Running away 6
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 21 2012 00:29:09

Rozdział 6

- Głupi człowiek – syknął Kerr Laurent, wbijając we mnie przenikliwy wzrok.
Stałem przed nim nieruchomy, jakby moje nogi przemieniły się w kamienie. Nie dawałem wiary temu, jak mogłem dać się tak okłamać!? Im bardziej brnąłem w głąb tej intrygi, tym bardziej się komplikowała i zacierała mi drogę ku wyjściu. Teraz jednak moja sytuacja uległa diametralnej zmianie. Dlaczego nie wziąłem pod uwagę tego, że Laurent może być zwyczajnie niebezpieczny? Dlaczego tak łatwo nam zaufał? Owszem, jego słowa wzbudziły we mnie podejrzenia, ale nie rozważyłem ich dość wnikliwie. Stałem teraz przed obliczem czarownika, o którego mocy nie miałem pojęcia i nie chciałem jej poznać.
- Cahan, broń mnie do cholery! - krzyknąłem. Ciemnowłosy jednak nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w postać Kerra Laurenta. Na jego pięknej twarzy malowało się poczucie zdrady. Był w szoku, dokładnie tak jak ja, ale zapewne znaczyło to dla niego coś innego. Okłamali go jego przełożeni, ludzie, którym ufał.
- Czego chcesz, Laurent? - zapytałem, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie. Usiłowałem wyrzucić ze swego głosu uczucie strachu i stanąć pewnie przed tym człowiekiem. Dla zwierzęcia człowiek śmierdzi strachem, ocieka nim...
- Ten cholerny amulet jest nam potrzebny, nie rozumiesz tego tępy człowieku? Ile jeszcze mam przekonywać tych zamkniętych w swoich skorupach starców z monastyru, że ta moc nie jest zła?! Ile? - wykrzyknął wściekle Laurent, chwytając za wisior. - Przywołałem iluzje, chciałem dać ci do zrozumienia, że nie tędy droga! Ty jednak się uparłeś! Powiem ci, Casius, dla kogo potrzebny był ten medalion! To starsi z wioski Leitha Daire go pożądali! Tak, mój drogi! Nakazali Leithowi zdobycie go, ale on został ostrzeżony przez druidów! Uwierzył im, głupiec! Kazali mu go zniszczyć, wywieść daleko stąd! Ale ja na to nie pozwoliłem!
- To wszystko działo się dla tego? Dla jakiegoś wisiorka i z powodu twojej chorej wizji? - zapytał drżącym głosem Cahan. Kerr zaśmiał się.
- I tak nie pojąłbyś! Jesteś zbyt ograniczony! Ale Leith musiał znaleźć druidzkie dziecko, żeby bezpiecznie przebrnąć przez ten las!
- O czym ty mówisz? - zawołałem.
- Stwórca pokarał was naiwnością i głupotą. Teraz ja dokończę jego dzieła! - zawołał. Nagle jego wisior rozbłysł, jak to zwykle działo się z mym kryształem antymagii. Dziwna cisza zapanowała wokół. Nie słyszałem szumu drzew, ni świergolenia ptaków. Nie słyszałem własnego oddechu. Wtedy, jak z pod ziemi zaczęły wyrastać przed nami upiorne postaci, przedstawiające rozkładające się zwłoki. Chwyciłem za rękojeść miecza. Cahan tymczasem zaczął coś nucić pod nosem. Nie miałem czasu, by dłużej posłuchać, by dowiedzieć się co to, gdyż pierwszy z martwych towarzyszy Laurenta rzucił się w moją stronę z gulgoczącym okrzykiem. Odskoczyłem w bok, a trup rozbił się o kamienny drogowskaz. To było doprawdy żałosne.
Cisza ustąpiła miejsca szumowi, lecz nie był to odgłos listowia poruszanego przez wiatr. Jedyne, co zdążyłem zobaczyć, to jasnoniebieski blask, który otoczył nas ze wszystkich stron. Potem widziałem tylko trupy, padające na leśne poszycie niczym strute ptaki. Cahan stał po środku pobojowiska i ciężko dyszał. Natychmiast podbiegłem do niego.
- Wszystko dobrze? - zapytałem, obejmując go w pasie. On przytaknął i rozejrzał się. Kerra Laurenta nie było w zasięgu oka. Czułem jednak czyjąś obecność, jakby ktoś obserwował nas z bardzo bliska.
- Cahan, odwróć się i użyj swojej magii. Celuj przed siebie, nie ważne gdzie, przed siebie! - wyszeptałem mu do ucha. Laurent mimo swoich możliwości wciąż nie potrafił poruszać się po lesie. Cahan obrócił się gwałtownie i cisnął swą mocą. Nie widziałem niczego, jednak coś głucho uderzyło o drzewo. Naszym oczom ukazał się Laurent.
- Zamaskował się, sukinsyn. - przeklął Cahan. Spojrzałem badawczo na czarownika. Był lekko nieprzytomny i mamrotał coś pod nosem. Podszedłem do niego i jednym ruchem zerwałem mu wisior z szyi.
- Przeklęty... - zamruczał ochrypłym głosem Kerr, wpatrując się we mnie intensywnie.
Jasny blask, który nas otoczył zaślepił nas wszystkich. Światło rozpłynęło się jak mgła i naszym oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Jeden z nich wysoki i jasnowłosy, drugi, nieco niższy o ciemniejszej karnacji i kolorze włosów.
- Laurent – wyrzekł jeden z nich. Kerr natychmiast poderwał się do biegu. Chciałem pognać za nim, ale druid powstrzymał mnie.
- Zostaw go, niech ucieka. Nic już nam nie może zrobić.
- Nic? Następnym razem to się może inaczej skończyć! - odparłem ze złością w głosie. - Skąd w ogóle się tu wzięliście?
- Obserwowaliśmy cię, dziecko. Drzewa nam mówiły o tobie.
- Doprawdy – uciąłem sceptycznie. Obaj druidzi jednak zignorowali mnie.
- Leith Daire miał zabrać ten przeklęty amulet jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej od nas! Ludzie są chciwi i bezmyślni! Starcy myśleli, że mogą użyć go, by zaspokoić swoje ślepe żądze! Czy oni nie widzieli, że ten diabelski wisiorek jest przepełniony najgorszym rodzajem siły?! Głupcy! - zwołał jeden z druidów.
- Więc co mamy robić? - zapytał Cahan. Jego głos był wciąż spokojny i zrównoważony, jakby to, co przed chwilą usłyszał nie obchodziło go wcale.
- Przecież nie będziemy tu czekać na Leitha Daire ani na cud! Powierzam wam ten amulet i tak dalej! - rzucił druid spoglądając na mnie w bardzo dziwny sposób. Uśmiechnął się złośliwie.
- Ale...
- To jest wielkie wyróżnienie i chwała!
- Pieprzę takie wyróżnienie – mruknąłem pod nosem. Druid tylko prychnął jak kot i pokręcił głową.
- Przenocujemy was, jeśli chcecie. A jeśli nie, to śpijcie w lesie, jak wolicie. - zaproponował drugi druid, wysoki i szczupły blondyn. Był znacznie przystojniejszy od swojego pobratymca. Jego duże, niebieskie oczy rozświetlały jego twarz.
- W takim razie przyjmiemy waszą ofertę – zgodziłem się. Cahan rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
- Dobrze więc, synku. - rzekł blondyn – Chodźcie więc za mną. A tego Laurenta niech piekło pochłonie! - dodał bardzo poważnie i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Obaj podążyliśmy za nim. Przez cały czas ściskałem w ręku ten przeklęty wisiorek. Nie spodziewałem się, że okaże się tak ciężki.
- W wiosce mówili, że porywacie ludzi – zacząłem, mając nadzieję, że dowiem się coś więcej o moim partnerze. Druid wydał z siebie dziwny dźwięk i odwrócił się do mnie.
- Kłamią. - stwierdził z bardzo poważną miną – Nigdy nie skrzywdziliśmy żywej istoty z własnej intencji.
- Chodzi mi o to, że...
- Wiem, co masz na myśli, dziecko. Mogę cię jednak zapewnić, że wszystko wkrótce się wyjaśni. Możesz być tego pewien. - dodał i znów zaczął iść obranym wcześniej traktem.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Przyznam, że druidzi nieźle sobie urządzili w tych dzikich chaszczach. Wioska była całkiem przytulna i cicha. Na przywitanie nam wyszła jakaś młoda kobieta. Nie wiem, czy widziałem kiedyś piękniejszą dziewczynę. Miała ognistorude włosy i niesamowicie czerwone, pełne usta. Uśmiechnęła się słodko.
- Zaprowadzę naszych gości do ich kwatery – rzekł blondyn, witając się z dziewczyną skinieniem głowy. Ona zamrugała i zwróciła się do nas.
- Witam. - rzekła melodyjnym głosem. Uśmiechnąłem się do niej. Cahan tylko skrzywił się i burknął coś pod nosem.
Po krótkiej chwili znaleźliśmy się w chacie, którą druidzi postanowili nam tymczasowo udostępnić. Rzuciłem torbę na podłogę i a sam usiadłem na łóżku. Było zasłane jakąś skórą o podejrzanym zapachu. Na dodatek była źle oprawiona.
- Casius?
- Daj mi chwilę. - odparłem i położyłem się. Cholernie dobrze było odpocząć na łóżku, nawet na takim, które śmierdziało.
- Tak, tak – zaśmiał się czarownik i usiadł przy stole. Potarł blat ręką. - Dawno tu nie sprzątali. - powiedział, marszcząc nos. Miałem wrażenie, że zaraz kichnie.
- W końcu żyją w zgodzie z naturą – rzekłem z rozbawieniem.
- Wesoło ci a ja nie znam przyczyny – zaśmiał się Cahan i podszedł do mnie. Usiadł na łóżku i zapatrzył się w ścianę. - Nie wiem, w co się wpakowaliśmy.
- Ja też. - przyznałem – Już od samego początku wszystko było dziwne. Potem było już tylko gorzej. Powinienem był się domyślić, że Leith coś kręci. Myślisz, że starsi chcieli się tobą posłużyć w walce z Leithem?
- Któż to wie. - odparł Cahan i zamyślił się. Zapadła cisza, która o dziwo nie męczyła mnie wcale. Jego bliskość wprawiała mnie w dobry nastrój. Poczułem nagle, jak jego dłoń dotknęła mojej. Nachylił się nade mną, a jedyne co zrobiłem to uśmiechnąłem się do niego. Pogładził moją twarz. - Masz zielone oczy. Zielone jak wiosenna trawa. - zaśmiał się. Obwiódł kciukiem linię moich ust i pocałował mnie mocno. Przyciągnąłem go jeszcze bliżej, wplatając palce w jego czarne włosy.
- Casius – wyszeptał Cahan i zaczął całować mnie po szyi. Nie myślałem w tamtej chwili o niczym. Dopiero potem, niedługo potem, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Usta Cahana tak cudownie pieściły moją skórę. Czułem bicie jego serca, słyszałem każdy płytki oddech. W końcu uniósł się w górę i pospiesznie zrzucił z siebie kurtkę i ściągnął koszulę przez głowę. Miał niesamowicie jasną skórę.
-Chodź do mnie, Cahan – powiedziałem i wyciągnąłem do niego rękę. On uśmiechnął się lekko i pocałował moją dłoń.
- Kochaj się ze mną – powiedział znów mnie całując. To wszystko trwało chwilę, ale zanim zdążyło do czegokolwiek dojść odepchnąłem go lekko. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach.
- Nie mogę, Cahan.
- Daj spokój... - odparł czarownik, całując moje ramię – Przecież nikt nie musi wiedzieć! Wszystko będzie dobrze!
- Nie będzie! - mruknąłem pod nosem – Nigdy nie powinno dojść do tej sytuacji, co dopiero do czegoś więcej. Ja go kocham, Cahan. Jest nam dobrze ze sobą i chcę żeby tak zostało.
- Kochasz jego? Tego żołnierza? - zastanowił się ciemnowłosy i ciężko podniósł się z łóżka. Jego jasna skóra rumieniła się lekko i błyszczała.
- Chcę doprowadzić tą sprawę do końca i wrócić do domu. - powiedziałem. Zaniepokoiło mnie drżenie w moim głosie, jakbym sam nie dowierzał w to co mówię.
- Wiem, rozumiem... Casius, potrzebujemy się. Ten jeden raz. To nie jest zbrodnia. - rzekł przyciszonym głosem Cahan, klękając przede mną. Jego ciemne oczy błyszczały. - Casius... - wyszeptał.
Nie wiem, co się ze mną działo. Wszystkie myśli wirowały w mojej głowie, niczym bezładne strzępy świadomości, pozbawione kształtu. Nie, nie uprawialiśmy seksu, ale właśnie tej nocy coś się wydarzyło, głęboko w mojej duszy. Kochałem Rainamara, ale niewiele brakowało, bym przespał się z Cahanem. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim czyni mnie ta sytuacja...
Rankiem obudziłem mnie ból głowy. Las szumiał bardzo cicho. W oddali dało się słyszeć czyjeś niewyraźne głosy. Zerwałem się z posłania i podszedłem do okna. Nieznane mi dotąd uczucie paliło mnie od środka. Ciągle miałem w myślach rozognione oczy Cahana.
- Casius... - powiedział czarownik, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek. Nie odpowiedziałem.

***


Od tamtej nocy rozmawialiśmy ze sobą tylko w razie potrzeby. Czułem się bardzo dziwnie, mając tą świadomość, że niewiele brakowało, żeby ten mężczyzna został moim kochankiem. Nie było tak, że go nie pragnąłem. Niestety. Jedna tylko myśl powstrzymywała mnie przed zrobieniem tego. Rainamar. Kochałem go i wiedziałem, że poświęcenie naszego związku dla jednej nocy jest szaleństwem. Z drugiej strony miałem wyrzuty sumienia, że w ogóle pomyślałem o Cahanie w ten sposób. On nie ułatwiał mi niczego. Zachowywał się tak, żebym to ja poczuł się winny. Podróżowaliśmy już dwa dni z groszem.
Stałem pośrodku polany, niczym idiota i wpatrywałem się w pień drzewa, na którym wyrysowałem cel. Wyciągnąłem nóż myśliwski i jeszcze raz przyjrzałem się krzywemu okręgowi, szpecącemu drzewo. Zamachnąłem się i cisnąłem ostrze przed siebie. Wbiło się nieopodal środka. Prawdę mówiąc było to dla mnie wystarczającym powodem do dumy, gdyż zwyczajnie nie byłem wyszkolony w tej sztuce, ale wypadek z Kerrem sprawił, że postanowiłem się przyłożyć.
- Doskonały rzut! - usłyszałem czyjś głos. Bardzo znajomy głos, zabarwiony melodyjną ironią. Spojrzałem w miejsce z którego dochodził i zamarłem. Na polanie stał Leith Daire, ściskając w ręku wodze Czerwonego Demona. Tuż za nim koń podrzucał łbem i ocierał się o jego ramię. Nie wiem, jak długo stałem gapiąc się w postać czarownika. On po chwili zaczął się serdecznie śmiać. - Nie przywitasz mnie, dziecko? - zapytał z przekorą.
- Do cholery! Daire! - zawołałem w pół ze złością wpół ze zdziwieniem. - Co ty tu robisz, na wszystkich potępionych?
- Cóż, przyszedłem odebrać swoją własność. - rzekł czarownik, podchodząc do mnie. Czerwony Demon posłusznie podążył za nim.
- Skąd go masz? - zapytałem, oglądając, czy mojemu zwierzęciu nie stała się krzywda.
- Spotkałem pewnego aroganckiego półorka. - rzekł tajemniczo. Wbiłem w niego wzrok, niczym uratowany w swojego wybawcę. On tylko wyszczerzył zęby w złym uśmieszku.
- Rainamar?
- Tak, tak, twój potworek jest ze mną. Nie pytaj, jak cię znaleźliśmy.
- Gdzie on jest?
- Spokojnie. Twój wojownik jest naprawdę przydatny. Nie wiesz nawet jak bezpiecznie jest podróżować z takim żołnierzem! - zachwalał Leith Daire, ale jego gadanie denerwowało mnie coraz bardziej z każdą sekundą.
- Zwolniłbyś do cholery, ludzki czarowniku! - obaj nagle usłyszeliśmy krzyk Rainamara. Kryształ przykłusował z wielką gracją, właściwą sobie i zatrzymał się tuż na skraju polany. - Casius! - zawołał mój partner i zeskoczył z konia. Przyznam, że nie byłem w stanie się ruszyć. On podbiegł do mnie i przytulił, unosząc nad ziemią.
- Rainamar, myślałem, że tamte... to, co nas zaatakowało... szukałem cię! - powiedziałem wtulając się w niego jeszcze mocniej.
- Walczyłem z tymi stworami i straciłem cię z oczu. Wtedy przypomniał mi się twój cudowny kryształ antymagii. Odszukałem Czerwonego Demona i pozwoliłem kamykowi zabłysnąć. Iluzje rozpłynęły się w powietrzu, Casii! To cholerna magia!
- Wiem, Kerr sam się przyznał – odparłem, patrząc w jego bursztynowe oczy.
- Cholernie cię kocham, człowieku – wyszeptał i przytulił mnie tak mocno, że nie miałem czym oddychać.
- Rainamar... - rzuciłem oskarżycielsko. On tylko uśmiechnął się przepraszająco i uraczył mnie pocałunkiem w policzek.

***


- Cahan, jak matkę kocham, co ty tu robisz? - zawołał wielce zaskoczony widokiem drugiego czarownika Leith Daire. Ten tylko się uśmiechnął.
- Nie liczę już, że ktoś mi powie, co tu się dzieje. - westchnąłem i usiadłem na pniu.
- Ano, chłopcze drogi – zaczął Leith, kucając obok mnie – Tu się pojawia kolejna rzecz o której musisz wiedzieć. Nie powiedziałem ci całej prawdy...
- Zacznijmy od tego, że okłamałeś mnie już na samym początku! To miało być nic nie znaczące zlecenie, a ja tymczasem ryzykowałem życiem swoim i Rainamara! Wytłumacz mi teraz, Daire, jak zamierzasz mi to wynagrodzić!? - zawołałem zirytowany. Oni obaj doprowadzali mnie do szewskiej pasji.
- Leith – rzekł spokojnie Cahan – Przybyłem do wioski zaraz po tym, jak ją opuściłeś. Zostałem przysłany przez przeora. Starszyzna wyklęła cię w stolicy. Nie uwierzysz, co o tobie mówili! - entuzjazmował się nie wiadomo z jakiego powodu młodszy czarownik. Daire tylko pokręcił głową.
- Cóż, liczyłem, że chociaż się za mną wstawisz.
- Każdy na moim miejscu wierzyłby w te brednie. Jakie masz podstawy, żeby nie ufać starcom?
- Wszystkie, Cahan, wszystkie. Nasz młody przyjaciel spisał się znakomicie. - rzucił Leith i spojrzał na mnie znacząco. Ukryłem twarz w dłoniach i przekląłem pod nosem.
- Skoro teraz masz już ten wisiorek, Daire, możesz go stąd zabrać. - powiedziałem z nadzieją.
- Gdyby życie było takie proste, nie rozmawialiśmy ze sobą teraz, Casiusie. Gdzież się podział twój potworek?
- Nazywa się Rainamar, po pierwsze. Po drugie, to ty go tutaj przyprowadziłeś. Nie wiem jak się dogadaliście. - odparłem nie patrząc na niego.
- Świetny facet, Casiusie. Odwołuję to, co wcześniej powiedziałem. - zaśmiał się czarownik, siadając obok mnie. - To wszystko się tak zagmatwało...
- Tak, tak. Tylko dlaczego ja musiałem w tym uczestniczyć? Myślałem że zwariuję szukając Rainamara. Nawet nie wiesz, jak się o niego bałem!
- Mimo wszystko, skończyło się dobrze! - zawołał wesoło Leith Daire, klepiąc mnie po ramieniu. Rzuciłem mu urażone spojrzenie, co on skwitował jedynie głośnym śmiechem.
- Banda popaprańców! - westchnąłem zrezygnowany.
Cahan i Leith Daire przez resztę wieczoru o czymś zacięcie rozprawiali. Mina Cahana nie wróżyła raczej nic dobrego. Leith z kolei jak zwykle zachowywał swój nieodgadniony wyraz twarzy. Nie zauważyłem nawet, jak Rainamar się do mnie przysiada. Objął mnie mocno i pocałował w policzek. Wtedy jak na zawołanie poczułem na sobie wzrok Cahana. Jego ciemne oczy paliły mnie od środka.
- Rozmówiłeś się z Leithem, Casii? - zapytał, jak na złość używając zdrobnienia. Nie czułem sie najlepiej. Położyłem głowę na jego ramieniu i zamknąłem oczy.
- Ten ciemnowłosy facet... - zaczął Rainamar - Kto to jest? Przystojniak z niego. - dodał, śmiejąc się cicho. Spojrzałem na niego z wielkim zaskoczeniem.
- Cahan? To czarownik z wioski. Zastępował Daire. - wytłumaczyłem mu. Mój głos załamał się lekko, sam do końca nie wiedziałem dlaczego. - Naprawdę uważasz, ze jest przystojny? - zapytałem, starając się brzmieć jak najbardziej lekceważąco.
- Jest dokładnie w twoim typie, czarne włosy, ciemne oczy – rzucił, uśmiechając się złośliwie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Minęło trochę czasu, zanim zorientowałem się, że mówi o sobie. Szturchnąłem go w bok.
- Dureń. - syknąłem.

***


- Powiedz, Casius, okłamałeś kiedyś kogoś, tylko dlatego, że nie chciałeś go zranić? - zapytał Cahan, przerywając robotę. Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Co masz na myśli? - zapytałem, mrużąc oczy.
- Dobrze wiesz – spoważniał nagle.
- Niczego nie wiem! - prawie wykrzyczałem mu w twarz. - O co ci chodzi, Cahan?
- Ja wiem, że znamy się krótko, ledwie kilka dni, ale... - rzekł bardzo cicho, patrząc intensywnie w moje oczy. - Nie czujesz tego?
- Przestań, Cahan. To jest zbyt skomplikowane. - rzuciłem. - Obiecałeś, że nie będziemy do tego wracać! To nic dla mnie nie znaczyło, a może wywołać burzę!
- Sam jesteś sobie winien – odparł z lekką irytacją – Zamiast postawić sprawę jasno, snujesz sie jak cień. Boisz się jego reakcji?
- Nie boję się. Ja wiem, co on zrobi. Nie chcę tego, zrozum! - powiedziałem siadając na trawie. On kucnął tuż obok mnie.
- Może tak ma być? - wyszeptał ledwie słyszalnie. Spojrzałem na niego niczym na szaleńca. Pokręciłem głową i zaśmiałem się gorzko.
- Za błędy się płaci – powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Wbiłem wzrok w ziemię. Zapadła cisza. On dotknął delikatnie mojej ręki.
- Casius...
- Przestań, Cahan! - warknąłem, wyrywając mu się. - Skończ ten temat i nigdy więcej do niego nie wracaj! To był błąd! - powiedziałem i podniosłem się – Chcę jak najszybciej stąd wyjechać.
- Myślisz, że będziesz żył tak, ja przedtem? - zapytał czarownik. W jego głosie brzmiała dźwięcznie złość i coś jeszcze. Uczucie, którego nie potrafiłem nazwać.
- Tak, dokładnie tak myślę! - zawołałem.
- W porządku, Casius.
- Nie jest w porządku! - krzyknąłem łapiąc go za ramiona – Nie jest, rozumiesz! Ja tak nie potrafię! Nie wiem, co robić! Kocham jego, rozumiesz, ale...
- Casius – wyszeptał Cahan, dotykając mojego policzka. Wzdrygnąłem się momentalnie. On jednak zlekceważył to i mnie pocałował. Mocno, zachłannie, jak gdybym był jego własnością. Wyswobodziłem się z jego uścisku.
- Powiedziałem ci...
W tej chwili zauważyłem, że mnie nie słucha. Wpatrywał się przed siebie, z dziwnym lękiem wymalowanym na twarzy. Cóż, domyślałem się, że to musi się tak skończyć. Nawet nie musiałem się upewniać, co takiego zobaczył.
- Rainamar... - powiedziałem cicho. Nie odpowiedział. Jego pancerz zachrzęścił, kiedy ruszył przed siebie. Stanął przy ognisku i spojrzał niecierpliwie w naszą stronę.