Ile warte jest życie 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:25:19
- Nigdzie nie idę - zaspany głos spod kołdry był aż nadto stanowczy jak na gust stojącego przy oknie czarnowłosego mężczyzny - Mam dość, nic mi nie wychodzi. Nigdzie nie idę!
- Killo, powtarzasz to od kilku miesięcy, codziennie...
- No i co z tego? - gniewne parsknięcie i pościel poruszyła się nieco - Dzisiaj naprawdę nie idę!
- To też powtarzasz....
- Odczep się Zan. Zostaw mnie w spokoju.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, podchodząc do łóżka. Usiadł koło poruszającej się pod kołdrą masy, obejmując ją ramionami
- A jak cię ładnie poproszę?
- Nie
- A jak cię bardzo ładnie poproszę?
- Nie. Nie, nie, nie!
- A jak ci coś dam?
Chwila ciszy pozwoliła mniemać, że marudzący wciąż osobnik zastanawia się. Po chwili z bezkształtnego kłębu wynurzyła się burza poczochranych włosów w oryginalnym kolorze, a za nią naburmuszona drobna twarzyczka. Błękitne oczy wciąż jeszcze zamglone snem świdrowały mężczyznę, jakby chciały dojrzeć, co jest w jego głowie. W końcu usta, pełne i kształtne niczym różany pąk rozchyliły się lekko, wypuszczając dwa słowa
- A co?
- A na przykład buziaka?
- Phi, to się wypchaj! - próbował ponownie zamotać się w pościeli, ale mężczyzna wyraźnie nie zamierzał mu na to pozwolić. Odrzucił kołdrę na podłogę i chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnął go tak, że leżał teraz przerzucony przez jego kolana, wyrywając się zacięcie.
- Nie powinieneś do mnie tak mówić - roześmiał się - Zasłużyłeś na klapsa...
- Zan puść mnie!
- Nie.
- Puść mnie, bo... bo spóźnię się do pracy...
- A teraz to do pracy tak, przecież zarzekałeś się, że nigdzie nie idziesz...
-Puść mnie!
W tym momencie ręka czarnowłosego z głośnym plaśnięciem opadła na pośladki szarpiącego się chłopaka
- Auaaaaaa, no puść!!!!
Uwolniony z uścisku zerwał się, odruchowo obiema dłońmi zasłaniając bolące miejsce.
- Jesteś okropny wiesz? Okropny i cię nie lubię. Wcale cię nie lubię. No i co się śmiejesz??
Drzwi łazienki trzasnęły tak, że mało nie wyleciały z futryny. Ze środka dobiegło stłumione gderanie, a po chwili szmer wody lejącej się do wanny. Czarnowłosy uśmiechnął się do siebie i podśpiewując zaczął uprzątać sypialnię. Ugładził pościel i przykrył łóżko wzorzystą, jedwabną kapą, otworzył okno, wpuszczając nieco świeżego powietrza. Gdy zaczął składać rozrzucone po podłodze ubrania, z łazienki wyszedł Killo. Wilgoć wciąż lśniła na jego nagiej skórze, odzywając się mężczyźnie przyjemnym dreszczem gdzieś w dole pleców. Blondynek nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Pospiesznie naciągnął na siebie bieliznę wyjętą z komody i wyszedł z pokoju nie zamykając drzwi. Zan westchnął, czy poranki zawsze musiały wyglądać w ten sposób. Skończywszy porządki również udał się do jadalni. Chłopak siedział przy kontuarze, na jednym z wysokich stołków. Zdążył się ubrać w białe dżinsy i taką samą koszulkę. Machał teraz bosymi nogami, pakując szybko do ust łyżkę, po łyżce płatki zalane mlekiem.
- Weź kurtkę jak będziesz wychodził, jest chłodno - usiadł naprzeciwko i zapatrzył się na Killo
Miał ciekawy kolor włosów blond, wpadający w popiel. Długie, sięgające aż do łopatek, wywijały się lekko na zewnątrz, nie potrzebując ku temu środków stylizujących. Niejedna dziewczyna zazdrościłaby mu tych włosów. I te oczy... zimne, błękitne, w tym niepowtarzalnym kolorze, jaki ma niebo o zimowym poranku, kiedy zaczyna padać śnieg. Oczy w których się zakochał...
- Mam coś na twarzy? - zapytał, źle odbierając spojrzenie mężczyzny
- Uhum. - potwierdził - Podkowę, a powinieneś mieć uśmiech.
- Jasne. - mruknął
Zostawił miskę na kontuarze, nie fatygując się zmywaniem. W korytarzu nałożył buty i rzuciwszy krótkim "cześć" wyszedł. Zan zamyślił się biorąc naczynie i wkładając je do zlewozmywaka. Długo byli razem. Strasznie długo. To był związek z rodzaju tych galopujących. Pierwsze spotkanie, obiad na mieście, a potem wylądowali w łóżku i nie wychodzili z niego przez trzy dni. Po tych trzech dniach wyszli tylko po to, by przywieźć bagaże Killo do mieszkania i tak już zostało. Już będąc razem poznawali swoje przyzwyczajenia i wady. A przyzwyczajeń Killo miał całą masę. Nie potrafił zasnąć przy zamkniętym oknie i nieraz zdarzyło już się tak, że przy dwudziestostopniowym mrozie Zan zamykał okno, Killo wiercił się wzdychając, Zan wstawał i otwierał okno, Killo beztrosko zasypiał, a Zan całą noc szczękał zębami. Zostawiał pootwierane drzwi w całym mieszkaniu, rozrzucał swoje rzeczy gdzie popadło, nigdy nie odstawiał naczyń do zlewu. I co najgorsze. Przestawiał rzeczy Zana, które miały swoje święte, nietykalne miejsca. To wszystko doprowadzałoby go do furii, gdyby nie całokształt. Killo był pogodnym chłopcem z ogromnym poczuciem humoru. Świetnie się z nim rozmawiało niemal na każdy temat. Rwał się wprost do pomocy, gdy tylko mógł. No i ten seks. Seks z Killo był cudowny w swym temperamencie i różnorodności. Nie było miejsca na rutynę, nie było miejsca na nudę. Wciąż tylko szalone nowe pomysły i niemal akrobatyczne zdolności chłopaka. Zan westchnął. Właściwie... dlaczego rano się nie kochali? Ach no tak... znowu cyrk ze wstawaniem. Wieczorem siłą musiał zaciągać Killo do łóżka, zawsze było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale za to rano... Trąby jerychońskie i działa Nawarony razem wzięte nie dawały rady go obudzić. Trzeba się było uciekać do podstępów. Albo tych bardzo słodkich, albo wręcz przeciwnie. Jak dziś... Zan westchnął, odkręcił wodę i kilkoma ruchami doprowadził miseczkę do stanu lśnienia. Wytarł ją białym ręczniczkiem i odstawił na swoje miejsce w kredensie. Pudełko z płatkami schował do szafki, a naczęty kartonik mleka do lodówki. Spojrzał na zegarek, czasu zostało mu w sam raz na szybki prysznic. Jak zwykle perfekcyjnie. Po piętnastu minutach już wychodził z domu, starannie zamykając każdy z czterech zamków w drzwiach. Mieszkanie było przestronne i luksusowe, jednak umiejscowione w nienajlepszej dzielnicy, więc taka ostrożność była konieczna, chyba, że znudziły ci się akurat twoje aktualne meble i sprzęt rtv/agd i chciałeś się ich pozbyć nie narażając się na koszty. Wtedy wystarczyło po prostu zostawić drzwi otwarte. Zan miał tylko nadzieję, że Killo zabrał swoje klucze, o czym notorycznie zapominał. Nieraz wracając z pracy zastawał go siedzącego na schodach. Winda o tej godzinie nieużywana pojawiła się w kilka sekund, samochód, na podziemnym parkingu stał tuż koło jej drzwi, autostrada była niemal pusta, w parę minut dotarł na miejsce. Szklany, piętnastopiętrowy budynek był równie mdły i bezosobowy, jak reszta wieżowców w mieście. Na dole, za marmurowym kontuarem siedział wiekowy portier - ochroniarz. Na widok mężczyzny wstał i ukłonił się z gracją, jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden dwudziestolatek
- Pan Zanahzan, miło znów pana widzieć
- Ciebie również Novi. Jak zdrowie?
- A, dziękuję, nie narzekam
- Trzymaj się
Oszklone drzwi windy zamknęły się bezgłośnie. Równie bezgłośnie zastartował silnik, unosząc czarnowłosego w górę, na trzynaste piętro, gdzie za zamkniętymi, pancernymi drzwiami, znajdowało się przejście. Korytarz wiodący w kierunku pomieszczenia utrzymany był w tonacji zimnych błękitów. Błękitny był dywan, z arabskiej wełny, doskonale tłumiący odgłos kroków, błękitne były ramki obrazów, wiszących na ścianach, błękitne, jak oczy Killo - przemknęło przez myśl Zanowi. Duże, dwuskrzydłowe drzwi otwarły się bezszelestnie, wpuszczając go do przedsionka przejścia. Za szklanym, ogromnym biurkiem, zasiadała tu strażniczka i sekretarka w jednym.
- Dzień dobry Debbie - mężczyzna przesłał jej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów - Jak mija dzień?
- Nudno jak zwykle. Czeka na ciebie.
Zan westchnął. Zdjął płaszcz i powiesił go na stojącym w rogu drewnianym wieszaku, zerknął w lustro dokładniej upychając czarną koszulę w czarne, eleganckie spodnie i stanął przy drzwiach, niemal dotykając ich nosem. Słyszał, jak Debbie wprowadza do komputera tylko jej znaną sekwencję znaków, stanowiącą szyfr, po czym drzwi z cichym syknięciem pary uchyliły się, wpuszczając mężczyznę do środka. Gdy tylko postąpił krok, zamknęły się za nim z potężnym hukiem. Znalazł się sam w pustce. Jedynym czego był pewien, była obecność twardego gruntu pod nogami. Reszta tonęła w podświetlonej na biało parze, kłębiącej się w powietrzu. Czekał. Czekał na wezwanie, które powie mu, że bezpiecznie może ruszyć naprzód, by spotkać się z Nim. Nie kazano mu długo oczekiwać. Po chwili w jasności zatańczyło przed nim maleńkie, czerwone światełko. Przewodnik. Poszedł za nim. Nie szedł ani długo, ani krótko. W końcu para opadła, ukazując mu pomieszczenie, w którym rezydował On. Sala była ogromna, wykonana z kryształu, centralny jej punkt stanowiły schody. Schody, których szczyt ginął w kłębach jasnego dymu, pachnącego słodkim, ciężkim kadzidłem. Zan nie podchodził do nich. Przyklęknął na jedno kolano, tuż przy samym wejściu, nisko opuszczając głowę.
- Chciałeś mnie widzieć, Panie...
- Zanazahn, witaj - zabrzmiał kojący, niski, męski głos, gdzieś z dymu pod sufitem - Mam dla ciebie kolejne kontrakty. Z poprzednich wywiązałeś się znakomicie. Mam nadzieję, że teraz pójdzie ci równie dobrze
- Dziękuję, Panie - Zan uśmiechnął się leciutko, lubił swoja pracę
- Debbie przekaże ci szczegóły. Możesz zacząć od poniedziałku. Te klika dni wolnego ci się przyda.
- Dziękuję, Panie.
- Możesz odejść. Do zobaczenia
- Do zobaczenia, Panie.
W tej samej, pełnej pokory pozie odczekał, aż znów ogarną go kłęby pary. Czerwony przewodnik podskakiwał niecierpliwie, czekając aż mężczyzna go zauważy. Ruszyli tą samą niewidoczną drogą co poprzednio. Uczony wielokrotnym doświadczeniem Zan wyciągnął przed siebie dłonie. Zrobił to w ostatnim momencie, jeszcze jeden krok i rozbiłby sobie nos o wrota. Poczekał chwilę, aż odrzwia otworzyły się przed nim, wypuszczając go do przedsionka, po sekundzie zamknęły się z potwornym hukiem i sykiem pneumatycznego zamka.
- Krótko dziś - Debbie uśmiechnęła się do niego znad sterty papierów
- Tak. Miałem tylko odebrać nowe kontrakty.
- A, faktycznie. Są tutaj - kobieta podała mu nad biurkiem kilkanaście arkuszy pożółkłego papieru
- Trochę się uzbierało...
- Dwadzieścia trzy sztuki do końca miesiąca. Dasz sobie radę. Masz sto procent efektywności. - Tak, jasne. Dzięki.
- Do zobaczenia - pomachała za nim
Na korytarzu złożył kontrakty na cztery i wepchnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przejrzy w domu - postanowił. Ciekawe czy Killo już jest?

W tym samym czasie Killo tkwił w metrze, z rękami w kieszeniach i ze spuszczona głową, wracał do domu. W tylnej kieszeni spodni, zwinięte w rolkę, siedziały jego kontrakty, całe pięćdziesiąt cztery sztuki. Tyle, że Killo nie miał powodów do zadowolenia. Poprzednim razem, na dwadzieścia sześć wywiązał się jedynie z dwunastu, za co zgarnął przed chwilą od Szefa potężną naganę. To nie była jego wina, nie dawał sobie rady. W końcu nie chciał być tym, kim był. Nie chciał być posłańcem śmierci. Stanąwszy pod drzwiami uświadomił sobie, że jego klucze nadal leżą na niebieskiej miseczce w kwiatki, w korytarzu. Zapukał beznadziejnie - Zana na pewno jeszcze nie było. Z westchnieniem usiadł na schodach i zamknął oczy, opierając głowę o ścianę. Nie zwrócił uwagi na szum windy i kroki niosące się po klatce schodowej, dopiero czyjaś dłoń na ramieniu wyrwała go z zamyślenia. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w orzechowe oczy Zanazahna
- Długo czekasz?
- Nie wiem, nie patrzyłem na zegarek - mruknął wstając.
- Jak w pracy?
Chłopak rzucił kurtkę na podłogę w przedpokoju i bez słowa zamknął się w łazience. Zan patrzył chwilę za nim ze zmarszczonymi brwiami. Znów było niedobrze. Podniósł kurtkę i powiesił ją na wieszaku, obok swojego płaszcza. Ściągnął buty i szybko przebrał się w domowe rzeczy - luźne spodnie od dresu i czarna koszulkę bez rękawa. Ostrożnie zapukał do drzwi łazienki
- Killo? Otwórz...
Przez chwilę nic się nie działo. Po tym szczęknął przekręcany zamek, ale drzwi się nie otworzyły. Zan nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Chłopak siedział na zamkniętym sedesie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie poruszył się, gdy objęły go ciepłe ramiona.
- Killo, chodź stąd. Porozmawiamy...
- Nie ma o czym - jęknął
- Oh, głupoty gadasz, chodź
Wstał posłusznie, pozwalając poprowadzić się do salonu. Usiedli na miękkiej, beżowej sofie, przy szklanym stoliczku, na którym w wazoniku stały świeże białe goździki.
- Killo popatrz na mnie, co się dzieje?
Zaczerwienione oczy spojrzały na mężczyznę, a wargi chłopaka zadrżały
- Przecież mówiłem, że nie nadaję się do tej pracy. W ostatnim roku miałem niecałe trzydzieści procent efektywności... a On mnie nie chce przenieść gdzie indziej
- Nie przejmuj się, zobaczysz....
- Teraz znowu dostałem... ponad pięćdziesiąt - wyszarpnął kontrakty z tylnej kieszeni i rzucił na stół. Rozsypały się wachlarzem, częściowo spadając na podłogę - Nigdy mi się nie uda ich wszystkich... nawet nie chcę....
Zan bez słowa przycisnął go do piersi. Faktycznie to wszystko było ponad siły Killo. Nie miał pewności siebie potrzebnej do tej pracy, nie potrafił zostawiać problemów z nią związanych za drzwiami. Mężczyzna sam miał z tym kłopoty na początku, ale tylko na początku. A Killo... pracował już tyle lat, a nieraz zdarzało mu się wpadać w załamanie, gdy któryś z kontraktów przerastał go. Robił się drażliwy, marudny i w ogóle nieznośny. Nie nadawał się do tej roboty, obaj o tym wiedzieli. Natomiast On zdawał się nie wiedzieć. Zasypywał chłopaka kolejnymi zleceniami, mimo iż wciąż nie wywiązał się z zaległych. Każde niepowodzenie karał naganą. Jakby to był zupełnie nie ten sam...
- Czemu ja nie mogę tak jak ty.... - ramiona Killo zadrżały w niepohamowanym płaczu
- Nie wiem
Co więcej mógł powiedzieć. Miał przecież to szczęście, że był posłannikiem życia, nie śmierci. Chętnie szedł do pracy, bo lubił pomagać. Lubił patrzeć na twarze ludzi, gdy pozwalał im bliskim zostać z nimi. W przeciwieństwie do Killo. Jego zadaniem było oddawanie ludzi śmierci. Ciągła walka z własnymi przekonaniami, z własnym sumieniem. Jak często Zan widział, jak chłopak rezygnował z realizacji kontraktu, nie mogąc patrzeć na matkę, której dziecko miał zabrać, albo na staruszka, który wyglądał tak, jakby bez żony nie mógł zrobić jednego oddechu. Wracał do domu, zamykał się w łazience. Wychodził po kilku, a czasem nawet kilkunastu godzinach, z zapuchniętymi oczami, tylko po to, by dostać wiadomość, że jutro ma się stawić u Niego. Gdyby to od Zana zależało, nie puściłby go na żadne z tych spotkań. Ale nie zależało. A skutki były takie, jak widać.
- Idę... - wyślizgnął się z jego objęć i zaczął zbierać rozrzucone papiery - na dzisiaj mam trzy...
Przez chwilkę szukał wybranych kontraktów w bezładnym stosie, po czym zostawiwszy resztę na podłodze poszedł do przedpokoju. Pamiętał o kluczach. Wrzucił je do kieszeni kurtki i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zan z westchnieniem schylił się po pozostałe zlecenia. Poskładawszy je w zgrabną kupkę zaniósł je do sypialni i położył na szafce nocnej, znajdującej się po stronie łóżka, na której sypiał Killo. Cofnął się i wyciągnął dokumenty z kieszeni swojego płaszcza, po czym rozsiadłszy się w fotelu zaczął czytać. Dziewczynka potrącona przez pijanego kierowcę, pęknięta podstawa czaszki, liczne obrażenia wewnętrzne, jedynaczka. Da się zrobić. Mechanik naprawiający antenę na dachu czteropiętrowego budynku, zaplątał się w kabel wiertarki, złamany rdzeń kręgowy. Betka. Młode małżeństwo, spalona instalacja elektryczna, zaczadzenie. Nie powinno być kłopotu. Kilka zawałów. Kolejne dwa wypadki samochodowe. Samobójstwo. Trzy utonięcia. Jeszcze jeden upadek z wysokości. Morderstwo. Nic nowego - westchnął z ulgą. Powodowany nagłym impulsem wstał i zaczął przeglądać kontrakty Killo. Miał zdecydowanie więcej zabójstw. Więcej wypadków. Nic dziwnego, o wiele częściej ludzie ginęli niż uchodzili z życiem z kraks samochodowych. Nagle jedno ze zleceń wydało mu się dziwnie znajome. Małżeństwo, spalona instalacja elektryczna... Przecież to niemożliwe... Wybrał ze swoich kontraktów ten właściwy. Wszystko się zgadzało. Data, nazwiska, godzina zgonu... Zmarszczył brwi i nie zastanawiając się nawet co robi podarł kontrakt Killo. Strzępki papieru spuścił w ubikacji, mały ma wystarczająco dużo kłopotów i bez tego - pomyślał. Z braku zajęcia zajął się praniem. Kosz na brudne ubrania był pełen. Rozdzielił rzeczy i najpierw wpakował do pralki wszystko, co białe. Nie mieli problemów z rozróżnieniem swoich ubrań. Zan ubierał się tylko i wyłącznie na czarno, natomiast w szafie Killo królowała biel. Dolał wybielacza do szufladki z proszkiem i poszedł obejrzeć wiadomości w telewizji, jak zwykle nie wydarzyło się nic, o czym by już nie wiedział.