Długa droga 7
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 08 2013 23:42:04


Rozdział 7,
w którym niektóre błędy da się naprawić, chociaż nie wszystko brzmi tak jak trzeba, niektórych rzeczy zwyczajnie nie powinno się jeść, a niektórych drzwi otwierać

„Wielkie Równiny – mieszczące się na wschodzie rozległe tereny, które, podobnie jak sąsiadujące z nimi Ziemie Niczyje, są krainami niezależnymi, formalnie nie podlegającymi żadnemu państwu. Nie są jednak tak niebezpieczne, ani zamieszkane przez prymitywne plemiona, a tamtejsze tereny są znacznie bardziej urodzajne. W dużej mierze zagospodarowane są niewielkimi miastami-państwami, pod które podlegają okoliczne wsie. Większość spośród nich oddaje się w protektorat większym krajom, w zamian za zapewnienie bezpieczeństwa i pozostawienia im niezależności oddając tamtejszym władcom część dochodów. Mimo jednak znacznej przewadze w ucywilizowaniu, w porównaniu do Ziemi Niczyich, ta kraina również skrywa wiele tajemnic.”
Franco de Luca, „Wielki przewodnik geograficzny”

W Lon Emis spędzili jeszcze dwa dni kompletując brakujący ekwipunek, ustalając najwygodniejszą trasę i odpoczywając. Przez cały ten czas Torquen unikał Sarisa jak ognia, a gdy tylko przypadkiem znaleźli się w jednym pomieszczeniu, wyniośle go ignorował.
Dreikhennen oczywiście nie miał zamiaru się tym przejmować. Cieszył się ogromnie, że miał święty spokój a całodzienne milczenie mu nie przeszkadzało, w końcu zawsze pracował sam, od kilku lat z nikim nie zawierał bliższych znajomości, zawsze w pojedynkę wykonując powierzone zadanie, odbierając nagrodę a następnie znikając. Teraz też nikogo nie potrzebował, i wcale nie denerwowało go, że Torquen wszędzie teraz chodził z Shivu, zamiast łazić za nim i wdawać się w kolejne drobne sprzeczki. Nie denerwowało go, że nawet Anuril, chociaż jak zwykle milczący, podczas pobytu w mieście przestał się tak bardzo asymilować i mimo że zdegustowana mina rzadko opuszczała jego usta, to wieczorami przysiadał się do stolika złodzieja i najemnika przysłuchując ich wesołym rozmowom i czasem nawet wtrącając swoje trzy grosze. I wcale go nie denerwowało, że gdy tylko podchodził, te rozmowy natychmiast cichły zastąpione wrogim milczeniem.
Ale pomimo że te wszystkie rzeczy przecież w ogóle go nie obchodziły, zaczął się zastanawiać nad tym, czy jednak nie był winien Torquenowi wyjaśnień. W końcu, to że za nim nie przepadał wcale nie oznaczało, że miał zamiar pozwolić go zabić. A mężczyzna wyraźnie tak to odebrał. Może faktycznie, zachowanie Sarisa tego dnia nie należało do tych najlepiej przemyślanych i zdawał sobie z tego sprawę. W końcu – przyjaciele czy nie – on i Riffczyk byli towarzyszami broni i nie powinien był go narażać bez powodu. To znaczy właściwie miał powód, ale tego przecież najemnik także nie mógł wiedzieć. Więc może faktycznie powinien… przynajmniej napomknąć o tamtych wydarzeniach?

*

Było ciepłe, słoneczne popołudnie, w powietrzu dało się wyczuć nadchodzące lato. Zatrzymali się na postój tuż przy drodze, rozkładając w wysokiej trawie. Konie niemrawo skubały pożółkłe źdźbła, Anuril razem z Shivu zajęli się przygotowaniem czegoś do jedzenia, a Torquen wyciągnął się wygodnie na ziemi, wygrzewając w złotych promieniach.
Ostatnio doszedł do wniosku, że cała ta wyprawa może nie będzie takim koszmarem jak na początku mu się zdawało. Młody złodziej okazał się dobrym kompanem – wygadanym i bystrym, dzięki rozmowom z nim dni nie ciągnęły się tak bardzo.
- Hej.
Riffczyk drgnął wyrwany z zamyślenia. Ze zdziwieniem zanotował, że to Saris przysiadł obok niego. Wyglądał na spiętego, błądził spojrzeniem gdzieś po horyzoncie, a dłonie mocno zaciskał w pięści.
Najemnik nie odpowiedział na przywitanie, dając do zrozumienia, że wciąż jest zły. Dreikhennen nie wydawał się tym zaskoczony. Przez chwilę siedział bez ruchu, aż cisza między nimi stała się prawie namacalna.
- Jesteś na mnie zły – stwierdził w końcu i natychmiast skrzywił się w myślach. Zabrzmiało, jakby go to obchodziło. Cholera, powinien bardziej przemyśleć jak zabrać się do tej rozmowy. To znaczy myślał o tym, ale nie mógł się przecież zastanawiać zbyt długo, bo to też by znaczyło, że się przejmuje, więc… Cholera.
- Dziwisz się? – zapytał jednak Torquen tylko, nie komentując w żaden sposób tego zainteresowania jego odczuciami. – Mogłem zginąć. Miałem kuszę wycelowaną w pierś – przypomniał.
- Ale żyjesz – odmruknął Saris, nie mogąc się zdobyć aby unieść wzrok na swego rozmówcę.
- Cóż, na pewno nie dzięki tobie – fuknął najemnik.
- Nie chciałem, żeby coś ci się stało. To znaczy nie obchodzi mnie, czy ktoś w końcu ktoś właduje ci bełt w tyłek, bo osobiście uważam, że jest to nieuniknione i prawdopodobnie będzie w pełni zasłużone – zastrzegł szybko. – Ale źle bym się czuł, gdyby… gdyby to było z mojej winy – skończył wreszcie, mgliście zdając sobie sprawę, że nie do końca przypomina to przeprosiny.
- Wtedy nie wyglądało jakbyś miał jakiekolwiek wątpliwości. Mogłem zginąć, celowali do mnie…
- Ale nie strzelili – przypomniał zniecierpliwiony.
- Nie mogłeś tego wiedzieć – zauważył Torquen. – Moim zdaniem wcale nie wyglądali, jakby żartowali.
- Nie myślałem wtedy jasno – wyjaśnił Saris cicho. – Ten wisiorek… jest dla mnie bardzo ważny. Miałeś wtedy rację. Dostałem go od… od mojego kochanka – dodał po chwili, wciąż usilnie unikając wzroku kompana i dziwiąc się samemu sobie, że zdradza aż tyle.
- Jakoś go tu nie widzę – burknął Torquen, siląc się, żeby zaskoczenie w głosie zasłonić gniewem. – Zostawił cię i szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię – dodał kąśliwie.
- Nie zostawił mnie. Nie żyje – odparł Saris cicho, starając się nie zastanawiać dlaczego mu to wszystko mówi. – I to z mojej winy.
- Cóż, jak widać jesteś dobry w narażaniu życia innych – warknął najemnik i pożałował swoich słów nim jeszcze skończył zdanie. Dreikhennen nie odpowiedział, spuścił tylko głowę i mocniej zacisnął pięści.
- Chciałem tylko powiedzieć, że kiedy tamten mężczyzna mi go zabrał, nie potrafiłem myśleć o niczym innym, niż o tym, żeby go odzyskać. I że źle się stało, że akurat się tam znalazłeś, bo nigdy nie chciałem narażać twojego życia – mruknął w końcu po chwili milczenia i poruszył się z zamiarem wstania.
- Zaczekaj – Torqen chwycił go za dłoń szybciej, niż był w stanie pomyśleć. – Nie miałem tego na myśli. Przykro mi z powodu twojej straty.
Saris pierwszy raz od początku rozmowy spojrzał na towarzysza, jakby szukał na jego twarzy śladu kpiny. Tamten jednak miał całkowicie poważną minę, złote oczy były łagodne i szczere. Mężczyzna skinął wolno głową. Chciał jeszcze coś powiedzieć, zapytać czy między nimi w porządku, ale zdawał sobie sprawę, że brzmiałoby to idiotycznie. W końcu od początku się nie lubili, więc teraz przecież też nie rzucą się sobie w ramiona.
- Możesz już puścić moją rękę – burknął w końcu.
- Och. No tak – Torquen uśmiechnął się do niego przepraszająco, odsuwając dłoń. – A więc… wszystko wraca do normy?
- Tak, możemy powrócić do tradycyjnego nieznoszenia się nawzajem – potwierdził Saris i szybko doszedł do wniosku, że to chyba nie do końca tak miało zabrzmieć. Cóż, przynajmniej dobrze opisywało sytuację, poza tym Riffczyk zdawał się niezrażony i wyszczerzył się tylko w odpowiedzi.
- To dobrze. W końcu nie kupiłem własnego namiotu.
- Hej! Powiedziałem tylko, że przykro mi, że prawie przeze mnie zginąłeś, to nie znaczy że chcę z tobą spać! – wypowiedział te słowa zbyt szybko, bo nie zdążył się zastanowić nad tym, jakie skojarzenia może to wywołać. – W namiocie! Spać w namiocie! – poprawił się od razu i po raz kolejny zdał sobie sprawę, że wyszło zupełnie nie tak, jak tego oczekiwał. – Ani w żaden inny sposób!
- Głodnemu chleb na myśli – najemnik uśmiechnął się szeroko. – Ale spokojnie, chodziło mi tylko o schronienie przed wieczornym chłodem, nie seks na zgodę… chyba, że dasz radę mnie przekonać.
- Bardzo śmieszne.
- Trochę śmieszne, faktycznie, ale nie oceniaj się tak surowo. Jakieś tam szanse masz…
- Dobrze wiesz, że nie mam najmniejszego zamiaru…
*
Anuril spojrzał za siebie i stłumił uśmiech. Szturchnął łokciem Shivu, który zawzięcie mieszał coś w zawieszonym nad ogniskiem rondlu i wskazał brodą na kłócących się mężczyzn. Znowu wyglądali jak zawsze – Torquen kretyńsko wyszczerzony, Dreikhennen natomiast miał minę, jakby zaraz miał pogryźć swojego towarzysza.
- O dziwo, cieszę się widząc, że znowu skaczą sobie do gardeł – stwierdził łotrzyk z rozbawieniem.
- Mówiłem, że długo nie wytrzymają – przypomniał mu łucznik.
- Kto by pomyślał, że taki z ciebie znawca ludzkiej natury – zakpił chłopak.
- Czyżbym wyczuwał rasizm? – elf uniósł brwi w pytającym geście.
- Nie chwytaj mnie za słówka, wiesz że nie chodziło mi o rasę – fuknął Shivu machając drewnianą łyżką jakby na zaakcentowanie swoich słów. – Po prostu unikasz zawsze kontaktów interpersonalnych dlatego mnie dziwi, że coś o nich jednak wiesz. Czyżby w młodości zdarzało ci się bratać z przedstawicielami tak niskiego gatunku jak… reszta świata? – głos złodzieja teraz wyraźnie ociekał ironią. Anuril tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Twoje spostrzeżenia też są całkiem trafne. Masz rację, nie lubię się spoufalać z, jak sam to świetnie określiłeś, niższym gatunkiem. Dlatego obserwuję z dystansu.
- O tak, i wąchasz – dodał Lokijczyk zgryźliwie.
- Co? – nie zrozumiał elf.
- Cóż, chyba musisz mieć bardzo czuły węch. Sprawiasz wrażenie jakbyś wszędzie, gdziekolwiek się znajdujesz wyczuwał gówno – stwierdził dobitnie. – Czasem musi się znajdować mile stąd, a ty i tak je czujesz! To naprawdę niezwykła umiejętność.
- Mieszaj.
- Hę?
- Nie machaj tą łyżką, tylko mieszaj, zaraz się przypali.
Shivu, wyraźnie zbity z tropu, wsadził sztuciec w gotującą się potrawkę i zamieszał. Miał przy tym dość tępą minę, ale zaraz uśmiechnął się pod nosem zauważając, jak elf przejechał dłonią po ustach, jakby starając się pozbyć swego nieodłącznego grymasu obrzydzenia.
- Długo jeszcze? – zapytał Torquen podchodząc do nich wolnym krokiem. Saris wychynął zza niego, a ramiona skrzyżowane na piersi i skrzywione usta bezbłędnie wskazywały kto wyszedł zwycięsko z ich słownej potyczki.
- Pachnie obrzydliwie – poinformował najemnik po chwili, ale szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo krytykować nasze jedzenie – fuknął Shivu zerkając nań spode łba. – Przynajmniej nie jest zwęglone, w przeciwieństwie do tego, co ty nam zaserwowałeś.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i przybrał niewinną minę.
- Tylko tym razem nie zapomnijcie o przyprawach – zastrzegł. – Pan kiedy-byłem-w-wojsku-jadło-się-wszystko – zakpił patrząc wyzywająco na Dreikhennena – może sobie lubić mdłe żarcie, ale ja mam nad wyraz wysublimowane podniebienie, i…
- Spokojnie, już przyprawiłem – mruknął Anuril obojętnie.
- Ja przyprawiłem – sprostował Shivu, nie przerywając mieszania. Elf znieruchomiał i spojrzał na złodzieja marszcząc brwi.
- Ty? – upewnił się. – Jesteś pewien?
- Oczywiście, że tak, przecież pamiętam, co robiłem… – zaczął chłopak ostro i natychmiast umilkł. Przez zapadła grobowa cisza zakłócana tylko trzaskaniem ogniska. – Ty też?
- Aha.
- Kurwa… – złodziej smętnie spojrzał na gotującą się potrawkę. Reszta po chwili podążyła za jego wzrokiem. Ich twarze wyrażały głęboką żałobę.
- Może nie będzie takie złe? – zastanowił się Torquen z nadzieją w głosie.
- Chcesz spróbować?
- Powinniśmy spróbować wszyscy – zadecydował. – No wiecie, jesteśmy w końcu taką jakby drużyną, nie? Wspólnie stawiamy czoła niebezpieczeństwu, pilnujemy nawzajem swoich pleców, a do walki ze wszystkim co może zaszkodzić naszemu zdrowiu stajemy ramię w ramię.
Saris parsknął lekceważąco.
- Nie jesteśmy żadną druży… – przypomniał sobie ich ostatnią kłótnię i postanowił ugryźć się w język. Zdecydował, że może bezpieczniej będzie ustąpić mężczyźnie w tej kwestii. – Dobra, dawać tą miskę – burknął. – A wy nawet nie próbujcie się migać, to wasza wina! – dodał groźnie, widząc niepewność na twarzach dwóch pozostałych towarzyszy.
I tak, zmuszeni ulec pełnej zapału przemowie najemnika, po chwili wszyscy ściskali w dłoniach miskę z potrawką, obserwując ją pod każdym kątem niczym jadowite zwierzę i wąchając podejrzliwie. Wreszcie na niemy znak Anurila, skinęli do siebie głowami i spróbowali ostrożnie. Dwie sekundy później, niemal jednocześnie, splunęli na trawę.
- Uch… paskudztwo…
- Jesteście pewni, że każdy z was przyprawił to tylko raz…?
- Wiedziałem, żeby tego nie ruszać, teraz nie zabiję tego smaku do wieczora…
- Wody… Saris, podziel się ze mną!
- Spadaj, masz swoją – Dreikhennen oderwał usta od manierki tylko po to, aby odepchnąć Torquena.
- Umrę zanim ją znajdę! – jęknął tamten żałośnie.
- Zawsze tylko obiecujesz… – warknął wojownik, ale podał Riffczykowi swój bukłak. Tamten wyszczerzył się do niego z wdzięcznością.
- Wiesz, że nie potrafisz mi odmówić – mrugnął do kompana zalotnie.
Saris tylko przewrócił oczami. Bogowie, naprawdę mu tego brakowało?!

*

Czarne jak smoła niebo przecięła kolejna błyskawica, a nad trawiastą równiną przetoczył się złowrogi grzmot. Torquen zaklął starając się zapanować nad spanikowanym koniem. Dlaczego to zawsze jemu musiała się trafiać najbardziej tchórzliwa chabeta?! Wiatr zszarpnął mu z głowy kaptur, ale nie starał się go nawet poprawiać – przy szalejącej wichurze nie miało to większego sensu, zresztą i tak przemókł już do suchej nitki. Był przemarznięty i zmęczony – prawdopodobnie zbliżała się już północ, ale nie mieli gdzie się zatrzymać, rozkładanie namiotów nie miało sensu w tych warunkach, a wszędzie, jak okiem sięgnąć, otaczało ich jedynie morze trawy, nie było nawet większego kamienia, który mógłby posłużyć im za osłonę. Zapowiadała się długa, nieprzyjemna i cholernie mokra noc.
- Tam chyba coś jest! – wrzasnął Shivu, starając się przekrzyczeć burzę.
- Budynek! – potwierdził Anuril, gdy ciemność ustąpiła na chwilę przy kolejnym rozbłysku. Najemnik spojrzał we wskazaną przez nich stronę i po chwili sam dostrzegł jakiś niewyraźny kształt.
- Co to za cholerstwo?! – zdziwił się. – Na środku tego pustkowia?!
- Kogo to obchodzi! – Saris skierował wierzchowca w tamtym kierunku. – Może będziemy mogli się tam schronić! Wolę zaryzykować dziwny budynek, niż zostanie trafionym przez piorun!
Wszyscy zgodzili się bez słowa i po chwili już gnali na złamanie karku w siekącym deszczu.
Budowla okazała się opuszczona i chyba bardzo stara, wzniesiona z grubo ciosanego kamienia. Przy ostrych rozbłyskach dało się dostrzec liczne szczeliny i jakieś płaskorzeźby, potężne, dwuskrzydłowe drzwi – spróchniałe, lecz wciąż solidne – przywodziły na myśl świątynię, podobnie szerokie kolumny. Kiedy wspólnym wysiłkiem udało im się wreszcie otworzyć wrota, wnętrze potwierdziło ich przypuszczenia. Wysoki, łukowaty sufit, resztki rozlatujących się ławek, a w centralnej części kamienny stół na podwyższeniu przypominający ołtarz. Dało się też dostrzec resztki rzeźb, wszystkie jednak zostały rozbite i nie sposób było stwierdzić, co kiedyś przedstawiały. Gdy wpuścili do środka silny podmuch wiatru, ogromne kandelabry zakołysały się ciężko. Atmosfera także kojarzyła się z miejscem obrzędów religijnych – wzniosła i ponura cisza, zatęchłe powietrze oraz ta typowa dla takich miejsc, groźna sugestia obecności czegoś wielkiego i potężnego, która jeżyła włosy na karku. Niezależnie od stopnia uznawanego miłosierdzia danego bóstwa, jego ogrom i siła zawsze działały zawsze tak samo przytłaczająco. Nie ważne czy w danym budynku wyznawano łagodną opiekunkę przyrody, czy krwawego boga wojny, zawsze wyczuwało się tę samą groźbę i w efekcie czuło się tak samo małym, śmiertelnym i nic nie znaczącym odpadkiem.
Dlatego Torquen zrezygnował z religii i wierny swoim poglądom, czy też ich braku, jak niektórzy woleli twierdzić, zażarcie unikał świątyń. Mając jednak do wyboru włóczenie się po płaskiej jak blacha równinie podczas burzy, wolał przystać na tę alternatywę. Przynajmniej nie było tutaj kapłanów, których uważał zawsze za jeden z głównych powodów dlaczego miejsca modlitw są takie odstręczające.
- Możemy użyć tych ławek, żeby rozpalić ogień – zauważył Anuril. – Będziemy mogli się ogrzać i wysuszyć ubrania, pomieszczenie jest na tyle duże, że dym nie powinien przeszkadzać.
Faktycznie, chociaż nie było okien poza niewielkimi wylotami u samej góry, niewielkie ognisko było dobrym pomysłem. Szybko więc oporządzili zmęczone konie i zostawili je, wciąż niespokojne, stłoczone w rogu pomieszczenia, a sami zaczęli przygotowywać drewno. Tak jak się spodziewali, nadpróchniałe i nadżarte przez korniki meble łatwo ustępowały pod kopniakami, tak że nie potrzebna była nawet pomoc niewielkiego toporka, który wozili ze sobą na wypadek takich sytuacji. W jukach znaleźli jeszcze trochę podpałki, która dzięki bogom – czy czegokolwiek innemu – nie zamokła podczas deszczu, więc po paru chwilach siedzieli już na swoich posłaniach wokół wesoło trzaskającego ogniska. Jego ciepły blask zdołał nawet trochę uprzyjemnić mroczną świątynię. Torquen ściągnął wreszcie przemoczoną koszulę. Woda dosłownie z niej ciekła. Skrzywił się lekko i wykręcił ją, krople ciężko uderzyło o kamienną podłogę odbijając się echem od grubym ścian. Westchnął i odwrócił się do swoich rzeczy chcąc znaleźć coś relatywnie suchego, ale wtedy napotkał spojrzenie Sarisa. Ten oczywiście, gdy tylko został przyłapany na przyglądaniu się błyskawicznie odwrócił głowę. Najemnik wyszczerzył się na ten widok i chwilowo zdecydował się tylko na narzucenie na ramiona grubego koca. Przysunął swoje posłanie bliżej wojownika i usiadł obok niego upewniając się, że będzie miał dobry widok na jego odsłonięte ciało. Ten jednak wydawał się teraz całkowicie pochłonięty odpinaniem sprzączek kurtki. Zdawał się to robić szczególnie powoli, żeby jak najdłużej mieć wymówkę przed podnoszeniem głowy.

*

Shivu czuł się dziwnie. Jasne, atmosfera w świątyniach zawsze była raczej przytłaczająca, a szalejąca na zewnątrz burza bynajmniej nie łagodziła mrocznego wrażenia, ale tutaj… chodziło o coś więcej. Konie zdawały się to wyczuwać. Oczywiście, bały się grzmotów, ale jego srokata klaczka, którą nabył niedawno, do tej pory zachowywała się całkiem spokojnie, a teraz widział jak wyraźnie się trzęsie i parska niespokojnie.
Coś unosiło się w powietrzu, i nie chodziło o dym, ani kurz. Co jakiś czas przechodziły fale nienaturalnego chłodu, miał wrażenie, że czuje widmowy dotyk na odsłoniętym karku. Zapach wilgoci, spróchniałego drewna i ogniska mieszał się z czymś innym, obcym i trudnym do nazwania. Przyprawiało go to o gęsią skórkę.
Po chwili zastanowienia wyciągnął dość długi kawałek deski z ognia i uniósł jak pochodnię, po czym skierował się w głąb pomieszczenia.
- Gdzie idziesz? – zdziwił się Torquen.
- Nigdzie – odparł nawet nie patrząc w jego stronę – Rozejrzeć się – wyjaśnił odchodząc poza okręg światła.
Stąpał ostrożnie po zasłanej gruzem podłodze. Martwe oczy z fragmentów rozbitych rzeźb wpatrywały się w niego oskarżycielsko. Jakiekolwiek bóstwa były tu wielbione, musiały porządnie wkurzyć swoich wyznawców, bo wszystko, z wyjątkiem ołtarza, było zupełnie zdemolowane. Nie wyglądało to na zwykły rabunek, bo wśród kamieni i spróchniałych desek leżały także cenne ozdoby, zaśniedziałe złoto wyglądało zza zwaliska śmieci niemrawo odbijając żółty blask zaimprowizowanej pochodni. Coś takiego pewnie można by drogo sprzedać, ale jakoś nie miał ochoty wynosić niczego z tego miejsca. Skoro do tej pory nikt tego zrobił, pewnie była jakaś przyczyna.
Podszedł do ściany i przybliżył do niej płonące polano. Płaskorzeźby pokrywające ją zatarły się trochę przez czas, ponadto w wielu miejscach były rozbite, jakby ktoś próbował usunąć je waląc w nie z furią jakimś ciężkim narzędziem. Ostrożnie dotknął palcami chłodnego kamienia i przesunął się wzdłuż, starając się cokolwiek odczytać. Kawałek dalej wzór był odrobinę bardziej wyraźny, ostrożnie odgarnął brud i przyjrzał się scenie marszcząc brwi. Rzeźba przedstawiała jakiegoś dziwnego stwora, zdecydowanie nie przypominającego żadne ze znanych mu bóstw. Sylwetka była humanoidalna, lecz ramiona nienaturalnie długie i wyglądało na to, że zakończone trzema, długimi szponami. Do tego cienka i giętka niczym u węża szyja i coś co wyglądało na ogon. Szczegóły twarzy zatarły się zbyt bardzo, aby stwierdzić, czy wyglądała jak u człowieka, ale głowę wieńczyły zwinięte, niczym u barana, rogi. Tuż pod owym stworem dało się dostrzec inne postacie, tym razem zdecydowanie ludzkie. Wszystkie nagie i splecione ze sobą, jakby podczas orgii.
- Znam kilka lepszych miejsc, jeśli masz ochotę pooglądać cycki.
Shivu drgnął przestraszony i odwrócił się gwałtownie. Torquen stał tuż za nim, krzyżując ramiona na piersi i uśmiechając się krzywo.
- Bardzo śmieszne – fuknął złodziej oświetlając twarz najemnika pochodnią.
- Wracaj do ogniska – zaproponował mężczyzna. – Jesteś cały przemoczony.
- Czasami godzinami stałem na deszczu, przyzwyczaiłem się. Nie masz nic ciekawszego do roboty? Oglądanie jak Saris się przebiera, czy coś? – zakpił.
- Dla jasności – najemnik uniósł palec w górę – to on pragnie mnie, nie odwrotnie – stwierdził twardo.
- Ta, jasne – mruknął chłopak ironicznie, odwracając się z powrotem do wizerunku na ścianie. – W tym miejscu jest coś przerażającego – stwierdził cicho.
- Oczywiście, to świątynia – zgodził się Riffczyk.
- Nie mówię o tym. Nie ma tu żadnych zwierząt, polnych szczurów szukających schronienia, zbłąkanych ptaków…
- Pochowały się.
- Nie ma nawet pająków – nie ustępował Shivu.
- Nie powiem, żeby mi ich brakowało – Torquen wzruszył ramionami, łotrzyk tylko przewrócił oczami.
- Konie są niespokojne – dodał.
- Mój koń jest zawsze niespokojny, boi się własnych pierdnięć – na najemniku żadne argumenty zdawały się nie robić wrażenia. – Myślę, że nazwę go Chojrak Drugi, na cześć Chojraka Pierwszego, który zwiał podczas naszej małej przepychanki na moście. Co o tym myślisz?
- Tak… – mruknął chłopak nie zwracając na niego większej uwagi. – Bardzo ładnie – przyświecając sobie płonącym polanem przesuwał się dalej wzdłuż ściany. Dotarł do podobnej sceny co poprzednio, ale tym razem przedstawieni ludzie ze sobą walczyli. Nad nimi, w miejscu gdzie poprzednio znajdowała się potworna istota ziała dziura, ktoś wyraźnie chciał się pozbyć podobizny rozbijając fragment dzieła młotkiem, lub czymś podobnym. – Naprawdę nie czujesz w tym miejscu niczego dziwnego? – zapytał po chwili.
- Czuję dym i kurz – odparł mężczyzna. – Czuję się też całkiem zmęczony i trochę głodny, chociaż wspomnienie zdolności kulinarnych któregokolwiek z nas skutecznie odbiera mi apetyt… a ty, co takiego czujesz?
- Po prostu… – Shivu nie spojrzał na niego. – Nie podoba mi się tu.
- Cóż, w innych warunkach nie miałbym nic przeciwko, gdybyś nocował na zewnątrz, ale tak się składa, że w tym momencie jesteś dla nas wart całkiem sporo pieniędzy i szkoda by było, gdyby pół miliona złotych franków piorun strzelił, dosłownie. Poza tym, całkiem cię lubię, twoje towarzystwo jest miłą odmianą po spędzaniu czasu z tamtymi dwoma – dodał gestykulując w stronę ogniska.
Złodziej nie odpowiedział, wciąż skupiony na płaskorzeźbach, sunął powoli do przodu. W końcu natrafił na coś niespodziewanego i zatrzymał się. Towarzyszące wcześniej uczucie nienaturalnego chłodu i niepokojącego, widmowego dotyku nasiliło się, zdawało się dochodzić właśnie z tego miejsca.
- Drzwi – mruknął z lekkim zdziwieniem.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś mistrzem dedukcji – Torquen uśmiechnął się kąśliwie. – Skoro już dokonałeś wiekopomnego odkrycia może wrócimy do ogniska? Jest zimno, a poza tym Saris już pewnie tęskni za widokiem mojego ponętnego ciała, a będąc dobrym człowiekiem nie chcę odbierać mu przyjemności…
Lokijczyk słuchał owej paplaniny jednym uchem, całą uwagę poświęcając nowemu odkryciu. Wrota były całkiem spore, po bokach ozdabiały je smukłe kolumny. Na ich szczytach ustawione były czaszki. Podejrzanie bardzo przypominały ludzkie. Przełknął ślinę i uniósł pochodnię trochę wyżej, aby oświetlić wyryte w kamieniu znaki, ułożone w łuk nad szczytem drzwi. Wyglądały na jakieś starożytne runy.
- Ciekawe, co tu pisze – zastanowił się na głos.
- Cóż, sądząc po czaszkach, wątpię żeby było to coś w stylu „zapraszamy na darmowe wino i najlepsze precle w mieście” – stwierdził najemnik. – Pewnie jakaś wariacja na temat „nie wchodzić,bo umrzesz marnie a uwięzione tam bestie zeżrą twoje genitalia”.
- Droga do zbawienia wiedzie przez piekło – szepnął Shivu, a Riffczyk spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Potrafisz to przeczytać? – zapytał zaskoczony.
Złodziej nie odpowiedział, przełknął tylko ślinę, czując jak włosy na całym ciele stają mu dęba. Sęk w tym, że nie potrafił. I nie przeczytał. Usłyszał to, dziwny, chóralny głos w swojej głowie, głęboki i przerażający. Nie potrafił oderwać wzroku od symbolu przedstawionego na drzwiach. Dwa okręgi, mniejszy wpisany w ten drugi, a z większego wychodziło pięć promieni, zakrzywionych niczym sierpy. W centrum tkwił niewielki kamień, gdy zbliżył do niego dłoń zaczął pulsować różnymi kolorami, żółtym, czerwonym, zielonym… Dotknął go, a wtedy wrota wydały dziwny pomruk i uchyliły się. Cofnął się o krok i skierował światło na najemnika. Ten stał i wpatrywał się w to z rozdziawionymi ustami.
- To ci dopiero – mruknął. Po chwili wahania podszedł i zajrzał do środka.
- Nie wiem czy powinieneś tam wchodzić – zaoponował Shivu, czując jak nieprzyjemne sensacje, przeszywające zimno i ulotna obecność jakieś dziwnej zjawy nasila się jeszcze bardziej.
- Spokojnie – Riffczyk uśmiechnął się do niego przez ramię. – To tylko puste pomieszczenie – oznajmił i przekroczył próg. – Nic tu nieeee… – słowa urwały się w połowie, gdy podłoga nagle obsunęła się pod nim i niespodziewanie pochłonął go mrok.
- Torquen! – wrzasnął Shivu przerażony i przyskoczył do wejścia, przyświecając sobie pochodnią. Mężczyzny nigdzie nie było.