Długa droga 6
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 08 2013 23:25:09


Rozdział 6,
o różnicy zdań i rozdziewiczaniu księżniczek


„Powiem tak, i dobrze moje słowa zapamiętajcie. Prawdą jest, że wspólne niebezpieczeństwo i groźba śmierci jednoczy ludzi wszelkiego pochodzenia, ludzi o różnych statusach, nawet różnych nacjach. Ale jeśli naprawdę chcielibyście poznać prawdziwe zjednoczenie, musielibyście raczej ujrzeć armię świętującą zwycięstwo. Powód jest znacznie bardziej trywialny, niż wam się pewnie wydaje. Otóż, tak mnie wieloletnie doświadczenie nauczyło, że rzeczą, co najbardziej zacieśnia więzy i wobec której, w pewnym momencie, wszyscy stają się równi, jest alkohol. Wystarczy wlać go odpowiednio odpowiednio dużo, a oficerowie będą rzygać na równi z szeregowcami, pastuch ze szlachcicem, a i baba z chłopem się wiele różnić nie będą. O, jak ten jegomość u końcu stołu! Wcześniej go nie znałem, teraz – jakbym na brata patrzył.”
Gen. Orvis Dan*


Po przebudzeniu Saris wcale nie miał ochoty gdziekolwiek się ruszać, ale zdawał sobie sprawę, że nie może całego dnia spędzić gapiąc się w drewniany sufit. Nie pierwszy raz znalazł się w sytuacji, w której chęć do życia całkowicie go opuściła. Z jednej strony za każdym razem było gorzej, kiedy po raz kolejny wyrywano mu nawet te najdrobniejsze namiastki bliskich mu rzeczy. Z drugiej jednak… chyba zaczynał się przyzwyczajać. Bolało coraz mniej, coraz bardziej za to wiało pustką.
Wiedział, że tak czy inaczej, musi kiedyś wstać. Że nie mógł po prostu leżeć czekając, aż demony z przeszłości rozszarpią go na strzępy. Nie można przecież umrzeć z żalu, nie tak naprawdę. Chociaż czasem żałował, że nie.
Dlatego musiał wstać, najlepiej już teraz, bo pamiętał, że im dłużej pozwalał sobie na pogrążanie się w rozpaczy, tym trudniej potem zepchnąć ją w głąb siebie. Pozbyć się jej nie dało, ale można ją zdusić na tyle, żeby przetrwać kolejny dzień. Postanowił to właśnie zrobić, nie pozwolić całkowicie ogarnąć się wspomnieniom i tęsknocie za Araenem, wyrzutom sumienia i poczuciu winy. Nie myśleć. Nie rozpamiętywać. Skupić się całkowicie na czymś realnym…
Z zastanowieniem ujął między palce leżącą na stole obok, niewielką strzałkę, którą go otruto. Obejrzał ją dokładnie trzymając pod światło.
Tak. To… jakiś początek, pomyślał. Zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i zszedł do głównej sali. Tam szybko odnalazł wzrokiem swoich towarzyszy i skierował się w ich stronę. Oczywiście głównie dzięki Torquenowi. Wyglądało na to, że nie przejął się szczególnie wczorajszymi wydarzeniami, bo jak zwykle tryskał humorem przekomarzając się chyba właśnie z tym młodym skrytobójcą, Shivu. Wyglądało na to, że dobrze się dogadują, Anuril natomiast jak zwykle nie angażował się w wymianę zdań, spokojnie przyglądając się nowym mapom.
Saris podszedł szybko do ich stolika, na co elf pozdrowił go niedbałym skinięciem głowy, natomiast Torquen umilkł natychmiast, odwracając wzrok.
Cóż, może jednak przejął się odrobinę wczorajszymi wydarzeniami. Dreikhennen udał, że nie zauważa reakcji najemnika i od razu zwrócił się do Shivu, który także mierzył go dość niechętnym spojrzeniem.
- Wiesz jakiej trucizny użyto? – zapytał, wyciągając przed siebie otwartą dłoń ze spoczywającą na niej strzałką.
- Takiej, która cię nie zabiła – odparł chłopak z mieszaniną chłodu i lekkiej kpiny.
- Wiesz kto mógłby się takim posługiwać? – kontynuował Saris niezrażony. – Może wiesz skąd ci ludzie mogą pochodzić, albo komu służyć, albo…
- Dlaczego niby miałbym ci pomagać?
Dreikhennen zamrugał i otworzył usta, ale zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia co takiego powiedzieć, więc szybko je zamknął. Spojrzał na pozostałych towarzyszy, odruchowo szukając u nich wsparcia. Anuril jak zwykle zdawał się zupełnie nieporuszony sytuacją – dalej przeglądał mapy, co jakiś czas popijając cienkie wino z glinianego kubka. Torquen natomiast wyraźnie go ignorował. Po lekko zaciśniętych ustach widać było, że jest wściekły.
- Wcale nie potrzebuję waszej pomocy – fuknął w końcu Saris ze złością. W jego głowie zdanie to brzmiało znacznie lepiej, niż wyszło w rzeczywistości, ale starając się nie tracić dobrej miny zacisnął strzałkę w pięści i wypadł z pomieszczenia nie oglądając się na swoich kompanów.
- Możesz przestać ostentacyjnie gapić się w ścianę. Już wyszedł – zauważył Anuril, nie podnosząc głowy znad map. Riffczyk parsknął cicho w odpowiedzi, ale wyraźnie milczał zbyt długo, bo nie minęło kilka sekund, aż wypalił:
- On ma jakąś obsesję! To tylko jakiś głupi wisiorek, dlaczego nie może po prostu pogodzić się ze stratą? Życie ciągnie się dalej!
- To chyba dobrze, że się tym przejmuje? Wiesz, przynajmniej nie próbował cię zabić za coś bezwartościowego – podsunął Shivu.
- O tak, wielkie pocieszenie – zakpił Torquen. – Prawie zginąłem, ale nie przez zwykłą błyskotkę – przez sentymentalnie znaczącą błyskotkę! Żałuję, że nie zostawiłem go tam na podłodze – dodał burkliwie.
- Po prostu za bardzo go lubisz – stwierdził Anuril poważnie.
- Lubię? – żachnął się najemnik. – Nie znosiłem go już wcześniej, a po tym co zrobił…
-…Niosłeś go na rękach przez pół miasta – przypomniał mu łucznik spokojnie, po raz pierwszy odrywając wzrok od rozłożonych na stole papierów.
- To wcale nie było tak daleko! – zaperzył się mężczyzna, nim zdał sobie sprawę, że to dość głupie usprawiedliwienie. – Zresztą zrobiłem to tylko i wyłącznie dla pieniędzy, bez niego nie odstaniemy nagrody – dodał po chwili i chociaż to brzmiało znacznie bardziej racjonalnie, to w dziwny sposób nie był w stanie wytrzymać wlepionych w niego krystalicznie niebieskich oczu elfa, więc w końcu odsunął własne krzesło i skierował się do wyjścia.
- A ty gdzie? – zdziwił się złodziej odprowadzając go wzrokiem.
- Do miasta – mruknął w odpowiedzi. – Umówiłem się z chłopem z wioski niedaleko, że przyprowadzi dzisiaj na targ konia, którego zamierza sprzedać. I chyba poszukam też własnego namiotu.
- Pójdę z tobą – zaoferował Shivu wstając od stołu. – Potrzebuję jeszcze kilku rzeczy.
- W porządku – Torquen uśmiechnął się do niego lekko. – Możemy się potem trochę powłóczyć po mieście, i tak nie mamy wiele do roboty. Chcesz iść z nami, Anuril?
- Zrezygnuję – odparł elf krótko.
- Domyślałem się, że rozrywki pospólstwa takie jak jarmark cię nie zainteresują, ale co masz lepszego do roboty?
- Lepszego niż przepychanie się przez śmierdzący tłok z irytującym gadułą, który zatrzymał się na poziomie rozwoju dziesięciolatka, u boku? – łucznik uniósł brwi sceptycznie. – Przychodzi mi na myśl wiele bardziej pociągających rozrywek. Siedzenie tutaj. Siedzenie w swoim pokoju. Siedzenie… dajmy na to, w ponurych lochach i czekanie na śmierć. Naprawdę, większość opcji, które przychodzą mi do głowy plasuje się wyżej na skali spędzania wolnego czasu, od spędzania go z tobą.
Torquen wydął lekko usta, chociaż nie wyglądał na szczególnie obrażonego.
- Zacząłem się zastanawiać, czy nie jesteś jakoś spokrewniony z Dreikhennenem, obaj potraficie być równie czarujący – stwierdził. – Ale ty jeszcze przynajmniej nie zgodziłeś się na zrobienie ze mnie żywej tarczy, więc chyba jednak lubię cię bardziej – dodał po chwili zastanowienia. – A poza tym, zacząłeś się do mnie odzywać! Wygląda na to, że jesteśmy na dobrej drodze do nawiązania pięknej przyjaźni!
- Nie wydaje mi się – Anuril spojrzał na niego chłodno. – I chyba macie coś do załatwienia.
- Mamy – potwierdził Shivu ciągnąc najemnika za rękaw. – Chodźże.
- Czekaj, nie skończyłem rozmawiać!
- Ty nigdy nie kończysz rozmawiać!
Torquen otworzył jeszcze usta, żeby coś dodać, ale w końcu zrezygnował i dał się pociągnąć na zewnątrz, gdzie powitało ich jaskrawe słońce i chłodne powietrze. Przeszli przez niewielki plac pod karczmą i skręcili w jedną z uliczek prowadzących do dużego rynku w centrum.
Lon Emis było całkiem ładnym miastem, średniej wielkości, nieźle utrzymanym i dość tłocznym, choć to ostatnie mogło być spowodowane tym, że miały tu teraz miejsce dni handlowe. Po pokrytych kocimi łbami uliczkach przechadzało się sporo ludzi, większość w prostych lecz schludnych ubraniach, prawdopodobnie tutejsi, ale zdarzali się też przesadnie wystrojeni kupcy i, jak wszędzie, sporo żebraków.
Najemnik zaczął pogwizdywać cicho pod nosem przyglądając się tutejszej architekturze. Piętrowe domy stały w równych szeregach, wszystkie dość solidne, ale bure i w gruncie rzeczy, bardzo do siebie podobne. Dlatego szybko znudziło mu się obserwowanie zarówno nich, jak i ich mieszkańców wychylających czasem się z okien. Przeniósł więc spojrzenie na swojego towarzysza, który w milczeniu kroczył u jego boku.
Młody złodziej… czy też skrytobójca… zdawał się jakby bardziej pewny siebie, odkąd odzyskał swoje rzeczy. I należało przyznać, że mimo drobnej sylwetki i delikatnej urody, teraz wcale nie wyglądał bezbronnie. Znów miał na sobie głęboką czerń – od miękkich, sięgających do kolan butów, aż po czubek szerokiego kaptura. Cały jego strój wykonano z lekkiego i delikatnego materiału, który pozwalał mu się poruszać bezszelestnie i nie ograniczał ruchów. Ponadto dobrze skrywał liczne, drobne paski do których przymocowano małe noże do rzucania. Torquen naliczył ich szesnaście, ale domyślał się, że jest ich więcej. Przy pasie łotrzyk nosił bełty – lżejsze i krótsze niż tradycyjne. Fakt, że kuszy nie było nigdzie w zasięgu wzroku wcale nie uspokajał.
- Co jest? – zapytał po chwili Shivu zerkając na towarzysza pytająco.
- Hm?
- Pytam, czy wszystko w porządku. To dość niepokojące, kiedy od twojej strony nie dobiega żaden dźwięk – wyjaśnił.
- Och. Po prostu się zamyśliłem – odparł wzruszając ramionami i zgrabnie uskoczył z drogi jakiegoś konnego strojnisia.
- Zamyśliłeś? – chłopak uniósł brwi sceptycznie. – A to niespodzianka – stwierdził uśmiechając się złośliwie kącikiem ust.
Torquen prychnął rozbawiony i trącił go lekko łokciem.
- Chyba towarzystwo naszych dwóch, jakże życzliwych kompanów źle na ciebie wpływa. A wydawałeś się taki słodki.
- Słodki? – powtórzył złodziej z powątpiewaniem.
- Aha – potwierdził mężczyzna pewnie. Zbliżali się już do rynku, o czym świadczył narastający hałas i gęstniejący tłok. – Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, myślałem, że jesteś dziewczyną – przypomniał sobie patrząc na jego twarz o ładnych, drobnych rysach, gładkiej skórze i dużych oczach w kolorze chabrów.
- I… to znaczy, że powinien być miły?
- Nie, po prostu… – najemnik przystanął na chwilę, szukając wzrokiem miejsca, gdzie umówił się wczoraj z chłopem mającym sprzedać mu konia. – Trochę ciężko uwierzyć, że jesteś skrytobójcą.
- Nie jestem – przypomniał Shivu. – Jestem złodziejem, pamiętasz?
- No niby tak, ale wciąż… to i tak kojarzy się raczej z podejrzanymi, zarośniętymi typami o kaprawych oczkach.
- Uwierz mi, ktoś kto wygląda na przestępce, nie jest dobrym przestępcą. Od razu wzbudza podejrzenia.
- Och, bo ty za to wcale nie wzbudzasz podejrzeń swoim strojem.
- Dużo ludzi ubiera się na czarno.
- A ilu z nich nosi przy sobie cały arsenał noży…?
- Zwykle w miastach nie noszę ich na widoku. Ale odkryłem, że są dobrym atutem przy targowaniu się. Przynajmniej traktują mnie poważnie, a zwykle zachowywali się, jakby mieli do czynienia z idiotą.
- Mówiłem – Torquen szybkim ruchem zgarnął jabłko z jakiegoś straganu, nie zwalniając kroku ani na chwilę. – To przez to, że wyglądasz jak dziewczyna.
- To, że porzuciłem zawód skrytobójcy, nie znaczy, że nie jestem w stanie skręcić ci teraz karku tak, żeby nawet nikt się nie zorientował – powiedział Shivu poważnie, rzucając rozmówcy groźne spojrzenie. Ten poczuł, jak przełykany kawałek owocu staje mu w gardle.
- Żartujesz prawda? – zapytał niepewnie, wciąż z pełnymi ustami.
- Nie – odparł chłopak ze słodkim uśmiechem. – Naprawdę mogę to zrobić. Ale nie zrobię.
- Lubisz mnie jednak, co? – wyszczerzył się najemnik, szybko odzyskując pewność siebie i nim złodziej zdążył odpowiedzieć, chwycił go za ramię ciągnąc przez tłum. – To tu, już widzę tego faceta! – oznajmił, a Shivu odpowiedział tylko stłumionym przekleństwem.
Zwykle jego niski wzrost mu nie przeszkadzał, jednak teraz sprawiał, że miał twarz na wysokości na jakiej znajdowała się pierś przeciętnego człowieka, przez co nikt go nie zauważał. Z tego powodu wiąż ktoś na niego wpadał, ocierał się, czy nieuważnie uderzał ramieniem w nos, a on mógł jedynie zaznaczać swoją obecność głośnymi obelgami. Niestety nikt nie zwracał na nie większej uwagi, a kiedy w końcu razem z Torquenem przedarli się przez największy tłok i skierowali w stronę niedużej fontanny, Shivu był wymięty, rozczochrany i poobijany, zdołał jednak rzucić towarzyszowi iście mordercze spojrzenie. Ten niestety tego nie dostrzegł, ponieważ sprężystym krokiem podszedł do pulchnego wieśniaka w lnianej koszuli niemożebnie upapranej tłuszczem, trzymającego na sznurku niespokojnie drobiącego w miejscu gniadosza. Mężczyźni pozdrowili się w kilku słowach i przeszli do targowania, więc młody złodziej, wciąż lekko poirytowany, stanął z boku ze skrzyżowanymi ramionami. Koń, będący aktualnie powodem gwałtownej wymiany zdań żywo gestykulujących właściciela i nabywcy, zwrócił łeb w stronę lekko znudzonego skrytobójcy.
Shivu mógłby przysiąc, że ta paskudna chabeta spojrzała na niego z politowaniem. Chłopak wydął lekko usta i znowu zaklął, kiedy jakiś korpulentny jegomość wszedł prosto na niego, jakby zupełnie go nie zauważył, sprawiając że drobny złodziej niemal się przewrócił.
- Widzę, że bycie „niedostrzegalnym cieniem” ma też swoje wady – zauważył Torquen wesoło po chwili, podchodząc do kompana, teraz już samemu trzymając swego nowego wierzchowca na sznurku.
- Spadaj – fuknął chłopak, odruchowo wygładzając czarny strój i starając się przyjąć godną minę. Najemnik zaśmiał się na ten widok, ale darował sobie dalsze komentarze.
- Spokojnie, też nie mam zamiaru się tu niepotrzebnie kręcić – powiedział tonem pocieszenia. – Znajdziemy szybko co trzeba, a potem możemy wrócić do karczmy – zaproponował, przyjacielskim gestem kładąc dłoń na ramieniu złodzieja, który wyprężył się lekko na ów gest i spojrzał na kompana nieufnie. Ten jednak zdawał się tego nie zauważyć. Swojemu nowemu wierzchowcowi podsunął ogryzek kradzionego jabłka. Koń przyjął podarek łypiąc na nowego właściciela podejrzliwie i gdy tylko skończył przeżuwać spróbował ugryźć dłoń mężczyzny, który usiłował pogłaskać go po chrapach.
- Zaraza – mruknął Torquen cofając się szybko, cudem unikając mocnych zębów. – Wredna chabeta – stwierdził.
Shivu nie odezwał się, chociaż tym razem zgadzał się z towarzyszem całym sercem.

*

Anuril zszedł po schodach, udając że nie dostrzega oblepiających go ze wszystkich stron spojrzeń. Zdążył się już przyzwyczaić, że przyciąga uwagę, nawet teraz, bez swoich długich włosów… Trochę mu ich brakowało, ale zdawał sobie sprawę, że wciąż wygląda dobrze, a dla większości tych biednych śmieci wręcz zjawiskowo. Nie chodziło nawet o sam fakt, że był elfem. Chociaż ich rasa nie jest może tak często spotykana, to jednak na większości ludzi nie robiły takiego wrażenia, przynajmniej nie tu.
Ale młody Luxuris miał więcej niż typową dla elfów, uderzającą urodę. Miał w sobie dumę i pewien rodzaj pełnej gracji wyniosłości. Coś w jego postawie zawsze dawało szlachetne wrażenie chłodu, uporu i siły i prawdopodobnie właśnie to stanowiło powód, dla którego prości ludzie nie potrafili oderwać od niego wzroku.
Zachowując pełen pogardy wyraz twarzy, łucznik przeparadował przez dość zatłoczone pomieszczenie i zajął wolny stolik w rogu. Nużyło go bezczynne siedzenie w pokoju, a tutaj mógł chociaż zabić czas przyglądając się tutejszej klienteli.
Nie sprawiało mu to więcej satysfakcji, niż sprawiałoby obserwowanie taplających się w łajnie much i miał minę, jakby właśnie to robił.
Kilka kobiet posyłało w jego stronę zalotne uśmiechy, ale te kompletnie ignorował. Za to chwilę dłużej zatrzymał wzrok na młodym chłopaku, który zerkał na niego zza baru. Był szczupły i jasnowłosy, a gdy Anuril przyłapał go na przyglądaniu się, natychmiast oblał się rumieńcem i zaczął nerwowo polerować szklanki.
Elf obserwował go jeszcze chwilę, lekko rozbawiony tym zmieszaniem. Zastanawiał się, czy pracownik tawerny zareagował w ten sposób, bo przez głowę przeszły mu jakieś nieprzystojne myśli pod kątem łucznika? Nawet jeśli, Luxuris i tak szybko stracił zainteresowanie. Dzieciakowi dużo brakowało do sprostania jego wysokim standardom.
Drzwi gospody otwierały się i zamykały, to wpuszczając, to wypuszczając przeróżnych ludzi, aż w końcu do środka wrócili towarzysze Anurila.
Torquen, ze swoją nieodłączną, czerwoną chustką pod szyją i zwykłym uśmiechem od razu zaczął się rozglądać po pomieszczeniu – trudno ocenić czy w poszukiwania wolnego miejsca, czy pary najbardziej odsłoniętych cycków. Shivu natomiast niemal od razu dostrzegł przy stole łucznika. Skrytobójca był zdaniem elfa znacznie lepszym kompanem od Torquena. Trochę złośliwy, ale zdecydowanie nie tak głośny, nie narzucał swojego towarzystwa i do tego był, w przeciwieństwie do najemnika, całkiem inteligentny. Dzięki temu Anuril zdobył się nawet na delikatne skinięcie głową, w łaskawym przyzwoleniu aby dwaj mężczyźni się do niego przysiedli. Najemnik oczywiście pewnie i tak uraczyłby go swoim towarzystwem, niezależnie od protestów, ale Shivu podziękował za to lekkim uśmiechem.
- Straszny jest tłok! – zauważył Riffczyk, bez skrępowania rozwalając się na drewnianej ławie obok elfa.
- Uwaga trafna, ale jak zwykle oczywista i zbędna – odparł chłodno.
- Odpowiedź jak zwykle nadęta i wyniosła jak chuj – odparował Torquen, nie tracąc dobrego humoru. – Czy ty się w ogóle czasem rozluźniasz? Czy tobie też pal utkwił w tyłku na stałe?
Anuril tylko zmrużył oczy i skrzywił bardziej swoje kształtne usta, nie siląc się nawet na odpowiedź. Nauczył się ignorować tak niskie zaczepki. Czasem na nie odpowiadał, jeśli akurat wydawało mu się to interesujące, teraz jednak nie miał ochoty na słowne utarczki. A już na pewno nie z najemnikiem, któremu wyraźnie brakowało towarzystwa Sarisa i musiał sobie jakoś wynagrodzić brak stałych kłótni z nim.
- Cóż, uznam tą minę za „tak” – stwierdził Torquen po chwili, wyraźnie zawiedziony brakiem reakcji. – Hej, a co powiecie żeby się dzisiaj trochę rozluźnić? Wszystkim nam się przyda, a nic tak dobrze nie zacieśnia więzów jak wspólna zabawa wieczorem i wspólna niedola nad ranem!
- Nie jestem pewien, czy chcę cokolwiek z tobą zacieśniać – zauważył Anuril. – Ale niech będzie. Obawiam się, że twojego towarzystwa i tak nie uniknę, a być może alkohol pomoże mi przytępić zmysły i ułatwi ignorowanie twojej żałosnej paplaniny.
- Hm, nie jest to odpowiedź na którą liczyłem, ale może być i taka – machnął ręką najemnik. – Shivu? Wystarczy, że powiesz „tak”, obrażanie mojej skromnej osoby możesz pozostawić w domyśle.
- Właściwie to… – złodziej zmieszał się wyraźnie. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – stwierdził, nerwowo odwracając wzrok.
Elf obserwował to z lekkim rozbawieniem. Chłopak potrafił być na swój sposób uroczy, a jednocześnie czasem przyprawiał swoich towarzyszy o zimne ciarki. Tak jak wczoraj, gdy wrócił już ze swoim sprzętem i Torquen próbował znaleźć coś w jego sporej torbie na ramię. Shivu wyraźnie się wtedy zdenerwował, ale nie wybuchnął gniewem. To zresztą pewnie wyglądałoby raczej zabawnie, przy jego drobnej sylwetce i delikatnej urodzie. Zamiast więc pozwalać sobie na żywiołową reakcję, cichym, bezbarwnym tonem, jakiego wcześniej u niego nie słyszeli, opowiedział o zawartości flakonów i pudełeczek ukrytych w tej torbie. Z mdlącymi szczegółami opowiadał o konsekwencjach, jakie wywołałby najmniejszy kontakt ze skórą, niektórych z tych substancji i głębokie poparzenia należały do tych przyjemniejszych.
Anuril pamiętał dobrze, jak kolor wolno odpływał z twarzy najemnika, w miarę jak słuchał tego mrożącego krew w żyłach wykładu, i jak ostatecznie oddaje torbę, tak ostrożnie, jakby w środku kotłowało się stado jadowitych węży. Uwadze łucznika nie uszedł też fakt, że mężczyzna dalej stara się trzymać w bezpiecznej odległości od tych morderczych substancji.
- A to niby dlaczego? – Torquen zdawał się wręcz oburzony odmową. – To jakiś honorowy kodeks skrytobójców? Nie pijecie alkoholu, żeby przypadkiem nie zaaplikować śmiertelnego strzału złej osobie?
- Nie – fuknął. – I nie jestem skrytobójcą – wytknął po raz któryś z kolei, zerkając na najemnika z ukosa urażonym wzrokiem.
- Więc? – Riffczyk rozłożył ręce w geście niezrozumienia. - Nie rozumiem co innego może być przyczyną odmowy…
- Uwierz mi, jest tysiąc powodów dla których ktoś może nie chcieć się z tobą upijać, nawet nie wiem gdzie miałbym zacząć – przerwał mu Anuril, ale nie oderwał chłodnego, badawczego wzroku od Shivu. Ten wyraźnie walczył ze sobą, żeby nie skulić się pod przeszywającym spojrzeniem krystalicznie niebieskich oczu. – Ale w tej sytuacji, o dziwo, nie ty jesteś problemem – stwierdził elf. Zachowywał swój zwykły, suchy i obojętny ton, ale nie mógł zaprzeczyć że cała sytuacja go bawiła. – Nasz mały, zabójczy kolega się wstydzi – zauważył, pozwalając sobie na bezlitosną kpinę, za co został nagrodzony miażdżącym spojrzeniem ślicznych, chabrowych ślepi. – Albo ma bardzo słabą głowę, albo nigdy wcześniej nie pił, i boi się, że się skompromituje.
Lekkie wygięcie delikatnych ust zdradziło łucznikowi, że się nie mylił.
- O dziwo, chociaż miałem styczność z licznymi truciznami, alkohol do nich nie należał, w każdym razie nie w większych ilościach – wyjaśnił Shivu, starając się przyjąć obojętną minę i krzyżując na piersi ramiona. Nie zmieniało to faktu, że Anuril uśmiechnął się do złodzieja kpiąco. – I niczego się wstydzę! – zastrzegł jeszcze chłopak twardo.
- Więc uznaj to za poszerzanie swojej bogatej wiedzy o zabijaniu – wyszczerzył się Torquen. – Odkryjesz nowy wymiar dla słowa „zgon”.
- Nie bój się, będziemy dla ciebie delikatni – zapewnił elf ze zjadliwym uśmieszkiem nieschodzącym z ust. – Skoro to twój pierwszy raz…
- Och, zamknij się – warknął Shivu rzucając rozmówcy piorunujące spojrzenie. – Nie bądźcie tacy pewni siebie, może sami skończycie gorzej ode mnie – fuknął, a pozostali mężczyźni uśmiechnęli się lekko.
- Nie dowiemy się, dopóki tego nie sprawdzimy – zauważył najemnik, wstając od stołu. – Zaczniemy od czego lżejszego… Lekcja pierwsza – zawsze zaczynaj od słabszych trunków i stopniowo zwiększaj moc, nigdy odwrotnie – zastrzegł, przyjmując mentorski ton, po czym zniknął, aby po jakimś czasie powrócić z butelką taniego wina i trzema, glinianymi kubkami.

*

Anuril miał lekką głową, za to cała reszta ciała zdawała mu się zbyt ciężka. Świat trochę wirował, ale łucznik i tak trzymał się z całej trójki najlepiej. Shivu, z błyszczącymi oczami i dość tępym wyrazem twarzy rozglądał się po pomieszczeniu, natomiast Torquen, z niezwykłym skupieniem, po raz trzeci starał się policzyć zalegające na stole butelki, wciąż jednak zdawało się to przekraczać jego umiejętności.
Było ich tylko pięć.
- Widziszsz… – powiedział w końcu, wyraźnie dając za wygraną i zamiast tego obejmując złodzieja ramieniem. – Picie to świetna zabawa!
- Nie powiedziałbym, że wygląda na rozbawionego. Ale wygląda zabawnie – elf z satysfakcją zdał sobie sprawę, że brzmi znacznie trzeźwiej, niż się czuje.
Chłopak popatrzył nieprzytomnym wzrokiem to na jednego, to na drugiego kompana, wreszcie zamiast odpowiedzi wykonał w ich stronę jakiś obelżywy gest i oparł się czołem o blat stołu.
- To strasznie dziwne… że dopiero dzisiaj pierwszy raz się upiłeś – stwierdził po chwili najemnik w zamyśleniu. – Co w sumie… robiłeś wcześniej?
Anuril miał ochotę wystosować jakąś uwagę na temat tego, że zalewanie się w karczmach nie jest jedyną formą spędzania czasu, ale stwierdził, że to zbyt dużo zachodu.
- Mówiłem – jęknął Shivu nie podnosząc się z blatu. – Szkoliłem się. Ivaan był bardzo… restrykcyjny. Nie pozwalał nam opuszczać posiadłości, chyba, że wysyłał nas na misję.
- Jak księżniczka zamknięta w niedostępnej wieży – wyszczerzył się Torquen. – Macie nawet smoka!
- Ale… się nie wykluł jeszcze – burknął chłopak, wyraźnie zbyt pijany, żeby zareagować na to porównanie.
- Iii… skoro dzisiaj po raz pierwszy się z nami upiłeś… – kontynuował Riffczyk w zamyśleniu – to znaczy, że cię w pewien sposób rozdziewiczyliśmy! Rozdziewiczyliśmy księżniczkę, jak się z tym czujesz, Anuril? – zapytał z kretyńskim uśmiechem. Zaraz jednak skrzywił się i syknął, kiedy drobna pięść złodzieja z zadziwiającą precyzją boleśnie uderzyła we wrażliwy splot mięśni na jego boku.
- Właściwie dlaczego uciekłeś? – zapytał łucznik odwracając uwagę oburzonego Shivu od Torquena. Alkohol chyba podsycił w elfie ciekawość, bo normalnych warunkach, przecież wcale go nie obchodził jakiś niedoszły skrytobójca.
- Po prostu, różnica… zdań. To było dwa… nie. Już prawie trzy lata temu – stwierdził, unosząc się wreszcie ze stołu, aby zajrzeć na dno kubka. Nie znalazł tam już ani kropli alkoholu, ale i tak przechylił naczynie do ust, tak na wszelki wypadek. – Ale to też nie były… łatwe czasy. Podróżowałem sam, musiałem przemieszczać się szybko. Bałem się – mruknął. – Minęło dużo czasu, aż nauczyłem się… zasypiać w nocy, nie nasłuchując. Poza tym byłem dość… zagubiony. Prawie całe życie spędziłem pod okiem Ivaana i nie bardzo wiedziałem jak wygląda… no, świat – machnął ręką, mgliście zdając sobie sprawę, że trochę odbiegł od pytania i że nawet nie wie dlaczego nagle zapragnął się tym podzielić z dwójką, prawie całkiem obcych sobie ludzi.
Anuril przyglądał mu się w zamyśleniu. Zdał sobie sprawę, że są do siebie pod pewnymi względami bardzo podobni. On sam wychowywał się Dahn Varelis, w zupełnie innej rzeczywistości, w innych wartościach, wśród zupełnie innych ludzi. Potem dwa lata spędził w Silthaír, gdzie wszystko zdawało się być wręcz odwrotne, od tego co znał do tej pory. Ale dopiero gdy opuścił także państwo swego ojca, zdał sobie sprawę, jak niewiele jeszcze wie. Jak inny, jak zróżnicowany potrafi być świat zewnętrzny, gdzie wartości potrafiły być płynne, gdzie nigdy nie wiedział co wzbudzi wrogość, a co wręcz przeciwnie. Gdzie w większości przypadków, właściwą rzeczą do zrobienia było to, co pozwala przetrwać.
- A ty? – zapytał Shivu po jakimś czasie, zerkając na łucznika rozmytym wzrokiem. – Dlaczego odszedłeś… ze swojej ojczyzny?
Anuril skrzywił usta mocniej na wspomnienie rodzinnych stron.
- Też można to nazwać różnicą zdań. Pomiędzy mną, a… całą resztą – odparł w końcu wymijająco, lecz rezygnując z pierwszego odruchu ucięcia dyskusji chłodnym „nie twoja sprawa”. – A ty co taki milczący? – zwrócił się w kierunku Torquena. – Już usnąłeś?
- Och, czyżby jednak brakowało ci mego dźwcz… dzięcz.. dźwwii… pięknego głosu? – dokończył postanawiając się trzymać wyrazów łatwiejszych w wymowie.
Elf nie odpowiedział, po prawdzie starając się po prostu odsunąć temat rozmowy od siebie. Z pewnością nie miał zamiaru opowiadać o swojej przeszłości, z dwojga złego wolał już wysłuchiwać pijackiego bełkotu najemnika.
- Powiedz o co chodzi z tą chustką – wybełkotał Shivu, ciągnąc lekko za kawałek czerwonego materiału na szyi mężczyzny. – Czemu zawsze ją nosisz?
- Gdyż to pamiątka po wielce bohater… bohatersssskim czynie, którego dokonałem! – oznajmił, dla zaakcentowania unosząc w górę wskazujący palec. – Pewnego dnia, król… król Shedaru udał się samotnie do lasu. Pech chciał, że w środku dziczy napadła go banda rozbójników. Byłem akurat w pobliżu, podróżując do najbliższego miasta w poszukiwaniu zarobku i dobrej zabawy, być może kryjąc się przed jakąś piękną dziewoją, którą złamane, dziewicze serduszko przemieniło w rządną krwi bestię.
- Gdy usłyszałem hałasy, bez wahania rzuciłem się na pomoc nieznanemu wędrowcowi. W pojedynkę pokonałem całą hordę obdartych zbójów i uratowałem królowi życie. Ten nie miał przy sobie pieniędzy, ani nic, czym mógłby wyrazić swoją wdzięczność, więc urwał kawałek własnego płaszcza i wręczył mi go w ramach podziękowania. Ten właśnie kawałek materiału…
- Gówno prawda – nie wytrzymał Shivu. – Pomijając, że całość brzmi jak jedna wielka bzdura, to zapomniałeś, że głową Shedaru jest królowa. Król nie żyje od dobrych kilkunastu lat!
- Eee, bo byłem wtedy młody? – spróbował jeszcze. – No dobrze, może trochę przesadziłem. I ta historia może tak naprawdę wcale nie być związana z tą chustką…
- I może być od początku do końca wyssana z palca – fuknął Anuril, jednym haustem dopijając zawartość swojego kubka.
- No więc? – nie ustępował złodziej. – Powiesz, jak było naprawdę?
- Mm, może innym razem – wyszczerzył się Torquen wstając od stołu. – Wygląda na to, że nasze butelki opustoszały, należałoby coś z tym zrobić – stwierdził, i nim ktokolwiek zdołał zaoponować, chwiejnym krokiem ruszył do baru.
Shivu jęknął i na powrót opadł twarzą na blat stołu, a elf westchnął ciężko, przymykając oczy i starając się powstrzymać jakoś wirowanie w głowie.





* Gen. Orvis Dan był wybitnym dowódcą, którego sława sprawiła, że stał się także znaczącą postacią na arenie politycznej i jest on często cytowany w źródłach historycznych (i nie tylko). Przytoczoną wyżej wypowiedź wygłosił podczas jednej z wielu wystawnych uczt, w których uczestniczył jako gość honorowy, niechcący wywołując za jego sprawą niewielką burzę.