Długa droga 3
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 27 2013 10:29:13


Rozdział 3,
o strażnikach i złodziejach

„Jeśli kto kradnie od ciebie z chciwości – obetnij jemu ręce, niech ich nie wyciąga po cudze mienie. Jeśli kto od ciebie kradnie z głodu – wypruj jemu brzuch, niech go do złego nie nęci.”

Kodeks prawny Zuranu


Podczas swego pobytu w Daleis Torquen na szczęście, poza wieloma wrogami, zarobił także kilku przyjaciół. Ned zwany Sknerą, barczysty karczmarz który nigdy słowem ani, brońcie bogowie, żadnym czynem, nie starał się zaprzeczyć obraźliwemu przezwisku, należał do owego wąskiego grona.
Gdy ciemną nocą pod tylnymi drzwiami do oberży stawił się Riffczyk wraz z dwoma towarzyszami, po chwilowym wybuchu zaskoczenia, Sknera szybko wpuścił ich wszystkich do środka.
- Zwariowałeś?! - syknął zirytowany mężczyzna, bezwiednie pocierając gładką łysinę na potylicy, jak to zwykł robić w chwilach zmieszania. - Cestia cię przecież zabije! - zauważył, patrząc na Torquena ostrzegawczo.
- Po pierwsze, tak, mnie też miło cię znów widzieć – odparł tamten wesoło. - Po drugie, domyślasz się chyba, że nie wracałbym tu gdybym nie miał ku temu dobrych powodów. Będę potrzebował twojej pomocy.
- Domyślam się – fuknął karczmarz wciąż rozeźlony. - Kiedyś stracisz swój przemądrzały łeb, przez te „dobre powody”. Dla ciebie „dobre powody” to pieniądze i dupy, nic cię więcej nie obchodzi!
- Owszem. Ale tym razem to naprawdę dużo pieniędzy – mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
Ten uśmiech był jego wielkim darem. Wyglądał szczerze, niefrasobliwie i niezwykle czarująco, i dzięki niemu Ned już po chwili biadolenia zmiękł. Zaproponował przyjacielowi oraz dwóm nieznajomym nocleg, a także ciepły posiłek i coś do przepłukania gardła. Nic za darmo ma się rozumieć, ale za to zapewnił im dyskrecję i swoim zwyczajem nie zadawał pytań, za to chętnie podzielił się wszystkim co sam wiedział.
Pojawiły się pierwsze plotki o walce na moście, ale na razie ubogie w szczegóły i w dużej mierze wyssane z palca, i raczej lękliwie szeptane po kątach, niż z dumą rozgłaszane nad dzbanem wina. Wyglądało na to, że straży z jakiś przyczyn zależało teraz na dyskrecji. Zapowiadało się też na to, że Cestia nie będzie z powodu śmierci dowódcy rezygnować ze swoich planów, podobno miała ważne spotkanie z pewnym nowo przybyłym do miasta, młodym szlachcicem. Oznaczało to, że wieczorem, prawdopodobnie także przez większość nocy (a znając słabość hrabiny do mężczyzn kto wie, czy nie do rana) jej komnata będzie pusta. Torquen niemal wyściskał barczystego karczmarza z radości.
O tak, Sknera był prawdziwą kopalnią informacji i na całe szczęście, tym razem tylko tych dobrych.
Najemnik długo jeszcze rozmawiał z przyjacielem w niewielkim magazynie pod podłogą, gdzie ten ich umieścił. Ned opowiadał jak to wszystko po staremu, Torquen o tym, jak to wszystko się zmienia. Siedzieli tak do późna, jeszcze długo po tym, jak towarzysze Riffczyka przez jakiś czas biorący milczący udział w rozmowie, udali się na spoczynek.
W końcu, już prawie o świcie, zmęczony lecz całkiem zadowolony mężczyzna ułożył się na posłaniu obok śpiącego już Sarisa. Chociaż daleko było mu do spokoju, to początkowa panika związana z powrotem do miasta i niefortunnym spotkaniem z Ernisem zaczęła ustępować, a plan w jego głowie zaczął nabierać coraz bardziej wyraźnych kształtów.
Całkiem możliwe, że mimo wszystko uda mu się przejść przez to bagno suchą stopą. W końcu jak wielu jego znajomych uporczywie powtarzało, miał znaczenie więcej szczęścia niż przeciętny śmiertelnik. W końcu, chociaż z uporem maniaka pakował się w najgłupsze kłopoty to jakimś cudem zawsze lądował na cztery łapy – czemu więc tym razem miałoby być inaczej? Chwytając się tej myśli zapadł w głęboki, pozbawiony marzeń sen.
*
Saris zamruczał cicho budząc się powoli. Czuł silne ramię oplatające go w talii i czyjś gorący, spokojny oddech muskający szyję. Nie spał w niczyich ramionach od bardzo dawna. Chyba od śmierci Araena, a to już parę dobrych lat. Brakowało mu tego. Było bezpiecznie, ciepło i... miło. Już miał ułożyć się wygodniej, gdy otumaniony snem umysł zaczął z wolna pracować i łączyć fakty w całość. Skoro Araen nie żyje, to kto w takim razie mógł spać u jego boku? Przecież z nikim się nie wiązał od tamtego czasu, a jedyni ludzie, którzy mu ostatnio towarzyszyli to Anuril i...
Gwałtownie otworzył oczy. Tak jak się obawiał, Torquen z rozanieloną miną wtulał się w niego niczym w poduszkę. Dreikhennen miał ochotę przyłożyć mu z pięści, ale szybko doszedł do wniosku, że gdyby najemnik obudził się w takiej pozycji, zyskałby tylko więcej materiału do swoich głupich przytyków. Tak więc mężczyzna ostrożnie, aby nie zaburzyć odpoczynku towarzysza, wyswobodził się z jego objęć i usiadł na posłaniu.
Wczoraj nie zdążył się przyjrzeć dokładnie pomieszczeniu, w którym ulokował ich karczmarz. Okazało się, że jest to coś w rodzaju magazynu, pozbawione okien pomieszczenie wypełnione było skrzyniami różnej wielkości, na jednej z nich płonął niewielki kaganek, rozrzucając po pokoju mdłe światło. Pod ścianami stojaki dźwigały przykurzone butelki, prawdopodobnie drogie trunki trzymane dla specjalnych gości.
Posłania całej ich trójki mieściły się w rogu, otoczone zewsząd różnorakimi pakunkami. Gdy Saris się zza nich wychylił, dostrzegł na przeciwległej ścianie pomieszczenia uchylone drzwi. Przez wąską szparę do zacienionego wnętrza wdzierało się migotliwe światło. Wojownik obrzucił spojrzeniem śpiących towarzyszy, po czym stwierdzając, że im dłużej śpią, tym mniej się z nimi musi użerać, postanowił zostawić ich w spokoju i ruszył w stronę drugiego pomieszczenia.
- Och, już wstałeś – zauważył oberżysta, gdy Saris dyskretnie zajrzał do środka. - Dobrze się spało?
- Spałbym lepiej, gdybyś umieścił nas w pokoju, zamiast w piwniczce jak worek ziemniaków – odfuknął wojownik niezbyt uprzejmie, nieufnie rozglądając się wokół. To musiała być spiżarnia, z niskiego sufitu zwieszały się naręcza suszonych owoców, warzyw, grzybów i kawałki mięsa. Na licznych półkach rozstawiono kosze ze świeżymi produktami, bukłaki i butelki różnej wielkości i kształtów, pod ścianami piętrzyły się skrzynie i konopiane worki. Karczmarz siedział przy niewielkim biurku pośrodku, kilka świec oświetlało spoczywające na blacie dokumenty, a w rogu stała misternie rzeźbiona skrzyneczka, której uchylone wieko ukazywało błyszczącą zawartość. Wyglądało na to, że liczył pieniądze.
- Przykro mi, ale wszystkie pokoje są zajęte. Zresztą z tego co zrozumiałem, nie przybyliście do Daleis w celach rekreacyjnych, więc wolę, aby jak najmniej ludzi was u mnie widziało. Jeśli narobicie kłopotów, a skoro jest z wami Torquen to obawiam się, że nie ma innej możliwości, to strażnicy mogliby o was rozpytywać. A straż zadająca pytania to nie jest coś, co moi klienci sobie cenią.
- Więc dlaczego od razu nas nie wyrzuciłeś? - Saris zmarszczył brwi i wszedł odrobinę głębiej do pokoju, wciąż bardzo ostrożnie, jakby obawiał się, że zaraz uruchomi ukrytą zapadnię.
Sknera uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
- Bo Torquen to mimo wszystko dobry chłopak. Często nie myśli, nie wie czego chce, robi głupie rzeczy i często głupio gada... ale to dobry chłopak. A jego przyjaciele, są moimi przyjaciółmi.
- Torquen nie jest moim przyjacielem – warknął Dreikhennen chłodno.
- Może i nie, ale on was ceni. A to mi wystarczy.
- Ceni? - wojownik prychnął rozbawiony. - Nienawidzi mnie jak zarazy morowej. Z wzajemnością zresztą.
- Podróżuje z tobą. To coś znaczy – zauważył karczmarz.
- Podróżuje ze mną tylko dlatego, bo idiota który zlecił nam zadanie zabronił nam działać w pojedynkę. Robimy to dla pieniędzy.
- Torquen nic nie robi tylko dla pieniędzy – Ned pokręcił głową. - Zdążyłem go trochę poznać. Myślisz, że w Daleis nie miałby pieniędzy? Cestia jest pieprzoną hrabiną! Nie, jemu nie chodzi o pieniądze. Miał, albo mógł mieć ich bardzo dużo. Ale w momencie kiedy zaczyna się nudzić, kiedy coś mu nie odpowiada – po prostu odchodzi. I wierz mi, będzie z wami nie tak długo, jak długo mami go wizja fortuny na końcu drogi. Będzie z wami tak długo, jak długo to wydaje mu się interesujące. Możecie się kłócić, nie zgadzać w wielu kwestiach, ale gdyby twoje towarzystwo naprawdę tak mu ciążyło – to wierz mi, czmychnąłby nim byś się obejrzał.
Dreikhennen odpowiedział tylko niewyraźnym burknięciem, dziwnie speszony wywodem karczmarza, udając że wciąż z zainteresowaniem ogląda wnętrze pomieszczenia.
- Cóż, zniosę wam coś do jedzenia. Postaraj się obudzić tamtą dwójkę, niedługo będzie południe, a z tego co wiem, wieczorem macie coś ważnego do załatwienia – stwierdził Ned i po chwili, z niezwykłą przy swojej krępej sylwetce gracją, wgramolił się po wąskich schodkach i zniknął zamykając za sobą klapę w podłodze.
*
- Naprawdę myślisz, że to się to uda? - zapytał Anuril po chwili niezręcznego milczenia jakie zapadło, gdy Torquen przedstawił wreszcie swój genialny plan.
- Oczywiście, robiłem to tysiące razy! Co niby miałoby się nie udać? - parsknął, starając się przybrać pewną siebie pozę.
- Co mogłoby się nie udać? - powtórzył Saris kpiąco. - A więc od początku – ulice na pewno teraz roją się od strażników – nie wiem, czy sobie przypominasz, ale zamordowaliśmy pieprzonego dowódcę! Cestia może odwołać swoje plany, albo wrócić w złym momencie, ktoś może usłyszeć jak montujesz przy drzwiach z balkonu, na pewno nie wziąłeś pod uwagę, że jajo jest ciężkie i wcale nie tak łatwo będzie ci się z nim wspinać po drzewie...
- Przestań panikować – Riffczyk wzruszył ramionami lekceważąco. - Wiem, że się o mnie martwisz, ale musisz mi zaufać.
- Oczywiście, że nie martwię się o ciebie, tylko o... - zaczął Dreikhennen gniewnie.
- Ma rację – przerwał mu łucznik. - To jego część zadania, niech to zrobi po swojemu. Ja przyczaję się koło zamku, żeby upewnić się, że Cestia na pewno wyjdzie i będę ją śledzić upewniając się, że nie wróci wcześniej. Saris pójdzie z tobą i zaczeka pod murem na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
- Na wypadek? - mruknął wojownik. - Coś na pewno pójdzie nie tak.
- Nie bądź taki sceptyczny – Torquen poklepał go przyjaźnie w ramię, za co został nagrodzony kuksańcem pod żebro i jadowitym spojrzeniem. - Chociaż chyba z równym powodzeniem mógłbym prosić słońce, żeby się ochłodziło – mruknął do siebie masując obolałe miejsce.
- Po prostu jestem realistą. I dla jasności – nie mam zamiaru ryzykować życiem, jeśli coś spieprzysz. A biorąc pod uwagę częstotliwość z jaką pieprzysz wszystko czego się dotkniesz, lepiej zacznij układać ładne przeprosiny dla swojej byłej – dorzucił z wrednym uśmiechem.
- Nie pieprzę wszystkiego, czego dotknę – zaprzeczył mężczyzna spokojnie.
- Nie? - Saris uniósł brwi w udanej parodii zdziwienia. - Jakoś żaden przykład nie przychodzi mi do głowy.
Najemnik uśmiechnął się szeroko, położył dłoń na ramieniu Dreikhennena i pochylił się w jego stronę.
- Ciebie nie pieprzę – zauważył. - Chyba, że ładnie poprosisz – dodał szeptem i puścił mężczyźnie oczko, odskakując zaraz w tył, na wypadek gdyby w jego stronę powędrowała pięść.
*
Poczekał aż kroki strażnika ucichną, po czym zgrabnie przeskoczył mur, miękko lądując na trawie w ogrodzie. Trzymając się blisko ściany dobiegł do kępy krzaków i przystanął tam, uspokajając oddech. Robił to wiele razy wcześniej, ale nigdy serce nie biło mu tak szaleńczo jak teraz.
Inny gwardzista przemaszerował tuż obok, pogwizdując cicho pod nosem i gdy zniknął, Torquen wyskoczył z gąszczu i pognał w stronę starego dębu jakby goniło go stado demonów. Znów musiał odczekać jakiś czas, aż ręce przestaną się trząść, a kolejny wartownik nie odejdzie odpowiednio daleko. Wziął kilka głębokich oddechów, po czym zaczął wspinać się po drzewie.
Okazało się to znacznie trudniejsze, niż to zapamiętał, spocone dłonie ślizgały się po chropowatej korze, a gałęzie skrzypiały złowrogo przy każdym ruchu. W końcu jednak znalazł się na odpowiedniej wysokości i z duszą na ramieniu przebalansował po grubym konarze aż do balkonu. Zwinnie przeskoczył barierkę i natychmiast przykucnął, aby nikt go nie dostrzegł. Ze zdziwieniem zanotował, że drzwi są lekko uchylone, więc nie zastanawiając się wiele wsunął się do środka.
W komnacie było bardzo ciemno, srebrna poświata gwiazd wpadała wprawdzie przez wysokie okno balkonowe, lecz rozmazywała się tylko na marmurowej posadzce w pobliżu, nie sięgając w głąb pomieszczenia. Wyciągnął więc ramiona przed siebie i zaczął ostrożnie przesuwać się w miejsce, gdzie jak pamiętał znajdował się kominek. Na półce tuż nad nim, na honorowym miejscu zawsze spoczywało smocze jajo. Zamiast jednak na chłodny, owalny przedmiot, jego palce natrafiły na coś zupełnie innego. Coś miękkiego, jakby drogi materiał, a jednocześnie ciepłego i lekko drżącego. Owo „coś” syknęło wściekle i odepchnęło go mocno.
Zaskoczony najemnik krzyknął dość głośno i niezgrabnie pacnął na tyłek. Jak można było się spodziewać, drzwi sypialni natychmiast się otwarły, wpuszczając do pomieszczenia jaskrawe światło z holu i dwóch zaaferowanych strażników. Torquen kątem oka dostrzegł drobną, ciemną postać z kocią zwinnością przeskakującą przez barierkę balkonu, więc niewiele myśląc pognał za nią. Niestety nie najlepiej ocenił sytuację. Skacząc z impetem na konar zdał sobie sprawę, że może on nie być w stanie utrzymać dwójki ludzi. Dokładnie w tym samym momencie rozległ się złowrogi trzask i Riffczyk, razem z tajemniczą zjawą w czerni, runęli w dół.
Upadek zamroczył go na dobrych kilka chwil, następną rzeczą, jaka do niego dotarła, to paskudne przekleństwa gramolącej się z ziemi postaci i kroki nadbiegających strażników.
„No to, kurwa, wpadłem”, pomyślał spoglądając rozpaczliwie w miejsce, gdzie za murem czekał na niego Saris. Wprawdzie ostrzegał, że nie będzie się narażał dla ratowania jego upośledzonego tyłka, ale może akurat zdarzył się cud i dobra wróżka walnęła Dreikhennena mocno w łeb, wbijając tam odrobinę empatii?
Chyba jednak nic takiego nie zaszło, gdyż strażnicy szybko pojmali oboje włamywaczy, a odsiecz nie nadeszła.
*
Shivu roztarł bolące ramiona. Silne palce strażników na pewno zostawią siniaki, ale nie to było teraz jego największym zmartwieniem. Razem z tym drugim idiotą wtrącili ich do ciasnej, zimnej i wilgotnej celi. Kamienną podłogę wyścielała zgniła słoma, od smrodu skręcało wnętrzności, więc złodziej podciągnął wyżej czarną chustkę, tak że spomiędzy niej i kaptura widać było tylko oczy. Rozejrzawszy się stwierdził, że ucieczka jest niemożliwa – kraty w oknach wyglądały solidnie a i tak znajdowały się zbyt wysoko, aby do nich sięgnąć, a ciężkich, okutych żelazem drzwi z pewnością nie udałoby się wyważyć nawet komuś znacznie potężniejszemu niż on. A więc, z braku lepszych rzeczy do roboty, zaczął się przyglądać swojemu towarzyszowi niedoli.
To, że nie należał do najmądrzejszych nie stanowiło już tajemnicy – nie tylko zostali złapani przez jego głupotę, ale na dodatek próbował wszcząć walkę ze strażnikami. W efekcie został ogłuszony solidną pałką i aktualnie leżał bez przytomności na przegniłej słomie.
Był jednak za to całkiem atrakcyjny – na oko dwudziestokilkuletni, miał zmierzwione blond włosy i trzydniowy zarost, ładnie zarysowaną szczękę, regularne brwi i kształtne usta. W skrócie prezentował sobą typową, dość męską urodę zawadiaki, typ za jakim kobiety szalały. Przykurzony, brązowy strój wskazywały na podróżnika, ale sposób, w jaki w pierwszym momencie sięgnął do lewego boku wskazywał, że przywykł do noszenia miecza. Może więc najemnik?
Cóż, na złodzieja w każdym razie nie wyglądał. Był zbyt duży, koło metra osiemdziesiąt wzrostu i chociaż nie należał do przesadnie napakowanych miał raczej szerokie barki i umięśnione ramiona – harmonijna, wysportowana sylwetka także wskazywała raczej na szermierza.
Najważniejszy argument jednak stanowił jego kompletny brak doświadczenia, brakowało mu zręczności, nie potrafił poruszać się w ciemnościach i ogólnie sprawiał wrażenie, że nie bardzo wiedział, co ma robić.
Nie, ten mężczyzna z pewnością nie mógł być złodziejem. Co w takim razie robił o tej porze w sypialni hrabiny?
Jakby w odpowiedzi na te przemyślenia, więzień poruszył się, wyburczał coś niewyraźnie, po czym uchylił oczy. Natychmiast wlepił w Shivu bystre spojrzenie złotych tęczówek.
*
Torquen obudził się w celi. Głowa pulsowała mu tępym bólem, a nozdrza atakował odór zgnilizny i wilgoci. Niepotrzebnie wszczynał burdę, w końcu bez miecza nie miał szans z grupą uzbrojonych strażników. Chyba po cichu liczył, że Saris jednak zdecyduje się mu pomóc, kiedy usłyszy odgłosy walki. Cóż, zyskał przynajmniej potwierdzenie, że Dreikhennen jest zimnokrwistym draniem, a do kompletu otrzymał także solidnego guza.
Najemnik rozejrzał się po pomieszczeniu nieprzytomnym wzrokiem, aż w końcu skupił się na „upiorze”, przez którego wylądował w tych tarapatach.
Postać była drobna, cała szczelnie owinięta w czerń – od miękkich, sięgających kolan butów, poprzez obcisłe spodnie, przylegający płaszcz i rękawiczki, aż po pasek materiału zasłaniający twarz, tak że spomiędzy niego i kaptura wystawała tylko para lśniących oczu w kolorze chabrów, okolonych niezwykle długimi rzęsami.
- Hej – powiedział w końcu Riffczyk starając się przerwać niezręczną ciszę. Złodziej zmrużył tylko gniewnie powieki i odwrócił głowę, dając znak, że ma zamiar ignorować towarzysza.
- Słuchaj, wiem że jesteś zły... - zaczął znowu mężczyzna – Ale to przecież nie moja wina! Skąd miałem wiedzieć, że ktoś już rabuje Cestię? Gdybym wiedział, wpisałbym się w harmonogram!
- Nic złego by się nie stało, gdybyś nie zaczął piszczeć jak baba! - odwarknęła postać zsuwając chustę zasłaniającą twarz.
W pierwszym momencie Torquen pomyślał, że to on ma do czynienia z kobietą. Na to przynajmniej wskazywały jasna i gładka, aksamitna skóra, drobny nos i różowe, delikatne usta, a wrażenie dodatkowo pogłębiały przydługawe kosmyki włosów tak jasnych, że zdawały się niemal białe. Minęła dłuższa chwila nim do najemnika dotarło, że ma przed sobą młodego chłopaka. Bardzo ładnego, o subtelnej, niemal dziewczęcej urodzie, ale jednak zdecydowanie chłopaka.
- Przestraszyłeś mnie – odparł w końcu niezbyt rezolutnie, na co złodziej parsknął tylko gniewnie.
- Co ty tam w ogóle robiłeś? Bo o kradzieży z pewnością nie masz najmniejszego pojęcia – zauważył młody włamywacz.
- Cóż, starałem się wejść w posiadanie... pewnej rzeczy. Bardzo cennej.
- Guza? W takim razie gratulacje – zakpił chłopak. Torquen spojrzał na niego spod byka.
- Smoczego jaja – sprostował. Jego towarzysz zaśmiał się w odpowiedzi gorzko i pokręcił głową.
- Co za pierdolona ironia losu – mruknął do siebie.
- Też go szukałeś? - zainteresował się Riffczyk.
- Nie. Bo go tam nie ma. Osobiście ukradłem je już dawno temu i zamieniłem na podróbkę. Całkiem udaną, ale to tylko pokryta miedzią rzeźba. Obawiam się, że twoja śmierć będzie jeszcze bardziej bezsensowna, niż na to wyglądało.
- Jak... jak to nie ma?! - najemnik zamrugał zaskoczony. - Gdzie w takim razie jest? Komu je sprzedałeś?
- Co to za różnica? - parsknął złodziej. - Niedługo i tak stracisz głowę. A wcześniej może także kilka innych cennych członków.
„To prawda”, pomyślał Torquen ponuro. „Niezależnie od tego, jak bardzo będę się starał o tym nie myśleć i jak dobrze udaje mi się robić dobrą minę do złej gry, to lada moment Cestia dowie się, gdzie jestem i dopilnuje, aby zadano mi długą i bolesną śmierć. Przygody mi się zachciało, kurwa jego mać. Wielka misja, wielkie pieniądze, wielkie ryzyko! Zajrzyj śmierci w oczy, zawsze wychodzisz z tego cało! Ale nie tym razem, tym razem dostanę o co się prosiłem. Przygoda, w dupę jebana...”
Nie zdążył skończyć kwiecistej wyliczanki w swojej głowie, gdyż nagle odsunęła się ciężka zasuwa w drzwiach ukazując przystojną twarz o ostrych rysach. Opadające na nią czerwone włosy najemnik rozpoznałby wszędzie, chociaż nigdy nie myślał, że mógłby się tak bardzo ucieszyć na ten widok.
Natychmiast wyszczerzył się szeroko, szybko odzyskując nadzieję. Saris wywrócił oczami na ten widok i po chwili zamknął zasuwę. Przez drzwi dało się dosłyszeć, jak rozmawia o czymś z pozostałymi strażnikami.
Jasnowłosy złodziej wyraźnie połapał się w sytuacji.
- Znasz go? - zapytał cicho.
Torquen potwierdził skinięciem głowy.
- Mam nadzieję, że jest tu żeby mnie stąd wyciągnąć, a nie tylko pooglądać jak gniję w celi – dodał po chwili.
- A to prawdopodobne?
- Że przyszedł popatrzeć? Raczej nie, myślę że wolałby osobiście zrobić mi coś bardzo strasznego...
- Mam na myśli, czy to prawdopodobne, że może cię stąd wyciągnąć – przerwał chłopak zirytowany.
- Nie wiem czy prawdopodobne. Na pewno byłoby mile widziane. Ale w końcu, jakoś tu wszedł, co nie?
- Zabierzcie mnie ze sobą – wypalił włamywacz.
- Hm, nie wiem czy zauważyłeś, ale nie jesteśmy na wycieczce krajoznawczej. Wątpię, żeby pozwolono mi wybrać osobę towarzyszącą, jeśli rozumiesz...
- Jeśli mnie tu zostawicie, nie znajdziesz swojego jaja – zauważył bystro. - Potrzebujesz mnie, wiem gdzie jest i, co ważniejsze, jestem prawdopodobnie jedyną osobą, która potrafi je zdobyć.
Miał trochę racji. Torquen wątpił aby Sarisowi się to spodobało, ale z drugiej strony – jemu przecież nic się nie podobało. Po chwili drzwi celi otworzyły się i oczom najemnika ukazał się nikt inny, jak Dreikhennen we własne osobie. Miał na sobie kolczugę i błękitno-żółty płaszcz. Ciekawe skąd tak szybko wytrzasnął mundur? Cóż, pomyślał najemnik, jeśli będzie miał trochę szczęścia pożyje dostatecznie długo, aby zadać nurtujące go pytania.
Sapnął kiedy wojownik, nie siląc się na delikatność wykręcił mu rękę za plecy. Z pewnością nie chodziło tylko o realizm, ale mężczyzna nie miał zamiaru narzekać. Zerknął w stronę strażników – dwóch stało znudzonych przy wyjściu z korytarza a jeden – najwyraźniej najwyższy rangą – przeglądał jakiś dokument.
- W porządku – powiedział w końcu ten ostatni. - Ale musisz go przyprowadzić z powrotem, kiedy Cestia skończy z nim rozmawiać... o ile coś z niego jeszcze zostanie.
- Wiem co mam robić – odparł Saris chłodno i pchnął więźnia przed sobą, nie omieszkując przy tym mocno ścisnąć jego boleśnie wykrzywione ramię. Ruszyli ciemnym korytarzem mijając całe rzędy żelaznych drzwi.
- Pssst! - Torquen spróbował odwrócić trochę głowę, ale zaowocowało to tylko mocniejszym uściskiem. - Pst! - spróbował jeszcze raz, wreszcie Harlandczyk pochylił się lekko w jego stronę.
- Czego? - syknął półgębkiem, aby żaden ze strażników nie zauważył ich rozmowy.
- Musimy zabrać jeszcze kogoś. Tego złodzieja, z którym byłem w celi – szepnął mężczyzna.
- Zwariowałeś?! Nie obchodzi mnie, czy to jakiś twój przyjaciel sprzed lat, jeśli tak go lubisz, to mogę cię tam wrzucić z powrotem! - warknął cicho.
- Nie o to chodzi! - obruszył się najemnik, chyba zbyt głośno, bo znów zarobił kuksańca. - On wie gdzie jest smocze jajo – dodał już ledwie dosłyszalnie. Na te słowa wojownik zwolnił lekko kroku.
- Cestia go nie ma? - zdziwił się.
- Nie, ona ma podróbkę. Ten złodziej, z którym mnie złapano ukradł je już dużo wcześniej, mówi że wie gdzie teraz jest.
- Skąd pewność, że nie wrobił cię, żebyś go wyciągnął?
- Nie miał powodu kłamać, czekaliśmy w zasadzie na stracenie. Nie przyszło mi do głowy, że wpadniesz w lśniącej zbroi, żeby mnie ratować. Obawiam się, że będziemy go potrzebowali.
Saris zaklął w odpowiedzi.
- A więc pora na plan awaryjny – mruknął.
- A mamy jakiś?
- Nie.
Dreikhennen mocno pchnął swojego więźnia dokładnie na dwóch, stojących najbliżej strażników. Ten zbyt późno połapał się w sytuacji i nie zdążywszy wyhamować wpadł wprost na nich, wytrącając ich z równowagi. Jak się okazało, Sarisowi dokładnie o to chodziło. Błyskawicznie dobył miecza i dwoma, sprawnymi ruchami pozbawił ich obu życia, nim zdążyli choćby zrozumieć co się dzieje. Torquen porwał broń jednego z nich i szybko doskoczył do trzeciego, nadbiegającego przeciwnika. Bez trudu odbił jego cios i zwinnie niczym tancerz odwinął się w drugą stronę, tnąc prosto w arterię. Jaskrawa krew bluznęła niczym fontanna, pryskając zarówno na niego, jak i na Dreikhennena, który już odpierał ataki kolejnych dwóch strażników. Ktoś bił na alarm, od strony wyjścia rozległy się krzyki, wyraźnie zbierały się posiłki.
Wojownik posłał jednego z przeciwników na ziemię, wymierzając zdradzieckiego kopniaka w zgięcie kolan, w tym samym momencie zasłaniając się przed niskim ciosem tego drugiego. Następnie zakręcił mieczem w szerokim zwodzie i zgrabnie przenosząc ciężar na lewą nogę trafił go w udo, dokładnie w miejscu, gdzie kończyła się kolczuga. W tym samym czasie rozległ się głuchy jęk, sygnalizujący, że Riffczyk tymczasem uporał się z tamtym ocalałym.
Niestety korytarzem już gnał cały oddział – nie wyglądało to wesoło.
- Osłaniaj mnie – rozkazał Saris i Torquen posłusznie ustawił się pomiędzy nim, a zbliżającymi się mężczyznami. Na szczęście korytarz był dość wąski, aby mógł bronić przejścia. Wojownik w tym czasie schylił się i nabrał na palce krew jednego z zabitych. Następnie używając jej, zaczął kreślić jakieś wzory na kamiennej ścianie.
- Posłuchaj, nie wiem czy to najlepszy moment, żeby dawać upust swojej twórczości artystycznej! - zauważył najemnik, z trudem odpierając spadające zewsząd ataki.
- Zamknij się! Nie rozpraszaj mnie, jeśli nie chcesz żebym nas przypadkiem wysadził! - odkrzyknął Saris, w skupieniu tworząc malunek. Po paru chwilach skończył, oblizał dłoń z resztek krwi czując jak znajome ciepło rozpływa się po jego żyłach. Gwałtownym ruchem chwycił towarzysza i odciągnął go za siebie, po czym oparł jedną dłoń na swoim rysunku, a drugą skierował w stronę przeciwników i wrzasnął coś ostrym, gardłowym głosem. Z jego rozczapierzonych palców wystrzelił słup szkarłatnych płomieni.
Dziki wrzask strażników odbił się potępieńczym echem od kamiennych ścian, w powietrzu uniósł się mdlący odór palonego mięsa. Zdezorientowany Torquen opadł na ziemię, osłaniając ramionami twarz, starając się ochronić przed buchającym zewsząd żarem. Gdy po jakimś czasie gorąco ustało, Saris szturchnął go w ramię.
- Wstawaj – mruknął. - Już po wszystkim.
Riffczyk podniósł się posłusznie, chociaż nogi drżały mu niczym galareta.
- C... co to... - zaczął niepewnie.
- Porozmawiamy później – odparł wojownik, popychając towarzysza przed sobą. - Musimy zabrać tego twojego złodzieja i zmyć się stąd, nim zjawi się ktoś jeszcze.
Szybko podbiegli do celi do niedawna zajmowanej przez najemnika, zabierając po drodze pokaźny pęk kluczy. Chwilę zajęło im dopasowanie odpowiedniego do zamka, ale po paru chwilach okute żelazem drzwi ustąpiły niechętnie.
Odziana w czerń postać natychmiast rzuciła się do wyjścia, lecz zatrzymała w progu niezdecydowana. Włamywacz oniemiały spojrzał na osmalone ściany i stos ciał, odruchowo podciągając czarną chustę wyżej na twarz, aby choć trochę osłonić się od ciężkiego odoru spalonego mięsa.
- Chodź – rzucił do niego Riffczyk ciągnąc go za ramię. - Przyzwyczaisz się do tego, Saris zwykle tworzy wokół siebie podobną atmosferę – dodał, kiedy byli już w biegu, zmierzając między zwłokami do wyjścia.
- Jaką znowu atmosferę? - odwarknął Dreikhennen.
- Śmierci!
Widok jaki zastali wydostawszy się na plac otaczający więzienie ponownie odebrał im mowę. Na dziedzińcu leżało kilka ciał, z każdego z nich sterczała dokładnie jedna strzała. Kiedy przystanęli zaskoczeni, smukła postać przycupnięta na okalającym budynek murze wyprostowała się i zeskoczyła zgrabnie, kierując w ich stronę. Torquen z daleka poznał długie, czarne włosy. Zanotował w myślach, żeby nie wkurzać nigdy Anurila – doszedł do wniosku, że nie chciałby, aby elf wziął go sobie na cel. Wyraźnie nie zdarzało mu się pudłować.
- Co tam się do cholery stało?! - zirytował się łucznik. - I kto to, kurwa, jest?!
- Jest parę rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić, ale może lepiej nie tutaj. Zmywajmy się stąd.
- Chwileczkę!
Wszyscy spojrzeli na nowego towarzysza, który przypadł do jednego z ciał.
- Pomóżcie mi! - ponaglił. - Potrzebujemy jeszcze jednego munduru – wyjaśnił.
- Po co? - nie zrozumiał Saris.
- Żeby się wydostać z miasta.
Anuril wyraźnie szybko podchwycił pomysł, ponieważ ignorując dwóch pozostałych towarzyszy, z których jeden miał bardziej zbaraniałą minę od drugiego, podszedł do złodzieja.
- Bierzcie go za ręce, my weźmiemy nogi – zarządził szybko. - Przeniesiemy go do jakiejś alejki i tam rozbierzemy. No dalej, szybko!
- A co zrobimy potem? - zapytał Dreikhennen po chwili, gdy już taszczyli zwłoki strażnika. Na szczęście kiedy wyszli poza bramy więzienia nikogo nie spotkali – zresztą prawdopodobnie i tak mało kto miałby ochotę ich teraz zaczepić.
- Sknera nie będzie może zachwycony naszym widokiem... ale nas przyjmie – stwierdził Torquen, chociaż jego głos nie brzmiał zbyt pewnie.
*
Ned odsunął zasuwę w bocznych drzwiach. Jego oczom ukazało się czterech mężczyzn – dwóch od stóp do głów pokrytych krwią, jeden w stroju strażnika, inny trzymał w rękach jakieś zawiniątko – podejrzenie przypominające płaszcz w błękitno-żółtych barwach Daleis, ostatni natomiast cały odziany był w czerń tak ciemną, że niemal stapiał się z otaczającym go mrokiem.
- Cześć – Torquen wyszczerzył się głupio. - Mamy kłopoty – oznajmił poważnie, drapiąc się po głowie w geście zakłopotania.
Sknera westchnął cierpiętniczo i wpuścił ich do środka.
- Czemu mnie to nie dziwi? - mruknął.