Długa droga 9
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 08 2013 23:56:56


Rozdział 9,
o zacieśnianiu więzów


„Ostatni Zajazd – słynna karczma mieszcząca się na samej granicy Wielkich Równin i Ziemi Niczyich. Stanowi ostatnią ostoję cywilizacji dla wędrowców chcących zapuścić się na niegościnne tereny zamieszkałe przez prymitywne plemiona barbarzyńców. Miejsce, gdzie podróżujący dalej na wschód śmiałkowie zjeżdżają, aby pożegnać się z bezpiecznym noclegiem w ciepłym łóżku, dobrze przyrządzaną strawą i chętnie oferowanymi, kobiecymi wdziękami. Zjawia się tam też wielu bardów, pisarzy, geografów i badaczy odległych kultur, gdyż tamtejsi wędrowcy mają nierzadko do przekazania wiele niezwykłych opowieści, faktów i opisów odległych zakątków tych ziem.
W Ostatnim Zajeździe nocleg znajdą wszyscy, nawet ci nie śmierdzący groszem, gdyż długoletnia tradycja nakazuje, aby nikogo nie pozostawić bez dachu nad głową w sąsiedztwie tak niebezpiecznych terenów. Każdy wędrowiec może więc tam liczyć na miskę zupy, kufel rozwodnionego piwa i kawałek podłogi w stajniach. Należy jednak bardzo uważać, aby tej gościnności nie nadwyrężyć.”

Tiesta el Rohini, „Podręcznik Podróżnika”


Torquen jak zwykle obudził się ostatni. Saris wstał chyba już dawno, bo jego część posłania była już chłodna. Mężczyzna przeciągnął się i podrapał zarośnięty policzek, po czym wygramolił się z namiotu na zewnątrz, skąd dobiegały już głosy jego kompanów.
Shivu i Dreikhennen spierali się o coś, a Anuril jak zwykle przyglądał się temu ze znudzeniem. Najemnik uśmiechnął się na ten widok, kiedy dotarło do niego coś ważnego, o czym wcześniej, po opuszczeniu świątyni, nie pomyślał z powodu wyczerpania i oszołomienia.
Naprawdę byli drużyną. Może nie najbardziej kochającą się na świecie, ale jednak drużyną. Poszli za nim. Zaryzykowali własnym życiem, żeby go ratować, chociaż tak naprawdę wcale już nie musieli.
- Ledwo wstałeś, a już się głupio szczerzysz. Czasami mam wrażenie, że doznałeś jakiegoś wstrząsu mózgowego, przez który twoje mięśnie twarzy… – zaczął Saris opryskliwie, ale Riffczyk wpadł mu słowo, w poważnym geście unosząc ramiona.
- Cieszę się, mój drogi – zaczął poważnie – ponieważ właśnie dotarło do mnie coś niezwykle ważnego – oznajmił przesadnie pompatycznym tonem.
- Jeśli odkryłeś swój długo skrywany pociąg do własnej płci to pamiętaj, że tylko jedna osoba tu może być tym zainteresowana – oznajmił Shivu niezbyt poruszony dostojną otoczką przemowy.
- Eee, co? – Torquen na moment poczuł się wyraźnie zbity z pantałyku. – Nie, nic z tych rzeczy. W każdym razie nie, eee, znaczy nie o tym… ekhm – na powrót wzniósł ręce i wrócił do oficjalnego tonu – nie o tym chciałem mówić. Otóż dotarło do mnie, drodzy towarzysze, iż moje nadzieje zostały spełnione i oficjalnie staliśmy się… drużyną – zamachał ramionami dla uzyskania lepszego efektu, niestety przypominało to raczej ostatnie podrygi śmiertelnie ranionego wiatraka.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
- To mógł być hisfer – powiedział w końcu Dreikhennen przyglądając mu się z lekko uniesionymi brwiami.
- Co?
- Cóż, doszedłem do wniosku, że coś w końcu wyżarło ostatnie resztki mózgu tego biedaka. To mógł być hisfer, to niewielkie stworzonka wielkości robaka, które przez ucho przedostają się do czaszki i wyjadają mózg.
- W porządku i tak nie spodziewałem się, że moje orędzie przyjaźni zrobi na was wrażenie – najemnik nie tracił dobrego humoru. – Jestem tu prawdopodobnie jedyną osobą obdarzoną uczuciami, ale postanowiłem wam powiedzieć. I podziękować. Bo zachowaliście się tak, jak zachowaliby się przyjaciele – gdybym w tym momencie jakiś posiadał. Poszliście za mną, zaryzykowaliście żeby mnie ratować. I jeśli kiedyś jakiś dobry duszek obdaruje was odrobiną serca, to przekonacie się, że takie rzeczy się docenia. Ja doceniam. Chociaż to pewnie głupie tłumaczyć to elfowi z chorą manią wielkości, komuś kto zajmuje się mordowaniem niewinnych ludzi za pieniądze i no… tobie – wykonał niekreślony ruch w kierunku Sarisa.
- Wiedziałem, że trzeba go było tam zostawić – fuknął wojownik. – Przynajmniej mielibyśmy spokój.
- Doprawdy? – Shivu uśmiechnął się złośliwie. – Z tego co pamiętam to pierwszy za nim pobiegłeś – przypomniał.
- Naprawdę? – Torquen aż uniósł brwi ze zdziwienia, ale zaraz znów wyszczerzył się szeroko. – To romantyczne. Niczym kochająca księżniczka ruszyłeś na ratunek swojego dzielnego rycerza!
- Rodzice chyba opowiadali ci nieodpowiednie bajki – burknął w odpowiedzi. – Jak już, to działa raczej na odwrót, co nie zmienia faktu, że jest niedorzeczne.
- Cóż w normalnych warunkach faktycznie byłoby na odwrót – zgodził się mężczyzna. – Ale gdyby zgodnie z dalszym przebiegiem ballad miało dojść do konsumpcji naszego związku, raczej wiadomo kto pełnił by jaką rolę, więc to robi z ciebie raczej księżniczkę, a ze mnie rycerza – wyjaśnił z niezachwianą pewnością siebie.
- Co takiego?! Chyba śnisz – fuknął wojownik. – Do twojej informacji – dodał lodowato – skoro już tak bardzo interesuje cię moje życie seksualne, to możesz sobie zanotować, że to ja jestem stroną dominującą. Więc gdyby – a podkreślam, że jest to kompletnie absurdalne i surrealistyczne gdyby – między nami miało dojść do jakiekolwiek „konsumpcji związku” to z pewnością nie ja byłbym na dole – zakończył twardo.
- Nie wygłupiaj się – prychnął najemnik. – Oczywiście, że…
- Jakkolwiek plany dotyczące waszego pożycia seksualnego niezwykle wręcz nas interesują – wtrącił się w końcu Shivu z wyraźną ironią – wolałbym, żebyśmy najpierw przedyskutowali kilka mniej zajmujących kwestii.
- Kiedy wasza dwójka jeszcze spała rzuciliśmy okiem na mapy – wyjaśnił Anuril. – A skoro teraz jesteśmy tu już wszyscy, to dobrze byłoby przedyskutować dokładną trasę.
Saris i Torquen przez chwilę jeszcze mierzyli się spojrzeniami, ale w końcu porzucili dyskusję i zgodzili się, że warto przyjrzeć się mapom.
- Zastanawialiśmy się nad ominięciem Ziemi Niczyich – wyjaśnił Shivu – ale siedziba Węża ze Wschodu mieści się za puszczą Naum Rhei i Martwymi Polami, więc to naprawdę dużo drogi do nadrobienia. Z drugiej strony, mimo że nie znaleźliśmy się jeszcze formalnie na Ziemiach Niczyich już… doświadczyliśmy pewnych trudności – mruknął, nawiązując do feralnego postoju w dziwacznej świątyni. – Wciąż jednak uważam, że lepiej zaryzykować spotkanie z dzikimi plemionami. Sam przeprawiałem się parę razy przez tamtejsze tereny, więc jeśli dobrze pójdzie nie powinniśmy natknąć się na nic niebezpiecznego.
- Mnie też zdarzyło się zapuszczać w tamte strony. Ale zapominasz kto nam teraz towarzyszy – fuknął Saris kwaśno, gestykulując w stronę Riffczyka. – Skoro czają się tam dzikie bestie i żądni krwi barbarzyńcy, to możemy być pewni, że ten kretyn jakimś cudem ich znajdzie.
- Nie możemy wykluczać takiej ewentualności – potwierdził Anuril spokojnie, zanim Torquen zdążył cokolwiek powiedzieć. – Dlatego powinniśmy trzymać się na baczności. Będziemy podróżować dyskretnie, a w nocy ustanowimy warty. Mapy tych terenów są niestety niedokładne, ale postanowiliśmy trzymać się jak najbliżej południowej granicy i liczyć, że dopisze nam szczęście.
- Mam lepszy pomysł – oznajmił najemnik, a wszyscy zerknęli na niego z powątpiewaniem. – Powinniśmy zahaczyć o Ostatni Zajazd. Stracimy na tym trochę czasu, ale to miejsce to prawdziwa kopalnia informacji. Zatrzymuje się tam większość tych, którzy zmierzają na Ziemie Niczyje, ale też wielu powracających. Po tygodniach spędzonych na niegościnnych pustkowiach mało kto odmawia sobie wygodnego łóżka, chętnej panienki i trunku, który tam jest naprawdę pierwszej jakości – zaznaczył. – Ja nigdy nie zagłębiałem się daleko na Ziemie Niczyje, ale wiem, jak wygląda tam sytuacja. Tamtejsze ludy tłuką się między sobą nieustannie i trzeba widzieć, którędy jechać, żeby ominąć miejsca gdzie sytuacja wygląda najgorzej i nie wpakować się przypadkiem w środek plemiennej wojny. W Ostatnim Zajeździe łatwo się takich rzeczy dowiedzieć, wystarczy postawić kilka dzbanków wina i sypnąć trochę grosza. Tak jak mówiłem, to trochę dalej, ale może pomóc nam uniknąć przykrych niespodzianek i będziemy mieli okazję pożegnać się z wygodnym łóżkiem, zanim znów przyjdzie nam nocować na twardej ziemi.
- O dziwo, to nie brzmi tak głupio – stwierdził Anuril po chwili zastanowienia. – Faktycznie przydałoby się zaczerpnąć języka, a może zdołamy też uzupełnić zapasy.
- I tak twierdzę, że największego niebezpieczeństwa uniknęlibyśmy zostawiając Torquena w jakiejś szczelnej celi – burknął Dreikhennen. – Ale pomysł… nie jest taki zły, jak na niego.
- W takim razie skręcimy bardziej na północ – potwierdził Shivu przyglądając się mapom. – Za jakiś czas powinniśmy trafić na szlak, który doprowadzi nas prosto do tego zajazdu, więc nie pobłądzimy. I przyznaję, że wizja chociaż jednej nocy spędzonej w suchym pokoju brzmi wyjątkowo kusząco. I mam nadzieję, że tym razem pod nazwą „trunku pierwszej jakości” skrywa się coś chociaż odrobinę lepszego od kocich szczyn – dodał z lekkim uśmiechem, a Torquen parsknął rozbawiony i przyjacielskim gestem objął złodzieja za szyję i przyciągnął do siebie.
- Ostatnio „kocie szczyny” całkiem nieźle strzeliły ci do głowy – zauważył z rozbawieniem.
- Nie bardziej niż tobie – odgryzł się Shivu, ale jego oczy błyszczały wesoło. Saris przypatrywał się tej scenie z lekkim zdziwieniem. Wiedział, że ta dwójka za sobą przepada, ale obserwowanie jak zachowują się niczym długoletni przyjaciele sprawiało, że czuł się trochę… dziwnie. Nie wiedział zresztą nawet skąd oni mieli takie wspólne wspomnienia, w końcu mimo wszystko cała ich czwórka rzadko się rozdzielała.
- A ty, Anuril? – rzucił Torquen w stronę nieporuszonego elfa, który właśnie składał ich mapy. – Pamiętasz naszą wesołą noc w Lon Emis?
No tak, pomyślał Saris zaciskając lekko usta. W Lon Emis unikali go jak ognia, nic dziwnego, że nie wiedział nic o ich wspólnych zabawach. Nie spodziewał się jednak, że zdążyli się już tak zżyć.
- Oczywiście. Dziwię się, że ty pamiętasz – odparł łucznik wyniośle, unosząc lekko swoje regularne brwi w kpiącym geście.
- Chcesz to z nami powtórzyć? – zapytał najemnik niezrażony, wyraźnie towarzystwo złodzieja przyjmując za pewnik.
- Wnoszenie waszych nieprzytomnych zwłok do pokoi? Niekoniecznie – odparł Anuril chłodno.
- To może teraz się zamienimy? – zaproponował Riffczyk. – Tym razem my z Shivu cię schlejemy i zajmiemy się twoimi zapijaczonymi zwłokami!
- To wyzwanie? – kącik ust elfa uniósł się w lekkim uśmiechu. – Proszę bardzo, możecie spróbować.
Dreikhennen wstał bez słowa. W sumie dobrze, że go z tego wyłączyli. Działał i podróżował sam, wcale nie potrzebował jakiejś idiotycznej „drużyny”, i tak był z nimi tylko z przymusu, ostatnie lata spędził zupełnie samotnie i czuł się z tym znakomicie. Skierował się w stronę namiotu jednym uchem słuchając, jak Torquen przekomarza się ze złodziejem na temat tego, który z nich gorzej skończył ostatnim razem.
- Hej, Saris! – wojownik drgnął, gdy najemnik krzyknął za nim. – Może też byś się z nami napił? Jeśli jest szansa, że rozluźniłbyś się trochę i przestałbyś być na chwilę takim obmierzłym skurwysynem, to może warto spróbować, co?
Mężczyzna obrzucił go jadowitym spojrzeniem zielonych oczu.
- Jedynym pozytywem jaki mógłby przynieść alkohol, to że być może uodporniłbym się odrobinę na twój debilizm – sarknął.
- Dobre i to – Riffczyk wzruszył ramionami, wciąż szczerząc się radośnie. – Więc postanowione! – stwierdził, dla podkreślenia dobrego nastroju czochrając jasne włosy Shivu, którego wciąż obejmował luźno. Tamten prychnął na to zdenerwowany, ale też nie przestawał się uśmiechać. – Mówiłem, jesteśmy całkiem jak drużyna! Wspieramy się w niebezpieczeństwie, a w chwilach spokoju wspólnie świętujemy kolejny dzień, w którym umknęliśmy chłodnym szponom śmierci!
Saris przewrócił oczami, nie mając nawet sił niczego komentować i zaczął pakować swoje rzeczy. Po chwili jego towarzysze także zaczęli szykować się do drogi.
Torquen, bez zbędnego pośpiechu oporządzał konia, przyglądając się przy okazji Dreikhennenowi. Był całkiem przystojny kiedy nie próbował nikogo zabić. Nie, żeby Torquen jakoś nadmiernie interesował się męską urodą, ale z pewnością potrafił ją ocenić. Poza tym, to zupełnie niegroźne, w końcu kochał kobiety i nic tego nie zmieni, a jego życie seksualne było na tyle bogate, że mógł dopuszczać pewne… eksperymenty. To nic takiego, po prostu zwykłe poszerzanie horyzontów. To w końcu normalne, że się nad zastanawia, skoro ma na wyciągnięcie ręki mężczyznę o odpowiednich upodobaniach i do tego odpowiednim wyglądzie.
Nawet bardzo odpowiednim, pomyślał przyglądając się jasnej skórze, przystojnym, drapieżnym rysom twarzy, ładnie skrojonym, nie za wąskim ustom. Nierówno przycięte włosy, chociaż straciły na razie swoją intrygującą, krwistoczerwoną barwę przez schodzącą farbę, wciąż miały idealną długość, żeby wpleść w nie palce, przytrzymać tego upartego wojownika i zrobić z nim co się zechce. Saris miał też specyficzny głos, ostry i gardłowy, przypominający trochę warczenie wilka i Torquen zastanawiał się, jakby brzmiał jęcząc. Jego sylwetka także bynajmniej nie pozostawiała nic do życzenia. Szczupła, wąska zarówno w biodrach, jak i raczej w barkach, ale najemnik chociaż nie miał okazji zobaczyć ciała Sarisa bez warstwy ubrań, miał pewność, że musi być wysportowane i umięśnione. I gładkie, jeśli wierzyć słowom Dreikhennena. Nogi też, jak na męskie nogi, oczywiście, nad wyraz przyjemnie się obserwowało. Torquen, sunął spojrzeniem po smukłych udach zastanawiał się pusto, czy spodnie Sarisa zawsze były tak obscenicznie obcisłe. Szybko jednak stwierdził, że w zasadzie to mu nie przeszkadza, kiedy zatrzymał spojrzenie trochę wyżej. Najemnik szczycił się tym, że widział w swoim życiu naprawdę imponującą ilość pośladków, ale musiał przyznać, że te prawdopodobnie uplasowałyby się na całkiem wysokiej pozycji. Pewnie miało to związek z tym, że większość kobiet nie spędza całych dni w siodle, ale niezależnie od przyczyny, Dreikhennen jakkolwiek okropnym sukinsynem by nie był, miał naprawdę, naprawdę zgrabny…
- I co, znalazłeś tam coś? – zapytał Shivu jadowicie. Riffczyk zamrugał wyrwany z zamyślenia, orientując się, że od dłuższego czasu machinalnie głaszcze swojego konia po szyi, na co ten łypał nań podejrzliwie kątem oka.
- Ee, znaczy gdzie? – zdziwił się.
- Na tyłku Sarisa – odparł złodziej uśmiechając się wyjątkowo wrednie. – Gapisz się tam od dłuższego czasu, pomyślałem, że odkryłeś coś niezwykle ciekawego.
Torquen zaczerwienił się lekko, wyjątkowo nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej riposty, a Dreikhennen obrócił się gwałtownie i spiorunował go wzrokiem.
- Zamyśliłem się po prostu – wyburczał najemnik kulawo.
- I nawet nie chcę wiedzieć nad czym! – sarknął Saris z irytacją, ale też jakby lekką satysfakcją w głosie.
- Nie pochlebiaj sobie, nic zdrożnego!
- Jasne, Torquen, nikt cię nie osądza – zakpił Shivu. – Jak ogólnie wiadomo widok męskich pośladków pozytywnie wpływa na rozważanie ważnych filozoficznych kwestii, jak natura wszechrzeczy…
- Och, zamknij się i zajmij lepiej planowaniem morderstw, czy tam warzeniem trucizn! – warknął Riffczyk, szczerze żałując, że ma pod ręką niczego, czym mógłby rzucić w złodzieja. Zerknął jeszcze dyskretnie na uśmiechającego się krzywo Sarisa, i poczuł jak twarz czerwienieje mu jeszcze bardziej, teraz pewnie przypominając kolorem chustkę, którą nosił pod szyją. Wyburczał coś jeszcze pod nosem i postarał się skupić nad oporządzaniem wierzchowca, żeby nie widzieć rozbawionych spojrzeń towarzyszy.

*

Shivu luźno kołysał się w siodle swojej młodej, srokatej klaczki. Niebo było czyste, łagodny błękit górował opiekuńczo nad równiną, jakby wczorajsza burza była tylko ponurym koszmarem. Przed nimi majaczył niewyraźny zarys odległych gór, lecz wokół rozpościerał się wyłącznie płaski jak patelnia step, gdzie kępy żółtej trawy falowały na delikatnym wietrze walcząc o przetrwanie na żwirowatym podłożu. Gdzieniegdzie trafiały się niewielkie krzewy, po zimie stanowiące jedynie martwą plątaninę twardych cierni, które jednak niedługo już powinny pokryć się drobnym, nieśmiałym listowiem i podjąć rozpaczliwą próbę wydania potomstwa na niegościnnym gruncie. Tak, nawet na tym pustkowiu czuło się nadchodzącą wiosnę, powietrze stało się łagodniejsze, pozbawione ostrej, zimowej klarowności. Jego powiewy zdawały się teraz przyjemne i rześkie, nie mroźne, a mimo że jasna tarcza słońca wisiała już nisko nad horyzontem wciąż było przyjemnie ciepło.
Torquen jechał na przedzie i Shivu słyszał, jak ten pogwizduje pod nosem jakąś sprośną piosenkę jak to miał w zwyczaju. Od czasu do czasu odwracał się w siodle, aby podzielić się swoimi głębokimi przemyśleniami z jadącym tuż za nim Anurilem, na co elf reagował jak zwykle z wyniosłą pogardą.
Złodziej uśmiechnął się pod nosem, gdy do jego uszu dotarł pełen zapału wywód najemnika nad wyższością średnich piersi, nad tymi ogromnymi. Łucznik przysłuchiwał się temu bez słowa, wznosząc tylko oczy ku górze, jakby licząc, że jakieś łaskawe bóstwo porazi go piorunem i oszczędzi dalszych cierpień.
Shivu także nie był zbyt zainteresowany tą tyradą, a obserwacja monotonnego krajobrazu już dawno przestała być ciekawą rozrywką, więc rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu ich ostatniego kompana.
Saris jechał daleko w tyle, lekko pochylony w siodle, pusto wpatrując się w lśniącą grzywę swego karego rumaka. Trzymał dłoń wsuniętą pod skórzaną kurtkę, w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdowałby się jego naszyjnik, gdyby wciąż go posiadał. Skrytobójca poczuł lekkie ukłucie współczucia. Przypomniał sobie reakcję Dreikhennena na tamtego demona, sposób w jaki sięgnął wtedy do tego samego miejsca i ból odbijający się na jego twarzy kiedy natrafił na pustkę. A wcześniej ta tęsknota, czułość z jaką wypowiedział obco brzmiące, dźwięczny zwrot… Meì‘umril, przypomniał sobie chłopak, bo to słowo wciąż odbijało się echem w jego głowie. Nie wiedział co to znaczy, ale brzmiało na mowę elfów. W każdym razie, na pewno nie było to przeznaczone dla potwora, cokolwiek zawierało się w tamtej dziwnej mgle musiało sprawić, że wojownik dostrzegł tam kogoś znajomego, kogoś kogo nazywał Araen i do kogo adresował ten czuły zwrot i kto wyraźnie miał związek z tym nieszczęsnym naszyjnikiem.
Kochanek? Na pewno ktoś bardzo bliski, skoro strata pamiątki po nim tak bardzo wstrząsnęła mężczyzną.
Shivu nie lubił Sarisa. O ile Torquen, swoją otwartością i zaraźliwym optymizmem od razu wzbudzał sympatię, Anurila po przejrzeniu tej zdystansowanej i pełnej pogardy maski dało się znieść, a na pewno wzbudzał w młodym złodzieju duży szacunek, to o Dreikhennenie naprawdę ciężko powiedzieć coś miłego. Mimo wszystko Shivu szczerze żałował, że nie może mu pomóc. Ta zatruta strzałka nic mu nie mówiła, wątpił żeby rodzaj użytej trucizny w czymkolwiek tu pomógł.
Dreikhennen chyba wyczuł, że jest obserwowany, bo uniósł głowę i napotykając wzrok złodzieja obrzucił go jadowitym spojrzeniem. Lokijczyk zacisnął lekko usta i odwrócił się, powracając do obserwacji surowego stepu.
W zasadzie czemu przejmował się tym skurwielem? On pewnie nie przejmował się nikim poza samym sobą, chociaż…
Ostatnie wydarzenia chyba faktycznie trochę zmieniły. Idea przyjaźni była dla Shivu właściwie zupełnie obca, od wczesnych lat wychowywał go Ivaan, razem z drugim uczniem, o którym wiedział, że gdy przyjdzie czas będzie musiał go zabić, lub ponieść śmierć z jego ręki. Po ucieczce od mistrza większość czasu się ukrywał i rzadko pozostawał w jednym miejscu, więc zawarł zaledwie kilka znajomości, w większości opierających się na wspólnym interesie.
Teraz niby też łączył ich wyłącznie wspólny interes, ale jednak było… inaczej. Spędzili ze sobą dużo czasu, skazani na swoje towarzystwo i, chcąc nie chcąc, zdołali się już trochę poznać i może nawet – w pewien dziwny sposób – przywiązać. I nie wiedział, czy to przez kretyńską przemowę Torquena, czy przez spokój jakim napawało wiosenne powietrze i przejrzyste niebo nad płaską równiną, chciał żeby z twarzy Sarisa zszedł ten piekielnie udręczony wyraz, nawet jeśli miał go zastąpić jego typowy, wiecznie wkurzony.
- Shivu.
Chłopak ze zdziwieniem zauważył, że Anuril wstrzymał konia i teraz czeka aż złodziej do niego dołączy.
- Co jest? – zapytał, dostrzegając że Torquen, który teraz sam znalazł się znacząco na przedzie, przez chwilę kontynuuje wywód w stronę pustki, nie zauważając nawet braku rozmówcy i dopiero po jakimś czasie zatrzymuje się, ze zbaraniałą miną wpatrując się w puste miejsce po swym towarzyszu.
- Masz jakieś trucizny, które… no nie wiem, niszczą struny głosowe? – zapytał elf całkowicie poważnie, kiedy ruszyli ze skrytobójcą wolnym stępem, ramię w ramię. Shivu uśmiechnął się lekko i rzucił krótkie spojrzenie najemnikowi, który przypatrywał się im podejrzliwie, kiedy się zbliżali.
- Przy sobie niestety nie – odparł po chwili. – Ale może coś wywołującego paraliż…
- Co wy znowu spiskujecie, hę? – zakrzyknął Torquen ruszając w ich stronę lekkim kłusem i okrążając ich jakby sprawdzał, czy niczego nie ukrywają. Jego wierzchowiec, nazwany dumnym mianem Chojraka Drugiego, wyraźnie nie cieszył się tą nadprogramową aktywnością, bo parskał zbulwersowany, kiedy właściciel zmuszał go do zrobienie jednego, drugiego i trzeciego kółka wokół dwóch towarzyszy.
- Dlaczego uważasz, że spiskujemy? – spytał Anuril chłodno.
- Nie wiem, macie takie… spiskujące miny – wytłumaczył Riffczyk pokrętnie, wreszcie wracając do normalnego tępa, co Chojrak przyjął z wyraźną ulgą. – Ale, wracając do do historii z tamtej nocy…
- Paraliż powiadasz…? – mruknął elf pusto, wydymając usta w geście zastanowienia.

*

Do Ostatniego Zajazdu dotarli późnym popołudniem, w przyjemnie słoneczny, ciepły dzień. Poza samą karczmą, którą stanowił spory budynek z grubych desek o spadzistym dachu pokrytym glinianą dachówką, wokół znajdowało się zaledwie kilka domów. Mimo to panowało wrażenie dużego ruchu. Przechadzające się samopas zwierzęta hodowlane wydawały typowe dla siebie odgłosy, kilka kobiet w różnym wieku plotkowało przy studni, jakaś grupa ciężko uzbrojonych najemników znalazła sobie pasjonującą zabawę polegającą na rzucaniu kamieniami w przerażone kury, co powodowały dużo śmiechu, przekleństw i oburzonego gdakania. Wokół biegała niewielka grupka dzieci produkując więcej hałasu, niż wszystko inne razem wzięte. Kawałek dalej młoda dziewczyna targowała się przez płot z brodatym kupcem, a nieopodal trzy kurtyzany rzucały zachęty i niemoralne propozycje w kierunku tamtych najemników, czasem wybuchając głośnymi owacjami, jeśli któremuś z nich wyjątkowo udał się rzut.
Anuril obserwował to wszystko jak zwykle z lekką pogardą wymalowaną na twarzy. Perspektywa normalnego jedzenia i wygodnego łóżka oczywiście bardzo go cieszyły, ale nie miał zamiaru z tego powodu świecić radośnie jak pochodnia, w przeciwieństwie do Torquena, który odkąd minęli pola uprawne i dostrzegli zarys budynków nieustannie kłapał jadaczką. Teraz zachwalał jakość tutejszego wina, przerywając tylko na chwilę, aby z przesadną dwornością pozdrowić niezbyt urodziwe dziwki. Shivu także uśmiechał się szeroko, co jakiś czas wtrącając jakąś złośliwą uwagę, a nawet Saris sprawiał wrażenie rozluźnionego. Elf przez chwilę zapatrzył się na ostatniego z towarzyszy. Jego włosy miały teraz rdzawą barwę, lecz spod farby widoczna już stawała się ich naturalna czerwień. To dobrze, chociaż wojownik tak czy inaczej wyglądał pociągająco, z tymi swoimi drapieżnymi rysami, chłodno-zielonymi oczami i nieprzystępną miną. Zresztą samo jego ciało, które Anuril miał okazję przelotnie zobaczyć, stanowiło wystarczający powód, aby się nim zainteresować. Szczupłe, pozbawione nawet grama zbędnego tłuszczu, jakby składało się z samych mięśni, silne i giętkie jednocześnie. Łucznik mimowolnie powrócił wspomnieniami do ich nieoczekiwanego pocałunku i chociaż umiejętnie zachował zwykłą, lekko zniesmaczoną minę, to na myśl o tamtym zdarzeniu poczuł przyjemne ciepło w podbrzuszu.
Nie rozmawiali o tym od tamtego czasu, ale sądził, że powinni. Wtedy, to był impuls spowodowany… czymkolwiek, co znajdowało się w tamtej przeklętej świątyni, ale teraz z chęcią by to powtórzył. I miał niemal całkowitą pewność, że nie jest to jednostronne.
Jakby w odpowiedzi na te przemyślenia, Saris spojrzał w jego stronę. Anuril uśmiechnął się do niego delikatnie kącikiem ust i z satysfakcją zanotował, że tamten zamrugał zmieszany, odchrząknął i odwrócił szybko wzrok, tylko po to, by po chwili posłać elfowi jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie.
O tak, bez wątpienia wojownik chciał tego równie bardzo.

*

Karczma była duża, wyjątkowo zadbana i jasna. Dodatkowej przestronności dodawało ciekawe rozwiązanie z wyższym piętrem – ogrodzona barierką luka pozwalała obserwować główną salę, a jednocześnie sprawiała, że dzięki przestrzeni pomieszczenie było znacznie mniej zadymione i duszne. Schludnie ubrane dziewki uwijały się obsługując licznych klientów. Podłoga z jasnych desek wyglądała zaskakująco czysto, a stoliki i ławy nie sprawiały wrażenia, że można się do nich permanentnie przylepić, a to zakrawało na cud. Na dodatek, mimo hałasu, rozmów i śmiechów panował względny spokój, co zapewne stanowiło zasługę bezwzględnego zakazu wznoszenia broni. Oczywiście bywalcy takich miejsc zazwyczaj potrafią zrobić iście morderczy użytek ze wszystkiego, co mają pod ręką, od widelców i krzeseł począwszy, a skończywszy na kawałku baraniny, ale obecność poważnych i, dla odmiany, ciężko uzbrojonych ochroniarzy, dość skutecznie zniechęcały do takich procederów.
Torquen podobnie jak towarzysze zostawił broń w stajni, razem z większością bagaży. Ciągle jeszcze czekali, aż dołączy do nich Shivu – chłopak nosił przy sobie tyle noży, że mógłby nimi spokojnie wyposażyć niewielką armię.
Najemnik rozejrzał się po pomieszczeniu, w pierwszym odruchu szukając znajomych twarzy. I jak się okazało, szybko udało mu kogoś rozpoznać. Forte należał do pierwszej bandy, jaka przyjęła Torquena pod swoje skrzydła. To było lata temu i Riffczyk możliwe, że nawet by go nie rozpoznał, gdyby nie charakterystyczna fryzura, wysoki kucyk sterczący na czubku wygolonej głowy zawsze niezwykle bawił najemnika. Teraz Forte wyraźnie pełnił tu funkcję ochroniarza, potężny i uzbrojony stał w rogu pomieszczenia ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, mierząc gości uważnym spojrzeniem.
- Kopę lat, przyjacielu – zagadnął mężczyzna podchodząc do swojego byłego towarzysza. Ten spojrzał na niego nieufnie i minęła dłuższa chwila, nim w oczach błysnął cień zrozumienia.
- Torquen? – na grubo ciosanej, groźnej twarzy odmalowało się zaskoczenie. – To naprawdę ty?
- We własnej osobie – odparł najemnik rozkładając ramiona.
- Kto by cholera pomyślał, że akurat tu na siebie trafimy – Forte pokręcił głową. – Zmieniłeś się. Byłeś takim smarkiem, jak żeśmy się poznali w bandzie Garrotha.
- Cóż, nie da się ukryć, że wypiękniałem – Riffczyk uśmiechnął się wesoło, chociaż na wspomnienie imienia byłego lidera spiął się lekko. – Ale widzę, że i na twojej paskudnej gębie pojawiła się nowa ozdoba – dodał wskazując brzydko zrośniętą bliznę na policzku mężczyzny.
- Ano taki jeden skurwiel mnie poharatał – machnął ręką niedbale. – Wącha już kwiatki od spodu, więc nie ma sensu żywić do niego urazy. Zresztą to nie pierwsza taka „ozdoba”, na gębie czy gdzie indziej – co za różnica.
- A jak ci się powodziło? Poza posyłaniem skurwieli do ziemi robiłeś coś ciekawego?
- Niewiele – przyznał Forte. – Też odłączyłem od Garrotha, będzie już… ze trzy, cztery lata temu. A potem, wiesz jak jest, trochę się włóczyłem, myślałem o ustatkowaniu, ale wszędzie, prędzej czy później coś się pieprzyło. Miałem parę listów gończych na karku i zamiast znaleźć ładny domek i zgrabną żonkę do ruchania, uciekałem, kryjąc w norach jak zaszczuty pies. Tej zimy myślałem, że już po mnie, wywiało mnie aż na Ziemie Niczyje i prawie zdechłem z głodu i zimna. A potem, widzisz, jakoś trafiłem tu i nie narzekam. Mam żarcie i łóżko, a robota niełatwa, ale i tak bezpieczniejsza od tego co robiłem dotąd. A ty widzę też nie znalazłeś sobie gniazdka. Ciągle w drodze, co?
- Ciągle w drodze – potwierdził Torquen. – Dużo się działo przez ostatnie lata, a teraz, z tą wesołą trójką muszę przeprawić się przez Ziemie Niczyje – wyjaśnił, wskazując w stronę swoich kompanów, do których stolika dołączył już Shivu.
- Dziwna zbieranina – zauważył starszy mężczyzna. – A na Ziemiach Niczyich podobno niespokojnie, lepiej uważajcie. Zresztą ty zawsze miałeś równie wielki talent do pakowania się w kłopoty, jak do wyłażenia z nich w jednym kawałku, więc pewnie nie muszę się o ciebie martwić.
- Chętnie bym jednak zamienił kilka słów z kimś, kto niedawno tamtędy przejeżdżał. Wiesz, żeby wybadać trochę jakich rejonów unikać.
- Ano, jak chcesz znać moje zdanie to w ogóle należy unikać całego tego kurwidołka, szczególnie teraz. Obiło mi się o uszy, że ktoś poluje na dzikusów i się tamci wkurwili strasznie. Zawsze cięci są na obcych, ale teraz większość najpierw strzela, potem zadaje pytania.
- Poluje? – zdziwił się najemnik. – Niby kto?
- A do końca to nie wiadomo. Ktoś chyba wreszcie postanowił z tym jebaństwem zrobić porządek. W sumie to ja tam nie wiem, ziemia nieszczególna, a roboty masa z tymi dzikimi, prymitywni może są, ale twarde dranie, jak jasna cholera. Mi tam zresztą nic do tego, zresztą żaden z nas się w myśleniu za bardzo nie wyspecjalizował. Tyle co wiem, to że kręcą się tam jacyś zbrojni, a dzicy się zrobili narwani jak diabli. Jak co więcej chcesz wiedzieć, to spróbuj… o, z tymi dwoma – poradził, wskazując posilających przy stole podróżnych. – No, a jakbyś chciał co pochędożyć, to ci mogę kogoś polecić. Trochę tu już siedzę, i większość kurew zdążyłem wypróbować – wyszczerzył się dumnie. – A i dla twoich kompanów mogę kogoś polecić.
- Dziękuję, nie omieszkam skorzystać – najemnik odpowiedział uśmiechem. – Ale jeśli chodzi o moich towarzyszy to raczej wątpię, jeden zdaje się mieć niepochlebne zdanie o jakże szanownej profesji prostytutek, a drugi nie lubuje w kobiecych wdziękach – wypalił, nim zdążył pomyśleć. Forte zmarszczył się niechętnie na te słowa.
- I podróżujesz z takim? – warknął z pogardą.
- Jest dobry w swoim fachu – wyjaśnił, klnąc się w myślach za głupotę. Na swojej drodze spotykał różnych ludzi i jego podejście w wielu kwestiach się zmieniło, zresztą nigdy nie był człowiekiem na siłę szukającym konfliktów. Ale pamiętał, jakie nastroje panowały w bandzie Garrotha. Ich lider posiadał jednoznaczne zdanie na temat mężczyzn preferujących towarzystwo innych mężczyzn. I bynajmniej nie można go nazwać pochlebnym, a pozostali członkowie grupy podzielali je w większym, lub mniejszym nasileniu.
- To lepiej o tym nie rozpowiadaj – mruknął jednak Forte tylko, krzywiąc się lekko. – Nie chcemy tu burd, niech się nie wychyla i trzyma łapy przy sobie. Lubię tą robotę i mam pilnować co by się nikomu nic nie stało, ale nie będę bronił jakiegoś zasranego…
- Spokojnie, nie jest wylewny w uczuciach – zapewnił Torquen szybko, nerwowym gestem czochrając włosy. – Cóż, jeszcze raz dziękuję za pomoc. I dobrze cię było widzieć – dodał, starając się znów przywołać na twarz szeroki uśmiech. To jak zwykle poskutkowało, bo starszy mężczyzna rozluźnił się jakby na ten widok i pokiwał głową.
- Ciebie też – poklepał rozmówcę po ramieniu przyjaźnie. – Zawsze mówiłem, że z ciebie porządny chłopak, tylko się pakujesz, gdzie nie trzeba. I tym razem trochę biednie dobrałeś towarzystwo, ale wiem jak jest. Czasem lepiej zacisnąć zęby i mieć ze sobą kogoś, kto dobrze mieli mieczem, nawet jak to jakiś…
- Faktycznie, czasem lepiej – przerwał mu najemnik pospiesznie. Czuł się dziwnie słuchając obelg pod adresem Sarisa, szczególnie w świetle swoich ostatnich przemyśleń. Sam nigdy nie szczędził towarzyszowi ciętych uwag, ale to co innego. Ostatnimi czasy traktował upodobania Dreikhennena raczej naturalnie i niemal zapomniał, jaką wrogość zazwyczaj to wzbudza.
- No, różnie to się na tym świecie układa. Ale z Garrothem, to były dobre czasy, co?
- Tak, dobre – potwierdził Riffczyk trochę płasko. Sam miał mieszane uczucia co do tego, ale fakt faktem, przeżył w tej bandzie dużo miłych chwil. A Garroth mimo że brutalny, narwany i bezwzględny, pomógł Torquenowi, wiele go nauczył i wziął pod swoje skrzydła chociaż był wtedy nieopierzonym gówniarzem. Pokazał mu życie i to, jak o nie walczyć. I najemnik czuł do niego wdzięczność, nawet jeśli nie wszystkie wartości dawnego lidera popierał.
Pożegnał się jeszcze z Forte w kilku słowach i po chwili podszedł do stolika towarzyszy, zgarniając jeszcze po drodze dzban wina.