Mój chłopak Śmierć 3
Dodane przez Aquarius dnia Marca 23 2013 21:25:04


***

Śmierć sunęła powoli korytarzem. Jej koścista ręka raziła bielą oczy każdego, kto tylko na nią spojrzał, a ogromna, odbijająca promienie słońca kosa, przyprawiała o dreszcze nawet największego twardziela. Lecz mimo to wszyscy mijali ją jakby była powietrzem. Nagle dało się słyszeć radosny, kobiecy głos:
- Koooooostek! – Ktoś nagle złapał Śmierć od tyłu i zamknął w żelaznym uścisku.
Ta przystanęła a spod kaptura wydobyło się głuche jęknięcie.
- Anita, ile razy cię prosiłem, żebyś się tak na mnie nie wieszała? Te twoje cycki kiedyś mnie uduszą.
- No wiesz… - uścisk zelżał. Kobieta złapała się za biust i podnosząc go bardziej do góry, powiedziała:
- Takie piękności? One mogą tylko służyć do pieszczenia i całowania, a nie duszenia. A swoją drogą, czemu jesteś po służbowemu?
Śmierć ściągnęła kaptur i oczom Anity ukazała się twarz jej kumpla po fachu, Konstantego.
- Bo dopiero co skończyłem robotę, nawet nie zdążyłem wpaść do domu żeby się przebrać – mruknął Konstanty, krzywiąc się przy tym z niezadowoleniem.
- Hmm – Anita zamyśliła się. – To musi być w takim razie poważna sprawa. Mnie ściągnęli z urlopu na Hawajach. Akurat miałam dać się poderwać niezłej czekoladce. Mówię ci, jak on zajebiście poruszał się w tańcu – przymknęła na chwilę oczy, a jej mina świadczyła, że właśnie wróciła do swojej wakacyjnej miłostki.
- Masz rację.
- Skąd wiesz? – popatrzyła na niego zdziwiona. – Znasz go?
- Nie, mówię, ze masz rację, że to musi być coś poważnego, skoro wzywają nas w ten sposób.
W tym momencie dołączył do nich brunet w pomiętym ubraniu i nieogolony, a jego twarz świadczyła, że jeszcze nie wytrzeźwiał po niezłej popijawie.
- Morek? – zdziwiła się Anita. – A co ty tu robisz?
Mężczyzna popatrzył na kobietę tępym wzrokiem nic nie mówiąc, po czym podrapał się po policzku.
- Te cholerne małe diabliki nie dały mi się nawet porządnie wyspać – mruknął - a łeb mnie napierdala jak cholera. Macie może jakiegoś procha? – Zarówno Konstanty jak i Anita pokręcili przecząco głowami. – Ech – mruknął zniechęcony i poczłapał dalej.
- Diabliki? – zainteresowała się Anita. – Do mnie przyleciał cherubinek.
- Ja się nie dziwię, po tym jak potraktowałaś ostatniego diablika, wolą do ciebie wysyłać cherubinki, bo wiedzą, że czegoś tak słodkiego nie rozniesiesz na strzępy.
- No wiesz co – wydęła oburzona usta – wcale nie rozniosłam go na strzępy, tylko przecięłam na pół. Byłam troszkę wkurzona i mnie troszkę poniosło.
- Troszkę wkurzona, troszkę poniosło, troszkę flaczków diablika fruwało po całym pokoju. Wszystkiego tylko troszkę – stwierdził Konstanty kpiąco.
- A do ciebie który przyleciał?
- Obaj – a widząc jak Anita podnosi w zdumieniu brew, dodał: - myśleli, ze może będzie ze mną Bazyli.
- A co on ma do tego?
Konstanty westchnął.
- A bo one wszystkie go uwielbiają, zresztą z wzajemnością. Mówi, że są rozkoszne.
- Rozkoszne? Diabliki? – zdumiała się Anita. – Czy on na pewno nie ma czegoś z głową? Te szkaradzieństwa rozkoszne?
- Nie sądzę. Ale za każdym razem, jak jakiś się pojawia w naszym domu, Bazyli częstuje go ciasteczkami. No i od jakiegoś czasu pojawiają się i diablik i cherubinek, cały czas się kłócąc, który ma oddać przesyłkę. Chociaż to i tak bez znaczenia, bo Bazyli każdemu daje po równo ciasteczek. Napychają nimi te swoje małe kieszonki, że ledwo mogą udźwignąć i patrzą wilkiem jeden na drugiego. Teraz też pojawili się obaj i byli wręcz oburzeni, że nie ma Bazylego.
Anita roześmiała się.
- Strasznie rozkoszny ten twój chłopak, muszę kiedyś do was wpaść.
- A proszę bardzo. A teraz może jednak chodźmy, bo jeszcze chwila i szef wyśle po nas Armię Lucyfera.
- Oj, lepiej nie – mruknęła Anita i przyspieszyła kroku stukając obcasami kolorowych sandałów.
Armia Lucyfera – elitarne wojska piekielne, wysyłane wszędzie tam, gdzie zwykły demon nie mógł dać sobie rady. Kiedy oni wkraczali do akcji, było wiadomo, że jest bardzo źle. W ich szeregi mogły się dostać tylko najokrutniejsze i najtwardsze demony. Zanim kandydat został członkiem Armii Lucyfera, przechodził długie szkolenie, według ziemskiego kalendarza trwało ono sto lat, w czasie którego poddawano go najróżniejszym torturom, zarówno fizycznym jak i psychicznym, a także sprawdzano stopień jego okrucieństwa, bezduszności i szaleństwa. Tak, żeby chcieć wstąpić do Armii Lucyfera trzeba być szaleńcem. Mimo to jednak cieszy się ona ogromnym szacunkiem i niesłabnącym powodzeniem. Ostre kryteria doboru oraz fakt, ze końcowe testy zdaje tylko jeden na stu nie odstraszają tabunów chętnych. Członkowie Armii Lucyfera byli bezlitośni, roznosili w pył wszystko co stało im na drodze, nie patrząc czy to swój czy wróg. Zostawiali po sobie spaloną ziemię ociekającą krwią i łzami. Jej odpowiednikiem w zastępach niebieskich jest Armia Boga.
Weszli do Sali konferencyjnej, która była punktem docelowym ich wędrówki i aż przystanęli zdumieni. Byli tu chyba wszyscy pracujący jako Śmierć, kierownicy wszystkich sekcji, oraz, co najdziwniejsze, Archanioł Gabriel i Arcydemon Azmel.
- Witam spóźnialskich – powiedział Gabriel, a oczy wszystkich zwróciły się na przybyszów. – Mam nadzieję, że to już ostatni, bo nie mam zamiaru powtarzać wszystkiego po raz enty.
- Cholera – mruknęła Anita półgębkiem do Kostka jednocześnie starając się uśmiechnąć do wszystkich – po raz pierwszy czuję się głupio, jak gapią się na mnie faceci.
Usiedli spokojnie na jedynych wolnych miejscach i wsłuchali się co ma do powiedzenia Gabriel, który nigdy, ale to nigdy, nie pojawiał się w siedzibie Śmierci, chyba, że była to bardzo poważna sprawa, wręcz wagi państwowej.
- Jak już wspominałem – mówił Gabriel – od jakiegoś czasu dochodziły do nas słuchy, że ktoś zabija ludzi. Nie jest to nic nowego, więc na początku informacje te były ignorowane, aż do momentu, kiedy zauważyliśmy, że ilości zgonów są zbyt duże.
W tym momencie na ścianie, za plecami Gabriela zsunęła się ogromna plansza przedstawiająca mapę ziemi z ponaznaczanymi na niej różnokolorowymi punktami. Gabriel odsunął się, tak żeby wszyscy zobaczyli mapę i kontynuował:
- Jak możecie zobaczyć, rozłożenie tych tajemniczych zgonów jest w miarę równomierne…
W tym momencie jeden ze Śmierci podniósł do góry rękę. Gabriel spojrzał na niego krzywo, ale nic nie powiedział, tylko spytał:
- Tak?
- Skoro te zgony rozłożone są równomiernie na całej kuli ziemskiej, to dlaczego ktoś uważa, ze są anomalią na tyle groźną, że aż musieliśmy się tu wszyscy zebrać.
- Słuszne pytanie – odparł Arcydemon. – Też tak na początku sądziliśmy, lecz pewien dość dociekliwy demon – przy słowie „demon” można było wyraźnie usłyszeć w jego głosie dumę – postanowił sprawdzić statystyki tych zgonów i wyszło że zdarzają się one o pięćdziesiąt procent częściej niż do tej pory. Nigdy, od czasów istnienia Ziemi, nie mieliśmy zgonów z takimi danymi. Oczywiście góra nam nie uwierzyła – spojrzał drwiąco na archanioła Gabriela, co ten skwitował tylko lekceważącym prychnięciem – i musiała osobiście przeprowadzić analizę faktów, przez co działania zostały podjęte dość późno.
W tym momencie jeden ze stojących na uboczu mężczyzn ruszył cicho przed siebie i zatrzymał się dopiero przy śpiącym z głową na stole brunecie.
- Moreczku – odezwał się słodkim głosem, a siedzącym w pobliżu aż ciarki przeszły po plecach gdy zobaczyli jego minę – może masz ochotę na jeszcze?
- Mmmm – mruknął morek przez sen. – Jesteś cudowna, słonko, nalej mi jeszcze.
Wszyscy, którzy to usłyszeli, parsknęli śmiechem, lecz szybko umilkli, albo odwracali głowę, gdy tylko zobaczyli piorunujące spojrzenie czarnych oczu.
- Morek, ty moczymordo, na odwyk, ale już! –wrzasnął mężczyzna prosto do ucha bruneta. Ten błyskawicznie poderwał się i wyprostował, krzycząc przy tym;
- Tak jest szefie! Się robi, szefie! Natychmiast, szefie!
W tym momencie nawet kilku rozjuszonych kierowników nie byłoby w stanie powstrzymać śmiechu, jaki przewinął się przez salę. Nawet Archanioł Gabriel, który był uważany za największego sztywniaka zarówno w niebie, jak i w piekle, parsknął śmiechem, lecz szybko ukrył go pod warstwą kaszlu, który popił stojącą na biurku wodą.
- Jeszcze raz – syczał kierownik do wciąż stojącego na baczność Morka – przyjdziesz na spotkanie schlany, to zostaniesz siłą odesłany na odwyk, zrozumiałeś?
- Tak jest, szefie – wybąkał drżącym głosem Morek.
- To teraz siadaj i słuchaj, bo nie będę ci specjalnie powtarzał.
Morek pokornie usiadł, a kierownik odwrócił się w stronę zwierzchnika i powiedział uniżonym głosem:
- Wybacz, arcydemonie. Proszę, kontynuuj.
- Jak już wspomniałem wcześniej – Azmel nawet słowem nie skomentował całego tego zdarzenia – góra nie uwierzyła nam i w czasie gdy oni przeprowadzali te swoje analizy, ilość podejrzanych zgonów wciąż rosła.
- Niestety nie jesteśmy w stanie nic więcej powiedzieć – odezwał się Archanioł Gabriel. – Mimo iż zarówno my, jak i piekło, wysłaliśmy swoich ludzi, nie byliśmy w stanie odnaleźć osób odpowiedzialnych za taką sytuację.
- Więc co wiemy? I do czego my, Śmierci, jesteśmy tu potrzebni? – zapytał ktoś z tłumu, nie wysilając się nawet z podniesieniem ręki.
- Wiemy tylko tyle iż stoi za tym albo człowiek, który opanował diabelską magię, albo demon, który się zbuntował. A wy jesteście potrzebni do tego, by przeprowadzić śledztwo w terenie.
Przez tłum słuchających przeleciał szmer, zdziwienia, oburzenia, zainteresowania, wszystko jednocześnie. Zaraz też odezwały się głosy sprzeciwu.
- Nie dość, że mamy własną robotę, to musimy jeszcze odwalać za was? – powiedział ktoś dosyć dosadnie to o czym inni tylko szeptali.
- Nie każemy wam odwalać roboty za nas – odezwał się Arcydemon – tylko zrobić wstępne rozeznanie. Wy i tak wciąż siedzicie na ziemi, więc to dla was powinno być jedynie niewielkim dodatkiem. Macie być czujni, słuchać wszystkiego co tylko możecie i składać raporty o każdym podejrzanym elemencie.
- Raporty – odezwał się Gabriel – macie składać właściwie ze wszystkiego co robiliście w danym dniu, a specjalnie do tego przeszkoleni pracownicy będą je przeglądać i analizować.
- Znaczy, mam tez meldować, że byłem zrobić kupkę, czy przeleciałem jakąś diablicę? – zapytał jakiś dowcipniś z tyłu sali.
Arcydemon wstał tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło. Spojrzał gniewnym wzrokiem po wszystkich i warknął:
- Kto to powiedział?
Odpowiedziała mu cisza. Azmel już gotował się do wybuchu, gdy odezwał się Gabriel, głosem jak zawsze spokojnym, a jego słowa wskazywały na to, ze w ogóle nie pojął żartu:
- Aż tak dokładni nie musicie być. Interesują nas głównie usłyszane przez was rozmowy i zachowania ludzi, nawet jeśli wydają się wam normalne. Także wasze przeczucia i przypuszczenia, nawet jeśli waszym zdaniem były by one absurdalne. Macie to wszystko spisywać i codziennie, pod wieczór przedkładać sprawozdania swoim przełożonym.
Parę Śmierci jęknęło rozpaczliwie.
- Ale to jest strasznie dużo pisania! – jęknął ktoś w tłumie. W ten sposób nie wyrobimy się ze swoją robotą, bo będziemy zajęci papierkową robotą.
- Dlatego też – odparł spokojnie Gabriel – dostaniecie pomocników. Każdemu z was zostanie przydzielony jeden diablik i jeden cherubinek. Będą oni mieli za zadanie spisywać wszystko co im powiecie. Będą wam towarzyszyć w pracy, więc będziecie mogli spokojnie dyktować im na bieżąco, tak, że wy w sumie będziecie musieli jedynie się pod tym podpisać i przedłożyć przełożonemu.
W tym momencie Anita podniosła rękę.
- A czy ja mogła bym prosić o dwóch cherubinków?
Gabriel popatrzył na nią zdziwiony, a kiedy Azmel nachyli mu się do ucha szepcząc coś, powiedział:
- Chociaż znana jest pani niechęć do diablików, nie ma takiej opcji. Zarówno piekło, jak i niebo chcą mieć pewność, że właściwie wykonujecie swoje obowiązki, dlatego takie rozwiązanie jest jedynym możliwym. I uprzedzam – dodał, jakby odgadywał myśli kobiety – jeśli ktoś spróbuje zamienić się z kimś innym, zostanie za to ukarany. Czy wszystko jest jasne? - Szmer potwierdzenia przebiegł po sali. – W takim razie zapraszam teraz do Departamentu Pocztowego, po odbiór przydzielonych pomocników.
Gabriel zebrał swoje papiery i wyszedł. To samo zrobił Azmel. Śmierci zaczęli powoli się rozchodzić.
- Nareszcie koniec – jęknął Morek i położył głowę na rękach, które ułożył wygodnie na stole. – Jeszcze se przekichałem u szefa.
- Trzeba było nie chlać – mruknęła Anita. - Chodźcie, miejmy to już z głowy, bo jak znam innych, to się zaraz zwalą i nie dopchniemy się przez stulecia. – Ruszyła do wyjścia.
- Ona ma rację – mruknął Konstanty widząc jak inni pośpiesznie opuszczają salę.
- Weźcie tez dla mnie – mruknął Morek sennym głosem.
- Nic z tego, mój drogi, idziesz z nami. Już i tak mam wystarczająco roboty przez to twoje chlanie Nie mam zamiaru dokładać jej sobie więcej – warknął Konstanty, po czym szarpnął kolegę za kołnierz i mimo protestów tamtego zaczął go ciągnąć za sobą.
Wyszli z budynku i niesieni prądem innych takich jak oni, ruszyli w stronę sąsiedniego, trzypiętrowego budynku. Jak można się było spodziewać, w środku panował niemiłosierny tłok, wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, próbując się nawzajem przekrzyczeć.
- Aż mam ochotę przejechać ich wszystkich moją kosą – mruknął Konstanty, który strasznie nie lubił hałaśliwych tłumów. – Ale by wtedy nastał błoga cisza.
Anita tylko roześmiała się.
Na szczęście wydawanie pomocników szło w miarę sprawnie, co rusz z któregoś z pokoi wychodził kolejny Śmierć z towarzyszącymi mu dwoma karzełkami, diablikiem i cherubinkiem. Po jakiejś godzinie oczekiwania, w końcu przyszła kolej na Konstantego. Musiał podpisać sterty papierów, między innymi o wzięciu odpowiedzialności, o zaznajomieniu się ze sposobem traktowania pomocników, o tym, że zgadza się na obciążenie jego konta wszelkimi kosztami leczenia, które zaistnieją z jego winy i jeszcze masę innych, a każdy z nic w czterech egzemplarzach. W końcu odłożył pióro i stał się dumnym właścicielem, a raczej przełożonym dwóch małych istotek, które na jego widok wyszczerzyły buźki w uśmiechu i zaczęły coś tam po swojemu szwargotać.
- I tak was nie rozumiem, więc darujcie sobie – Kostek machnął niecierpliwie ręką.
Wyszedł z budynku i odetchnął pełną piersią, wsłuchując się w świergotanie ptaków.
- Wracajmy do domu – mruknął. – Nie mogę się doczekać aż zobaczę Bazylego. Rano nei mieliśmy okazji zamienić nawet słowa.
Przeniósł się do swojego ziemskiego mieszkania.
- Już jestem! – wykrzyknął ściągając służbowy uniform i wieszając go w szafie.
- Witaj kochanie. – Bazyli wyszedł z kuchni i cmoknął go na powitanie. Jak minął dzień? - O, a to kto? – zainteresował się widząc towarzystwo Konstantego. - Czyżby nagle cię wzywali? Przecież dopiero co wróciłeś.
- A nie – Konstanty machnął uspokajająco ręką. – Będą mi pomagać przez jakiś czas.
- Pomagać? – zdumiał się. – Czyżbyś się nie wyrabiał z robotą? To do ciebie niepodobne.
- Przydzielili nam dodatkową robotę, sprawa superpilna, oni mają nam pomagać.
- Ach, rozumiem. Mam nadzieję, że wywiążesz się z niej jak zwykle perfekcyjnie.
- Tez mam taką nadzieję. Ale ni mówmy o tym teraz, jestem strasznie głodny. Co dobrego ugotowałeś?
Tak po prawdzie to Konstanty nigdy nie odczuwał głodu, ale lubił czuć na języku różne smaki, dlatego też zawsze jadał z Bazylim posiłki.
- Twoją ulubioną zupę ogórkową.
- Mówiłem ci już ze cię kocham? – zapytał Konstanty, obejmując czule swojego chłopaka.
- Mówisz to codziennie rano, kiedy mnie budzisz, kiedy razem się myjemy, kiedy razem zasypiamy, kiedy widzimy się przelotnie i kiedy ugotuję ci coś dobrego i kiedy uprawiamy seks. Powtarzasz mi to w kółko.
Kostek zaśmiał się rozbawiony.
- I będę ci powtarzał aż do końca świata.
- Nie mam nic przeciwko, ale to później, teraz chodź zjeść. A wy – zwrócił się do chochlików, które grzecznie usiadły sobie na komodzie pod lustrem – chodźcie ze mną, dostaniecie ciasteczek.
Uradowane stworki zaczęły fruwać wokół Bazylego przytulając się do niego i coś tam szwargocząc, na co Bazyli śmiał się.
- Ja też was kocham, dlatego dostaniecie te ciasteczka, ile tylko chcecie.
- Ty rozumiesz co one mówią? – zdumiał się Konstanty.
- Oczywiście, a ty nie?
- Nie bardzo – mruknął.
- Najwyżej będę robił za tłumacza – roześmiał się Bazyli.
Po tym dość późnym obiedzie siedli, by obejrzeć razem jakiś film. Bazyli i Konstanty zajadali się popcornem, a diablik i cherubinek siedząc na regale i zabawnie majtając nóżkami, wcinały ciastka, krusząc przy tym niemiłosiernie.
Następnego dnia, od samego rana Konstanty zaczął swoja pracę, wraz z dodatkowym zleceniem.