Przeklęci 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:22:55
Zastanawiałem się nad tym wszystkim powoli wracając do manor. Mogłem się tam znaleźć w ułamku sekundy, ale nie chciałem, wolałem pozastanawiać się na neutralnym terenie. Pierwszy raz od ponad pięćdziesięciu lat miałem możliwość rozmowy z normalnym, żywym człowiekiem i najzwyczajniej w świecie się bałem. I to nawet, o ironio, nie wiedziałem za bardzo czego się boję. Rozmawiałem wszak codziennie z Tevo, z Martą, a ostatnimi czasy z Max, jednak było to nie to samo. Westchnąłem ciężko wchodząc po kilku stopniach wiodących na werandę. Weź się w garść idioto - powtarzałem sobie - Weź się w garść. Już za życia byłem odporny na autosugestię, po śmierci nic się w tej kwestii nie zmieniło. Tevo zaczepił mnie przy drzwiach do łazienki.
- No i co powiedział ci Maniek? - spytał żywo zainteresowany.
- Że jestem głupi - odparłem z goryczą, gdyż stwierdzenie to usłyszane dwukrotnie w ciągu jednego dnia stało mi kołkiem gdzieś w duszy i nie dawało się zapomnieć
- To już wiemy - roześmiał się Tevo, za co spiorunowałem go spojrzeniem - Powiedz mi coś czego nie wiem!
- Sztylet jest przeklęty. Wincent będzie widział tylko Blacków, czyli mnie i wójcia.
- Uff, a już się bałem - odetchnął z ulgą - Współczuję ci stary, naprawdę.
- Niby czego? - obruszyłem się - Wreszcie będę miał okazję pogadać z kimś normalnym. znaczy się żywym..
- Nasze towarzystwo już ci nie wystarcza, co?
- Och, nie to mam na myśli - zirytowałem się.
Czasami Tevo mnie wkurzał. Tym razem wychodziło mu wręcz koncertowo. Pożegnałem się z nim szybko i oschle. Jak pragnę zakwitnąć, przebywanie przez pół wieku wciąż w tym samym towarzystwie jest męczące. Z westchnieniem stanąłem przed drewnianymi drzwiami. Zapobiegliwie najpierw wstawiłem głowę do pokoju Winca.
- Uwaga wchodzę - zaanonsowałem sam siebie.
- aaa. - jęknął, ale tylko troszkę.
Wyglądał jakby lepiej, chociaż na mój widok przybladł nieco. Czy ja naprawdę jestem taki przerażający? Usiadłem na brzegu biurka i cholernie starałem się wyglądać niegroźnie i przyjaźnie
- Więc. - zacząłem, gdy przekonałem się że Winc sam z siebie nie zagai rozmowy - Lepiej się czujesz?
- Tak, dziękuję.
- To dobrze.
Zapadła długa, niezręczna cisza. Jasnowłosy wpatrywał się we mnie oczami okrągłymi jak spodki, a palce zaciśnięte na brzegach kołdry drżały mu nieco. Czułem się cokolwiek niezręcznie i wcale mi się to nie podobało.
- Boisz się mnie?
- . - skinął lekko głową.
- Ja naprawdę nie gryzę. Nie będę cię straszył, nie będę ci dzwonił łańcuchami nad uchem, nie będę wył na schodach w bezksiężycową noc. Nic nie będę. Nie moja wina, że jestem duchem.
Pokiwał głową skwapliwie na znak, że się ze mną zgadza. Ciekawe czy chodziło mu o to, że nie moja wina, czy o to, że mam go nie straszyć. Mniejsza z tym. Wyciągnąłem zza pazuchy sztylet i zacząłem się nim bawić, bardziej po to, by nie patrzyć na Winca niż z samej ochoty bawienia się nim.
- Więc... ten sztylet jest przeklęty - wyrzuciłem z siebie - Wiem z całą pewnością, pytałem eksperta..
- Jak... jak to przeklęty? - jęknął Winc
- No zwyczajnie... robili nim kiedyś jakieś niedobre rzeczy albo coś, może kogoś zamordowali nim, albo złożyli ofiarę... tego nie wiem na pewno. Niemniej jednak przeklęty jest, bo Maniek tak powiedział. A ja mu wierzę...
- A kto to jest Maniek? - wyszeptał jasnowłosy słabo. Zaczynało mnie nieco to denerwować, kurcze, dorosły facet a boi się jak dziecko.
- Jak nie będziesz ze mną normalnie rozmawiał to nic ci więcej nie powiem. Nie jestem jakimś strasznym monstrum, żebyś bał się przy mnie oddychać - wydąłem wargi.
- Przepraszam - westchnął - Po prostu trudno mi się przyzwyczaić, nigdy nie rozmawiałem z kimś, kto ....
- Został zamordowany? - spytałem, gdy jego głos zadrgał niebezpiecznie.
- Jak to zamordowany, przecież ciotka mówiła...
- Słyszałem co mówiła - przerwałem mu po raz kolejny - Łgała i tyle. Ja w życiu nawet dziewczyny nie miałem, co dopiero, żeby się przez jakąś rzucać z dachu. O nie. Ja zostałem wyobraź sobie zamordowany. I przeklęty. I dlatego tu jestem - pokiwałem smutno głową.
- Aha.... - chłopak przez chwilę wyglądał jakby w skupieniu przetrawiał uzyskane informacje, w końcu odezwał się ponownie - A jak cię... no wiesz.... zabili...?
- Zepchnęła mnie z dachu głupia.... - pohamowałem się, żeby nie rzucić wiązanką epitetów
- Kto?
- .... to przecież jasne nie?
- Jasne, że kto?
- No ... - pierwszy raz od wielu lat poczułem się tak, jakby zabrakło mi powietrza w płucach. Spróbowałem jeszcze raz. I nic. I kolejny, bez powodzenia. Jasnowłosy patrzył w milczeniu jak poruszam ustami. Nie ponaglał mnie. A ja, jak na złość w tym momencie nie potrafiłem wymówić znienawidzonego imienia, jakby jakaś niematerialna dłoń zacisnęła się na moim, nomen omen, niematerialnym gardle, tłamsząc każdy dźwięk, który chciał się stamtąd wyrwać.
- Zdaje się, że nie wolno Ci wskazać osoby mordercy - zauważył niepewnie.
- Muszę podpytać Tevo i Martę... albo może lepiej Mańka....
- To może spróbuj napisać? Możesz chwycić długopis? - zreflektował się nagle.
- Oczywiście, że mogę głuptasie - prychnąłem - a kto jak myślisz podsuwał ci mój własny pamiętnik? Hę?
- To ty go wtedy zrzuciłeś z półki?
- No pewnie, że ja. Inaczej w życiu byś go nie przeczytał. A tak usilnie wypytywałeś o mnie....
- Podsłuchiwałeś mnie??
- Nie nazwał bym tego w ten sposób - wzruszyłem ramionami - po prostu byłem przy tej rozmowie, tyle, że mnie wtedy jeszcze nie widziałeś...
- To dlaczego teraz cię widzę??
- No bo przeciąłeś się tym przeklętym sztyletem i poniekąd należysz teraz do dwóch światów...
- To.... to znaczy...., że ja też jestem przeklęty?
- Nie wiem. Jak chcesz się dowiedzieć, to mogę cię zaprowadzić do Mańka. Tylko na razie to nie jest chyba zbyt dobry pomysł...
- Dlaczego nie?
- Bo widzisz Manfred jest bardzo przeczulony na punkcie tego, kim jest. A ty boisz się nawet mnie, więc przypuszczalnie gwałtownie zareagujesz i na niego, a on jest bardzo wrażliwy i może nam nie zechcieć pomóc - ciągnąłem spokojnym tonem wciąż podrzucając i łapiąc przyczynę całego zamieszani.
- A kim jest Manfred? - szept był cichszy niż powiew wieczornej bryzy nad brzegiem oceanu.
- Wampirem...
Wincent opadł na poduszki, zasłaniając oczy dłońmi.
- Ja oszalałem - stwierdził - Mam omamy wzrokowe. Rozmawiam z duchem. Jestem przeklęty. I mam pytać o zdanie wampira. Ja naprawdę zwariowałem.
- Wcale nie - zaprotestowałem.
- Jestem wariatem. Przyjadą po mnie z białym kaftanem i zamkną mnie w przytulnym pokoju bez klamek. To się nie dzieje naprawdę. Duchów nie ma. Oczywiście że nie ma. One nie istnieją. NIE ISTNIEJĄ!!!
- Oczywiście, że istnieją.... - zaprotestowałem ponownie.
- Nie mów do mnie! Jesteś moim omamem i nie będę cię słuchał....
- Jak chcesz - wzruszyłem ramionami - Jakbyś zmienił zdanie to kręcę się gdzieś po manor - wstałem i z godnością otrzepawszy spodnie, z podniesioną głową opuściłem pokój, przenikając przez drzwi.
Też mi absurd. Duchy nie istnieją. A co ja niby jestem? Księżna Walii? Skierowałem się do gabinetu wójcia, bo zawsze tam mi się najlepiej myślało. W połowie drogi przypomniało mi się, że pomieszczenie jest przerobione na sypialnię gościnną i zawróciłem. Piwnica nie była zbyt zachęcająca, ale tam przynajmniej nic się nie zmieniło. Przeleciałem przez podłogę i przysiadłem na jednej z omszałych beczek z winem. Max czaiła się w kącie, jej ślepia lśniły w półmroku jak dwie latarenki. Cichutkie popiskiwania uświadomiły mi, że w piwnicy grasują myszy. Po chwili rozglądania się namierzyłem dziurę w ścianie, zapewne będącą wejściem do norki. Wynurzyła się stamtąd popielata główka. Max miauknęła zawiedziona, mysz była widmowa.
- Nawet się porządnie najeść..... - wskoczyła na beczkę obok mnie i zaczęła czyścić futerko.
- Ciekawe kto przeklinał myszy...
- Wy, ludzie jesteście głupi - prychnęła - Po co w ogóle przeklinać.
- Wincent we mnie nie wierzy - pożaliłem się - Twierdzi, że jestem jego omamem i nie będzie mnie słuchał...
- Jest głupi jak wy wszyscy - skwitowała.
- Wiesz, gdyby nie ludzka solidarność nawet przyznałbym Ci rację. - pokiwałem smutnie głową - Tylko... tylko trochę mi żal. Przez tą chwilę, kiedy się dowiedziałem że on mnie jednak widzi, ucieszyłem się. Wreszcie ktoś nowy w towarzystwie. Oczywiście że nie mam nic przeciwko Tevo i reszcie, ale... zawsze to ktoś z zewnątrz. No i mu się podobam. - dodałem po chwili - Albo podobałem za życia...
- Skąd wiesz? - fosforyzujące zielone oczy przyjrzały mi się z rozbawieniem.
- Rozpytywał o mnie, powiesił sobie mój portret w pokoju. Moje pamiętniki chowa pod poduszką - wyliczyłem na palcach - Chyba mam jakieś powody do podejrzeń nie?
- W sumie... - Max prychnęła i zeskoczyła z beczki przeciągając się gibko - Daj mu trochę czasu. Było nie było, to dla niego nieco nieswoja sytuacja. Za parę dni powinno mu przejść, a przez ten czas zajmij się sobą...
- Łatwo ci mówić.
- Łatwo. - przyznała i z gracją skoczyła na żywą mysz, która nieopatrznie wybrała ten moment by wyjść z norki. Przytrzymała ją przez chwilę za ogon, po czym wypuściła i z zadowolonym z siebie miauknięciem opuściła piwnicę.
Westchnąłem. Zajmij się sobą. Zabrzmiało to zgoła jak propozycja pójścia do fryzjera albo innej kosmetyczki. Jedyne co mogłem to pobawić się zmianą ubrania. Na próbę zdematerializowałem się i wsugerowałem w siebie czerwone spodnie i granatową koszulę. Kiedy przybrałem swój normalny stan skupienie odzież pojawiła się zamiast mojej wysłużonej białej koszuli i brązowych wełnianych spodni. Wcześniej nie próbowałem tych sztuczek. Milion razy widziałem je w wykonaniu Tevo i Marty, jednak uważałem, że porządny duch powinien objawiać się w takim stanie w jakim zszedł z tego padołu łez i postępowałem konsekwentnie. Czerwone spodnie nigdy nie były szczytem moich marzeń, więc pozbyłem się ich szybko, zastępując je natychmiast granatowymi dżinsami lekko poszerzanymi u dołu, jakie widziałem u Winca. Teraz z kolei nie pasowała koszula więc podmieniłem ją na białą koszulkę bez rękawów. Przez chwilę żałowałem, że nie mogę przejrzeć się w lustrze, ale potem przypomniało mi się, że jednak mogę zobaczyć swoje odbicie w wodzie i humor mi się jakoś poprawił. Wyszedłem z piwnicy pogwizdując cichutko.
- A ty co żeś się tak odtrzasnął? - dobiegło mnie po chwili wołanie Tevo.
- Co sobie zrobiłem? - spytałem podejrzliwie, przypuszczając że znów żartuje.
- Odtrzasnąłeś się - wyszczerzył się w uśmiechu - Ostatnio jedna ze służących oglądała telewizję i tak mi jakoś w uszy wpadło. Fajnie nie?
- Fajnie - przytaknąłem bez entuzjazmu - Dobrze wyglądam?
- Nieźle. - obszedł mnie dookoła mierząc wzrokiem od góry do dołu - Tylko jeszcze jakbyś się pozbył fryzury a'la wicher północy byłoby już zupełnie dobrze.
- No wiesz? - oburzyłem się - Jakbyś spadł z tej wysokości, też byś miał rozwiane włosy...
- Popraw je tak, jak poprawiłeś ubranie. To nic trudnego - jakby na potwierdzenie swych słów zniknął, a gdy się ponownie pojawił miał na głowie burzę pomarańczowych loczków - Widzisz?
Spróbowałem. Rozwiałem się na kilka sekund, po czym zmaterializowałem się usilnie wmawiając w siebie włosy zebrane w koński ogon.
- Teraz lepiej - pochwalił Tevo - Na pewno mu się spodobasz.
Przecież ja nie po to... - zacząłem ze świętym oburzeniem, ale zbył moje wywody machnięciem ręki.
A niby po co w takim razie? Znam cię od pięćdziesięciu lat....
Pięćdziesięciu trzech - poprawiłem go odruchowo.
...pięćdziesięciu trzech lat i przez ten czas ani razu nie zmieniłeś swojego wyglądu, aż do teraz. No i jeszcze w dodatku w ten sposób. To jasne jak słońce, że chcesz się spodobać Wincowi. Tylko czekać, aż zaproponujesz mu jedną z gierek, których nauczył cię Kirsten. Zastanawiam się co jeszcze będziesz ....
Nie pozwoliłem mu skończyć. Siarczysty policzek rozległ się echem w potężnym holu. Przechodząca obok nas pokojówka rozejrzała się zdumiona, po czym wzruszywszy ramionami wróciła do swoich zajęć. Tevo śmiał się jak opętany trzymając za bolący policzek.
- Mała... rozkapryszona... panienka... - piał między jednym a drugim oddechem.
Uciekłem z korytarza wściekły, jeszcze przez długą chwilę słysząc niepohamowany chichot. Rany, jak można być aż tak podłym? Zresztą co złego jest w tym, że chcę się podobać. Nie miałem kochanka od ponad pół wieku. I mimo że w tej chwili jest to fizycznie niemożliwe, to przynajmniej mogę trochę poudawać. Głupi Tevo! W ekspresowym tempie wyniosło mnie do ogrodu. Nie zwracając uwagi na nic, prułem na przód przenikając przez kolejne szpalery żywopłotów i krzewinek tak długo, aż dotarłem do fontanny.
Fontanna znajdowała się w tym miejscu o wiele wcześniej niż wybudowano manor. Gdzieś o tym czytałem, tylko nie miałem pojęcia gdzie i po co. Wyobrażała nagiego, umięśnionego mężczyznę, trzymającego na barkach dwa olbrzymie dzbany, z których, do rzeźbionej w rośliny misy, spływały strugi wody. Za moich czasów została odnowiona, teraz zaś znów zaczynała domagać się remontu. Przysiadłem na obmurowaniu i przechyliłem się w stronę wody, żeby móc zobaczyć swoje odbicie. Nie byłem tu od dwudziestu lat - uświadomiłem sobie. To dość dziwne, bo woda w sadzawce była jedyną, w której mogłem się przejrzeć. W zmąconej kręgami toni dostrzegłem mglisty zarys siebie. Zmaterializowałem się najbardziej jak mogłem i spróbowałem jeszcze raz. To dziwne - móc się sobie przyjrzeć po tylu latach. Całkiem nieźle wyglądałem w nowej fryzurze. I to wcale nie dla Winca!
- Co nie dla Winca? - rozległ się cienki dziecięcy głosik.
Drgnąłem i obejrzałem się za siebie. I zamarłem