Running away 19
Dodane przez Aquarius dnia Maja 04 2013 14:29:23


Rozdział 19
Obaj z Leithem podążyliśmy korytarzem. On przodem, a ja za nim. Nie wiem, dlaczego nie zaprosił tego całego Eoina Revelina do mojego domu. W końcu czuł się tam jak u siebie. Nie pytałem jednak, gdyż ostatnio mało mnie obchodziły jego sprawy.
Leith zatrzymał się i zaczął szperać coś w swojej torbie. Oparłem się o ścianę, obserwując zmagania czarownika.
- Idź, przeproś go za mnie, ale muszę coś znaleźć. - polecił mi, wskazując pokój w którym zatrzymał się jego znajomy. Bez namysłu spełniłem jego prośbę. Otworzyłem drzwi i zamarłem w bezruchu... Nic, a już w szczególności gadanina Leitha nie przygotowało mnie na to, kogo zastanę w środku.
- Cahan... - powiedziałem cicho. Jego czarne oczy patrzyły na mnie z niewypowiedzianym żalem i tęsknotą. Aura dziwnego, trudnego do zrozumienia smutku, jaka go otaczała dodawała mu tylko uroku. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek wydawał mi się piękniejszy, niż czarownik teraz.
Leith jest nielichym intrygantem, to mu musiałem przyznać.
Cahan przez chwilę nic nie mówił. Obaj staliśmy naprzeciwko siebie, nie bardzo wiedząc, co robić.
- Witaj, Casius – powiedział w końcu, wyciągając rękę na powitanie. Uraczyłem go nerwowym uśmiechem, ściskając jego dłoń. O, Stwórco, dlaczego ten mężczyzna wciąż mnie tak pociąga?
- Ach, Cahan, mój drogi przyjacielu! - zawołał Leith, wchodząc do izby. Wynajął pokój pod pretekstem spotkania na neutralnym gruncie. Oczywiście! Czułem, że musimy sobie poważnie porozmawiać na pewne tematy.
- Widzę, że się za mną stęskniłeś, Leith – odparł gorzko młodszy czarownik. Leith skrzywił się nieznacznie na dźwięk tych słów.
- Oczywiście, że brakowało mi twojego niewzruszonego spokoju, który dodatkowo postanowiłeś ubarwić odrobiną cierpienia i niezaspokojonego pragnienia. Jesteś w tym mistrzem, Cahan. - rzekł Daire, uśmiechając się złośliwie. Lubił używać kwiecistego języka, ale z tej paplaniny mało co wywnioskowałem. A może po prostu nie chciałem wiedzieć, o czym mówił. Cahan przecież nie był mi obojętny.
- Jak zawsze zabawny. - uciął krótko Cahan, krzyżując ręce na piersi – Mówże, co miałeś do powiedzenia i zostaw mnie w spokoju. Mam dużo pracy w klasztorze.
- Nie kłam, Cahan. Sam zapędzasz się do tych śmierdzących, spleśniałych ksiąg i naiwnie wierzysz, że ja nie znam przyczyny! Ale wybacz mi, nie zaprosiłem ciebie po to, by rozmawiać o twych osobistych porażkach. Otóż potrzebna mi twoja pomoc.
- Po tym, jak ukradłeś mi konia możesz liczyć jedynie na to, że będę litościwy i powstrzymam się przed przypaleniem ci dupska.
- Nie pasuje do ciebie ten ton, czarnulku. - odrzekł rozbawiony Leith – Dobrze wiesz, że zwracam się do ciebie z tą prośbą, bo ufam ci jak mało komu!
- Nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co sobie zaplanowałeś. Znalazłem spokój w klasztorze. Po co to niszczysz?
- Ach, Casius, przekonaj go! - rzucił teatralnie Leith i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy sami. Cahan gapił się w ścianę, tuż obok mnie a ja z kolei nie mogłem oderwać wzroku od jego twarzy.
- Więc... czym się teraz zajmujesz? - zapytałem go, próbując oczyścić atmosferę.
- Cóż, pomagam starszym magom. - odpowiedział, przechodząc z jednego końca pokoju w drugi – Trenuję, czytam mądre księgi, szkolę się w sztuce magicznej i rozpaczliwie próbuję nie myśleć o tobie. - dodał, zatrzymując się tuż przede mną. Wbiłem w niego zaskoczony wzrok. Nie przypuszczałem, że w ogóle będzie mnie pamiętał. Wydawał się być bardzo wyzwolony. Tymczasem okazało się, że odniosłem mylne wrażenie.
- Nie sądziłem, że w ogóle będziesz mnie jeszcze pamiętał... - odparłem cicho.
- To jest silniejsze ode mnie. - rzekł, kręcąc głową. - Nie rozmawiajmy o tym, Casius. - zmienił temat i podszedł do biurka, na którym leżały jakieś notatki. Zaczął je pospiesznie porządkować i wkładać do torby. - Posłucham tego, co ma do powiedzenia Leith, ale niczego mu nie obiecam.
- Leith powiedział mi, że ma się tu spotkać z kimś innym. - wtrąciłem, próbując się czegoś dowiedzieć.
- Z kim? - zainteresował się czarownik.
- Nazywał go Eoin Revelin. Nie sądziłem, że to wymyślił.
Cahan uśmiechnął się lekko.
- Nie wymyślił. To moje nazwisko. Eoin Cahan Revelin.
Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w postać czarnowłosego maga. Uświadomiłem sobie nagle jak mało o nim wiem.
- Eoin – powtórzyłem, sprawdzając raz jeszcze, jak to imię brzmi z moim Imperialnym akcentem. - Nie jesteś z Imperium, prawda?
- Prawda. - przytaknął. - Pochodzę z Północnych Landów. - dodał, wkładając na siebie płaszcz, zapinany na klamry. Obaj wyszliśmy z pokoju i podążyliśmy na parter, gdzie czekał na nas Leith.
- Widzisz Cahan. Nic nie bolało. - żartował Daire, dziwnie na mnie patrząc. Cahan przewrócił oczami i wyszedł na zewnątrz. Leith odprowadził go wzrokiem i zwrócił się do mnie. - Tyle lat go znam i wciąż pozostaje tajemnicą.
Kiedy obaj dołączyliśmy do Cahana, on wyciągnął jakieś pismo ze swojej torby i podał je Leithowi. On pobieżnie przestudiował dokument, po czym uśmiechnął się głupio.
- Czego ty znowu szukasz, Daire?
- Wszyscy w życiu czegoś szukamy – rzekł Leith – Dlaczego więc ja nie mogę szukać pewnych artefaktów?
- Dlatego, że ja mam wrażenie, że planujesz coś bardziej wyrafinowanego i wciskasz nam bajkę o jakichś reliktach zagrzebanych w ruinach, które zdążyły być pięćdziesiąt razy okradzione. Twoje listy niewiele mi powiedziały. - rzucił bardzo spokojnie Cahan. Jego czarne oczy skrzyły się, rzucając wyzwanie Leithowi.
- Nie dziwota, że nie masz wielu przyjaciół – odgryzł się Leith, uśmiechając się wpół złośliwie. - Cahan, na Stwórcę! Przestań krytykować wszelkie moje plany! Miej litość! - dodał dosyć teatralnym tonem Daire, podkreślając tym swoją, beznadziejną w jego mniemaniu sytuację.
Zaśmiałem się, kręcąc głową.
- Obiecałem pomoc Leithowi – wtrąciłem w końcu.
- Dokładnie! - potwierdził Leith.
Cahan westchnął głośno i ruszył przed siebie.
- Skoro jestem w mniejszości, może powinienem poznać więcej szczegółów?
- Przepysznie! - zawołał Leith, podchodząc do młodszego czarownika – Zapraszam cię więc do mojego tymczasowego lokum. Właściwie to dom Casiusa. - dodał, oglądając sie na mnie. Wzrok
Cahana również zatrzymał się na mojej osobie.
- Wpuściłeś go do swojego domu? - zażartował młodszy czarownik. - Proszę, proszę, zasłużyłeś sobie na zaufanie Casiusa. - dodał, zakładając ręce przed sobą.
- Co masz na myśli? - zapytałem go, słysząc lekką irytację w swoim własnym głosie.
- Nic.
- Dosyć tego, moi drodzy panowie. Czas na nas! - zawyrokował Leith Daire. - Musisz wybaczyć mi tego konia, ale wtedy byłem w potrzebie. Na szczęście widzę, że klasztor uposażył cię w nowego wierzchowca.
- Na twoje szczęście. - odrzekł Cahan, idąc przed siebie i nie oglądając się na starszego maga.
- Nie muszę ci przypominać, czarnulku, że czeka cię spotkanie z jeszcze jednym, równie miłym jak ty, panem. Na szczęście nie nastąpi to dzisiaj.
Cahan skrzywił się, ale nie odpowiedział. Jednak po wyrazie jego twarzy ferowałem, że domyślił się o kogo chodzi.

***


- Mogłeś mnie chociaż uprzedzić! – powiedziałem z wyrzutem.
Leith spojrzał na mnie znad swojego kubka, z którego unosiła się para.
- Uprzedziłem. – odparł, nawet nie próbując okazać skruchy. – Powiedziałem ci jego nazwisko. Niczego nie zataiłem!
- Wiedziałeś, że znam tylko jego imię i na dodatek nie pierwsze, jak się teraz okazuje! – prawie wykrzyknąłem.
- Proszę cię, Casius! Nie widzę powodów, dla których muszę teraz odczuwać twój gniew! Dlaczegóż to osoba Cahana tak cię denerwuje, chłopaku? – zapytał czarownik z ciekawością, która malowała się w jego oczach.
To tak, jakbyś postawił przed trzylatkiem miskę cukierków! Cholera! Nie ma szans, że powiem mu coś podobnego! Zacisnąłem tylko zęby, starając się uspokoić.
- Eh, wszystko jasne! - oznajmił mi Leith, niezwykle z siebie zadowolony. Napił się swojej herbaty z miną tryumfatora.
- Nie rozumiem, dlaczego ci tak wesoło.
- Chcesz go, prawda? – wypalił w końcu Leith Daire. Nawet powieka mu nie drgnęła. Zapatrzyłem się w niego, jak gdyby był szalony. Nigdy nie wspominał tamtego zdarzenia w lesie. Przyznam, że nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć. Dla mnie to było jasne a jak widać, dla Leitha tym bardziej.
- Och, chłopaku. – westchnął przeciągle i uśmiechnął się z sympatią. – Nie zapominaj nigdy, ale to przenigdy, że jesteś tylko człowiekiem.
Nie odpowiedziałem. Miałem cholerne wrażenie, że bardzo mu odpowiada taka sytuacja. Ja i moja tęsknota za Cahanem. Przecież prawie go nie znałem!
- Wszystko się pokomplikowało. – przyznałem, pocierając prawy policzek.
- Niewątpliwie życie zawsze było pełne komplikacji. – przyznał czarownik, nie przestając się uśmiechać.
- To nie było zbyt pomocne.
- I nie miało być. – odparł spokojnie Daire. – Powiem ci coś. Uznaj to za radę, bądź nie, ale i tak ci powiem. Cahan może wydaje się być bardzo… hmm, jak by to ująć, żeby nikogo nie obrazić… liberalny. Cóż, nie wiem, ale wracajmy do tematu. On po prostu jest trochę inny przy bliższym poznaniu.
- Co masz na myśli?
- Jak chcesz wiedzieć, sam się przekonaj. Ale uważaj. To jest mentalista. Cholerny mentalista. Jeśli nadal do końca nie wiesz, co to oznacza radzę ci poczytać jakąś mądrą literaturę, bo ja już więcej nie mam do powiedzenia na ten temat.
- Och dziękuję, Leith! Takich zapewnień było mi trzeba! – odpowiedziałem z sarkazmem. Czarownik tylko się roześmiał.
- Może herbaty? – zapytał, przymykając oczy.
- Może herbaty? Czy ty siebie słyszysz? Nie wytrzymam w tym domu ani minuty dłużej! – stwierdziłem i postanowiłem wyjść na zewnątrz. Czerwony Demon stał przed domem, skubiąc trawę. Świeże powietrze zawsze dobrze mu robiło. Przeszedłem się kilka kroków i znalazłem się na leśnym trakcie, prowadzącym do Aeral. Wtedy to dostrzegłem Cahana. Stał oparty o studnię. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że patrzy w niebo, ale oczy miał zamknięte. Korzystał chyba z letnich promieni słońca. Cóż, prawdę mówiąc dobrze by mu to zrobiło, bo był okropnie blady. Uśmiechnąłem się do siebie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Miałem ochotę do niego podejść i go pocałować. Stwórco, był taki piękny.
Jakby odruchowo potarłem dłonią prawy policzek. Szlag by to! Zapomniałem całkiem o tych przeklętych bliznach! Oczywiście, że je widział! Chyba uznał to za taktowne, żeby o nich nie wspomnieć! Nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś z takim wyglądem mógł wydawać się atrakcyjny komukolwiek.
Droga była pusta i ocieniona przez leśne drzewa. Co prawda, ostatnimi czasami pogodziłem się z Rainamarem i wszystko zdawało się układać dobrze, ale… Cahan. Cholera, nie potrafiłem przestać o nim myśleć. Teraz byłem już zupełnie skończony.
Kiedy znów spojrzałem w stronę studni, Cahan wpatrywał się wprost na mnie. Uśmiechał się, suczy syn! Nie wiem, co mnie powstrzymywało przed tym wszystkim, co wyobrażałem sobie w swojej głowie. Chyba tylko doskonały trening mojego ojca.
- Piękny dzień. – powiedział Cahan, podchodząc do mnie.
- Bardzo. – odparłem, wpatrując się w jego oczy.
- Nie sądziłem, że ta okolica okaże się taka spokojna. – dodał, rozglądając się. – Leith powiedział, że chce mi kogoś przedstawić. Kobietę.
- Lilię. Tak. To jego… nie wiem, jak to nazwać. Kochanka? Przyjaciółka?
- Och, więc tak się sprawy mają. – uśmiechnął się zadziornie Cahan.
- Sam byłem zaskoczony. – przyznałem.
- Nie pisał o niej w listach. – odparł czarownik, spoglądając ukradkiem na dom. – Roztłumaczył mi cały swój infantylny plan, ale o niej nie wspomniał ani słowem. Zastanawiam się, co to może znaczyć. Cóż, w każdym razie nic dobrego. – stwierdził bardzo pewnie.
- Chciałem przyjechać. – zacząłem, sam nie wiem dlaczego. – Do ciebie.
- Co cię powstrzymało?
- Sam nie wiem.
- Twój… żołnierz? – zapytał z nieukrywaną urazą. – Gdzie on teraz jest?
- W stolicy, na zjeździe możnych.
- A raczej bandy błaznów. Cała szlachta jest zabawna. – rzekł rozbawiony.
- Zgodziłeś się? – zapytałem go, próbując zmienić temat. Spojrzał na mnie, nie wiedząc o czym mówię. – Na propozycję Leitha.
- Nie wiem, czy mam jakieś wyjście. W prawdzie mógł napisać do każdego. Ma wielu przyjaciół, także takich, którzy mu coś zawdzięczają. Jednak napisał do mnie. Nie zrobił tego całkowicie bezinteresownie. Od kilku lat widywaliśmy się bardzo rzadko, raz na kilka miesięcy. Ba, przez chwilę nawet myślałem, że Leith zwariował i rzeczywiście zabrał ten cholerny medalik druidom! Nie powinno mnie to dziwić, bo zniknął wtedy na bardzo długi okres czasu, nie dając znaku życia.
- Ciekawe co wtedy robił.
- Chyba nie chcę wiedzieć. – powiedział Cahan, krzywiąc się.
Milczeliśmy przez chwilę. Ja nie wiedziałem, co mam powiedzieć, a on wyglądał, jakby czekał na moje słowa. Stwórco, te czarne oczy odbierały mi jasność myślenia.
- Cas…
- Cah…
Obaj zaśmialiśmy się jednocześnie. Dotknął mojej twarzy, gładząc mnie lekko po policzku. Jego bliskość wprawiała mnie w dziwny stan. Uśmiechnął się teraz prawie niezauważalnie. Jedyne o czym myślałem, to poczuć jego usta na swoich. Właściwie to nie myślałem. Przyciągnąłem go za klapy płaszcza i pocałowałem. Gwałtownie nabrał powietrza, ale zaraz się uspokoił. Wplótł palce w moje włosy i przycisnął mnie do siebie.
- Cahan… przepraszam. – wyszeptałem, odpychając go lekko. Sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Pragnąłem go, ale nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem.
Nie odpowiedział. Zwyczajnie się uśmiechnął.


***


Nie mogłem zasnąć tej nocy. Zbyt dużo myśli i wątpliwości mieszały się w mojej głowie. Nawet kieliszek wina nie pomógł. Co ja w ogóle zrobiłem? Pewnie ktoś taki, jak Leith powie mi, że to był zupełnie niewinny pocałunek, który może przydarzyć się każdemu, ale… Całowałem Cahana. To w ogóle nie powinno się stać.
Nad ranem udało mi się zasnąć. Nie był to jednak najszczęśliwszy wybór. Śniło mi się, że stoję pośrodku pobojowiska. Wokół leżą ludzkie ciała, zakrwawione i okrutnie okaleczone. Imperialny proporzec wbity w ziemię powiewa na wietrze. Jest brudny i poszarpany. Ściskam w ręku miecz. Niebo jest stalowoszare, wokół kłębią się chmury. Nagle słyszę tętent kopyt, ryk wierzchowca. Widzę przed sobą jeźdźca w czarnej zbroi. Wstrzymuje konia i podjeżdża do mnie. Na głowie ma hełm, tak, że nie widzę jego twarzy. Wiatr się wzmaga. Rycerz unosi swój wyszczerbiony miecz. Widzę tylko stalowe ostrze unurzane we krwi…
Zbudziłem się nagle. Serce waliło jak oszalałe. Słońce świeciło jeszcze nieśmiało. Jego promienie wpadały do sypialni przez okno. Usiadłem na łóżku próbując się uspokoić. Często śniły mi się koszmary przeróżnej treści, ale ten sen wypełnił mnie dziwnym lękiem.
Udałem się do kuchni, gdzie ku mojemu wielkiemu zdziwieniu czekał na mnie sam Leith Daire, popijając swoją ulubioną herbatę.
- Jak się czujesz? – zapytał, spoglądając na mnie.
- Nie najlepiej – odparłem zgodnie z prawdą. – Miałem dziwny sen.
- Może się nim podzielisz? – zaproponował Daire, uśmiechając się ze współczuciem.
- Śniło mi się, że ktoś chciał mnie zabić. – stwierdziłem.
- Och, rzeczywiście niezbyt miły początek dnia. – skrzywił się czarownik i dopił resztki swojej herbaty. – Lilia dziś przyjedzie. Nie masz nic przeciwko? – zapytał ostrożnie.
- Co ja mogę mieć przeciwko? Zapraszasz kogo zechcesz do mojego własnego domu. – westchnąłem ciężko.

***


Lilia zjawiła się oczywiście punktualnie. Długi czas wraz z Leithem wymieniała uprzejmości, tak jak gdybym nie był świadomy charakteru ich wzajemnej relacji. Cahan obserwował parkę najpierw z rozbawieniem, lecz później zaczął dziwnie przyglądać się osobie Lilijki. Zastanowiło mnie o co może mu chodzić…
- Lilia Tavir – przedstawiła się dziewczyna, uśmiechając się promiennie do czarownika. Grymas jaki wymalował się na twarzy Cahana nijak miał się do uśmiechu, jakim uraczyła go moja przyjaciółka. Zamiast tego jego czarne jak węgiel oczy zabłysły z podejrzliwością. Wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby próbując sobie skojarzyć kim ona była.
- Cahan Revelin – odparł po dłuższej chwili. – Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy? – zapytał w końcu.
- Nie. Nie sądzę. – odrzekła Lilia. Uśmiech opuścił jej twarz dosłownie na kilka sekund, ale zaraz powrócił.
- Ach tak… Musiałem pannę z kimś pomylić. - Cahan tylko pokręcił głową.
- Zapewne tak jest. – Lilia spojrzała ukradkiem na Leitha, który zdawał się być bardziej pogrążony w kontemplowaniu jej wyglądu niż w rozmowie, która przed chwilą miała miejsce.
- Lilia wie o wszystkich planach Leitha. – powiedziałem.
- Domyślam się, że Daire zamierza wziąć panienkę ze sobą. – Cahan uniósł lekko jedną brew, spoglądając w stronę starszego czarownika. Lilia zarumieniła się lekko.
- Przypuszczam, że tak.
Cahan tym razem nic nie odpowiedział, ale ze spojrzeń, jakie mi ukradkiem rzucał, wywnioskowałem, że chce zamienić ze mną kilka słów. Wymyśliłem więc na poczekaniu jakiś marny pretekst, żeby zostać z nim sam na sam. Na szczęście Lilia i Leith byli sobą zbyt zaabsorbowani, żeby zauważyć cokolwiek podejrzanego w moim zachowaniu.
Obaj z Cahanem wyszliśmy na zewnątrz. Czarownik przeszedł się kilka kroków i dał mi znać, żebym do niego dołączył.
- Dziwne… dziwne… - zaczął, bardziej sam do siebie. W końcu spojrzał na mnie i przystanął. – Zdawało mi się, że ją znam. – rzekł nagle, oglądając się odruchowo w stronę domu.
- Nie przypominasz sobie gdzie mogłeś ją widzieć? – zapytałem ostrożnie. – W końcu mieszkała w Elenoir przez jakiś czas.
- Nie wiem. Nie mogę sobie przypomnieć. – odparł zrezygnowany. – Może tylko zdaje mi się. Może po prostu jest do kogoś podobna…
- Powiedz mi, co myślisz o tym, co zaplanował sobie Leith? – postanowiłem zmienić temat. Obaj zaczęliśmy powoli iść w stronę lasu. Klamry od płaszcza Cahana podzwaniały z każdym jego krokiem. Musiałem przyznać sam przed sobą, że wyglądał w nim niezwykle elegancko, nie tracąc przy tym nic ze swojej męskości. Obciął włosy, czego nie zauważyłem wcześniej, gdyż nosił je zaczesane gładko do tyłu. Teraz jednak swobodnie opadały mu na czoło. Czarne oczy błyszczały w cichym zamyśleniu.
- Wydaje mi się, że on po prostu szuka kolejnej przygody. Nie wiem, czy te wydarzenia z Kerrem Laurentem nauczyły go czegokolwiek.
- Skoro już wspomniałeś o Laurencie. Jeden z jego ludzi, niejaki Adler, z tego co dobrze pamiętam, zaatakował go jakiś czas temu. Ponoć został postawiony przed sądem.
- Został. – zapewnił mnie Cahan, uśmiechając się przy tym krzywo.
- Widziałeś się z Leithem po… Po tym wszystkim… Wtedy w lesie…
- Przyjeżdżał kilka razy. Głównie po to, żeby przedstawić magom jak się sprawy mają z jego medalionem i wszcząć poszukiwania Kerra Laurenta. Jest marnym magiem i do tego nieudacznikiem, ale potrafi być uciążliwy. Nie chcesz nawet słyszeć, w jaki sposób odebrał Leithowi medalion.
- Zaskocz mnie.
Cahan zaśmiał się i pokręcił głową.
- Jak wiesz, Daire ma niezwykłą słabość do kobiet. Mianowicie Kerr nie głowił się za bardzo, bo zatrudnił chętną panią. Ona wypełniła większość zadania. Nie dziw się, że nie jest chętny, żeby dzielić się tą niezwykłą historią. – dodał z ironią w głosie.
- Cóż, każdy ma swoje słabości.
- To prawda, ale czasem są ważniejsze rzeczy. – odrzekł w zamyśleniu. Przytaknąłem bez zbędnych słów. Dzień był ciepły i piękny. Słońce świeciło z całą mocą wczesnego lata. Zapowiadało się ono bardzo upalnie.
- Rzadko kiedy mieliśmy takie słońce w Assentiel – powiedział cicho Cahan, spoglądając w niebo.
- Leith mówił o twoim rycerzu… Zaraz, jak on się nazywał…
- Ferris. Wcale nie jest mój. Ma własne życie, na tyle, na ile zakonnik może je mieć. Ostatnio widziałem się z nim dosyć często, z racji tego, że przebywałem w klasztorze.
- Wybacz mi, że spytam, ale miałeś kogoś bliskiego, prócz niego.
Cahan rzucił mi urwane spojrzenie. Jego oczy nie zdradzały żadnych emocji.
- Nie wiem nawet, czy moją relację z Ferrisem można nazwać bliską. Widzisz, ja nie jestem osobą, do której ludzie się przywiązują. Nie stać ich na odrobinę cierpliwości. Mnie nie stać na rozczarowania.
Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć. Przez ostatni czas przeżywałem takie chwilę, kiedy chciałem go przytulić. Chciałem o wiele więcej, ale coś mnie powstrzymywało. Nigdy nie czułem czegoś podobnego w stosunku do nikogo. Nawet do Rainamara.
- Wybacz…
- Nie, nie przepraszaj mnie, Casius.
- Nie chcesz tego zrobić?
- Czego? – Cahan zapatrzył się we mnie, widocznie nie rozumiejąc pytania.
- Pomóc Leithowi.
- Masz rację. Nie chcę być zamieszany w jego gierki. Kiedyś wpadnie w kłopoty, z których nikt nie będzie w stanie go uratować. Nie życzę mu źle, ale on się nie uczy na własnych błędach. – Cahan westchnął głośno. – Jest stanowczo za stary, żeby ktoś miał się nim zajmować.
- Jest jeszcze Lilia. – przypomniałem mu.
- Tak. – przytaknął, a jego oczy znów zabłyszczały tym samym podejrzeniem. – Jest jeszcze Lilia.

***


Jak zwykle nie mogąc liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony Leitha, postanowiłem dowiedzieć się czegoś na własną rękę o tych całych mentalistach. Oczywiście zadanie to nie było łatwe, gdyż każde zapytanie o tychże magów wzbudzało podejrzenia bardziej i mniej wykształconych ludzi. Wiedziałem dobrze, że wciąż krążyły wśród nich różnorodne legendy na temat czarnych magów, które nie łatwo było usunąć ze zbiorowej świadomości. Były dosyć obrazowe i brutalne a przedstawiały przede wszystkim zniszczenia, jakie dokonywali swego czasu mentaliści.
Udałem się do biblioteki, w której jak się zdawać mogło, znajdowało się wszystko, co mogło być potrzebne. Po długim czasie spędzonym na przeszukiwaniu magazynu i unikaniu wielkich chmur kurzu i Stwórca wie czego jeszcze, odnalazłem potrzebne mi księgi. Jedna z nich była zbiorem przekazów dawnych pisarzy, inne bardziej nowszymi dziełami uczonych i magów.

„Czarna magia to kara zesłana przez samego Stwórcę. Każdy, kto widział działanie mentalisty, każdy, kto doświadczył tej mocy na sobie przyzna mi rację. Może co bardziej liberalni w duchu uznają mnie za strażnika konserwatyzmu i fanatycznych idei, ale nie zamierzam się ugiąć. Ten rodzaj magii jest złem. Jestem świadom, że tak wielu władców widzi korzyści w wykorzystaniu mocy mentalisty, ale zdają się nie dostrzegać płynącego z tego zagrożenia. Ta magia jest nie do opanowania i żaden rytuał, choćby tak radykalny, jak proponowany przez bractwo Świętego Ognia nie utrzyma tej mocy w ryzach. „

Enril von Kanner, uczony mąż

Ten fragment nie nastawił mnie zbyt pozytywnie. Leith w prawdzie wspominał, że ta magia nie stanowi już zagrożenia, ale nie da się ignorować takich zapisków. Nowsze publikacje przedstawiały jednak zgoła inny punkt widzenia:

„Moje badania jasno wskazują, że dzięki systematycznym treningom zagrożenie ze strony mentalisty spada. Ponad to wszystko Rytuał Czującego przyczynił się do znacznej poprawy funkcjonowania maga. Stwierdzam z całą pewnością, że mentalista jest w stanie obdarzyć partnera bądź partnerkę tak wielkim uczuciem i przywiązaniem, że osoba ta jest w stanie kontrolować moc maga, jak to się dzieje w przypadku Czujących i ich Opiekunów.”

Quinn Stannard, rycerz Zakonu Świętego Ognia

Strasznie dużo wspominają o tym rytuale. Ale czym on jest? W żadnych księgach nie mogłem znaleźć właściwego opisu. W większości autorzy zakrywają się jakaś tajemnicą i innymi zabobonami. Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak zapytać o to kogoś kompetentnego. Nie mógł to być jednak Cahan ani Leith.
- Jeśli mogę wiedzieć – zagadną mnie jakiś rudowłosy facet, uśmiechając się przepraszająco – Dlaczego przeglądasz księgi o takich tematach?
- Nie widzę powodu, dla którego miałoby cię to interesować. – odparłem z lekką irytacją.
- Wybacz moją ciekawość, ale po prostu temat ten jest mi bliski.
- Doprawdy? – zapytałem nieufnie. Zaraz, zaraz… Czy ten rudzielec to nie… - Valiant, czy tak?
- Tak. – uśmiechnął się, przysiadając się do mojego stolika. – Jeśli mogę zapytać… spotkałeś mentalistę?
- Tak się składa, że spotkałem. – odparłem, ciekaw, co mi odpowie szanowny magin. Zielone oczy Valianta zabłysły nagłym zainteresowaniem i ciekawością, jak gdyby dziecko spotkało się z obietnicą nowej zabawki.
- Jaki to profil umiejętności? Jak duże zbiorowisko energii? – zapytał podekscytowany, a ja nie bardzo wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. – przyznałem w końcu.
- Widziałeś, co on potrafi?
- Cóż… Nie miałem wielu okazji… Zneutralizował iluzje pewnego maga. Może sam go o to zapytasz? – zaproponowałem.
- Nie chcę się narzucać. – odrzekł z ciężko ukrywanym żalem Valiant. – Od dawna szkolimy żołnierzy, aby uodpornić ich na działanie magii mentalistów. – dodał.
- Na czym ona tak dokładnie polega?
- Oprócz standardowych umiejętności, takich jak opanowanie mocy żywiołów czy podstawy kamuflażu, mentalista potrafi sterować myślami innych ludzi.
W tym momencie nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Wpatrywałem się w rudowłosego maga i wyobrażałem sobie najczarniejsze scenariusze.
- Jak można poznać, że ktoś… ehem… steruje twoimi myślami? – zapytałem.
- Cóż, gdy nie jesteś szkolony to prawie nie wyczuwalne. Jednak oznaki są prawie zawsze te same – wcześniejszy ból głowy, nagła chaotyczność myśli… Niektórzy mówią o ucisku w czaszce, ale ja nic podobnego nie przeżyłem. To jest niesamowite! – zachwycał się Valiant. – Powinieneś kiedyś to zobaczyć!
- Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć.
- To wspaniała moc i jeszcze wspanialsza tajemnica! Zwłaszcza teraz, kiedy jest tak wiele sposobów na kontrolę tego zjawiska. – odparł.
- Ach, skoro o tym mowa. Przeczytałem w kilku księgach o czymś takim, jak Rytuał Czującego. Na czym on polega?
Valiant uraczył mnie głośnym śmiechem. Zirytowało mnie to, ale on zaraz przeprosił i obiecał wytłumaczyć.
- Czujący przeprowadzają go, by opanować swoją moc. W końcu ktoś wpadł na to, żaby wypróbować rytuał na mentalistach. No i powiodło się. Widzisz, każdy silniejszy mag potrafi kontrolować swoją moc wyłącznie siłą własnej woli. Są jednak takie przypadki, kiedy to zawodzi. Jeśli chodzi o mentalistów, to zawsze kończyło się tragedią. Moc prędzej czy później wydostawała się spoza kontroli czarownika – najczęściej kiedy przeżywał jakieś wzburzenie emocjonalne. Zazwyczaj był to ogień, rzadziej jakieś inne żywioły. To było nie do opanowania. Po kilku atakach mag kompletnie wariował i nie było nadziei. Stawał się niebezpieczny nie tylko dla siebie, ale i dla innych ludzi. Mędrcy stwierdzili, że takie dzieci powinno się zabijać, żeby nie dopuścić do podobnych wydarzeń w przyszłości. W końcu jakiś szlachcic został ojcem. Okazało się, że synuś jest mentalistą. Ludzie widzieli w dziecku potwora a szanowni mędrcy z zakonu Żywiołów nakazali zabicie dzieciaka. Szlachcic jednak był majętny i wpływowy. Robił wszystko, żeby synuś żył. No i tak doczekał do dwudziestych trzecich urodzin dzieciaka, co i tak było wyczynem. Mentaliści rzadko dożywali niegdyś trzydziestki. Wtedy ktoś z jego otoczenia wpadł na genialny pomysł z rytuałem. Wezwali wojownika Świętego Ognia i…
- Nie przerywaj w tym momencie! – powiedziałem, kiedy jego milczenie się przedłużało.
- No cóż… Wykonali ten rytuał. Nie wiem jak, bo większość badaczy mówi, że mentalista podczas orgazmu nie kontroluje swojej magii i może spalić partnera na wiór.
- Co ma orgazm do ryt… Ten rytuał polega na seksie? – ta wiedza mnie głęboko zdziwiła.
- Tak. – zaśmiał się Valiant. – Rozumiesz tą przestarzałą ideę? Złączeni ciałem i duszą, czy coś w tym stylu. – mag tylko machnął ręką, jak gdyby przeganiał natrętnego owada. Przez chwilę wpatrywałem się na niego jak mało inteligentny chłopek, czekając, aż jego słowa do mnie dotrą w pełni.
- To było niespodziewane. – przyznałem. – Chyba dziś to straciło na aktualności… To… spalenie?
- Zależy z jakim magiem masz do czynienia. Mówiłem ci, że bywają tak potężni mentaliści, że kontrolują swoją magię. Sami. Ale to jest wyjątek. Ostatni o jakim słyszałem to Vin’D’Aren z Sadal. Jest także uzdrowicielem. Ludzie mówią, że podczas ostatniego buntu, dwadzieścia pięć lat wstecz, byli świadkami tego, jak rozprawił się z całym imperialnym oddziałem. Komuś takiemu wolałbym nie wchodzić w paradę.
- Więc jak to sprawdzić? – dopytywałem się.
- Cóż. Przespać się z nim albo z nią. – odparł mi szczerze Valiant.
- Wspaniała rada.
- Ewentualnie możesz go zdenerwować. Jeśli zacznie się palić to znak, że możesz uciekać.
- Ty naprawdę trenujesz z żołnierzami? – zapytałem z niedowierzaniem.
Valiant roześmiał się nie urażony tym, co powiedziałem. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie zapytać go o jeszcze jedną rzecz.
- Miałeś okazję trenować z kapitanem Ashghanem?
- Rainamarem Ashghanem? – upewnił się.
Przytaknąłem.
- Nie wspominam tego jak miłej wycieczki. – skrzywił się rudowłosy. – Facet jest straszliwie wymagający! Denerwował się i krzyczał na swoich biednych żołnierzy a i mnie się oberwało! – poskarżył się Valiant. – Chłopaki boją się jego cienia… Hmm…. To jakiś twój dobry znajomy? – zapytał z ciekawością.
- To mój narzeczony. – odpowiedziałem.
Valiant zbladł jak len.
- Cóż, nie wiem, czy ci gratulować, czy współczuć. – rzekł, uśmiechając się nerwowo. – Nie uraziłem cię oczywiście moimi spostrzeżeniami?
- Słyszę to odkąd go znam. Zastanawia mnie, co on robi, że ludzie go widzą w taki sposób. – przyznałem.
- Cóż, po kimś z takim imieniem nie spodziewałbym się niczego innego. Miło się z tobą rozmawiało, ale muszę już iść. Obowiązki mnie wzywają. – rzekł w końcu wstając z miejsca.
- Nie rozumiem, skoro to taka tajemnica… ten rytuał, to dlaczego tak swobodnie o nim mówisz?
- Wielka mi tajemnica! – prychnął Valiant. – Ludzie pieprzą się od powstania gatunku! To, że są z tego takie a nie inne korzyści wcale nie są dla mnie wielką zagadką! Idę! Dobrego dnia! – dodał wyszedł, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Dziwny człowiek. Cóż, w końcu to mag, może nie powinno być to dla mnie czymś zaskakującym…
Wróciwszy do domu musiałem oczywiście natknąć się na Cahana. Po tym wszystkim, co powiedział mi ten idiota Valiant nie wiedziałem, jak mam się zachować wobec niego. Nie wiem, jak inni ludzie, ale mnie ta cała historyjka o ogniu głęboko niepokoiła. Przez chwilę stałem, udając, że coś sprawdzam przy siodle Czerwonego Demona.
Cahan siedział na schodach. Na swoich kolanach rozłożył jakąś wyblakłą mapę i intensywnie się jej przyglądał. Nigdzie wokół nie było widać Leitha, co i tak było samo w sobie dobrą wiadomością. Co mnie podkusiło, żeby nagle zainteresować się magami i ich okropnymi historiami! Szarpnąłem konia za lejce i poprowadziłem go do stajni, rzucając Cahanowi przelotny uśmiech. Pomachał mi i zaraz wrócił do studiowania tej mapy. W głębi duszy liczyłem na to, że zanim oporządzę konia on wróci do domu i będę miał trochę czasu, ale nic z tych rzeczy.
- Jak twoja wycieczka? – zapytał czarownik. Opierał się o drzwi stajni. Przekląłem w duchu i odwróciłem się.
- Nie ma o czym mówić. – odparłem starając się zachować spokój. On nie wydawał się być tym przekonany, bo skrzywił się przez krótką chwilę, ale zaraz uśmiech powrócił na jego twarz.
- Czy coś się stało?
- A niby co się miało stać? – zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzałem.
- Nie wiem… - zastanowił się na głos Cahan, rozglądając się po pomieszczeniu. – Może jakaś niezwykła wiadomość? Może niespodziewany gość? Hmm… jest wiele różnych powodów…
- Do czego ty zmierzasz? – zapytałem, mimowolnie się uśmiechając. Pokręcił tylko głową, lekko mrużąc oczy. Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w niego. Przyłapał mnie na tym.
- To światło dobrze mi robi. – rzucił, wskazując na okno.
- Skąd ta skromność, Cahan. Jesteś przystojny i dobrze o tym wiesz. – powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć. Zaśmiał się cicho i podszedł bliżej.
- No nie wiem… - odparł i uniósł dłoń, dotykając mojej twarzy. – Mówiono mi różne rzeczy.
- Na przykład jakie? – zapytałem, pochylając się w jego stronę.
- Nie warto o tym wspominać – wyszeptał i pocałował mnie najpierw w policzek. – Masz piękne oczy. – ciągnął dalej, tym razem całując mnie lekko w usta. – Czytam w nich jak w otwartej księdze. – przyznał ledwie słyszalnie.
Czułem jego oddech na swoich ustach, jego dłonie na swojej skórze. Pragnąłem go, jak niczego na świecie. Przycisnął mnie do ściany i zaczął całować. Wszystkie logiczne argumenty wyleciały mi z głowy, jak tylko poczułem jego usta na swoich.
- Cahan…
Uśmiechnął się tak, jak nigdy przedtem.
- Cały czas myślę o tobie. – przyznał, uciekając wzrokiem.
- Nie wiem, co robić. – odrzekłem.