Długa droga 4
Dodane przez Aquarius dnia Maja 04 2013 12:52:31


Rozdział 4,
o złych skutkach magii, kamuflażu i ucieczce, oraz kilka słów o najniebezpieczniejszym człowieku na świecie

„Skrytobójcy w swoich siedzibach zgłębiają mroczne tajemnice, uczą się wykorzystywać wrażliwe punkty ludzkiego ciała, poznają sekrety warzenia najniebezpieczniejszych trucizn, szkolą się jak znikać i zlewać się z ciemnością oraz zadawać śmierć tak cicho i niepostrzeżenie, jak sam Mroczny Kosiarz. Wiedza ta jednak jest zazdrośnie strzeżona przed ludźmi z zewnątrz. (..)
Gildie dbają o swoich członków, a oni dbają o swoje Gildie. Skrytobójcy opuszczają je dopiero, aby dołączyć do tych, których sami posłali do grobów.”


Neris del Ahn, „Honor mordercy”


Magazyn, w którym umieścił ich Sknera ostatnim razem, teraz zdawał się jeszcze ciaśniejszy. Saris leżał niewygodnie upchnięty pomiędzy tym nowym złodziejem, a Torquenem, który pochrapywał mu cicho nad uchem. Wyglądało na to, że wszystkim udało się już usnąć.
Wszystkim, tylko nie jemu.
Powoli zaczynał odczuwać skutki zaklęcia, którego użył aby wyciągnąć ich z więzienia. Oddech miał płytki i przyspieszony, a jego ciało zalewały na przemian fale gorąca i obezwładniającego zimna. Czuł też znajomy ucisk na skroniach – wiedział, że męcząca migrena może potrwać jeszcze nawet kilka dni. Poruszył się starając znaleźć wygodną pozycję. Gdy tylko przymknął powieki, natychmiast zaatakowały go mdłości. Stłumił jęk, gdy jego ciało przeszył nagły impuls bólu.
- Dobrze się czujesz? - usłyszał szept przy uchu.
Otworzył oczy zdziwiony miękkością i troską w głosie Torquena. Ale to nie był Torquen, najemnik wciąż pochrapywał w najlepsze. W wojownika wpatrywały się lśniące tęczówki w kolorze chabrów.
- Nie – odparł tylko, na powrót zaciskając powieki.
Włamywacz poruszył się niespokojnie, ale nie odezwał się więcej, dochodząc do słusznego wniosku, że wojownik nie ma ochoty na rozmowę. Spróbował się jednak trochę przesunąć, tak że Dreikhennen mógł wreszcie ułożyć się wygodnie. Przez chwilę leżał tak trzęsąc się i dysząc ciężko, a po paru chwilach poczuł jak jakieś ramię znów oplata go w talii.
Riffczyk miał jakiś irytujący nawyk wtulania się we wszystko, co miał w pobliżu. Saris spiął się na ten niespodziewany kontakt cielesny, ale nie wyswobodził się, zrzucając to na karb wycieńczenia i zbyt małej przestrzeni. Spokojne bicie serca mężczyzny sprawiło, że uspokoił się trochę i po jakimś czasie udało mu się zapaść w głęboki, leczniczy sen.
*
Nad ranem wszyscy byli jeszcze markotni, bez słowa posili się tym, co przemycił dla nich Ned. W powietrzu wisiało wiele pytań, ale nikt nie chciał zaczynać trudnych tematów, dopóki wokół nich kłębiły się jeszcze strzępki snów. W końcu jednak nadszedł moment, gdy nie dało się już dłużej unikać wyjaśnień. Wszyscy siedzieli na porozstawianych w magazynie skrzyniach unikając swojego swojego wzroku, pogrążeni w niezręcznym i pełnym napięcia milczeniu.
- No dobra – powiedział w końcu Anuril. Po jego ustach jak zwykle błąkał się wyraz zniesmaczenia. - Jakkolwiek długo nie będziemy liczyć sęków w podłodze, w końcu musimy ustalić jakiś plan i wyjaśnić kilka rzeczy. Zacznijmy może od tego, kto to do kurwy nędzy jest – zarządził, wskazując na młodego złodzieja, który poruszył się niespokojnie.
- A więc – rozpoczął Torquen niepewnie – to jest... złodziej. Złodziej, który ukradł smocze jajo należące do Cestii i zamienił je na podróbkę. Twierdzi, że wie gdzie znaleźć oryginał i jak go ukraść. Więc, no... tak jakby wzięliśmy go ze sobą.
- Złodziej – powtórzył elf lustrując chłopaka z lekką pogardą. - Masz jakieś imię?
- Shivu – odparł tamten. - Shivu z Lok – uzupełnił na wypadek, gdyby to kogoś miało zainteresować. Nie wyglądało na to.
- Ja też mam pytanie – wtrącił po chwili Torquen. - Możesz mi do cholery wyjaśnić, o co chodziło z tym całym ogniem? - zwrócił się do Sarisa. Wojownik miał jeszcze bardziej zirytowaną minę niż zwykle, gdyż tak jak przewidział, ciągle męczyła go uporczywa migrena.
- To magia krwi – odburknął tylko, nie mając ochoty wdawać się w dalsze dyskusje.
- Czyli? Czy ktoś w ogóle może mi w końcu wyjaśnić co się tak naprawdę wczoraj stało?! - wybuchnął Riffczyk.
Dreikhennen skrzywił się tylko w odpowiedzi, Shivu wzruszył ramionami, więc po chwili tematu podjął się Anuril.
- Nie wiem co stało się w środku – zaczął – ale po tym jak zostałeś schwytany przed zamkiem, razem z Sarisem napadliśmy jednego strażnika i zabraliśmy mundur. W tym stroju udał się do hrabiny – trochę ryzykowaliśmy, przerywając jej kolację z baronem, ale tak jak się spodziewaliśmy – informacja o twoim schwytaniu znacznie bardziej ją zaabsorbowała.
- Co?! Powiedzieliście Cestii, że...
- Owszem – kontynuował łucznik spokojnie. - Ponieważ natychmiast wydała dokument nakazujący wypuszczenie cię i zaprowadzenie do zamku, gdzie chciała z tobą osobiście porozmawiać...
- Skąd wiedzieliście, że to zrobi?! - Torquen wyraźnie nie podzielał przekonania, co do genialności planu. - Mogła sama pójść do więzienia, albo...
- Zdecydowaliśmy się zaryzykować twoim tyłkiem, skoro i tak do tej pory nie wykazałeś się większą przydatnością – w głosie elfa nie zadrgała najmniejsza nawet emocja, z wyjątkiem może lekkiego znudzenia. - Zresztą wszystko by poskutkowało, gdybyście nie wzniecili alarmu. Teraz wydostanie się z miasta będzie graniczyło z niemożliwością – nie tylko musimy ukrywać ciebie, do tego jeszcze jakiegoś przybłędę, a teraz Saris i ja też nie możemy spokojnie przeparadować przez miasto... nawet jeśli przebierzemy się za strażników, mogą nas rozpoznać.
- Mogą? - parsknął najemnik. - Z Dreikhennena równie dobrze możemy zrobić pochodnię! Wystarczyłoby wystawić go przez okno i nim pomachać, dziwię się że nikt jeszcze nie wpadł na stosowanie jego łba jako flagi sygnalizacyjnej!
- To akurat będzie działać na naszą korzyść – odezwał się milczący do tej pory Shivu. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. - Obaj jesteście charakterystyczni – a to, wbrew pozorom jest wielką zaletą przy ukrywaniu się. Ludzie patrząc na was zauważają tylko te najbardziej rzucające się w oczy cechy, a więc będą szukać łucznika w czarnych włosach do pasa i wojownika z czerwonym łbem.
- I... dla nas to dobrze, bo? - Riffczyk zmarszczył brwi wciąż niewiele rozumiejąc. Saris chyba nawet nie próbował nadążyć za tym co do niego mówią, ale Anuril jak zwykle szybko podłapał tok myślenia chłopaka.
- Bo jeśli, dajmy na to, zetnę włosy na krótko, ubiorę się jak strażnik i schowam łuk, to prawdopodobnie nikt mnie nawet nie zaczepi – będą zbyt zajęci sprawdzaniem ludzi w całkiem innej fryzurze niż ja... Tylko co zrobimy z Dreikhennenem?
- Można by go zgolić na łyso – podsunął Torquen, ale spojrzeniem jakim obdarzył go wojownik dało się kroić chleb.
- Mam lepszy pomysł – uspokoił ich złodziej. - Jeśli twój przyjaciel mógłby mi załatwić kilka produktów, mógłbym sprawić, żeby jego włosy stały się czarne.
- No dobrze – najemnik wciąż nie wyglądał na przekonanego. - Ale co w takim razie z nami? Obawiam się, że w moim przypadku nowa fryzura nie pomoże mi się wmieszać w tłum – w każdym razie nie kiedy Cestia wie, że jestem w mieście, teraz poruszy niebo i ziemię żeby mnie ponownie schwytać...
- Nie. Oni mają się nie rzucać w oczy. My mamy zmuszać ludzi, żeby oczy odwracali – wyjaśnił.
- Odwra... Aha – mina mężczyzny nie stała się ani trochę bardziej oświecona.
- Zastosujemy przekręt, który już raz wybawił mnie z kłopotów – kontynuował oszust niezrażony. - Podczas gdy oni będą udawać naszą obstawę, my wejdziemy w rolę przybłędów zakażonych egzotyczną chorobą. Choroba ta pochodzi z wysp Tascio i jest bardzo zaraźliwa – objawia się gniciem ciała. Chorzy wydzielają paskudny odór, a ich skóra, jak można sobie wyobrazić, wygląda wyjątkowo obrzydliwie, dlatego zawsze owijają się od stóp do głów w różne szmaty – dla nas to bardzo wygodne. Wszystko trzyma się kupy, bo w Daleis był nie tak dawno przypadek, kiedy znaleziono żeglarza zarażonego tą właśnie chorobą i został on odeskortowany przez straż poza mury, aby nie wybuchła epidemia. Ludzie z pewnością to jeszcze pamiętają i bojąc się zakażenia, nikt nie powinien nas zaczepiać. Na dodatek twój znajomy jest karczmarzem. Mógłby rozsiać kilka plotek, takie wieści rozchodzą się w mgnieniu oka. Jeśli dobrze to rozegramy, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby się do nas zbliżyć.
- Czego będziemy potrzebować? - Torquen, gdyby nie uznawał tego za niemożliwe, powiedziałby że w momencie wypowiadania tych słów Anuril przez ułamek sekundy spojrzał na złodzieja z czymś na wzór uznania.
*
Sknera nie kazał się długo prosić o załatwienie wszystkich potrzebnych rzeczy – oczywiście policzył sobie za to odpowiednią sumę. Uporał się jednak wyjątkowo szybko z zamówieniem i wszystko wskazywało na to, że do wieczora będą gotowi do opuszczenia miasta.
Shivu mieszał w misce potrzebne składniki – Saris mierzył podejrzliwym wzrokiem zarówno papkę jak i spoczywający obok, granatowy barwnik.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli moje włosy będą niebieskie, to ukręcę ci łeb? - zapytał ostrym głosem.
- Zaufaj mi – odparł złodziej beztrosko. - Mówiłem już, robiłem to mnóstwo razy. Ten barwnik to indygo, dzięki niemu uzyskamy czarny kolor...
- Jak dla mnie wygląda cholernie niebiesko – burknął wojownik.
- Musisz mi zaufać – powtórzył tylko chłopak uparcie, nie przerywając pracy.
W tym samym czasie Anuril walczył z własnymi włosami. Miał niestety do dyspozycji tylko sztylet, i chociaż podłogę pokrywała sterta ciemnych kosmyków, to efekt na jego głowie daleki był od ideału. W pewnym momencie chciał się już nawet poddać, w końcu nie mieli nawet pewności, że ktokolwiek go widział, ale mimo wszystko wolał chyba nie ryzykować.
- Jesteś pewien, że sobie poradzisz? - zapytał Torquen niepewnie.
- Zdecydowanie wolę spróbować, niż dopuścić ciebie, z ostrym narzędziem w ręce, w moje pobliże – odparł elf opryskliwie.
Najemnik wydął usta urażony i przez chwilę milczał obserwując poczynania towarzysza. Ten jednak zdawał się nie być ani trochę bliżej osiągnięcia celu. Riffczyk westchnął rozdrażniony.
- Saris, ty to zrób – zadecydował w końcu. - Nie musisz cały czas stać i gapić się na tą całą... hennę. I tak znajdzie się na twoim łbie, do czasu aż będzie gotowa możesz się do czegoś przydać.
- Wolę pilnować, żeby nie dodał tu czegoś trującego – odparł Dreikhennen poważnie.
- Nawet jeśli doda, to nie będziesz miał zielonego pojęcia, że jest trujące – zauważył Torquen, drepcząc w miejscu z rozdrażnieniem. - Po prostu pomóż temu upartemu długouchowi, bo spędzimy tu tydzień!
- Nie – odparł wojownik po prostu. - Sam to zrób – dodał po chwili.
- Chciałbym – żachnął się – ale ten cholerny...
- Dobra – warknął łucznik, opuszczając sztylet ze zrezygnowaniem. - Zrób to, ale przysięgam, że jeśli...
- Na pewno nie zrobię ci nic gorszego, niż zdążyłeś sobie zrobić sam – przerwał mu mężczyzna, gwałtownym ruchem wyrywając mu ostrze z dłoni.
Z powątpiewaniem przyjrzał się temu, co pozostało na głowie towarzysza, po czym przystąpił do pracy. Nie miał może wybitnych zdolności fryzjerskich, ale przynajmniej widział nad czym pracował, więc szło mu znacznie sprawniej. Ze skupienia wyrwał go po chwili głuchy warkot, gdy uniósł wzrok okazało się, że to Shivu zaczął nakładać hennę na włosy Dreikhennena. Torquen stłumił uśmiech na widok miny wojownika – miał zmarszczony nos, jego górna warga drgała w rozdrażnieniu, ale w zielonych oczach odbijało się coś na wzór strachu.
„Kto by pomyślał, że tak się przejmuje wyglądem”, pomyślał najemnik rozbawiony. Anuril, dla odmiany, wyglądał na zupełnie niewzruszonego dość ekstremalnym strzyżeniem, zdawał się za to szczerze zaniepokojony, iż Riffczyk w szaleńczym procesie pozbawi go przy okazji ucha.
Nic takiego się jednak nie stało i po jakimś czasie w magazynie znajdowało się dwóch, krótko obciętych brunetów, dwóch bardzo zadowolonych z siebie „fryzjerów” oraz niesamowity bałagan.
- O bogowie! - wszyscy czterej drgnęli, gdy w drzwiach ukazał się zbulwersowany Ned. - Za ten burdel policzę wam ekstra! - zastrzegł.
*
Saris musiał przyznać, że plan złodzieja okazał się zaskakująco dobry. Dreikhennen razem z elfem, przebrani za strażników jechali konno eskortując dwóch pozostałych mężczyzn. Trzymali się w bezpiecznej odległości, lecz na tyle blisko, by móc zareagować, gdyby ktoś chciał do nich podejść. Nikt jednak się do tego nie kwapił, gęsty odór zgnilizny skutecznie zniechęcał do wszelkiej interakcji z owiniętymi w poszarpane płaszcze przybłędami. Wszyscy szybko schodzili im z drogi i chociaż pojawiło się kilka zaniepokojonych szeptów na temat epidemii, każdy przezornie nie starał się ich zaczepiać. Bez większych niespodzianek dotarli do bram miasta.
- Zatrzymać się!
Posłusznie wstrzymali konie, czekając aż podejdzie do nich nadzorujący wyjazdu z miasta mężczyzna.
- Wybaczcie przyjaciele – zaczął przyjaźnie na widok ich mundurów – ale z rozkazu hrabiny musimy sprawdzić każdego, kto próbuje opuścić Daleis. Mamy uciekinierów – dodał konspiracyjnym szeptem.
- Słyszałem – Anuril skinął głową. - Radzę jednak nie podchodzić do tych tu – wskazał skulonych pod brudnymi płachtami towarzyszy. - Są zarażeni. Mamy ich jak najszybciej odeskortować na zewnątrz, nim zdążą kogoś zarazić.
- Trąd – syknął strażnik, odruchowo cofając się o krok. - Ano, nie muszę ich oglądać, stąd czuję ten pieprzony smród – mruknął spluwając pod nogi. - Chętnie bym was puścił jak najprędzej, obiło mi się o uszy kilka plotek o tym zaraźliwym cholerstwie, ale niestety mam rozkazy. Hrabina jest wyjątkowo cięta, aby złapać zbiegów... chodzą plotki, że jest wśród nich jej były kochanek – mruknął, puszczając do Sarisa oko.
- Słyszeliśmy pogłoski – potwierdził łucznik. - Tak czy inaczej, chcemy jak najszybciej załatwić tę sprawę. I tak mam wrażenie, że przesiąknąłem smrodem na wskroś. Czego potrzebujesz, żeby nas wypuścić?
- Dokumentów oczywiście.
Dreikhennen poruszył się niespokojnie w siodle i zerknął na towarzysza. Ten, jak zwykle zdawał się zupełnie nieporuszony.
- Nie mamy dokumentów – powiedział spokojnie. - Nie było czasu na załatwianie biurokratycznych pierdół, ci dwaj w każdej chwili mogą się rozlecieć – zauważył, krzywiąc się w obrzydzeniu. - Jeśli jednak faktycznie są konieczne, to możemy zostawić ich pod twoją opieką, do czasu aż...
- Cóż, eee – strażnik wyraźnie nie był zachwycony pomysłem. - To chyba faktycznie wyjątkowy przypadek. Wypuszczę was, w końcu nie chcielibyśmy, żeby ktoś się zaraził, prawda? - zachichotał nerwowo.
- W istocie – elf uśmiechnął się wyrozumiale.
I tym właśnie sposobem opuścili Daleis.
Dreikhennen odetchnął z ulgą, gdy skrzydła potężnej bramy zawarły się za nimi.
- Bogowie, a teraz do rzeki – burknął wciąż opatulony brudnymi szmatami Torquen. - Przysięgam, że jeśli zaraz nie zmyję tego odoru to się zrzygam.
Saris uśmiechnął się pod nosem, ale bez słów zgodzili się, że kąpiel faktycznie jest dla dwóch „trędowatych” konieczna. W milczeniu ruszyli w stronę rzeki, zostawiając niebezpieczeństwo daleko w tyle.
Przynajmniej na jakiś czas.
*
Niedługo po zachodzie słońca znaleźli odpowiednie miejsce na obóz, bezpiecznie oddalone zarówno od traktu, jak i od lasu, gdzie prawdopodobnie wciąż czyhał pełzacz. W czasie gdy Anuril wraz z Dreikhennenem zajęli się rozkładaniem namiotów, Torquen i Shivu pognali, aby wziąć wreszcie upragnioną kąpiel.
Saris co jakiś czas zerkał dyskretnie w stronę łucznika.
Stwierdził, że w krótkich włosach mężczyzna wyglądał nawet bardziej atrakcyjnie. Czarne, nierówne kosmyki niedbale opadały na twarz ładnie kontrastując z bardzo jasną skórą i nadając mu odrobiny nonszalancji i drapieżności. Wcześniej elf mógł wyglądać na trochę zniewieściałego, mimo że rysy jego twarzy nie były przesadnie kobiece. Posiadał jednak typowe dla swej rasy delikatne dłonie i pełne gracji ruchy. Przez to, z tymi wąskimi, lecz kusząco skrojonymi wargami, idealnie łukowatymi brwiami i równie ciemnymi co one, gęstymi rzęsami okalającymi oczy w czystym odcieniu krystalicznego błękitu, był po prostu... za ładny.
Teraz jednak wojownik musiał przyznać, że Luxuris jest... bardzo w jego typie.
Oczywiście nigdy nie powiedziałby głośno, iż uważa zmianę fryzury na korzystną – zapewne dałoby to Torquenowi amunicję na dręczenie go przez kolejny miesiąc. Poza tym, wcale nie chciał być zbyt miły. Nawet jeśli uważał Anurila za... najmniej irytującą osobę, jaką poznał od dawna, to wcale nie znaczyło, że go lubił. A z pewnością, nie chciał dawać mu powodów do przypuszczenia, że jest nim zainteresowany – po prostu potrafił docenić męską urodę, to wszystko.
Zmusił się do odwrócenia wzroku i ponownego skupienia się na rozkładaniu namiotu. Kiedy skończył przysiadł na trawie przed wejściem i zadowolony z efektu pracy chwycił swoje bagaże szukając czegoś do jedzenia. Przetrząsając juki natrafił przypadkiem na cynową miskę. Dostrzegłszy swoje odbicie w wypolerowanej powierzchni skrzywił się mimowolnie.
Odruchowo sięgnął dłonią do głowy, pozwalając by krótkie kosmyki prześlizgnęły się między jego palcami. Nie chodziło o to jak wygląda, czarny kolor ładnie komponował się z jego ostrymi rysami i podkreślał zielone oczy, ale nie o to chodziło. Czerwone włosy od wieków stanowiły swoisty symbol rodu Dreikhennenów. Odkąd wygnano go z Harlandu, stracił pochodzenie i pozycję, nazwisko zostało ostatnim co dawało mu poczucie przynależności gdziekolwiek. Ale może faktycznie z tego także powinien zrezygnować? W końcu jego rodzina była niezwykle poważana, szczyciła się nie tylko potęgą, ale też patriotyzmem i poświęceniem dla kraju. Pewnie i tak został wydziedziczony. Pewnie jest dla nich hańbą. Więc może powinien przestać posługiwać się nazwiskiem, teraz kiedy i tak nic go już nie łączy z przeszłością... nawet cholerny kolor włosów.
- Zejdzie.
Mężczyzna drgnął na dźwięk głosu Anurila. W zamyśleniu nawet nie dosłyszał, gdy ten usadowił się tuż obok niego i nie patrząc nań, sam zaczął szukać czegoś do jedzenia.
- Henna z włosów – uściślił zerkając na wojownika przelotnie. - W Dahn Varalis wysoko urodzeni używali jej czasem, zwykle do ozdabiania skóry, ale nie tylko. Efekt nie jest stały. Po kilku tygodniach nie będzie śladu.
Saris wzruszył tylko ramionami, udając że nic go to nie obchodzi, ale coś w nim, jakiś dziwny ucisk wokół żołądka, rozluźnił się gdy odetchnął cicho z ulgą. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, ale po chwili wrócili dwaj pozostali mężczyźni, co niechybnie zwiastowało koniec błogiej ciszy.
- Już myślałem, że nigdy nie pozbędę się tego smrodu – oznajmił Torquen burkliwie.
Dreikhennen znów musiał uważać gdzie zatrzymuje wzrok. Oczywiście Riffczyk był potwornie irytującym wrzodem na tyłku, ale, co musiał przyznać z bólem serca, bardzo przystojnym wrzodem na tyłku. Szczególnie teraz, kiedy jego opalone ciało pokrywała gęsia skórka, a drobne krople chłodnej wody spływały po ładnie umięśnionym torsie, niknąc za paskiem nisko opuszczonych spodni...
Wojownik sklął się w myślach – Torquen był z pewnością ostatnią osobą, o której powinien myśleć w ten sposób. Skubaniec pewnie zrobił to specjalnie – dobrze wiedział, że jego harmonijna, wręcz posągowa sylwetka przyciągnie uwagę, zwłaszcza gdy spalona na złotawy brąz skóra lśniła od wilgoci. Saris użył całej siły woli, aby się nie gapić – nie miał zamiaru dawać mu tej satysfakcji. W pewnej odległości za nim dreptał przemoczony złodziej – teraz kiedy zamiast głębokiej czerni miał na sobie zwykłą płócienną koszulę, jego młody wiek i delikatna uroda jeszcze bardziej rzucały się w oczy. Wilgotny materiał przylegał do jego sylwetki – niskiej i bardzo szczupłej, a jasne włosy lepiły się do twarzy o drobnych, niemal dziewczęcych rysach, wrażenie niewinności dodatkowo pogłębiały duże, okolone długimi rzęsami oczy koloru chabrów. Dreikhennen ze zmrużonymi powiekami obserwował, jak chłopak siada w pewnym oddaleniu i kuli się na trawie, obejmując kolana wąskimi ramionami aby zachować choć odrobinę ciepła.
Odkąd wydostali się z miasta zdawał się onieśmielony, czy wręcz przestraszony, jakby nie był pewien, czy mężczyźni nie rozmyślą się i nie zostawią go na pastwę losu, bez pieniędzy, wierzchowca i prowiantu. Wojownik w normalnych warunkach byłby zwolennikiem takiego rozwiązania, ale jeśli dzieciak faktycznie wiedział, gdzie znajduje się smocze jajo, był im potrzebny i przynajmniej na jakiś czas musieli wziąć go pod swoje skrzydła. Nawet jeśli nie uśmiechało mu się podróżowanie z kimś, kogo trzeba będzie bronić. Mimo całego sceptycyzmu musiał w końcu przyznać, że zarówno Anuril ze swoim łukiem, jak i Torquen potrafili sobie naprawdę dobrze radzić. Natomiast złodzieje mieli to do siebie, że poza uciekaniem nie zdawali się na wiele.
- Ej, ty – warknął do chłopaka trochę ostrzej niż zamierzał. - Może zdradził byś nam dokąd mamy się kierować?
Ku jego zdziwieniu Shivu spojrzał mu prosto w oczy, bez cienia wcześniejszego niepokoju. W niebieskich tęczówkach błyszczało wręcz coś na wzór gniewu, czy wyzwania.
- Mówiłem, nie należy do przyjaznych – przypomniał Torquen szczerząc się jak zwykle głupio i poklepując złodzieja przyjaźnie. - Ale, hm, ma trochę racji. Skoro chwilowo nie znajdujemy się w sytuacji zagrażającej życiu...
- Co długo nie potrwa, biorąc pod uwagę że wciąż jesteś w pobliżu... - wtrącił Anuril zgryźliwie, ale najemnik obrzucił go tylko urażonym spojrzeniem.
- ...to moglibyśmy ustalić dokładny plan działania – dokończył.
- Najpierw pojedziemy do Lon Emis – oznajmił chłopak po namyśle. - To prawie po drodze, a mam tam zaufanego przyjaciela, który przechowuje dla mnie rzeczy.
- Rzeczy? - powtórzył Riffczyk mało inteligentnie.
- Sprzęt. Pieniądze. Broń – wymienił obojętnie.
- Nie powinieneś mieć tych rzeczy... no wiesz, przy sobie?
- Miałem – odburknął Shivu. - Kiedy mnie aresztowali zabrali wszystko. To się zdarza. Specyfika mojego zawodu wymaga, aby mieć kilka planów awaryjnych. Mam kilka stancji gdzie przechowuję łupy i najpotrzebniejsze przedmioty, tak abym zawsze był gotowy zniknąć na jakiś czas jeśli zajdzie taka potrzeba.
- To dobrze, że masz swoje oszczędności. Nie mamy zamiaru cię karmić – Saris postanowił znowu zaprezentować swój niezaprzeczalny urok.
- Nie mam zamiaru żebrać o pomoc – odparował chłopak. - Za dwa dni oddam wam za wszystko, co do grosza.
- A więc twoje oszczędności... starczą na podróż? - Torquen starał się być odrobinę bardziej delikatny. Złodziej wzruszył ramionami obojętnie.
- Nie jest tego dużo, nie pamiętam dokładnie, ale na pewno jakieś dwa tysiące, w razie czego mam też depozyty w niektórych bankach pod fałszywymi nazwiskami.
- Dwa tysiące? - powtórzył najemnik z niedowierzaniem. - Depozyty? Może się mylę, ale to chyba całkiem sporo jak na zwykłego złodzieja... z całym szacunkiem oczywiście! Ale wiesz, hm, wyglądasz raczej młodo więc kiedy zdołałeś tyle zarobić? I ten cały system ze stancjami, fałszywe nazwiska... to raczej nie jest... eeee, zbyt typowe.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się w swoje palce, jakby ważąc w myślach odpowiednią odpowiedź. Wreszcie westchnął ciężko i wolno skinął głową.
- Cóż, chyba faktycznie powinniście poznać szczegóły, skoro przez jakiś czas będziemy podróżować wspólnie – mruknął cicho, nie podnosząc wzroku. - No więc nie jestem... do końca złodziejem. To znaczy jestem, bo taki zawód wybrałem, ale byłem szkolony... do czegoś innego.
- Czyli?
- Byłem skrytobójcą. Zmiana profesji wynikła z pewnej... rozbieżności zdań między mną i moim mentorem – urwał na chwilę słysząc, jak trzej jego kompani poruszyli się niespokojnie. - To jemu oddałem smocze jajo – dodał po chwili.
- O kurwa – powiedział w końcu Torquen, po jakimś czasie niezręcznego milczenia. - To bardzo paskudna sprawa. Słyszałem o Lokijskich Liliach i zdecydowanie nie chciałbym mieć z nimi na pieńku.
- Pochodzę z Lok, ale nie tam się szkoliłem. Poza tym, Lilie to asasyni, nie skrytobójcy.
- Więc jaka Gildia? - twarz Sarisa była nieprzenikniona, ale w jego głosie dało się wychwycić nutę niepokoju. - Ćmy z Orei? Pajęczarze? Czarne Osy? Bo jeśli Cienie, to możemy od razu...
- Nie należałem do Gildii – zaprzeczył Shivu nie podnosząc wciąż wlepiając spojrzenie w splecione dłonie. - Szkolił mnie Ivaan el Sanon, Wąż ze Wschodu.
Torquen znowu zaklął paskudnie, tym razem Dreikhennen mu zawtórował.
- Kto to jest ten Wąż?
Wszyscy spojrzeli na Anurila z niedowierzaniem, elf jednak nic sobie z tego nie robił.
- Co ty z lasu jesteś? - parsknął Riffczyk i zaraz umilkł napotykając twarde spojrzenie krystalicznie niebieskich oczu. - Ekhm, no tak. Wybacz.
- Wąż ze Wschodu to legenda – wyjaśnił spokojnie zielonooki wojownik. - Słyszałeś o Pustynnych Cierniach? To gildia skrytobójców, której siedziba mieści się na środku pustyni Zakkahari. To kilka dni uciążliwej drogi w palącym słońcu od najbliższego miasta. Ale opowieści głoszą, że kiedyś na miejsce szkolenia przybyło dziecko. Chłopiec, nie więcej niż czteroletni. Na początku myślano, że uciekł z karawany, ale nie znaleziono ani śladu, żeby ktokolwiek przechodził w okolicy. Sam dzieciak nic nie mówił i po jakimś czasie dano spokój – potem oczywiście padły przypuszczenia, że niby zrodził go piasek, albo przyleciał na skrzydłach sępów... To w każdym razie nie istotne. Ważne jest, że już niedługo potem rozpoczął szkolenie. Przez osiem lat uczył się wspinać, skradać, odróżniać egzotyczne trucizny skorpionów i mieszać je w odpowiednich proporcjach, strzelać z kuszy. A potem, pewnej nocy, zabił Mistrza Gildii i uciekł. Chociaż to czego dokonał było nie lada wyczynem, wszyscy założyli, że zginął na pustyni, gdyż nie wziął ze sobą prowiantu, wody, ani wierzchowca więc nie miał szans przeżyć podróży do miasta. Jednak jakiś czas później młody chłopiec pojawił się w Gildii Pajęczarzy i po kolejnych trzech latach mozolnego szkolenia historia się powtórzyła – zniknął, zabijając wcześniej swego mentora. Przewinął się w ten sposób przez wszystkie, lub prawie wszystkie gildie, aż w końcu zrezygnował. Nie dało się go wytropić, wyślizgiwał się skrytobójcom z rąk niczym wąż – to jedna z teorii dotycząca pochodzenia jego przydomka. Kiedy jakiś czas później wszyscy nowi Mistrzowie Gildii spotkali się, chcąc połączyć siły przy tropieniu zdrajcy, Wąż pojawił się między nimi. Oznajmił, że zabijając swoich mentorów udowodnił, że jest od nich lepszy i w ten sposób, stał się najlepszym skrytobójcą na świecie. Zażądał wobec tego, aby zaprzestali polować, grożąc, że ich także zabije i Mistrzowie, mimo oczywistej przewagi, przystali na jego warunki. Pozwolili mu działać poza systemem i szkolić swoich własnych uczniów. Obiecał przyjąć tylko dwóch.
- Chcesz powiedzieć, że on jest jednym z nich? - upewnił się Anuril, mierząc sylwetkę chłopaka z powątpiewaniem. - Ma być uczniem, jeśli dobrze rozumiem, najniebezpieczniejszego i najbardziej poszukiwanego mężczyzny w historii? Mało tego, postanowił od niego uciec, co czyni go w tym momencie poszukiwanym przez, dosłownie, każdego skrytobójcę na świecie? A teraz jeszcze planujemy, przy jego pomocy, okraść tę żywą legendę narażając się jemu i pozostałemu uczniowi? Czy to tylko ja, czy ten plan po prostu nie brzmi optymistycznie...?
- Sama podróż z tobą to igranie ze śmiercią – Saris posłał Shivu groźne spojrzenie z ukosa. - Próba okradzenia Węża ze Wschodu to samobójstwo.
- Patrzycie na to ze złej strony – Lokijczyk uśmiechnął się lekko. - Martwiliście się, że jestem skrytobójcą, który opuścił gildię? To nie problem, nikt poza moim mentorem i jego drugim uczniem nie ma pojęcia kim jestem. I, jak mówiłem, wiem jak się przed nimi kryć. Podróżując ze mną ryzykujecie mniej, niż gdybym był zwykłym oszustem z listem gończym na karku. Poza tym, jeśli naprawdę potrzebujecie smoczego jaja to macie ogromne szczęście – nie tylko jestem jednym z trzech ludzi, którzy wiedzą gdzie się znajduje, jestem też jedynym, który wie jak je zdobyć. Dom el Sanona to twierdza – wchodząc tam bez jego wiedzy musisz uważać nie tylko na strażników. Pułapki kryją się niemal wszędzie, pod każdą deską, każdą płytką. Każdy ruch to śmiertelne ryzyko. Ale ja się tam wychowałem, znam każdą jedną zapadnię, pamiętam każdy spust. Nawet jeśli po mojej ucieczce zmienił zabezpieczenia to wiem gdzie szukać jego pułapek, wiem gdzie patrzeć, bo potrafię patrzeć jak on, myśleć jak on.
- Dlaczego miałbyś nam w tym pomóc? Kiedy już odzyskasz swoje rzeczy nie będziemy ci już potrzebni. Skąd mamy wiedzieć, że wtedy po prostu nie pryśniesz, albo, co gorsza, nie otrujesz nas albo nie udusisz we śnie? - Anuril zerknął na złodzieja z powątpiewaniem.
- Mam swoje powody, żeby dążyć do konfrontacji z moim mistrzem. A do tego z pewnością przyda mi się pomoc kogoś, kto potrafi posługiwać się bronią i zna się trochę na magii.
- I mamy ci wierzyć na słowo? Twój zawód nie nakłania do darzenia cię zbyt wielkim zaufaniem, a biorąc pod uwagę, kto cię szkolił...
- Nie macie wyjścia – przerwał Shivu zniecierpliwiony.
Na moment wszyscy ucichli. Faktycznie, nie mieli. Mogli długo jeszcze wymieniać dlaczego to niebezpieczne, głupie czy lekkomyślne, ale prawda była taka, że albo podejmą ryzyko, albo wrócą z pustymi rękami.
- Cóż – powiedział w końcu Torquen, gdy milczenie zaczęło się niezręcznie przedłużać. - Pozwól, że oficjalnie powitam cię w naszej wesołej kompanii. Jesteśmy tu niczym bracia, kochamy się z całego serca i możesz się do nas zwrócić z każdą troską. Szczególnie do Sarisa. Uwielbia pomagać ludziom – dodał z powagą w głosie.
- Musimy jeszcze rozwiązać jeden problem – zauważył Anuril. - Jest nas czwórka, ale tylko dwójka z nas ma wierzchowce i swoje rzeczy. To znaczy, że musimy jechać i spać parami, przynajmniej do czasu aż nie znajdziemy się w mieście, gdzie bezpiecznie będzie zrobić zakupy.
- Dwa dni truchtu i snu pod gołym niebem nie powinno im zaszkodzić – Dreikhennen przewrócił oczami.
- Widzisz? - uśmiechnął się do złodzieja Riffczyk. - Anioł, nie człowiek – mruknął z sarkazmem w głosie.
- Może im nie zaszkodzi, ale na piechotę będą nas opóźniać.
- Niech będzie – Harlandczyk przewrócił oczami. - Mój koń jest większy, wezmę Torquena. Ale spać może na dworze.
Elf wzruszył ramionami na znak, że niezbyt go to interesuje.
- W takim razie Shivu pojedzie ze mną. Możesz spać w moim namiocie – dodał patrząc na chłopaka, chociaż jego głos był zimny jak lód.
- Rozumiem, że ty jesteś tym milszym? - burknął łotrzyk.
- Nie. Uważam, że bezpieczniej nie dawać ci powodów, do zabicia mnie we śnie – odparł obojętnie.
- Chyba żartujecie – złotooki najemnik rozłożył ramiona w geście oburzenia. - Noce są lodowate jak na Iglicy*, a ja mam spać na dworze?! Nie mam nawet suchej koszuli! Zamarznę!
- Dasz sobie radę – wojownik nie wyglądał na poruszonego.
Torquen zaklął. Klął jeszcze przez chwilę, podczas gdy reszta jego kompanów spokojnie układała się do snu w namiotach. On sam starał się znaleźć najmniej niewygodną pozycję na nagim gruncie, ale było nie dość, że twardo, to na domiar złego trawę zaczęła już pokrywać wieczorna rosa. Zaczynało się robić naprawdę zimno.
- Dreikhennen! Nienawidzę cię! Jesteś najpaskudniejszym bydlęciem, jakie spotkałem! - krzyknął jeszcze wściekły, ale z namiotu nie doszła go żadna odpowiedź. Westchnął cierpiętniczo i zwinął się w kłębek próbując zasnąć mimo wstrząsającymi jego ciałem dreszczami.
*
Sarisa obudził szelest. Dyskretnie zacisnął palce na rękojeści sztyletu, schowanego pod służącymi za poduszkę tobołkami. Otworzył oczy i poczekał chwilę aż jego wzrok przyzwyczai się do mroku, po czym szybko niczym wąż wystrzelił do przodu łapiąc napastnika za szyję i przykładając mu ostrze do twarzy.
- Spodziewałem się, że możesz zrobić coś takiego – szepnął Torquen. Wojownik wolno rozluźnił chwyt. W pierwszym momencie miał ochotę wykopać mężczyznę na zewnątrz, ale musiał przyznać, że tamten naprawdę paskudnie się trząsł. Jego skóra była bledsza niż zwykle i lodowato zimna. Poza tym, wyjątkowo, nie wygrażał się, nie rzucał obelgami ani idiotycznymi żartami. Po prostu siedział przy wejściu namiotu, wlepiając w Harlandczyka złote tęczówki w niemej prośbie.
Dreikhennen westchnął ciężko i przysunął się bliżej ściany.
- No dobra – burknął odwracając wzrok. - Właź, ale jedno słowo...
- Będę milczał jak grób – obiecał najemnik gramoląc się do środka. Przez chwilę leżeli obok siebie w milczeniu, ale Torquen nie przestawał się telepać.
- Czy Rifft nie jest przypadkiem na północy? - wypalił w końcu Saris z wyraźną irytacją w głosie.
- Um, tak to na Wyżynie Kanirskiej, niedaleko Venergu. Czemu?
- Bo cholernie szybko marzniesz jak na kogoś z tamtych okolic – burknął Dreikhennen i rzucił w kierunku towarzysza kawałek własnego koca. Tamten przyjął go z wdzięcznością i przysunął się bliżej kompana okrywając się szczelnie. Z wolna przestawał się trząść i powoli dopadało go zmęczenie.
- Saris? - wymruczał jeszcze sennie.
- Czego? - odwarknął mężczyzna.
- Wcale nie jesteś najpaskudniejszym bydlęciem jakie spotkałem.
- Kamień spadł mi z serca.
- Trolle... - wymruczał najemnik, niemalże już śpiąc.
- Co takiego? - Saris zerknął na niego bez zrozumienia.
- Widziałem kiedyś górskie trolle – wyjaśnił Torquen uśmiechając się delikatnie. - Są znacznie brzydsze od ciebie.


* Iglica – najbardziej wysunięty na północ punkt Wszechziemi, uznawany za najzimniejsze miejsce na świecie.