Running away 17
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 27 2013 10:53:16


Rozdział 17
- Łowca i demon… - powiedziałem półgłosem, wpatrując się w obraz, wiszący w pracowni Darramona Faitha. Nigdy wcześniej nie zwracałem szczególnej uwagi na to malowidło. Utrzymane było w ciemnej tonacji a linie miękkie, przenikające się nawzajem. Przedstawiało dwie postaci – mężczyznę w czarnej zbroi, dzierżącego miecz i łucznika, u stóp którego stał wielki wilk ze świecącymi ślepiami. Obaj mężczyźni zwróceni byli do siebie plecami a ich spojrzenia tonęły w ciemności, otaczającej postaci. Wiedziałem, że myśliwi tak symbolizują las, który posiada dwie natury – daje życie, a także je odbiera. Dokładnie tak samo, jak przedstawia to sadalska legenda o demonie i łowcy, którą tak lubił Rainamar.
- Piękny, prawda? – Darramon zaskoczył mnie swoim wejściem. Odwróciłem się gwałtownie, nie bardzo wiedząc, o czym mówi.
- Obraz. – wyjaśnił zarządca, będący świadkiem mojej konsternacji.
- Ach, obraz… Jest niepokojący. – stwierdziłem, raz jeszcze spoglądając na mroczną scenę.
Darramon zaśmiał się.
- Wierz mi, to jest jedno z najlepszych interpretacji tego tematu. Artyści zazwyczaj bardzo dosłownie przedstawiają jedność obu duchów lasu. Nie muszę chyba mówić, w jaki sposób.
- Domyślam się.
- Mimo wszystko, temat sam w sobie jest poetycki. – dodał, chwilę przyglądając się malowidłu. – Ale dosyć o sztuce! Mów z czym do mnie przychodzisz, Casius! – zawołał Darramon Faith, siadając przy biurku.
- Czekam na zlecenie. – odparłem szczerze.
- Na zlecenie?! – zawołał Faith, prawie zrywając się z miejsca. – Czyś ty oszalał, chłopaku! Dopiero co się wykurowałeś! O nie, nie!
- Nie traktuj mnie jak dziecko, Darramon! – zaprotestowałem. – Nawet Rainamar się tak nie zachowuje!
- Przez ciebie prawie nie dostałem zawału!
- Bras i Cavdar również tam byli!
- Byli lepiej uzbrojeni – to raz! Po drugie – posłałem ich dwóch. Ty się jednak uparłeś i widzisz, co się stało! Dam ci zlecenia, ale nie teraz.
- Przecież mówię ci, że wszystko ze mną w porządku! Czuję się dobrze! Do cholery, Darramon, nie taktuj mnie jak dziecko!
- Nie będę ryzykował twoim zdrowiem i życiem, Casius, tylko dlatego, że ty o to nie dbasz!
Moja mina musiała powiedzieć mu wiele, bo zaraz przeszedł do wyjaśnień.
- Casius, posłuchaj mnie chociaż raz. Proszę cię, żebyś jeszcze odpoczął. Wróć do mnie za dwa tygodnie.
- Darramon…
- Żadnych protestów, chłopcze. Zajmij się czymś innym! Weź Rainamara i pojedźcie nad rzekę, pograj w karty z chłopakami z gildii, cokolwiek! U mnie dziś niczego nie dostaniesz.
- W porządku! – rzuciłem ze złością i wyszedłem, nawet nie żegnając się z zarządcą. Na Stwórcę, jestem już dorosły, a wszyscy wokół traktują mnie jak smarkacza, który nie potrafi o siebie zadbać. Długo nad tym rozmyślałem, zły, że nie dostałem żadnego zlecenia, kiedy to sklep z alkoholem przykuł moją uwagę. Nagle naszła mnie ochota na wino…

***


Wszedłem do domu i rozejrzałem się. Ani śladu czarownika. Dobrze, bardzo dobrze. Pod kurtką ściskałem jedną z butelek najlepszego winiaku, jakiego zdołałem kupić. Kosztował mnie niemało grosza, ale byłem zdecydowany, że powinienem sobie pozwolić od czasu do czasu na odrobinę luksusu.
- Rainamar?
Żadnej odpowiedzi. Dziwne. Mój narzeczony dawno powinien być w domu. W każdym razie z tego, co mówił wczoraj wynikało, że dziś nie ma żadnych patroli ani szkolenia.
- Rainamar?
- Jestem, jestem! - usłyszałem nagle głos półorka, który schodził po drabinie ze stryszku. W torbie przewieszonej przez ramię taszczył jakieś książki. Zdjął ją i rzucił na podłogę, obok kominka.
- Po co ci to? - zapytałem.
- Kazałeś posprzątać! Ale zobacz, co przy okazji znalazłem! Mapy, książki historyczne i geograficzne i nawet jedna księga twego ojca z jakimiś przepowiedniami.
- Zaiste ciekawe – rzuciłem, udając ton kapłana Świętych Żywiołów. Obaj zaśmialiśmy się.
- Co tam chowasz? - zapytał podejrzliwie. Wyjąłem butelkę i zaprezentowałem ją. Pokiwał głową z uznaniem. - Jakaś okazja?
- Bez okazji. Najpierw się upijemy, a potem będzie dziki seks. - odparłem, uśmiechając się przy tym niewinnie.
- Jak dla mnie ta kolejność może być nawet odwrotna.
Mój narzeczony podszedł do mnie i bezceremonialnie pocałował mnie. Mocno i zachłannie, dając upust swoim pragnieniom. Odwzajemniłem mu się.
- Mam na ciebie taką ochotę, że to aż boli – zaśmiał się.
- Trzeba temu zaradzić. Ja jednak, mam ochotę na to wino i nie odciągniesz mnie od niego żadnym z możliwych sposobów, Rainamar. - oznajmiłem, oglądając uważnie butelkę, którą wciąż ściskałem w dłoni.
- Daj mi to, otworzę. - zaoferował Rainamar. Cóż, nie musiał używać niczego prócz zębów do wyciągnięcia korka. Ostre kły – po ojczulku – najwyraźniej na coś się przydawały.
- Wypij moje zdrowie – zaśmiał sie, podając mi butelkę. Bez wahania wychyliłem kilka łyków. Alkohol rozgrzał mnie momentalnie, pozostawiając po sobie miłe uczucie. Uśmiechnąłem się szeroko i oddałem butelkę Rainamarowi. Napił sie i potrząsnął głową.
- Mocne jak na wino! - stwierdził zdziwiony.
- Aha, widzisz, mój piękny! Podziwiaj mój wybór!
- Szkoda, że tylko jedna butelka.
- Nie jedna, nie jedna. W torbie przy siodle Czerwonego Demona jest więcej, ale zostawiłem je w stajni, żeby Leith ich nie zwęszył. Myślałem, że jest w domu.
- Powinien w nim być, ale gdzieś go wywiało z samego ranka. Zaczynam coś podejrzewać. - zamyślił się półork i znów upił łyk wina.
- Niby co? - zapytałem zaciekawiony, zabierając mu butelkę.
- On i Lilijka... Widać gołym okiem, że coś się święci! - rzucił zaaferowany jak małe dziecko. Zapatrzyłem się w niego, zastanawiając się od kiedy został takim dobrym obserwatorem, ale nie chciało mi się myśleć na ten temat i wolałem sie napić, co też zrobiłem.
- Przyniosę więcej. - powiedział Rainamar i pospiesznie wyszedł z domu. Wrócił po dłuższej chwili, stawiając dwie pozostałe butelki na stole. Podszedł do mnie i znów zaczęliśmy się całować. Dokończyłem wino sam i odstawiłem pustą butelkę na podłogę.
- Jeszcze.- zamruczałem. Rainamar oderwał się od mojej szyi i spojrzał na mnie zabawnie.
- Jeszcze wina czy jeszcze pieszczot, he?
- Wina – zaśmiałem się, słysząc jego udawaną urazę. Bez pośpiechu otworzył następną butelkę i napił się.
- Dobre. - pochwalił.
- Mówiłem ci, że skoro ja wybierałem... - zacząłem, mrugając szybko, bo obraz powoli zaczynał się rozmywać przed moimi oczami. - ... to musi być dobre!
- W rzeczy samej. - zgodził się.
Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem, bezceremonialnie wpychając język do jego ust. Zamruczał, przyciągając mnie bliżej.
- Jesteś słodki.
- To przez wino – odrzekł, patrząc na mnie spod wpół przymkniętych powiek. Odwróciłem się, zabierając mu butelkę i napiłem się. Winiak był cholernie dobry, mocny, słodki i cudownie wirował w mojej głowie. To uczucie mieszało się z pocałunkami Rainamara. Na mojej twarzy, szyi, wszędzie, gdzie mógł dosięgnąć.
- Masz, pij, kapitanie – podałem mu butelkę, którą on szybko opróżnił. Została jeszcze jedna. Obaj spojrzeliśmy na nią a potem na siebie nawzajem. Miałem obawy, że jeśli wypiję jeszcze więcej alkoholu najpewniej zasnę, a nie miałem takiego zamiaru. Na pewno nie w najbliższej przyszłości...
Rainamar zabrał butelkę i podał mi ją bez słowa. Wziąłem ją i już miałem zapytać, o co mu chodzi, kiedy straciłem kontakt z ziemią. Objąłem go mocno za szyję, obawiając się, że obaj wylądujemy na podłodze.
- I co teraz? - zapytał z szelmowskim uśmieszkiem i pocałował mnie.
- Zdam się na twoją inwencję – zaśmiałem się.
Zaniósł mnie do sypialni i dosłownie rzucił na łóżko, jakbym prawie nic nie warzył.
- Do cholery, gdybym był kobietą, nie zrobiłbyś tego. – powiedziałem, próbując usiąść.
- Założymy się? – zapytał w pośpiechu rozpinając swoją koszulę.
Bez zbędnych komentarzy pozbyłem się ubrania i czekałem cierpliwie na niego. Wino szumiało mi w głowie, wprawiając mnie w zadziwiająco dobry nastrój. Rainamar bez ostrzeżenia usiadł na łóżku i mocno mnie pocałował.
- Nie pamiętam kiedy ostatni raz się kochaliśmy – wyszeptał, próbując złapać oddech. Uśmiechnąłem się tylko, oblizując jego usta.
- Jesteś słodki.
Nic nie odpowiedział. Pchnął mnie lekko na łóżko. Otworzył tylko ostatnią butelkę wina i bezceremonialnie wylał sporą ilość na mnie. Miałem ochotę zaprotestować, gdyż wino kosztowało niemało, ale tego nie zrobiłem. Rainamar pochylił się nade mną i zaczął zlizywać wino z mojego ciała.
- Ale masz pomysły – powiedziałem. Zamruczał w odpowiedzi. Niewiele myśląc szarpnąłem go za włosy, zmuszając do tego, żeby się podniósł. Jego usta smakowały jak wino.
- Zrób to, Casius – jego głos drżał. – Weź mnie. Wiem, że chcesz.
- Na Stwórcę, tak. – przyznałem.
Nie mogłem oderwać wzroku od jego bursztynowych oczu. Uśmiechał się, ale poczułem, jak cały zesztywniał, kiedy w niego wszedłem. Jego palce zacisnęły się mocniej na moich ramionach.
- Rozluźnij się, Rainamar. To nie jest nasz pierwszy raz. – zażartowałem, całując go w policzek.
Wracając do pierwszego seksu – nie należę do osób, które będą wspominać to przez całe życie. Mój brak doświadczenia i niewytłumaczalny strach sprawiły, że w moich oczach wyglądało to jak katastrofa. Rainamar twierdził zupełnie coś innego, ale nie wnikałem w to.
- Casii – mój narzeczony wyszeptał cicho, gładząc mnie po policzku.
- Rhain – wymruczałem i zacząłem się poruszać. Bardzo wolno, dając mu czas. On jednak wydawał się być zniecierpliwiony. Zaplótł nogi wokół mojej talii i przycisnął mnie do siebie. Jego oddech przyspieszył, a on zacisnął zęby, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek odgłosy. Wplótł palce w moje włosy i pocałował mnie mocno. Poczułem jego zęby na swoich ustach, ale w podnieceniu nie czułem żadnego bólu.
- Pieprz mnie, Casius, nie wstrzymuj się. – powiedział, starając się wypchnąć biodra ku górze. W odpowiedzi przycisnąłem go mocniej do łóżka i przyspieszyłem.
- No dalej, kapitanie – mówiłem w przerwach, całując go po szyi. – powiedz mi, czego chcesz.
- Chcę żebyś… ach.. mnie pieprzył, myśliwy. – prawie wykrzyczał te słowa. – Szybciej… Chcę ciebie, nawet… nie wiesz jak bardzo…
Łóżko skrzypiało, jakby miało zaraz się rozlecieć, co zaczęło mnie niepokoić. Rzadko zdarzało mi się stracić panowanie nad sobą w taki sposób. Pieprzyłem go – bardzo dosłownie – a on jęczał jak żołnierska dziwka, nie jak kapitan Imperium. Było w tym więcej fizyczności i chęci rozładowania napięcia niż czułości i uczucia. Zapamiętałem, żeby mu to potem wynagrodzić…
- Casius! – Rainamar wygiął się w łuk, szarpiąc mnie mocno za włosy.
Byłem zmęczony i nie miałem zamiaru się ruszyć. Sądząc po braku reakcji ze strony Rainamara, zapewne było podobnie. Już dawno nie uprawialiśmy seksu w ten sposób. Nigdy nie byłem przesadnie uczuciowy, ale taki rodzaj seksu mało mi odpowiadał.
Westchnąłem głośno, odgarniając włosy z twarzy. Rainamar wzmocnił swój uścisk i pocałował w policzek.
- Tyłek mnie boli – powiedział bezceremonialnie.
Uniosłem się na łokciach, żeby spojrzeć na niego.
- Poniosło mnie. – rzuciłem, zaraz żałując swojego chwilowego zapamiętania.
- Chyba nie będziesz mnie przepraszać za tak dobry seks. – odparł, uśmiechając się paskudnie.
- Dobry seks, powiadasz? – odparłem. – Chcę to dostać na piśmie.
- Lubię cię takiego, kiedy bierzesz to, czego pragniesz. Pożądanie płonie w twoich oczach.
- Nienawidzę tracić nad sobą panowania, Rainamar. Czuję się słaby. – przyznałem, patrząc na niego.
- Określiłbym cię wieloma słowami, ale słabym nigdy. – zaprotestował i przyciągnął mnie do siebie. Jego pocałunek tym razem był czuły. Uśmiechnąłem się mimo woli. Przekręcił się na bok, a ja wylądowałem na plecach. – Jesteś piękny – wyszeptał, gładząc mój policzek.
- Przestań – przerwałem mu, czując się nagle mało komfortowo, gdy na mnie patrzał. Blizny. Mimowolnie dotknąłem prawego policzka.
- Nie, to ty przestań. – odrzekł z powagą. – Kocham cię. Ciebie całego.
- Ja cię kocham bardziej.
- To niemożliwe. – zaśmiał się lekko, pocierając swój nos o mój.
Ten beznadziejnie czuły gest rozbawił mnie.
- Co by pomyśleli twoi żołnierze, kapitanie.
- Zazdrościliby mi. – wymruczał.

***


Obudziłem się rano z dziwnym uczuciem. Pokój zdawał się lekko wirować wokół mnie.
- Eee... cz.. czyje to? - zapytałem ledwie wymawiając poprawnie słowa i podniosłem z podłogi coś na kształt spodni.
- Przymierz, to się dowiesz – odparł Rainamar, nie mając zamiaru wstać z łóżka.
- Boli mnie głowa. - jęknąłem, dotykając mojej biednej głowy. Rozbolał mnie też lewy policzek, co dodatkowo psuło mi nastrój. - Z tym całym seksem jest taki bałagan!
- Casius, wracaj do łóżka. Chce mi się spać.
- Ja ci nie zabraniam. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, starając się podnieść. Nic z tego. - Nie będę więcej pił. Nie będę! - przyrzekłem sobie, słysząc jego tłumiony śmiech.
- Mówię ci, chodź spać.
- Jest ranek, Rainamar! Idę się wykąpać. - zarządziłem, raz jeszcze próbując wstać. Tym razem przytrzymałem się krzesła i ta trudna sztuka udała mi się.
- Pójdę z tobą! - powiedział mój narzeczony, ciesząc się z niewiadomego powodu.
- Nie! Zostań tutaj. Chciałeś spać, jak dobrze pamiętam.
- Ale Casii...
- Do cholery, nie boli cię tyłek, półorku? Stwórco, moja głowa! - rozbolała mnie bardziej od własnego krzyku. Przekląłem się w myślach chyba z dziesięć razy.
- Zadziwiające, dlaczego boli cię głowa po seksie, a nie przed. - burknął pod nosem, odwracając się do mnie plecami. Nareszcie będę miał święty spokój!
Po długiej kąpieli ubrałem się w to, co wydawało mi się czyste albo mniej brudne i udałem się do kuchni, żeby zrobić sobie coś do jedzenia. Stwierdziłem jednak, że nie chce mi się nic robić i usiadłem przy stole, próbując nie zasnąć. Nie za długo potem usłyszałem skrzypienie drzwi i czyjeś kroki. Widziałem, jak czarownik rozejrzał się po izbie, a potem zajrzał do kuchni.
- Oto kolejny dowód na to, że nie ma brzydkich ludzi, tylko czasem brak wina. - zaśmiał się Leith Daire, wskazując na opróżnione dwie butelki. Trzecia została w sypialni, czego on nie wiedział. Siedziałem przy stole i walczyłem ze sobą o utrzymanie w miarę trzeźwego wyrazu twarzy. Rainamar z kolei wyszedł z sypialni, zupełnie nie przejmując się czarownikiem. Dodam tylko, że zapewne zamierzał sie wykąpać i nie widział powodów dla których znów ma się ubierać.
- O Stwórco najdroższy! - wykrzyknął czarownik, odwracając się momentalnie. Nigdy bym nie przypuszczał, że zareaguje w ten sposób. - Nie masz wstydu, kapitanie! - powiedział zaraz, jakby wracając do siebie.
- Nie mam nic, czego byś nie widział. - półork zbył go i zniknął za drzwiami drugiej izby.
- Za późno! Już mam pewne obrazy w głowie – rzucił z ironią Leith, patrząc na mnie znacząco. Zmrużyłem oczy.
- Co masz na myśli?
- Nic, nic! - odparł bardzo niewinnym tonem, którym maskował jakąś nad wyraz zboczoną uwagę, jednak nie zdecydował się wypowiedzieć jej na głos. Jego uśmieszek mówił jednak sam za siebie.
- O co znowu chodzi? - zapytałem, próbując doprowadzić do ładu swoje niesforne włosy. Niestety, sprawiłem tylko, że zaplątały się jeszcze bardziej. Westchnąłem głośno, dając za wygraną.
- Och, czy musisz być taki podejrzliwy? - lamentował Daire, siadając naprzeciwko mnie. - Może herbaty? - zapytał ojcowskim tonem. Rzuciłem mu pełne pytań spojrzenie.
- Z chęcią. - odparłem i nagle przypomniało mi się coś, co powiedział Rainamar. Lilia i czarownik? Leith i mała Lilijka. Może rzeczywiście te rewelacje były prawdą.
Czarownik zajął się przygotowaniem herbaty i milczał, co było bardzo dziwne w jego przypadku. Obserwowałem go, mocno starając się, żeby nie zasnąć. Jednak to wino było mocniejsze niż się spodziewałem. Zawsze miałem słabą głowę, jeżeli chodziło o alkohol.
Leith skończył przygotowywać herbatę i postawił ją na stole, przede mną. Wpatrywałem się w gliniany kubek przez dłuższą chwilę, próbując zebrać myśli. Chciałem zapytać go o to, gdzie wczoraj był i czy był z Lilią. Nie wierzyłem, że powie mi prawdę, ale zawsze warto było spróbować.
- Znów grałeś w karty z myśliwymi. - zapytałem, zanim zdążyłem się zastanowić. Leith znów usiadł przy stole, milcząc przez chwilę.
- Muszę przyznać, że tak.
- Próbowali sie odegrać? Byłeś w karczmie całą noc?
- Nie. - odparł krótko Leith, a moje podejrzenia nasiliły się jeszcze bardziej. Rzadko kiedy byłem tak zaciekawiony jak teraz. Nie miałem jednak zamiaru go wypytywać.
Rainamar skończył się myć i uraczył nas swoją obecnością. Tym razem zdecydował się założyć przynajmniej spodnie. Leith uśmiechnął się złośliwie, obserwując go.
- Gdzieś ty był całą noc, ludzki czarowniku? - zapytał bezceremonialnie. Zauważyłem, że trzyma w ręku grzebień. Pochylił sie nade mną i pocałował mnie lekko w policzek, po czym zaczął czesać moje włosy.
- Ciekawski. - odrzekł z ironią w głosie Leith, odchylając się lekko do tyłu. - Jestem wolną duszą! Przyciąga mnie nocna przygoda.
- Chyba czarownicy – szaleńcy. – mruknął pod nosem mój narzeczony. Zaśmiałem się cicho i napiłem sie herbaty. Była jeszcze bardzo gorąca.
- Sympatyczny to ty nie jesteś, kapitanie – narzekał Leith, bawiąc się guzikiem od swojego haftowanego płaszczyka.
- Nie płacą mi za bycie miłym. - odparł spokojnie półork, zupełnie nie przejmując się komentarzami maga. - Jednak mam silne podejrzenia co do tego, gdzie mogłeś sie włóczyć – dodał, wymachując grzebieniem. Zacząłem się obawiać, że przez nieuwagę uderzy mnie nim w głowę.
- Doprawdy? - zapytał z zaciekawieniem zmieszanym z sarkazmem Leith.
- Lilia.
Leith przez krótką chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz powrócił do swojego zwyczajowego nastroju i uśmiechnął się lekceważąco.
- Nie jesteś dobrym łucznikiem. Nie trafiłeś, kapitanie.
- W cholerę z tym, dobrze wiem, że trafiłem w sedno! - zawołał Rainamar. Zabawne, brzmiał jak dzieciak kłócący się ze swoim rodzicem.
- Jestem kulturalnym i taktownym mężczyzną w stosunku do kobiet. - odrzekł spokojnie Leith, uśmiechając się ukradkiem. Zastanawiało mnie, czy jest coś, co potrafi go zdenerwować.
- Jakoś w to wątpię. - mój narzeczony nie wydawał się być przekonany.

***


- Czuję w powietrzu dobrą zabawę. – rzekł Leith, szykując swoją klacz. Obserwowałem jego poczynania z rozbawieniem, oparty o ścianę. Byłem zwyczajnie zmęczony i jedyne o czym marzyłem to dobry sen. Przymknąłem oczy, ale mimo wszystko starałem się zachować jasność umysłu.
- To tylko festyn. – odparłem.
- Tylko, tylko! Może dla ciebie! Uwielbiam tą porę roku! Piękne słońce, kobiety zrzucają niepotrzebne części garderoby, odsłaniając nieco ciała. Wtedy mężczyzna czuje, że żyje! Bez urazy, chłopaku. – Daire zaśmiał się paskudnie, klepiąc swoją klacz po boku. Koń podrzucił głową na znak protestu. – Swoją drogą, cieszę się, że między wami jest już dobrze. – dodał, zwracając się do mnie.
- Nie tak bardzo jak ja. – uśmiechnąłem się krzywo. - Byłem wczoraj u Darramona Faitha. Uparty osioł nie chce mi przydzielić nowego zlecenia. Przecież czuję się już dobrze, a rana się zagoiła. Kazał mi przyjechać za dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie bezczynności to jeszcze nie koniec świata. – mędrkował czarownik i usiadł ciężko na starym zydlu, który ledwie stał.
- Lilia pojawi się na festynie?
- Oh, na pewno! – rzekł Leith, jednak nie patrzył mi w oczy.
- Coś jest między wami? – zapytałem spokojnie. Daire długo nie odpowiadał, tylko spoglądał przed siebie w zamyśleniu. Kiedy już dałem za wygraną, myśląc, że nic z niego nie wyciągnę, wyszeptał ledwie słyszalnie:
- Nie wiem.
- Cóż, to nie jest takie trudne…
- Nie wiem, Casius. Po prostu czuję się inaczej… dziwnie… Nie sądzę, żeby to była miłość, ale zależy mi na niej.
- Rozumiem.
- Czyżby?
- Przestań, Leith. Im więcej będziesz się nad tym zastanawiać, tym więcej problemów sobie uroisz. Oboje jesteście dorosłymi ludźmi i wiecie, co robicie.
- Mam taką nadzieję… - westchnął czarownik.

***


Festyn z okazji końca wiosny jak zwykle był doskonałą okazją do zaprezentowania swych towarów przez różnych kupców czy rzemieślników. Jako dziecko lubiłem ten okres. To było jak kawałek nieznanego świata, który można było podziwiać w tej zapomnianej przez wszystkich mieścinie. Kolorowe ozdoby, piękne hafty, najprzedniejsza broń i przeróżne akcesoria. Leith zjawił się z nami tylko po to, by podążyć gdzieś wraz z Lilią. Szybko zniknęli nam z oczu. Niedługo potem Rainamar zadeklarował, że koniecznie musi coś zobaczyć i zniknął w tłumie, pozostawiając mi samotną wędrówkę wśród straganów i natrętnych kupców.
Oglądałem właśnie wyroby kowala, kiedy do straganu podeszło kilku mężczyzn. Nie zwróciło to mojej uwagi, póki nie usłyszałem ich rozmowy…
- Widzisz tego z brązowymi lokami? – tuż za mną zabrzmiał czyjś zduszony głos.
- Tak, to myśliwy Seanán. – odparł jego towarzysz z wyraźną ciekawością w głosie. – Zabił ghula za miastem! – dodał z entuzjazmem.
- Nie ma co się podniecać, brachu! To łowca, zabijanie ma we krwi.
- Dziwi mnie, że nie wyrósł z niego gorszy skurwysyn, po tym, jak go ojciec wytrenował. – wtrącił trzeci głos.
- Gadasz bez sensu! Toż to wypisz, wymaluj Liam! Ma szaleństwo w oczach, jak ojciec! – odparł ponuro pierwszy z nich. – Z tą blizną na twarzy wygląda jak demon.
Zaśmiałem się w duchu. Nigdy nie sądziłem, że jest ze mną aż tak źle. Dziwne, że moja osoba była dobrym tematem do plotek…
- On przypadkiem nie żyje z którymś z naszych kapitanów? – oświeciło nagle trzeciego.
Ciekawe…
- Ano przypadkiem tak.
- To przeciw wszelkim prawom Stwórcy. Ludzie mówią o tym po kątach, ale nikt głośno nie powie, bo się strachają tego półorka, Ashghana! – rzekł z obrzydzeniem drugi głos.
- Wystarczająco ohydne jest to, że dwóch mężczyzn ze sobą… nawet nie wiem, jak to nazwać! – oburzył się trzeci.
- I co? Rainamarowi przypadł do gustu mój miecz, Casius? – zapytał na głos kowal Kessel, wychylając się znad swojego straganu.
- Oczywiście! – odrzekłem, słysząc za sobą stęknięcia.
- Panowie też po zamówienie? – zapytał kowal, zwracając się do trzech plotkarzy. Ja również się odwróciłem. Było to dwóch znanych mi mieszczan i jeden ze szlachciców.
- Podziwiamy wyroby! – odpowiedział najodważniejszy z nich, rzucając mi strachliwe spojrzenie. Oparłem się jedną ręką o blat stolika, a drugą zacisnąłem na rękojeści swojego sztyletu.
- Radziłbym stąd iść. – powiedziałem, uśmiechając się przy tym. – Nie wiadomo, kiedy szaleniec żartuje. – ostrzegłem ich.
Twarze całej trójki nagle pobladły jak kreda. Wymamrotali nieskładnie jakieś pożegnanie i odeszli szybkim krokiem w kierunku karczmy. Kessel śmiał się na głos.
- Ciemnota. – skwitował to jednym słowem i powrócił do polerowania swoich ostrzy.
- Casius! – usłyszałem głos mojego narzeczonego. Czyżby naprawdę ludzie bali się go aż tak, że nie byli w stanie powiedzieć mi wprost, co myślą o naszym związku. Z drugiej strony, doskonale wiedziałem, co o nas mówili…
- Rainamar, gdzieś ty był?
- Niedaleko… Panowie nie wyglądali na zadowolonych. – powiedział, przypominając o trzech plotkarzach.
- Chyba się mnie przestraszyli. – przyznałem z lekkim rozbawieniem. Rainamar rzucił mi złośliwy uśmieszek w odpowiedzi.
- Rainamar! – kowal Kessel oderwał się od swojej roboty. – Jak się sprawuje twój nowy miecz?
- Doskonale, jak wszystko spod twojej ręki.
- Wszyscy tak mówią, bo jestem jedynym kowalem w mieście! – zawołał donośnym głosem mężczyzna.
- Nie da się ukryć. – odrzekł z rozbawieniem mój narzeczony.
- Król na łożu śmierci, a regentka już zdążyła zmienić kilka dekretów. Zastanawiające… słyszałem, że to silna kobieta. – zaczął Kessel.
- Mając Gartha za ojca musiała się taka stać. – odparł Rainamar. – Ona chce tworzyć państwo dla wszystkich. Ciekawe, czy jej się uda. Ma ambitne plany i wie, jak chce je wykonać. Jednak zbyt wielu ludzi życzy jej źle.
- Generał Philip. – zauważył ponuro Kessel. – Dziwny człowiek. Kiedyś był tu na jakiejś wizytacji. Wzrok miał taki, że mógł nim zabijać! Ale, ale! Obiło mi się o uszy, że ślub twojej siostry niedługo! – ucieszył się z niewiadomego powodu kowal.
- Zgadza się. – Rainamar przytaknął, rzucając mi krótkie spojrzenie. Nie miałem pojęcia o co mu może chodzić.
- A jak się miewa dziecko?
- Bardzo dobrze. Jest zdrowa, to się liczy.
- A owszem, owszem! Sam jestem szczęśliwym ojcem jedynej córy i pięciu chłopa, więc doceniam kobiety, oj doceniam! – powiedział Kessel.
- Czas na nas. – stwierdziłem.
- Nie zapomnijcie wpaść na piwo! – zdążył zawołać za nami Kessel.
Obaj szliśmy wzdłuż rynku, omijając przechodniów i rozglądając się bez celu po straganach. Rainamar od czasu do czasu rzucał jakieś nowe wiadomości, dotyczące głównie sytuacji politycznej albo jakiegoś tam szkolenia nowych rekrutów. Po prawdzie mało mnie to obchodziło, ale starałem się wyglądać na zainteresowanego, bo uwielbiałem to, jak jego oczy błyszczały, kiedy się czymś ekscytował. O, Stwórco, chyba się starzeję…
- Hej, ostrouchy, skąd wytrzasnąłeś ten miecz? – zawołał jeden z kupców. Rainamar spojrzał na mnie pytająco. Obaj odwróciliśmy się.
- Do mnie mówisz, człowieku? – zapytał mój narzeczony.
- Do ciebie, do ciebie.
- Radziłbym się najpierw upewnić, do kogo się zwracasz. – warknął, szczerząc zęby. – Ostrouchymi możesz nazywać elfy, nie mnie.
- Wybacz, sir. Zdawało mi się, że jesteś czarnym elfem.
- Coś podobnego. – Rainamar skrzywił się, jak gdyby usłyszał najgorsze przekleństwo świata.
- Nie mów, panie, że nie odróżniasz półorka od czarnego elfa! – wtrąciłem z nieukrywanym rozbawieniem.
Kupiec wytrzeszczył na nas oczy. Natychmiast jednak się zreflektował.
- Panowie wybaczą! Nie za często widuję obce rasy. Jestem z Maravilu, a tam nie jest jak w Imperium. Zainteresowało mnie jednak ostrze, które jest w twoim posiadaniu, sir. – odparł, zwracając się do Rainamara. Mogę zapytać, kto jest rzemieślnikiem?
- Ano to żadna tajemnica. – odrzekł mój narzeczony. – To dzieło kowala Kessela.
- Mogłem się domyślić! – zachwycał się kupiec. – Półork, powiadasz? – dodał, rzucając mi przelotne spojrzenie. – Zapamiętam sobie.
- Dziwny facet… - Rainamar zwrócił się do mnie, po tym jak kupiec znalazł się poza zasięgiem słuchu. – Coś mi się widzi, że nie chodziło mu o miecz.
- Masz paranoję. – burknąłem pod nosem.
- Trudno jej nie mieć. – westchnął półork, spoglądając w niebo.
- Widziałeś może po drodze Leitha albo Lilię? – zapytałem, przerywając kolejny z jego politycznych wywodów. Zamilkł na chwilę, jakby starając sobie coś przypomnieć.
- Nie. – pokręcił przecząco głową. – Daire mówił ci już, że uważa, iż najwyższa pora się zbierać i ruszyć za tymi jego skarbami?
- Ostatnio rozmawiałem z nim tylko o moim wypadku. Ciągle coś skrobie do jakiegoś przyjaciela.
- Przyjaciela… - zaśmiał się półork, rzucając mi znaczące spojrzenie. – Wiesz, co mi przyszło na myśl?
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć. Nie podoba mi się ten uśmieszek. – odparłem ostrożnie.
- Nie krzyw się tak, tylko posłuchaj. Wydaje mi się, że powinniśmy potrenować razem. Bez urazy, kochany, ale twoja walka mieczem nie jest na zbyt wysokim poziomie.
- Zgadza się, ale to nigdy nie było moim priorytetem. – broniłem się, starając się nie zachęcać go do tego planu.
- Cóż, pora to zmienić.
- To nie jest dobry pomysł.
- Wręcz przeciwnie! – zawołał, nagle zatrzymując się. – Przez twój wypadek nieustannie się o ciebie martwię. Nic nie mów, Casius, dobrze wiem, że to nie mądre, ale nic na to nie poradzę.
- Wiem, że przegrałem tą bitwę, zanim się zaczęła. – powiedziałem, od razu żałując swojej szybkiej kapitulacji.
- Znakomicie! – ucieszył się mój narzeczony i pocałował mnie szybko, po czym ruszył przed siebie, zostawiając mnie z tyłu.
- To jest ponad moje siły! – stwierdziłem. Kilku ludzi rzuciło mi ostrożne spojrzenie. Nagle zorientowałem się, że mówię do siebie.

***


Poranek był jasny i ciepły. Rainamar na moje nieszczęście postanowił spełnić swoją wczorajszą groźbę. Żyć mis się odechciewało na samą myśl o jakimkolwiek treningu z wykorzystaniem miecza. Mój narzeczony wydawał się jednak podekscytowany jak małe dziecko. Jaka szkoda, że nie podzielałem jego entuzjazmu...
- Już nie chcę – powiedziałem, nawet nie próbując wstać z trawy, na której leżałem już dobrych parę minut. Rainamar wymachiwał mieczem, popisując się przy tym bezwstydnie. Przykryłem twarz dłońmi i jęknąłem. - Kurwa, starzeję się!
- Nie narzekaj, tylko wstawaj! Jestem cztery lata starszy od ciebie! - rzucił zniecierpliwiony półork i wbił miecz w ziemię. Nachylił się nade mną i wyciągnął rękę. - Wstawaj!
- Nie – marudziłem dalej, odpychając jego dłoń – Wolałbym cię przelecieć.
- Aha, na trening nie masz siły, ale na seks zawsze się znajdzie? - zapytał mój narzeczony z przekorą. - Wstawaj! Jeszcze co najmniej jedna rundka! Wyszedłeś z wprawy!
- Kto to mówi! Przeginasz, Rainamar! Powiedziałem ci, że nie dam rady!
- Nie, nie, Casii! Powiedziałeś, że nie chce ci się. To jest różnica. Wstawaj!
- Zmuś mnie! - odparłem, przekręcając sie na bok – Jestem zmęczony.
- Może jesteś w ciąży – zażartował mój narzeczony, klękając obok mnie. Spojrzałem na niego, jak na wariata.
- Zejdź mi z oczu.
- Casius, przestań się nad sobą użalać – powiedział Rainamar, głaszcząc mnie po udzie. - Jedna rundka.
W odpowiedzi przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem. Uśmiechnął się szeroko, ale pokręcił przecząco głową.
- Seks potem – rzucił stanowczo.
- Chcesz mnie zmęczyć? Powiedziałem ci, że dłużej już nie mogę! Utnę sobie rękę przez nieuwagę! Jak chcesz, możemy zapolować? - zaproponowałem. Zastanawiał się przez chwilę, ale skrzywił się z niechęcią.
- Nie. Wracamy do miecza.
- Stwórco, jakiś ty uparty!
- To akurat dobra cecha! - oznajmił mi, szczerząc się szeroko. W końcu się wstałem i poszukałem miecza. Leżał w trawie i wypoczywał w najlepsze, odbijając na swej powierzchni jasne promienie słońca. Podniosłem broń i odwróciłem się. Rainamar stał kilka kroków dalej, ściskając rękojeść swojego miecza i mierząc mnie wzrokiem. W takich momentach nie lubiłem jego spojrzenia. Było zimne i obce, oceniające.
- Atakuj – powiedział spokojnie, przybierając obronną postawę. Uniosłem miecz nad głową i ruszyłem. Stal uderzyła w stal. Odbiłem się od jego miecza i zrobiłem zgrabny piruet. Zablokował mój cios z niemałym trudem. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem pomieszanym z zadowoleniem.
- Świetnie! - rzucił mój narzeczony, uśmiechając się.
- Czyli już wystarczy? - zapytałem, licząc na to, że Rainamar zaniecha swoich starań uczynienia mnie mistrzem miecza. Zastanowił się przez chwilę po czym pokiwał głową.
- No dobrze. - zgodził się.
- Leitha nie ma już od wczorajszego wieczora. Zastanawiam się, czy nie zrobił sobie krzywdy. - powiedziałem w końcu, patrząc na gościniec, prowadzący do Aeral. Rainamar uśmiechnął się zadziornie i machnął ręką, jakby odpędzając natrętnego owada.
- Może znalazł amatorkę swoich wdzięków?
- Nie żartuj! Dobrze wiesz, że jest nieuważny jak małe dziecko.
- Albo chce być tak postrzegany. - odparł mój narzeczony. - Chodź, Casius, trzeba coś zjeść.
- Idę, już idę. - wymamrotałem pod nosem, wpatrując się w trawę pode mną i podążyłem za nim. Chwilę później uderzyłem w Rainamara, który z niewiadomych powodów zatrzymał się.
- Kochany?
- Spójrz – powiedział, odwracając sie do mnie. Otóż moim oczom ukazał się sielankowy obrazek. Leith spacerował z Lilią pod rękę, pokazując jej coś na niebie. Ona cała promieniała radością. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Co dziwne, ubrana była w sukienkę, co w jej przypadku było rzadkością. Wpatrywałem się w tę scenę przez dobrą chwilę, zanim dotarło do mnie co tak naprawdę się dzieje.
- Stary podrywacz – rzucił z przekąsem Rainamar, krzyżując ręce. – Wiedziałem! Najpierw te tajemnicze nocne eskapady, potem festyn a teraz leśne spacerki. Wesoły ten jego romansik.
- Myślisz, że coś z tego będzie?
- Co ja mogę wiedzieć – zastanowił się – Jestem żołnierzem, nie znawcą ludzkiej duszy.
- Wcześniej nie przeszkadzało cię to wcale! Z resztą w naszym przypadku nie wydawało się, żebyś miał podobne wątpliwości – odrzekłem z ironią.
Zmrużył oczy.
- Wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę. Skąd miałem wiedzieć, czy czujesz do mnie coś więcej? Po prostu nie mogłem już wytrzymać. Za każdym razem, kiedy na ciebie patrzyłem... Cały czas o tobie myślałem.
- Brzmi to jak obsesja.
- Nie żartuj ze mnie. Dobrze wiesz, że orkowie inaczej pojmują partnerstwo niż ludzie. - powiedział bardzo poważnie. - Z początku to wszystko było dla mnie naturalne. Rodzice traktowali cię jak swoje własne dziecko. Ale później... Widzisz, ojciec właśnie dlatego kazał mi wyjechać do szkół, do stolicy.
- Nigdy nic nie powiedziałeś – przerwałem mu. Spojrzał na mnie i rzucił mi urwany uśmiech.
- Widzisz, to nie było dla mnie łatwe. Bałem się, że to jest nienaturalne.
Objąłem go w pasie i przytuliłem mocno. Odwzajemnił mi się, głaszcząc mnie po włosach. Przecież nie byliśmy obaj spokrewnieni. Faktem było, że Elena i Deris wychowywali mnie praktycznie od czwartego roku życia, kiedy to zmarła moja... matka? Kobieta Liama? Zbyt dużo niejasności w moim życiu. Zbyt wiele pytań.

***


- Casius! – Elena natychmiast znalazła się przy mnie. Ujęła moją twarz w swoje dłonie i zmusiła mnie, żebym się pochylił. – Synku! – powiedziała drżącym głosem.
- Wszystko już jest w porządku. Naprawdę! – zapewniłem ją.
- Nie wyglądało tak, kiedy ostatni raz cię widziałam! – zaprotestowała stanowczo.
- Miałem gorączkę. – tłumaczyłem się, choć sam nie wiedziałem dlaczego. – Nic mi nie jest.
- Wierzę, bo muszę. – odparła Elena, gładząc mnie po policzku. – Nigdy więcej nie rób nam czegoś takiego!
Uśmiechnąłem się tylko.
- Rainamar! – Elena zwróciła się do swego najmłodszego syna, który skrzywił się na sam dźwięk swojego imienia, wypowiadanego w tym tonie. – Przypominam ci, że miałeś porozmawiać ze swoim bratem!
- Tak, tak… - burknął mój narzeczony i wszedł do domu. Chcąc nie chcąc, podążyłem za nim. Elena została na zewnątrz, tłumacząc, że musi coś pilnego załatwić. Rainamar poszedł poszukać swojego brata, a ja udałem się do salonu, gdzie zastałem Derisa w niecodziennej sytuacji. Mianowicie próbował uspokoić swoją wnuczkę, która miała widocznie inne plany co do spędzenia popołudnia.
- Jestem na to za stary! – narzekał Ork, kołysząc dziecko.
- Dlaczego? Moim zdaniem świetnie sobie radzisz.
- Tak było ze trzydzieści lat temu! – lamentował dalej Deris Ashghan, wpatrując się w wielkie oczy swojej wnuczki. – Cóż, wygląda na to, że niedługo znów zostanę dziadkiem. – westchnął ciężko.
- Przyznam, to co zrobił Kanthar nie było zbyt fortunne.
- Nie, nie… Zrozumiałbym wiele, ale to dziecko ma ledwie siedemnaście lat! W głowie się nie mieści!
- Co na to sam zainteresowany?
- Wyobraź sobie, że musiałem zgodzić się z Eleną co do nieodpowiedzialności naszego najstarszego chłopaka.
- Czyli sprawa jest poważna. – uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Jak widać. – przyznał z niechęcią Deris. Widocznie do głowy przyszedł mu jakiś wspaniały plan, bo poprosił bym przypilnował na chwilę małej. Zgodziłem się, mimo iż nie miałem zielonego pojęcia, co się robi z tak małymi dziećmi. Deris obiecał wrócić jak najszybciej się da, jednak dobrze wiedziałem, że zwyczajnie zrzucił na mnie cały obowiązek opieki nad małą. Nie pozostało mi nic innego, jak się nią zająć…
Kołysałem maleństwo, próbując je uspokoić. Dziewczynka za nic nie chciała spać. Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczyma, jak uprzednio na dziadka.
- Jak sobie radzisz? – zapytał Rainamar podchodząc do mnie. Sam nie wiedziałem, kiedy wszedł do salonu.
- Chyba przestraszyła ją moja paskudna gęba. – powiedziałem z sarkazmem. Mój narzeczony skrzywił się słysząc te słowa.
- Rozmawialiśmy już o tym. – rzekł w końcu, obejmując mnie lekko. – Moja mała siostrzenica. – powiedział łagodnie do maleństwa. Dziecko wyciągnęło obie ręce, wydając z siebie odgłos zadowolenia.
- Lubi cię.
- Ciebie też, Casii. Sam widzisz, nie płacze. Wystarczy, ze Kanthar na nią spojrzy, a już zanosi się szlochem.
Zaśmiałem się .
- Dlaczego się jej nie dziwię…
- Potrafisz być wredny. – odparł Rainamar i pocałował mnie w policzek.
- Cóż za piękny obrazek rodzinny! – zawołał Kanthar, wchodząc do izby. Mała natychmiast go spostrzegła i zaczęła kwilić.
- Mówiłem! – rzucił rozbawiony Rainamar.
- Masz może chwilę czasu? – zapytał starszy półork, zwracając się do brata. Mój narzeczony spojrzał na mnie pytająco.
- Spróbuję ją ukołysać do snu. Będę na piętrze, gdybyś mnie szukał. – zapewniłem go i zabrałem dziecko na górę, zostawiając obu braci samych.
Sein, narzeczony Amiry, właśnie wychodził ze swojej pracowni, kiedy to otwierałem drzwi do pokoju małej. Spodziewałem się zastać w nim Amirę, lecz nigdzie jej nie było.
- Casius. – zagadną mnie ork, wchodząc do pomieszczenia za mną. Mała drgnęła na głos ojca. Oddałem mu dziecko, wdzięczny za to, że teraz to on się nią zajmie.
- Gdzie Amira? – zapytałem, siadając na fotelu, który stał obok okna. Ork zastanowił się przez chwilę.
- Całkiem wyleciało mi z głowy! – rzucił nagle – Miała wybrać się z Eleną do jednej z sąsiadek. Nie wiem po co. Kobiece sprawy. – dodał, chichocząc.
- Twoja narzeczona wspominała, że niedawno miałeś sprzeczkę z jej dziadkiem.
- Tak. – przyznał niechętnie. – Powiem ci wprost, Casius… On jest trochę dziwny. Uwielbia rządzić wszystkimi wokół, a jeśli coś nie idzie po jego myśli… bum! Cały system się rozpada!
- Doskonale wiem o czym mówisz. – odparłem bez entuzjazmu.
- Amira wciąż nie może zdecydować się nad imieniem dla małej. – Sein postanowił zmienić temat na bardziej optymistyczny. Dziewczynka zagruchała, zwracając na siebie uwagę ojca. – Jest do niej podobna. – stwierdził Ork.
Prawdę mówiąc, według mnie mała była podobna do niego, a on z kolei urodą nie grzeszył. Jak na razie jednak dziewczynka była słodka.
- Kanthar ma nie za ciekawą sytuację. – zauważył w końcu Sein.
- Sam jest sobie winien. – odparłem chłodno.
- To prawda – zgodził się Ork, kołysząc dziecko. – Nie chcę cię urazić, ale ostatnio w klanie głośno było o twoim narzeczonym.
- Doprawdy?
- Tak. Chodzi o jego awans. Zrobił wrażenie na wielu liczących się osobistościach. – rzekł Sein.
- He, założę się, że zastanawiają się, jak wydać za niego swoje córki.
Ork zaśmiał się głośno.
- Coś w tym stylu. Ale sam powiedz, Casius, on jest w końcu kapitanem Wschodnich Gmin Imperium.
- Kiedy człowiek dostaje dodatkowe odznaczenie i własny oddział jego wartość wzrasta niepomiernie. – westchnąłem, kręcąc głową. – On na to ciężko zapracował.
- Nie wątpię.. Ach, byłbym zapomniał! Stary Ork, Ewald Radbod, jeden z rady, napomknął coś, żebyś wpadł do niego. Ponoć ma spore zlecenie dla myśliwego i stwierdził, że nie będzie ludziom płacił za polowanie.
- Ale ja jestem człowiekiem. – odparłem z powątpiewaniem.
- Oni cię już traktują jak swojego. – zaśmiał się Sein. – Zgłoś się do niego. Nie mógł się nachwalić ciebie, po tym jak pokonałeś z zawodach strzelniczych jego synalka.
- To było dawno temu. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. – zastanowiłem się, próbując sobie przypomnieć owe zawody.
- Wiesz jak jest ze starcami – pamiętają lepiej wydarzenia z odległej przeszłości niż z wczorajszego dnia. – narzeczony Amiry tylko wzruszył ramionami.
- Pojadę do niego. – stwierdziłem. Dodatkowe zamówienie przyda mi się bez dwóch zdań.