Running away 22
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 08 2013 17:23:46


Rozdział 22

Klasyczny flashback :D

- Liam!
Myśliwy stał nieopodal chaty, przyglądając się spod oka nadchodzącemu od strony gościńca chłopakowi. Szczerze zaciekawiony, co dziewiętnastolatek może od niego chcieć, wyszedł mu na spotkanie.
- Rainamar, cóż cię do mnie sprowadza? – zapytał myśliwy, siląc się na grzeczność. Półork podszedł do niego, widocznie czymś zdenerwowany.
- Coś ty nagadał mojemu ojcu? – prawie wykrzyczał.
- Co masz na myśli? – Liam udawał wielkie zdziwienie.
- Nie mów, że nie wiesz o co chodzi, kłamco! Ojciec chce mnie posłać do stolicy na nauki! To jest pięć lat, nie rozumiesz tego! – chłopak zupełnie stracił kontrolę nad swoim głosem i krzyczał na myśliwego. Ten jednak pozostawał niewzruszony.
- I co ja mam z tym zrobić? Może powinno mi się zrobić przykro z tego powodu? – zapytał lekceważąco.
Rainamar prychnął jak wściekły kocur i cofnął się nieco. Czuł w sobie wzbierającą coraz bardziej złość, która szukała natychmiastowego ujścia. Musiał być ostrożny.
- Mścisz się za to, że dałem ci w twarz, czy tak? – zapytał chłopak, patrząc wprost w oczy Liama. Myśliwy skrzywił się nieznacznie, lecz trwało to ledwie przez ułamek sekundy. Uśmiechnął się zaraz szeroko i pokręcił głową.
- Powinieneś liczyć się ze zdaniem ojca.
- To nie jest tylko jego zdanie! – upierał się Rainamar, zaciskając pięści. – Powiedz, co mu nagadałeś! Chyba nie przyznałeś się, że oberwałeś ode mnie, bo uderzyłeś Casiusa, ha?
- To akurat nie jest twój interes! Casius to mój syn.
- Nie jest twoją własnością! Nie masz prawa go bić!
- A ty kim dla niego jesteś, że masz zamiar o tym decydować, co? Pilnuj swojego życia, półorku. Przed tobą wielka kariera wojskowa.
Obaj przyglądali się sobie z nieukrywaną złością. Liam już teraz dostrzegał, że z chłopaka nie będzie nic pożytecznego. Był zbyt porywczy i dawał się rządzić swoim emocjom. Nerwową ciszę przerwał w końcu Rainamar.
- Nienawidzę cię.
- Wzajemnie, chłopaku. – odparł Liam, mierząc go wzrokiem pełnym niechęci. Rainamar był nie do zniesienia. Myśliwy nawet nie chciał sobie wyobrażać, co będzie za kilka lat. Nawet Deris nie będzie w stanie go opanować. – Czy mój syn już dowiedział się o tej radosnej nowinie?
- Nic nie jest przesądzone! – oznajmił pewnie młody półork.
- Obawiam się, że jest, Rainamar. Jesteś już dorosłym mężczyzną, poradzisz sobie sam.
- Pożałujesz tego! – odgryzł się chłopak.
- Ciekawe w jaki sposób? Zabijesz mnie? – zaśmiał się Liam, lecz zaraz spoważniał, widząc przepełnione nienawiścią spojrzenie Rainamara. – Jesteś szalony. – przeklął pod nosem i zawrócił.
- Nie bardziej niż ty.
- Idź i poszukaj Casiusa. Powiedz mu, że poszedłem zapolować. Mam dosyć dyskusji z takim szczeniakiem, jak ty. – Liam zakończył rozmowę, zostawiając Rainamara samego przed domem. Chłopak rozejrzał się wokół po czym podążył do stajni. Casius zajmował się swoim łukiem.
- Hej. – rzucił Rainamar, wchodząc do środka.
- Słyszałem twoją… kłótnię z ojcem – powiedział piętnastolatek, nie bardzo wiedząc, jak nazwać zaistniałą między jego przyjacielem a ojcem wymianę zdań.
- Liam wtrąca się w sprawy w które nie powinien. – odparł urażony Rainamar.
Młodszy chłopak tylko wzruszył ramionami. Już dawno przestało go obchodzić, co robi i myśli jego drogi ojciec.
- Naprawdę pojedziesz do stolicy?
- Przecież wiesz, że nie chcę tam jechać! – zaprotestował półork.
- Jeżeli będziesz musiał, pojedziesz.
- Nie rozumiem, dlaczego mi to robią! Nawet mama uważa, że to dobra decyzja! Dla kogo?
- Jak by nie patrzeć, to wielka szansa. – zastanowił się na głos Casius. Obaj spojrzeli na siebie z wyrzutem.
- Szansa! Zależy dla kogo! Widzę, że nawet ty chciałbyś się mnie pozbyć! Ciągle słyszę, że coś robię nie tak! Dziadek mi to powtarza, ojciec jest ciągle niezadowolony… ostatnio nawet mama zaczęła wspominać coś o jakichś zmianach! Powiedz mi, co ja robię źle?
Casius odłożył łuk na stolik, przy którym pracował i podszedł do przyjaciela.
- Ależ z ciebie idiota, Rainamar. Elena i Deris chcą dla ciebie jak najlepiej. Zobacz to wreszcie! Poza tym twój dziadek to stary osioł. – skwitował chłopak.
- Cholerna racja. – przyznał Rainamar, obejmując przyjaciela. – Mimo wszystko, nie chcę stąd wyjeżdżać. Gdybym lubił podróże, robiłbym to.
- Ale interesuje cię wojsko, przecież każdy to widzi. Nie jest tak, że nie możesz zrezygnować z nauk w stolicy.
- Tak, ale…
- Rainamar, chociaż spróbuj. Będziesz zapewne żałował, kiedy tego nie zrobisz. Pomyśl o trochę odleglejszych planach niż tu i teraz. – powiedział młodszy chłopak.
- Czuję się tak, jak gdyby wszyscy podejmowali decyzje za mnie. – stwierdził półork, wciąż nie przekonany co do słuszności tego pomysłu.
- Może musisz się na to zgodzić, żeby w przyszłości sam o sobie decydować? Pomyśl o tym.


End of flashback

***




Zaufanie to odwaga, wierność to siła.
Marie von Ebner-Eschenbach




Obudziłem się wczesnym rankiem. Kark i plecy okropnie mnie bolały. Oczywiście zasnąłem na fotelu. Książkę, którą czytałem znalazłem na podłodze. Na moich kolanach spał w najlepsze wilczek. Rainamar tymczasem wyszedł z pokoju i przystanął, jakby zaskoczony moim widokiem. Miał na sobie tylko bryczesy. Nie zdążył nawet związać włosów.
- Może porozmawiamy? – zaproponowałem, mierząc go wzrokiem.
- Pojawiłeś się w domu. Niespodziewane. – odrzekł drwiącym głosem.
- Przestań. Zachowuj się jak dorosły mężczyzna, Rainamar, a nie jak dziecko, któremu zagrożono zabraniem zabawki.
- Może to nie brzmi dla ciebie zrozumiale, ale jesteś moim narzeczonym!
- Wiem o tym! Co w związku z tą wiadomością? – zapytałem poirytowany.
- Ten cholerny ludzki czarownik! Wiedziałem, że to się tak skończy! – zawołał, nawet nie próbując ukryć swojej złości.
- Niby jak? Sugerujesz coś? – naprawdę zaczynałem być zdezorientowany w tej sytuacji.
- Sam mi powiedz. – rzucił, jak gdyby to wiele wyjaśniało.
- Nic między nami nie ma. Powiedziałeś, że mi ufasz. Pokaż to.
Szczerze powiedziawszy to zaczynałem na nowo mieć wszystkiego dosyć. W takich momentach propozycja Cahana wydawała się nad wyraz kuszącą opcją.
Rainamar wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zacisnął zęby i wbił wzrok w podłogę. Przez chwilę panowała cisza. Wilk w końcu stwierdził, że ma dosyć snu i zeskoczył na ziemię. Przeciągnął się i ziewnął, szeroko otwierając pyszczek. W końcu pobiegł niezgrabnie w stronę drzwi wyjściowych, oglądając się z ciekawością na Rainamara.
- Wysłuchasz tego, co ma do powiedzenia Leith? – spróbowałem raz jeszcze.
- Tego nie powiedziałem. – zaprotestował.
- Rainamar.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? Mam się uśmiechać do twojego czarownika? A może zaprosisz go na mały trójkącik? Założę się, że lubi takie zabawy. – odparł złośliwie półork.
- Przeszedłeś samego siebie! – powiedziałem z nieukrywaną irytacją.
- Nie mów mi, że to jest zły plan?
- Zamknij się, do cholery! – rzuciłem, wstając z fotela.
- Dlaczego? – zapytał, podchodząc do mnie powoli. – Może mam ci pokazać, że ty należysz do mnie? – dodał przyciągając mnie do siebie. Jego uścisk był mocny i jak dla mnie zbyt brutalny.
- Nie jestem twoją własnością.
- Tego nie powiedziałem. – odparł ze złością w głosie.
- Znów wracamy do bezpodstawnych scen zazdrości? – zapytałem, próbując się wyswobodzić z jego uścisku. Był jednak zbyt silny.
- Bezpodstawnych? – warknął, wpatrując się we mnie.
Wiele dziwnych myśli przetoczyło się w tym momencie przez moją głowę. Czyżbym przestał mu ufać? Nigdy nie sądziłem, że byłby zdolny zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, ale każdy trzeźwo myślący człowiek stwierdziłby, że ma nade mną przewagę. Na pewno przeszło mu przez myśl, że mógłby to wykorzystać.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Nie, to było niedorzeczne. Przecież wychowywaliśmy się razem, nie mógłby… Nie mógłby…
- Źle się czujesz? – zapytał, a ton jego głosu zmienił się jak pod wpływem magicznej sztuczki. – Coś cię boli? Philius mówił, że…
- Cicho. – przerwałem mu. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Rainamar, powiedz mi, co jest z twoim poczuciem własnej wartości. Elena i Deris są wspaniałymi ludźmi, widziałem przecież, jak cię wychowali, więc nie wydaje mi się, żeby tu tkwiła przyczyna. Nie ufasz swoim umiejętnościom… nie, nie przerywaj mi – dodałem, zauważywszy, że chce coś powiedzieć – Cokolwiek byś nie zrobił, widzisz tylko krytykę. Najgorsza jest jednak twoja zazdrość. Wiem, mam swoje słabości, jak każdy człowiek, ale się staram i nie sądzę, żebym dzień w dzień dawał ci powody do niepokoju.
- Nie chcę o tym rozmawiać. – powiedział mój narzeczony i poszedł do kuchni. Dobrze wiem, że udawał, że jest czymś zajęty.
- Rainamar. – czułem się bezradny jak nigdy. Nie miałem na myśli niczego złego, chciałem tylko zrozumieć, co się z nim dzieje.
- Nie winię mojej matki i ojca… - zaczął, wpatrując się w przestrzeń za kuchennym oknem. – Mieli prawo do miłości, ale… W miłości jest pewien egoizm. Wiem, że nas kochali, mnie, Amirę i Kanthara. – mówił dalej. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak to jest przez całe życie nie pasować, ani do ludzi, ani do mojego klanu. Zawsze znalazł się ktoś, kto dał mi do zrozumienia, że jestem gorszy. To jest silniejsze ode mnie, Casius.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Wszystkie słowa kompletnie mnie opuściły. Nigdy nie widziałem go w taki sposób. Kiedy byłem małym chłopakiem, uważałem go za wzór. Stwórco, byłem wpatrzony w niego jak w obrazek. Cóż, przynajmniej teraz jego poparcie dla tych bezsensownych praw, które wymyślił sobie zmarły król miało jakieś wytłumaczenie.
- Cieszę się, że nigdy nie będę miał dziecka.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś miał taką możliwość.
- Nie wyobrażam sobie, gdyby moje dziecko miało przechodzić przez to, co ja. – zaprotestował.
- Rainamar, to, że jakichś kilku idiotów powiedziało ci, co roi się w ich chorych głowach, nie znaczy, że wszyscy muszą tak myśleć! Na Stwórcę!
- Kilku? – zapytał ironicznie.
Westchnąłem z braku lepszej odpowiedzi.
- Kapitanie Wschodnich Gmin Imperium, ci ludzie nic nie znaczą. Nic. Wierz mi, kochany, nie jest ważne co mówią. Masz prawie trzydzieści lat, widzisz, co w życiu osiągnąłeś. Może nie jesteś najmilszym facetem, ale za to zdolnym i inteligentnym. Jesteś autorytetem dla swoich żołnierzy, twoi dowódcy ci ufają. A ludzie? Ludzie zawsze będę gadać. W większości przypadków nie robią nic innego.
Uśmiechnął się ledwie zauważalnie.
- Czasami się zastanawiam, który z nas jest tak naprawdę starszy. – westchnął, kręcąc głową.
- Słusznie się zastanawiasz.
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko, wpatrując się w siebie nawzajem. Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że mam dużo wątpliwości i że one zaczynają wypełniać większość moich myśli. Zastanawiałem się co byłoby, gdybym spróbował inaczej ułożyć sobie życie. Z jednej strony było mi wygodnie, miałem rodzinę – nawet, jeśli nie byliśmy związani więzami krwi. Zdałem sobie sprawę, że oni wszyscy - Deris, Elena, rodzeństwo Rainamara, Jethro, moi kompani w Gildii, nawet szalony brat Eleny i jego dzieci – odegrali w moim życiu jakąś rolę. Nie sądzę, żeby było mi łatwo wszystko zostawić z dnia na dzień. Zupełnie jak… Liam. Mój ojciec uciekał, a ja tego nie chciałem.
Rainamar widocznie wyczuł moje wątpliwości, bo uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Chciałem, żebyś był szczęśliwy. Teraz jednak widzę, że nie bardzo mi to wyszło. – przyznał z rezygnacją.
- Nie rozumiem. Dlaczego tak myślisz? – zapytałem go, zaskoczony tymi słowami.
- Chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś do niczego zobowiązany.
- Wiem o tym, ale po co mi to mówisz? – zaczynałem się poważnie zastanawiać, o co mogło mu chodzić. Czyżby postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i sam zakończyć nasz związek? Prawdę mówiąc spodziewałbym się tego po nim. Tak naprawdę bał się, że ktoś skrzywdzi jego uczucia. Znałem go przecież całe życie.
- Sam nie wiem. – odparł Rainamar – Wydaje mi się, że zbyt wiele rzeczy w życiu przyjmuję za pewne.
- Nie jesteś w tym jedyny. – stwierdziłem.
- Mam wrażenie, że to ja jestem wszystkiemu winien, że to ja wszystko zniszczyłem.
- Rainamar…
- Nie tylko teraz, ale przede wszystkim trzy lata temu. Może byłoby lepiej, gdybym przyjął to stanowisko w stolicy i stąd wyjechał. Gdybym cię wtedy nie pocałował…. Mam wrażenie, że…
- Nie zmusiłbyś mnie do czegoś, czego bym sam nie chciał. – przerwałem mu. – Żałujesz tego? To chcesz mi powiedzieć?
- Nie.
- Ja też nie. Rozmowa skończona. – postanowiłem.
Cahan mi się podoba, pociąga mnie, ale tak naprawdę go nie znam. Nie wiem, czy to w ogóle będzie czegoś warte. Jednak jestem tylko człowiekiem i mam swoje cholerne słabości, mimo tego, co mówił Liam. Zastanawiało mnie, jakim prawem ktoś taki jak on miał dawać komukolwiek rady życiowe. Szczególnie własnemu dziecku.
- Jak uważasz. – odrzekł Rainamar.

***


- Rainamar. – zacząłem, zajmując miejsce obok niego. Już od dłuższego czasu siedział na łóżku, wpatrując się w podłogę. Nie wiem, nad czym rozmyślał, ale wcale mi się to nie podobało. – Może wciąż jesteś zmęczony po podróży?
- Trochę. – przyznał niechętnie, rzucając mi urwane spojrzenie. Uśmiechnął się, ale nie wyglądało to zbyt szczerze.
- Tęskniłem za tobą. – mówiłem dalej, próbując z nim rozmawiać. – Chyba mocniej niż wtedy, kiedy pojechałeś do szkoły, do stolicy. Pamiętasz, kiedy wysłali cię do Zachodniego Imperium, prawie na dwa lata?
- Stwórco, nawet mi nie przypominaj. – zażartował.
Po chwili wahania położyłem swoją dłoń na jego. Uścisnął ją lekko, co już było dobrym znakiem.
- Zmieniłeś się wtedy. Po powrocie z nauk w stolicy.
- Wiem. – potwierdził, przymykając oczy. – Długo mnie nie było w domu, a kiedy wróciłem… Kiedy cię wtedy zobaczyłem… Stwórco, wybacz mi. – westchnął, chowając twarz w dłoniach.
- Spójrz na mnie, mój piękny.
- Casius… - wymówił moje imię ściszonym głosem - … nigdy, nikogo tak nie pragnąłem, jak ciebie.
Nie odpowiedziałem. Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem mocno. Chciałem go, chciałem, żeby wyrzucił z moich myśli Cahana, pozostawiając w nich tylko siebie. Pchnąłem go na łóżko i zacząłem niecierpliwie go rozbierać. Przyciągnął mnie i pocałował, wypychając biodra w górę. Poczułem go. Uśmiechnął się, otwierając oczy. Nie jego spojrzenie widziałem. W moim pożądaniu spoglądałem w najczarniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Stwórco, chciałem czuć się winny, chciałem o tym nie myśleć, ale nie mogłem. Pragnąłem go tak bardzo, jak gdyby wewnątrz mnie płoną ogień.
- Casius. – wyszeptał mój narzeczony, nagle zmieniając pozycję. Teraz ja leżałem na łóżku, a on pochylał się nade mną. Jego uśmiech nie odbijał się jednak w jego oczach. Tam dostrzegałem tylko dziwny smutek, mimo widocznego pożądania.
- Kocham cię. – powiedział i pocałował mnie.
Nie pamiętam, jakim cudem zdołałem zdjąć z siebie ubranie. Chciałem tego, chciałem, żeby mnie pieprzył, ale on był niemożliwie czuły. Dotykał mnie bardzo delikatnie, a ja traciłem cierpliwość. On nie chciał się pieprzyć, chciał potwierdzenia swojej miłości. Objąłem go mocno, chcąc poczuć go wszędzie, gdzie to tylko było możliwe. Spojrzał na mnie, a jego jasnobrązowe oczy błyszczały, jakby od łez.
- Rainamar… Rhain… Czuję się, jakbym się zagubił… pośrodku lasu… A przecież… przecież jestem myśliwym… - wyszeptałem, gładząc go po policzku.
- Nie wiem, czy chcesz iść dalej ze mną. – odparł cicho i pocałował lekko moją dłoń.
- Powiedziałeś, że mi ufasz.
- Całym życiem.
- Więc powinieneś wiedzieć, że jestem z tobą… - powiedziałem, wplatając palce w jego czarne włosy. – Jestem z tobą, ale nie wiem jeszcze gdzie.
- Cokolwiek zrobisz, zawsze…
- Cicho, mój piękny. Jesteś mój. Sam powiedziałeś – ja należę do niego, on do mnie. Teraz ty mi daj trochę czasu.
- Cokolwiek zechcesz…
- Koniec rozmowy. Kochaj mnie, Rhain.

***


- Przepraszam, że nie napisałem żadnego listu. – powiedział po chwili milczenia Rainamar. – Tak dużo się działo, że nie pomyślałem o tym.
Jak już wspomniałem Jethro, nie oczekiwałem żadnego listu. Tym bardziej dziwiło mnie to, że wszyscy tak usilnie się o to dopytują. Dla mnie to było jak najbardziej normalną sytuacją. Rhain przecież miał dużo pracy w stolicy. Przyznam jednak, że to były najdłuższe trzy tygodnie w moim życiu.
- To były trzy tygodnie. – stwierdziłem.
- Szkoda, że nie mogłeś być tam ze mną. – zamyślił się.
- Pewnie nie mógłbyś się skupić na tej całej naradzie. – zażartowałem, obejmując go mocniej. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- Zapewne. – przyznał.
- Co teraz będzie?
Poczułem, jak drgnął. Odwrócił się na bok, tak, że leżeliśmy teraz twarzą w twarz.
- Nie rozumiem.
- Co wniosła ta narada? – wyjaśniłem. – Coś się zmieni? – oczywiście chciałem to wiedzieć. Rainamar Ashghan był w końcu zamieszany w ten cały polityczny bałagan, więc nie było mi obojętne, jaką drogą pójdą szlachcice.
- Zaproponowałem, żebyśmy złożyli projekt niepodległościowy Sadal do najwyższej rady. – powiedział w końcu. Wytrzeszczyłem na niego oczy. Nigdy bym się nie spodziewał podobnej wiadomości. Przed oczami stanęły mi nagle wszystkie polityczne zebrania w których miałem zaszczyt brać udział. Sterta papierów i wieczne kłótnie, z których nic nie wynika. Teraz jednak było to coś zupełnie innego. Nie potrafiłem nawet sobie wyobrazić, że mój narzeczony ot tak sobie chciał zmienić status Imperium, który ten kraj utrzymywało od dobrych stu lat, może więcej…
- Co? Czy ty wiesz, co to oznacza? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Wiem! – powiedział głośno. – Czekanie nie przyniesie nam ani rozwiązań ani korzyści. Musimy działać szybko, kiedy jeszcze mamy czas.
- Ale wiąże się z tym masa różnych innych rzeczy! Przecież tego stanu rzeczy nie da się zmienić z dnia na dzień! Poza tym skoro złożą projekt z twojej inicjatywy, będą szastać twoim nazwiskiem na prawo i lewo!
- Złoży ją generał Nadar.
- Ale z twojej inicjatywy! Rainamar, będziesz musiał się podpisać pod tym! – upierałem się przy swoim. – Poza tym, bez urazy, ale jesteś tylko kapitanem! Przecież…
- Zdaję sobie sprawę z konsekwencji! Jeżeli w ten sposób można uniknąć przelewu krwi, to moje zaangażowanie w politykę Sadal jest małą ceną. Zapominasz, jaką władzą dysponuje w tym kraju Gustav Nadar. Poza tym mam jeszcze nazwisko mojej matki. Mimo wszystko, Reilley coś jeszcze znaczy w tym kraju.
- Ciekawe, co na to Sadalczycy. Ich największy wróg, generał Nadar, nagle staje się ich największym sojusznikiem. – stwierdziłem z nieukrywaną ironią. Przecież to brzmiało jak koszmarna komedia.
- Polityka Imperium wobec Sadal od prawie stu lat zmierzała w złym kierunku. Ostatni bunt tylko to potwierdził. Zmiany są nieuniknione. – oznajmił mój narzeczony.
- A mówiłeś, że nie znasz się na polityce.
- Nienawidzę jej, ale zależy mi, żeby nie doszło do wybuchu wojny. Mam rodzinę.
- Mimo wszystko, to bardzo sprytne posunięcie. Nie wymyśliłeś tego na poczekaniu. – zauważyłem. Przez myśl nie przeszłoby mi, że Rainamar potrafi być takim strategiem. Cóż, każdego dnia człowiek dowiaduje się czegoś innego. – Nie wymyśliłeś tego sam. – dodałem bardzo pewnie.
Przymknął oczy i przez chwilę milczał.
- Masz rację. To nie jest pochopna decyzja. To nie była tylko moja decyzja. Ostatnie wydarzenia tylko mnie w tym utwierdziły.
- Nie sądziłem też, że zdecydujesz się wykorzystać swoje pochodzenie, Rainamar. Niewątpliwie wykorzystanie rodzinnych koneksji ułatwi dużo rzeczy i otworzy wiele drzwi.
- Nie jestem głupi, doskonale wiedziałem, co to oznacza, decydując się na ten krok.
- Cóż, masz do tego prawo. Na dodatek zapisane w dokumentach. – odparłem pewnie. Rainamar nigdy nie używał nazwiska rodowego Eleny, ale Imperium miało zwyczaj nadawania dzieciom dwóch nazwisk, gdy matka wywodziła się z dosyć wpływowego i szanowanego rodu. Niewątpliwie Reilleyowie byli szlachecką rodziną o dosyć silnych powiązaniach, które nawet po śmierci ojca Eleny, Raneya, nie wygasły. – Więc jak się mam do ciebie zwracać? Rainamar Reilley Ashghan? – zaśmiałem się.
- Przestań, bo mi się narazisz… - ostrzegł mnie, próbując przy tym się nie śmiać. - Casius, mogę cię o coś zapytać?
- Mój piękny, chyba już dawno wyszliśmy z tego etapu. Pytaj.
- Teraz, kiedy wiesz o swoim ojcu i matce… Nie wiem, jak to ująć… hm… Czy nie czujesz jakiejkolwiek więzi z tym krajem, z Sadal?
- Co za pytanie… Nie myślałem o tym w ten sposób. Nie pochwalałem nigdy metod generała a i on nie specjalnie mnie cenił. Nie wiem, Rainamar. Przez całe życie myślałem, że Imperium to mój kraj.
- Chcesz się spotkać ze swoją matką?
- Tak myślę… - przyznałem niepewnie. – Mam tak wiele pytań. Ojciec potrafił tylko kłamać. Nie wiem, skąd mu się to wzięło. Kiedyś, kiedy wpadł w sentymentalny nastrój powiedział mi, że dostałem imię po dziadku. Dopiero niedawno zorientowałem się, że brzmi ono trochę inaczej w sadalskim języku. Nie wiem, co mnie czeka w tym kraju, ale skoro Leith ma coś do zaoferowania w zamian za naszą pomoc, chcę z tego skorzystać.
- A co, jeśli Leith kłamie? – zastanawiał się półork.
- Sam mi powiedziałeś, że nie ma powodu.
- Może jednak? Wzywałby Revelina, gdyby sprawa nie była poważna? – przekonywał mnie dalej mój narzeczony.
- A co on ma do tego? – zdziwiłem się.
- To mentalista. – odparł spokojnie Rainamar.
- Niby skąd to wiesz?
- Bo przeszedłem trening. – odrzekł.
No tak! Dlaczego o tym zapomniałem! Ciekawi mnie tylko, na czym polegał ten trening i w ogóle w jaki sposób Rainamar dowiedział się, jakim magiem jest Cahan. Czyżby czarownik próbował jakichś sztuczek na moim narzeczonym? To był dosyć intrygujący temat. Tym bardziej, że po tej rewelacji nie potrafiłem już do końca zaufać czystym intencjom Cahana.
- Leith mówi nam mniej niż on sam wie. Wspomnisz moje słowa, Casius.
- Pojedziesz ze mną, Rainamar?
- Wiesz, że zrobię to tylko ze względu na ciebie. Nie wiem, dlaczego, ale ciągnie cię w świat.
- Na pewno w ten mniej uczęszczany przez ludzi. – odrzekłem.


***



Leith przystanął bezradnie przed drzwiami. Za nim dostrzegłem Lilię, która uśmiechała się niepewnie. Odwzajemniłem jej uśmiech i zaprosiłem oboje do środka. Dzień był piękny i słoneczny, a Rainamar korzystał z wolnego czasu, który mu przysługiwał po tak długiej podróży. Od dłuższego czasu nie robił nic, tylko czytał, z drobnymi przerwami na posiłek. Kilka dni upłynęło w dobrej atmosferze, sam przed sobą cieszyłem się, że znów miałem go z powrotem, bo jeszcze chwila, a kompletnie bym zwariował.
- Nie bałem się tak nawet mojego ojca, który bił mnie własnym pasem od gaci! – przyznał Leith, a ja skrzywiłem się mimowolnie, na wspomnienie Liama i jego wielkich inwencji twórczych, jeśli chodzi o sposób ukarania mnie za jakąkolwiek rzecz, która mu się nie spodobała.
- Wchodź do środka i nie gadaj tyle! – szybko zmieniłem temat. Czarownik rozejrzał się bezradnie po chałupie, zapewne w poszukiwaniu Rainamara. Kapitan siedział na podłodze, bawiąc się z wilkiem. Szczeniak pokochał go chyba od pierwszego wejrzenia, a teraz dawał upust swoim uczuciom.
- Cóż za piękny obrazek. – rzucił złośliwie Leith. Na Stwórcę, nie byłby sobą, gdyby nie zaprezentował jakiegoś komentarza w swoim, niepowtarzalnym stylu. Rainamar zmierzył go wzrokiem, który mógłby przemienić ogień w lód.
- Tak… - zaczął czarownik, nie mogąc wykrzesać z siebie słów. – Kapitanie… Rainamar, nawet nie wiesz, w jakie gówno się wpakowałem. – zaczął z desperacją.
- Oh?
- Musiałem prosić Cahana o pomoc! Tak się składa, że ostatnio ufam tylko kilkorgu ludziom, ciebie w to włączywszy, więc zupełnie naturalnym krokiem dla mnie było zaznajomienie ich z moim problemem! – tłumaczył się czarownik.
- Nie wiem, czy mam się cieszyć z tego zaszczytu, czy płakać, że tak nisko upadłem. – odrzekł Rainamar, a jego głos wypełniony był sarkazmem. Wiedziałem, że nie odpuści tak łatwo. Był złośliwy, nawet jeśli sam się do tego nie przyznawał.
Leith rzucił mi krótkie spojrzenie, nie mówiące zupełnie nic, ale widać było po nim, że nie jest dziś wolny od emocji.
- W razie gdybym zapomniał, że nie mam do czynienia z miłym facetem… - skomentował wielce urażony, ale zaraz otrząsnął się. – Kapitanie, to sprawa niezwykłej wagi!
- Dobrze, rozumiem to wszystko. Mam tylko pytanie – po co w tym wszystkim ja?
Zaciekawił mnie taki obrót spawy. Leith zastanowił się przez chwilę, patrząc na Rainamara.
- Mimo tego, że nie jest nam po drodze i wiem, że nie ma w tobie żadnych dobrych uczuć w stosunku do mojej umęczonej osoby, jesteś jednym z najzdolniejszych mistrzów miecza, jakiego znam i po prostu ci ufam. – przyznał czarownik.
Coś w postawie Rainamara zmieniło się. Słowa Leitha, nawet jeśli ubolewał nad sobą, były bardzo pozytywne. Nie powiem, żeby nie cieszyło mnie to, że czarownik wysoko stawia mego narzeczonego, mimo swoich osobistych uprzedzeń. Nie sądziłem, że kiedyś się dogadają, ale to już był krok naprzód.
- Decyzja należy do Casiusa. – odrzekł Rainamar.
Leith spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, nawet nie ukrywając swego zadowolenia.
- Nie ma się z czego cieszyć, czarowniku. – usłyszeliśmy obaj głos Rainamara. – To jest dopiero początek. Co ja mówię! Początek, to zbyt górnolotne słowo jak na twoje nieudolne przygotowania! Zbierz wszystkie materiały, w których jesteś posiadaniu . Musimy umówić się na konkretny dzień, chcę je dokładnie przejrzeć. Nie powiem, że nie przydałby się nam jeszcze jeden kompan, najlepiej z mieczem, ale ja nie widzę nikogo godnego zaufania. Toteż musimy sobie poradzić z tym co mamy.
- Ty jesteś stworzony do rządzenia, kapitanie. – zaśmiał się Leith, patrząc na niego z emocją, której nazwać nie potrafiłem. Nie było to jednak nic złego, tego mogłem być pewien.
Półork zaskoczył mnie, nie protestując na te słowa. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się tylko, lecz trwało to krótką chwilę, po czym zaraz spoważniał.
- Nic dziwnego, mam własny oddział żołnierzy. – rzucił.
- I zastępcę! – zaśmiał się Leith. – I pomyśleć, że będę miał takie koneksje. Ha! Nawet przeor w klasztorze nie uwierzyłby! Zawsze uważał, że skończę w rynsztoku z flaszką do połowy pustą.
Nagle zamilkł, jakby przypomniało mu się coś bardzo ważnego. Spojrzał na mnie bezradnie, a ja od razu wiedziałem o co może mu chodzić.
- A Cahan? – zapytał w końcu.
- Co z nim? – zapytał mój narzeczony, jakby to go mało obchodziło.
- Ja nie chciałem, żeby tak wyszło, zrozum mnie… Czuję, że on jest mi potrzebny. – tłumaczył się Leith.
- Wiesz dobrze, że daleki jestem od radowania się z jego obecności. To mentalista a ja dobrze wiem, co to znaczy. Po za tym… - tu Rainamar przerwał, rzucając mi znaczące spojrzenie - … wolałbym, żeby trzymał się z daleka.
- Rozmawiałem z nim. – przyznał Leith. – Naprawdę chciałem jak najlepiej, ale za późno zorientowałem się, że chciałem jak najlepiej dla siebie. Chłopcy, ja naprawdę chcę dla was wszystkiego, co dobre! Nie jestem ostatnim skurwielem! Przysięgam, na Stwórcę, chociaż on ma mnie centralnie gdzieś!
- Pozostaje nam nic innego, jak ci wierzyć. – odrzekł bez przekonania Rainamar. Leith uśmiechnął się słabo.
- W każdym razie, chcę wam podziękować. Cokolwiek się ze mną stanie. – powiedział poważnie mag i wyszedł z domu, zapewne, żeby trochę ochłonąć. Lilia podążyła za nim.
Rainamar spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Gdyby nie Revelin, byłaby to świetna przygoda.
- Może będzie, mimo jego obecności? – odparłem, odwzajemniając jego uśmiech.

***

Leith
Wszedłem do karczmy pewnym krokiem. Właściciel tego przybytku powitał mnie skinieniem głowy, na co odpowiedziałem grzecznie tym samym. Nie racząc biesiadników drugim spojrzeniem udałem się prosto na schody, które prowadziły na piętro. Mijałem kolejno drzwi prowadzące do wielu pokoi aż w końcu stanąłem przed tymi właściwymi. Zapukałem.
- Powiedziałem już, że niczego nie potrzebuję! – odezwał się głos z wewnątrz.
- Cahan! – zawołałem.
- Leith? Wejdź. – odrzekł mój młody przyjaciel, choć w jego głosie słyszałem nutkę niechęci. Mimo wszystko wszedłem do środka. Cahan stał na środku pokoju, pochylony nad łóżkiem. Jego rzeczy leżały bezładnie we wszystkich zakamarkach izby.
- Co ty na wszystkich potępionych robisz? – zapytałem, rozglądając się. Wyglądało to jak pobojowisko.
- Pakuję się. – stwierdził, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia, cokolwiek robił.
- Ja chyba jestem nienormalny! – zawołałem – Miałeś mi pomóc!
- Plany się zmieniły. – odparł spokojnie.
- Jak to się zmieniły? – dopytywałem się. Doprawdy, zaczynał mnie denerwować. Zamknąłem drzwi za sobą i podszedłem do łóżka. Rzeczywiście, pakował swoje ubrania do torby. Obserwowałem przez chwilę jego poczynania, nie bardzo wiedząc, co go do tego skłoniło. Jeszcze niedawno wydawał się być niezwykle zadowolony z siebie.
- Cahan, o co chodzi?
- Nie mam zamiaru się w to mieszać. – oznajmił mi. – Nie chcę ty być i widzieć go dłużej niż to konieczne. Po prostu nie mogę.
Zapatrzyłem się w niego, niczym dziecko w swoje odbicie w lustrze. Nie chciałem wyjść na człowieka, który dba tylko o swój interes, ale sprawy przybrały zbyt poważny obrót. Z resztą martwy na pewno nie przydam się Cahanowi do niczego.
- Zgodziłeś się! – wypomniałem mu.
- Nie mogę. – powtarzał uparcie, próbując upchnąć do środka coś, co wyglądało na koszulę. Złapałem go za rękę, udaremniając jego zamiary. Spojrzał na mnie zimnym wzrokiem i wyrwał się z mojego uścisku.
- Cahan, na Stwórcę, o co ci chodzi? – zapytałem z wyrzutem.
- Myślisz tylko o sobie, Leith. Zapominasz, że inni ludzie też mają uczucia. – odparł, patrząc mi prosto w oczy. Był przystojny, owszem, a z wiecznym cierpieniem wymalowanym na tej ślicznej buźce przyciągał wiele spojrzeń. Miał w sobie coś, co intrygowało ludzi.
Zastanowiłem się chwilę nad jego słowami, ale wnioski do których doszedłem nie wydawały mi się prawdopodobne. Wiem, że miał słabość do Casiusa. Na Stwórcę, trudno go za to winić. Sam bardzo go lubiłem, mimo, że potrafił być wredny. Nie sądziłem jednak, że to zaszło aż tak daleko. Podjąłem się jednak ryzyka i poczęstowałem przyjaciela moimi myślami.
- Jesteś zakochany, Cahan. – powiedziałem, próbując wytrzymać jego spojrzenie. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Przez krótką chwilę wyglądał na zrezygnowanego i zmęczonego, ale zaraz powrócił ten charakterystyczny, bezuczuciowy wyraz twarzy, którego szczerze nie cierpiałem.
Zamiast odpowiedzieć, uciekł wzrokiem. Wiedziałem, że trafiłem w sedno. Westchnąłem ciężko i usiadłem na łóżku.
- Cholera. – wyszeptałem ledwie słyszalnie.
Cahan zaśmiał się gorzko.
- Dobrze to podsumowałeś. – przyznał.
- Cahan, ja naprawdę…
- Daruj sobie, Leith. Jakby szczerze ci zależało, nie wciągałbyś mnie w to. - młodszy czarownik pokręcił tylko głową.
- Zostawisz mnie teraz? – zapytałem bezradnie i spojrzałem w górę, na niego. Wydawał się być niewzruszony moim nieszczęsnym losem. Chciałem, bardzo chciałem mu pomóc, ale wydawało mi się, że nie mogłem działać wbrew innym. Polubiłem Casiusa. Na całe szczęście był inny niż jego ojciec, ale to też było jego zgubą. To prawda, ostatnio nie wyobrażałem sobie u boku Cahana innego człowieka jak tylko młodego myśliwego, ale chciałem uszanować jego wolę i decyzje. Kapitan Ashghan i tak był pełen wątpliwości co do własnej wartości, więc rozbicie tego związku nie byłoby problemem, szczególnie dla mnie, ale nie mogłem. Lilia także wolałaby widzieć kapitana i myśliwego razem.
- Nie mogę, rozumiesz? Chcę go jak nikogo na świecie! Stwórco, nie mogę już dłużej! Kocham go. Chcę, żeby był szczęśliwy, a jeśli on uważa, że lepiej mu będzie z Ashghanem, to co ja mogę zrobić?
- Przekonaj go, że jesteś lepszy. – stwierdziłem, nie mając chwilowo żadnych, jasnych pomysłów.
Cahan zaśmiał się w głos.
- Co za pomysł! – rzucił z sarkazmem.
- Cahan… - zacząłem, ale przerwał mi, wydając jakiś gniewny dźwięk. Nie wiedziałem, jak mam go przekonać. Nie chciałem się znów w nic wtrącać. Byłem w beznadziejnej sytuacji i sam nie znajdywałem jakiegokolwiek rozwiązania, które nie kończyłoby się moją śmiercią, a przynajmniej trwałym okaleczeniem. Potrzebowałem pomocy. Dokładnie zdawałem sobie sprawę, że ani Cahan, ani Casius i kapitan Ashghan nie znają całej prawdy. Być może kiedyś mi wybaczą moje kłamstwa. Być może.
- Dlaczego się tak łatwo poddajesz? Czuję się, jakbym rozmawiał z całkiem inną osobą! – wyznałem. Byłem gotów mu pomóc. We wszystkim. Był czas, kiedy sądziłem, że to jakieś przekleństwo. Żaden z nas, obdarowanych magią nie miał szczęścia w życiu. Nie ważne, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Zastanawiałem się, co jest z nami nie tak. Wszyscy, bliscy mi kompani, których znałem – Fable, Dare, Caira, a w szczególności ten nieszczęśnik Serth – wszyscy oni mieli wyjątkowego pecha.
- Dałbym mu wszystko, Leith! Gdyby tylko chciał…
- Wiem, na Stwórcę. Znam cię aż za dobrze. Poza tym myślę, że zaintrygowałby go sam fakt, że ty w sprawach seksu... – zacząłem, próbując rozluźnić atmosferę, lecz zaraz mi przerwał.
- Zamknij się, Daire! – tym razem go jednak zdenerwowałem tym komentarzem. – Dokładnie wiesz, że nie mogę.
- A mimo to go pragniesz. Przyznaj się.
- On jest inny. – rzucił zdawkowo.
- Gdyby tylko wiedział…
- To zostanie między nami! – oznajmił mi nagle Cahan, patrząc mi w oczy.
- A niby komu miałbym powiedzieć? – zapytałem, rozkładając bezradnie ręce. – Wiesz, że chcę twojego szczęścia. Zawsze byłeś człowiekiem, któremu mogłem zaufać. Wiesz, że cokolwiek zrobisz, ja będę z tobą. Odwdzięczę ci się.
Nie mogłem powiedzieć tego wprost, ale miał moje pełne wsparcie. We wszystkim. Dokładnie zrozumiał moje słowa, bo po chwili dziwnie się uśmiechnął. Nie spodobał mi się ten uśmiech.
Czasem naprawdę wzbudzał we mnie strach. Znałem go już dosyć długo, chyba dwadzieścia lat. Zdarzało mi się zapominać, że oto mam przed sobą mentalistę. Wiedziałem dokładnie, że jego umiejętności są znacznie większe, niż przeciętnego maga o tym samym profilu. Zadziwiało to nie tylko mnie, ale i naszych przełożonych. Podczas gdy na przykład wielki mag, Vin’D’Aren prócz talentu mentalisty był także uzdrowicielem, co w rozrachunku tłumaczyło jego ogromne zdolności, Cahan nie prezentował dodatkowych mocy. Cóż, nie przeczę, że dziwiło mnie, dlaczego przełożeni zgadzają się, by opuszczał klasztor zupełnie sam. Wiedziałem dokładnie, jak może się skończyć lekkomyślność w tym przypadku, jednak sam przeor uspokoił mnie szybko, ale i zastąpił jeden rodzaj niepokoju drugim. Posiadłszy wiedzę, którą uraczył mnie przeor, wiedziałem, że Cahan mógłby swobodnie zmusić kogokolwiek do miłości, nienawiści czy innych bzdur. To była czysta moc mentalisty, ale w jego przypadku wykraczała poza swoje zwyczajowe ramy. Gdyby tylko chciał, nie zważałby na żadne protesty ze strony młodego myśliwego. Jednak coś go powstrzymywało, a teraz wiedziałem już co. Cahan na pewno chciał, żeby Casius był z nim, ale z własnej woli. Dał mu wybór. Dał mi także przyzwolenie, żebym tym wyborem trochę pokierował.
Nie, nie czułem się dobrze. Może miałem jednak resztki sumienia, ale postanowiłem szybko o nich zapomnieć. Utopiłem tej nocy swoje wątpliwości w ramionach Lilii. To był dobry układ. Nie kochałem jej, to pewne. Nie sądziłem, że dziś byłbym zdolny do takiego uczucia. Miłości trzeba się nauczyć, a ja miałem kiepskich przewodników. Chciałem czegoś innego dla Cahana, odkąd tylko go zobaczyłem, kiedy to jako dziecko stał zagubiony pośród klasztornych murów. Jednak Stwórca znów się śmiał, gdy patrzył na mnie. Jedno spojrzenie i już wiedziałem, że chłopak jest mentalistą. Przeklinałem Stworzyciela po tym, jak wyrwał mnie z domu. Nie był może najszczęśliwszy, ale był mój. Przeklinałem go, gdy życie przynosiło mi same rozczarowania. Przeklinałem go. Nie, świat nie jest sprawiedliwy.
Mam nadzieję, że kiedykolwiek mi to wybaczą.


***


Elena
Odkąd Rainamar wrócił z delegacji, delikatne zmiany w jego zachowaniu podpowiadały mi, że coś ma się na rzeczy. Zawsze był wybuchowy i nie potrafił utrzymać emocji na wodzy, choć wszystkie głębsze uczucia ukrywał jak mało kto. Nie wiedziałam, skąd to mu się wzięło. Owszem, zawsze miałam cięty język, ale nie miałam problemów z kontrolowaniem tego co mówię, a tym bardziej komu. Deris z kolei mógłby być stawiany za wzór cnót i wszelkiej dobroci, nawet jeśli czasami tracił cierpliwość.
Zastanawiało mnie więc, dlaczego od pewnego czasu mój najmłodszy syn znów zaczął być zamknięty w sobie. Mało się uśmiechał, choć wiedziałam, że cieszył go powrót do domu. Nigdy nie lubił podróży, co pokazał już nam, gdy uparliśmy się na nauki w stolicy. Teraz zastanawiałam się, jaka jest przyczyna jego nastroju. Mały Casii wydawał się być nieświadomy zmiany, jaką ja zauważyłam. Wolałam więc porozmawiać najpierw s synem, żeby niepotrzebnie nie martwić mojego Wilczka.
Mój najmłodszy chłopak siedział właśnie przy stole i z uporem wyliczał wydatki, które wchłonęło wesele. Dobrą stroną było to, że rodzice Seina, Einhardtowie, byli bogatą rodziną i nie żałowali na związek syna żadnych pieniędzy. Szczególnie po narodzinach Idy.
Wciąż mam w pamięci mojego syna w wieku sześciu lat, z okrągłą buzią i wielkimi, jasnobrązowymi oczami. Gdyby nie spiczaste uszy, w niczym nie przypominałby półorka. Dramatycznie zaczęło być, kiedy to Rainamar wszedł w okres dojrzewania. Cóż, dużo się zmieniło, to prawda, ale nie mogłam zgodzić się z tym, co on sam mówi. Miałam wrażenie, że zaczął nienawidzić siebie i tych zmian. Nie miałam tego problemu z Amirą i Kantharem, na pewno nie w takiej skali. Od najmłodszych lat widać było po nim, że jest dosyć porywczy. Łatwo wpadał w złość, nawet przy najmniejszym niepowodzeniu. Gdy zaczął dorastać, wszystkie te cechy nasiliły się niepomiernie. Do dziś nie wiem, jak Derisowi udawało się go zdyscyplinować. Nie wiedziałam, co mogło być przyczyną tego zachowania. Do dziś się zastanawiam.
Rhain zauważył, że przyglądam mu się i spojrzał na mnie pytająco. Pokręciłam tylko głową i uśmiechnęłam się.
- Podziwiam tylko, jaki z ciebie przystojniak. – zaśmiałam się, opierając się o ścianę. Skrzywił się, jakbym właśnie wypowiedziała najgłupsze słowa w moim życiu.
- Przystojniak? – mój syn roześmiał się w głos, słysząc moje słowa. – Ciekawe z której strony.
- Nie obrażaj Stwórcy, a tym bardziej swoich rodziców! – skarciłam go. – Szczerze powiedziawszy, myślałam, że będziesz uradowany powrotem do domu po długiej podróży, jednak ty wolisz siedzieć w kącie i myśleć Stwórca wie o czym. – dodałam, nie widząc sensu w błądzeniu po tematach. Jak zwykle, mówiłam co myślę.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Przecież się cieszę… - powiedział, odkładając robotę.
- Nie za bardzo to widzę. – przyznałam.
- Nie muszę biegać wokoło i krzyczeć. – zaprotestował z lekką irytacją.
- Nie widzę powodu, dla których miałbyś się denerwować moim pytaniem. – stwierdziłam, chcąc go sprowokować. Przymknął oczy, łapiąc oddech. Z całą pewnością próbował się uspokoić.
- Chodzi o… to jest bardzo zagmatwane…
- Mam dużo czasu, w przeciwieństwie do tego, co mówią wszyscy. – odparłam, podchodząc do stołu i siadając naprzeciwko niego. Wyprostował się, rzucając mi uważne spojrzenie.
- Po prostu myślę, że Casius mnie zostawi. – powiedział nagle, a mnie jakby zabrakło tchu. W życiu nie przeszłoby mi przez głowę, skąd u niego taki pomysł. Zapatrzyłam się w niego, próbując odczytać coś więcej. Jednak jego twarz pozostawała niewzruszona, jak gdyby nie odczuwał żadnych emocji. Przecież ostatnio bardzo często widywałam Casiusa i nic nie wskazywało na to, co ubzdurał sobie mój syn.
- Skąd u ciebie taki pomysł? - prawie wykrzyczałam.
- Mówiłem, ze to nie jest proste. – odparł.
- A co w życiu jest proste, synu? – zapytałam, nieugięta.
- W ogóle to nie jest twoja sprawa. – stwierdził nagle, wstając od stołu.
- Nie takim tonem, Rainamar! Skoro to cię tak dręczy, dlaczego nie porozmawiasz o tym z Casiim? Zapewne zamiast tego robisz mu kolejne sceny zazdrości.
- Skąd możesz to wiedzieć? Mój związek to mój problem! – warknął.
- Oh, nie wiedziałam, że to jest dla ciebie problemem!
- Nie o to chodzi! – rzucił mój syn. – Po prostu chyba jest ktoś inny, rozumiesz? Co ja mam zrobić?
- Na pewno nie użalać się nad sobą. – odparłam, chociaż ta wiadomość wprawiła mnie w niemałe zaskoczenie.
- Rozumiem, że powiedziałeś o swoich wątpliwościach Casiiemu.
- Powiedziałem. – odparł i zamilkł. Wbiłam w niego wzrok, zmuszając go do kontynuowania. – Stwierdził, że nic między nimi nie ma i nie będzie.
- Więc powinieneś mu wierzyć.
- Ale się boję! Nie wiem, co ma robić! Jeśli zechce odejść, zrobi to!
- Powiedz mi, synku, czy ty go naprawdę kochasz? – wiem, że moje pytanie go oburzy i jeszcze bardziej rozzłości, ale nie mam wyboru. Rainamarem trzeba czasem potrząsnąć, bo wydaje się niczego nie rozumieć i nie widzieć.
- A co, jeśli on nic już do mnie nie czuje? – zapytał, patrząc mi w oczy. Zamilkłam, spoglądając w okno. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Casii potrafił robić zupełnie sprzeczne rzeczy w stosunku do tego, co czuł tak naprawdę. Nie wiem, czy jest to część jego osobowości, czy po prostu pozostałości po wychowaniu Liama. Odchodząc jednak od tych spekulacji, nie sądziłam, że jest aż tak poważnie jak twierdzi mój syn. Casius nie jest może zbyt uczuciowym człowiekiem, ale potrafił doskonale wyrażać swoją miłość nie ubierając jej w słowa.
Rainamar zupełnie źle pojął moje milczenie, gdyż po chwili usłyszałam od niego krótkie dwa słowa.
- Tak myślałem. – dodał i wyszedł, zostawiając mnie samą ze wszelkimi wątpliwościami. Znów przez pół dnia zastanawiałam się, co się dzieje z moim chłopakiem.