholery, jak można lubić to gówno?
Sebastian odebrał ode mnie półlitrową butelkę i pociągnął z niej równo. Skrzywił się, po czym sięgnął po colę. Uśmiechnąłem się lekko, widząc, że także nie ma zamiaru maskować się, że wóda jest po prostu obrzydliwa. Arek często udawał, że ten smak nie robi na nim wrażenia.
- Trochę się zdziwiłem, jak dostałem od ciebie esemesa - powiedział. Spojrzałem na niego. Jego sylwetka była słabo widoczna, w końcu znajdowaliśmy się w miejscu całkowicie nieoświetlonym, ale i tak mogłem dostrzec lekki uśmiech na jego twarzy.
- Bo?
- Bo myślałem, że po wczorajszym stchórzyłeś - powiedział, na co ja prychnąłem. - Ale fakt, trochę się nie spodziewałem, że walniesz tak prosto z mostu. - To jest nas dwóch, pomyślałem. - Byłem pewny, że dalej będziesz udawać. - Spojrzałem na niego momentalnie.
To widać? - główkowałem nerwowo. Widać, że jestem pedałem? Albo pół pedałem, bo przecież dziewczyny też mi się podobały.
- A skąd wiedziałeś, że… no… - Przełknąłem ślinę. Jakoś tak sucho mi się w gębie zrobiło, na samą myśl, że Paweł też mógłby się zorientować. - Że jestem gejem? - Sięgnąłem po wódkę, bawiąc się jej zakrętką ze zdenerwowania, którego w tamtej chwili nawet nie próbowałem ukryć. Czasem zastanawiałem się, co by było, gdyby brat się dowiedział. I zawsze dochodziłem do wniosku, że kolorowo, czy tam tęczowo, to nie będzie.
- Po prostu. - Wzruszył ramionami. - Dużo się gapiłeś tam gdzie nie powinieneś i nie tak jak powinieneś. - Uśmiechał się szeroko, a mnie zatkało. Po prostu. Cieszyłem się, że jest ciemno, bo zrobiło mi się gorąco z nerwów i zażenowania.
- C-co? - Tylko to byłem w stanie wydusić.
- No i gej zawsze wyczuje drugiego - parsknął, rozbawiony.
Milczałem długą chwilę, po czym odkręciłem butelkę i wziąłem sporego łyka. Będzie mi łatwiej, myślałem, kiedy przełykałem paskudztwo i wykrzywiałem się lekko. Wziąłem jeszcze drugi łyk - tak asekuracyjnie, gdyby ten pierwszy nie pomógł. Popiłem colą i dopiero po tym mogłem zapytać:
- Widać, że jestem pedałem? - Spojrzał na mnie zdziwiony, odbierając butelkę.
- Co? - zapytał, po czym przyłożył gwint do ust i również pociągnął.
- No wiesz. Ruchy spedalone i te sprawy - burknąłem i z napięciem oczekiwałem na odpowiedź.
Sebastian nagle parsknął śmiechem. Tak po prostu zaśmiał się, irytując mnie tym samym. Naprawdę, miałem ochotę mu przyłożyć, ale jako że ostatnio mocno ode mnie oberwał, powstrzymałem się. - Zabawne, kurwa - warknąłem.
- No, zabawne - pokiwał głową. - Ale nie martw się, nie machasz pupcią na prawo i lewo, a przynajmniej nie w taki sposób, którego się obawiasz. - Zaśmiał się jeszcze i cholera, miał bardzo ładny głos.
Odchrząknąłem nieco nerwowo, ale nie odpowiedziałem. Nie chciałem kontynuować rozmowy o swoim tyłku, bo to było dosyć… dziwne. Sięgnąłem więc po wódkę, ale nie napiłem się od razu. Zresztą, gdzieś tam na dnie umysłu pojawił się głos, podpowiadający mi, że picie czystej w takim tempie nie jest najlepszym pomysłem. I może miał racje, bo już czułem się lekko zachwiany.
- Twój brat wie? - zapytał. Spojrzałem na niego i pokręciłem głową.
- Co ty - parsknąłem. - Zresztą, ja nie jestem takim gejem-gejem - dodałem, czując, że muszę mu to przekazać.
Sebastian najpierw spojrzał na mnie, jakby zdziwiony. Myślał chwilę, po czym odwrócił się w moją stronę, opierając łokcie o kolana, zupełnie jak gdyby czekał na jakąś dłuższą opowieść z mojej strony lub też wyjaśnienia.
- Gejem-gejem? - zapytał, unosząc brwi. Tak, może to nie najlepsze określenie, pomyślałem, gdy zdałem sobie sprawę, jak to brzmi. Znów odchrząknąłem.
- No, w sensie, że ja z dziewczynami też, że spoko - trochę się zaplątałem. A on znów się zaśmiał. - Niezłe masz poczucie humoru - burknąłem.
- Sorry, ale to po prostu śmieszne. - Wzruszył ramionami. No zabawne, kurwa, warczałem w myślach, patrząc na niego i zastanawiając się, czy to nie jest ten moment, w którym powinienem się podnieść i wrócić do domu. - Czyli, że jesteś bi?
- No, chyba. - Pokiwałem głową.
- Masz dobry kontakt z bratem? - ciągnął dalej, a ja nie wiedziałem dokąd to zmierza. I chyba mnie w tamtym momencie nie bardzo to obchodziło, bo pokiwałem głową i niemal od razu odpowiedziałem.
- Nigdy nie mieliśmy problemu z dogadaniem. - No, prawie nigdy, pomyślałem.
- To dlaczego mu nie powiesz? - pytał, a ja już miałem na końcu języka, że dopiero niedawno zacząłem nazywać rzecz po imieniu i że Sebastian jest pierwszą osobą, z którą rozmawiam o tym otwarcie. Szczęście, że pomimo lekkiego szumienia w głowie, miałem na tyle rozumu, aby zatrzymać to dla siebie.
- Bo to nie jest osoba, której można od tak powiedzieć - mruknąłem, po czym w końcu pociągnąłem równo z gwintu. Gdy przełknąłem, zakręciło mi się nieco bardziej w głowie, ale skrzywiłem się jedynie i podałem butelkę Sebastianowi. Zapomniałem już nawet, że mam w ustach cholernie nieprzyjemny posmak i że przepłukanie gęby colą nie byłoby wcale takim złym pomysłem. W zamian zapytałem: - Zresztą, co ja miałbym mu powiedzieć? „Hej, no wiesz, oprócz cipek lubię też penisy”? - parsknąłem, rozbawiony wizją, jaka pojawiła mi się przed oczami.
Uśmiechnął się i gdy już przełknął wódkę, a po chwili także i colę. Westchnął.
- Nie wiem. Ja tam zacząłbym od zwykłego „jestem bi”. Cipki i penisy bym pominął.
- Oj, zamknij się - zaśmiałem się, popychając go lekko w ramię. - Wiesz, o co chodzi! „Jestem bi” brzmi tak samo beznadziejnie jak: „lubię cipki i penisy”. - Odpowiedział mi szerokim uśmiechem, po czym znów sięgnął do wódki, wziął łyka i podał butelkę mnie. Nie zastanawiając się ani nawet nie myśląc już o naszym przerażającym tempie, odebrałem i również się napiłem.
- Mogę coś zrobić? - zapytał. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc. Byłem już pijany i miałem świadomość, że Sebastian nie jest w lepszym stanie, ale pokiwałem głową. Uśmiechnął się jeszcze raz i mimo ciemności, zauważyłem, że był to ten typ uśmiechu, który uwielbiałem.
Nawet nie wiem kiedy, bo albo wszystko działo się za szybko, albo to po prostu wina alkoholu, pochylił się do mnie. Położył mi dłoń na karku, przyciągnął do siebie i… pocałował. To ostatnie było tak niespodziewane, że w pierwszym momencie po prostu zastanawiałem się, co takiego się dzieje. Dopiero po chwili zrozumiałem, że właśnie jestem całowany przez Sebastiana. Że czuję na ustach gorzki posmak wódki i że... oddaję pocałunek. Strasznie nieporadnie, bo alkohol zrobił swoje. Ale mimo wszystko - podobało mi się to. Miał bardzo miękkie usta, więc nie zastanawiając się długo, a właściwie to nie będąc w stanie się zastanawiać, uchyliłem wargi, pogłębiając pocałunek. W momencie, kiedy nasze języki otarły się o siebie, przez moje ciało przebiegł niepokojący, ale przyjemny dreszcz.
Czułem jego ciepły oddech na moim nosie i policzku, jego mocny, męski zapach i… krople deszczu spływające mi po twarzy. Ale nawet nie otworzyłem oczu, żeby zobaczyć, co się dookoła nas dzieje, po prostu przyciągnąłem go do siebie jeszcze bliżej. I w pewnym momencie już leżałem na mokrej ziemi, a on na mnie. Był ciężki, ale nawet go nie odepchnąłem. Pewnie bym tak zrobił, gdybym nie był pijany, jednak w tamtej chwili chciałem tylko go całować.
Oddychałem ciężko przez nos, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. O ile w ogóle dało się bliżej. Czułem jego duże, szorstkie dłonie pod koszulką. Czułem nawet opatrunek, jaki znajdował się na jego rękach, ale skutecznie go ignorowałem i skupiałem się na palcach, które sunęły mi po brzuchu.
Ocierał się o mnie i oddychał głośno, sprawiając, że mimowolnie zaczynałem się podniecać.
Było gorąco. Niemal topiłem się tam pod nim. Na dodatek co chwilę przechodziły mnie przyjemne, podniecające dreszcze, jednak w tamtym momencie nie myślałem do czego to zmierza. Wtedy to ja mało co myślałem. Zresztą, nawet nie byłem w stanie.
Odsunął się ode mnie dopiero, gdy niebo na ułamek sekundy zrobiło się prawie że białe, a następnie rozbrzmiał głośny huk. Zorientowałem się, że leje. Byłem cały przemoczony, zresztą tak samo jak i on. Tyle, że ja na dodatek wytaplałem się w błocie, bo musiałem tarzać się po tej ziemi jak idiota.
- Chyba nie powinniśmy tu siedzieć, skoro błyska - wydyszał, wciąż jednak ze mnie nie schodził. Kiwnąłem głową, nie mogąc zrozumieć co się właśnie stało. Cholera. Całowaliśmy się. Ja i Sebastian. Patrzyłem na niego i już miałem coś powiedzieć, gdy nagle niebo znów zrobiło się przeraźliwie jasne.
- No - wychrypiałem, za co niemal od razu przekląłem się w duchu. Odchrząknąłem. Może jeszcze zacznę się rumienić i jąkać?
Uśmiechnął się lekko, jednak nie tak pewnie jak przed pocałunkiem. I gdy już myślałem, że ze mnie wstanie, a ja wtedy zacznę nerwowo zastanawiać się, co robić dalej, on znów pochylił się nade mną i pocałował. Jednak nie już tak mocno, jak przed chwilą. Po prostu musnął moje wargi i dopiero uwolnił mnie od swojego ciężaru, po czym podał rękę i pomógł wstać.
Otrzepałem się, co jednak niewiele dało, bo wyglądałem, jakby mnie ktoś rzucił plecami w błoto, co wcale nie mijało się z prawdą. Sebastian przyglądał mi się przez chwilę, po czym nagle złapał za nadgarstek i pociągnął w dół pagórka.
- Pójdziesz do mnie - powiedział, kiedy byliśmy już na dole.
- Co? - zapytałem inteligentnie, nie wyrywając mu jednak dłoni, tylko pozwalając się prowadzić. Miałem prawdziwy mętlik w głowie. Bo niby mi się podobało. Niby tego chciałem. Ale z drugiej strony, jak patrzyłem na to pod względem tego, że obaj byliśmy chłopakami, miałem ochotę uciec.
Kurwa! Nigdy nie byłem z facetem. Podobali mi się. Podobał mi się Sebastian. Myślałem o nim, podczas krótkich chwil sam-na-sam, ale, do cholery, to wydarzyło się naprawdę. Prawie się tam bzyknęliśmy i gdyby nie burza, to nie wiadomo jak to mogłoby się zakończyć.
- No przyjdziesz do mnie. Leje, ty wyglądasz jakbyś w bagno wpadł - spojrzał na mnie, rozbawiony. Zmarszczyłem brwi. - Więc idziesz do mnie.
- O tej godzinie? - zapytałem. - A twoi rodzice? Nie ma ich? - Tak, taka rozmowa była najbezpieczniejsza, stwierdziłem. Jakoś wolałem nie powracać do pocałunku. Albo, inaczej - do rozmowy o pocałunku. Sama czynność podobała mi się i z chęcią bym ją powtórzył.
- Są - powiedział i wzruszył ramionami. W tamtym momencie rozbrzmiał głośny huk i niemal od razu niebo przecięła błyskawica. Faktycznie, nie uśmiechał mi się teraz powrót.
- I co, wparuję do ciebie o tej pierwszej w nocy?
- Pierwszej trzydzieści - sprostował.
- No to jeszcze lepiej! - prychnąłem, ale dalej pozwalałem mu się prowadzić.

Dopiero gdy znalazłem się przed drzwiami domu Sebastiana, zdałem sobie sprawę, z tego, co tak naprawdę się stało. I jakoś nie czułem się tym zażenowany, a chyba powinienem. W końcu całowałem się z facetem, z tym pieprzonym dzieckiem szczęścia, który na początku mnie irytował, rozmyślałem, kiedy kątem oka obserwowałem, jak przekręca klucz w zamku. Właściwie, to dalej mnie denerwuje, ale to nie zmienia faktu, że potrafi dobrze całować. Nie, żebym miał jakieś duże pojęcie o tym, nawet jeśli przed znajomymi gram obeznanego w tych sprawach.
- Chodź - powiedział z szerokim uśmiechem. Planował to, cholera, przemknęło mi przez myśli, kiedy cały zabłocony przekroczyłem próg jego willi i niemal od razu ubrudziłem jasne, marmurowe płytki.
- Uwalę ci cały dom - burknąłem, wskazując na swoje ugnojone trampki. Sebastian spojrzał na nie, po czym wzruszył ramionami, ściągając swoje adidasy, równie ubłocone co moje.
- Ściągnij - polecił, stając obok i przyglądając mi się. Odchrząknąłem, czując się dziwnie pod tym spojrzeniem i starając się je ignorować, szybkimi ruchami pozbyłem się obuwia. - Dam ci jakieś suche rzeczy, bo wyglądasz jakby cię ktoś do wody wrzucił - powiedział, po czym kiwnięciem ręki kazał mi iść za sobą. Ruszyłem więc nieco chwiejnym krokiem, gdy nagle z pomieszczenia obok wyszła wysoka, dosyć pulchna kobieta w jasnym, puchatym szlafroku. Popatrzyła to na mnie, to na Sebastiana, trzymając w dłoni szklankę wody i chyba nie wiedziała co powiedzieć. Ja też nie wiedziałem, bo zdałem sobie sprawę, że oto przede mną stoi pani Wróblewska, którą to kilka miesięcy temu okradłem. Cholera.
Ale wcale nie jest taka brzydka, pomyślałem. Na zdjęciu w dowodzie wyglądała jak ostatni paszczur, jednak kiedy stała przede mną, doszedłem do wniosku, że ładna z niej kobieta. Zadbana, chociaż zmarszczki dookoła oczu, ust i na czole świadczyły, że nie była najmłodsza. Ale mimo wszystko, moja mama wyglądała o wiele starzej i bardziej mizernie. Pani Wróblewska nie była szczupła, nawet w szlafroku mogłem dostrzec dosyć obfite kształty, ale, co najdziwniejsze, dodawały jej uroku. Długie, farbowane na blond włosy, sięgające gdzieś do łokci, związane miała w luźną kitkę, a jej twarz pokrywała masa piegów, podobnie jak Sebastiana. Ładna, powtórzyłem po raz kolejny w myślach, bo po tym zdjęciu w dowodzie zawsze wyobrażałem sobie ją jako brzydką i nieatrakcyjną kobietę z forsą. Ale czy Sebastian mógłby mieć brzydkich rodziców?
- A to… - wydusiła, wskazując na mnie. Poczułem nagłe uderzenie gorąca. W końcu, do cholery, wparowałem jej do domu w nocy. Jednak z drugiej strony, kiedyś też już tu byłem o podobnej porze, tyle że bez zaproszenia żadnego z domowników, rozmyślałem nerwowo i trochę pijacko.
- Kacper - powiedział Sebastian, wyciągając do mnie rękę i łapiąc mnie za nadgarstek. Pozwoliłem mu na to, zresztą, nawet za bardzo tego nie zarejestrowałem, tylko wciąż przyglądałem się jego mamie.
- A-aha - pokiwała głową. - I jest tu bo…? - drążyła dalej.
- Bo jest burza, a mieszka na drugim końcu miasta - odpowiedział. Tym razem spojrzałem na niego, nieco zdziwiony. Mówiłem mu gdzie mieszkam? - zastanawiałem się, ale szybko te zastanowienia porzuciłem, bo dostrzegłem jego szeroki uśmiech.
Mama Sebastiana westchnęła ciężko, pokiwała głową, po czym też się uśmiechnęła. Wydawała się być miłą kobietą, nawet o tej wpół do drugiej w nocy, kiedy za oknem szalała burza, a ona zapewne marzyła o powrocie do łóżka, a nie zastanawianiu się, co w jej domu robi obcy dzieciak, który wygląda, jakby się w bagnie wykąpał.
- Przebierzcie się, bo chorzy będziecie - powiedziała tylko i z lekkim uśmiechem wyminęła nas, wspinając się po schodach.
- Chodź - mruknął Sebastian, ciągnąc mnie w stronę stopni. Pozwoliłem się poprowadzić, zaczynając się zastanawiać, do czego to właściwie zmierza. I, mimo wszystko, podobała mi się ta możliwa wizja dokończenia pocałunku w bardziej normalnych warunkach atmosferycznych.
Już po chwili znaleźliśmy się w jego pokoju. Otoczyły mnie znajome, jasne ściany z pozawieszanymi plakatami, przyjemny chaos, który wprowadzała kupka ubrań na fotelu, kilka brudnych naczyń, a także sterta książek na biurku i łóżku. Niemal od razu powiodłem wzrokiem na miejsce, w którym widziałem perkusję, jednak teraz stała tam na stojaku jedynie gitara elektryczna i akustyczna.
- Co zrobiłeś z perkusją? - zapytałem, niby od niechcenia, rozglądając się po znanym mi już pokoju. Sebastian, zapewne odruchowo, spojrzał na miejsce, w którym stał instrument. Wzruszył ramionami.
- Mówiłem, że gra na niej mi nie wychodzi - powiedział. - Jest na dole - puścił moją rękę i tak po prostu zaczął się rozbierać, a ja, jak ta sierota, stałem na środku pokoju, mocząc mu panele i wpatrując się w niego, jak w okaz w zoo. Miał przyjemnie umięśnione plecy, stwierdziłem. I równie ładną klatkę piersiową, myślałem dalej, kiedy odwrócił się przodem do mnie. - A ty grasz? - zapytał, pomijając zapewne to, że wlepiam w niego wzrok i wyglądam przy tym jak idiota. Odruchowo chciałem zapytać: „co?”, bo w ogóle nie skupiłem się na tym co mówi. Ale to przez tę wódkę, pomyślałem. Tak, no na pewno wina alkoholu.
- Grałem - powiedziałem, w końcu odrywając wzrok. Bogu dzięki. - W podstawówce.
- Mhm - zamruczał i… kurwa, przekląłem w myślach, gdy rozpiął spodnie. - Wpadnij kiedyś, jeżeli będziesz chciał pograć - odparł. - I w ogóle, zdejmuj te rzeczy i idź się wykąp, bo jak na razie wyglądasz jak bagienny potwór. W ogóle nie podniecające - dodał z szerokim, rozbawionym uśmiechem.
Nabijał się ze mnie, idiota. Miał ubaw po pachy, pieprzony nowobogacki.
- Przypomnę, że sam mnie w to błoto wrzuciłeś - odparłem i zacząłem ściągać koszulkę.
- Rzuć na podłogę - polecił - A ty się jakoś przed tym wrzuceniem nie broniłeś - odparł, w samych gaciach podchodząc do szafy, na co ja nie przepuściłem okazji, żeby nie poobserwować sobie jego tyłka. Zgrabnego, należy dodać. - Ręczniki są w łazience - powiedział, rzucając w moją stronę jakimiś szarymi spodniami dresowymi. Nie chcąc dalej robić z siebie zapijaczonego idioty, wpatrującego się w niego tępo, wyminąłem go i wszedłem do łazienki.