I'm in love with Judas
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 04 2013 13:32:40


Cały tekst napisany został w ramach zabawy i na życzenie Spice. Gra polegała na napisaniu tekstu – monologu z użyciem kilku konkretnych słów i wyrażeń, które podam na końcu :). I za jej namową postanowiłam podzielić się z Wami tym, co nabazgrałam.

***


Jak to się stało? Jak do tego doszło? Gdzie i kiedy zboczyłem ze ścieżki, wpadając w bagno nienawiści i pożądania, w którym teraz broczę? Analizując swoją dotychczasową, parszywą egzystencję, nie widzę drogowskazu, który mnie zmylił. A może to ON był tym znakiem? Jego piękna twarz, blond loki i łobuzerski uśmiech, boskie ciało, boski seks – to główne przyczyny całego tego bałaganu w moim życiu. Jak to się stało, że z małego psychola i outsidera, stałem się nienawistną bestią, socjopatą uzależnionym od jego miłości?
Kurwa, co się stało z moim życiem?
Nienawidzę go z całego serca. Ten sukinsyn wpędził mnie w obsesję. Przez niego zacząłem wyć do księżyca, cierpiąc męki, które rozdzierały moją duszę na pół. Nienawidziłem też i siebie, za to, że nie potrafiłem mu się oprzeć, nie byłem dość silny, by wyrzucić go z myśli, zapomnieć. Gdybym wyciął sobie serce i odrzucił je daleko, jestem pewien, że to barbarzyńskie uczycie wróciło by ze zdwojoną siłą, wykręcając wnętrzności, powodując ból, jakiego nigdy nie czułem. Miałem go w głowie, moje usta już od dawna przywykłe do wymawiania jego imienia, nie chciały układać się w inny kształt. Jego trucizna płynęła swobodnie w moich żyłach, jakby tam od zawsze było jej miejsce, a zapach jego skóry, tak upajający, choć ulotny, którego nigdy nie miałem dosyć, był jak narkotyk. Nie potrafiłem przeżyć bez niego. Byłem uzależniony, uziemiony. Martwy. Poruszałem się i mówiłem na jego rozkaz. Robiłem wszystko, nie ważne czego ode mnie wymagał, nie potrafiłem mu odmówić. Był moją nemesis. Początkiem i końcem mojego prawdziwego życia i z czasem, zacząłem zapominać, jakie było moje życie przez nim.
I nienawidziłem go za to jeszcze bardziej.
Nienawidziłem nas obu.
- Znowu się gapisz – mruknął, kierując na mnie wzrok. Już od dawna podejrzewałem, ze posiada szósty zmysł – zawsze wiedział, kiedy na niego patrzę. Dwa nieba zmierzyły mnie uważnym spojrzeniem. Ten zimny błękit zawsze napawał mnie zgrozą. Sprawiał, że bałem się oddychać, nie wspominając o mówieniu. Magnetyczne spojrzenie trzymało mnie jak w imadle tak, że nie potrafiłem odwrócić wzroku. - Chcesz się pobawić? - spytał, lubieżnie się uśmiechając. Prąd przeszył moje ciało, kumulując się w jednym punkcie daleko na południe. Automatycznie oblizałem spierzchnięte wargi, patrząc jak wstaje z kanapy, na której, niczym kot, chętnie spędziłby resztę swojego życia. Podszedł do mnie prężąc się dumnie, dając upust własnej próżności. Zatrzymał się przede mną, tak blisko, ze czułem żar bijący od jego ciała.
Chcę go więcej. Chcę poczuć ten sam żar w moim zimnym ciele, opadam więc na kolana, czując, że nogi nie mogą już dłużej mnie podtrzymywać. Kładzie mi dłoń na głowie i głaszcze włosy delikatnie, a zarazem władczo. On nie prosi, on rozkazuje. Nie pyta, wydaje polecenia. A ja nie mam prawa mu odmówić. Nie mam sił się bronić, brodząc w fali pożądania opływającej moje ciało. Zapycham płuca upragnionym zapachem, spijam żar z jego rozgrzanego ciała, karmiąc swoją obsesję. W uszach grzmi odgłos jego przyspieszonego oddechu i jęki rozkoszy, które wydaje z siebie nieświadomie, kiedy biorę go w usta. Teraz jego ogień pali już mój język i gardło, by wkrótce rozpłynąć się w moich ustach i spłynąć przełykiem, by rozpalić mnie od wewnątrz.
Jestem od tego uzależniony. I nienawidzę siebie w tej chwili. Gardzę sobą jeszcze bardziej, kiedy po wszystkim podnoszę głowę, a jego wzrok mówi mi, że to jeszcze nie koniec. A ja zamykam oczy w niemym przyzwoleniu i oddaję mu wszystko. Pozwalam się zeszmacić ile razy zechce i na wszystkie sposoby, wszystko po to, by choć na chwilę zabić nienawiść, która zrodziła się we mnie przez lata. Robię, co mi każe, tylko po to, by po wszystkim móc przytulić się do niego i wsłuchując się w równomierne bicie serca, powiedzieć te dwa przeklęte słowa, które normalnie nie przeszłyby mi przez gardło.
Nie wiem dlaczego tak jest. Dlaczego nie potrafię tego powiedzieć wprost, na trzeźwo, nieodurzony pożądaniem lub błogim spełnieniem. Czy to dlatego, że nie znałem tatusia? Bo mamusia mnie nie kochała? A może wszystko naraz? Może dlatego zawsze czułem się niepewnie w stosunku do tych, których darzyłem uczuciem. Po prostu nikt nigdy nie nauczył mnie kochać. Moja matka była wyrachowaną kobietą. Nie potrafiła okazać mi żadnych uczuć. Jej chłód i dystans doprowadziły do tego, że zacząłem jej nienawidzić. Pragnąłem jej śmierci, wiedząc, jaki grzech popełniam myśląc o tym, ale nawet jeśli nie wierzyłem w Boga, ani w jego zasady, nie umiałem jej skrzywdzić. Czułem się zniewolony, uwięziony w lodowym zamku królowej Śniegu. Gdybym umiał się modlić, gdybym wierzył, że to mi pomoże, błagałbym Go o śmierć. Ale Bóg był dla mnie tylko postacią ze starego science fiction, które oglądałem w telewizji przed świętami. Nic więcej o nim nie wiedziałem.
Czym więc byłem? Pustą skorupą czy masą zbitą z żył i mięśni, wbitą w mielonkę okraszoną trucizną z nienawiści i zazdrości.
Ecce homo.
jeśli ciało jest świątynią, to moja już dawno została zbezczeszczona i obróciła się w ruinę.
- Powinniśmy gdzieś wyjechać – powiedział nagle. - Tylko my dwaj.
- Mam zajęcia – przypomniałem.
- Co mnie obchodzą twoje studia – prychnął.
- Co mnie obchodzą twoje wakacje – odparłem w podobnym tonie. Wiedziałem, że to tylko pretekst. Musiałem z nim pojechać, by miał się przed kim pokazać, chwalić sobą i swoimi podbojami. - Jeśli chcesz mnie zdradzać możesz to równie dobrze zrobić na miejscu. Taniej wyjdzie.
- Skąd ci to przyszło do głowy. Jesteś strasznym pesymistą.
- Jeśli ci się to nie podoba, możesz odejść w każdej chwili. Droga wolna -warczę.
Bez słowa odwraca się do mnie plecami i ten magiczny moment, w którym miałem mu wyznać moje uczucie, mija bezpowrotnie. Kiedy zabrakło jego ramion, ciepła bijącego od jego ciała, zacząłem marznąć, otoczony własnym chłodem. Dlaczego to sobie robiłem? Umyślnie krzywdziłem nas obu. Przecież wiedziałem, co mnie czeka jeśli zwiążę się z Judaszem. Wiedziałem, ze nigdy nie będzie mi wierny, ani ja jemu, więc dlaczego prowadziłem z nim wojnę. O co? Znalem go na wylot, jak nikt inny, nigdy nie był aniołem, a jednak odkąd pamiętam kochałem tego Judasza całym sercem i nienawidziłem jednocześnie. Ale czy nie o to właśnie chodzi w miłości? Przez własną głupotę skazywałem się na milczące chwile, zimne i obce, podczas których moja dusza będzie wyła do Boga, w którego nie wierzyłem, błagając, by oddał mi moje serce.
Ale skoro wszystko już stracone, skoro obie świątynie upadły, nie mam się już niczego bać. Bardzo cicho szepczę moje wyznanie do jego pleców, mając nieśmiałą nadzieję, że usłyszy. Przez długą chwilę nic się nie dzieje, zupełnie jakby cały świat się zatrzymał, zamarł w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Potem, bardzo powoli, on odwraca się do mnie, obejmuje ciasno ramionami i tuli. To była jego odpowiedź. Jedyna, na którą mogłem liczyć.
- Jesteś wariatem – szepcze mi do ucha.
- Więc mnie zamknij – mówię. Najlepiej w pokoju bez klamek i w kaftanie bezpieczeństwa. Żebym nie mógł zrobić nikomu krzywdy. Ale on lubi igrać z ogniem, bawić się, droczyć, doprowadzać mnie do szaleństwa. A ja kochałem go jak głupek, całym sercem. A mojej miłości równała się tylko nienawiść. Do niego i do siebie. I jeśli chciał mnie zdradzać, to chętnie przyjmę jego pocałunek i wybaczę, pozwolę się prowadzić przed sądy i samego Stwórcę. Nawet jeśli potem znienawidzę.
Będę to robić dopóki moje serce, ten kawałek mięsa bijącego w mojej piersi, nie pęknie z żalu, rozsypując się na miliardy kawałeczków.
Ecce homo.

Koniec.

Tia... to by było na tyle. A teraz krótka lista tego, co według wytycznych Spice miało się tu znaleźć:
*nemesis
*ecce homo
*depresyjno-samobójczy ton wypowiedzi (to chyba warunek niespełniony)
*”serce jako kawałek mięsa”
*postać Boga (nie wiem skąd jej się to wzięło...)
*matka
*Judasz
*uzależnienie
*mielonka (to akurat był dowcip, ale i tak użyłam tego w tekście :P).