Długa droga 2
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 13 2013 11:00:51


Rozdział 2,
o mostach, zaporach i leśnych bestyjach oraz marnym planowaniu

„Jaki jest plan? Cóż, plan jest taki, że ma się udać.”

Generał Orvis Dan, podczas rozmowy z dowódcami o oblężeniu miasta Foren'hal

W karczmie było gorąco, duszno i gwarno. Śmierdziało potem, alkoholem i smażonym mięsem, pijani mężczyźni przekiwali się wzajemnie, podszczypywane dziwki i kelnerki piszczały i chichotały. Skoczne brzdękanie grajków zlewało się z ogólnym hałasem, na szczęście dla nich i klienteli, gdyż niemiłosiernie mylili dźwięki.
Młoda dziewczyna o obwitych piersiach, wylewających się z przyciasnego gorsetu, przysiadła na ławce obok Sarisa i zaczęła coś paplać radośnie, śmiało dotykając jego ramienia i uda. Ten wyszarpnął się bez słowa i spojrzał na nią groźnie spod kosmyków czerwonych włosów. Dziewczę spłoszyło się natychmiast i uciekło od stolika, niemal wpadając przy tym na wracającego Torquena. Szedł z dwoma kobietami, obie obejmowały go w talii, chichocząc i rumieniąc się na przemian.
- To było niemiłe – zauważył najemnik szczerząc białe zęby. - Mogłeś ją potraktować delikatniej, skąd miała wiedzieć, że twoje upodobania kierują się raczej w kierunku osób posiadających...
- Jeszcze jedno słowo, a wyrwę ci pieprzony język – warknął Dreikhennen, na potwierdzenie słów wbijając nóż w blat stołu.
Mężczyzna uniósł dłonie w geście poddania, ale rozradowany uśmiech nie schodził z jego ust.
- Gdybyś to zrobił, to byłaby wielka strata dla ludzkości! - zakrzyknął wesoło. - Szczególnie dla tych dwóch tutaj, o czym niedługo się dowiedzą – dodał klepiąc towarzyszki w kształtne pośladki. Obie podskoczyły jednocześnie i wybuchnęły śmiechem.
Wojownik parsknął tylko i przewrócił oczami.
Dlatego właśnie pracował sam. Anurila jeszcze by zniósł, nie wchodził w drogę, nie odzywał się nie pytany i ogólnie, w zasadzie czasem zapinało się o jego obecności.
Ale Torquen... Torquen musiał przypominać o sobie w każdej sekundzie. Z tym swoim szelmowskim uśmiechem, kretyńską chustką pod szyją i wiecznie błyszczącymi wesoło, złotymi oczami, jakby życie było ciągłą zabawą. Narcystyczny, arogancki dupek, który musiał przyciągać uwagę, gdzie tylko się znaleźli. Gdyby nie specyficzne wymagania umowy, Saris skręciłby mu kark już pierwszego dnia.
- Mógłbyś się czasem rozluźnić – Riffczyk wyraźnie miał nastrój samobójczy, gdyż usadowił się obok wojownika i przyjaźnie poklepał go po ramieniu. Na ten gest Harlandczyk zawarczał niczym rasowy wilk, unosząc lekko górną wargę, więc mężczyzna szybko cofnął dłonie. - Wiem, że nienawidzisz całego świata i, bądźmy szczerzy, z wzajemnością... – Dreikhennen zmienił taktykę, teraz starając się zasztyletować rozmówcę wzrokiem. - ...ale nawet ty mógłbyś tu znaleźć kogoś dla siebie! Jeśli, oczywiście, nie będziesz się odzywał – dodał po chwili namysłu. - Kiedy się odzywasz, twój nader wątpliwy czar pryska. Ale widziałem tu kilku takich, którzy... - głos uwiązł mu w gardle, gdy poczuł dłoń gwałtownie zaciskającą się na jego szyi.
„Bogowie, ale jest szybki”, pomyślał Torquen głupio, czując jak szczupłe palce palce wbijają się w skórę, wystarczająco mocno, aby zostawić siniaki. „I silny. Przecież jest całkiem szczupły, a ściska jak imadło...” zastanawiał się, a powietrza zaczynało mu brakować.
- Powiem to tylko raz – szepnął Saris niebezpiecznie niskim tonem, pochylając się tak blisko najemnika, że ten niemal czuł jego oddech na twarzy. - Moja seksualność, moje relacje z ludźmi... w zasadzie wszystko, co dotyczy mnie... To wyłącznie MOJA sprawa i absolutnie nie twój interes. Nie masz prawa komentować, żartować, ani mi doradzać, najlepiej – w ogóle się do mnie nie odzywaj – po tych słowach rozluźnił chwyt i odwrócił się do swojego kufla.
Torquen zakaszlał, rozmasowując obolałe gardło.
- Kiedy się tak pochyliłeś, myślałem, że próbujesz mnie pocałować – wycharczał, a uśmiech natychmiast powrócił na jego wargi.
Wojownik znów spojrzał w jego stronę. Zaczął żałować, że jednak nie udusił Riffczyka.
- Czy ty nigdy się nie zamykasz?! - warknął wściekle.
- Daj spokój, to było naturalne założenie. Obaj wiemy, że trudno mi się oprzeć, nie ty pierwszy i nie ostatni. Następnym razem, spróbuj poprosić.
Saris nie odpowiedział, stwierdzając, że marnowanie energii na tego matoła, mija się z celem.
- Anuril? Może ty skusisz się na jedną z tych miłych pań? - zagadnął najemnik nie tracąc animuszu. - Nie wiem, czy dam radę obie te piękności obdzielić uwagą, na jaką zasługują – przysunął do siebie siedzącą bliżej dziewczynę.
Wyraz pogardy, wiecznie obecny na ustach elfa, pogłębił się jeszcze bardziej.
- Gdybym miał uprawiać seks za pieniądze – odparł chłodno – to raczej mnie by płacono.
Torquen zaśmiał się na te słowa.
- Cóż, więc wygląda na to, że sam będę musiał jakoś podołać, prawda? - powiedział wesoło i zerknął na kobiety uwodzicielsko, a te zachichotały w odpowiedzi.
*
Ciszę mglistego świtu zakłócało jedynie gdakanie kur przechadzających się po placu przed karczmą i odgłosy wymiotowania jakiegoś nieszczęśnika, który zbyt późno skończył imprezę.
Saris w zamyśleniu obracał w palcach czteroramienną gwiazdkę ze srebra, opierając się plecami o ścianę z szarego kamienia.
Przejmujący chłód poranka kąsał jadowicie mimo skóry, którą miał na sobie, ale nie zwracał na to uwagi. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w brukowany podjazd, całkowicie pochłonięty wspomnieniami. Nie zauważył przez to, jak podszedł do niego Torquen. Mężczyzna, chociaż wyraźnie skacowany, przyjrzał mu się z zainteresowaniem.
- Prezent od chłopaka? - zapytał drwiąco, wskazując na naszyjnik.
Wojownik drgnął wyrwany z zamyślenia i spiorunował go wzrokiem.
- Nie twój interes – odwarknął jak zwykle ostro, zawieszając łańcuszek z powrotem na szyję i chowając pod czarną kurtką.
Mężczyzna, o dziwo, nie drążył tematu, wyraźnie wypity wczoraj alkohol poważnie wdał mu się we znaki, bo tylko ziewnął szeroko i ruszył do stajni po konia.
Dreikhennen przeczesał czerwone włosy odrywając się od niemiłych myśli i poszedł w ślad za towarzyszem. Po chwili dołączył do nich Anuril, jak zwykle nie kłopocząc się nawet z przywitaniem.
Przez jakiś czas bez słowa przygotowywali się do drogi, aż w końcu ciszę przerwał, o dziwo, jasnoskóry elf.
- W Daleis powinniśmy być za trzy dni. Wiesz już jak wykradniesz jajo z zamku hrabiny?
Torquen spojrzał nań wyjątkowo nieszczęśliwym, jak na niego, wzrokiem.
- Cóż... - mruknął niepewnie, bawiąc się rzemieniem brązowej kurtki. - Właściwie to... nie do końca miałem okazję, głębiej się nad tym zastanowić.
- Nie miałeś okazji?! - Saris podszedł do niego szybkim krokiem. Sylwetkę miał spiętą, niczym drapieżnik szykujący się do skoku, górna warga drgała delikatnie ze złości, a zielone oczy błyszczały dziko. - Co znaczy, nie miałeś okazji?! - jego głos jak zwykle niski, niebezpiecznie zachrypnięty i ostry niczym brzytwa. - Masz czas chlać i pieprzyć się, przez tydzień nie robiłeś praktycznie nic innego, kiedy tylko zlazłeś z siodła biegłeś uganiać się za dupami i piwem! - pchnął mężczyznę w pierś szczerząc groźnie zęby. - Ale nie miałeś okazji się zastanowić? - wycedził zaciskając szczękę.
Torquen zmrużył oczy.
Miał zły dzień. Męczył go kac, bolała głowa, zimno kąsało jak wściekła żmija. Wcale nie uśmiechało mu się pchanie w niepotrzebną bójkę, ale niech go szlag trafi, jeśli pozwoli sobą pomiatać jakiemuś czerwonemu miłośnikowi penisów.
- Mój czas będę wykorzystywał według uznania, bo to nie twój interes – odparł zimno, ironizując wcześniejsze słowa wojownika. - Zadanie wykonam, o ile przestaniesz się wpieprzać i czepiać wszystkiego, co żyje. I nie waż się mnie więcej popychać – dodał równie groźnie, co rozjuszony towarzysz, dla zaakcentowania chwytając mocno przód jego skórzanej kurtki. - Mówiłem, jeśli chcesz się podotykać, wystarczy poprosić – zakończył ze złośliwym uśmieszkiem i puścił bladego ze złości mężczyznę, bezceremonialnie odwracając się doń plecami.
- Tak czy inaczej, zacznij się lepiej zastanawiać – powiedział Anuril spokojnie, nawet na chwilę nie przerywając poprawiania juków, jakby zupełnie nie zauważył kłótni swoich kompanów. - Trzy dni to niewiele czasu.
*
Mina Torquena przez cały dzień pozostała ponura i nieprzenikniona, co rzadko się zdarzało. Wyjątkowo nie rzucał żadnych komentarzy, nie starał się nawiązać rozmowy, ani nawet nie pogwizdywał pod nosem, jak miał w zwyczaju. Saris co pewien czas zerkał ukradkiem w jego stronę z niedowierzaniem, jakby chciał się upewnić, że tamten wciąż żyje. Najemnik zapewne skomentowałby to z rozbawieniem, lecz jego głowę zaprzątały poważniejsze myśli.
Trzy dni to faktycznie niewiele.
Oczywiście, zastanawiał się nad całą sprawą już wcześniej. Wiedział, że Cestia trzymała jajo w swojej sypialni, nad kominkiem, w dobrze widocznym miejscu. Wielokrotnie obserwował je, podczas długich nocy spędzonych w jej ogromnym łożu, chociaż nigdy nie przywiązywał do tego widoku większej wagi.
Dostanie się do pokoju nie powinno stanowić problemu. Nie raz przemykał się w nocy za bramy posiadłości, dokładnie znał zwyczaje strażników i zacienioną drogę przez ogród, która prowadziła wprost pod okno hrabiny. Stamtąd łatwo już było się wspiąć po drzewie, zeskoczyć z konara na balkon i wślizgnąć do środka. Ale tu zaczynały się schody.
Bo środku będzie Cestia, która na jego widok z pewnością wznieci alarm, schwyta go, a to prawdopodobnie skończyło by się tym, że smocze jajo na kominku zyskałoby sobie dwóch, mniejszych kolegów.
Musiał zaaranżować to tak, aby była tej nocy poza zamkiem. Pomysł zeswatania jej z którymś z jego towarzyszy i wysłania na nocny spacer odrzucił po krótkim namyśle.
Fakt, hrabina miała słabość to mężczyzn, a jego kompanów śmiało można by uznać za bardzo atrakcyjnych, niestety ich zdolności socjalne pozostawiały wiele do życzenia. W zasadzie, Torquen był szczerze przekonany, iż gdyby mieli oni stanąć w zawodach uwodzenia z pospolitą ubijaczką do masła – odpadliby w przedbiegach.
Musiał wymyślić coś innego. Tylko co? Czekanie, aż Cestia wyjedzie mogło oznaczać tygodnie gnicia w Daleis, a nie miał zamiaru pozostawać tam dłużej, niż to konieczne. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że ktoś go rozpozna. Dość często urządzała bale w swojej posiadłości, ale to z kolei oznaczało podwojone straże.
Zaklął pod nosem i popędził konia zauważając, że został w tyle za towarzyszami.
Oczywiście, istniały też inne luki w planie. W końcu nie odwiedzał Daleis od ponad roku i wiele mogło się zmienić, mogło nawet nie być tego cholernego dębu koło balkonu, warty mogły się zmieniać o innej porze i na dodatek nie miał pojęcia jak dostać się sypialni, jeśli okna będą zamknięte.
To prawda, że za jego sprawą kilka cennych przedmiotów zmieniło właściciela, ale tak naprawdę, w większości tych sytuacji miał więcej szczęścia, niż rozumu, i nigdy nie wisiała nad nim faktyczna groźba śmierci – upewniał się, aby wybierać do tego typu zabawy miejsca, gdzie karą za kradzież była co najwyżej chłosta.
Ale tym razem było inaczej. Pierwszy raz czuł, że to co ma zamiar zrobić, nie będzie tylko zwykłą grą. Cóż, no może jednak trochę będzie – z tymże, tym razem na szali znajdzie się jego życie.
Trzy dni, pomyślał ponuro.
Cóż, lepiej żeby na miejscu znowu czekała go cała masa szczęśliwych zbiegów okoliczności, bo inaczej czarno widział swoją przyszłość.
*
Torquen przez kolejne dni był markotny i wyjątkowo, jak na siebie, cichy. Praktycznie nie rozmawiał z towarzyszami, a jako że ci też nie byli z natury gadatliwi, to podróż upływała niemal w całkowitym milczeniu, nie licząc okazjonalnej wymiany zdań dotyczącej zatrzymania się na postój, czy dzielenia obowiązków przy rozkładaniu obozu. Gdy, zgodnie z przewidywaniami, trzeciego świtu od wyruszenia z ostatniej karczmy we mgle zamajaczyły dwa potężne słupy podtrzymujące most, najemnik niemal skulił się w siodle. Mimo pierwszego odruchu, aby zawrócić wierzchowca i uciekać gdzie pieprz rośnie, zacisnął mocniej zęby i przyspieszył, aby nie pozostać w tyle za towarzyszami.
Im bardziej jednak zbliżali się do mostu, tym wyraźniejszym stawało się, że coś jest nie w porządku.
Wjazd zastawiała solidna zapora, a obok, w zbroi strażnika miejskiego Daleis, siedział niski i pulchny mężczyzna o nosie niczym dorodny ziemniak, dłubiący ze znudzeniem kozikiem między zębami. Gdy zauważył zbliżających się podróżnych porzucił swe zajęcie i poprawił opadający na czoło szyszak, następnie splunął siarczyście i zastawił im drogę, wspierając pulchne dłonie na biodrach i rozstawiając krzywe nogi, starając się przyjąć wygląd autorytetu.
- Mosta przejechać nie można – oznajmił twardo zerkając na konnych wyzywająco.
- Jak to nie można? - Saris zmarszczył brwi groźnie i wstrzymał swego karego ogiera, który zatańczył niespokojnie w miejscu.
- Ano nie można, i już – odparł strażnik uparcie. - Trza jechać następnym i ominąć las, wjechać od zachodniej bramy.
- To kilka dni dodatkowej drogi! - sarknął wojownik.
- Nie mój problem – mężczyzna wzruszył ramionami. - Ja tu ino pilnuję. Mosta przekraczać nie wolno, nikomu i pod żadnym pozorem.
- Może zechciałbyś nas oświecić, co takiego jest przyczyną nieprzejezdności „mosta”? - zaproponował Anuril uprzejmie, choć ze zwykłą pogardą wyrysowaną na twarzy.
Zapytany pociągnął nosem i spojrzał na niego nieufnie, ale ostatecznie doszedł chyba do wniosku, że udzielanie wyjaśnień nie koliduje z jego obowiązkami, więc rzekł:
- Ano, gadajom, że się co w lesie zalęgło. Niedobrego co. Zeżarło nam paru przejezdnych, co tamtędy jechali, no to most zamknęli, do czasu aż się straż z bestyją nie upora. Ja ino pilnuję, żeby nikt tam nie polazł.
- Przepuść nas – warknął Dreikhennen. - To jak będziecie mieli szczęście, zarżniemy tę waszą „bestyję” po drodze. Jeśli wszyscy wasi strażnicy tak wyglądają – obrzucił jego sylwetkę lekceważącym gestem – to prawdopodobnie nie są w stanie wytropić własnego tyłka. Nie będziemy nadkładać tygodnia drogi, z powodu jakiegoś wyrośniętego wilka, czy głupiego niedźwiedzia.
Obelga spłynęła po strażniku jak po kaczce, podobnie zresztą jak wszystkie inne słowa wojownika. Wciąż stał w tej samej pozycji, z tym samym, tępym uporem wyrysowanym na okrągłej twarzy.
- Mosta przejechać nie można, i już – burknął wojowniczo.
Torquen poruszył się niespokojnie w siodle, widząc jak oczy Sarisa zwężają się niebezpiecznie, a górna warga drga delikatnie w znajomym geście rozdrażnienia. Najemnik zastanawiał się, czy Dreikhennen był w stanie rozlać krew po to tylko, żeby nadrobić kilka dni drogi.
Odpowiedź do której doszedł, nie spodobała mu się ani trochę.
Nim jednak zdążył się odezwać, do ich uszu dotarł tętent kopyt i z mgły wyłoniło się czterech jeźdźców galopujących po moście. Z ust Riffczyka wyrwało się ciche przekleństwo, gdy na czele grupy rozpoznał dowódcę straży, Ernisa. Doskonale pamiętał go z czasów, gdy spotykał się z Cestią i co gorsza, był niemal pewien, że ten pamięta go równie dobrze. Nie mając lepszego pomysłu co ze sobą zrobić, nasunął swoją czerwoną chustkę na twarz i wlepił wzrok w łęk siodła, modląc się w duchu, aby jego towarzysze przestali się wreszcie targować. Tłuścioch o kartoflastym nosie pospieszył z otwarciem zapory.
- Co tu się dzieje? - zapytał Ernis uprzejmym, lecz nie znoszącym sprzeciwu tonem. Na siwym wierzchowcu, w świeżo wypolerowanym napierśniku i ze swymi twardymi rysami prezentował się znacznie bardziej władczo niż nieborak wyznaczony do pilnowania przejazdu, jednak na Dreikhennenie i tak nie zrobił on większego wrażenia.
- Chcemy przekroczyć most – oznajmił chłodno. - Jak widzisz nie jesteśmy bezbronni i wasza bestia nie robi na nas wrażenia, a nasz interes w mieści jest pilny, nie mamy zamiaru nadkładać drogi.
- Cóż obawiam się, że będziecie musieli – odparł, bez mrugnięcia wytrzymując jadowite spojrzenie zielonych oczu. - Rozkazy pochodzą od samej hrabiny, zakaz dotyczy wszystkich, bez wyjątku i wobec wszystkich będzie respektowany. Jeśli wasz interes naprawdę jest tak pilny, to radziłbym wam już ruszać, zamiast marnować czas na czczą gadaninę – dopiero gdy skończył mówić oderwał wzrok od wojownika i przyjrzał się pozostałym przybyszom. Torquen wyczuł, że zatrzymuje on spojrzenie na nim i znieruchomiał ze strachu. - Dlaczego twój przyjaciel zasłania twarz? - zapytał wolno, a mężczyzna poczuł jak serce staje mu w gardle.
Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza. Co niby miał powiedzieć? „Bo mi zimno”? Dyskretnie przesunął dłoń w kierunku rękojeści miecza. Z pomocą, nieoczekiwanie, przyszedł mu Anuril.
- Urodził się ze zniekształceniem dolnej części twarzy – wyjaśnił spokojnie. - Zasłania się, żeby nie straszyć ludzi. Do tego jest dość ciężki na umyśle, nie ma sensu zadawać mu pytań.
Część z ciężkim na umyśle nie do końca przypadła mu do gustu, ale musiał przyznać, że elf wykazał się niezłym refleksem. Wytłumaczenie było idealne, tłuścioch z którym rozmawiali wcześniej nie zdążył mu się przyjrzeć, a w jego niepokalanym bystrością umyśle z pewnością nie zrodzi się żadne podejrzenie.
Dowódca przez chwilę jeszcze mierzył najemnika wzrokiem, ale w końcu skinął głową.
- Proponuję wam ruszyć w górę rzeki, dwa dni drogi stąd jest inny most. Traktem objedziecie las i znajdziecie się od zachodniej bramy miasta. Wyrobicie się w cztery, pięć dni jeśli popędzicie konie – powiedział pojednawczo.
Saris wyburczał pod nosem ciche przekleństwo, ale orientując się w sytuacji, postanowił nie drążyć tematu. Już mieli zawracać wierzchowce, gdy słowa Ernisa zatrzymały ich w połowie ruchu.
- Chwileczkę...
Torquen zamarł słysząc, jak dowódca zeskakuje z siodła i podchodzi do niego.
- Powiedzcie mi tylko... - zaczął wysuwając plik kartek wystających z juków. - Dlaczego postanowiliście powierzyć mu mapy, skoro jest niedorozwinięty?
- Lubi obrazki – odparł Anuril, wciąż z podziwu godnym spokojem, chociaż jasnym stało się, że mężczyzna nie poprzestanie na tak głupim wytłumaczeniu.
Riffczyk przełknął ślinę i skulił się bardziej, starając się zasłonić oczy opadającymi na czoło włosami.
- Doprawdy? - w głosie strażnika pobrzmiewało powątpiewanie. - Dlaczego na mnie nie spojrzysz chłopcze? Jesteś też głuchy?
- Jest nieśmiały – elf nie tracił zimnej krwi. - Ale kiedy ktoś zbyt długo mu się przygląda, wpada w gniew, bo wstydzi się swojej brzydoty. Lepiej już sobie pojedziemy – zaproponował.
- Widziałem w swoim życiu wiele paskudnych blizn – Torquen wyraźnie czuł, jak Ernis stara się przyjrzeć jego twarzy, więc podsunął chustkę jeszcze wyżej. - No dalej, pokaż co tam chowasz – rozkazał twardo.
Najemnik zaklął w myśli. Skinął głową w kierunku Sarisa, po czym błyskawicznym ruchem wysunął stopę ze strzemienia i mocno kopnął dowódcę w twarz. Ten poleciał do tyłu, starając się zatamować krwawienie z nosa.
- Brać ich! - krzyknął, ale komenda okazała się niepotrzebna.
Dreikhennen nie wiadomo kiedy dobył miecza, i pierwszy ze strażników już po chwili runął na ziemię, tryskając jaskrawą krwią z rozciętej arterii.
„Ależ on jest szybki”, pomyślał Torquen po raz kolejny, kątem oka zauważając, jak Dreikhennen nie wybijając się z rytmu nawrócił wierzchowca aby odbić cięcie kolejnego przeciwnika.
W tym momencie poczuł, jak ktoś uczepił się jego nogi i silnym szarpnięciem ściągnął go z siodła. Tłuścioch o kartoflastym nosie okazał się znacznie skuteczniejszy w walce, niż w sztuce dedukcji. Zamierzył się mieczem na kompletnie zaskoczonego najemnika, który w ostatniej chwili zdołał się przeturlać w bok unikając ostrza, cudem tylko nie wpadając pod kopyta swego spłoszonego rumaka. Jednocześnie w oddali pojawiły się posiłki w postaci kilku łuczników, jednak w ich stronę szybko zaczęły szybować zabójczo precyzyjne strzały posłane przez Anurila.
Torquen korzystając z zamieszania jakie stworzył jego wierzgający koń zdołał się podnieść na nogi. Saris skutecznie zajmował pozostałych dwóch jeźdźców, poruszając mieczem z niezwykłą finezją i lekkością, mimo że jego wierzchowiec nie był przyzwyczajony do walki i mężczyzna musiał sporo wysiłku wkładać w zapanowanie nad nim. Wyglądało jednak na to, że i tak bez trudu poradzi sobie z przeciwnikami, więc Riffczyk postanowił skupić się na sobie.
Ernis zaatakował go z furią od flanki, ale bez trudu odbił ostrze i wywinął się w zwinnym pół-piruecie, odpowiadając ciosem pod żebra. Został zablokowany, lecz nie tracąc rytmu odskoczył, ukośna parada wyrzucona za plecy ze szczękiem spotkała się z mieczem grubasa, próbującego zajść go od tyłu. Ponownie cofnął się, stąpając miękko i pewnie jak kot, aby mieć obu przeciwników na widoku. Chustka zsunęła się z jego twarzy i dostrzegł błysk wściekłości w oczach Ernisa, który natarł na niego z podwojonym zapałem.
Torquen nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu, jaki wypełzł na jego usta na ten widok, ale szybko musiał się skupić na walce. Ciosy dowódcy spadły nań niczym grad, a dodatkowo musiał też uskakiwać przed atakami drugiego strażnika. W końcu jednak tłuścioch zamachnął się zbyt mocno i przechylił w przód, próbując odzyskać równowagę. Najemnik wykorzystał to, łokciem lewej ręki walnął go w twarz, w tym samym momencie parując cięcie Ernisa, następnie w dwóch zgrabnych skokach znalazł się za plecami otumanionego grubasa. Przeszył go mieczem na wysokości serca i mocnym kopniakiem posłał sflaczałe ciało w stronę ocalałego przeciwnika. Ten, zaskoczony, uskoczył w bok, aby uniknąć zderzenia, ale Torquen przewidując jego ruch znalazł się w tym samym miejscu, barkiem wybijając go z rytmu. Strażnik zachwiał się, rozpaczliwie wystawiając miecz aby sparować nadchodzący z góry cios, lecz klinga wywinęła się w zdradliwym zwodzie i po chwili Ernis poczuł, jak jej końcówka rozcina mu skórę u podstawy szyi, tuż w miejscu gdzie zaczyna się pancerz. Broń wypadła mu z dłoni i upadł na kolana starając się zatamować obfite krwawienie, w całkowicie beznadziejnym geście.
Chwilę później ostatni z przeciwników Sarisa runął z siodła ugodzony celnym pchnięciem poniżej mostka.
- Skurwy...synu... - wycharczał jeszcze Ernis i przewrócił się w bok, nieprzytomny.
Riffczyk odetchnął i schował miecz. Rzucił smutne spojrzenie w kierunku, gdzie w mgle zniknął jego wierzchowiec, razem z mapami i niemal całym dobytkiem najemnika. Nie miał jednak czasu, żeby się roztkliwiać, gdyż Saris zeskoczył z siodła i stanął u jego boku.
- Gratuluję znakomicie rozegranego wejścia – burknął ironicznie. - Wyrżnęliśmy połowę straży miejskiej, a jeszcze nawet nie przekroczyliśmy bram Daleis.
- Skąd miałem wiedzieć, że akurat spotkamy cholernego Ernisa? - zaoponował mężczyzna. - Most nigdy nie był pilnowany!
- Nieważne – mruknął Anuril, mocując swój łuk z powrotem na plecach. - Lepiej zastanówmy się co zrobić, kłócić możecie się kiedy będziemy bezpieczni, tu lada chwila może nadejść zmiana warty i raczej nie będą rozradowani naszym widokiem.
- Skoro już tu jesteśmy, możemy skrócić trochę drogę, ale i tak powinniśmy objechać miasto i skorzystać z zachodniej bramy. Jeśli przejedziemy tędy, od razu skojarzą nas z zabiciem strażników – stwierdził Torquen.
- Racja – elf skinął głową. - Ale jeśli pojedziemy lasem to powinniśmy dotrzeć do bramy niedługo po zmroku. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – mruknął obrzucając spojrzeniem zalegające na drodze ciała. - Ruszajmy.
Riffczyk chrząknął znacząco.
- Nie wiem czy zanotowaliście, ale mój rumak bojowy zrezygnował z naszego towarzystwa – zauważył ironicznie. Wszyscy z powątpiewaniem obrzucili konie strażników, ustrojone w żółto-błękitne barwy Daleis, bez słów zgadzając się, że pomysł kradzieży któregoś z nich jest idiotyczny.
- Koń Sarisa jest całkiem spory. Zmieścicie się – nim mężczyźni zdążyli zaoponować, Anuril popędził własnego wierzchowca wjeżdżając na most i zostawiając towarzyszy w tyle.
Dreikhennen spojrzał na najemnika z wściekłością płonącą w zielonych oczach.
- Powinienem cię przywiązać i ciągnąć za sobą jak worek – oznajmił lodowato, ale przesunął się w przód, robiąc mu miejsce w siodle.
Torquen szybko wgramolił się na konia i usadowił za wojownikiem bezczelnie oplatając go ramionami w talii i nachylił do jego ucha.
- Nie udawaj, że ci się to nie podoba – szepnął ze złośliwym uśmiechem.
Saris spojrzał na niego przez ramię.
- Dotknij mnie bardziej niż to konieczne, albo zasugeruj coś podobnego, a złamię ci nos i resztę podróży spędzisz szorując twarzą po ziemi – zagroził, a Riffczyk tylko wyszczerzył się w odpowiedzi.
*
- Przestań się wiercić – warknął Saris rzucając zirytowane spojrzenie za siebie.
- Nie wiercę się, tylko się trzęsę – odburknął najemnik. - Noce są zimne. Gdyby nie ta cholerna obława już dawno grzalibyśmy tyłki w Daleis...
Miał rację. Już jakiś czas temu dotarliby do miasta, niestety wielokrotnie musieli kluczyć po lesie, aby uniknąć spotkania ze strażnikami, w efekcie złapała ich zimna, pochmurna i przejmująco ciemna noc. W ledwo widocznej, srebrzystej poświacie ledwo dało się rozróżnić groźne, smoliście czarne pnie drzew, a niewyraźny zarys ich upiornie powykręcanych konarów, wciąż nagich i martwych po zimie, dawał naprawdę mroczne wrażenie.
- Ja się jakoś nie trzęsę – zauważył Dreikhennen.
- Bo jesteś zimnokrwistym gadem?
- Nie – odparł wyniośle. - Bo potrafię zdzierżyć odrobinę chłodu jak mężczyzna.
- Od kiedy jesteś specjalistą od męskości? Chociaż faktycznie, o męskościach wiesz pewnie akurat sporo. Na przykład jakie to uczucie kiedy zagłębiają się w tyłku – stwierdził złośliwie. Wojownik był już chyba zmęczony całodziennym błądzeniem, bo nie próbował go znokautować.
- Wyraźnie o męskości – zaakcentował ostatnie słowo – wiem znacznie więcej niż ty. To nie ja telepię się jak osika.
- Co ta ma do rzeczy? - oburzył się Torquen. - Zresztą nie będzie mnie pouczał facet, który nie ma nawet zarostu.
- To sprawa genetyczna! - zaperzył się Saris. - W naszym rodzie to normalne, że nie mamy owłosienia zarówno na twarzy, jak na prawie całej reszcie ciała. Zresztą ja nie mam zamiaru być pouczany przez faceta, który nosi na szyi czerwoną chusteczkę.
- A co niby TO ma do rzeczy? - sarknął. - Zaraz, zaraz... - nagle w jego głosie szczera uraza została zastąpiona ciekawością. - To znaczy, że nie masz owłosienia na całym ciele?!
- Co...? Uh, ja... - wojownik wyraźnie poczuł się wybity z rytmu. - Po prostu nie są zbyt widoczne... Zresztą co cię to obchodzi?! - zapytał ostro, ale zostało to całkowicie zignorowane przez najemnika, który potarł w zamyśleniu własną szczecinę na policzku.
- Hm, to faktycznie dziwnie by wyglądało gdybyś był obrośnięty na czerwono. Ale chyba masz włosy tam na dole? Są czerwone?
- Nie uważasz, że zainteresowanie włosami łonowymi innego mężczyzny jest co najmniej dziwaczne, szczególnie jeśli, jak twierdzisz, preferujesz towarzystwo kobiet?
- Czy to jakaś delikatna metoda na wybadanie, czy odchylam się w drugą stronę? Muszę cię zmartwić, pytam w celach czysto naukowych.
- Wierz mi, Torquen, gdybym miał wybór czy wolę odbyć stosunek z tobą, czy z pieprzoną kozą...
- Zgubiliśmy się – zauważył Riffczyk, przerywając wywód towarzysza.
- Co ty nie powiesz? - sarknął. - Owszem, jakieś trzy godziny temu, kiedy zrobiło się ciemno jak w samym środku diablego tyłka!
- Tak, ale teraz zgubiliśmy się bardziej. Zgubiliśmy Anurila.
Saris rozejrzał się i zaklął. Faktycznie, nigdzie nie dostrzegł sylwetki elfa, więc wstrzymał konia i zaczął nasłuchiwać, ale nie dosłyszał nawet najlżejszego szelestu. Las wydawał się wręcz wymarły, a ciemne drzewa sprawiały niepokojące wrażenie, że wyciągają w stronę podróżnych gałęzie, wykrzywione niczym palce dotkniętego artretyzmem starca.
- Cóż, niemądrze byłoby zacząć go wołać, jacyś strażnicy mogą kręcić się w pobliżu – mruknął wojownik. - Spotkamy się na trakcie – to mówiąc, ścisnął wierzchowca piętami i znów ruszyli stępa.
- Nie podoba mi się to – mruknął Riffczyk po chwili milczenia. - Jest zbyt cicho.
- Boisz się ciemnego lasu? To faktycznie, bardzo po męsku – zakpił Dreikhennen.
- Nie boję się – odburknął. - Po prostu mówię, że to podejrzane. Zawsze, kiedy panuje taka złowroga, nienaturalna cisza, dzieje się coś niedobree...
Zgodnie z jego przewidywaniami, stało się Coś Niedobrego. Ciemny kształt z szelestem przemknął po ściółce płosząc konia, który stanął dęba. Torquen natychmiast runął do tyłu, lądując na plecach w bolesny sposób. Zdążył odetchnąć z ulgą orientując się, że zaledwie kilka centymetrów dzieli go od miejsca, gdzie zaczynało się dość strome obsunięcie gruntu, kiedy Saris, po chwili walki z wierzchowcem, wylądował wprost na nim. Mężczyzna zacisnął powieki oczekując długiej drogi w dół, na szczęście okazało się, że mimo impetu Harlandczyk nie zepchnął ich za krawędź.
- Teraz już nie możesz zaprzeczyć, że na mnie lecisz – stwierdził z szerokim uśmiechem. Dreikhennen parsknął tylko i zaczął gramolić się na nogi.
Wtedy najemnik zobaczył to coś po raz drugi. Podłużny, ciemny kształt, przemykający z niezwykłą szybkością. Tym razem, wystrzelił jednak w górę, celując wprost w głowę stojącego tyłem Sarisa.
- Uważaj! - krzyknął Torquen i niewiele myśląc pociągnął wojownika na siebie. Ten zachwiał się i poleciał wprost na niego, tym razem spychając ich obu w dół zbocza. Zaskoczony Dreikhennen wczepił się rozpaczliwie w kurtkę mężczyzny, a ten, nie wiedząc co począć z rękami objął go mocno. Turlali się z góry z zawrotną szybkością, o ich ubrania i skórę zahaczały kolce krzewów, a kamienie boleśnie wbijały się w plecy. W końcu jednak wylądowali bezpiecznie u stóp wzniesienia. Konkretnie, Saris wylądował, natomiast Torquen zaliczył miękkie lądowanie na swoim towarzyszu. Przez krótki moment starali się opanować oddech, w końcu najemnikowi udało się lekko unieść na łokciach i dopiero wtedy w pełni docenił, w jakiej pozycji się znaleźli. Leżał dokładnie między udami Dreikhennena, opierając się na rękach po obu stronach jego głowy.
„A więc to takie uczucie znaleźć się między nogami faceta”, pomyślał pusto wpatrując się w twarz zdezorientowanego wojownika, wciąż kurczowo zaciskającego dłonie na jego ubraniu.
- Co ty wyprawiasz?! - warknął wreszcie gniewnie, ale uwadze Riffczyka nie uszedł lekki grymas zażenowania, kiedy szybko cofał ręce od ciała nad sobą.
- Ratuję ci życie – odparł. - Nie ma za co – dodał i zaczął gramolić się na nogi. Udało mu się to połowicznie, gdy coś nagle zacisnęło się wokół jego łydki i pociągnęło a ziemię. Wydał z siebie przerażony jęk, gdy owo „coś” zaczęło go ciągnąć po ściółce niczym worek kartofli.
Na szczęście Dreikhennen szybko połapał się w sytuacji i już po chwili ostrze błysnęło w jego dłoni. Mocnym ciosem odrąbał mackę i pomógł towarzyszowi stanąć na nogi.
- Wygląda na to, że znaleźliśmy tutejszą „bestyję” - mruknął.
Torquen bez słowa dobył miecza i ustawili się do siebie plecami, starając się przebić spojrzeniem przez mrok. Już po chwili w ich stronę poszybowało kilka ciemnych kształtów, obaj jednak z gracją unikali ataków i bezlitośnie cieli wyciągające się w ich stronę ramiona.
- Co to takiego? - szepnął Riffczyk zgrabnie uskakując przed atakiem i wracając płynnie na pozycję za kompanem.
- Myślę, że to pełzacz – odparł wojownik, także nie przerywając walki. - Ich macki mogą mieć nawet kilkaset metrów, oplatają nimi ofiarę i wciągają do otworu gębowego, u dorosłego osobnika wystarczająco dużego, żeby zmieścić konia. Razem z wozem.
- Jak to zabić? - zapytał i zaklął, kiedy stwór owinął się wokół jego prawego ramienia. Saris jednak uwolnił go szybko, odcięty kawałek ciała bestii opadł na ściółkę z cichym plaśnięciem.
- Niełatwo – odburknął. - Ale można go zniechęcić. Jeśli zranimy odpowiednio dużo macek, powinien się wycofać na trochę, a to da nam czas żeby dotrzeć do traktu, gdzie powinniśmy być już bezpieczni.
Było w tym zdaniu zdecydowanie zbyt wiele „powinniśmy” i „raczej”, żeby Torquen poczuł się uspokojony, ale nie miał zamiaru panikować. Nigdy nie był tchórzem, a poza tym, jego towarzysz nie okazywał nawet lekkiego zaniepokojenia, a zdecydowanie nie miał zamiaru wyjść na tego słabszego. O nie, co to, to nie. Z tą myślą zaatakował ze zdwojoną furią, gdyż, wbrew słowom wojownika, macek zdawało się przybywać.
Jednak po kilku chwilach przepełnionych wymachiwaniem ostrzem, przekleństwami i paroma mało chwalebnymi upadkami, pełzacz faktycznie zaczął się wycofywać.
Riffczyk uśmiechnął się szeroko i spojrzał przyjaźnie na kompana. Na pierwszy rzut oka Saris zdawał się nawet nie zmęczyć, ale księżyc wychynął na moment zza chmur i błysnął zdradziecko w wąskiej strużce potu. Torquen zagapił się na moment śledząc wzrokiem jak ta spływa wzdłuż gładkiego policzka po smukłą szyję i ginie w końcu za wysokim kołnierzem skórzanej kurtki.
- Czego się szczerzysz? - warknął wojownik jak zwykle uroczo. - Przez ciebie straciliśmy kolejnego konia.
- Przeze mnie?! - aż się zapowietrzył. - Z tego co zdążyłem zauważyć, to zostaliśmy zaatakowani przez jakiegoś cholernego leśnego potwora! Jakim cudem to moja wina?!
- Przyciągasz nieszczęścia jak gówno muchy! Zresztą wcale by nas tu nie było, gdyby...
- Już mówiłem, to nie moja wina! - wpadł mu w słowo Riffczyk. - Zresztą przestań się mazgaić nad koniem, ja za swoim jakoś nie płaczę!
- Kto się mazgai?! - wrzasnął Saris. - Spytałeś czemu uważam, że to twoja wina – proszę bardzo, dałem odpowiedź! Bo jesteś jak lep na kłopoty! - dźgnął rozmówcę palcem w pierś. - Zresztą, sam jesteś jednym wielkim kłopotem i gdyby nie umowa...
- To sraj na umowę! - Torquen znów przerwał towarzyszowi. - Myślisz, że Tymeis nie zapłaci, jak mu dostarczysz cholerne smocze jajo?! Jedź sam! Nikt cię tu i tak nie chce, poradzę sobie z Anurilem! A ty i twoje wieczne wyrzuty możecie sobie iść i dać się rozszarpać czemukolwiek, co siedzi w Tunelu Zmarłych, miłej zabawy! Bo z twoim usposobieniem na pewno nie znajdziesz nikogo, kto z tobą pójdzie!
- Nikt ze mną nie pójdzie bo nie chcę żeby ktokolwiek za mną lazł! A już na pewno nie arogancki, tępy, zadufany w sobie...
- Hej!
Obaj drgnęli za dźwięk znajomego głosu. Z ulgą zanotowali, że na szczycie wzgórza z którego wcześniej się sturlali, stoi Anuril, trzymając za uzdę wierzchowca Dreikhennena.
Rzucili sobie jeszcze piorunujące spojrzenia, po czym zaczęli mozolnie wspinać się na szczyt wzniesienia. Zadanie okazało się niełatwe, szczególnie, że nawet wtedy mężczyźni nie byli w stanie przestać na siebie sarkać, prychać, a kilkakrotnie nawet niemal spadli z powrotem, przy próbach pobicia się po drodze. W końcu jednak ulegli popędzaniom elfa i zaprzestali przepychania się i deptania nawzajem po dłoniach.
Gdy dotarli na szczyt, dowiedzieli się, że łucznik czasami odzywa się nie pytany. I że potrafi mówić w bardzo przekonujący sposób oraz, że posiada zasób przekleństw, jakim mógłby zawstydzić niejednego marynarza, a jego fantazja na temat tortur wzbudziłaby podziw wielu katów. Po owej reprymendzie, nawet Saris spotulniał. Trudno powiedzieć, czy był na tyle zszokowany, ale nie tylko nie próbował wdawać się w żadne dalsze dyskusje, ale nawet bez słowa pomógł Torquenowi usadowić się w siodle tuż za nim i nie skomentował ani słowem gdy ten znów oplótł go ramionami w talii.
Kiedy Anuril skończył już wywód na temat zachowania swoich towarzyszy, pokrótce wyjaśnił, że po tym jak się rozdzieli, udało mu się w końcu wyjechać na trakt. Czekał na nich przez jakiś czas, aż w końcu z lasu wypadł przestraszony wierzchowiec, więc domyślił się, że stało się coś złego. Schwytał konia i wrócił. Znalazł ich, bo oczywiście jak zwykle krzyczeli na siebie jak dzieci, i że mają cholerne szczęście, że pierwsi nie usłyszeli ich strażnicy.
Droga faktycznie znajdowało się niedaleko, i już niedługo dotarli do bram miasta. Jak zwykle o tej porze nikt nie kwapił się szczególnie aby przeszukiwać przyjezdnych, więc bez zbędnych pytań wpuszczono ich do środka.
Torquen westchnął.
Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek z własnej woli wróci do Daleis.