Zaparz mi herbatę 40
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 01 2013 11:13:16


Łukasz zawsze kpił z tandetnych tekstów w hollywoodzkich filmach, które ni stąd ni zowąd wyskakiwały z górnolotnym zdaniem, że „ten moment zmienił wszystko”. Mimo, że parę rzeczy wydarzyło się w jego życiu zaskakująco szybko, zawsze był nad wyraz ostrożny z takimi stwierdzeniami.
Tym razem jednak samo nasunęło mu się to na myśl. To jedno popołudnie - albo nawet tych kilka niefortunnych sekund - stanowiło punkt kulminacyjny w jego dotychczasowym życiu.
Nigdy nie podejrzewał, że jego cały światopogląd może w tak błyskawicznym tempie zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni.
Pięć godzin i czterdzieści osiem minut wystarczyło, by Łukasz obgryzł swoje paznokcie do żywej skóry, wyskubał sobie część włosów z głowy oraz znienawidził swój umysł za podsyłanie mu najczarniejszych wizji.
Z tego wszystkiego jednak najgorsze było czekanie. Siedzenie w zatłoczonej poczekalni, pełnej hałaśliwych ludzi, matek z nieznośnymi, pyskatymi dziećmi, babć zawracających lekarzom tyłki z powodu swoich wymyślonych przypadłości oraz młodych ludzi sukcesu, którzy sądzili, że uwaga lekarza im się należy natychmiast, nie daj Boże żeby mieli poczekać jak inni.
Łukasz nie wiedział nic. Od kiedy wpadł na poczekalnię, nikt nie powiedział mu ani słowa o stanie zdrowia Sebastiana. W dyżurce lekarskiej dowiedział się tylko, że bez zgody Sebastiana lub jego rodziny nie mogą mu udzielić żadnych informacji.
Dorota właśnie wsiadała w samolot lecący do Polski. Łukasz nie spodziewał się jej szybciej niż za pół dnia i ta świadomość sprawiała, że czuł, jak zaczyna siwieć.
Ale z każdą kolejną godziną spędzoną na poczekalni zaczynało go niepokoić co innego. Sam Sebastian przecież też mógł go do siebie wpuścić. Jeśli był w stanie. Co się działo, że Łukasz siedział w tym przeklętym, szpitalnym korytarzu nie otrzymawszy żadnego znaku życia od swojego chłopaka? Dlaczego Sebastian nikogo po Łukasza nie posłał?
Łukasz już po pierwszych czterdziestu minutach spędzonych na poczekalni stwierdził, że dłużej nie wytrzyma sam na sam ze swoimi czarnymi myślami i - ku własnemu zdziwieniu - wykręcił numer do domu.
Najpierw pomyślał o Ewelinie, lecz z niewiadomego dla siebie powodu zdecydował się jednak porozmawiać z matką. Potrzebował usłyszeć, że wszystko będzie dobrze i chciał poczuć się z powrotem jak ośmioletnie dziecko, które bez zastrzeżeń uwierzy w takie zapewnienie.
Każda kolejna minuta spędzona na poczekalni pozbawiała go zdrowych zmysłów. Żadna z przechodzących obok pielęgniarek nawet się na niego nie spojrzała, nie mówiąc już o zwyczajnym, podnoszącym na duchu uśmiechu.
Szpital. Same to miejsce było tak przygnębiające, że Łukasz najchętniej od razu by stamtąd wybiegł. Byle tylko nie spędzić ani chwili więcej w tej zatłoczonej, paskudnej poczekalni.
Mimo to siedział jak zamurowany, bojąc się wyjść nawet do łazienki. Co chwilę oglądał się, czy ktoś go nie szuka, czy ktoś o niego nie pyta. Nie przestawał wsłuchiwać się w przyciszone głosy salowych, pielęgniarek i lekarzy, próbując usłyszeć choćby szczątkową informację. Wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości, a zmysły wyczulone jak u dzikiego zwierzęcia. Wydawało mu się, że usłyszałby nazwisko Sebastiana, choćby wspomniano je dwa piętra wyżej.
W pewnej chwili jakieś dziecko zaczęło płakać z powodu rozbitego kolana. Patrząc na wykrzywioną z bólu twarzyczkę pełną łez, Łukasz zrozumiał, że jest bliski zrobienia tego samego. Nie wiedział, co go powstrzymywało przed wpadnięciem w dziką histerię, lecz pomimo suchych policzków wiedział, że w głębi duszy wyje nie ciszej niż ta mała dziewczynka.
Wtedy właśnie podjął ostateczną decyzję o naciśnięciu zielonej słuchawki przy domowym numerze telefonu. Potrzebował matki tak mocno jak jeszcze nigdy.
Już formułował w głowie odpowiednie słowa, sposób, w jaki najlepiej byłoby przekazać tę informację, żeby jego matka również nie wpadła w panikę. Nie chciał tego, potrzebował jej spokoju. To ona miała go pocieszać, a nie on ją. Nie byłby w stanie.
Sam od wypadku Sebastiana był na skraju histerii.
Jednak nawet w tym napiętym momencie nie wszystko mogło pójść po jego myśli.
- Tak słucham? - W telefonie odezwał się głos jego ojca.
Łukasz już dawno z nim nie rozmawiał, więc w pierwszej chwili aż zaniemówił. Ułamek sekundy później ocknął się i rzucił cicho, nie wdając się w dalszą konwersację:
- Możesz dać mamę?
Tak bardzo potrzebował przy sobie kogoś dorosłego. Siedzenie na poczekalni było istnym piekłem, ale gdyby miał wybierać, chciałby być w tym piekle razem z Dorotą. Ona najbardziej rozumiałaby jego obawy, jego strach i jego uczucia. Przytuliłaby go jak własnego syna i spędziliby te godziny razem, błagając o pomyślne zakończenie… tego, cokolwiek lekarze z Sebastianem robili.
Ale Dorota była daleko. I do tego zupełnie nieosiągalna.
Łukasz całą nadzieję widział w zwróceniu się do własnej matki.
- Łukasz, ale coś się stało? - spytał Bartosz. Tak jak nigdy wcześniej nie wahał się przed podaniem małżonki do telefonu, tak właśnie w tej kluczowej chwili musiał zacząć przeciągać. Łukasz był pewien, że nie robi tego świadomie. Koniec końców jego ojciec brzmiał tym razem na szczerze zaniepokojonego. Po prostu Łukasz po tylu miesiącach milczenia nie ufał mu na tyle, by zwrócić się do niego z tą sprawą.
- Daj mamę, proszę - poprosił najspokojniej jak umiał, choć czuł, że z każdą minutą gula w jego gardle rośnie. Musiał się komuś wypłakać na ramieniu, nawet jeśli miało się to odbyć jedynie przez telefon. I nie chciał, by tym kimś był jego ojciec. Bał się tego, w jaki sposób mógłby to wszystko skomentować.
- Mama właśnie wyszła do sklepu - wyjaśnił wreszcie Bartosz, po czym westchnął cicho, przez moment wahając się, czy ciągnąć dalej temat. W końcu zdecydował się jednak to zrobić. - Łukasz, słyszę, że coś jest nie tak. Powiedz mi co się dzieje - poprosił.
Informacja, że nie może w tym momencie porozmawiać z matką, przygniotła chłopaka zaskakująco mocno. Sam potem nie potrafił ocenić, dlaczego właśnie to go tak przybiło, jednak niewątpliwie stanowiło to punkt kulminacyjny.
Łukasz poczuł, że jego oczy wilgotnieją w błyskawicznym tempie. Szybko zasłonił ręką usta, żeby się powstrzymać od łkania. Przez kilkanaście sekund stał z telefonem przyłożonym do ucha, nie odzywając się ani słowem, tylko próbując opanować płacz.
- Sebastian - wydusił z siebie wreszcie, chwytając coraz łapczywiej powietrze w płuca, jakby miało go to powstrzymać przed rozpłakaniem się na dobre. - Samochód go p-potrą-cił… Jestem w sz-szpit-talu… Nie mam pojęcia co się z nim dzieje! - załkał, nie mogąc już dłużej hamować swych łez.
Żeby wykonać telefon, wcześniej udał się w róg poczekalni, licząc, że tam nieco lepiej usłyszy głos matki. Teraz obrócił się plecami do ściany i oparł się o nią, ledwo utrzymując pion na nogach. Miał ochotę zsunąć się po ścianie w dół i usiąść w tym kącie sali, a może nawet objąć rękami kolana i skulić się w kłębek.
Póki co jednak jeszcze tego nie zrobił i trzymał się dzielnie, podbierając seledynową ścianę.
- Łukasz… - Głos ojca oprzytomnił go trochę i chłopak szybko otarł dłonią trzy największe łzy. Przez ułamek sekundy bał się, co może usłyszeć. - Bądź ciągle pod telefonem - rzucił jedynie Bartosz.
- Co? - zdziwił się. O co jego ojcu chodziło? Czy umknął mu jakiś kawałek tej rozmowy?
- Trzymaj się. Daj znać, jak tylko się czegoś dowiesz. Pobiegnę po mamę. Za dwie godziny u ciebie będziemy - wyjaśnił Bartosz poważnym, zdecydowanym głosem.
- Ale dlaczego? - Łukasz niczego już nie rozumiał. Po co jego rodzice mieliby tam przyjeżdżać?
- Nie pozwolę ci tam siedzieć samemu - uciął Bartosz.
Nie wiedział, że to jedno zdanie dało mu szansę na odzyskanie zaufania syna.

*

Kolejne minuty na poczekalni zlewały się w jedno. Łukasz nie miał co z sobą zrobić, więc równo co kwadrans podnosił się ze swego miejsca i maszerował wolnym krokiem do automatu z kawą. To, co otrzymywał w ciemnym, plastikowym kubeczku bynajmniej kawy nie przypominało, ale Łukasz chciał po prostu mieć co robić z rękoma. Sączenie kawopodobnej lury, a następnie powolne skubanie kubeczka było odpowiednio zajmującym zajęciem dla kogoś w jego stanie umysłu.
Podnosił się właśnie po raz ósmy, by zmarnować w automacie kolejną złotówkę i sześćdziesiąt groszy, kiedy drzwi do poczekalni otworzyły się i wpadła przez nie Urszula.
Łukasz był już zbyt wymęczony biernym czekaniem by poczuć radość na jej widok, za to jego serce odczuło coś na kształt ulgi. Zmartwienie stanem Sebastiana nie zmalało ani odrobinę, lecz sylwetka matki dodała mu otuchy.
- Dziecko, jak ty wyglądasz! - przeraziła się kobieta, podchodząc czym prędzej do syna.
Łukasz wolno schował monety do tylnej kieszeni spodni i zbliżył się do matki. Żaden z jego ruchów nie miał w sobie ani iskierki energii. Poruszał się niczym maszyna na niemal całkowicie wyczerpanej baterii.
- Jak? - zapytał. Mimo wypicia hektolitrów kiepskiej kawy, nie odczuł potrzeby udania się do łazienki, a w poczekalni nie było lustra. Zresztą Łukasz wcale nie był specjalnie ciekaw, jak źle wygląda. Bo przy swoim rozstrojonym samopoczuciu dobrze wyglądać po prostu nie mógł.
- Strasznie - powiedziała zmartwiona. - Jak śmierć. Ile tu już siedzisz?
- Ze trzy godziny? - mruknął bezbarwnie chłopak i zerknął na zegarek. - Tak, zaraz będzie dokładnie trzy godziny…
- Choć, może tu siądziemy? - zaproponowała Urszula, zerkając na plastikowe krzesełka tuż obok. Wydawało jej się, że Łukasz chwila moment może stracić równowagę - tak marnie wyglądał.
Ostatnim razem, gdy widziała się z synem, ten promieniał. Dopiero teraz, gdy miała porównanie, zaczęła to dostrzegać. Wtedy od Łukasza biła energia, uśmiech praktycznie nie schodził mu z twarzy, a kiedy wspominał o Sebastianie, jego oczy zaczynały błyszczeć jak lampki na choince.
Teraz stał przed nią blady, poszarzały chłopak, z zaczerwienionymi spojówkami od płaczu. Jego twarz była ściągnięta, pochmurna; Urszula miała wrażenie, że Łukasz nie mógłby się uśmiechnąć nawet, gdyby się mocno postarał. Plecy miał leciutko przygarbione, lecz już to starczyło, by cała jego sylwetka wydała się być o wiele mniejsza niż zwykle, drobniejsza i bardziej krucha.
- Coś wiesz? - spytała wreszcie, ponieważ Łukasz pacnął na krzesełko tuż obok niej, lecz nie odezwał się ani słowem, tylko wlepił wzrok w podłogę. Kobiecie przyszło na myśl, że przez ostatnie godziny pewnie robił dokładnie to samo - wpatrywał się w blado turkusowe kafelki.
- Ani słowa. Wiedzą, że tu czekam, wiedzą, że odchodzę od zmysłów, ale nikt nawet do mnie nie podejdzie! Nikt mi nawet pieprzonego „będzie dobrze” nie powiedział! Tylko udają, że nie istnieję! - wydusił ze ściśniętym gardłem i po dłuższej chwili wahania dodał szeptem: - A jeśli sam Sebastian nie powiedział, że chce się ze mną zobaczyć, to może tylko znaczyć, że… stało mu się coś… poważnego…
Nim zdążył skończyć to zdanie, Urszula przytuliła go do piersi i pogłaskała po włosach.
- Nie myśl o tym - przerwała mu stanowczo. - Może faktycznie nie jest w stanie się teraz z tobą skontaktować, ale to jeszcze nie znaczy, że… najlepiej będzie, jeśli przestaniesz się nad tym zastanawiać. Umysł płata ci teraz figle - dodała uspokajająco.
Łukasz czuł, że sama nie jest tak spokojna, za jaką pragnęłaby uchodzić, lecz spróbował po prostu uwierzyć w jej słowa i nie zastanawiać się nad ich prawdziwością. Ładnie brzmiały. Chciał, żeby się okazały prawdą i to mu wystarczało.
- Gdzie tata? - zapytał po chwili, w rzeczywistości chcąc jedynie odciągnąć swoje myśli od najczarniejszych wizji.
- Próbuje się czegoś dowiedzieć - odparła Urszula, wskazując na drugi koniec poczekalni, gdzie mieściła się dyżurka lekarska. Łukasz gwałtownie obrócił się w tamtą stronę i faktycznie dojrzał swojego ojca, zawzięcie dyskutującego z jednym z lekarzy.
Chłopak wiedział, że ojcu nie uda się niczego osiągnąć, lecz mimo to był wdzięczny za podjętą próbę. W takich chwilach żałował tylko, że nie są bogatsi i nie mają znajomości w środowisku lekarskim. A kto w tym kraju zwracał uwagę na takich zwyczajnych, maluczkich, zamartwiających się na śmierć ludzi?
I faktycznie, chwilę później zobaczył jak rozzłoszczony Bartosz odwraca się na pięcie i idzie w ich kierunku.
- Nic? - odgadł Łukasz gorzkim tonem.
- Nie mogą nam niczego powiedzieć, ale każą się nie martwić - zacytował zirytowanym głosem mężczyzna.
- Nie martwić się? - powtórzył Łukasz, wyplątując się z uścisku matki. - Widziałem jak mój chłopak zostaje potrącony przez cholerny samochód! Widziałem, jak traci przytomność! Widziałem, jak ładują go do pieprzonej karetki, a teraz od trzech godzin siedzę w szpitalu i nie dostałem od niego żadnego znaku życia! Nawet nie wiem gdzie dokładnie jest! No naprawdę nie mam żadnego, kurwa, powodu do zmartwień! - Przy ostatnim zdaniu głos mu się zupełnie załamał i oparł głowę o ramię matki, starając się powstrzymać kolejną falę łez. Już się wystarczająco dużo napłakał, nie zamierzał się rozkleić po raz kolejny.
Po przyjeździe rodziców Łukasza do szpitala, sytuacja zmieniła się jedynie odrobinę. Nadal nic nie wiedział. Nadal w każdej sekundzie rozmyślał nad stanem zdrowia Sebastiana. Jego umysł nadal podsuwał mu wszystkie historie o tragicznych w skutkach wypadkach na drodze. A Dorota nadal była daleko od Poznania.
Sytuacja poprawiało tylko to, że nie siedział już sam. Matka chwyciła go za rękę i nie puszczała nawet na moment. Ojciec usiadł tuż przy nich i co prawda więcej się nie odzywał, lecz Łukasz doceniał samą jego obecność.
Czekał dokładnie godzinę i dwadzieścia trzy minuty, nim jeden z lekarzy wreszcie do niego podszedł. Przez siedzenie w bezruchu i bezmyślne śledzenie małej wskazówki na zegarku, Łukasz niemalże go nie zauważył.
Tak jak na samym początku siedział i podskakiwał za każdym razem, gdy ktoś w białym kitlu go mijał choćby i szerokim łukiem, tak po tych pięciu godzinach spędzonych na poczekalni, chłopak powoli zaczynał się wyłączać na wszystkie odgłosy z zewnątrz. Zatapiał się we własnych myślach, odtwarzał w swojej głowie wypadek Sebastiana raz za razem, próbując ocenić ewentualną skalę obrażeń swojego chłopaka. Próbował przestać to robić, gdy tylko zorientował się, że każde kolejne wspomnienie tej sytuacji koloryzuje ją i wyolbrzymia.
- Przepraszam, pan Łukasz Maleńczuk? - spytał uprzejmie ten sam lekarz, który uprzednio zdecydowanie odmawiał udzielenia mu jakichkolwiek informacji.
Chłopak w ułamku sekundy odzyskał przytomność umysłu i skoczył na równe nogi.
- Tak, to ja. Coś wiadomo o Sebastianie? - zapytał od razu, czując nadzieję wypełniającą każdą komórkę jego ciała. Ponad pięć godzin czekania, pięć godzin odchodzenia od zmysłów… Tym pięciu godzinom zawdzięczał całkowicie zszargane nerwy.
A teraz to bezczynne czekanie miało się wreszcie zakończyć.
- Tak, jakiś czas temu odzyskał przytomność. Zrobiliśmy kilka niezbędnych badań, które umożliwiły nam postawienie diagnozy. A teraz pan Grzechowiak chce się z panem zobaczyć. Proszę za mną.
Łukaszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ledwo się powstrzymał, żeby nie zacząć poganiać tego lekarza - bo dlaczego szedł takim wolnym krokiem?! On chciał przecież zobaczyć Sebastiana już, natychmiast, w tej sekundzie.
Rodzice też podążyli za lekarzem, choć nieco wolniej, jakby chcieli w pierwszym momencie dać Łukaszowi i Sebastianowi trochę prywatności.
Łukasz wiedział, że był zestresowany ponad ludzkie granice, lecz mimo wszystko aż przystanął z zaskoczenia, gdy całe to napięcie uciekło z niego w chwili, kiedy spojrzał w otwarte oczy Sebastiana. Przez pięć godzin wyobrażał sobie cholera-wie-jak-straszne rzeczy, a tu nagle wchodzi do salki, a Sebastian sobie leży jak gdyby nigdy nic.
W życiu nie czuł się szczęśliwszy niż w tamtym momencie.
W pierwszej chwili aż zaniemówił i tę okazję wykorzystał Sebastian, by stwierdzić:
- Łukasz… wyglądasz strasznie!
Usłyszenie głosu Sebastiana - tego Łukaszowi było trzeba, żeby odzyskać zdolność myślenia.
- Ty kretynie! Ja tu od zmysłów odchodziłem! Na tej poczekalni prawie przez ciebie osiwiałem! - krzyknął i w dwóch susach znalazł się przy łóżku swojego chłopaka, przytulając się do niego. Nie był wciąż pewien co mu dokładnie się stało, więc wolał go zbyt gwałtownie nie ruszać, niemniej jednak nie mógł się powstrzymać przed przyłożeniem głowy do jego klatki piersiowej, żeby tylko poczuć bicie jego serca.
Sebastian od razu go objął i zaczął głaskać po włosach, jakby to Łukaszowi stała się większa krzywda niż jemu samemu.
- Jak długo tam siedziałeś? - zaniepokoił się.
- Ponad pięć godzin. Nie miałem pojęcia co się z tobą dzieje. Myślałem, że zwariuję… - jęknął smutno Łukasz.
- Pięć godzin? Żartujesz?! - zdziwił się Sebastian. - Mi się wydawało, że byłem nieprzytomny tylko przez chwilę… Czekaj, nie miałeś pojęcia co się ze mną dzieje? Czemu moja mama nic ci nie powiedziała? - Sebastian zasypał Łukasza gradem pytań.
Łukasz odsunął się od swojego chłopaka, żeby móc mu spojrzeć prosto w oczy z niepokojem.
- Sebastian, twoja mama dopiero wraca z Anglii.
- Jakiej Anglii? - zapytał ze szczerym zdumieniem. - Ma przecież dopiero jutro jechać…
- Jak: jutro? Seba, ona przecież już wczoraj wyjechała - sprostował Łukasz niepewnie. Coś mu się nie kleiło w tej rozmowie.
- Spokojnie - wtrącił się nagle lekarz, o którym Łukasz zdążył już zapomnieć. Obaj młodzieńcy spojrzeli na niego, a ten spokojnie wyjaśnił:
- Wypadek spowodował u pana wstrząśnienie mózgu - zwrócił się do Sebastiana - przez co może pan mieć niepamięć wsteczną. Może to być tylko kilka godzin przed wypadkiem, ale też może pan nie pamiętać kilku ostatnich dni. Wszystko to jednak będzie powoli wracać, nie ma powodów do obaw.
Łukasz musiał przez moment przetrawić informację o wstrząśnieniu mózgu. Brzmiało poważnie, ale z drugiej strony Sebastian nie wyglądał źle, no i skoro lekarz mówił, że nie ma powodów do obaw, to chyba nie było, prawda?
- Chwila, to który dzisiaj jest? - zapytał Sebastian, gdy tylko zrozumiał, że uciekło mu kilka ostatnich dni.
- Trzydziesty - odparł Łukasz.
- Twój egzamin kwalifikacyjny! - skojarzył od razu. - Która jest godzina? Miałem wypadek jak już się skończył? Jak ci poszło? Dobrze?
Nieogarnięty, lekko spanikowany Sebastian sprawił, że Łukasz uśmiechnął się ciepło.
- Uspokój się, narwańcu - zgasił go. - Wszystko poszło cudnie, a przynajmniej mam taką nadzieję. I władowałeś się pod samochód akurat po moim egzaminie, tak jakbym ostatnio miał za mało stresu w życiu - dodał karcącym tonem.
- Niczego nie pamiętam o tym wypadku. To nie fair, nie mogę się bronić - jęknął Sebastian. - Ale to na pewno nie była moja wina - dodał pewniejszym tonem.
- Czy poza wstrząśnieniem mózgu stało się jeszcze coś poważnego? - Łukasz skierował swoje słowa do lekarza, ignorując dziecinne protesty Sebastiana.
- Najpoważniejsze jest uszkodzenie kolana - odpowiedział.
- Kolana? - powtórzył Łukasz. Dlaczego ten człowiek nie wspomniał o tym na samym początku?
- W wyniku uderzenia nastąpiło przesunięcie stawu kolanowego. Miał pan jednak wiele szczęścia - zwrócił się do Sebastiana - ponieważ po większości wypadków urazy tego typu są o wiele groźniejsze. W pańskim przypadku rokuję, że nie minie wiele czasu, nim odzyska pan pełną sprawność. Oczywiście uczęszczając na regularne kontrole i rehabilitacje - dodał.
Słysząc te słowa, Sebastian skrzywił się jakby właśnie zjadł wyjątkowo paskudną cytrynę.
- Super - warknął pod nosem i opadł na poduszkę. Zaskoczył go gwałtowny ból głowy i chłopak przeklął głośno: - Cholera jasna! Co się…
- Masz wstrząśnienie mózgu, głupku! - zganił go Łukasz. - Uważaj, co wyprawiasz, bo tylko sobie krzywdę zrobisz, jakby ci jeszcze było mało… - dodał z dezaprobatą.
Pod karcącą pozą kryły się pokłady niepokoju o Sebastiana, które wzrastały za każdym razem, gdy ten się choćby skrzywił z bólu.
- I co dalej? - Urszula zabrała głos po raz pierwszy od przekroczenia progu salki. - Jak długo będzie musiał jeszcze zostać w szpitalu? Jak często będzie musiał chodzić na rehabilitację? I gdzie to się będzie odbywać?
Łukasz był ogromnie wdzięczny matce, że wzięła sprawy w swoje ręce i odciągnęła lekarza na stronę, żeby go o wszystko wypytać. On sam miał jeszcze zbyt zszargane nerwy, żeby logicznie myśleć.
Po prostu przytulił się do Sebastiana i wsłuchał w równomierne bicie jego serca, choć na chwilę mając całą resztę świata w głębokim poważaniu.
*

Sebastiana wypisano ze szpitala dość szybko, lecz miał przykazane leżeć przez kilka kolejnych dni i możliwe mało się poruszać. Wstrząśnienie mózgu nie było najpoważniejsze, lecz tak długa utrata przytomności wydała się lekarzom niepokojąca, dlatego woleli dmuchać za zimne. Łukasz zresztą też, więc pilnował swojego chłopaka jak oka w głowie, zajmując się nim jak profesjonalnie wykwalifikowana pielęgniarka.
Nie minął tydzień, nim Sebastian przypomniał sobie wszystko, co mu z powodu wypadku umknęło. Kolejne dni wracały do niego po kolei, w miarę systematycznie, aż wreszcie pamiętał nawet dlaczego w ogóle znalazł się na tym przejściu dla pieszych.
Dorota była tym najbardziej roztrzęsiona z nich wszystkich, lecz tylko dlatego, że Łukasz uspokoił się w chwili, gdy upewnił się, że Sebastianowi nic nie będzie. Dorota za to nie mogła przeżyć, że takie okropne zdarzenie miało miejsce, gdy ona była na drugim końcu Europy. I choć wszyscy, z Dorotą włącznie, zdawali sobie sprawę, że nie ma to zbyt wielkiego sensu, to kobieta za jednym zamachem odwołała wszystkie wyjazdy zagraniczne, które miała zaplanowane na najbliższe pół roku. I na nic zdały się argumenty Sebastiana, że już jest wszystko w porządku. Łukasz podejrzewał, że Dorota nie przejdzie prędko do porządku dziennego z tym, że nie było jej w tak kluczowym momencie.
Urszula i Bartosz zostali jeszcze jedną noc w mieszkaniu Łukasza i Sebastiana, po czym upewnili się, że niczego im nie brakuje i postanowili wrócić do Szczecina. Bądź co bądź, to miejsce było zdecydowanie za małe dla czterech osób. Niemniej jednak przez cztery kolejne weekendy Urszula przyjeżdżała do Poznania z torbami pełnymi zakupów, zamrożonych pierogów, gołąbków, babcinych konfitur i wszystkich temu podobnych rzeczy. Łukasz z Sebastianem bynajmniej nie narzekali, a ze zjedzeniem tego wszystkiego radzili sobie tak, jak tylko dwójka wygłodniałych studentów potrafi. Obojętnie ile toreb pełnych jedzenia Urszula by nie przywiozła, do kolejnego weekendu nie było po tym najmniejszego śladu.
Pomoc Urszuli była nieoceniona również dlaczego, że matka Łukasza pomogła w załatwieniu wszystkich spraw papierkowych od A do Z. Wiedziała jak załatwić odszkodowanie, gdzie pisać, jak pisać i do kogo pisać. Właściwie Łukasz tylko przy niej siedział i podawał dane osobowe Sebastiana (bo sam Sebastian wtedy akurat spał, a Łukasz nie zamierzał go zamęczać grzebaniem się w papierach).
Dorota z oczywistych powodów wpadała do nich o wiele częściej od Urszuli. Tuż po wypadku była u nich praktycznie codziennie, przez co część swojej pracy musiała wykonywać w nocy. Dopiero po dwóch tygodniach Łukasz z Sebastianem przekonali ją, że tak dalej być nie może i choć jest zawsze mile widziana, to nie może dłużej w ten sposób funkcjonować.
Łukasz szybko wpadł w nową rutynę. Opiekowanie się Sebastianem, gotowanie, praca (udało mu się wybłagać jeden wolny tydzień tuż po wypadku bez wielkich pieniężnych konsekwencji, ale potem wrócił do pracy w normalnych godzinach), transportowanie Sebastiana na rehabilitacje i z powrotem. Nie zostawiało mu to za wiele czasu na rysowanie, ale chłopak stwierdził, że póki Sebastian nie wróci do zdrowia, machanie ołówkiem wcale nie było jego priorytetem. Sebastian próbował się z nim o to kłócić, lecz spójrzmy prawdzie w oczy - Sebastian nie był w najlepszej pozycji do przedstawiania silnych argumentów.
Jedyne co mógł zrobić, to wrócić do pełnego, sprawnego funkcjonowania jak najprędzej, więc dokładnie to próbował zrobić. Jego rehabilitant powtarzał mu, że w całym procesie zdrowienia, to motywacja jest najważniejsza. Sebastian znalazł wiec swoją motywację i wyglądało na to, że działała bez zarzutu, ponieważ z każdym kolejnym tygodniem jego noga była coraz sprawniejsza. Co prawda kule wciąż były jego najlepszymi przyjaciółkami (żartował, że po tym wszystkim będzie miał niesamowite mięśnie ramion), jednak miał pozytywne widoki na przyszłość.
Łukasz, rzecz dla Sebastiana całkowicie oczywista i jasna, dostał się na ASP bez najmniejszego problemu. Z tego wszystkiego prawie zapomniał się z tego ucieszyć, lecz Sebastian tydzień po wynikach czuł się już na tyle dobrze, że zadzwonił do Eweliny i kazał jej wyciągnąć Łukasza z domu na wieczór. On sam nie był w tamtym momencie zbyt dobrym partnerem do tańców i zabawy, ale nie zamierzał pozbawiać tego Łukasza.
Sebastian był skłonny stwierdzić, że jest dobrze. Wypadek nie skończył się znowu aż tak źle. Sprawił trochę nieudogodnień na życiowej drodze, prawda, lecz chłopak wiedział, że mogło być o wiele gorzej. Z każdym dniem czuł się lepiej, z każdym tygodniem był bardziej sprawny, więc generalnie nie widział powodu do smutku.
Dlatego też zastanawiało go zachowanie Łukasza. Od czasu wypadku chłopak chodził coraz bardziej zamyślony. Najpierw był zmartwiony i przejęty - to akurat Sebastian rozumiał. Potem Łukasz zaczynał się uspokajać, uczył się żyć z nową sytuacją, przystosowywać się do innego sposobu funkcjonowania na okres, który potrwa przynajmniej najbliższe pół roku.
Parę razy jednak Sebastian zobaczył swojego chłopaka z głową zupełnie w chmurach. Łukasz nie chciał mu powiedzieć o czym tak rozmyślał, co tylko wzmagało niepokój Sebastiana. Łukasz wyglądał, jakby myślał o czymś naprawdę poważnym - dlaczego więc nie chciał się tym podzielić?
Sebastian postanowił jednak zachować spokój. Kilka razy próbował zacząć o tym rozmowę, lecz tyle samo razy Łukasz go zbywał i udawał, że nie wie o co chodzi. Chłopak doszedł więc do wniosku, że jak Łukasz będzie gotów porozmawiać, sam do niego przyjdzie. Póki co zawsze ta filozofia działa, więc Sebastian nie sądził, żeby tym razem miało być inaczej.

Owa chwila nadeszła w połowie lipca. Dokładnie trzy tygodnie po wypadku, tuż po przygotowanym przez Łukasza obiedzie (a precyzyjniej rzecz ujmując - po odmrożeniu i podgrzaniu babcinych gołąbków), kiedy Sebastian rzucił się na kanapę przed telewizorem i zaczął skakać po kanałach w nadziei na znalezienie jakiegoś normalnego filmu do obejrzenia. Kątem oka zauważył, że Łukasz podchodzi wolnym krokiem do kanapy z niepewną, lecz zawziętą miną.
- Zaparzyć ci herbatę? - zapytał chłopak, a Sebastian przetłumaczył to sobie na: „Chcę z tobą porozmawiać, ale wolę to jeszcze trochę odwlec w czasie”.
Zerknął za okno. Choć było dopiero wczesne popołudnie, i tak musieli pozapalać światła w mieszkaniu, ponieważ na zewnątrz z jednej chwili zrobiło się ciemno jak w środku nocy. Burzowe chmury zasnuły niebo. Sebastian domyślił się, że nie dalej jak za pięć minut rozpocznie się nie mała ulewa. Na tę pogodę herbata byłaby w sam raz, lecz chłopak nie chciał przeciągać tej chwili.
- Nie, dziękuję. Siadaj - odparł, przesuwając się trochę w prawą stronę, robiąc Łukaszowi miejsce na kanapie.
- Musimy porozmawiać - stwierdził Łukasz, wkręcając się tuż obok swojego chłopaka.
- Tego się już domyśliłem - mruknął Sebastian z delikatnym uśmiechem. Zupełnie nie wiedział czego mogłaby dotyczyć ta rozmowa, lecz wnioskował, że chodziło o coś poważnego. Był jednak spokojny. Poważne wcale nie musiało znaczyć, że złe.
- To może być trochę dziwne, co powiem… - zaznaczył Łukasz ostrożnie.
Sebastian uniósł lekko brew, lecz pozwolił mu kontynuować.
- Bo nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy na serio… Może wyskoczę z tym jak filip z konopi, ale od czasu twojego wypadku tylko to mi chodzi po głowie… - wyjaśnił, błądząc wzrokiem po ścianie naprzeciwko.
- Łukasz, ja tylko przypominam, że nadal nie wiem o czym mówisz - przerwał mu Sebastian. - Nawet nie wiem jakiej kategorii tematycznej to dotyczy.
- Ech, to ja może zacznę od początku - uznał po chwili Łukasz.
- Proszę cię bardzo - odparł uprzejmie Sebastian.
- Pamiętasz, jak byliśmy na plaży w Gdańsku? - zapytał Łukasz, badając uważnie wyraz twarzy swojego chłopaka i zaczął wspominać: - Powiedziałeś wtedy, że wiele rzeczy ci się nie podoba w tym kraju. Mówiłeś o wszystkich trudnościach, które nas tutaj czekają…
- Pamiętam. Powiedziałeś wtedy, że jest jak jest i trzeba to zaakceptować - przytoczył Sebastian. - Ale wiesz, to było tylko takie tam gadanie. To tym się przejmowałeś cały ten czas?
Łukasz przygryzł sobie wargę na moment, po czym odpowiedział:
- Po części tak. Chodziło mi to po głowie. Ale dopiero od czasu wypadku. Wcześniej ta nasza rozmowa nie miała dla mnie aż takiego znaczenia. Ale tam w poczekalni, kiedy siedziałem i czekałem pięć godzin, aż dostanę od ciebie jakikolwiek znak życia… I wiesz, nikt mi nie chciał niczego powiedzieć, bo nie jesteśmy rodziną…
- Czekaj - przerwał mu ponownie Sebastian. - Wiem, do czego zmierzasz. Chcę ci tylko przypomnieć, że uprzedzenia nie miały tu nic do rzeczy. Gdybyś był moją dziewczyną, też nikt by ci nie udzielił informacji. Takie prawo.
- Wiem, rozumiem, naprawdę. I tu nie chodzi konkretnie o tę sytuację - pospieszył z wyjaśnieniami Łukasz. - Wtedy byłem na lekarzy wściekły, ale rozumiem, że nie mogli mi powiedzieć i koniec.
- Wiec o co chodzi?
- Dotarło do mnie, że tak będzie już zawsze - wyrzucił z siebie Łukasz.
- Nie rozumiem - przyznał Sebastian z niejakim zakłopotaniem.
Łukasz westchnął. Przekręcił się na kanapie trochę w bok, żeby siedzieć prosto w stosunku do Sebastiana. Zawahał się, po czym chwycił go za rękę, jakby w ten sposób łatwiej mu było mówić dalej.
- Bo gdybym był twoją dziewczyną, to w bliższej lub dalszej przyszłości, za jakieś x lat mógłbym zostać twoją żoną, tak? Nie mówię, że tak by się stało, ale przynajmniej istniałaby taka opcja. Wiedziałbym, że kiedyś jak coś ci się stanie, to lekarz będzie mi musiał powiedzieć wszystko o twoim zdrowiu. Że będę mieć wpływ na decyzje, które lekarze podejmą, jeśli ty nie będziesz mógł. Że nie będę jedynie biernym obserwatorem - wyjaśnił Łukasz prawie na jednym oddechu.
Sebastian już otwierał usta, by się wtrącić, lecz Łukasz jednym gestem pokazał mu, by się powstrzymał. Sam za to ciągnął dalej:
- Już rozumiem, co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że dla nas nie ma tego następnego kroku. Normalnie, gdy dwójka ludzi się kocha i stają się sobie coraz bliżsi, mogą powiedzieć sobie oficjalnie „tak”, podpisać papierki i to im daje sporo prawnych profitów. - Łukasz przełknął ślinę i wziął głębszy oddech. - Widzę, że wcześniej sobie nie uświadamiałem ile to tak naprawdę znaczy. Bo wiesz, teoretycznie można powiedzieć „to przecież tylko świstek papieru” i wzruszyć ramionami. W końcu liczy się to, co w sercu, a nie to, co na papierze, nie? - zaśmiał się gorzko. - Ale ja nie mogę dalej żyć wiedząc, że jeśli jeszcze kiedyś coś podobnego, odpukać!, ci się przytrafi, to sytuacja ze szpitala się powtórzy.
Sebastian spojrzał na niego zmartwiony i smutny.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał cicho. - Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, nagle dochodzisz do wniosku, że wolisz się ożenić, żeby z kochaną małżonką rozliczać wspólnie PITy?
- Pojebało cię? - zapytał rzeczowo Łukasz, patrząc na swojego chłopaka tak, jakby mu nagle druga głowa wyrosła. - Myślałem, że wstrząśnienie mózgu już mamy za sobą. O czym ty nagle pierdzielisz?
- A o czym TY pierdzielisz? - zapytał wreszcie Sebastian. - Bo ja już niczego nie rozumiem z tej rozmowy - przyznał. - Najpierw mówisz o mnie i o szpitalu, potem o tym jak to nam będzie trudno, a potem nagle wyskakujesz z prawnymi profitami małżeństwa, które nie wiem jak się do nas mają, skoro już na wstępie mogliśmy się z nimi pożegnać?
- No właśnie o TYM mówię! - powiedział z naciskiem Łukasz.
- O czym?
Łukasz wywrócił oczami i westchnął głośno.
- O tym, że czas spieprzać z tego kraju! - warknął wreszcie.
- Co proszę? - zapytał całkowicie zdumiony Sebastian. - Do tego ciągle pijesz?
- Tak, ośle jeden! - fuknął Łukasz. - Nie wiem co tobie strzeliło do łba, ale ja przez ostatnie piętnaście minut próbuję ci powiedzieć, że moje podejście do tego kraju diametralnie się zmieniło i doszedłem do wniosku, że jeśli mamy choć cień szansy na zamieszkanie za granicą, to powinniśmy się tego chwycić i nie puszczać.
- To… mało patriotyczne jak na ciebie - zauważył Sebastian ostrożnie. Łukasz faktycznie wyskoczył jak filip z konopi. On sam już nie raz, nie dwa o tym myślał, lecz nigdy tak naprawdę o tym nie rozmawiali. A tu nagle Łukasz wyjeżdża z taką decyzją.
- Niestety masz rację - przyznał chłopak. - Mało patriotyczne, to prawda. Ale do Polski zawsze możemy wrócić, jeśli uznamy, że nadszedł odpowiedni czas. A póki co… ja się nie czuję tutaj bezpiecznie. Wiem, że nigdzie indziej też nie będzie idealnie, ale… Po prostu przez trzy ostatnie tygodnie doszedłem do takich wniosków. Może mi się jeszcze zmieni ten światopogląd, cholera to wie, choć teraz nie wydaje mi się to prawdopodobne… - przyznał i spojrzał Sebastianowi prosto w oczy. - A ty co o tym myślisz?
- Matko, nie wiem. Zabiłeś mnie tym - stwierdził Sebastian, podnosząc ręce w obronnym geście. - Nigdy wcześniej się nad tym poważnie nie zastanawiałem. Narzekanie pod nosem to jedno, a decyzja, by stąd wyjechać… zupełnie co innego.
- Wiem. Przepraszam, że rzuciłem ten pomysł tak nagle - dodał Łukasz z cichym westchnieniem. - Ale nie chciałem zaczynać tematu, póki sam tego dobrze nie przemyślę.
- I przemyślałeś?
- Przez ostatnie trzy tygodnie praktycznie tylko to mi chodzi po głowie… I tak, wydaje mi się, że w chwili obecnej już podjąłem tę decyzję. Ale spokojnie, nie musisz teraz nic mówić. Nie ma pośpiechu.
- Nie ma? - upewnił się Sebastian. - Jak ty to sobie wszystko wyobrażasz? Ja skończyłem pierwszy rok studiów, ty dopiero masz zacząć…
Łukasz zaśmiał się lekko.
- Po studiach, Sebastian - odparł. - Nie chcę, żebyś je przerywał. Zresztą ja sam się właśnie dostałem na ASP i niech mnie szlag trafi, jeśli to zaprzepaszczę.
- Po studiach? - powtórzył Sebastian i odetchnął z ulgą. - Uf, dobrze. Przez moment myślałem, że chcesz spakować walizki i jechać - zaśmiał się.
- No jeszcze mnie nie pogrzało - prychnął chłopak, wywracając oczami. - Słuchaj, to jest poważna decyzja i poważna sprawa. Studia dadzą nam czas, żeby to poważnie przemyśleć… i żeby się do tego przygotować - dodał.
- Znajomość obcego języka? - odgadnął Sebastian. - A właściwie… o jakim kraju myślisz? Bo rozumiem, że coś konkretnego ci chodzi po głowie…
- No chodzi - przyznał Łukasz. - Myślałem o Niemczech.
Chłopak ponownie wywrócił oczami, gdy zobaczył skrzywioną minę Sebastiana.
- Nie zachowuj się jak dziecko - skarcił go.
- No ale Niemcy? Wybrałeś je tylko dlatego, że mówisz po niemiecku lepiej ode mnie - burknął Sebastian. - A ten język jest straszny!
- Jest straszny, bo go nie ogarniasz. Im więcej przy nim siedzisz, tym bardziej da się go polubić - powiedział stanowczo. - Zresztą to tylko taki pomysł z tymi Niemcami…
- Mamy czas, prawda?
- Całe studia - przytaknął Łukasz. - Chociaż zdecydować się będzie trzeba wcześniej, żeby jednak przysiąść nad tym językiem, podszlifować go, może jakiś egzamin językowy by się przydał…
- Matko, dlaczego mam wrażenie, że nagle moje życie obrało zupełnie inny kierunek? - jęknął Sebastian, osuwając się na kanapie.
- To tylko pomysł, Sebastian. Idea. W każdej chwili możemy go porzucić - powiedział spokojnie Łukasz.
- Nie, źle mnie zrozumiałeś. Mi się to podoba. Zamieszkać za granicą? Dla mnie bomba - przyznał Sebastian, podnosząc kciuka do góry. - Po prostu jeszcze się nie otrząsnąłem z szoku. Muszę to przemyśleć. Gruntownie. Daj mi… nie wiem, ze dwa tygodnie?
- Masz i miesiąc, jeśli potrzebujesz - odparł lekko Łukasz.
- Musimy pogadać o tym z Dorotą. I z twoimi rodzicami. I zrobić wstępny research o tych twoich Niemczech. Popytać ludzi. Ogarnąć się. Podjąć decyzję czy to robimy czy nie. I jeśli tak, to trzeba się ostro brać za niemiecki. O cholera!
- Uspokój się, Sebastian. Weź głęboki oddech. Nie wszystko na raz. Najpierw zdecyduj, czy ty sam tego chcesz - powiedział łagodnym tonem Łukasz.
Sebastian skrzyżował z nim swoje spojrzenie. W jego oczach błyszczała determinacja i energia do działania. Jego aparycja ożywiła się momentalnie. Wyglądał, jakby ktoś mu wskazał kierunek na drodze - już wiedział, w którą stronę chce zmierzać.
- Masz rację. Mamy czas - przyznał Sebastian, biorąc głęboki oddech. Jego oczy wciąż się śmiały i promieniały. - Ale wiesz co ci powiem? - rzucił po chwili.
- No co? - mruknął Łukasz, zerkając na swojego chłopaka podejrzliwie.
Sebastian posłał mu jeden ze swoich firmowych, szerokich uśmiechów.
- W sumie jak teraz o tym pomyślę… - zaczął powoli.
Łukasz zmarszczył w oczekiwaniu brwi, kiedy Sebastian zawahał się na ułamek sekundy i dokończył:
- …Zaparzysz mi jednak tę herbatę?



KONIEC