Kwestia honoru 4
Dodane przez Aquarius dnia Maja 05 2013 15:16:32


Odgłosy walki na zewnątrz wyrwały go z zamyślenia. Uśmiechnął się do siebie z ulgą, wyraźnie nie pozbyli się Vargo tak dobrze, jak na to liczyli. Po chwili czerwonowłosy wojownk wpadł do namiotu.
Wyglądał strasznie, potężny miecz jak i całe jego mocno umięśnione, półnagie ciało pokrywała świeża krew, Varrander jednak nigdy nie ucieszył się tak bardzo na czyjś widok. Mężczyzna rozciął sprawnie jego więzy i wepchnął mu w dłoń broń, prawdopodobnie zabraną któremuś z przeciwników.
- Masz i pod żadnym pozorem nie wychodź, dopóki nie rozprawię się z tamtymi. Przyjdę po ciebie, kiedy będzie po wszystkim - rzucił tylko i nim książę zdążył zaoponować tamten już ruszył do wyjścia aby odeprzeć atak najemników, którzy w tym czasie zdążyli nadbiec.
Nie wychodź? Varrander parsknął pod nosem. Jak niby Dreikhennen miał zamiar sam sobie poradzić? Może i był świetnym szermierzem, ale on sam też wiedział jak posługiwać się mieczem i nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie, szczególnie, że znaleźli się w tym położeniu tylko z jego winy.
Wyszedł i bez większego trudu ściągnął dwóch najbliższych, zaskoczonych wojowników. Vargo rzucił w jego stronę wściekłe spojrzenie, jednak nie mógł nic poradzić, zbyt zajęty odpieraniem spadających nań zewsząd ataków. Wyglądał niczym bóg śmierci, pokryty szkarłatem i wirujący wśród ostrzy, które zdawały się go nie imać, sam zadając potężne cięcia. Gra jego twardych mięśni napinających się pod skórą była fascynująca, książę jednak nie miał czasu podziwiać tego morderczego tańca gdyż natychmiast obskoczyło go kilku mężczyzn.
Dreikhennen nie mógł skupić się na przeciwnikach, wciąż zerkając w stronę swego podopiecznego. Wprawdzie radził sobie nad wyraz dobrze, z lekkością tancerza parując i wyprowadzając ataki, lecz jeden jego fałszywy ruch mógł wszystko zaprzepaścić. Wtedy Vargo dostrzegł łucznika. Miał wrażenie, że czas zwolnił, przez chwilę ferwor walki zdawał się ucichnąć, słyszał jedynie bardzo powolne, silne bicie własnego serca. Łucznik, kilka metrów od niego. Zdążyłby go zabić, ale niedaleko stał kolejny, także przygotowujący się do oddania strzału. Mógł spudłować, cholera, w zaistniałej sytuacji było to bardzo prawdopodobne, ale nie mógł przecież ryzykować. Musiał osłonić Varrandera, jedną strzałę z pewnością uda mu się odbić, ale drugą... cóż jedynym wyjściem było przyjęcie jej na siebie. Miał nadzieję, że chłopak poradzi sobie bez niego.
Książę drgnął, gdy potężne ciało czerwonowłosego wojownika znalazło się nagle tuż przed nim. I wtedy zobaczył coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Lecącą wprost na niego strzałę odbił mieczem, kierując ją w inną stronę. Chłopak nie zdążył jednak nawet odetchnąć z ulgą, gdyż zaraz za nią podążyła następna, z którą mężczyzna nie mógł już zrobić tego samego. Ale zdążyłby jej uniknąć. Szlachcic wiedział, że jeśli jego strażnik zechciałby, z jego szybkością bez problemu mógł odchylić się lekko w bok, a pocisk bez wątpienia by go minął. Jednak wojownik nie drgnął nawet, stojąc przed Varranderem niczym żywa tarcza. Grot przebił mu na wylot lewy bark, trochę poniżej ramienia, dokładnie na wysokości, gdzie znajdowała się twarz chłopaka. Ten zamrugał zdziwiony. Vargo go osłonił. Osłonił go własnym ciałem.
Musiał jednak szybko ochłonąć ze zdziwienia, bo Dreikhennen, nie zważając na ranę, z wciąż tą samą nieludzką zręcznością ruszył z powrotem do walki, jakby nic mu się nie stało. Wręcz przeciwnie, zyskał jakby jeszcze więcej energii i po kilku kolejnych chwilach, walka była skończona. Ziemię zaścielały ciała najemników, kilku ocalałych uciekło. Nigdzie nie było Shirkhena.
*
- Nic ci nie jest? - zapytał czerwonowłosy podchodząc do niego.
- Nie, nic poważnego... ale ty jesteś ranny - zauważył mało odkrywczo wskazując na lotkę wystającą z barku mężczyzny.
Zaczął padać śnieg. Początkowo nie zauważył tego pochłonięty przeciwnikami, teraz jednak zdał sobie sprawę, że z szarego nieba sypią się maleńkie gwiazdki. Białe drobinki osiadały na włosach wojownika kontrastując z ich intensywnie szkarłatnym kolorem i na jasnym ciele, którego barwy nie dało się niemal dostrzec pod warstwą krwi.
- Bogowie, przecież musisz zamarzać! - krzyknął spanikowany. - Chodź, wejdź do namiotu, opatrzę cię i przyniosę coś do ubrania.
Dreikhennen ruszył za nim bez większego sprzeciwu, w środku usiadł na jakiejś skrzyni i cierpliwie czekał na towarzysza, który pobiegł poszukać potrzebnych rzeczy. Wrócił po chwili z wiadrem wody i paroma koszulami, które rozdarł po drodze na mniejsze paski. Stanął przed mężczyzną i odłamał lotkę, następnie ostrożnie wyciągnął strzałę. Vargo zareagował jedynie cichym syknięciem, chociaż chłopak czuł, jak mięśnie pod jego dłonią stężały gdy wolno wysuwał drzewce z rany, z której natychmiast spłynęła strużka krwi.
Następnie książę zmoczył szmatkę i zaczął delikatnie obmywać ciało towarzysza. Całą jego skórę pokrywały drobne, płytkie zadrapania, było też kilka głębszych cięć, niezbyt poważnych, ale z pewnością bolesnych, a liczne miejsca przybrały zaczerwienioną barwę, co zwiastowało zapewne powstanie paskudnych siniaków. Varranderowi wręcz niesamowite zdawało się, że mężczyzna nie okazywał żadnych oznak bólu. On sam nie był pewien czy z takimi obrażeniami mógłby się w ogóle ruszać, nie wspominając o walce - a co dopiero o tak skutecznej. Na dodatek wojownik trząsł się z zimna, chociaż minę jak zwykle miał nieprzeniknioną, nie był w stanie powstrzymać drżenia. Chłopak gdy tylko jako-tako oczyścił rany wytarł go suchym materiałem i zabrał się za robienie opatrunku. Nie nazwałby siebie specjalistą w tej dziedzinie, ale poszło mu nawet nie najgorzej, powinno w każdym razie starczyć do czasu, aż znajdą kogoś kto będzie mógł udzielić mu fachowej pomocy. Gdy skończył chciał pomóc mu się ubrać, ale ten podziękował burkliwie pod nosem i powiedział, że da sobie radę.
Książę nie wiedząc zbyt bardzo co ma w tej sytuacji ze sobą zrobić, usiadł przed nim na ziemi i obejmując kolana ramionami patrzył na niego spod zasłony przydługiej już grzywki. Nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć. Wszystko przez jego głupotę. Nie dość, że wpakował ich w kłopoty, jak kompletny idiota leząc za jakąś panienką, to jeszcze ponownie zignorował polecenie wojownika i wpakował się w środek walki. Chciał pomóc, oczywiście. Chciał w jakiś sposób odwdzięczyć się za to, że ten mimo wszystko ruszył mu na ratunek, ruszył natychmiast, nie zważając nawet na to, że jest półnagi, a była już przecież cholerna zima!
A potem jeszcze, jakby tego było mało, Dreikhennen został ranny osłaniając go własnym ciałem. Na dodatek mężczyzna nie okazywał nawet złości. Nie zwymyślał go za lekkomyślność, za niestosowanie się do nakazów i za narażanie siebie i jego. Nie. Stojąc wśród pierwszych płatków śniegu, rozpuszczających się na jego nagiej skórze pokrytej ranami i ze strzałą sterczącą z boku nawet nie spojrzał na niego krzywo, nie poskarżył się, ani nawet nie poprosił o pomoc. Zapytał tylko, czy nic mu nie jest. Bogowie, czuł się jak ostatni idiota.
- Vargo... - zaczął w końcu niepewnie. Tamten spojrzał na niego pytająco kończąc zapinanie trochę przyciasnej koszuli. - Ja... naprawdę przepraszam, że cię nie posłuchałem. To wszystko moja wina, przeze mnie prawie zginąłeś i... dziękuję. Za uratowanie życia i za to, że od razu ruszyłeś mi pomóc...
- To mój obowiązek - odparł tamten po prostu, jakby był kucharzem, który ugotował mu właśnie posiłek, a nie ryzykował właśnie śmiercią, żeby go osłonić.
- Wespan - rzucił po chwili milczenia książę, wpatrując się przed siebie.
- Słucham? - mężczyzna spojrzał na niego z niezrozumieniem przerywając na chwilę luzowanie rzemyków w skórzanej kurtce, którą Varrander zdarł z jednego z ciał.
- Za zamachem stoi Wespan, mój wuj.
- Jak to? A twoi bracia? - zdziwił się.
- Ich też zamordowali. Upozorowali wypadki, a za zabójstwo ojca oskarżyli mnie.
- Przykro mi.
- Mnie też - odparł trochę chłodniej niż zamierzał, ale szybko się zreflektował. Brakowało jeszcze, żeby zaczął się na swoim strażniku wyżywać za własne krzywdy. - To dość dziwne - powiedział w końcu, tak spokojnie jak tylko potrafił w zaistniałej sytuacji. - Nie znam go zbyt dobrze, ale nigdy nie sprawiał wrażenia człowieka, który posunąłby się do czegoś takiego. Nawet nie przyszło mi do głowy, że on mógłby chcieć władzy dla siebie.
- Zwykle tak bywa - skomentował wojownik bez emocji, a chłopak skinął głową trochę niepewnie.
- Chyba tak - przyznał. - Po prostu... sam nie wiem co o tym myśleć. To niby logiczne, ale... - urwał i potarł skronie skonfundowany. Miał wrażenie, że ostatnio wszystko działo zbyt szybko, nie zdążył nawet uporać się ze swoją stratą, a już musiał uciekać przed Dreikhennenam będąc przekonanym, że ten chce go zabić, potem od razu zaczął myśleć o ucieczce od niego, odruchowo chcąc jak najbardziej odsunąć się od problemów. Teraz chyba po raz pierwszy naprawdę zastanowił się nad tym, w jakiej sytuacji się znajduje i co powinien zrobić. - Myślę, że faktycznie muszę wracać na północ - mruknął w końcu, choć nie do końca przekonany. Z jednej strony Wespan mógł przecież okazać się dobrym władcą i gdyby Varrander odsunąłby się w cień być może wszystko dobrze by się ułożyło, a dodatkowo powstrzymałby tym rozlew krwi. Ale z drugiej czuł, że nie może tego tak zastawić. Coś w jego wnętrzu wzbraniało się przed zaakceptowaniem tytułu mordercy i tchórza, coś nie pozwalało pozwolić aby na tronie zasiadł bratobójczy zdrajca i żeby jego zbrodnia uszła na sucho.
- Tak - potwierdził Vargo krótko, wpatrując się w towarzysza bez wyrazu. Widział rozterkę na jego twarzy i w tej chwili bardzo cieszył się, że on ma zadanie jasno wyznaczone. Dla niego nie było miejsca na żadne wątpliwości ani zawahania, nie było nawet miejsca na własne zdanie w tej kwestii i w tej chwili był wdzięczny, że w pewien sposób pozbawiono go wolnej woli. Nie chciałby być zmuszonym do podejmowania takich decyzji. - A teraz pomóż mi przeszukać zwłoki - powiedział po jakimś czasie, widząc że pochłonięty własnymi myślami książę nie ma już nic do dodania. - Obawiam się, że nasz dobytek znowu przepadł, ale nie powinniśmy być na tym stratni, Shirkhem chyba nieźle opłacał swoich zbirów.
- Shirkhem - warknął Varrander pod nosem. Nagle przypomniał coś sobie i szybko sięgnął pod kołnierz koszuli. Łańcuszka nie było. - Zabrał królewską pieczęć! Cholerny drań, zabrał pieczęć! - krzyknął starając się powstrzymać płynące do oczu łzy. Ojciec przekazał mu ją tuż przed śmiercią, wydając ostatni oddech na posadzce w sali tronowej.
- To nic. Z pewnością jeszcze go spotkamy.
- I kiedy to się stanie utnę mu łeb i nadzieję na pal!
- Jak sobie życzysz, ale moim zdaniem nie stanowiłby najlepszej dekoracji.
Książę parsknął rozbawiony na te słowa. Zaraz, zaraz, czy Vargo właśnie zażartował?! Musiał naprawdę stracić dużo krwi...
*
Przy przeszukiwaniu obozu okazało się, że Shirkhen faktycznie wykazał się hojnością. Znaleźli nie tylko pieniądze i dobrej jakości broń dla księcia, ale też uzupełnili zapasy, a Vargo zdołał znaleźć ubrania, które na niego pasowały - chociaż zadanie okazało się niełatwe, z racji na jego posturę. Ponadto udało się dopasować uzdę i siodło do jego ogiera, Varrander natomiast przejął młodą, gniadą klaczkę. Oczywiście nie była tak imponująca i potężna jak kary wierzchowiec wojownika, lecz miała długie, silne nogi a z ciemnych oczu wyzierały odwaga i inteligencja. Resztę koni puścili wolno, zgodnie stwierdzając że nie ma sensu nadkładać drogi aby sprzedać je w mieście.
Dreikhennen poruszał się sprawnie, ze swoją zwykłą płynnością, jakby nic mu się nie stało, lecz Varrander nie mógł pozbyć się poczucia winy. Być może dlatego coraz usilniej starał się nawiązać z wojownikiem jakiś kontakt, jednak zadanie to zdawało się wręcz niewykonalne. W każdym razie, nie miał zamiaru poddawać się od razu.
*
- Mżawka jest zmęczona, myślę, że powinniśmy zrobić postój.
- Mżawka? - Vargo aż obrócił się w siodle i spojrzał na księcia z uniesionymi brwiami.
- Mżawka - potwierdził Varrander wzruszając ramionami. - Moja klacz.
- Nazwałeś klacz „Mżawka”? - mężczyzna uniósł brwi jeszcze wyżej, a w jego głosie pobrzmiewała kpina.
- Owszem - książę poruszył się oburzony. - To imię dobre, jak każde inne - burknął. Dlaczego zawsze gdy udawało mu się wzbudzić jakieś emocje w tej bezdusznej maszynie do zabijania, to wyprowadzały go one z równowagi?
- To strasznie kretyńskie imię - odparł Dreikhennen poważnie, ale wstrzymał własnego wierzchowca. - W porządku, możemy się rozbić tutaj. Skały osłonią nas od wiatru, jeśli znajdziemy jakieś suche gałęzie w tym zagajniku - wskazał podbródkiem niewielkie skupisko sosen nieopodal - to może nawet uda nam się rozpalić ognisko.
- Pójdę poszukać. Zajmij się namiotem i spętaj konie.
- W porządku. Nie chcielibyśmy, żeby Mżawka uciekła.
Varrander zeskoczył z siodła i ruszył do zagajnika udając, że nie słyszy złośliwej uwagi. Cholerny drań! A on starał się być miły! Zagadywał, pomagał, pilnował, żeby nie nadwyrężył rany i zmieniał mu opatrunki. I co zawsze otrzymywał w zamian? Wiecznie tylko „tak”, „nie”, „dziękuję” i wszystko wypowiedziane w ten sam, beznamiętny sposób, a kiedy już wojownik rozszerzył wspaniałomyślnie swój repertuar słowny, to z niego kpił! Można było oszaleć z tym człowiekiem - w zasadzie książę nie był nawet przekonany czy on faktycznie JEST człowiekiem. Prawdę mówiąc, często wolał dzielić się swoimi myślami właśnie z Mżawką - od niej przynajmniej nie spodziewał się otrzymać odpowiedzi, a w łagodnych ślepiach niejednokrotnie odnajdował więcej zrozumienia, niż w lodowatych oczach towarzysza. I jej podobało się imię Mżawka. No dobrze, może nie było jakieś szczególnie... hm, mądre, ale przecież...
Poczuł, że pieką go policzki, więc wyburczał kilka przekleństw pod nosem i złamał na pół znaleziony patyk. Bogowie, czym on się przejmuje? Najemnikowi nie spodobało się imię dla konia, wielkie rzeczy! Od kiedy obchodzą go takie pierdoły?!
Mimo to, ta jedna myśl prześladowała go dopóki nie wrócił niosąc naręcze suchych gałęzi. Wierzchowce zostały już oporządzone i spętane, a Vargo właśnie zajmował się rozłożeniem namiotu, więc Varrander wziął na siebie rozpalanie ognia.
Po jakimś czasie siedzieli już przy wesoło trzaskających płomieniach, i chociaż wiatr zawodził głośno, a ziemię pokrywał szron, skały faktycznie dawały niezłą osłonę i pod grubymi kocami było im całkiem ciepło.
Książę przez dłuższy czas milczał naburmuszony, w końcu jednak postanowił się odezwać, nie mogąc znieść panującej ciszy.
- Więc jak ty nazwałeś swojego konia? - zapytał, a mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego miałbym nadawać mu imię?
- Wierzchowiec powinien mieć imię - stwierdził twardo. - To pomaga nawiązać więź.
- A nawiązanie więzi jest w tym przypadku potrzebne, bo...? - uniesione brwi ponownie nadały twarzy wojownika wyraz kpiącego wyczekiwania.
- Zapomniałem, że ty nie pojmujesz takich rzeczy - warknął tylko w odpowiedzi i szczelniej otulając się derką, zwrócił twarz w stronę płomieni z głębokim postanowieniem, aby więcej już nie próbować nawiązania z nim konwersacji, która tak czy inaczej zawsze okazywała się bezcelowa.
- Możesz mu nadać imię, jeśli chcesz. Jeśli uważasz, że to konieczne.
Varrander spojrzał na towarzysza ze zdziwieniem. Chyba pierwszy raz sam zdecydował się przerwać milczenie, a jego głos, chociaż głęboki i zachrypnięty jak zawsze, brzmiał znacznie łagodniej niż zwykle.
- Diabeł - wyrzucił z siebie bez zastanowienia, na co Vargo zaśmiał się krótko.
- Brawo, udało ci się wymyślić jeszcze bardziej absurdalne imię niż Mżawka.
- To sam wymyśl lepsze - odburknął buntowniczo, ale po chwili uśmiechnął się lekko w kierunku mężczyzny, a tamten odwzajemnił gest. Chłopak ze zdziwieniem zanotował, że faktycznie jest do tego zdolny, a co więcej, gdyby nie szkarłatne światło igrające w czerwonych włosach i rozchybotane cienie sprawiające że groźna twarz wojownika wyglądała jeszcze bardziej tajemniczo i drapieżnie, to lekkie wygięcie pełnych warg mogłoby nawet nadać mu wygląd człowieka.
- Nie jesteś zbyt uczuciowym typem, co? - Varrander pokręcił głową, chociaż w głosie pobrzmiewało lekkie rozbawienie. - Kobiety też tak traktujesz? Pamiętasz przynajmniej jedno imię? Czy w ogóle ich o nie nie pytasz?
Vargo, który akurat przechylił do ust bukłak z wodą zakrztusił się gwałtownie.
- Książę ja... - spojrzał na niego pytająco, jakby nie wiedział, czy ten pytał poważnie. - Wspominałem, że jestem z Harlandu. Kobiety mnie...
- Och! Tak! Oczywiście! - Varrander wpadł mu w słowo, czując, że jego policzki płoną. Bogowie, jakim cudem o tym nie pomyślał? Przecież wiedział, że w Harlandzie nie ma kobiet i że homoseksualizm jest tam na porządku dziennym, dlaczego więc nie przyszło mu do głowy, że skoro Vargo jest... Cóż, chyba nie chciał po prostu przyjąć tego do wiadomości. Nie żeby miał z tym jakieś szczególne problemy z takimi upodobaniami, nigdy go to szczególnie nie interesowało. Jednak sytuacja w jakiej się znaleźli... Ciągłe spędzanie czasu razem, spanie w jednym namiocie, całe szczęście że teraz mieli przynajmniej własne wierzchowce, lecz wciąż ich kontakty nagle wydały się Varranderowi... zdecydowanie zbyt bliskie. Zdawał sobie sprawę, że to głupie, w końcu fakt, że Vargo lubił mężczyzn nie oznaczał od razu że jest zainteresowany NIM. W końcu do tej pory nic na to nie wskazywało, nie patrzył na niego w dziwny sposób, nie szukał kontaktu fizycznego ani też go przesadnie nie unikał, więc prawdopodobnie nawet nie był w jego typie...
Wciąż jednak nie mógł się przemóc aby spojrzeć w jego stronę, siedział przez chwilę, naprężony jak struna i po kilku niezręcznych próbach zmiany tematu w końcu wyburczał ciche dobranoc i wszedł do namiotu. Szybko owinął się kocami i odsunął w najdalszą część swojego posłania, odwracając plecami w stronę pustego jeszcze miejsca Dreikhennena. Gdy ten zjawił się po chwili z pewnością zauważył, że towarzysz nagle zwiększył dystans, lecz nie skomentował. Dziwnym trafem, jemu także namiot wydał się nagle zbyt ciasny, przez chwilę nie mógł znaleźć sobie miejsca mając wrażenie, że wygląda jakby próbował zanadto zbliżyć się do chłopaka, to znów, że zbyt wyraźnie unika jakiegokolwiek kontaktu z nim. W końcu, zrezygnowany, poszedł za jego przykładem i także odwrócił się doń plecami.
*
Hałas na zewnątrz obudził ich w tym samym momencie. Z równym zażenowaniem zdali sobie sprawę, że przysunęli się do siebie podczas snu i teraz ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Na domiar złego ich torsy niemal się stykały, a dłoń, którą Varrander między nich wsunął muskała umięśnione podbrzusze drugiego mężczyzny, w odległości niebezpiecznie bliskiej jego paska. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Vargo natychmiast rzucił się do wyjścia, aby sprawdzić przyczynę hałasu, w duchu wdzięczny za wymówkę, aby odwrócić się od towarzysza. Okazało się, że Mżawka wlazła w ich obozowisko, tratując kopytami naczynia, które na szczęście nie zniszczyły się, lecz protestowały głośnymi brzękami. Wojownik wyszedł i odprowadził ją kawałek dalej, klnąc na bałagan jaki spowodowała swoim wtargnięciem. Stojący nieopodal Diabeł przez chwilę obserwował całe zdarzenie obojętnie, po czym powrócił do spokojnego skubania zmarzniętej trawy.
- Twój koń jest równie głupi, jak jego imię - mruknął Driekhennen w stronę wyglądającego z namiotu księcia. Tamten wzruszył ramionami przepraszająco i wygramolił się na zewnątrz. Chłodne powietrze natychmiast odpędziło resztki snów. Wciąż było ciemno, ale niebo zaczynało powoli szarzeć na wschodzie, więc postanowili zebrać się do drogi.
- Książę - zagaił Vargo po pewnym czasie, a Varrander spojrzał na niego zdziwiony. Chyba za każdym razem, gdy najemnik odzywał się z własnej woli nie mógł powstrzymać zaskoczenia. - Myślałem trochę o tym, co powinieneś zrobić. Wracanie do Vanergu teraz, mijałoby się z celem, skoro Wespan ma po swojej stronie nie tylko ludzi, ale też wojsko. Potrzebujesz militarnego wsparcia, i to znacznie większego niż się spodziewaliśmy. Uważam, że powinniśmy się skierować do Harlandu.
- Naprawdę myślisz, że Harland zaoferowałby mi pomoc?
Wojownik zamyślił się przez chwilę.
- Od dłuższego czasu nie byłem w ojczyźnie, ale moja rodzina ma duże wpływy. Mogę ich użyć, aby w razie czego zapewnić ci azyl, chociaż wydaje mi się, że król także skłoni się raczej ku twojej stronie. Skoro uczynił mnie twoim strażnikiem musiał mieć powody dla których zależało mu abyś przejął tron. Trudno mi powiedzieć, czy udzieli wsparcia militarnego, ale na pewno są na to większe szanse niż w przypadku pozostałych sojuszników. Poza tym, słyniemy także ze szpiegów. Można by użyć ich, aby zasiali ziarno buntu wśród poddanych Wespana. Gdyby odpowiednio przedstawili sytuację na pewno udałoby się przeciągnąć na twoją stronę część szlachty, a przez to może i wojska, a co najmniej zapewnić sobie jak największą ich bierność w czasie inwazji - tłumaczył wolno, z zastanowieniem ważąc słowa. Szkolono go w walce, potrafił machać mieczem, a nawet dowodzić czy planować kampanie, ale polityka nie była jego mocną stroną, szczególnie że od dłuższego czasu nie miał z nią do czynienia.
Mimo to, książę zgodził się z nim po chwili potwierdzając słuszność jego rozumowania.
- Też myślałem nad tym, co mogę zrobić - przyznał chłopak. - Na wschodzie kraju rządzi mój dziadek, ojciec mojej matki i ma własne, podległe sobie wojska. Nigdy nie ufał Wespanowi jeśli udałoby mi się z nim skontaktować, z pewnością stanąłby po mojej stronie. Ponadto książę Torivu był bliskim przyjacielem ojca. Nie ma licznej armii, ale za to duże fundusze, gdybym przekonał go o powodzeniu mojego przedsięwzięcia, z pewnością udzieliłby mi pożyczki dzięki której mógłbym kupić najemników. To jednak nie wystarczy, lecz jeśli faktycznie Harland mógłby udzielić mi pomocy... Sądzisz, że powinniśmy się tam udać?
- Tak - Vargo skinął głową. - Jak mówiłem, możemy liczyć co najmniej na azyl, a to da ci przynajmniej szansę na znalezienie popleczników.
Varrander przez jakiś czas masował skronie w zamyśleniu. Faktycznie, ten plan brzmiał najbardziej racjonalnie, chociaż początkowo zamierzał się udać właśnie do Toriv, gdyż na przedostanie się do swego dziadka nie miał co liczyć, z pewnością nie przekroczyłby nawet granicy kraju. Jednak gdyby Wespan się o tym dowiedział, na pewno zażądałby wydania go, a tamtejszy książę nawet gdyby chciał, nie miał odpowiednich środków do odparcia ataku, więc musiałby ustąpić.
W końcu chłopak przystał na podróż do Harlandu i razem z Vargo ustalili nową trasę podróży. Gdy na powrót znaleźli się w siodłach, tym razem jadąc w jasno wyznaczonym kierunku i podążając ku konkretnemu celowi, Varrander poczuł niewysłowioną ulgę.
*
Zatrzymali się w niewielkiej oberży, której większość klienteli stanowili mieszkańcy okolicznych wiosek, głównie barczyści chłopi o spracowanych dłoniach i zmęczonych twarzach. Przy stolikach siedziało zaledwie kilku podróżnych, wszyscy w milczeniu zajęci opróżnianiem misek i kufli. Ciszę w ciasnym pomieszczeniu z rzadka tylko zakłócały przytłumione rozmowy. Książę niemal z rozdrażnieniem przyjął panujący tu spokój. Nie, żeby jakoś szczególnie brakowało mu emocji związanych z pościgiem, ale przyzwyczajony do ciągłej akcji nie mógł się przestawić na leniwy tryb podróży i chyba z ulgą przyjąłby chociażby karczemną rozróbę. Ponadto coraz bardziej doskwierało mu ciągłe milczenie, więc liczył na włączenie się w jakąś ognistą konwersację, jakie zwykle toczyli podpici klienci, tutaj jednak wszyscy zdawali się pochłonięci własnymi sprawami. Z cichym westchnieniem podszedł do szynku i natychmiast zainteresował się nimi barman, wyglądem nie różniący się od pozostałych wieśniaków, może tym, że mimo zmęczenia, spod krzaczastych brwi żywo błyszczały błękitne oczy.
- O tej porze roku nieczęsto miewamy tu przejezdnych - zauważył, nalewając im piwa. - Dokąd panowie zmierzają? - zainteresował się życzliwie.
- Do Harlandu - odparł Varrander natychmiast, nim zdążył pomyśleć. Vargo posłał mu groźne spojrzenie, na co uśmiechnął się przepraszająco. Fakt, że Shirkhem póki co nie powinien ich niepokoić, ale nie znaczyło to, że bezpiecznie było opuszczać gardę.
- Do, hm... - oberżysta zakłopotał się wyraźnie, spoglądając na sylwetki obu mężczyzn dziwnie. - Ano, tyż pięknie. Nie żeby to tam moja sprawa była, ale, khem, khem... Radziłbym dyskrecję... wiecie panowie, tutejsi to dobre chłopy są... ale trochę nieświatowi i takie, no... by się mogli rozezłościć, a po co to komu takie...
Książę uśmiechnął się życzliwie, ale kompletnie bez zrozumienia. Dreikhennen, który trochę szybciej skojarzył fakty, chciał chłopaka czym prędzej odciągnąć od baru, ale na nieszczęście oberżysta postanowił sprecyzować o co mu chodziło.
- Wiecie no, panowie... Mnie to tam za jedno, niemłody jestem, nie jedno widziałem, ale takim jak tu to może się nie spodobać jakby się dwóch facetów zaczęło miziać. Ja o nic nie proszę, tylko coby tak trochę dyskretniej i w nocy nie dawać popisów wokalnych, bo tu i dzieci małe mam i jak ja im to, cholerka, miałbym wytłumaczyć...
Varrander aż otworzył usta z niedowierzaniem, czując jak policzki zalewa fala gorąca.
- Ale my... my nie... - aż się zapowietrzył i nie potrafił nagle znaleźć odpowiednich słów.
- Próbuje dać do zrozumienia, że nie będzie dawał żadnych „popisów wokalnych” - wtrącił wojownik chłodno. Jak się okazało wyjaśnienie nie było dostatecznie sprecyzowane, gdyż gospodarz po chwili kontynuował doprowadzanie chłopaka do granic zażenowania.
- Ano, wybaczcie, ale to tak profilaktycznie, sami wiecie... Wygląda pan na takiego co to mu musi nieźle w łóżku dawać do wiwatu - wypalił uśmiechając się szeroko do Dreikhennena, najwyraźniej starając się uchodzić za otwartego. Książę aż jęknął głucho na te słowa, zasłaniając oczy dłonią, Vargo natomiast musiał zniwelować kretyńską minę udawanym atakiem kaszlu.
- Nie łączy nas żadna... tego typu relacja - zapewnił w końcu młody szlachcic w momencie, gdy był już pewien, że może zaufać swojemu głosowi. - Podróżujemy razem, to wszystko - dodał kategorycznie.
- Weźmiemy pokój. Z osobnymi łóżkami - odezwał się natychmiast Vargo nie dając oberżyście szansy na wtrącenie się. - Do tego coś do jedzenia.
Po chwili obaj już oddalili się i zajęli miejsce przy stoliku.
- Cóż, to było... niezręczne - odezwał się po jakimś czasie Varrander. Jak zwykle nie doczekał się odpowiedzi. Niemrawo pogrzebał w misce z gulaszem, gdyż jakoś dziwnie stracił apetyt. Wizja jego samego dającego „wokalne popisy” w towarzystwie czerwonowłosego wojownika mimo całej oczywistej absurdalności nie chciała za nic opuścić jego głowy. Bogowie, co za idiotyzm!
- Wybaczcie, ale przypadkiem podsłuchałem waszą rozmowę.
Wojownik natychmiast skierował czujne spojrzenie na starszego mężczyznę w szarym, podróżnym płaszczu. Miał miłą, naznaczoną zmarszczkami twarz, lecz Dreikhennen i tak chwycił rękojeść zatkniętego za pas sztyletu.
- Myślę, że mam informację, która może się wam przydać - oznajmił starzec i ignorując otwartą wrogość mężczyzny usadowił się przy ich stoliku. - Ale bardzo zaschło mi w gardle, moglibyście...?
Vargo przez chwilę mierzył go w milczeniu groźnym spojrzeniem, lecz z okolonych siateczką zmarszczek oczu nie zniknęły przyjazne ogniki. Wreszcie skinął ręką na karczmarza, który po chwili postawił przed nieznajomym kufel piwa. Tamten, co Varrander zanotował z niemałym uznaniem, opróżnił naczynie niemal do połowy jednym haustem, po czym zamlaskał z ukontentowaniem.
- Niedaleko stąd mój przyjaciel, Ellit, prowadzi oberżę. Jest Harlandzczykiem i poza tym interesem, zajmuje się także takimi jak wy. Pomaga cicho i niepostrzeżenie przedostać się za granicę.
- Dlaczego myślisz, że musimy to uczynić niepostrzeżenie?
- Nie trzeba do tego wielkiej spostrzegawczości - uśmiechnął się. - Poza tym, skoro nie zmierzacie tam aby uwić sobie spokojne gniazdko... przyznam, że w pierwszym momencie sam tak pomyślałem... och, nie oburzajcie się. Musicie zdawać sobie sprawę z tego, jak to wygląda, dwóch młodych i, pozwolę sobie zauważyć, niespotykanie atrakcyjnych mężczyzn podróżuje samotnie do kraju, którym większości kojarzy się tylko z jednym... Poza tym, nawet jeśli sami tego nie widzicie, jest między wami napięcie. Jestem stary i wiele widziałem, więc wiem co mówię - dodał z wyraźną satysfakcją, uśmiechając się z rozbawieniem, ale też trochę złośliwie. - A więc skoro, jak twierdzicie, waszym celem nie jest spokojne oddanie się dzikiej namiętności w miejscu, gdzie nikt tego nie potępia, to przyczyny są prawdopodobnie polityczne. Wielu szuka tam schronienia przed prawem, czy potężnymi wrogami. Więc jeśli mam rację, a mam, bo im starszy się robię tym częściej bolą mnie plecy, ale rzadziej się mylę, to usługi mojego przyjaciela bardzo wam się przydadzą.
- Gdzie znajdziemy twojego przyjaciela? - zapytał Vargo po dłuższej chwili milczenia.
*
- Zmienię ci opatrunek - zaoferował Varrander, gdy znaleźli się już w swoim pokoju. Mężczyzna skinął głową i usiadł na łóżku pozbawiając się górnej części ubrania. Większość skaleczeń na jego ciele zdążyło się już zabliźnić, siniaki nie zeszły jeszcze do końca, większość przybrała nieładną, ciemno-żółtą barwę, ale z każdym dniem zmniejszały się coraz bardziej. - Dobrze się goi - zauważył książę zadowolony, odwijając bandaże. Z torby wyciągnął potrzebne rzeczy i zaczął delikatnie smarować ranę maścią.
Vargo miał bardzo ładne ciało.
Odkąd do chłopaka doszło wreszcie, że jego towarzysz wyjawia takie zainteresowania, czasem nachodziły go podobne myśli. Tłumaczył to zwykłą ciekawością, w końcu nie znał nikogo innego o tych szczególnych upodobaniach. Teraz dodatkowo zaintrygowały go słowa starca, który się do nich dosiadł i wcześniej barmana.
Nie dało się zaprzeczyć, że gdziekolwiek się nie pojawili, niemal zawsze przyciągali spojrzenia płci przeciwnej. Nie tylko Varrander, ze swoimi klasycznie przystojnymi rysami arystokraty i harmonijną sylwetką, ale także Dreikhennen, groźnym spojrzeniem spod tych absurdalnie długich rzęs wielokrotnie musiał przyprawiać kobiety o szybkie bicie serca. Ogólnie jego aura tajemniczości na pewno działała pobudzająco, do tego pełne usta, szerokie barki i mięśnie, które jak książę mógł przekonać się podczas zmieniania opatrunków były twarde jak stal, czyniły z niego wymarzonego partnera. Ciekawe, czy faktycznie w łóżku „dawał do wiwatu” swoim kochankom?
Przeklął się w myśli za tak kretyńskie rozważania i to jeszcze w momencie, gdy ten siedział przed nim półnago! Przyspieszył bandażowanie rany, chcąc jak najszybciej mieć możliwość odsunięcia dłoni od jego gładkiej skóry. Vargo chyba wyczuł nagłą zmianę w ruchach chłopaka, bo spojrzał na niego przez ramię, lecz jak zwykle nie skomentował ani słowem.
Cholera, a teraz jeszcze na dodatek słowa tego starucha o jakimś napięciu między nimi... Podobał się wojownikowi? Właściwie nie przeszkadzałoby mu to za bardzo, w zasadzie uznał to za nawet miłe, ale jednak... cóż spędzają ze sobą zdecydowanie zbyt dużo czasu, a Varrander z pewnością nie chciał żeby ich znajomość przybrała jakiś dziwny obrót. W końcu on nie czuł pociągu do facetów nigdy wcześniej. Wcześniej.
To znaczy nigdy!
Nawet, jeśli był troszkę ciekawy, i nawet jeśli uznał Dreikhennena za zdecydowanie atrakcyjnego przedstawiciela własnej płci, to przecież nigdy nie dopuściłby do...
- Gotowe - burknął odsuwając się szybko i od razu odwrócił się, udając, że musi natychmiast pochować wszystkie medykamenty. Tak naprawdę nie chciał żeby Vargo spojrzał mu w twarz, bo miał wrażenie, że wszystkie głupie myśli, które przyszły mu do głowy podczas smarowania jego ciała są na jego twarzy równie widoczne, jakby ktoś wypisał mu je na czole.
*
Varrander się nudził. Postanowili zatrzymać się w karczmie trochę dłużej, aby odpocząć i uzupełnić zapasy. Vargo przez cały dzień chodził po okolicznych wioskach załatwiając sprawunki, a książę pozostawiony sam sobie nie potrafił znaleźć miejsca. Porozmawiał chwilę z właścicielem, ten jednak mimo niewielkiego ruchu miał dużo spraw na głowie i nie mógł poświęcić mu wiele czasu. Starzec z wczoraj zniknął gdzieś jeszcze przed świtem, a nikt inny nie przejawiał zbytniej chęci do konwersacji. Książę wziął długą kąpiel i wylegiwał się w łóżku, poszedł sprawdzić co z końmi, w końcu zrezygnowany wyciągnął się na posłaniu czekając na powrót towarzysza. Gdy drzwi pokoju się uchyliły od razu usiadł i skierował na wojownika czujne spojrzenie.
- Załatwiłeś wszystko? - zagaił.
- Tak - odparł jak zwykle zwięźle. - Jutro możemy ruszać.
- Masz ochotę się napić? - zapytał chłopak w końcu.
- Napić? - Dreikhennen uniósł brwi zdziwiony.
- No... tak - szlachic przeczesał włosy zakłopotany. - No wiesz, wychylić kilka głębszych, porozmawiać... tak robią normalni ludzie, wiesz?
- Poproszę karczmarza, żeby coś nam przyniósł - odparł tamten wzruszając ramionami, chociaż trudno było odczytać jaką reakcję wzbudziła u niego ta propozycja.
*
Tak jak można było się spodziewać, alkohol nie uczynił wojownika ani odrobinę gadatliwszym niż zwykle. Mimo że w miarę upływu czasu, jego oczy błyszczały coraz mocniej, nie stał się ani trochę bardziej skory do zwierzeń. Książę natomiast przeciwnie, nawijał co tylko ślina przyniosła mu na język. O swoim ojcu, o polowaniach na które jeździli wspólnie, o przyjaciołach i szczeniackich wypadach jakie uskuteczniali czasem. Vargo chyba jednak otworzył się trochę, bo kilka razy nawet zaśmiał się rozbawiony historiami o wyczynach towarzysza. No, zaśmiał to może zbyt dużo powiedziane, ale co jakiś czas wydawał z siebie coś pomiędzy zainteresowanym pomrukiem, a wesołym parsknięciem, a do tego się uśmiechał, co i tak szlachcic uważał za ogromne osiągnięcie. Mężczyzna częściej też coś komentował, zwykle uszczypliwie, ale Varrandera cieszyła każda reakcja.
- Ta dziewczyna... Arna... - mówił chłopak obracając w dłoni szklankę. - To była moja wielka miłość - wyznał i dolał sobie więcej wina. Miał już problemy z koordynacją ruchów, bo sporo ulało się przy tym na podłogę. - Była całkiem inna niż te wszystkie szlachcianki. Arogancka i buntownicza. Na pewno nie przypominała tych ugrzecznionych laleczek salonowych - dodał z rozmarzonym uśmiechem. - A ty?
- Co ja? - Vargo spojrzał na niego lekko rozmytym wzrokiem bez zrozumienia.
- No... jaki jest twój typ - zdrowy rozsądek mówił mu, że nie powinien o to pytać, ale krążący we krwi alkohol skutecznie zagłuszył wszelkie racjonalne myśli. W końcu co w tym złego, że był ciekawy? - Jakich lubisz? - no dobrze, może i to było bardzo bezpośrednie. I wścibskie. Ale może właśnie on wpasowuje się w upodobania Vargo? Nie miał pojęcia dlaczego to miałoby mieć dla niego jakieś znaczenie, ale ociężały umysł miał swoje własne zdanie na ten temat uparcie twierdząc, że należy to jak najszybciej zweryfikować.
- Chyba nie mam... jakiegoś typu - odparł Dreikhennen po chwili zastanowienia. - Nie zastanawiałem się nad tym.
- Jak to nie? Przecież ktoś ci się musi podobać! - nie ustępował. Starał się też zignorować cichy głos, który z pijacką przekorą dodał „na przykład ja”.
- Ojczyznę opuściłem w wieku piętnastu lat. Tam jeszcze miałem jakieś... znajomości - mruknął wymijająco. - Ale w Venergu nie miałem zbyt dużego wyboru.
- Chyba nie twierdzisz, że cały ten czas...
- Um, nie - wojownik zajrzał na dno swego kubka, żeby ukryć zażenowanie. Nie podobał mu się ten temat, powinien go urwać, ale krążący w żyłach alkohol sprawił, że dyskretna zmiana tematu jawiła się teraz jako osiągnięcie ponad siły. Dodatkowo uderzyła go fala gorąca na wspomnienie tych kilku przeżyć w północnym kraju. To zawsze byli żołnierze, bo w zasadzie tylko z nimi czasem się stykał. Nigdy nie doszło do niczego więcej niż kilka nerwowych chwil bezładnego całowania i szybkie zaspokajanie się ręką. Z nikim poza...
- Więc? Jacy byli?
- Różni - wzruszył ramionami, a szlachcic westchnął tylko na jego lakoniczną odpowiedź.
- Ale, no... - spróbował jeszcze chłopak. - Nie czułeś do nikogo... czegoś więcej?
- Czułem - przyznał mężczyzna i wbił wzrok w podłogę. Kiedy Varrander już myślał, że ten nie podejmie tematu, bo jest jeszcze zbyt mało pijany lub zwyczajnie nic nie jest w stanie wyciągnąć z niego zwierzeń, odezwał się ponownie. - Kochałem Iriema.
Książę zamilkł na chwilę, zdziwiony. Właściwie może nie powinno go to zaskoczyć, obaj byli Harlandczykami, Iriem był jego mentorem, na pewno mieli bliską relacją, więc nic dziwnego że Vargo przelał na niego także te inne uczucia. Ale przecież mężczyzna był... cóż, po prostu niezbyt urodziwy, z tymi wszystkimi bliznami na twarzy i zapewne też reszcie ciała oraz nieprzyjemnym spojrzeniem. Varrander jednak poczuł coś dziwnego, czego nie mógł opisać. Zresztą może to alkohol zawrócił mu w żołądku?
- Z wzajemnością? - spytał w końcu.
- Nie wiem - odpowiedział Dreikhennen głucho i jakoś... smutno. Chłopak nigdy nie widział go smutnego. Coś, co chyba jednak nie miało wiele wspólnego z alkoholem, mocniej ścisnęło mu wnętrzności. - Na początku, kiedy się zorientował... wziął to po prostu za szczeniackie zauroczenie. Był dużo starszy ode mnie i nie brał tego na poważnie, więc po prostu to zignorował. Potem chyba zacząłem się lepiej kryć, bo przez dłuższy czas myślę, że nie zdawał sobie nawet sprawy z moich uczuć. Kilka tygodni temu... zbliżyliśmy się - przełknął ślinę starając się nie myśleć o tym i kilku kolejnych „zbliżeniach”. - Trudno to nazwać związkiem, ale... sam nie wiem. Żaden z nas nigdy głośno nie powiedział głośno o swoich uczuciach. Teraz nie żyje, więc raczej się nie dowiem co tak naprawdę nas łączyło.
- Przykro mi - szepnął Varrander. Do tej pory, skupiony na własnym nieszczęściu, nie pomyślał nawet że mężczyzna także stracił kogoś bliskiego. I to w takim momencie... Może dlatego był taki milczący? Może po prostu cierpiał?
- Nie ma się nad czym roztkliwiać. Pogodziłem się już ze stratą. Zresztą musiałem być na to przygotowany, był strażnikiem, obrońcą, tak jak ja. Wiedziałem, że kiedy nadejdzie czas poświęci życie, sam zrobiłbym to samo. Zauważyłem... że ludziom ciężko to zrozumieć, ale dla nas są rzeczy bardziej istotne niż nasze uczucia - dodał, jakby takie podejście faktycznie go dziwiło.
- Co na przykład? - zapytał książę zaskoczony.
- Honor - odparł krótko, a chłopak zamrugał szybko. Cóż, jemu też trochę ciężko było to zrozumieć, to podejście z pewnością zdawało mu się zbyt ekstremalne, ale nie skomentował. Głównie dlatego, że czuł się już naprawdę pijany, drewniane ściany pomieszczenia falowały delikatnie, a z łagodnym światłem oliwnej lampy działo się coś dziwnego. Z jego myślami też, bo teraz błądziły w rejonach, w których... zdecydowanie nie powinny. Pewna kwestia dręczyła go coraz mocniej, a im bardziej chciał ją od siebie odsunąć, tym uporczywiej wracała mu do głowy. Wreszcie ciekawość i pijaństwo zwyciężyły na zdrowym rozsądkiem.
- Który z was był na dole? - wypalił w końcu. Z jednej strony Dreikhennen miał potężniejszą budowę, a jego charakter, siła i postawa uniemożliwiały mu wyobrażenie go sobie po stronie pasywnej, ale Iriem także nie należał do uległych, zresztą był starszy i z pewnością bardziej doświadczony...
Vargo zakrztusił się winem.
- To dziwne pytanie - zauważył. - Ale tak naprawdę to żaden. To znaczy... zbliżyliśmy się w ten sposób tylko kilka razy i nigdy... nigdy „tak” - przyznał trochę drętwo.
- A z innymi? - chłopak stwierdził, że skoro i tak zrobił już z siebie idiotę, to może przynajmniej zaspokoić do końca ciekawość.
- Z innymi... też nie.
- Co też nie? Nigdy... - Varrander wreszcie zrozumiał i spojrzał zaskoczony na zmieszanego towarzysza. - Nigdy tego nie robiłeś?! - niemal krzyknął. Sam do końca nie wiedział dlaczego tak nim to wstrząsnęło i zanim zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo jego reakcja jest nie na miejscu, kontynuował. - Chcesz powiedzieć, że jesteś...
- Powinniśmy chyba pójść spać, jutro wyruszamy - przerwał mu wojownik, teraz już wyraźnie zażenowany. Wstał, odrobinę zbyt gwałtownie, przewracając krzesło. Zaklął cicho, po czym unikając zdębiałego wzroku towarzysza, zaczął szykować się do spoczynku.