Running away 23
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 09 2013 00:19:08


Rozdział 23
Flashback

- Nie rozumiem! Nie rozumiem, dlaczego przychodzisz z tym problemem do mnie! Mówiłem ci, że skoro jesteś na tyle dorosły, żeby zakładać własną rodzinę, powinieneś sobie radzić z własnymi problemami! - powiedział z wyższością Armin Ashghan, trzymając nieporadnie wnuczka na rękach. Kanthar miał już swoje poważne trzy i pól roku. Wcale nie wydawał się przejmować tonem jego głosu, szarpiąc dziadka bez litości za brodę. Ork wykrzywił się niemiłosiernie, próbując odczepić dziecko.
- Przyszedłem do ciebie, bo jesteś moim ojcem! - tłumaczył się Deris, wyraźnie zdenerwowany.
- Sam tego chciałeś! Uparłeś się, że chcesz tą szlachecką panienkę za żonę a teraz najpewniej chcesz ją wykończyć, robiąc jej te wszystkie dzieci! – zakpił Ashghan, patrząc krytycznie na syna.
- Nie planowaliśmy kolejnego dziecka!
- Samo się zrobiło? - odburknął z ironią w głosie Armin. – Jesteś nieodpowiedzialny i niedojrzały! Zachciało ci się bawić w dom, Deris! To są twoje dziecinne marzenia!
- Nie proszę cię o nic! Chciałem tylko usłyszeć dobre słowo! – bronił się chłopak.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że nie potrzebujesz takiej rodziny! Zostawiłeś wszystko, co ci dałem dla tej rozpieszczonej panienki, a teraz przychodzisz tu z podkulonym ogonem! Powtarzałem ci, że nie dorosłeś do małżeństwa! Co ja mówię! Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek będziesz na tyle odpowiedzialny, żeby móc utrzymać rodzinę! No i proszę! Słodka Amira ma dopiero cztery miesiące, a tymczasem ta twoja ludzka samiczka znów zaszła w ciążę!
- Mówiłem ci…
- Ty zawsze dużo mówisz, Deris. – przerwał mu Armin Ashghan. – Zazwyczaj nic z tego nie wynika!
- Głęboko przesadziłeś! – warknął w odpowiedzi młodszy ork.
- Ja przesadziłem? Rób co chcesz, Deris, nic mnie to nie obchodzi! Tylko nie przychodź tu więcej skarżyć się na swój los. Sam sobie to zrobiłeś. – Armin dalej kontynuował swoje wywody. – Ciekaw jestem, co wyjdzie z tych twoich mieszańców. Jeśli pójdą po twojej panience z Reilleyów, to nie spodziewam się niczego dobrego.
- Nie nazywaj moich dzieci mieszańcami! – zaprotestował Deris, czerniejąc ze złości.
- A jak mam je nazywać? – zapytał bezczelnie jego ojciec, stawiając Kanthara na podłodze. Trzylatek zapatrzył się w niego z bardzo poważną miną.
- Armin! – obaj mężczyźni usłyszeli nagle czyjś głos. Była to Róża, matka Derisa. – Idźże na dwór, przynieś drewna do domu! Zima w pełni! – rozkazała, podchodząc do syna. Jej mąż z pokorą wyszedł z izby, zostawiając matkę i syna razem. Deris przez chwilę patrzył w oczy matki. Róża podniosła wnuczka i usadziła go na stole, dając mu coś do jedzenia.
- Dlaczego on mnie tak nienawidzi? – zapytał matki Deris.
- Deris, Deris… Moje nieszczęsne dziecko. – rzekła kobieta, głaszcząc chłopaka po policzku. – Nie słuchaj starego ojca! Jest wściekły, bo postawiłeś na swoim. Wierz mi, dobrze się stało.
- Chciałem tylko z nim porozmawiać… Myślałem, że się cieszy… Przecież widzę, że lubi spędzać czas z Kantharem a nawet z malutką Amirą, choć ona jeszcze nic nie rozumie… Naprawdę byłem w szoku, kiedy Elena oznajmiła mi, że spodziewa się kolejnego dziecka. Myślałem, że byłem ostrożny. Wiesz, że go nie chcieliśmy…
- Na Stwórcę, nie mów tak! Najważniejsze, żeby Elena dobrze się czuła i dziecko urodziło się zdrowe. Bądź odpowiedzialny, Deris.
- Kocham Elenę, matko, jak nikogo na świecie, ale czasami, gdy myślę o przyszłości, czuję, że to mnie przerasta. – wyznał chłopak.
- Synu najdroższy. Masz wsparcie we mnie, nie ważne, co mówi ojciec. Wiesz, że nigdy go nie słuchałam i zawsze wychodziło mi to na dobre. – rzekła Róża, uśmiechając się lekko. – Masz też oparcie w swojej żonie. Porozmawiaj z nią. Ona jest mądrzejsza niż wskazuje na to jej młody wiek.
Drzwi do kuchni otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła Elena.
- Amira nareszcie zasnęła. – powiedziała po chwili ciszy. – Gdzie jest mój łobuz? – zapytała, podchodząc do Kanthara, który siedział spokojnie na stole.
- Tu. – odparło dziecko, uśmiechając się szeroko.
- Wolałabym, żebyście zostali z nami w domu. Po co wam ta przeprowadzka? – zaczęła Róża, spoglądając na synową.
- Dobrze wiesz, że pozostanie tu to nienajlepszy pomysł. - odrzekła Elena, głaszcząc po głowie syna. – Nigdy nie dogadam się z Arminem. - dodała, rzucając mężowi ukradkowe spojrzenie.
- Stary osioł. - skwitowała go matka Derisa.
- Nie ująłbym tego lepiej. – wtrącił gorzko jej syn.
- To będzie chłopak. Wasze trzecie dziecko. – powiedziała nagle Róża, przyglądając się Elenie. Dziewczyna uniosła na nią pytający wzrok.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Nie wiem. – odpowiedziała szczerze kobieta. – Ja to czuję.


End of flashback

***


Siedziałem przed domem z wielkim zamiarem zabrania się do roboty, jednak od samego rana opanowało mnie lenistwo. Gapiłem się więc w sylwetkę lasu, podziwiając zieleniące się w słońcu drzewa. Dzień był piękny i ciepły, taki, jakie zwykle powinny bywać letnie dni. Wilczek biegał w różne strony, znajdując sobie różnorodne zabawki, w postaci jakichś niepotrzebnych patyków czy nawet, uchowaj Stwórco, jakichś rzeczy Rainamara. Nie przejąłem się tym jednak, z nadzieję, że półork tego nie zauważy. Słońce nie nastrajało mnie także do rozmyślań.
Po dłuższej chwili nic nie robienia usłyszałem czyjeś głosy. Dochodziły z drogi, od strony Aeral. Westchnąłem ciężko, zamartwiając się, że ktoś mógłby mi przerwać mój słodki odpoczynek. Nie myliłem się. To była Lilia i Leith. Zastanawiałem się, czego mogą chcieć. Spotkanie mieliśmy umówione w mieście.
Lilia zeskoczyła zgrabnie z konia i posłała mi zniewalający i słodki uśmiech. Zastanawiało mnie, dlaczego musi mnie tym raczyć, w końcu byłem jej przyjacielem z dzieciństwa.
- Casius! – zawołała radośnie, idąc w moją stronę.
Wstałem ciężko ze schodów i wyszedłem jej na spotkanie. Była ubrana w zwiewną sukienkę a włosy miała splecione i zebrane z tyłu w luźny koczek.
- Wpadłam na świetny pomysł! – oznajmiła, wieszając mi się na ramieniu. – Rainamar wspominał, że przydałby mu się ktoś z mieczem.
Przytaknąłem. Jednak nie uważał, że znalazłby kogoś, kto nadawałby się do tej… hmm… wyprawy.
- Otóż! – ciągnęła dalej Lilia, nie zważając na wątpliwości, jakie w tej chwili wymalowały się nam ojej twarzy – Pomyślałam, że moglibyśmy kogoś takiego znaleźć.
- Cóż, to będzie trudne. Jedynym przyjacielem jakiego posiada Rainamar, a jakiego ja dobrze znam jest Eis Morris. Nie sądzę jednak, czy ktokolwiek chciałby go w to wciągać. Oczywiście możesz wziąć pod uwagę Kanthara, ale on ma własne zmartwienia i do tego posługuje się mieczem gorzej ode mnie. Najbardziej nieprawdopodobnym wyjściem jest jeszcze syn brata Eleny, Farlain. To jednak, jak już zaznaczyłem na wstępie jest prawie niemożliwe. – wytłumaczyłem jej.
- Pomyślałam o tym! To znaczy nie tak dokładnie, jak mi to wyłożyłeś, ale jednak się zastanawiałam. Wiesz, że jest jeszcze Nolan Raighne.
Skrzywiłem się na dźwięk tego nazwiska. Zastanawiało mnie po cholerę był jej ten człowiek. Lilia oczywiście zorientowała się co mi chodzi po głowie.
- Casius, moim zdaniem to doskonały pomysł! On się zna na mieczu, Rainamar mu ufa. Nie widzę przeszkód.
- Ledwo go znamy! – zaprotestowałem.
- Rainamar zna go lepiej! – broniła swego pomysłu Lilia. – Poza tym on wydaje się być dobrym facetem! Rozmawiałam z nim. – pochwaliła się, uśmiechając się do mnie słodko.
Oczywiście! Jeszcze tego mi brakowało! Co to ma być, kółko wzajemnej adoracji czy jakaś tam poważna wyprawa. Poważna w zamierzeniu, ale nie wdawajmy się w szczegóły.
Lilia tymczasem wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem. Odwróciłem się, tylko po to, żeby spojrzeć na Leitha, który chodził w tę i z powrotem w zamyśleniu. Zastanawiało mnie czyj to był pomysł, Lilii czy jego.
- Chyba powinnaś się z tym skierować do Rainamara. – odparłem.
Skrzywiła się momentalnie, tak, że prawie tego nie zauważyłem. Prawie. Nigdy wcześniej nie miała problemów, żeby z nim porozmawiać, mimo, że była w moim wieku, a półork jest od nas starszy o cztery lata. Nie miałem pojęcia, co było jej problemem.
- Może mógłbyś ty z nim porozmawiać? – zapytała z nutką niepewności.
- Lilia! – zaśmiałem się z niedowierzaniem. – Nie mów mi, że się go boisz albo o czymś innym, równie niedorzecznym!
- Oczywiście, że nie! – odparła z uśmiechem. – Po prostu myślałam, że ty sobie z tym lepiej poradzisz. – dodała, próbując mnie przekonać.
- Nie sądzę, żeby to miało cokolwiek zmienić. W każdym razie umówiliśmy się dziś w mieście. Będziesz miała okazję z nim porozmawiać. – stwierdziłem. Przytaknęła niechętnie, ale zaraz rozweseliła się i zaczęła opowiadać o jakiejś przygodzie, która miała miejsce w Elenoir.
Cały dzień upłynął mi albo na wysłuchiwaniu szczebiotania Lilii, albo na uganianiu się za moim własnym, osobistym wilkiem, który miał mnie głęboko w poważaniu. Kiedy wreszcie udało mi się zamknąć go w domu, stwierdziłem, że nie chce mi się jechać do miasta, ale w końcu obietnica to obietnica.
Karczma była w połowie pełna, kiedy się w niej znalazłem. Śliczna córka Kessella wdzięcznie przemykała po izbie, uśmiechając się do niektórych klientów. Oczywiście pierwszą osobą, którą dostrzegłem był jak na nieszczęście Cahan, który siedział w kącie i coś pił. Westchnąłem i postanowiłem się do niego przysiąść.
- Cahan. – zagadnąłem go, próbując się uśmiechnąć.
- Nie spodziewałem się ciebie. – przyznał, unosząc wzrok znad kubka. – To znaczy, myślałem, że pierwszy pojawi się Leith. – dodał, jakby chciał się wytłumaczyć.
- Był dzisiaj u mnie. Razem z Lilią.
- Ciekawe.
- Lilijka wpadła na jakiś dziwny pomysł i chce zabrać do naszego radosnego grona jeszcze jednego uczestnika. Mianowicie Nolana Raighne. Jeśli nie wiesz, kim jest ów człowiek, powiem tylko, że to najemnik z Północnych Landów.
- Doprawdy! – Cahan wyglądał na zainteresowanego tym faktem. – Może pochodzi z moich rodzinnych stron, z gór Assentiel. – dodał, wbijając wzrok w ciemność za oknem.
- Długo tam mieszkałeś?
Cahan pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie długo, ale pewnych rzeczy się nie zapomina, choćby człowiek widział je tylko przez krótką chwilę. – odparł, rzucając mi znaczące spojrzenie. Stwórco, jego oczy były niczym najczarniejsza noc. Przyćmione światło gospody sprawiało, że wydawał mi się jeszcze piękniejszy.
- Dobrze ci z tym zarostem. – przerwał nagle moje rozmyślania, dotykając swojego policzka, jakby chciał mi pokazać o czym mówi.
Rzuciłem mu krótki uśmiech.
- Odwraca wzrok od blizn. – stwierdziłem, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie.
- Casius…
- Ha! Przyjaciele! – zawołał rozradowany Leith, przerywając Cahanowi. Ten prychnął jak wściekły kocur i przysunął się bliżej okna, popijając, cokolwiek miał w kuflu. Leith rozsiadł się obok niego, klepiąc go przy tym po ramieniu. Cahan strącił jego rękę, przeklinając starszego czarownika pod nosem.
- Ech, po co te nerwy! – Leith uśmiechnął się, ale wyglądało to dosyć sztucznie. Zastanawiało mnie, co mogło być tego przyczyną. Po chwili dołączyła do nas Lilia, niosąc ze sobą spory kufel piwa.
- Gdzie jest twój kapitan? – zapytała, rzucając ukradkowe spojrzenia Cahanowi.
- Powinien zaraz przyjść. – oznajmiłem.
Moja droga przyjaciółka nagle złapała się za głowę i zacisnęła oczy. Wyglądało to na dziwny atak migreny, jednak jeszcze przed chwilą czuła się dobrze.
- Lilia? – zapytał Leith zmartwionym tonem.
- To nic… - uspokajała go dziewczyna, masując sobie skronie.
- Cahan. – starszy czarownik spojrzał na niego z wyższością. Cahan jednak tylko upił łyk ze swojego kufla i uśmiechnął się złośliwie. Lilia rzuciła mu urażone spojrzenie, ale nie powiedziała nic.
Przez chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, dopóki Cahan nie wypatrzył Rainamara i wykręcił się chęcią napicia się wina. Wstał zaraz od stołu, nie racząc nas spojrzeniem, ani przeprosinami. Rainamar przyglądał mu się przez chwilę po czym usiadł obok mnie, obdarzając parkę - Lilię i Leitha, pytającym spojrzeniem. Oboje wyglądali, jakby nie wiedzieli, co mają powiedzieć.
- Co z waszą wyprawą? – zagadną w końcu mój narzeczony.
- No cóż, realizuję go powoli, ale skutecznie. – rzekł Leith. – Pomyśleliśmy z Lilią, że mógłbyś zaangażować swojego kompana, Nolana Raighne.
- To nie jest najlepszy pomysł. – zaprotestował półork.
- To jest wspaniały pomysł! – wtrąciła Lilijka. – Zdążyłam już z nim zamienić kilka słów! – pochwaliła się.
- Wspominał mi. – odrzekł Rainamar, mierząc ją krytycznym wzrokiem.
- Och, mój drogi! Nolan wydaje się być zainteresowany naszą wycieczką! – przekonywała go dziewczyna.
- Zobaczymy. – westchnął mój narzeczony.
Cahan stał pochylony nad ladą i rozmawiał o czymś żywo z karczmarzem, który gorąco czemuś zaprzeczał, wnioskując po jego gestach i ruchach głowy. Czarownik z kolei usilnie starał się go do czegoś przekonać. Cały ten obrazek z daleka wyglądał dosyć zabawnie. W pewnej chwili do naszego stołu przysiadła się jedna z głupiutkich przyjaciółek Lilii. Powitała ją gorąco i nad wyraz nieszczerze, lekkim pocałunkiem w policzek, po czym uśmiechnęła się do mnie niejednoznacznie. Nie powiem, żeby mnie to nie zdziwiło. Rzuciłem Rainamarowi ukradkowe spojrzenie, ale on gapił się w blat stołu, rozmyślając nad czymś.
- Dawno cię nie widziałam, Lili! – zaczęła, chichocząc pod nosem.
Lilia przytaknęła natychmiast, uśmiechając się. Nie bardzo wiedziałem, czy rzeczywiście lubiła tę dziewczynę, ale nie wnikałem w to. Poza tym Lilijka potrafiła doskonale maskować swoje prawdziwe intencje.
- Eh, przystojny ten chłopak. – rzekła dziewczyna, wskazując na Cahana. Drgnąłem, jakby mimowolnie. Nie wiem, co się stało, ale poczułem się dziwnie niespokojny.
- To prawda. – odparła Lilia, szturchając lekko Leitha. Ten uśmiechnął się słabo i upił spory łyk piwa Lilii.
- Byłaś w Elenoir, powiedz, czy tam wszyscy są tacy?
- Z tego co wiem, Cahan jest z Północnych Landów, ale tu na kontynencie nikt tego nie rozróżnia. – odpowiedziała zgodnie z prawdą Lilijka. – Jednak – dodała, przerywając nagłym śmiechem – Muszę przyznać, ze tak. Tam, na północy ludzie odznaczają się bardzo szczególną urodą, nie ważne, czy to kobiety czy mężczyźni. Czasami zazdrościłam tym dziewczynom!
- Lilijka, powiem ci w skrytości, że nie miałabym nic przeciwko, żeby poznać bliżej tego całego Cahana. – wypaliła dziewczyna, wpatrując się w niego rozmarzonym wzrokiem. Byłem głęboko zdziwiony, że wyznała to w obecności ludzi, których wcale nie zna. Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał Leith, mrucząc pod nosem:
- Uwierz mi, nie chciałabyś.
Dziewczyna jednak zdawała się tego nie słyszeć, bo zaraz oznajmiła Lilii, że muszą koniecznie się spotkać nazajutrz i pożegnała się z nią bardzo wylewnie. Przez dłuższy moment Lilia wpatrywała się w nią z dziwnym uczuciem wymalowanym na twarzy.
- Co miałeś na myśli? – zapytała nagle, zwracając się do Leitha. Ten tylko łyknął piwa i wzruszył ramionami.
- Nic ważnego.
- Doprawdy? – upierała się przy swoim Lilijka, wpatrując się w niego intensywnie. Daire na krótko odwzajemnił jej spojrzenie.
- Za niewiedzę się płaci. Ta twoja… hmm… przyjaciółka, nie wiedziała co mówi. – odparł niejasno mag. Lilia uniosła brwi, jakby nic nie zrozumiała z jego wypowiedzi. Prawdę powiedziawszy, ja też nie.
- Cahan jest magiem… Mówiłeś, że jest mentalistą, ale nigdy nie widziałam, żeby eh… no wiesz, coś mu… stanęło w płomieniach… - z trudem wytłumaczyła Lilia.
- Nie widziałaś i zapewne nie zobaczysz, bo ma za sobą lata treningu.
- Więc o co ci chodziło? – dopytywała się dziewczyna, nie dając za wygraną.
- Wybacz, ale to nie jest twój interes, Lilia. – odparł bardzo poważnie, czym zwrócił moją uwagę. Lilia wyglądała na głęboko zaskoczoną tym faktem.
- Masz rację. – przyznała, uciekając wzrokiem. Mnie z kolei zadziwiło, że tak łatwo dała za wygraną. Sam byłem ciekaw, o co chodziło Leithowi, ale wszyscy chyba zrozumieli, że to nie jest temat na publiczną konwersację.
- Poszukam Nolana. – wtrącił Rainamar, wstając od stołu. Lilia odprowadziła go wzrokiem. Jak na zawołanie Cahan odwrócił się w tym samym momencie, w którym Rainamar uraczył go swoim spojrzeniem. Nawet człowiek nie zorientowany w temacie dostrzegłby, że coś między płonącą między nimi, wzajemną niechęć. Już miałem tego dosyć, a sama myśl o podróży przyprawiała mnie o ból głowy.
- Cóż. Kapitan Ashghan jest dzisiaj w złym nastroju. – zauważył odkrywczo Leith Daire.
- Zdążyłeś się już przekonać, że to w jego przypadku dosyć normalne. – stwierdziłem.
- Mam nadzieję, że Cahan i on znajdą sposób, żeby się jakoś dogadać. – dodał mag, jednak w jego głosie malowała się czysta wątpliwość i brak wiary we własne słowa.
- Miej nadzieję, Leith. – rzekła cicho Lilia.
- To się na pewno nie zdarzy. – stwierdziłem pewny swoich słów.
Chwilę później dostrzegłem Nolana, który podążał w naszym kierunku. Za nim niechętnie wlókł się Rainamar. Kilku żołnierzy w kącie izby powitało go. Mówili coś do niego, ale przez rozmowy rozlegające się w karczmie nie słyszałem ani słowa. Rainamar podszedł do nich, uśmiechając się lekko. Jeden z żołnierzy wstał i klepnął go przyjacielsko po ramieniu. Rzucił coś do swoich kompanów, na co półork zareagował kręcąc przecząco głową.
- Terlis! – krzyknął nagle żołnierz. Miał głos tak donośny, że zwrócił uwagę większości gości w karczmie. Nolan przywitał się z nami, ale nie usiadł, przyglądając się z zaciekawieniem tej scenie. Leith zaśmiał się, spoglądając na mnie pytająco.
- Nie mam pojęcia o co chodzi. – przyznałem.
- Ani ja. – dodał Nolan, uśmiechając się do mnie przez moment.
- Czego chcesz, pijaku? – zawołał rzeczony Terlis, wstając z miejsca. Widać było, że zajęty był grą w karty.
- Zagraj coś z łaski swojej! Kapitan Ashghan będzie śpiewał! – krzyknął żołnierz.
- Nie może być! – zakrzyknął Terlis, wyraźnie zaaferowany. Porwał zaraz swój instrument, którego nazwy nie pamiętałem, a który wyposażony był w kilka strun i podszedł parę kroków. – Co to ma być, skoczna piosenka, czy ballada? – zapytał z ciekawością.
- Nie będę śpiewał, wybij to sobie z głowy! – bronił się Rainamar, krzyżując ręce na piersi.
- Nie daj się prosić, sir! – krzyknęło kilku z żołnierzy.
- Zaśpiewaj coś, chłopaku! – zachęcił go karczmarz. – Z chęcią tu wszyscy posłuchamy!
- Casius, oni żartują, czy Rainamar naprawdę umie śpiewać? – zaciekawił się Leith, wyraźnie zaintrygowany sytuacją.
- Zacząłbyś żartować z niego? – zapytałem sceptycznie.
- W takim razie chciałbym posłuchać! – rzekł uradowany czarownik.
Rainamar spojrzał na mnie, jakbym miał go wybawić z tej sytuacji. Wyglądał na nie lada zagubionego.
- Zaśpiewaj im. Widać, już dawno nie słuchali dobrej muzyki. – powiedziałem pewnie. Żołnierze przyklasnęli mi, krzycząc coś niezbyt zrozumiale. Rainamar skrzywił się okrutnie, kręcąc głową z wyraźną niechęcią.
- Śpiewaj, kapitanie Ashghan! Twój myśliwy sobie tego zażyczył! – zawołał nagle czyjś głos. Był to nie kto inny, jak Eis Morris. Zastanawiało mnie, co porabiał w karczmie o tej porze, pozostawiwszy swoją żonę samą w domu. Jasnowłosy kapitan, nieświadomy moich rozważań, uśmiechnął się do mnie, rzucając mi przy tym znaczące spojrzenie.
- Zgoda. – odparł wreszcie zrezygnowany półork. – Nie graj tylko biesiadnych przyśpiewek, bo rozwalę ci ten instrument na głowie. – ostrzegł Terlisa, który przytaknął gorąco.
- Bez obaw, kapitanie! – zawołał muzykant i zagrał kilka nut, dla wypróbowania instrumentu. Chwilę później zaczął grać jakąś znaną mi melodię, lecz w tej chwili nie mogłem przypomnieć sobie, co to mogło być. Rainamar gestem ręki nakazał mu na lekką zmianę linii. Terlis natychmiast zrozumiał o co chodzi, nucąc coś pod nosem.
Znałem tą piosenkę! Dopiero teraz sobie przypomniałem! Rainamar zaczął spokojnie i nastrojowo. Następne wersy śpiewał już głośniej, ale ubarwiając piosenkę smutkiem i lekką nutą dramatyzmu. Dobrze mu szło, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zdążyłem rozejrzeć się po izbie. Zadziwiające, ale wszyscy słuchali tego, jak śpiewał. Miał dobry głos, mocny i głęboki. Podejrzewałem, że talent do śpiewania, jak z resztą większość jego cech, dostał w spadku od Eleny.
Śpiewał dalej, przymykając oczy. Przyciemnione światło, jakie dawały liczne świece, rozmieszczone w izbie, dodawały niezwykłego nastroju.
Utwór dobiegł końca i nagle zapadła cisza, której nie przerwał nawet najmniejszy szmer. Rainamar przez chwilę stał nieruchomo, w milczeniu. Ktoś zaczął klaskać i po chwili wykonanie Rainamara zostało nagrodzone zachwytami.
- Marnujesz się w wojsku z takim głosem. – skwitował szynkarz.
Leith jeszcze przez moment z niedowierzaniem przyglądał się mojemu narzeczonemu. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił dobrać słów. Upił łyk z kielicha Lilii i otarł usta rękawem.
- Rainamar? – powiedział w końcu, zwracając się do mnie. – To był on?
- Nie ma co! Najlepszy bard w okolicy! – zawołał Eis Morris, podchodząc do półorka. Bezceremonialnie przyciągnął Rainamara do siebie za włosy, zmuszając, żeby się zbliżył. Przez chwilę obaj o czymś ze sobą rozmawiali. Sam nie wiem dlaczego, ale jak na mój gust Morris pozwalał sobie na więcej niż przyjacielski gest. Owszem, znali się od dawna, chyba nawet ze szkoły wojskowej, ale to nie zmieniało moich odczuć. Lubiłem Eisa, nawet bardzo. Miał duże poczucie humoru, potrafił zjednywać sobie ludzi a co najważniejsze, bardzo dobrze dogadywał się z Rainamarem. W tym momencie zastanawiałem się, czy nie za dobrze.
- No więc… wyprawa. - moje rozważania przerwał Nolan Raighne, spoglądając na Leitha. Czarownik wyszczerzył się do jasnowłosego chłopaka i zaprosił go do stołu. Nolan odpowiedział mu dosyć ostrożnym uśmiechem, ale przyjął zaproszenie.
- Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie będziesz żałował… - zaczął Leith Daire, ale ja nie mogłem oderwać wzroku od Eisa i Rainamara. Mój narzeczony pokiwał tylko głową i pożegnał się z Eisem Morrisem. Jasnowłosy kapitan uśmiechnął się do mnie raz jeszcze i wrócił na swoje miejsce.
- Casii – zagadnął mnie Rainamar. Nie zauważyłem nawet, że usiadł obok mnie, tak bardzo byłem zaabsorbowany Morrisem. Spojrzałem na niego, nie bardzo wiedząc, czego może chcieć. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, mój narzeczony pochylił się i pocałował mnie lekko.
- Podobało ci się? – zapytał, a ja zorientowałem się, że mówi o swoim śpiewie.
- Bardzo. – odpowiedziałem, patrząc mu w oczy. Uśmiechał się prawie niezauważalnie, a jego bursztynowe oczy błyszczały dziwnym blaskiem w przyciemnionym świetle karczmy. Zastanawiał mnie ten nagły przypływ czułości z jego strony, ale nie narzekałem. Lubiłem go takiego.
- Chłopcy… - obaj odwróciliśmy się w tym samym momencie. To był Leith, który wyglądał na zakłopotanego. W życiu bym nie podejrzewał, że ten niewinny pocałunek mógł wywołać w nim taką reakcję. A może to było coś innego?
- Później… - dodał Leith i zaśmiał się cicho. – Skupcie się na zadaniu.
Lilia za to zaprezentowała najpiękniejszy uśmiech jaki widziałem i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Cóż, czasami bywała rozbrajająca. Nie mówię tu oczywiście o sytuacjach, w których dzierżyła miecz w dłoni.
- Kapitanie – Leith zwrócił się do Rainamara – Zastanawiałem się, kiedy mogę przyjechać. Miałem to uczynić już kilka dni temu, ale zatrzymały mnie w mieście pewne okoliczności. – tłumaczył się czarownik.
- Eis właśnie mi powiedział, że jutro mamy inspekcję nowych rekrutów. Trzeba sprawdzić, jak posługują się bronią… - odparł półork.
- Cóż, służba. – westchnął jasnowłosy mężczyzna. – Więc kiedy?
- Musimy się pospieszyć, z racji ślubu Amiry. Chciałem odpocząć, ale czas mnie goni, więc zaproponuję ci pojutrze. Pamiętaj jednak, weź wszystkie swoje notatki i mapy. Chcę mieć dokładny ogląd tego, co nam szykujesz. – zastrzegł mój narzeczony.
- Tak, tak. Tyle w tobie podejrzliwości… - zaśmiał się Leith. Nie było w jego głosie powagi, ale Rainamar zesztywniał, zaciskając dłonie w pięści. Cóż, czarownik świadomie, lub nie trafił w jego słaby punkt.
- Nie możesz go winić, że chce być dobrze przygotowany. – wtrąciłem, dyskretnie kładąc dłoń na nodze mojego narzeczonego. Uraczył mnie krótkim uśmiechem i przysunął się bliżej.
- Nie, nie, oczywiście, że nie. – zgodził się czarownik, rozglądając się po izbie. – Gdzież jest Cahan? –zapytał w głos.
- Tutaj, Leith. – zabrzmiał nagle jego głos. Daire spojrzał w górę, ze swojego krzesła. Cahan stał nad nim z założonymi rękami. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że między nimi doszło do jakiejś nieprzyjemnej wymiany zdań. Samo spojrzenie Cahana było bardziej wymowne niż wielosłowna tyrada.
- Ach, tak… - Leith wbił nagle wzrok w drewniany blat stołu, jakby nie wiedział, co ma na to powiedzieć. Lilia także nic nie powiedziała, lecz ukradkiem przyglądała się młodszemu czarownikowi z dziwną uwagą. Nolan z kolei wstał z miejsca.
- My się chyba nie znamy. Jestem Nolan Raighne. – przedstawił się, wyciągając dłoń. Cahan uśmiechnął się z grzecznością i uścisnął dłoń najemnika.
- Cahan Revelin. – odpowiedział.
Zastanawiało mnie, dlaczego przedstawiał się drugim imieniem. W większości przypadków unikał też używania nazwiska. Może po prostu nie podobało mu się jego pierwsze imię. Eoin. Uważam, że dobrze współgrało z moim imperialnym akcentem.
- Słyszałem, że pochodzisz z Północnych Landów. – zaczął Cahan. Raighne rozpromienił się nagle jak niebo po burzy.
- Zgadza się, sir.
- Ja również. – stwierdził Cahan.
- Z jakiego regionu, jeśli wolno spytać, sir? – dopytywał się zaciekawiony najemnik. Dotychczas to mnie nie zastanawiało, ale większość tamtejszych ludzi miała jasne włosy, jak Raighne. Może dlatego byłem zdziwiony, kiedy Cahan ujawnił swoje pochodzenie.
- Assentiel, blisko granicy z Danareth.
- Stamtąd pochodzi mój dziadek. Prawie całe życie wychowywałem się w tych górach. Nie spodziewałem się spotkać kogoś z tak dalekiej północy w Imperium! - odparł zaskoczony Nolan.
- Dziwniejsze rzeczy się zdarzają. - zaśmiał się Cahan, rzucając mi urwane spojrzenie. Sam nie wiem, dlaczego, ale poczułem nagłe ukłucie... Znów to uczucie, znów blisko serca, znów moja złość... Byłem zazdrosny o Cahana! O Cahana! Sam nie mogłem w to uwierzyć. – Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. – dodał Cahan, uważnie wpatrując się w młodego najemnika.
- To prawda. – zgodził się Nolan. – Nie wyglądasz jak typowy mieszkaniec gór Assentielu.
- Dużo osób mi to mówiło. – zgodził się Cahan. – Raighne… hmm, nie mogę sobie przypomnieć takiego nazwiska. – zaczął czarownik, znów patrząc na mnie znacząco. Przyznam, że głęboko zainteresował mnie ten fakt. Wyglądało na to, że Cahan do czegoś zmierza, ale nie bardzo wiedziałem, co to może być.
- Assentiel jest duży, a ty zapewne wcześnie go opuściłeś. – odrzekł spokojnie Nolan.
- Zapewne. – przytaknął beznamiętnie Cahan.
Nolan zaraz zajął miejsce obok Rainamara, a Cahan po drugiej stronie, przy starszym magu. Przez chwilę panowała cisza. Revelin uśmiechnął się dosyć dziwnie. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że uśmiech ten skierowany jest do Rainamara. Najdziwniejsze było jednak to, że mój narzeczony ten niepokojący uśmiech postanowił odwzajemnić. Nie wiem, w jaką gierkę obaj postanowili grać, ale wcale mi się to nie podobało.
- No więc, jesteśmy już w komplecie. – rzekł Leith. – Powiem wprost, że bardzo zależy mi na czasie. Zbyt długo się zastanawiałem… - przyznał jasnowłosy mag.
- Nagle zaczynasz podejmować rozsądne decyzje? – wtrącił złośliwie Cahan. Leith jednak zignorował go.
- Zaznajomię teraz naszego drogiego przyjaciela Nolana z tym, co zamierzam zrobić. – zapowiedział Leith. – Wszystko zaczęło się…