Saga o poświęceniu 11
Dodane przez Aquarius dnia Marca 21 2013 10:28:56


Rozdział Jedenasty: Moc Zjednoczona Z Miłością

- Jesteś pewien, że nie chcesz cukierka, Severusie?
- Tak, dyrektorze.
Snape z trudem zwalczył chęć skrzywienia się. Nawet gdy Dumbledore usłyszał, z czym nauczyciel do niego przychodzi, pokiwał tylko głową i zachichotał. I od tej chwili ten cholerny, mały uśmieszek nie zszedł z jego twarzy. Zaprowadził Snape'a prosto do swojego biura, co było obiecujące, ale teraz tylko głaskał Fawkesa, swojego feniksa, i ani razu jeszcze nie usiadł za biurkiem, czego, jak się Snape'owi wydawało, wymagała powaga sytuacji.
W końcu Dumbledore podszedł bez pośpiechu do swojego fotela i wreszcie na niego opadł. Pierwsze, co zrobił, to zjadł kolejnego cukierka i po raz kolejny chciał poczęstować Snape'a. W tym momencie nauczyciel eliksirów stracił cierpliwość.
- Wiem, że chłopak Potterów, który jest w moim domu, jest prawdziwym Chłopcem, Który Przeżył, Albusie - powiedział.
Dumbledore zamrugał - Snape powiedział mu tylko, że chce porozmawiać o Harrym.
- Zaskakujące stwierdzenie, Severusie - powiedział. - Można wiedzieć, co cię skłania ku tej teorii, kiedy mamy tyle dowodów na to, że jest inaczej?
- To oczywiste - odparł Snape z irytacją. - Jest zbyt potężny jak na czarodzieja w tak młodym wieku. Uratował brata przed trollem, a dzisiaj jeszcze przed śmierciożercami. Opanował bezróżdżkową magię, Albusie, w tym, czego jestem niemal pewny, zaklęcie tarczy. Uważam, że to prawdopodobnie najpotężniejszy czarodziej, który przekroczył progi tej szkoły od czasów... Czarnego Pana. - Nawyk, przesądy, zmiana lojalności... Snape miał wiele powodów, by nie wypowiadać tego imienia zbyt często.
- Tak, wiem to wszystko o młodym Harrym - powiedział Dumbledore, posyłając rozmówcy ten swój irytujący uśmiech i stukając w czajnik, który momentalnie zaczął gwizdać. - I wiem, że robi tylko to, co do niego należy. Herbaty, Severusie?
Przez dłuższą chwilę Snape nie wiedział, co powiedzieć - na początku z zaskoczenia, a potem dlatego, iż musiał sobie przypomnieć, że zresocjalizowani śmierciożercy nie powinni wstawać i próbować zamordować z zimną krwią dyrektora, który ich uratował przed Azkabanem.
"Próbować" to dobre słowo, przebiegła mu przez głowę cicha myśl, której źródło pewnie tkwiło w jego ślizgońskim instynkcie przetrwania. Dobrze wiesz, że zaklęcie nawet nie sięgnęłoby celu. To Dumbledore.
Snape pochylił głowę, uspokoił się i zdołał odpowiedzieć głosem, w którym brzmiał jedynie chłód, a nie cała odczuwana przez niego furia.
- Wiedziałeś?
Dumbledore spojrzał na niego łagodnie.
- Oczywiście, Severusie. Od chwili, w której młody Harry wszedł do Wielkiej Sali, musiałem wzmocnić moje tarcze, które chroniły mnie przed wyczuwaniem magii innych czarodziejów. Jego siła rośnie, gdy jest zły, co do tej pory zawsze miało związek z różnymi sytuacjami, które w jego mniemaniu stawiały jego brata w niebezpieczeństwie. Zabłysł dzisiaj i wiem, że to on, a nie jego brat, pokonał śmierciożerców. - Pokręcił głową, nalewając herbaty do dwóch niewielkich filiżanek. - Wiem, co oznacza ich obecność w tym miejscu, i bardzo mnie to zasmuca. Nie sądziłem, że sprawy zaszły już tak daleko.
Przez chwilę Snape pozwolił się rozproszyć na tyle, by poczuć chęć dalszego wypytywania o tę sprawę, ale zmusił się, by ściągnąć swoje myśli do tematu, z którym tu przyszedł. Dyrektor był Gryfonem, nie Ślizgonem, ale manipulował zupełnie jak ten drugi. A Snape był zdeterminowany, by tym razem nie dopuścić do odwrócenia uwagi głowy domu Slytherinu od tego, co było naprawdę ważne.
- Skoro o tym wszystkim wiesz, to czemu w dalszym ciągu rozgłaszasz, że to Connor Potter jest Chłopcem, Który Przeżył? - zapytał. - Czułem zdolności tego chłopca. Z odpowiednim treningiem mógłby wyrosnąć na porządnego czarodzieja - sam nie wierzył, że te słowa przeszły mu przez gardło - ale to samo można powiedzieć o każdym z pierwszorocznych imbecyli. Ale co z Harrym? Czemu to nie on jest sławny, chwalony i uważany za bohatera czarodziejskiego świata, chłopca, który pokonał Voldemorta? - Był rad, że tym razem udało mu się wymówić to imię. Uspokoił się. Da radę, nie pozwoli sobie wpaść w złość, która go ogarniała za każdym razem, kiedy myślał o nazwisku Potter albo tym głupim stylu, w jakim Harry bez przerwy starał się stać w cieniu. - Jestem niemal pewien, że to on.
- To nie on, Severusie - powiedział z rozbawieniem Dumbledore, podając Snape’owi filiżankę z herbatą. Wyglądałby jak dureń, próbując odmówić, więc ją przyjął, ale trzymał ją w sposób, który miał przekazać cały jego niesmak wywołany gestem dyrektora. Dumbledore ze spokojem zajął się własną herbatą, ciesząc się każdym jej łykiem, i nie odezwał się, póki jego filiżanka nie była pusta. Uśmiechnął się. - To prawda, Harry jest potężnym czarodziejem, ale to nie robi jeszcze z niego Chłopca, Który Przeżył.
- Dlaczego nie? - wypalił Snape. To tyle na temat kontroli nad gniewem. W tej chwili ze wszystkich sił starał się nie zgnieść filiżanki w dłoniach.
- Przez wzgląd na fakty - powiedział Dumbledore - o których Zakon Feniksa wiedział od chwili narodzin Harry'ego i Connora. Mieliśmy na tyle dużo szczęścia, że dostaliśmy jasny zestaw znaków, który nas prowadził. Odczytaliśmy je bardzo dokładnie i zastanawialiśmy się, co mogą znaczyć. Jesteśmy przekonani, że Connor jest Chłopcem, Który Przeżył, i nie ogłosilibyśmy tego zaraz po ataku Voldemorta, gdybyśmy nie mieli tej pewności. - Uprzejmie zignorował drgnięcie Snape'a. - Bądź spokojny, wiemy, co robimy.
- Co to za "znaki"? - zapytał Snape, odstawiając filiżankę na biurko dyrektora. - Chciałbym je poznać.
Po raz pierwszy Dumbledore wyglądał na zmieszanego i nieco smutnego.
- Severusie...
Snape wstał.
- Jeśli mi nie ufasz, Albusie, to mogłeś to od razu powiedzieć - rzekł, czując, jak ton jego głosu obniża się jak zawsze, gdy był naprawdę zły. - Oczywiście, śmierciożercy nigdy nie można całkowicie zaufać, prawda? Nawet temu, który zwrócił się przeciw Czarnemu Panu i wszystkiemu, w co wierzył. Nawet temu, który przez ponad rok ryzykował życiem jako szpieg. Nawet temu, który teraz jest głową domu, do jakiego zostało przydzielone jedno z twoich cennych dzieci Potterów. - Zwrócił się ku drzwiom. - Cóż, moja obecność nie będzie ci już dłużej zawadzać. Żegnaj, Albusie. Jutro na biurku znajdziesz moją rezygnację.
- To nie jest tylko moja decyzja, Severusie - powiedział Dumbledore do jego pleców. Snape zatrzymał się, ale nie odwrócił. Było widać jak na dłoni, że dzięki temu wybiegowi uda się mu wyciągnąć z dyrektora coś więcej. - Nie wiedzą o tym nawet wszyscy członkowie Zakonu. Ja zdawałem sobie z tego sprawę, podobnie jak James i Lily Potterowie oraz paru ich przyjaciół. To właśnie James i Lily poprosili mnie, by nie mówić o tym nikomu więcej. Chcieli zachować to w tajemnicy, bo bali się, że ściągnie to większe niebezpieczeństwo na ich synów.
- Jestem głową domu Harry'ego Pottera - powiedział Snape, odwracając się ponownie. - Jestem odpowiedzialny za jego trening, ochronę i wprowadzenie go do świata czarodziejów, póki pozostaje w Hogwarcie.
- Minerwa nie wie - powiedział Dumbledore, marszcząc brwi.
Kiedyś Snape zrezygnowałby na widok tego grymasu. Ale nie teraz. Wiedział, że ma rację, tak samo, jak był pewien, że bezróżdżkowa magia wykańczała czarodziejów pięciokrotnie starszych od Harry'ego. Założył ręce na piersi.
- Mam również dług życia wobec Jamesa Cholernego Pottera - warknął. - W ramach jego spłaty mam chronić Connora Pottera. O ile, oczywiście, dowiem się, czemu mam za wszelką cenę chronić jego, a nie jego brata.
Dumbledore westchnął ciężko, jakby poczuł na sobie brzemię lat.
- W takim razie usiądź, Severusie - powiedział, wstając. - Podejrzewam, że powinienem był się domyślić, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Nikt nie musiał o niczym wiedzieć, póki chłopcy pozostawali w Dolinie Godryka. Ale w Hogwarcie, jak już sam raczyłeś zauważyć, są tacy, którzy zatrzymają się i zastanowią nad takim, a nie innym biegiem rzeczy. - Zerknął na Snape'a. - Być może inni też się już nad tym zastanawiają.
Snape poczuł, jak jego twarz zmienia się na chwilę, i westchnął, widząc, że Dumbledore nieustannie patrzy na niego i czeka.
- Draco Malfoy - powiedział niechętnie. - Jestem pewien, że jeszcze nie powiązał Harry'ego z Chłopcem, Który Przeżył, ale wyczuwa jego moc. - Spiął ramiona, gotów bronić jednego ze swoich podopiecznych. - Ale jest również... zainteresowany Harrym, prawdopodobnie zafascynowany i będzie się go bardzo ciężko pozbyć.
Dumbledore pokiwał głową.
- Zdaje się, że i to powinienem był przewidzieć w chwili, w której Harry został przydzielony do Slytherinu - wymamrotał, a Snape musiał ukryć szok, słysząc, jak dyrektor przyznaje się do dwóch pomyłek w ciągu dwóch minut. - To była jedna rzecz, której nie przewidzieliśmy, kiedy podejmowaliśmy nasze decyzje. Byliśmy pewni, że trafi do Gryffindoru.
Snape patrzył, jak Dumbledore podchodzi do niewielkiej skrzyni, która stała z tyłu jego gabinetu. Wisiały nad nią srebrne, zdobione instrumenty i kilka tuzinów portretów poprzednich dyrektorów. Pomyślał, ale nie powiedział: Jesteś głupcem, Albusie. Ten chłopiec to Ślizgon z krwi i kości. Co jeszcze przeoczyłeś? Czy powinienem ci nie ufać jeszcze bardziej niż teraz?
Nieprawdą byłoby jednak stwierdzić, że nie ufał Dumbledore'owi. Wierzył, że ten człowiek robi to, co jest najlepsze dla Hogwartu, i zawsze czuł wobec niego dług wdzięczności, że wysłuchał go i uwierzył mu, gdy Snape odwrócił się od śmierciożerców. Ale również był przy nim ostrożny. Dyrektor faworyzował swoich Gryfonów, uwielbiał ich. Lubił popełniać błędy na ich korzyść i niekorzyść Ślizgonów.
I zawsze było to małe nasionko złości, dawno zakopane, ale nie zapomniane, które pytało: Czemu nie wyrzuciłeś Jamesa Cholernego Pottera i jego przyjaciół, kiedy ich wygłup zagroził mojemu życiu? Mogłem się stać wilkołakiem, mogłem zginąć! Dlaczego chęć pozostawienia ich w szkole była dla ciebie ważniejsza?
Ale nigdy tego nie powiedział. Patrzył tylko, jak Dumbledore się prostuje, trzymając w rękach małą myślodsiewnię wypełnioną po brzegi srebrzystym płynem. Dumbledore postawił ją na biurku i z powagą skinął Snape'owi.
Ten pochylił się nad myślodsiewnią, zanurzył głowę poniżej powierzchni zebranych myśli Dumbledore'a i zniknął we wspomnieniu.
Dumbledore czekał w małym, wygodnym pokoju, gwiżdżąc niemelodyjnie do siebie i wpatrując się z uwagą w ściany, jakby podziwiał zawieszone na nich przerażające obrazy. Od czasu do czasu podnosił różdżkę i wyczarowywał z niej krąg kolorowego dymu, po czym obserwował go i uśmiechał się, kiedy ten zmieniał kształty. Kiedy dym się rozwiewał, Dumbledore gwizdał, wpatrywał się w ściany i rzucał następne zaklęcie.
Snape zabijał czas, próbując ustalić, gdzie znajduje się ten pokój. Ściany były drewniane, więc stwierdził, że to nie była część Hogwartu, ale nie było okien, dzięki którym mógłby się upewnić.
Wreszcie rozległo się pukanie. Dumbledore obejrzał się i zawołał:
- Wejść.
W drzwiach stanęła kobieta, mrużąc oczy od światła pochodni, które wisiały na ścianach. Snape wykrzywił usta w krzywym uśmiechu. Tą kobietą była Sybilla Trelawney, bezsensownie wepchnięta do Hogwartu jako nauczycielka wróżbiarstwa. Jej szal okrywał ją jak muszla ślimaka, a i ona sama nie była od ślimaka szybsza, gdy zbliżała się do Dumbledore'a.
- Dyrektorze? - zapytała niepewnie. - Nie rozumiem. Myślałam, że zaoferował mi pan pracę Wróżbiarki, że teraz jestem bezpieczna jako profesor? - Mówiła głosem potulnym i pełnym pokory, którego Snape jeszcze nigdy nie słyszał. Uznał, że chyba jednak woli, gdy nauczycielka mówi ze swoją zwykłą manierą.
- Jesteś, Sybillo. Bez obaw - odparł Dumbledore, uśmiechając się do niej. - Jednakże wezwałem cię tutaj, ponieważ ostatnim razem nie usłyszałem w całości twojej przepowiedni, którą wygłosiłaś w Świńskim Łbie. Wokół było... nieco zamieszania i obawiam się, że umknęła mi całość. Czy mogłabyś, proszę, ją powtórzyć?
Snape zamarł. To on był tym zamieszaniem, ponieważ usłyszał przypadkiem pierwszą część tej tak zwanej przepowiedni, którą wówczas wygłosiła Trelawney. Potem ktoś zobaczył jego Mroczny Znak, zaczął krzyczeć i Snape’a wyrzucono z gospody. Natychmiast poleciał do Czarnego Pana i zaraportował mu wszystko, co mógł, czyli tylko kilka początkowych słów. Zaskoczyło go jednak, że Dumbledore też jej wtedy w pełni nie usłyszał.
Trelawney zamrugała.
- Jaka przepo...
I wtedy jej oczy wywróciły się na drugą stronę i zaczęła mówić głosem znacznie potężniejszym, niż Snape kiedykolwiek słyszał, nawet w tę noc, kiedy po raz pierwszy wygłosiła proroctwo.
- Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, urodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
Tyle Snape usłyszał sam. A Dumbledore kiwał głową z zachętą, choć Trelawney zdawała się nie zwracać na to uwagi. Snape pochylił się, by lepiej usłyszeć resztę.
- Będzie on młodszym z dwojga i będzie posiadał moc, której Czarny Pan nie zna... Bo w starszym jest siła, ale w młodszym jest siła zjednoczona z miłością... Och, strzeż go, och, chroń go, albowiem ciemność, którą on kroczy, jest niebezpieczna i szkaradna, i miłość w niej ma nikłą szansę przetrwania... Starszy będzie stał u jego ramienia, kochając go, ale młodszy będzie kochał cały świat czarodziejów... Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie i czyniąc to, naznaczy jego serce... Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... urodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
Przepowiednia skończyła się. Snape nie miał ochoty słuchać rozdygotanego bełkotu, który Trelawney wydała z siebie niewątpliwie w chwilę później; większość prawdziwych Wróżbitów nie pamiętała własnych przepowiedni. Wyciągnął głowę ze wspomnienia.
Trząsł się, zarówno z powodu rozbudzonych wspomnień, jak i mocy, z którą zostały wygłoszone te słowa. Siedział w swoim fotelu i nic nie powiedział, kiedy Dumbledore zakrył myślodsiewnię i ostrożnie schował ją z powrotem do skrzyni. Fawkes, obserwując go z głową przechyloną na bok, niespodziewanie wydał z siebie piękny trel. Dumbledore zatrzymał się, by go pogłaskać. Snape zauważył, że trzęsą mu się ręce.
- Więc ta przepowiednia pasuje do bliźniaków Potter? - wyszeptał.
Nie miał pojęcia, nigdy nawet nie podejrzewał. Przepowiednie miały zwykle taką samą wartość dla Czarnego Pana jak dobre uczynki. I zorganizował wszystko praktycznie sam, z pomocą Petera Pettigrew, Strażnika Tajemnic Potterów, który teraz gnił w Azkabanie, i Bellatrix Lestrange, która torturami doprowadziła Longbottomów do szaleństwa. Snape myślał, że Potterów zaatakowano za ich wystąpienia przeciw Czarnemu Panu, a nie dlatego, że ten naprawdę uwierzył, iż niemowlę może być dla niego zagrożeniem.
- Owszem - odparł Dumbledore, siadając ponownie za swoim biurkiem. - Urodzili się pod koniec lipca - jak, zdaje się, Neville Longbottom, niemniej to jedyni urodzeni w tym czasie bliźniacy, jacy "zrodzili się z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli". Harry jest starszy...
- Wiecie to na pewno?
- Oczywiście - powiedział za nim zimny głos. - Powinnam wiedzieć. W końcu przy tym byłam.
Snape obrócił się gwałtownie. Lily Potter stała w drzwiach, mierząc go wzrokiem głębszym i ostrzejszym od spojrzenia swojego syna. Snape zastanawiał się, co jej odpowiedzieć, póki nie zobaczył stojącego za nią Jamesa Pottera, którego twarz była czerwona ze złości.
Zawsze uciekaj się do nienawiści, poradził sobie Snape i uśmiechnął się krzywo.
- Przyszedłeś usłyszeć niespodziewane wieści o własnych synach, Potter? - droczył się z nim. - Przyszedłeś usłyszeć, że to Ślizgon uratuje świat czarodziejów?
- Severusie.
Snape drgnął i obejrzał przez ramię. Dumbledore stał i patrzył na niego z potępieniem. Snape zapadł się z powrotem w swój fotel i patrzył z niechęcią, jak Potterowie zajmują dwa krzesła obok.
- Proszę o wybaczenie, dyrektorze - powiedziała Lily, kompletnie ignorując Snape'a i w ogóle nie wyglądając na skruszoną. - Przyszliśmy porozmawiać z panem o czymś dotyczącym naszych chłopców, ale gdy usłyszeliśmy, czego dotyczy wasza rozmowa, uznaliśmy, że powinniśmy się do niej przyłączyć.
- Żaden problem, moja droga. - Dumbledore uśmiechnął się szeroko i poczęstował ją kwachem. Przyjęła. - Pomyślałem, że Severus ma prawo wiedzieć, skoro jest głową domu Harry'ego.
- Już niedługo - wymamrotał James Potter.
Snape zerknął na niego i napotkał spojrzenie o równej intensywności. Zbył je krzywym uśmiechem i zwrócił się do dyrektora.
- Więc Harry jest starszym bliźniakiem, Connor młodszym - powiedział.
- O prawie piętnaście minut - dodała Lily.
Dumbledore pokiwał głową.
- I Harry jest znacznie potężniejszy, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W starszym jest siła... Kiedy przybyliśmy tej halloweenowej nocy do Doliny Godryka i zobaczyliśmy, że Voldemort został pokonany, a Peter uciekł, czuliśmy magię Harry'ego wirującą wokół niego niczym burza. Wierzymy, że to obecność tak wielkiego skupiska magii w tym jednym pokoju - mocy Voldemorta oraz esencji niewinności i czystości Connora - wyzwoliła Harry'ego wcześniej, niż to się powinno stać. - Oczy Dumbledore'a pociemniały. - Tak wielka moc w dziecku jest nienaturalna, Severusie.
Nie musiał mówić, że Voldemort był taki sam. Snape po prostu czuł, że to właśnie pomyślał.
Chciał potrząsnąć dyrektorem. Chciał krzyknąć: Nie każdy Ślizgon jest Czarnym Panem. Przestań nas widzieć przez pryzmat, który sam sobie stworzyłeś!
Zamiast tego podniósł brew i powiedział:
- Dlatego właśnie wydaje mi się jasne, że to on jest Chłopcem, Który Przeżył.
- Niezupełnie - odparł Dumbledore. - Pamiętaj, o czym mówi przepowiednia, Severusie. Moc, której Czarny Pan nie zna. Voldemort zna wiele rodzajów magicznej mocy. Jest obeznany z najgorszą stroną Czarnej Sztuki i posiada wiedzę, której jedenastoletnie dziecko w życiu nie dałoby rady przyswoić, a co dopiero niemowlę. Ale miłość - ach, tego nie zna. A Connor będzie silny, zostanie porządnie wytrenowaną siłą złączoną z miłością. Ona przychodzi mu z łatwością.
Snape zacisnął zęby.
- A skąd ta pewność, że to miłość jest tą nieznaną mocą?
- Zapominasz - powiedział łagodnie Dumbledore - że rozmawiasz z człowiekiem, który pokonał Czarnego Pana, Severusie.
Snape otworzył usta, po czym natychmiast je zamknął. To prawda, zapomniał. Znał Dumbledore'a jako dyrektora już tak długo, że czasem przez to zapominał, ilu rzeczy dokonał ten człowiek - między innymi pokonał Grindelwalda.
- To prawda - wymamrotał. - Przepraszam, dyrektorze. Proszę kontynuować.
- To moja miłość do czarodziejskiego świata pozwoliła mi pokonać Grindelwalda - powiedział Dumbledore, po czym zamknął oczy i westchnął. - Gdy zobaczyłem, jak tam stoi, wiedziałem, że zatruje wszystko, jeśli go nie zniszczę - i to właśnie sprawiło, że go zaatakowałem. Ale ja byłem dorosły, Severusie, miałem wiele lat na zebranie wiedzy, doświadczenia i miłości. Connor i Harry są tylko dziećmi. Nie możemy ufać samej sile, choćby nie wiem jak potężnej. Musimy zaufać temu, któremu łatwiej przychodzi kochać. I taki jest Connor. Harry kocha wyłącznie swojego brata i tylko o niego się troszczy.
Snape zauważył kątem oka, że Lily się zarumieniła, i zastanowił się przelotnie, jak wiele było w tym jej zasługi. Głośno jednak powiedział:
- A co z naznaczeniem go jako równego sobie?
- Blizna Connora - powiedział Dumbledore. - Czyniąc to, naznaczy jego serce. Blizna Connora jest w kształcie serca.
- A Harry'ego w kształcie błyskawicy - powiedział Snape, zdeterminowany, by drążyć temat, bo nie chciało mu się wierzyć, że wszystko jest takie proste.
- To pozostałość po tym, jak część dachu się zawaliła i spadła do jego kołyski. - Dumbledore pokręcił głową.
- Tego nie możecie być pewni - powiedział Snape. Będzie naciskał, aż nie wyciśnie z nich wszystkiego, co możliwe. Wyciskał już krew z twardszych kamieni. A jeszcze nigdy nie był tak blisko zdobycia powszechnego uznania, że w Slytherinie znajduje się bohater, który dzisiaj wszystkich uratował.
- Nie - przyznał Dumbledore. - Ale słowa przepowiedni i fragmenty dachu wokół kołyski Harry'ego mówią same za siebie. Mimo to tylko dwóch ludzi może nam powiedzieć, co się naprawdę stało tamtej nocy, a jeden z nich poległ od odbitej Avady Kedavry. - Uśmiechnął się, jakby samo wspomnienie tryumfu szczeniaka Potterów było powodem do dumy.
- A drugi to...? - zapytał Snape, pochylając się do przodu.
- Peter - powiedział James głosem tak pełnym pogardy, że nawet do Snape'a zwracał się uprzejmiej.
- Peter - zgodził się Dumbledore, wzdychając ciężko, a cień ponownie zasnuł mu oczy. - Aurorzy złapali go następnego dnia. Sąd czy Veritaserum nie były nawet potrzebne. Sam się przyznał, kiedy zapytano go, czy zdradził Voldemortowi lokalizację Potterów i stworzył plotkę o porwaniu ich synów. Kiedy odprowadzano go do Azkabanu, śmiał się jak wariat. Byłem u niego parę razy, chcąc ustalić, czy nasze przypuszczenia o ataku są słuszne, ale za każdym razem popadał tylko w coraz głębsze szaleństwo. Obawiam się, że niewiele już możemy oczekiwać z jego strony.
Snape zapadł się w fotelu. Nie przychodziło mu już żadne pytanie do głowy, żaden cel, którego mógłby się uczepić. Obracał w pamięci wspomnienie przepowiedni, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wszystko wskazywało na to, że sam fakt, iż Connor urodził się po Harrym, zapieczętował ich los.
- A teraz - powiedział James Potter, pochylając się w swoim fotelu - my również przyszliśmy porozmawiać z panem o Harrym, dyrektorze. - Posłał Snape'owi nieufne spojrzenie. - I cieszę się, że to zrobiliśmy, widząc, w jaką obsesję na jego punkcie wpadł Severus. Chcielibyśmy prosić, żeby go przydzielono do Gryffindoru.
A oto i nowy cel dla moich pytań.
- Pozwoli pan na tę farsę, dyrektorze? - wycedził Snape, patrząc na Dumbledore'a. - Wówczas będzie jasne, który dom pan faworyzuje, a który nie.
Obserwował z rozbawieniem, jak przez twarz Dumbledore'a przelatuje kilka sprzecznych emocji. W końcu jednak Dumbledore pokręcił głową.
- Musimy zaufać Tiarze Przydziału - wyjaśnił Jamesowi, który wyglądał, jakby uszło z niego powietrze. - Jestem pewien, że przydzieliła Harry'ego do Slytherinu nie bez powodu. Być może chodziło jej o to, by Harry nauczył się idealnej kontroli nad swoją magią, dzięki czemu będzie w stanie lepiej chronić Connora.
Znowu to, pomyślał Snape, krzywiąc się za swoją zewnętrzną maską. Jestem pewien, że Harry mógłby zabić Czarnego Pana na twoich oczach, Dumbledore, a ty wciąż byś nalegał, że była to wyłącznie zasługa jego brata, który dokonał tego tajemniczą siłą "miłości". Gardzę twoim romantyzmem. Tak się nie wygrywa wojen.
- Ale Tiara mogła się pomylić... - zaczął James.
Lily złapała go za ramię i ucichł. Snape poczuł zawód. Miał nadzieję usłyszeć więcej bzdur, które mógłby zaatakować i obalić. Ale Lily zwróciła się ku dyrektorowi.
- Czemu nasz syn był dzisiaj w niebezpieczeństwie, dyrektorze? Co to byli za śmierciożercy?
- Lestrange'owie - powiedział cicho Dumbledore, momentalnie poważniejąc. - Minister ze mną rozmawiał. Ktoś, ponoć działający z mojego upoważnienia - i najwyraźniej posiadający odpowiednie zaświadczenia - powiedział mu, że Lestrange'owie mają być przeniesieni z Azkabanu do bardziej strzeżonego miejsca. Prawdopodobnie ta sama osoba zdjęła z boiska quidditcha zaklęcia ochronne przeciwdziałające aportacji. Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby się domyślić, że Lestrange'owie planowali się stąd aportować zaraz po zrobieniu tego, po co tu przybyli. - Zamknął oczy. - Mamy zdrajcę w Zakonie Feniksa.
Twarz Lily poszarzała, a kobieta skuliła się w fotelu. James Potter choć raz nie wiedział, co powiedzieć. Sam Snape też był w szoku, a potem na chwilę zdjął go strach, ale tylko po to, by zaraz zastąpiła go złość, kiedy wreszcie słowa dyrektora w pełni dotarły do nauczyciela. Złość mieszała się z zaciekłą dumą, co było osobliwym połączeniem.
Lestrange'owie! Najlepsi aurorzy padali przed różdżką Bellatrix. Torturami doprowadzili Longbottomów do szaleństwa. Nie zliczę, za jak wiele potworności byli odpowiedzialni w czasie, gdy razem z nimi należałem do wewnętrznego kręgu Czarnego Pana. A chłopiec pokonał ich kilkoma bezróżdżkowymi czarami i tłuczkiem!
W tym momencie Snape zmienił zdanie. Nie będzie dłużej nalegał, że Harry jest Chłopcem, Który Przeżył. Dumbledore mu nie uwierzy, Potterowie też nie. Oni nie mieli zamiaru zmieniać zdania. Z tego, co Snape widział, wyglądało na to, że kombinowali wręcz, jak jeszcze bardziej "okiełznać" moc Harry'ego, naginając ją tak, by służyła wyłącznie ochronie jego brata.
Ale to nie znaczyło, że miał zamiar siedzieć bezczynnie.
Zakon - wraz ze zdrajcą w samym jego centrum, jak miło dla wszystkich zainteresowanych - mógł sobie mieć swojego Chłopca, Który Przeżył. On będzie pracował nad Harrym. Sprawi, że ten piekielnie uparty chłopak wyjdzie wreszcie z cienia swojego brata, zacznie dbać o siebie i własne interesy, a potem i o interes reszty Ślizgonów. A następnie, jeśli znajdzie na to czas, może nawet zmusi Harry'ego do myślenia o reszcie świata czarodziejów, łącznie ze swoim ojcem, który będzie zdruzgotany, widząc, jaką kontrolę nad jednym z jego synów posiadł Snape.
I któż może go winić, jeśli zdecyduje się rozszerzyć swój dług wobec Jamesa Pottera do ochrony Harry'ego?
Przesiedział całą dyskusję o zdrajcy. Nie interesował go ten temat. Jak można było podejrzewać, nikt nie miał pojęcia, kto to mógł być. Dumbledore ufał zbyt wielu ludziom, a Lily i James zbyt długo przebywali w Dolinie Godryka, odizolowani od reszty świata, żeby znać obecne realia polityczne.
Snape wyszedł, kiedy tylko znalazł bezpieczną ku temu wymówkę, i udał się z powrotem do lochów, rad, że po drodze nie spotkał nikogo, komu musiałby się wytłumaczyć z uśmieszku zadowolenia, którego nie był w stanie opanować.
Nie było sensu upierać się teraz przy uznaniu jakichkolwiek dokonań, nie w chwili, w której dyrektor był tak bardzo przeciwny poświęcaniu chłopcu większej uwagi. Ba, część Dumbledore’a pewnie w ogóle myślała, że Harry zamieni się w Voldemorta w momencie, gdy ktoś tylko ośmieli się pochwalić jego moc. Snape będzie pracował w sekrecie i wypchnie Harry'ego na światło, kiedy sprawy zajdą już tak daleko, że nikt tego nie zdoła odkręcić.
Ale najpierw, oczywiście, będzie musiał odbyć małą pogawędkę z Harrym. Snape domyślał się, że to nie będzie proste. Ale ponieważ miał już gotową broń idealną, to nie martwił się o to zanadto.
W połowie drogi do lochów zorientował się z przerażeniem, że niemal nuci pod nosem, i zmusił się, żeby przestać.