Za trzy punkty 4
Dodane przez Aquarius dnia Maja 04 2013 12:19:46


Rozdział 4. Nie jestem jego suką

Czasem wydawało mi się, że Arek miał dużo gorzej ode mnie i Pawła. Był sam. Jako kilkulatek nie miał się do kogo przytulić, tak jak robiłem to ja, gdy ojcu odbijało. Wieczorami, kiedy wpadał w furię, wchodziłem do łóżka brata, a ten zakrywał nas kołdrą aż po samą głowę i bez słowa mnie obejmował, dając jako-takie poczucie bezpieczeństwa.
Oczywiście Arek nie raz, nie dwa nocował u nas, ale przecież nie mógł robić tego codziennie. Miał tylko matkę, która najprawdopodobniej żałowała, że go urodziła. Taty nie znał, co akurat nie jest niczym dziwnym, w końcu nawet pani Ziółkowska nie wiedziała, kto jej sprawił taki prezent w postaci syna.
Mama Arka była kobietą zupełnie nie nadającą się do roli rodzica. Zmieniała facetów jak rękawiczki, co chwilę inny, byleby ktoś grzał miejsce obok w łóżku. To aż dziwne, że miała tyko jedno dziecko… Największy błąd w jej życiu, jak nieraz określała syna w napadzie szału. Dużo piła, paliła, a może nawet ćpała.
Jakiś czas temu, kiedy chodziliśmy do pierwszej gimnazjum, pani Ziółkowska zaszła w ciążę. Brzuch rósł i zapowiadało się na to, że Arek będzie miał rodzeństwo. Siostrzyczkę, jak mówili lekarze. Jednak w szóstym miesiącu (albo siódmym, nie znam się) okazało się, że dziecko nie rozwija się prawidłowo, aż w końcu doszło do poronienia. Wcześniej nie zwracaliśmy na to zbytniej uwagi. Przecież takie rzeczy zdarzają się niemal codziennie. Byliśmy trochę za młodzi, aby myśleć o tym racjonalnie, teraz wiemy już, że to wszystko wina Ziółkowskiej. Jej stylu życia, którego nie chciała zmienić jedynie ze względu na dziecko. Dla niej to nic ważniejszego niż tylko gęba do wykarmienia i jakaś tam zapomoga od państwa, ze względu na niskie zarobki.
Ziółkowska zarabiała bardzo mało, nie wyrabiała nawet najniższej krajowej. To Arek martwił się o mieszkanie, to on załatwiał pieniądze już od czasów gimnazjum. W takim wypadku jednak dziecko na coś się przydaje, a skoro się przydaje, to łaskawie pozwoliła mu zamieszkać w tej swojej melinie, nawet jeśli ukończył już osiemnaście lat. Wyrzucenie go byłoby dla niej ogromną stratą.
Leżałem na łóżku, spoglądając na Arka. Nic dziwnego, że wolał przyjść do nas niż siedzieć i wsłuchiwać się w pijackie amory matki i jakiegoś faceta.
Westchnąłem, podnosząc się do siadu i rozwiązując krawat, który uciskał mi szyję. Czas płynął bardzo szybko. Nim się obejrzałem, maj zleciał mi na nieudolnych próbach zaliczenia matematyki.
Oblałem. Pięknie.
Oprócz moich rozpaczliwych starań zaliczenia algebry, często wychodziliśmy z chłopakami pograć. Właściwie to niemal każdego wieczora, kiedy tylko dowoli poprzeklinałem sobie na matematykę i ostatecznie doszedłem do wniosku, że moja dalsza nauka nie ma sensu.
W końcu wieczorami było najprzyjemniej. Ani gorąco, ani zimno. A algebra i zaliczenie kilku sprawdzianów mogło poczekać do następnego dnia.
I wychodziliśmy. Szliśmy na ten nasz orlik, bo już tak go sobie ochrzciliśmy, graliśmy do upadłego. Do kilku rozległych siniaków, drżących z przemęczenia mięśni, a czasem też nawet i krwi. Na przykład wtedy, kiedy Zbychu mnie sfaulował i poleciałem twarzą na beton. Szczęśliwie jakoś udało mi się zachować ją w jednym kawałku, ale nie obyło się bez otartego policzka i ręki, którą poratowałem się w ostatniej chwili.
Jednak nic więcej się nie działo. A ja (i Paweł zapewne też) naprawdę się denerwowałem. Orlik znajdował się na osiedlu Sebastiana, zaledwie ulicę dalej od jego domu, ale mimo to ani razu go nie spotkałem. Zbychu i Kapsel też nie, a oni trochę częściej przebywali w tamtych okolicach.
- Zabiliśmy go – powiedziałem pewnego wieczora, z ustami pełnymi czekolady.
- Przestań pierdolić – odparł, chociaż jasne było, że też się tym przejmuje. – I może najpierw przeżuj, a później gadaj? – dodał, zmieniając temat. Później już nie poruszaliśmy tej sprawy, zupełnie, jakby ponowne jej odkopanie mogłoby zrobić z nas morderców.
No to ja już więcej nic nie mówiłem. Nie powiedziałem też o tamtym przypadkowym spotkaniu z Sebastianem, kiedy to rozegraliśmy mecz jeden na jeden. Powtarzałem sobie, że to przypomniałoby Pawłowi o naszym niekoniecznie udanym skoku na dom bogatego dzieciaka, ale prawda była trochę inna.
Nigdy nie miałem sekretów przed bratem i zawsze mu o wszystkim mówiłem, no chyba że chodzi o moje uwielbienie do piękna… męskiego. Męskich torsów, łydek, ewentualnie pośladków. Przecież to zabrzmiałoby jak wyznanie jakiegoś geja. Ale nie to jest istotne, tak więc, jak już wspomniałem, dużo rozmawiałem z Pawłem i starałem się niczego przed nim nie ukrywać, jednak spotkanie z Sebastianem stało się czymś, o czym nie warto wspominać. Nie dlatego, że było jedynie nieważnym epizodem, ale przede wszystkim dlatego, że miało zostać tylko pomiędzy mną i Sebastianem. Głupie, cholernie głupie.
- Rzucam szkołę – powiedział Paweł, wyrywając mnie z zamyślenia. Uniosłem w zdziwieniu brwi, zaciskając dłoń na krawacie. Nienawidziłem świństwa, ale jakąś godzinę byłem na zakończeniu roku szkolnego, którego nie zdałem. Ale to przecież nieważne, powiedział mi wychowawca, bo możesz zdać, Adamowicz! Możesz, ale przyłóż się do poprawek, co? Taki fajny jesteś, tu miałem ochotę parsknąć śmiechem prosto w jego twarz, w końcu nigdy mnie dziad nie lubił, szkoda by cię stracić z wychowawstwa.
- Co? Że rzucasz? – powiedziałem głupio.
- No spoko. – Spojrzałem na Arka, który jak ten piesek samochodowy kiwał głową.
- Spoko? – powtórzyłem. Dla mnie nauka była jedynym wyjściem z naszej patowej sytuacji, ale nie potrafiłem przysiąść do książek. Chyba że chodzi o język polski, jedyny przedmiot, który jakoś mi szedł.
Ale Paweł kierował się zupełnie innymi wartościami niż ja. Szkołę uważał za stratę czasu, chodził, bo musiał. Jednak teraz, kiedy już osiągnął pełnoletność, miał prawo zrobić co chce.
- Po prostu. Znajdę robotę. Normalną – podkreślił – i jak dobrze pójdzie do stycznia kupimy mieszkanie.
- W sumie też mógłbym. I tak oblałem kolejny rok. – Poczułem się wyłączony z rozmowy, bo ja w przeciwieństwie do nich nie miałem zamiaru kończyć. Planowałem jedynie nie podejść do poprawek, w końcu Paweł już załatwił mi pracę na wakacje.
- Ale ty – zwrócił się do mnie nagle Arek, a ja podniosłem wzrok znad batona, którego znalazłem zawieruszonego w kołdrze. Widocznie zapomniałem go wczoraj zjeść. Ale byłoby marnotrawco, gdyby zaginął. – Ty tylko spróbuj gówniarzu rzucić, jak już będziesz mieć te swoje osiemnaście.

***

Rozglądam się, mam idealną pozycję. Podnoszę rękę i Kapsel już wie. Uśmiecha się krzywo pod swoim garbatym nosem i nie tracąc chwili dłużej podaje mi piłkę z haka. Przejmuję ją bez problemu.
Biegnę. Szybko. Podskakuję i rzucam. Nie mam dobrej celności, ale byłbym łajzą, gdybym nie trafił z tak dogodnego miejsca.
Kosz. Dwa punkty dla nas.
Piątka przybita z Kapslem, Paweł mówi coś do Zbycha, Arek siedzi na ławce, wzdycha i niecierpliwi się. Też chce zagrać, ale pozostaje mu sędziowanie.
Nie mija chwila, a oni zdobywają kosza. Trochę mnie to denerwuje, więc z większą zaciętością zaczynam blokować Pawła, tak, aby nie mógł przejąć piłki. Chce mi się wyrwać. Szuka drogi. Zaraz będzie przetrzymanie, myślę i uśmiecham się lekko, gdy nagle Paweł rusza do przodu i przy podaniu do Zbycha uderza mnie łokciem w skroń.
- Kurwa! – wrzasnąłem, zginając się w pół. – Ja pierdole, idioto. Przez ciebie niedługo serio będę przytępy! – zawarczałem, siadając na betonie.
Paweł spojrzał na mnie, nieco nerwowo, a później tak po prostu parsknął śmiechem. Nie no, kurwa, zabawne, pomyślałem, rozcierając skroń. Przeżyłem ostatnio dwa wstrząśnienia mózgu, jeden w tą czy tamtą różnicy nie zrobi.
- Jak będziesz mi musiał pampersy zakładać i ślinę z brody wycierać to dopiero się pośmiejemy – powiedziałem jeszcze, wstając z ziemi.
- Baba z ciebie – skomentował, kozłując piłką.
- To w takim razie z ciebie jest damski bokser – odpowiedziałem i już szykowało się na jakąś dłuższą wymianę zdań, gdy Arek nagle wstał z ławki. Spojrzałem na niego, a później na ulicę. I już wiedziałem.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale zdenerwowałem się widząc go. Nawiasem mówiąc wyglądał całkiem dobrze, w każdym razie na pewno nie przypominał kogoś nieżywego z rozwaloną na pół głową. Śmiał się i rozmawiał ze znajomymi, ewidentnie zmierzając w kierunku boiska.
Skoro żyje, rusza się, nie jest na wózku, chyba nawet nie ma żadnych blizn na głowie, to raczej dobrze, nie? Dobrze dla mnie i Pawła, ale wystarczyło jedno spojrzenie na brata, żebym utwierdził się w przekonaniu, że nie, wcale nie jest w porządku. Przypomni sobie, że przecież nie złożył żadnego doniesienia na policję i mamy, delikatnie mówiąc, przejebane, ale sami się o to prosiliśmy, przychodząc tu.
Westchnąłem, sięgając po piłkę. Nie będziemy przecież zachowywać się jak pizdy trzęsące portkami. Uśmiechnąłem się i bez ostrzeżenia wycelowałem (dosyć mocno, ale należało mu się) w brzuch brata. Zgiął się w pół, zdziwiony moim nagłym ruchem.
- Skurwiel – skomentował, kiedy już nabrał powietrza.
- Ależ nie bądź taki słodki. – Cmoknąłem w jego stronę, a w tym momencie Sebastian nas zauważył. Widziałem kątem oka, jak nam się przygląda, a później wciska swoją piłkę Spaldinga w ręce kolegi i z szerokim uśmiechem idzie w naszą stronę.
- Zajęte, będziecie musieli poczekać – krzyknął Arek, doskonale wiedząc o czym ja i Paweł teraz myślimy.
Sebastian stanął w bramie na boisko, opierając się o nią z rękami w kieszeniach, a mój wzrok, tak całkowicie automatycznie, powędrował na jego łydki. A gdy przypomniał mi się sen, w którym one gadały, miałem ochotę zwyczajnie przywalić głową w beton.
Prócz tego, że łydki są ładne i że bardzo chciałbym ich dotknąć, zauważyłem też, że włosy mu urosły. No nic dziwnego, geniuszu, pogratulowałem sobie od razu w myślach, włosy rosną, jak ich nie ścinasz.
Na dodatek miał lekki zarost. I kuźwa, serio (nie kłamię!), wyglądał jak jeden z modeli, na stronach facebookowych typu: „jaram się przystojniakami, bo nie mam własnego życia i dlatego zakładam fanpejdża”. Może i nie miałem w domu Internetu, ale jak każdy szanujący się nastolatek dwudziestego pierwszego wieku, konto na tym portalu posiadałem. Chociaż nie logowałem się tam często, bo skąd niby? U Zbycha, czy Kapsla codziennie nie przesiadywałem.
Wracając, tak właśnie Sebastian dla mnie wyglądał. Może trochę przesadzałem, może i nie, ale ten zarost dodawał mu uroku. Dzięki niemu wydawał się bardziej męski.
Ja gdybym chciał zapuścić taką brodę, wyglądałbym jak pizduś z wąsikiem dziewiczym, bo inny nie chce mi urosnąć. Dlatego skazany jestem na ciągłe golenie i niedopuszczenie się do wyglądu informatyka.
- Jesteś winny mi rewanż – powiedział Sebastian zwracając się do Pawła, a ja bardziej skupiłem się na zaroście i przerażającej myśli, że teraz to na pewno będzie śnić mi się gadająca broda. Dopiero po chwili otrząsnąłem się i oderwałem od niego wzrok. – Tylko tym razem już bez nieczystych zagrań. – Paweł dobrze wiedział, o co chodzi. W końcu wtedy, gdy mu przywalił, nie dość, że wcześniej włamaliśmy się do domu Sebastiana, to jeszcze zaatakował go od tyłu. Niby ja też tak oberwałem, ale to chyba się nie liczy. Każdy przecież przywaliłby złodziejowi.
Paweł uniósł brwi. Niecierpliwił się. Chęć rywalizacji aż go roznosiła po boisku, chociaż oczywiście nie pokazywał tego. Jak zawsze w takich nieciekawych sytuacjach, zachowywał twarz godną pokerzysty. Czasem naprawdę go podziwiałem.
- Jasne. Twoi kumple będą świadkami – odpowiedział Paweł.
Sebastian uśmiechnął się znowu, kątem ust. Na dolnej wardze wdzięczyła mu się mała blizna, pamiątka po mnie. To nienormalne, ale jak tak patrzyłem na nią, czułem się dumny.
Odwrócił się, a blondyn, któremu wcześniej podał piłkę, oddał mu ją rzutem sprzed klatki. Sebastian zgrabnie ją przejął i odbił kilka razy. Zanim odszedłem poza boisko, żeby zająć miejsce na trawie, klepnąłem Pawła w plecy w niemym: „powodzenia”. Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko, nie potrafiąc tego powstrzymać. Już widziałem, jak wzbiera się w nim adrenalina i ta dzika chęć gry. Sprawdzenia się z kimś takim jak Sebastian, kapitanem drużyny młodzieżowej naszego miasta. Czułem to samo, gdy z nim wtedy grałem, jakiś miesiąc temu.
- Wkurwi się później – mruknął Arek, który usiadł obok mnie. – Jak nic się wkurwi – dodał później. – Przecież ten dzieciaczek go rozniesie. Może i wygląda jak ostatnia pizda, – niestety, ale w myślach musiałem się nie zgodzić – ale gra cholernie dobrze.
- Nie wierzysz w niego? – zapytałem, spoglądając na niego kątem oka.
- A ty wierzysz, że wygra? – Nie, pomyślałem, ale zatrzymałem to dla siebie. Przeniosłem wzrok na boisko. Sebastian właśnie oddał piłkę Pawłowi, aby zaczął, co dla nas było równoznaczne z obelgą. To taki znak, mówiący: „mam cię za nic”.
Ale brat nie przejął się. Odebrał piłkę i odbił nią kilka razy. Pamiętam, jak dobrze grało się Spaldingiem, zupełnie co innego niż ta nasza, z NIKE. Marka marką, ale na coś tak ważnego w koszu jak piłka nie żałowaliśmy pieniędzy, tylko Spalding był trochę za drogi, ale już obiecałem sobie, że kiedyś go kupię.
Zaczęli. Nagle, beż żadnego znaku rozpoczęcia. Paweł tak po prostu ruszył naprzód, na kosz przeciwnika. I już wydawało mi się, że zdobędzie pierwsze punkty, gdy nagle Sebastian odebrał mu piłkę. Zrobił to z gracją i, wydawałoby się, bez żadnego wysiłku. Paweł stanął zaskoczony, szybko jednak ocknął się, gdy tylko zauważył, że jego przeciwnik za chwilę zdobędzie kosz. Jednak Sebastian był szybki, a na dodatek jego rzuty zaliczają się do niezwykle celnych. Dwutakt, piękna gra mięśni łydek, podskok i kosz.
Paweł prychnął, łapiąc piłkę, którą podał mu Sebastian z kpiącym uśmiechem.
- Ja pierdole – skomentował Arek.
- Dokładnie – odpowiedziałem.
Ten kosz musiał zmotywować Pawła, bo kilka minut później to on miał przewagę. Ale tak jak to było ze mną, gdy grałem z Sebastianem, nie cieszył się nią zbyt długo. Widziałem furię na twarzy brata, gdy przeciwnik zdobywał kolejne punkty. Sebastian po prostu się nim bawił. Był zbyt dobry. Jego ruchy były precyzyjne, dobrze wiedział gdzie postawić nogę, jak zrobić unik, czy też zmylić przeciwnika. A Paweł się nabierał, bo tak dobrze zagranych zmyłek to my nie stosowaliśmy.
- Weź się kurwa w garść! – usłyszałem za plecami i spojrzałem na Zbycha, który splunął na trawę i założył ręce na piersi. – Pizda cię ogrywa.
- To chodź tu i pokaż piździe, że sam nią nie jesteś – odparł Sebastian z tym swoim uśmiechem. Jego wzrok zsunął się na mnie. Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami, tak, jakby to była jakaś pieprzona wojna. Kto mrugnie pierwszy, kurwa, pomyślałem i nie mogłem powstrzymać lekkiego wykrzywienia ust, które od biedy można było nazwać uśmiechem.
Zbychu nic konkretnego nie odpowiedział, wzruszył ramionami i zamruczał coś pod nosem. Żałosne, przebiegło mi przez myśli, żeby później szybko o tym zapomnieć. W końcu to był mój kumpel.
Sparing potoczył się dalej. Paweł grał nieźle, naprawdę. Dawno nie widziałem go w takim szale, to jak napierał na kosz, nie zawsze ze skutkiem, jak próbował blokować i unikać tego ze strony przeciwnika. Jego grę można byłoby nazwać piękną, gdyby nie Sebastian. To on błyszczał na boisku, nie mój brat.
W pewnym momencie Paweł chyba stracił równowagę, ale nie byłem pewny, wszystko działo się zbyt szybko. Runął jak długi na ziemię, puszczając piłkę, która odbiła się dalej i wypadła poza linię boiska. Sebastian natychmiastowo odsunął się od niego, bo moment wcześniej chciał go zablokować, aby chwilę później podejść do niego i podać mu rękę.
- Sfaulowałeś, cwelu! – warknął Paweł, odtrącając dłoń i samemu podnosząc się z betonu. Otarł ociekający krwią nos, po czym splunął na bok. – Pizda, tylko faulować potrafi!
- Sfaulowałem? Toć palcem cię nie dotknąłem – warknął w odpowiedzi Sebastian.
- Ta, pizda grać nie potrafi, to fauluje! – dodał swoje trzy grosze Zbychu, najwidoczniej chcąc odzyskać swój stracony honor, czy co on tam miał.
- Zasymulował kretyn, bo przegrywał – prychnął jakiś kumpel Sebastiana, wstając z ławki. Miał idealnie podcięte, falujące, rude włosy i masę pieprzyków pomieszanych z piegami na twarzy.
- Grać nie potrafi, to za udawanie się bierze – dodał jego kolega, bardzo wysoki brunet. Przyjrzałem się im wszystkim. Jedyną cechą, jaką wspólnie posiadali w piątkę z Sebastianem był nieprzeciętny wzrost. Na pewno mierzyli ponad metr osiemdziesiąt… a może i nawet dziewięćdziesiąt. Ale nie mieli tego czegoś, doszedłem do wniosku, kiedy znów powróciłem spojrzeniem do Sebastiana, aby śledzić dalszą akcję.
I później wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Paweł, nie dość, że wkurwiony wizją przegranego meczu, która jeszcze chwilę temu wisiała nad nim, to jeszcze zdenerwowany faulem – prawdziwym czy nie, nie wiem, nie widziałem – złapał za przód bluzki Sebastiana i przycisnął go gwałtownie do płotu, jaki otaczał boisko z jednej strony. Zaczął nim szarpać i chyba mało brakowało, żeby mu przywalił. Wtedy Sebastian otrząsnął się z zaskoczenia i w kilku precyzyjnych ruchach (czy u niego wszystko musi być takie precyzyjne?) wyswobodził się z jego uścisku. Gołym okiem mogłem dostrzec, że prócz koszykówki trenuje jeszcze jakąś sztukę walki. Ale co, rodzice nadziani, to mogli go pozapisywać na różne dodatkowe rzeczy.
- Łapy precz – warknął, zachowując jednak spokój w momencie, w którym myślałem, że jak nic przyjebie mojemu bratu. Dlatego też podniosłem się, niemal równocześnie z Arkiem, aby móc Pawłowi w razie co pomóc.
Brat ponownie splunął na beton, otarł nos i zmierzył Sebastiana pogardliwym spojrzeniem, na które ten zmarszczył brwi, jakby gotowy do skoku. Nie wiedział, czego może się po nim spodziewać i szczerze mówiąc, w takich sytuacjach, gdy wkurwienie Pawła osiągało maksimum, sam nie wiedziałem.
- Idziemy – powiedział. Nie, on rozkazał. Aż zatrzymałem się w pół kroku, zdziwiony i spojrzałem na Arka, który bez słowa sprzeciwu zgarnął swoje rzeczy z ławki i jak ten pies, razem ze Zbychem i Kapslem, poszli za Pawłem.
Brat obejrzał się jeszcze na mnie, zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony faktem, że nie posłuchałem go. W odpowiedzi usiadłem z powrotem na trawie, a po chwili położyłem się, zakładając ramiona pod głowę.
- Nie idziesz? – usłyszałem i wiedziałem, że to Sebastian zapytał. Tylko on miał tak przyjemną barwę głosu. Kacper, ty pedale, pomyślałem, wpatrując się w niezwykle niebieskie niebo z kilkoma białymi obłokami.
- Nie jestem jego suką – odparłem, przymykając oczy.
- A na takiego wyglądasz – parsknął ktoś. Nie wiem kto, ale z pewnością nie był to Sebastian.
Nie odpowiedziałem. Uznałem ten tekst za niegodny mojej reakcji, więc po prostu leżałem dalej, a po chwili usłyszałem odgłosy gry. Dopiero po kilku minutach podniosłem się, sięgnąłem po swoje rzeczy z ławki i ruszyłem do wyjścia.
- Przyjdź jutro o dwudziestej – usłyszałem za plecami. Odwróciłem się, spoglądając na Sebastiana, który właśnie trzymał piłkę.
- Po co?
- Bo jesteś lepszym przeciwnikiem niż twój brat.

***

Wmawiałem sobie, że to nic takiego. Wcale nie jestem lepszy od brata, zawsze o tym wiedziałem, a czasem i nawet łapałem się na myślach, że w porównaniu do Pawła wypadam beznadziejnie. Próbowałem powstrzymać głupi uśmieszek, który ciągle cisnął mi się na usta, kiedy tylko przypomniałem sobie o słowach Sebastiana. Starałem się też opanować zniecierpliwienie, chciałem, aby czas magicznie zaczął szybciej płynąć, jednak wiadome jest, że wtedy wszystko jakby spowalnia.
Wszedłem do mieszkania, zadowolony jak nigdy. Minąłem mamę i w pokoju powitało mnie wkurzone spojrzenie brata. Aż przystanąłem na chwilę, zdziwiony, szybko jednak przypomniałem sobie sytuację sprzed godziny. Westchnąłem, zamykając drzwi i jakby nigdy nic rzuciłem swój plecak na łóżko, po czym zacząłem ściągać z siebie przepocony podkoszulek.
- Co to było? – zapytał Paweł. Odwróciłem się, marszcząc brwi i rzucając podkoszulek na podłogę.
- Co niby? – odparłem, sięgając po ręcznik przewieszony przez oparcie krzesła. Po takim dniu najbardziej miałem ochotę na chłodny prysznic, nawet ukochane słodycze musiały poczekać. Ale niezbyt długo, oczywiście.
- To, kurwa! Co ty se myślisz, co? – warknął, odrzucając telefon, po czym wstał. I w pewnym momencie miałem wrażenie, że mi przywali. Już nawet dłonie w pięści zaciskał.
- Nie jestem psem, żebyś mi rozkazy wydawał – odparłem, ściskając ręcznik w dłoniach. – Spadam się myć – warknąłem jeszcze niechętnie, wymijając go.
- Nie wydawałem żadnych rozkazów.
- Och, jasne, że nie – prychnąłem jeszcze pod nosem i wyszedłem z pomieszczenia. Naprawdę potrzebuję tego prysznica, bo, jak Boga kocham, przywalę mu, myślałem, kiedy wszedłem do pożółkłej wanny.

***

Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Kręciłem się trochę z Arkiem po mieście, bo Paweł chyba się obraził, później jeszcze wypożyczyłem książkę z biblioteki i zacząłem ją czytać. Może to i dziwne, ale tak, zdarza mi się od czasu do czasu coś przeczytać, a tym czymś zazwyczaj jest fantasy. Taki banalny gatunek, bo to przecież teraz każdy czyta fantasy.
W moim towarzystwie książki wszystkich parzą, tak więc jestem wyjątkiem. Ani Arek, ani tym bardziej Paweł nie preferują takiej formy relaksu. Każdy lubi, to co lubi, tyle w temacie.
Ale w końcu jakoś mi ten czas zleciał. Nawet brat przełknął swojego focha, bo inaczej tego nazwać nie mogę. Jakoś przed dziewiętnastą zacząłem się przebierać w strój do gry, który nie był zbyt skomplikowany. Zwykłe czarne szorty i podkoszulek, na który założyłem jeszcze bluzę.
- A ty gdzie? – zapytał Paweł, odrywając wzrok od telefonu. Nietrudno się domyślić, że zapewne pisał z Agnieszką, z którą postanowił się pogodzić. Dziewczyna obiecała mu, że to ostatni raz, niemal przepraszała go na kolanach (w tej pozycji pewnie zrobiła mu jeszcze laskę, tak na przypieczętowanie zgody), ryczała i lamentowała, aby do niej wrócił. No to zmiękł, ale nic dziwnego - kochał ją. Zależało mu na niej… na swój sposób.
- Przejść się – powiedziałem i momentalnie miałem ochotę ugryźć się w język. W końcu nigdy nie skłamałem mu prosto w oczy z taką obojętnością. To był mój pierwszy raz, kiedy łgałem mu bez żadnych oporów, a i nawet ciągnąłem to dalej. – Energia mnie rozsadza, muszę coś ze sobą zrobić. – Zacząłem powtarzać sobie w myślach, że przecież wcale aż tak bardzo nie skłamałem. To była półprawda, w końcu faktycznie „idę się przejść”. Jakoś na ten orlik muszę dojść.
A, rzecz jasna, nie mogłem mu powiedzieć, że idę pograć z Sebastianem, bo chyba by za mną poleciał i obił mu mordę. Albo na odwrót, to Sebastian obiłby jego.
- Mówiłem, żebyś nie wpierdalał trzeciej tabliczki czekolady? Jak zaćpasz się kiedyś tym cukrem, to na mnie nie licz.