Kwestia honoru 7
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 01 2013 10:18:45


Przez ostatnich kilka dni Varrander prawie nie jadł i nie spał. Zasypiał jedynie na kilka chwil, płytko i niespokojnie, nie opuszczając krzesła przy łóżku Dreikhennena – po to tylko, aby obudzić się przerażony i natychmiast przypaść do nieprzytomnego wojownika i upewnić się, czy wciąż jeszcze oddycha.
Od czasu gdy zemdlał po walce, Vargo nie odzyskał przytomności. Brenan twierdził, że prawdopodobnie już nie odzyska, ale książę nie chciał wierzyć słowom uzdrowiciela.
„To już prawie trup, chłopcze” mawiał czasem starzec, zmieniając opatrunki. „Musisz się pogodzić z tym, że prawdopodobnie się już nie obudzi”. Ale bywały też dni, gdy widząc rozpacz chłopaka, siadał obok niego i kładł szorstką, poskręcaną artretyzmem dłoń na jego ramieniu i powtarzał „Jestem tylko lekarzem. Leczyłem wielu ludzi i znam ludzki organizm, ale on... nie jest jak inni. Ciągle walczy i jest silny, silniejszy niż ktokolwiek kogo zdarzyło mi się spotkać. Skoro więc przeżył tak długo to może... może jest jeszcze nadzieja”.
Czasami, gdy miał wyjątkowo podły nastrój zdarzało mu się wyburkiwać rzeczy w stylu „Wziąłby się obudził, albo zdechł w końcu, bo już cholery można dostać z tą niepewnością, przysięgam jeszcze dwa dni takiej stagnacji i osobiście dobiję tego kundla...
Varrander jednak nauczył się nie reagować na podobne groźby. Brenan nie należał do szczególnie przyjaznych ludzi, w końcu pewnie nie przypadkiem zamieszkał w opuszczonej chacie w środku lasu, gdzie całe jego towarzystwo stanowiła łaciata kozica oraz korniki grasujące w zmurszałych ścianach i sękatych deskach podłogi. Mimo jednak szorstkiej powierzchowności gburowatego, zgorzkniałego dziada-samotnika udowodnił, że posiadał złote serce, w pocie czoła pracując, aby utrzymać przy życiu zupełnie sobie obcego, czerwonowłosego asasyna, który na dodatek według wszystkich praw anatomicznych, które jako lekarz kiedykolwiek zgłębił, powinien od dawna być martwy. Przy tym starzec starał się też powstrzymać pewnego młodego szlachcica od śmierci z wycieńczenia, wciskając mu siłą jedzenie i przeganiając do osobnej izby, aby przespał chociaż kilka godzin, nierzadko uciekając się do rękoczynów.
Dni ciągnęły się niczym tygodnie i lata, książę przestał powoli odróżniać dzień i noc, gdyż w lesie zawsze było ciemno, splątane gałęzie nie dopuszczały do wnętrza chatki słońca nawet w tych krótkich momentach, gdy wyglądało ono zza ołowianych chmur. Znów padał śnieg, zimny wiatr dął niemiłosiernie, wciskając się z kpiącym świstem pomiędzy szpary w starych deskach.
Varrander czekał.

*

Cichy jęk wyrwał go z nerwowego pół-snu. Gwałtownie wyprostował się na krześle, co spotkało się z bolesnym protestem naciągniętych mięśni i kręgów szyjnych. Szybko jednak zapomniał o wszelkich niewygodach widząc, jak mężczyzna na łóżku porusza się, marszczy nos i w końcu powoli otwiera oczy.
Varrander natychmiast przypadł do jego posłania, zbyt jeszcze zaskoczony żeby stwierdzić, czy bardziej się przestraszył, czy ucieszył.
- Vargo... – szepnął głosem drżącym od emocji. Wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął twarzy wojownika. Po chwili spoczęło na nim lekko przymglone, lecz mimo to w pełni świadome spojrzenie granatowych oczu. Przez kilka chwil książę siedział tak, bezmyślnie powtarzając imię mężczyzny, zbyt otumaniony żeby powiedzieć cokolwiek sensownego. Miał wrażenie jakby z wolna odpływało całe napięcie, strach że tamten faktycznie już się nie obudzi, z radości i ulgi zakręciło mu się w głowie. Dreikhennen patrzył na niego z wolna powracając do rzeczywistości, a on czuł jak dodatkowo zalewają go wspomnienia – te straszne, gdy ciało wojownika bezwładnie osunęło się mu w ramiona, kiedy trzymał go kurczowo w lodowatych strugach gęstego deszczu czując na dłoniach gorącą, płynącą wartkim strumieniem krew, a potem długimi dniami wpatrywał się w jego bladą, martwą twarz... Ale teraz dotarły do niego także te, od których uderzyła go fala ciepła, kiedy klęcząc w gęstym błocie całowali się powoli i namiętnie.
Nie namyślając się zbyt długo znowu nachylił się do warg wojownika, w połowie drogi przerwało mu jednak niewyraźne:
- Co tu robisz...?
Odsunął się lekko i przełknął ślinę zastanawiając się, czy mężczyzna faktycznie nie pamięta tamtego dnia.
- Co... ja tu robię? – zapytał Vargo po jakimś czasie i wykonał ruch, jakby chciał się unieść z posłania. Chłopak zareagował błyskawicznie, delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem opierając dłoń na jego szerokiej piersi i zabraniając się ruszać.
- Nie powinieneś wstawać – stwierdził w końcu łagodnie. – Przyniosę ci coś do picia – zaproponował po chwili stwierdzając, że na wyjaśnienia i analizowanie wcześniejszych wydarzeń przyjdzie jeszcze czas.
Harlandczyk bez zrozumienia, ale też bez protestu zareagował na Brenana, który podał mu jakieś zioła i sprawdził temperaturę. Niemal cały czas wpatrywał się w Varrandera, który podczas tych zabiegów starał się stać jak najbliżej łóżka. Niedługo potem Dreikhennen znów zapadł w sen, ale tym razem zdrowy i spokojny, pozbawiony gorączkowych majaków.
- Będzie żył – oznajmił stary uzdrowiciel głosem tak obojętnym, jakby komentował pogodę. Książę jednak wiedział, że jemu także spadł kamień z serca. – Wciąż powinien dużo spać, jest słaby, odwodniony, niedożywiony... ale będzie żył. Bogowie mi świadkiem, że nie wiem jakim cudem, ale z tego wyjdzie.
Faktycznie, gdy obudził się następnego dnia rano, czuł się znacznie lepiej. Będzie musiało minąć jeszcze trochę czasu nim odzyska pełnię sił, chociaż wciąż był zdezorientowany, umysł miał jasny.
- Książę – zaczął spokojnie, kiedy ten podał mu lekarstwo i miskę z jedzeniem. – Nie powinno cię tu być – zauważył. – Jechałeś do portu, a ja... – „a ja umarłem” skończył w myślach, ale nie wypowiedział tych słów na głos.
- Brenan mówi, że to może być szok – wyjaśnił Varrander odwracając wzrok. Vargo zupełnie nie rozumiał, dlaczego chłopak sprawiał wrażenie zawstydzonego. – Twierdzi, że być może przypomnisz sobie wszystko za kilka dni. Pokonałeś ich prawie wszystkich, poza Czarnym Calso. Kiedy po ciebie wróciłem, zostaliście już tylko we dwójkę, ty klęczałeś na ziemi... – chłopak mówił wolno, jakby wracanie do tamtych wspomnień także wiele go kosztowało. – Zabiłem go, a wtedy… straciłeś przytomność.
Pominął ich pocałunek, głównie dlatego, że nie miał pojęcia jakich słów miał użyć, żeby to opisać. Poza tym, chociaż wtedy był pewien, że Vargo zachował całkowitą świadomość, teraz dręczyło go nieprzyjemne wrażenie, że zrobił to wbrew jego woli. Nie powiedział też o tym, co nastąpiło bezpośrednio po omdleniu wojownika. O tym, jak klęczał przyciskając do siebie jego bezwładne ciało, w ciężkich kroplach deszczu. O tym, że czuł na skórze mieszaninę zimnej wody i gorącej krwi i że wszystko cuchnęło rozmokłą ziemią i posoką. O tym, że w pewnym momencie był pewien, że zapadła noc, tak głęboka nastała ciemność, i że do tej pory nie miał pewności, czy faktycznie niebo spowiły tak gęste chmury – czy po prostu znalazł się wtedy tak blisko szaleństwa.
- Pewna kobieta zaoferowała nam pomoc – miała na imię Erda, mieszkała w miasteczku tuż koło przystani z trójką synów. Dwóch z nich przysłała, aby pomogli mi zanieść cię do domu i tam cię opatrzyliśmy, ale nie znała się na lecznictwie. A z tobą było bardzo źle, potrzebowałeś medyka. Więc następnego dnia zapakowaliśmy cię na wóz i przywieźliśmy tutaj. Brenan się tobą zajmował, ja mu pomagałem. Zostawiłem u Erdy też konie, chciałem zapłacić, ale nie przyjęła pieniędzy. Wszystko co mieli przy sobie najemnicy mieszczanie rozkradli, gdy tylko opuściłem pobojowisko. Zabrałem tylko królewską pieczęć.
- Nie powinno cię tu być, nie powinieneś tracić czasu – mruknął Vargo po chwili milczenia. – Byłbyś już dawno na statku, może nawet już w Harlandzie..
- Nie chciałem być na statku, ani w Harlandzie – przerwał mu książę miękko. – Nie za taką cenę.
- Kiedy wyruszysz?
- Wyruszymy razem, kiedy dojdziesz do siebie. I tak lepiej przeczekać tu zimę.
Dreikhennen wyglądał, jakby chciał zaprotestować, ale ostatecznie nic nie powiedział. Varrander był bezpieczny, a to, jak ostatnio doszedł do wniosku, jest ważniejsze niż wszystkie trony i korony na świecie.

*

Wojownik wracał do formy w błyskawicznym tempie, po raz kolejny zupełnie zaskakując Brenana. Już po kilku dniach potrafił o własnych siłach wstać z łóżka i chociaż kroki stawiał wolno i ostrożnie, nic nie wskazywało na to aby miał większe problemy z poruszaniem się. Medyk zastanawiał się, jak duży wpływ miała na to siła jego organizmu – a jak duży siła charakteru. Już odkąd odzyskał przytomność, chociaż na początku ledwo starczało mu energii na uniesienie ręki, był bardzo zawzięty w kwestii swojej samodzielności. Uzdrowicielowi zdarzało się oczywiście zajmować się wcześniej takimi jak on – młodymi, upartymi i dumnymi do granic głupoty, ale pierwszy raz zetknął się z sytuacją, w której to właśnie ta duma zdawała się głównym napędem leczniczym. Mężczyzna nie pozwalał pomagać sobie przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych, ani przy jedzeniu, był nawet zbyt cholernie uparty, żeby poprosić o podanie wody – kiedy zostawał sam w pokoju przynosił ją sobie, zamiast zwyczajnie zawołać. Zanim potrafił ruszyć się z łóżka prawdopodobnie zginąłby z pragnienia, gdyby Varrander nie spędzał obok niego całych dni. Brenan jednak nie komentował tego – przekonując się, że jest już zbyt stary aby pouczać głupich młokosów – tak długo, jak tamten bez sprzeciwu spożywał leki i pozwalał sobie zmieniać opatrunki.

*

- Trzeba posmarować rany i założyć świeże bandaże – oznajmił książę wchodząc do niewielkiej izby. Vargo skinął głowę i posłusznie usiadł na niskim stołku ściągając przez głowę luźną koszulę. Skrzywił się lekko, kiedy podnosząc ramiona zbyt mocno naciągnął niezagojoną skórę. Chłopak natychmiast podszedł do niego i zaczął sprawnie odwijać opatrunek. Zdążył już nabrać wprawy. Krytycznie przyjrzał się ciału wojownika przed sobą.
- Dobrze się goi – zauważył, muskając palcem skórę na boku mężczyzny. – Ale zostaną blizny.
- Od dziecka byłem przygotowany na to, że dorobię się kilku. Gdyby mi to przeszkadzało, zostałbym rybakiem – odburknął. Książę uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Cóż, nawet ci pasują.
- Jak blizny mogą komuś pasować? – Dreikhennen uniósł sceptycznie jedną brew.
- W każdym razie nie szpecą – Varrander wzruszył ramionami. „Trudno byłoby oszpecić takie ciało” dodał w myślach. Sięgnął do miski z ciepłą wodą i wyciągnął stamtąd miękką szmatkę. Odcisnął ją ostrożnie i delikatnie dotknął karku mężczyzny przed sobą. Tamten drgnął.
- Co robisz? – zapytał zerkając przez ramię.
- Myję cię – odparł książę siląc się na obojętny ton głosu. Zjechał dłonią kawałek wzdłuż kręgosłupa Vargo, z przyjemnością zauważając, jak zadrżał lekko od przyjemnej sensacji.
- Sam potrafię to zrobić – mruknął.
- Nie powinieneś się zbyt wiele ruszać, bo rany mogą się na powrót otworzyć. Zresztą przecież nie robię tego pierwszy raz.
- Nie?
- Myślałeś, że kiedy byłeś nieprzytomny kąpały cię dobre wróżki? – chwilę po wypowiedzeniu tych słów chłopak musiał przygryźć wargi, aby powstrzymać cisnący się na nie uśmiech. Vargo wyraźnie się zaczerwienił. – Zresztą i tak przecież nie sięgniesz pleców. Po prostu się rozluźnij – dodał cicho i zaczął obmywać wilgotnym materiałem szerokie ramiona wojownika.
Zastanawiające było to, że chociaż książę do tej pory interesował się kobietami, to potężne ciało mężczyzny przed nim pociągało go w tym momencie dalece bardziej. Przemywając gładką skórę starał się przy okazji masować napięte mięśnie chcąc sprawić towarzyszowi jak najwięcej przyjemności. Ciekawe, czy odbierze to jako pieszczotę? A jeśli tak, to jak zareaguje? Zerknął na jego twarz, lecz ta jak zwykle nic nie wyrażała, niemożliwym zdawało się odczytać z niej jakiekolwiek emocje, chociaż zdawało się, że sylwetka mężczyzny jest wręcz nienaturalnie nieruchoma. Chłopak wolno przejechał szmatką wzdłuż kręgosłupa wojownika, przy okazji po raz kolejny podziwiając jego idealne mięśnie. Dreikhennen drgnął dopiero, gdy książę dotknął świeżej blizny na boku.
- Przepraszam, zabolało? – zatroskał się od razu.
- Nie, po prostu… łaskoczesz – odburknął Vargo zerkając na towarzysza trochę spode łba. Varrander wyszczerzył się na ten słowa, ale powstrzymał chęć podrażnienia zdrowego boku mężczyzny. Jakkolwiek seksownie mogłoby wyglądać ciało wojownika poddane takiemu niechcianemu zabiegowi, nie chciał aby podczas wyrywania się otwarły się rany.
- W porządku, będę uważał – odparł tylko.
- Właściwie już sobie poradzę, dziękuję.
Książę fuknął cicho pod nosem, ale musiał się zgodzić z Dreikhennenem. Nie wypadało w końcu wykorzystywać jego stanu, żeby móc go podotykać. Ale patrzenie w zasadzie nikomu nie szkodziło…
Szybko przygotował lekarstwa i czekając aż mężczyzna skończy się obmywać z przyjemnością oddał się obserwacji. Szczególnie podobał mu się sposób, w jaki krople wody spływały po jego klatce piersiowej w dół, aż do idealnie umięśnionego podbrzusza, a potem jeszcze niżej, za spodnie. Było w tym coś niewymownie sugestywnego i Varrander stwierdził, że chętnie podążyłby za tymi kropelkami. Na przykład językiem.
„Bogowie, co jest ze mną nie tak”, pomyślał, zdając sobie sprawę że nigdy wcześniej przecież nie miał takich fantazji. Do tej pory nawet nie myślał o seksie z mężczyzną, takie tematy wcale nie zaprzątały mu głowy, kobiety były czymś oczywistym. A teraz jego umysł pracował na zdwojonych obrotach podsuwając mu wizje, w którym to on dla odmiany pozwala się zdominować i na samo wyobrażenie, że mógłby w łóżku poczuć siłę Vargo, przyspieszał mu oddech.
- Książę? W porządku? – wojownik spojrzał na niego z lekkim niepokojem. Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu bezwstydnie pożera go wzrokiem. Oblał się rumieńcem i przełknął ślinę starając się zwalczyć nagłą suchość w ustach. Zaczął odruchowo szukać jakiejś kulawej wymówki w stylu „zamyśliłem się”, ale w ostatnim momencie zrezygnował.
Jeśli Dreikhennen nie pamiętał pocałunku, to musi sprawić, żeby pocałował go jeszcze raz. Problem w tym, że Varrander nie miał najmniejszego pojęcia jak podrywać faceta, miał jednak zamiar próbować wszelkimi dostępnymi sposobami.
- Tylko patrzę. Masz bardzo ładne ciało – powiedział starając się uśmiechnąć zalotnie albo coś w tym stylu. Miał wrażenie, że w tych usiłowaniach poniósł sromotną klęskę.
- A… aha – odparł wojownik, dość niepewnym głosem. Wyraźnie jednak postanowił nie drążyć tematu. – Możesz zakładać opatrunki.
Chłopak posmarował rany maścią, po czym owinął je bandażem. Przy procesie nie omieszkał kilkakrotnie musnąć gładką skórę wojownika palcami. Taki niby-przypadek, który za trzecim razem już nie wyglądał na przypadek, a już na pewno nie przy szóstym. Vargo jednak zdawał się tego zupełnie nie zauważać, aż w końcu książę zaczął się zastanawiać czy to on jest tak beznadziejny w tego typu sugestiach – czy Dreikhennen tak niedomyślny. Oczywiście nie liczył, że od razu wpadną sobie w ramiona, ale skoro od godziny siedzi tu i wyraźnie nadskakuje wojownikowi ze wszystkich stron, to on mógłby zrobić… coś. Cokolwiek. Nawiązać kontakt wzrokowy. Uśmiechnąć się. Odsunąć się. Wyśmiać go. Cokolwiek.
Westchnął ciężko i odsunął się, kiedy nie mógł już dłużej udawać, że poprawia opatrunek. I tak trwało to trzy razy dłużej niż zwykle, ale Harlandczyk oczywiście nie zapytał nawet dlaczego tak się guzdrze. Absolutnie nic, ani słowa. Przez chwilę książę chciał nawet bez dalszych ogródek wyciągnąć temat ich pocałunku, ale było mu strasznie głupio, szczególnie z myślą, że tamten prawdopodobnie nawet go nie pamięta.
- A jak udo? – zapytał w końcu.
- Już nie dokucza – odparł Dreikhennen natychmiast. – Brenan wczoraj wyciągnął szwy, więc bandaże są jeszcze świeże, nie musisz się tym zajmować.
Cóż, wyglądało na to, że zostanie pozbawiony przyjemności oglądania swego strażnika bez spodni.
- To świetnie – powiedział jednak szczerze. Wprawdzie „nie dokucza” dla Vargo oznaczało „boli, ale nie do tego stopnia, żebym miał zemdleć, więc w zasadzie mogę już robić wszystko od chodzenia po tańczenie na linie włącznie”. To było jednak znacznie lepsze niż „średnio”. „Średnio” oznaczało, że przeciętny śmiertelnik wiłby się po łóżku w niewyobrażalnych męczarniach. – Cóż, w takim razie pójdę sobie żebyś mógł się umyć do końca. Pomóc ci… ze spodniami? – zapytał, i tym razem wynikało to ze szczerej troski. Schylanie się było jeszcze dla wojownika problematyczne. Chociaż nie dało się ukryć pewnych bonusów wynikających z udzielania takiej pomocy.
- Poradzę sobie – odparł Dreikhennen beznamiętnie.
„Jasne, że sobie poradzisz”, pomyślał chłopak kwaśno. „Zawsze sobie poradzisz, choćbyś miał odgryźć sobie własną nogę w procesie, to i tak zrobisz wszystko sam.” Powstrzymał się jednak przed wypowiedzeniem tego na głos i tylko skinął głową, wychodząc z izby i zamykając za sobą drzwi.
Znalazł się niewielkim pokoju, który stanowił jednocześnie kuchnię, jadalnie i salon. To było bardzo funkcjonalne, większość powierzchni zajmował drewniany stół i komplet krzeseł, a przy palenisku gdzie podgrzewało się potrawy stał stary i potwornie wytarty fotel. Varrander zaczął się zastanawiać, po co w zamku tyle osobnych pomieszczeń, skoro jedno może spełniać tak wiele funkcji jednocześnie, a przy tym wcale nie było nawet zagracone. Okiennice pozamykano, aby do domu nie wdzierało się zimno, więc całe wnętrze wypełniało tylko słabe, ciepłe światło rozchybotanych płomieni, rzucając na drewniane ściany tańczące cienie. Przy blacie siedział Brenan, zajęty ubijaniem masła.
Książę przysiadł na krześle obok i spojrzał na niego niewesoło. Starzec zerknął nań, nie przerywając jednak pracy. Przez chwilę milczał, aż w końcu westchnął cierpiętniczo i przewrócił oczami.
- No dobrze – mruknął niechętnie. – Powiedz w czym problem – polecił tonem wskazującym, że wyświadcza tym chłopakowi wielką łaskawość.
- Problem? – zdziwił się tamten. – Nie rozumiem – przyznał.
- Od początku wręcz błagasz wzrokiem, żeby ktoś cię wysłuchał – stwierdził medyk, celując w niego palcem oskarżycielsko. – Ja tam gdzieś mam kłopoty innych, ale skoro już tu siedzimy, a ja tak prędko nie skończę, to wykrztuś to wreszcie z siebie i miejmy to z głowy.
Varrander na początku chciał zaprotestować, ale po chwili uznał, że może faktycznie dobrze mu zrobi, jeśli z kimś porozmawia. Brenan chociaż sprawiał wrażenie szorstkiego, był dobrym człowiekiem więc może rozmowa z nim trochę mu pomoże.
- Jestem w nim zakochany – wypalił niczym z procy, stwierdzając, że lepiej nie owijać w bawełnę i jeśli uzdrowicielowi miało się to nie spodobać, to też powie to prosto z mostu. Oczywiście nie musiał tłumaczyć, o kogo dokładnie chodzi, uzdrowiciel odgadł to bez trudu i nie wyglądał wcale na poruszonego.
- To wiem – wzruszył ramionami. – I?
- Wiesz? – zdziwił się książę. – Skąd niby…
- A stąd – przerwał mu starzec, wciąż nie przerywając ubijania – że nawet jeśli mógłbym wytłumaczyć przywiązaniem czy tam braterską miłością to jak nie dało się ciebie oderwać od jego łóżka, to wierz mi, żaden brat nie dotykałby w ten sposób jego twarzy. Nie odgarniał tak włosów. A przede wszystkim nie czerwieniłby się jak dziewica w burdelu, kiedy trzeba było go myć i przebierać.
Chłopak sklął się w myślach, bo te słowa też już wywołały u niego rumieniec.
- A więc – kontynuował starzec – to jakimi uczuciami do niego pałasz nie jest tajemnicą, tajemnicą natomiast jest dla mnie pytanie – i co z tego?
- Bo nie wiem czy zauważyłeś, nie jest to do końca odwzajemnione – burknął urażony takim lekkim traktowaniem sprawy. W końcu po raz pierwszy się przed kimś obnażył, oczekiwał chociaż odrobiny zrozumienia!
- Nieodwzajemnione – zakpił medyk. – A wiesz to skąd? Bo mu zajrzałeś w łeb? Bo z miny to na pewno nic nie wyczytasz, a jak mniemam nie postanowiłeś wprowadzić w życie tak innowacyjnej metody jak – zapytanie go o to.
Varrander poruszył się na krześle głęboko oburzony ironią w głosie rozmówcy. Ale, no… mógł mieć trochę racji. W końcu Vargo wtedy oddał pocałunek, ale z drugiej strony nie pamiętał go i na dodatek był wtedy na skraju śmierci… w każdym razie jeśli chodzi o uczucia wojownika wobec niego to była to wielka niewiadoma. Na pewno się o niego martwił, nie raz udowadniał jak wiele jest w stanie poświęcić, aby chronić bezpieczeństwa podopiecznego, pytanie tylko do jakiego stopnia było to poczucie obowiązku, a do jakiego – troska?
- Ale jak mam niby o to zapytać? – mruknął w końcu książę z powątpiewaniem.
- A co ja, swatka? Pomyśl. Za moich czasów trzeba było samodzielnie kombinować jak zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Zresztą przy zaciąganiu do łóżka prawie dwu metrowego wojownika sprawa wygląda pewnie ździebko inaczej…
- Dobrze, już dobrze – chłopak nerwowo zerknął w stronę drzwi. Miał nadzieję, że do uszu Dreikhennena nie dojdą fragmenty tej rozmowy szczególnie te zawierające słowo „łóżko”. – Chodzi o to – podjął po chwili, tym razem niemal szeptem – że jakby próbowałem dać do zrozumienia, że… no powiedzmy że podoba mi się nie tylko jego charakter. Ale to jak grochem o ścianę! Jakby nie zauważał.
- W jego przypadku to prawdopodobne – zauważył Brenan. – Może nie tyle nie zauważa, co w to nie wierzy.
- Dlaczego miałby nie wierzyć? – nie zrozumiał książę i starzec aż przerwał pracę patrząc na niego dziwnie.
- No tak, ty oczywiście nie zauważyłeś tego – mruknął, po czym westchnął i odłożył wreszcie ubijarkę. – On uważa się za… co najmniej nieciekawego. Z tego co rozumiem, tak po prostu został wychowany, kształcono go w jednym celu, nie miał ani dobrze wyglądać, ani być genialnym rozmówcom, wręcz przeciwnie, powinien odstraszać. Dlatego może mu być niełatwo uwierzyć w to, że nagle jest nim zainteresowany młody, urodziwy następca tronu, nie uważasz?
Varrander wpatrywał się w rozmówcę ze zdziwieniem. Z jednej strony to co mówił, miało sens w odniesieniu do Vargo, tego jak się zachowywał i co o sobie, sporadycznie, opowiadał. Z drugiej jednak chłopakowi nie mieściło się to w głowie, przecież Vargo był taki… perfekcyjny. Nigdy nie spotkał kogoś tak atrakcyjnego, o tak idealnych rysach twarzy, tak cudownych ustach i niesamowicie pięknych oczach, o ciele na wspomnienie którego miał ciarki. Kogoś, kto jednocześnie byłby tak opanowany, ale zawstydzał się w absolutnie najbardziej uroczy i rozbrajający sposób, kogo otaczała ekscytująca aura tajemniczości. Do tego był najlepszym szermierzem jakiego książę kiedykolwiek widział, a jak przekonał się także po przygodzie z Ellitem całkiem nieźle radził sobie zarówno z flirtem, jak i dalszym postępowaniem rzeczy, nawet jeśli nie miał dużego doświadczenia.
- Więc sądzisz, że powinienem wprost powiedzieć, co czuję?
- Mówiłem, ja nie swatka – burknął Brenan gniewnie. – Ale myślę, że wtedy tym bardziej nie uwierzy. Pomyśli, że sobie z niego żartujesz. Najpierw sam musi się zacząć nad tym zastanawiać.
- Czy uważasz, że ja… no wiesz, że ja mu się też… podobam?
- Czy uważasz, że jestem sercową wyrocznią dla głupich młodziaków? – odparł starzec zgryźliwie. – Gapi się na ciebie maślanym wzrokiem jak myśli, że nikt nie widzi, więc coś tam mu się chyba podoba – dodał jednak powracając do ubijania masła ze zdwojonym entuzjazmem.
Varrander aż wyszczerzył się idiotycznie na te słowa. Czyli jednak. Odwrócił głowę i zerknął tęsknie w stronę zamkniętych drzwi, za którymi znajdował się Dreikhennen.

*

Varrander ostatnio zachowywał się… dziwnie. Dotykał go przy każdej możliwej okazji, czy to zmieniając opatrunki, czy choćby przy zwykłej rozmowie. Stawał zawsze jakoś bliżej niż to konieczne, czasem mężczyzna miał wrażenie, że książę zaraz na niego wejdzie, chociaż przyszedł tylko zapytać czy nie jest głodny. I tego mówił dziwne rzeczy, jak to, że ma ładne ciało. Ostatnio powiedział coś w stylu: „Rozumiem, czemu tak rzadko się uśmiechasz. Gdybyś robił to częściej, pewnie nie odpędziłbyś się od kobiet i mężczyzn” i to z taką lekkością, jakby nie było w tym niczego dziwnego. Zdawało mu się to podejrzane, szczególnie komplementy odnośnie jego wyglądu. Nie uważał się może za szczególnie brzydkiego, ale też wątpił, żeby było się czym zachwycać. A chłopak już w szczególności nie miał na czym zawiesić oka, bo przecież interesowały go tylko kobiety. A skoro tak, to dlaczego zachowywał się w stosunku do Vargo tak… wyzywająco? Może go testował? W końcu po niezręcznej sytuacji z Ellitem, w głowie towarzysza mogły się zalęgnąć jakieś podejrzenia, więc teraz celowo tak zmniejsza dystans, aby zbadać reakcje wojownika? A może doskonale zdaje sobie sprawę, z tego jakie emocje wywiera na Dreikhennenie i go to bawi? W końcu musiał sobie zdawać z tego sprawę, jest niezwykle przystojny, czarujący, cudownie zbudowany i po prostu musiał wiedzieć, że Vargo, choć walczył z tym ze wszystkich sił, od czasu do czasu myślał jak by to było mieć to zgrabne ciało pod sobą. Czasami, kiedy Varrander stawał szczególnie blisko, tak że czuł dokładnie jego oszałamiający zapach, a do tego dotykał go w ten niby niefrasobliwy, a jednak wyzywający sposób, kładąc mu dłoń na ramieniu, piersi, czy brzuchu, musiał zebrać całą siłę woli żeby nie wpić się w słodkie usta chłopaka przed sobą.
Czasami myślał, że może powinien to zrobić. Ośmieszyłby się i pewnie strasznie zdenerwował księcia, ale przynajmniej przez chwilę mógłby poczuć jego wargi, sprawdzić jak smakują i czy naprawdę są takie delikatne, na jakie wyglądają. Ale po czymś takim mógłby odmówić dalszego podróżowania z nim, a Dreikhennen musiał myśleć przede wszystkim o zadaniu, jakie miał do wykonania.

*

Pogoda stawała się coraz lepsza. Wprawdzie mróz wciąż zaciskał twarde szpony, za nic nie chcąc ustąpić nadchodzącej wiośnie, ale śnieżne zawieje ustąpiły wreszcie, a na mrocznym do tej pory niebie wreszcie zaczęło pojawiać się słońce.
Stan Vargo też poprawiał się z dnia na dzień, tym razem nie tylko według jego własnych słów, ale również opinii medycznej Brenana, co przyniosło Varranderowi niewymowną ulgę. Jednak relacje między nimi nie zmieniły się ani odrobinę, ku rosnącej frustracji chłopaka. Dreikhennen był jak skała, zdawało się, że nic nie jest w stanie go poruszyć, a przecież do tej pory musiał coś zauważyć. Od początku jednak wiadomym było, że nie należy do łatwych obiektów, a ulokowanie w nim uczuć jest prawdopodobnie przejawem masochizmu… Ale książę bynajmniej nie zamierzał rezygnować.
- Chcesz się przejść? – zapytał wsuwając się do ich wspólnego pokoju. Brenan oddał im go do użytku, sam zajmując drugą sypialnię razem ze swoją ulubioną towarzyszką – kozą o wysoce kreatywnym imieniu „Łatka”. Vargo zażartował kiedyś, że w kwestii doboru imion dla zwierząt hodowlanych starzec z pewnością dogadałby się z Varranderem. Właściwie nie tyle zażartował, co stwierdził. On rzadko żartował.
- Przejść? – wojownik podniósł wzrok znad miecza, który właśnie polerował. Ostatnio często zajmował się swoją bronią, ostrząc ją i czyszcząc, jakby chciał po prostu przypomnieć sobie jej ciężar, układ rękojeści w dłoni i chłód stali.
- Brenan mówi, że krótki spacer dobrze ci zrobi. Powinieneś wzmacniać swoją nogę – wyjaśnił wskazując na udo mężczyzny, na którym ten wciąż jeszcze nosił opatrunek. W odpowiedzi Dreikhennen wzruszył tylko ramionami, ale odłożył broń i wstał. Zarzucił na siebie jedno z futer, gdyż jego kurtka nie nadawała się do dalszego użytku i po chwili razem z księciem wyszli na zewnątrz.
Pogoda faktycznie była ładna. Prawie zapomniał już jak wygląda błękitne, bezchmurne niebo. Lód na drzewach skrzył się w słońcu, przypominając kryształy, a rześkie, mroźne powietrze wbijało się w płuca jak maleńkie szpilki. Ruszyli wolno leśną ścieżką, a śnieg chrzęścił cicho pod ich stopami. Varrander jak zwykle coś opowiadał, a Vargo odpowiadał typowymi dla siebie pomrukami i półsłówkami, po których trudno było rozpoznać czy jest w ogóle zainteresowany.
- Jak noga? – zapytał po jakimś czasie chłopak, obracając się przez ramię, aby zerknąć na towarzysza, jako że szedł trochę na przedzie.
- Dobrze – odparł Dreikhennen jak zwykle zwięźle.
- Nie powinieneś jej przeciążać, zresztą jesteś jeszcze bardzo osłabiony. Powiedz, jeśli będziesz zmęczony.
- Mhm.
- Jeśli pogoda się utrzyma, to będziemy częściej wychodzić. Brenan mówi, że dojdziesz do siebie, małymi kroczkami. Krótkie, codzienne spacery i za jakiś czas będziesz jak nowy. Poza tym, jest bardzo przyjemnie, prawda? – dodał uśmiechając się do mężczyzny.
- Hmf – trudno było dojść, czy to potwierdzenie, czy tylko sygnał, że przyjął do wiadomości zdanie towarzysza, ale w końcu po nim nie można było spodziewać się wiele więcej.
- Biorąc pod uwagę jak szybko dochodzisz do siebie, nie miną dwa miesiące i będziesz sprawny jak dawniej – kontynuował szlachcic niezrażony.
- I tak nie spędzimy tu tyle czasu – zauważył wojownik. – Powinniśmy wyruszyć, jak tylko stopnieje śnieg.
- Jesteśmy daleko od północy, tu śnieg może zejść nawet za dwa tygodnie – zaoponował Varrander.
- Więc wyruszymy za dwa tygodnie – mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nie ma mowy! Nikt nie doszedłby do siebie tak szybko, prawie zginąłeś, potrzebujesz czasu żeby…
- Mogę podróżować – przerwał mu Vargo z typowym beznamiętnym uporem. – A jeśli miałbym cię opóźniać, wyruszysz przede mną, a…
- Co?! – młody następca tronu fuknął gniewnie i odwrócił się gwałtownie. Wojownik także musiał się zatrzymać, aby na niego nie wpaść.
- Bezpieczniej byłoby się nie rozdzielać, ale i tak straciliśmy stanowczo zbyt dużo czasu…
- Gówno mnie obchodzi bezpieczeństwo! – wybuchnął książę, ale opanował się szybko. – Nie rozdzielamy się więcej – ostatnią część wymówił już spokojnie, i mimo stanowczości, w jego głosie pobrzmiewała także dziwna miękkość. I chyba właśnie przez to, wojownik zrezygnował chwilowo z dalszej polemiki, wzruszył tylko ramionami zerknął w górę, aby uciec od spojrzenia kompana. Udał, że nagle zaaferowała go zbłąkana wrona nad nimi.
- Wyruszymy najszybciej jak to możliwe – dodał jeszcze chłopak, żeby załagodzić złe wrażenie. Dreikhennen znów na niego zerknął i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ten właśnie moment owa zbłąkana wrona wybrała sobie aby przestraszyć się czegoś wiadomego jedynie sobie i ze skrzekiem zanurkować w dół, przy okazji potrącając gałąź pod którą stał mężczyzna. Potężna kopa śniegu zwaliła się wprost na jego głowę. Burknął zirytowany i otrzepał się niczym pies. Varrander zaśmiał się krótko na ten widok i podszedł do towarzysza, zatrzymując tuż przed nim. Bez słowa zaczął otrzepywać ramiona wojownika. Zadrżał lekko, czując przyjemną sensację spowodowaną miękkością futra pod palcami i elektryzującą bliskością mężczyzny. Uśmiechnął się i uniósł wzrok na Vargo. Ten stał sztywno, z twarzą jak zwykle nieprzeniknioną, obojętnie wytrzymał spojrzenie dziedzica tronu. Mimo to chłopak nie przerwał, wyciągnął dłoń i przeczesał jego czerwone włosy oczyszczając je z płatków śniegu. Dreikhennen chwycił go za nadgarstek.
- Książę – w niskim głosie pobrzmiewała groźba.
Tamten przełknął ślinę, ale nie cofnął się, ani nie zerwał kontaktu wzrokowego. Oczy wojownika były chłodne i błyszczały ostrzegawczo.
- Słucham?
- Przestań – brzmiało to jak warczenie i coś w żołądku Varrandera ścisnęło się dziwnie.
- Z czym? – zapytał jednak, mając świadomość, że balansuje na krawędzi. Wojownik na pewno nie zraniłby go zbyt mocno, ale nic przecież nie powstrzymywało go od walnięcia go w szczękę.
- Dobrze wiesz. Dotykaniem. Ocieraniem się. Stawaniem zbyt blisko. To nie jest przypadkowe.
- Dlaczego… chciałbyś żebym przestał? – zapytał cicho, czując jak serce wali mu jak młot. Miał wrażenie, że właśnie teraz otrzyma odpowiedź. Miał nadzieję, że nie będzie to „bo nie jestem tobą zainteresowany”. Vargo odepchnął jego dłoń z agresywnością, jakiej wcześniej u niego nie widział. Aż cofnął się zaskoczony.
- Bo nie jesteś pierwszy – mruknął tamten, a po ustach przebiegł mu grymas złości. – Nie jesteś pierwszym, którego bawi… moja odmienność. Przez lata zdążyłem przywyknąć i jeśli próbujesz mnie sprowokować, to możesz sobie oszczędzić wysiłku.
- Ja nie… – zaczął i urwał zaskoczony. Czy on naprawdę myślał, że przez cały czas z niego kpił? – Vargo… – szepnął tylko miękko i ten chyba uznał to za przeprosiny, bo odpowiedział szybko.
- W porządku, mówiłem, zdążyłem przywyknąć. Chodźmy do domu i wolałbym, żebyśmy do tego nie wracali – mruknął i odwrócił się w kierunku chaty.
- Nic nie rozumiesz! – Varrander rozpaczliwie chwycił go za ramię. – Naprawdę nie pamiętasz co stało się wtedy, kiedy zostałeś ranny? Brenan mówił, że po czasie może sobie przypomnisz i…
- Już mówiłem. Pamiętam niewiele, bardzo mgliście i nie wiem co to ma do…
- Pocałowałem cię – przerwał mu chłopak wpatrując się w jego oczy, szukając najmniejszego cienia zrozumienia.
Mężczyzna uciekł wzrokiem w bok, wytrącony z równowagi. Faktycznie, kiedy wspomnienia zaczęły wracać, pojawiło się podejrzenie, że… ale szybko doszedł do wniosku, że sobie to wymyślił, w końcu przez jakiś czas funkcjonował na granicy jawy i snu i nie wiedział do końca co było czym.
- Dlaczego miałbyś to zrobić? – burknął.
- A dlaczego ludzie się całują! – wybuchnął Varrander. – Bo mi się podobasz… bardzo. I próbuję ci to przekazać od dłuższego czasu, ale łeb masz chyba twardszy niż kamień!
Dreikhennen zamilkł na chwilę. W głowie huczało mu od natłoku myśli, a palce towarzysza wciąż wpijały się w jego ramię. Wreszcie zerknął ostrożnie na jego twarz. Wyglądał szczerze, zresztą te wszystkie gesty też wyglądały na szczere chociaż miał wrażenie, że tylko tak mu się zdawało, a winą za podobne myśli obarczał uczucia, jakimi darzył młodego dziedzica.
- Czemu nie powiedziałeś? – zapytał w końcu.
- Nie wiem, bo… było mi głupio. Bo zawsze byłeś taki wycofany i Brenan mówił, że byś nie uwierzył…
Cóż, w tym staruch miał rację. Nie wierzył.
- …więc myślałem, że może sam się domyślisz, albo… nie wiem… no i… nie wiem czy ja się podobam tobie – skończył ledwie dosłyszalnie.
Tym razem to wojownik poczuł się wybity z rytmu.
- Oczywiście, że… znaczy… jesteś… – odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz, tym razem bez żałosnego jąkania się. – Wiesz, że jesteś bardzo atrakcyjny. Dlaczego miałbyś mi się nie podobać?
- Chodzi o to… nie chodzi mi o samo… podobanie… znaczy… – książę zaklął w myślach. Jak to się działo, że podczas takich wyznań zakochani z ballad zawsze potrafili znaleźć piękne słowa? I to jeszcze na dodatek takie, które się rymowały! – Nie wiem, czy podobam ci się w taki sposób, jak ty mi.
- Kiedy mnie pocałowałeś… oddałem pocałunek, prawda?
- Tak, ale byłeś wtedy taki trochę… umierający – mruknął. – Ale… pamiętasz to?
Vargo czuł, że rozmowa nie toczy się tak jak powinna. Cholera, co on sobie myślał, dając się w to wplątać, teraz coraz trudniej było mu się wycofać.
- Tak mi się wydaje – odparł wymijająco, starając się brzmieć i wyglądać tak obojętnie, jak tylko to możliwe. – Powinniśmy wracać – stwierdził chcąc zamknąć niebezpieczny temat.
- Podobał ci się? – zapytał Varrander ignorując ostatnie słowa wojownika i znowu stając tuż przed nim, z ręką wciąż na jego ramieniu. – Pocałunek. Pamiętasz, czy się podobał? – był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej i nie przestawał zbliżać się coraz bardziej. Drekhennen wpatrywał się mu w oczy jak zahipnotyzowany, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu aż usta chłopaka znalazły się kilka cali od jego własnych.
- Książę... – zdołał tylko wydusić. W głowie mu wirowało, a serce zachowywało się, jakby chciało wyskoczyć z piersi i kiedy poczuł ciepły oddech towarzysza wiedział, że nie będzie się już w stanie powstrzymać. Zdawało się, że minęły wieki aż ich wargi wreszcie się zetknęły, a kiedy to nastąpiło, miał wrażenie, że świat eksplodował. Wplótł palce w ciemne włosy i przyciągnął partnera jeszcze bardziej, mimo chłodu czując wszechogarniający żar. Chłopak zarzucił mu ręce na szyję i uchylił lekko usta pozwalając na pogłębienie pocałunku, co wojownik uczynił bez wahania. Obaj zadrżeli, gdy ich języki zetknęły się po raz pierwszy. Na początku byli niepewni, ale pieszczota stawała się coraz bardziej zmysłowa i chociaż wciąż powolna i delikatna, to intensywność doznania odebrała im dech w piersiach, do gry dołączyły delikatne skubnięcia zębów i ciche westchnienia. Vargo badał wnętrze ust chłopaka rozkoszując się ich smakiem i dotykiem ciepłego, wilgotnego języka na swoim własnym oraz ciasno przylegającym do niego ciałem. Nie chciał przerywać, bo było mu dobrze, nie pamiętał czy kiedykolwiek czuł się tak wspaniale, ale wciąż pragnął więcej. Właśnie dlatego, chociaż wiele go to kosztowało, odsunął partnera od siebie i od razu odwrócił głowę.
- Wracajmy – mruknął tylko wyswobadzając się z objęć. Varrander, wciąż oszołomiony pocałunkiem zamrugał i z niedowierzaniem patrzył, jak mężczyzna odchodzi bez słowa. Otrząsnął się i dogonił go szybko.
- W porządku? – zapytał niepewnie, zerkając nań z troską.
- Nie – odparł wojownik krótko i przyspieszył kroku.
Książę przystanął w miejscu jak wryty i zdezorientowany obserwował, jak Dreikhennen oddala się w kierunku domu.
Co z nim do cholery było nie tak?!