Bliskość poza planem 9
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 08 2012 12:35:10


Rozdział 9 – Jaśnie pan



Artur zmrużył powieki, gdy lipcowe słońce odbiło się jasnym blaskiem od powierzchni Wisły, nieprzyjemnie go rażąc. Nasunął okulary aviatorki na oczy, które wcześniej miał założone na głowę i porządnie ziewnął. Niestety, rano matka ściągnęła go z łóżka, to znaczy o trzynastej, ale dla młodzieńca była to wczesna pora, a na pewno za wczesna na pobudkę. Rodzicielka odczuła nagłą potrzebę zjedzenia z synem obiadu, choć dla niego było to raczej śniadanie. Nie trwał on jednak godziny, a trzy, podczas których Artur został wypytany, wysondowany o swoje życie i to, jak się czuje. Był jednak do tego przyzwyczajony, zwłaszcza, że na co dzień nie widywał matki i tylko z jej inicjatywy, raz na tydzień, w jakikolwiek dzień spotykali się na wspólny posiłek. Brak ojca przy tym już mu nie przeszkadzał, może na początku, kiedy oczekiwał od niego jakiegoś zainteresowania, ale z czasem doszedł do wniosku, że nie jest ono mu do niczego potrzebne. Częściej widywał go w telewizji, na łamach gazet, w artykułach na jego temat, w Internecie. Znał tylko takie oblicze rodziciela, poważanego, szanowanego w świecie dziennikarskim i publicystycznym.
Kiedy był mały, ich relacje były zgoła inne, stanowiły odmienność tych, które obecnie między nimi istniały. Jak w kalejdoskopie, barwy się zmieniły i nabrały innego znaczenia. Dziecko przekraczając granice niewinności odkrywa siebie i świat dookoła. Ojcowska miłość skończyła się, kiedy Artur ujawnił swoją orientację. W tamtym czasie był pewny, że zna idealnie ojca, jego uczucia i podejście do życia. Niestety, nie przewidział jednej rzeczy, że to co działo się poza nimi, a to, co miało miejsce tuż obok nich, i dotyczyło osób im bliskich, różniło się diametralnie. Tolerowanie poza rodziną homoseksualizmu wychodziło ojcu idealnie, kiedy jednak okazało się, że jego syn jest gejem. jego podejście zmieniło się całkowicie. Nadszedł czas, kiedy Artur zaczął wątpić w siebie, we wzór syna idealnego, którym chciał się stać. Nie rozumiał siebie i ojca, a to zawirowanie ciężko namieszało w jego nastoletnim życiu. Nie lubił wspominać tamtego czasu, kiedy został oszukany przez ojca, kiedy miotał się bez sensu w jego słowach, próbując odnaleźć w nich to, co mu umknęło, a co spowodowało, że mur między nimi zaczął rosnąc w zatrważającym tempie. Opuścił się w nauce, obolały na duszy, że ojciec, autorytet, którego tak podziwiał, zabrał swą opiekuńczą dłoń z jego głowy. Dłoń, która twardo prowadziła małego chłopca przez życie, żeby w najważniejszym jego okresie pięścią opaść na samo dno jego serca. Pozostało echo bólu, które często budziło go w nocy, przez chwilę nie pozwalając złapać oddechu. Wtedy pozwalał łzom spływać swobodnie bez wstydu, że wciąż nosi w sobie cierpienie, oraz ukrytego małego chłopca, który uwielbiał jak ojciec brał go na ręce.
Artur potarł kąciki oczu. Za dnia, kiedy nachodziły go rozmyślenia o ojcu, czuł w sobie bezmiar pustki, która wsysała w siebie wszelkie emocje, i wydalała je w formie czystej, wykasowanej ze wszystkich danych kostki. Tak ją widział, biały kwadrat o równych ściankach, na którego powierzchni nie było żadnego śladu przeżyć. Wszystko, co zapisywał na niej, każdy gest ojcowski, słowo czy obraz jego starej twarzy, szybko zanurzał w obojętności i zapomnieniu. Mimo to, zawsze pod spodu białej powierzchni dostrzegał ich zarys. Odkrywanie tego na nowo wciąż budziło w nim złość.
Dziś matka przy obiedzie nic nie wspominała o swoich mężu. Artur cieszył się z tego powodu, bo nie lubił, kiedy próbowała naprawiać między nimi i tak zerwane już relacje. Było to bezsensowne i bezcelowe. Podziwiał w głębi jej zapał i wiarę w coś, co już umarło i nie miało szans na wskrzeszenie, ale ona zawsze taka była, wieczna nastolatka, z niegasnącym optymizmem, który czasem do bólu go parzył. Sama różnica wieku między nią a ojcem była spora. Urodziła Artura mając dwadzieścia lat, kiedy ojciec miał już czterdziestkę na karku. Dziecko było chyba jedynym elementem życia Marka Zawarskiego, które nie podlegało konkretnym zasadom, a wręcz odwrotnie, łamało je płaczem i krzykiem. Matka często wspominała, jakie jego przyjście na świat uczyniło spustoszenie w życiu ojca i jak je wzbogaciło. Podobno tak jej powiedział, kiedy któregoś wieczoru, po trzech godzinach prób w końcu udało mu się uśpić Artura.

Ale ja wszystko zniszczyłem ojczulku, kiedy dowiedziałeś się, że twój syn to pedał, pomyślał z pogardą, wykrzywiając lekko wargi. Nie chciałeś się brudzić moim pedalstwem, bo przecież świat, w którym zbudowałeś swój autorytet, mógłby runąć przez jednego gówniarza. Zmarnowany czas na wychowanie szczeniaka.
Nie tylko jemu się dostało, kiedy zdecydował się ujawnić swoją orientację. Wszelkie błędy wychowawcze zostały wytknięte matce, i automatycznie wczęto postępowanie o rozwód. Ale nie doszło do niego, gdy ojciec przeraził się jego konsekwencjami, i stanęło na separacji, która ciągnęła się aż do dziś. Matka jako silna kobieta na szczęście szybko się pozbierała. Już wcześniej założona restauracja stała się jej odskocznią od problemów rodzinnych, światem, gdzie mogła się wykazać i realizować marzenia.
Artur podziwiał jej zapał i to, co osiągnęła swoimi wysiłkami dzisiaj. To z niej czerpał energię i siły na kolejny krok, który czynił w budowaniu życia wokół siebie. Niestety, Artur nienawidził swojej jednej cechy, która nie pozwalała mu na zaczepienie się na stałe w jednym miejscu. Kiedy tylko zabierał się za coś z zaangażowaniem, i całymi dniami potrafił bez przerwy się temu oddawać, przychodził moment spadku. To, co tak cieszyło, fascynowało, ponownie stawało się czymś zwyczajnym, nie wzbudzającym nic innego, jak tylko zniechęcenie. Podchodziło pod to wszystko, zaczynając od kierunków studiów, a kończąc na ludziach. Dlatego każdego obdarzał cienką nicią sympatii, próbując nie wkraczać w głąb emocji. Nie udawało się to jednak zawsze, a kiedy to zauważał, po prostu znikał sprzed oczu znajomym i rodzinie. Wychodził na miasto, i włóczył się bezcelowo, próbując odnaleźć miejsce, które wniesie w jego serce odrobinę świeżości, i pozwoli odejść tumanowi kurzu, który zaległ w szufladkach umysłu, oznaczonymi imionami poszczególnych osób. Wtedy zaczynał tęsknić za konkretnymi słowami, gestami, które tak licznie ozdabiały i cechowały przyjaciół. Wspomniał śmiech matki i jej uśmiech, który zawsze, i nieprzerwanie od dwudziestu pięciu lat go witał.
Wewnątrz siebie wiedział, że boi się odtrącenia, które mogło przyjść nagle i nie wynikać z jego winny, a wtedy obudziłby się w nim mały chłopiec, którego tak skrzętnie ukrywał w sobie. Zaryzykował, wiążąc się z Krzyśkiem, otworzył się całkowicie na niego, nie potrafiąc być obojętny na jego osobę, zapominając gdzieś po drodze o swojej obawie przed byciem zranionym. Ale najwidoczniej uczynił to nierozważnie, gdyż po odejściu partnera, po rozmowie z nim na temat jego wątpliwości względem swojej orientacji, poczuł gorycz i ciężar na sercu. Ciężar odrzucenia, spowodowany brakiem akceptacji świata i ludzi dookoła.
Ocknął się z zamyślenia, kiedy krajobraz z rzeką zniknął, i zastąpiły go fragmenty ulic oraz Stadionu Narodowego. To dało mu znać, że zaraz będzie wychodził. Jechał tramwajem przez most Poniatowskiego, zmierzając wprost na Rondo Waszyngtona, w oddali widział już tez inne mosty.
- Świętokrzyski, Śląsko - Dąbrowski, Gdański, Stefana Grota-Roweckiego... - wyrecytował pod nosem, wlepiając spojrzenie w szybę. Westchnął, wydymając policzki. - Łazienkowski, Skierkowski, Skłodowskiej-Curie...
Zmarszczył brwi, uśmiechając się przy tym kącikami ust. Zawsze wymieniał wszystkie te obiekty, a zwłaszcza wtedy, kiedy nie mógł zasnąć. Przez osoby trzecie było to uważane za coś dziwnego, bo przecież na bezsenność liczyło się barany, a nie mosty warszawskie. No cóż, jak uważał, każdy miał jakieś skrzywienie, a on posiadał właśnie takie.
Marzył, aby już opuścić tramwaj. Było ciepło, ludzie wracali spoceni z pracy, więc myśl o świeżym powietrzu bardzo go kusiła. Na szczęście już wychodził, więc z chęcią przepchnął się przez ściśnięta przy samych drzwiach tłuszczę, i z ulgą wręcz przyjął lekki powiew wiatru na swojej twarzy.
Stanął na przejściu dla pieszych, wsuwając ręce w kieszenie długich, szarych spodni i czekając na zielone światło. Poprawił torbę, wyciągając z niej wodę i popił, mając nadzieję, że znajomi rozbili się gdzieś w cieniu. Nie chciał, aby jego i tak spora ilość piegów całkowicie zakryła jego naturalną barwę skóry. Od razu też przypomniał sobie słowa Anki, która raczyła zwać je poetycko pocałunkami słońca.
Gdy światło zapikało, alarmując o możliwości przejścia, ruszył raźno, rzucając ciekawe spojrzenie na Stadion Narodowy, który dumnie piął się ku górze na tle bezchmurnego nieba. Artur musiał przyznać w duchu, że prezentował się nawet ładnie, chociaż przy Camp Nou w Barcelonie wypadał zdecydowanie marnie.
Szybko zapomniał o tym, kiedy rozdzwoniła się jego komórka. Pokręcił głową, dostrzegając na wyświetlaczu Filipa.
- Ja pierdolę, jest przecież za pięć, po co ten buc dzwoni? - westchnął ciężko, odbierając, i od razu słysząc głos kumpla, który nawet nie pozwolił mu się przywitać.
- No gdzie tam jesteś? Gdzie się szwendasz?
- O kurwa! - Artur udał zaskoczenie. – Zabij mnie, jak powiesz, że mieliśmy się widzieć, a ja o tym zapomniałem.
- Artur! - jęknął z rozpaczą Filip, najwidoczniej połykając haczyk. Artur miał ochotę prychnąć śmiechem, wyobrażając sobie jego minę. Skutecznie się jednak powstrzymał, nadal udając, że dzisiejsze spotkanie całkowicie wypadło mu z głowy.
- No wytłumacz mnie jakoś przed resztą, i tym rudym diabłem, co pewnie będzie chcieć me zwłoki wieszać na moście. Zrobisz to dla mnie?
- Ale ona już to słyszy...
Nagle głos Filipa urwał się, i w słuchawce usłyszał oczywiście rudego diabła, we własnej osobie.
- Ej, ty! Duńkowski! Chcesz mi się narazić?
- Ruda, kochanie, nie wiem co ci ten Filip nagadał, ale zaraz będę – powiedział wesoło i zerknął na zegarek. - Za równe dwie minuty.
I znowu, zanim dziewczyna odpowiedziała, on zdążył się rozłączyć, przechodząc przez pasy, aby po paru krokach wejść między drzewa, które były dość licznie posadzone przy Wiśle. To miejsce o tyle było wyróżnione, że stanowiło kawałek plaży, na której można było posiedzieć i poopalać się, w związku z czym wybrukowano wejście, założono prowizoryczny bar, gdzie można było zakupić piwo jak i zimne napoje, a dalej znajdowała się wypożyczalnia leżaków. Spore banery coca-coli wyróżniały miejsce czerwienią, rzucając się w oczu już z ulicy. Dlatego Artur bez problemu tam trafił, zastanawiając się tylko, gdzie są jego znajomi. Ludzi o tej porze było sporo, przeważnie młodzi w grupach, gdzieniegdzie rozłożyły się również rodziny z dziećmi, których nie było stać na wypad nad morze. Na okrągło puszczano jeszcze muzykę, przeważnie popularne hity tego lata, polskie i zagraniczne.
Artur zanurzył buty w piasku, żałując, że jednak nie wpadł do mieszkania i nie zmienił trampek na lżejsze obuwie. Chociaż z tych obecnych był taki plus, że piach aż tak bardzo nie wpadał do środka. Zatrzymał się tuż pod mostem, rozglądając się uważnie po plaży, przypatrując się każdej większej grupce i wypatrując charakterystycznych włosów Kingi, które mogły mu pomóc w ich odnalezieniu. I tak się stało, chociaż nie ucieszył się, że znajomi wybrali sam środek plaży. Ruda czupryna Kingi dumnie stanowiła znak orientacyjny. Zauważył, że przyszli wszyscy, czyli Anka, Kinga, Filip i Jacek, ale po paru krokach zorientował się, że nie ma Martyny, co było zaskakujące. W końcu dziewczyna nigdy nie odmawiała sobie spotkania z nimi. Oczywiście brakowało wysokiej i chudej sylwetki Krzyśka, no ale ten wolał przesiadywać obecnie z pielgrzymującymi dziadkami, niż z kumplami. Na wspomnienie o nim dziwnie się poczuł.
- Jesteś! - Anka pierwsza go zobaczyła, i od razu wystrzeliła w górę aby go uściskać. A trzeba było przyznać, że bardzo lubiła się przytulać, więc w obecnej chwili także mocno przylgnęła do chłopaka, jakby był jej wyczekiwanym facetem. Do tego była niska, na tyle, że lekko zadzierała głowę, aby móc na niego spojrzeć, mimo że on sam nie należał do wielkoludów. Oczywiście, idąc za przykładem Kingi, ścięła włosy, ale na szczęście kolor zostawiła swój naturalny, czyli jasny blond, który w popołudniowym słońcu nabierał pomarańczowych refleksów. - Jak dobrze cię widzieć, całego i zdrowego! - Pełen entuzjazmu głos Anki wyrażał szczerą troskę o jego osobę, czego był w pełni świadomy. Miał ochotę się odsunąć, bo pomimo drobnej sylwetki, dziewczyna miała wręcz stalowy uścisk. Wymknięcie się jej było niemal niemożliwe.
- Anka, nie przesadzaj, nie widziałaś mnie może z dwa tygodnie – prychnął na granicy irytacji, ale uśmiechnął się przy tym lekko.
- Głupek. - Dziewczyna dała mu kuksańca i odsunęła się, aby wrócić na pień, na którym siedzieli wszyscy, prócz Jacka i Filipa, którzy przygotowywali przenośny grill do użytku. Tuż obok, na pstrokatym kocu, leżały ich torby oraz koszyk z jedzeniem i piwem.
Artur chciał uczynić krok w ich stronę, lecz uniemożliwiła mu to Kinga, która wyrosła przed nim znienacka, chudy badyl z czerwoną burzą na czubku. Miała na sobie luźną tunikę w podłużne, czarno-białe wzory przypominające te u zebry, kończącą się dość niebezpiecznie powyżej kolan. Artur czasem się zastanawiał, czy ona i Krzysiek nie są jakimś zaginionym rodzeństwem, bo fizjonomią pasowali idealnie, gorzej z charakterami, które za każdym razem, kiedy trafiały na siebie tworzyły wyładowanie elektryczne.
- No, przybył jaśnie pan – mruknęła jak zwykle z kpiną, żeby po chwili rzucić się na Artura całym ciałem. To, że nie wywrócił się w piasek przypisał jakimś niewidzialnym siłom, które na to nie pozwoliły. Szczupłe ramiona Kingi oplotły go wokół szyi, a nogi w pasie.
- Kinga, do jasnej cholery, ile ty masz lat? - wykrztusił, próbując trzymać ją pod tyłkiem i równo stać. Jej zielone oczy zabłysły figlarnie. - Niedługo stuknie ci trzydziestka, a zachowujesz się jak gimnazjalistka w rui.
- Odezwał się wzór dorosłego i poważnego mężczyzny – prychnęła dziewczyna, puszczając go i rzucając mu urażone spojrzenie. - Byś się wstydził, panie.
- Kiniuś, schowaj pazurki. - Stanowczy, acz pełen ciepła głos rozbrzmiał od strony grilla. Po chwili podszedł do nich Jacek, a raczej rzucił długi cień na ich sylwetki.
- Siema. - Artur uścisnął mu dłoń, z ulgą przyjmując jego przybycie. Zawsze działał jakoś uspokajająco na swoją dziewczynę, a dziś było to przez Artura jeszcze bardziej docenione. Przez rozmyślenia o ojcu popadał w stan irytacji.
Jacek zaczesał dłuższe pasma za uszy i nachylił się do Kingi, składając na jej policzku pocałunek.
- Rozpaliliśmy już z Filipem grilla, więc można coś wrzucić na ruszt.
- Wrzućmy Artura, może trochę tego tłuszczyku irytacji z niego spłynie? - Kinga uśmiechnęła się słodko do niego, przekrzywiając na bok lekko głowę, co dodawało jej jeszcze bardziej diabelskiego wyrazu.
- Zrobiliśmy szaszłyki - zakomunikowała Anka, z jednym z nich podchodząc do nich. - Mamy też karkówkę mojej mamy i kiełbaski.
- Dajcie mi piwo – westchnął Artur, ściągając koszulę, którą miał na sobie, i zostając w białej koszulce z szerokimi ramiączkami. Na tym słońcu robiło mu się nieprzyjemnie ciepło.
- Tam leżą! - Długi palec Kingi wskazał mu czteropak piwa leżący na kocu, tuż obok Filipa, który nawet nie raczył obrócić się do nich przodem, prezentując uparcie swój tyłek. - Idź i sobie przynieść, jaśnie panie wielmożny.
- Ależ dziękuje za tą pomoc, madame. - Artur posłał jej znudzone spojrzenie, i ruszył w stronę alkoholu. Wiedział, że ich zaczepki i wspólne drażnienie się było podszyte sympatią, więc nikt się tu o nic nie obrażał. Ziewnął, czując, że od słońca zaczynał łapać go katar, czego kompletnie nie umiał zrozumieć, sięgając po chusteczkę, którą wcisnął wcześniej gdzieś w kieszeń spodni.
- Hej, Filip. Umarłeś? - rzucił do kumpla, który z wielką uwagą zajmował się pierwszą kiełbaską na grillu. Chłopak był z nich najmłodszy, niedługo kończył dziewiętnaście lat. Ciemne, krótkie włosy z uwielbieniem farbował na czarno, czasem na granatowo, co wynikało z zainteresowania japońską muzyką, ale bardziej tą rockową, gdzie imidż członków zespołów był dość specyficzny. Na szczęście Filip pozostawał jedynie przy włosach, omijając kwestię ubioru czy makijażu. Chociaż nikt nie wiedział, co robił na tych wypadach do klubu, gdzie odbywały się spotkania osób w tych klimatach. W końcu było to jego życie, i szanowali to.
Grzywka Filipa, zawsze zaczesana na bok, ukrywała niewielką bliznę, która była pamiątką z lat gimnazjum. Teraz spojrzenie piwnych oczu padło na Artura, wyrażając palącą się w nich obrazę.
- Nie mogłeś się powstrzymać od żarciku, co?
Artur uśmiechnął się, kręcąc głową i sięgając po butelkę Żubra.
- Oj Filip, mówisz tak, jakbyśmy znali się od wczoraj – powiedział ze znużeniem w głosie, nie chcąc użerać się teraz z urażoną dumą kumpla.
- A ty wiesz, że ja tego nie lubię. - Filip zmarszczył brwi, dziubdziając widelcem niewinną kiełbaskę.
- Filip... - Artur wywrócił oczami, znowu sięgając po chusteczkę, wcześniej siadając na zwalonym pniu i popijając piwo. Obok zasiadła Anka, sprawnie nabijając kolejne kawałki warzyw i mięsa na szaszłyki. Nachyliła się do niego znacząco.
- Nie zadzwonił... - szepnęła mu do ucha.
Artur uniósł lekko brwi, zaczynając się zastanawiać, o co jej chodzi. W końcu nie znał facetów Filipa i nie wiedział, z kim obecnie sypiał, umawiał się, czy jadał śniadania.
- Kurwa... - westchnął ciężko Filip.
- Co jest? - Jacek podszedł do grilla, rozstawionego na kamieniach, które pozbierali z plaży.
- Wyjebała się w węgiel.
Artur patrzył jak oboje próbują ratować kiełbaskę, ale ta w końcu trafiła w piasek, prawie na wpół zwęglona. Widać potrzeba wyżycia się na niej była w Filipie ogromna.
- Kto nie zadzwonił?
- Nie dzwonił do ciebie? - Filip stanął przed Arturem, prezentując swoją jasną koszulkę z jakimiś krzaczkami, zapewne nazwą swojej ulubionej kapeli. Nawet kiedyś ją wymówił, ale żadne z nich nie było w stanie zapamiętać.
- Kto? - Artur posłał mu nic nierozumiejące spojrzenie, ciesząc się, że kumpel zasłonił mu to przeklęte słońce.
- No Krzysiek.
Na wzmiankę o swoim obecnym, a jednocześnie byłym facecie zmarkotniał. Kinga dołączyła do swojego chłopaka, aby przejąć pałeczkę i zacząć wielkie grillowanie. Wszyscy dookoła nastawili uszu, aby dowiedzieć się co nieco o tym, co porabia Krzysiek. Nikt nie miał od niego żadnych wiadomości, więc liczyli na to, że właśnie Artur jest tym, który takowe posiada. Niestety, Artur musiał ich rozczarować.
- Nie, nie dzwonił do mnie – odparł zgodnie z prawdą, ani razu nie próbując skontaktować się z Krzyśkiem. W końcu ten sam go o to prosił, o nie zakłócanie mu jego wędrówki.
- Nie martwisz się o niego? - Zagryzł wargi, próbując nie warknąć czegoś niemiłego, słysząc takie teksty. Chociaż nie powinien się dziwić, jakby nie patrzeć on i Filip bardzo się przyjaźnili. To za jego pośrednictwem się poznali i zaczęli ze sobą chodzić. Ale nie zmieniało to faktu, że zarzucanie mu braku zainteresowania było poniżej pasa.
- Przestań, dobra?
- Po prostu się o niego martwię – mruknął Filip, wpatrując się w niego poważnie.
- Tak jak każdy – rzuciła Kinga z uśmiechem, po czym dodała szybko – To kto co zamawia? Kto kiełbaskę, kto karkóweczkę? A może szaszłyczka? Arturze, skoro przybyłeś na końcu to daje ci prawo wyboru.
Ten uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że temat Krzyśka na chwilę zniknął, i być może nie powróci już do końca. Wyjął swój telefon i włączył opcję kamery. Przesunął obiektyw na Kingę, która automatycznie się wyprostowała i przeczesała włosy.
- To co pan sobie życzy? - zapytała kuszącym głosem. Artur miał ochotę prychnąć śmiechem.
- Dawaj cokolwiek kobieto, co tam pieczesz na swym łonie.
Jacek zaśmiał się, prawie wypluwając piwo. Kinga uniosła widelec, ale tylko z dwoma pazurami, długimi, idealnymi na grilla.
- Zaraz wyląduje to na twojej głowie, wierszokleto – zagroziła.
Artur pokiwał głową z pokorą, posyłając jej szeroki uśmiech. Przesunął telefonem dalej, łapiąc po drodze resztę przyjaciół, a na koniec zatrzymując się na jaśniejącej w słońcu Wiśle. Ostatnio kręcił takie krótkie filmiki, nie przekraczające nawet minuty. W sumie nie wiedział po co to robi, ale już miał sporo takich, z różnych sytuacji i miejsc. Nawet dziś swoją matkę nakręcił, ale ukradkiem, aby nie wpadła w poważny ton, tracąc na naturalności. A niedawno, także działając pod wpływem impulsu, uwiecznił na filmiku Piotra. Oczywiście kiedy spał, nieświadom tego, co Artur robi. Jego uwagę przykuły dłonie mężczyzny, które zawsze go fascynowały, duże i żylaste, seksowne. Młodzieniec lubił patrzeć na twarze pogrążone w śnie, na drżące powieki i rozchylone wargi. Wtedy nic nie można było ukryć, maska zakładana porankiem rozpływała się w mroku nocy, ukazując prawdziwe oblicze ludzi.

***


- Powinienem wracać do domu... - Artur westchnął w duchu, wchodząc na stopień ruchomych schodów w Złotych Tarasach. Normalnie nie przepadał za tym miejscem, i unikał go jak mógł, chyba, że wpadał do Empiku albo do kina jak dziś, mimo że odechciewało mu się z każdym kolejnym pokonanym stopniem i piętrem. Sam film, na który szedł, zapowiadał się świetnie, ale oglądając go samemu, traciło się ochotę na obejrzenie go. Anka wcisnęła każdemu z nich pod koniec ogniska darmowe wejściówki na nowego Batmana. Pracowała w Multikinie i często raczyła ich takimi prezentami, kiedy sama nie mogła z nich korzystać. Niestety, dziś żadne z nich nie mogło, bo a to praca, a to rodzina. W takich chwilach Artur przeżywał dziwną rozterkę, gdyż sam nie pracował i nie studiował, więc czas, którym dysponował był dość obszerny. On zajmował się realizacją swoich zainteresowań, jak muzyka, fotografia, ale na żadnym z nich nie zarabiał. Zespół zaczął się rozkręcać, ale nie zmieniało to faktu, że za wszystko płaciła matka, co mogło wyglądać jakby Artur był maminsynkiem, i czasami wydawało mu się, że jego znajomi tak na niego patrzą, chociaż nigdy nie padło to z ich ust. I dlatego też zaczął od niedawna rozmyślać o jakiejś pracy, zwłaszcza, że były wakacje. Ale gdzie ? Zapewne matka będzie chciała go zatrudnić u siebie, ale na to nie chciał pozwolić. Czułby się co najmniej idiotycznie.
Wszedł w bajecznie kolorową przestrzeń Multikina i zerknął na ogromną tablicę, umieszczoną tuż nad kasami, gdzie wyświetlały się dzisiejsze filmy i godziny ich projekcji. Do swojego miał z dobre pół godziny, co jeszcze bardziej przeważało szalę, by darować sobie i wrócić do domu. W końcu zdecydował się i zawrócił, kierując się z powrotem do schodów. Stwierdził jednak, że zajrzy jeszcze do działu książek w Empiku, gdyż szukał jakiegoś podręcznika do fotografii.
Wkraczał właśnie na drugie piętro, gdy parę metrów dalej rzuciła mu się w oczy znana, muskularna sylwetka, tuż przy jednej z witryn sklepowych. Zatrzymał się, zaczynając się zastanawiać, czy to ta osoba, o której myśli, czy to może tylko zbieg okoliczności. Kiedy jednak podszedł bliżej, jego przypuszczenie potwierdziły się, szczególnie dzięki tatuażom, które od razu rozpoznał. Aż uśmiechnął się do siebie, zaskoczony, że spotyka tutaj Piotra. Mężczyzna go nie widział, bo przyglądał się wystawionym w gablocie zegarkom.
- Hej. - Podszedł do niego z boku, z uśmiechem.
- Siema. - Piotr odpowiedział na uśmiech, popatrując na niego nieco zaskoczony. W ręce trzymał niewielki pakunek w ozdobnej torebce. Odwrócił się od wystawy, którą kontemplował przez ostatnie kilka chwil, szukając czegoś odpowiedniego dla siebie. Nic jednak nie przypadło mu do gustu.
- Małe zakupy? - Artur zerknął na to, co oglądał mężczyzna, przy okazji popatrując na ceny. Jego zdaniem Piotr nie wyglądał na takiego, co byłby w stanie zapłacić tyle za zegarek. Chociaż, w sumie nie wiedział ile zarabia.
- Tak oglądam - podrapał się po głowie, nagle onieśmielony. Nie przywykł do spotykania swoich kochanków w miejscach publicznych. Zawsze wydawało mu się to trochę krępujące. - A ty? Relaks w galerii?
Artur zaśmiał się lekko na to stwierdzenie. Poprawił okulary na włosach, wsuwając ręce w kieszenie spodni i mimowolnie ciesząc się widokiem mężczyzny. Jak zwykle, w jego mniemaniu, nieźle się prezentował.
- A wyglądam na takiego?
- Wyglądasz na rozpuszczonego bachora. - Mężczyzna zaśmiał się otwarcie, będąc jednak nieco skrępowanym. Czego on niby od niego oczekiwał, że zaciągnie go do toalety? Zacisnął palce na sznureczkach torebki, czując się wyjątkowo głupio. Miał tylko nadzieję, że tego po nim nie widać.
- To się nazywa bananowa młodzież. - Artur przechylił głowę, nadal się szczerząc, a widząc śmiejącego się Piotra uśmiech tylko mu się poszerzył. Nasunął okulary na nos i wypiął pierś. - Oo, teraz lepiej? Jeszcze powinienem garść kart kredytowych trzymać.
- Nie pręż się tak, koguciku - prychnął Piotr, mimo wszystko lustrując go wzrokiem. Nie miał pojęcia, dlaczego ten chłopak tak na niego działał. - Nie masz ochoty na kawę? Strzeliłbym sobie, bo umieram po tych cholernych zakupach.
- Jasne. - Artur kiwnął głową, z powrotem wsuwając okulary na głowę, częściowo odsłaniając swoją twarz i oczy, skryte przeważnie przez grzywkę. W tej samej chwili jakby sobie o czymś przypomniał, bo przygryzł dolną wargę, spoglądając na mężczyznę znacząco. - A masz może potem czas? Czy może spieszysz się do domciu?
Piotr zapatrzył się na niego głupio, odruchowo gładząc się po umięśnionym brzuchu okrytym czarnym podkoszulkiem. Pochylił się nieco, by móc zadać pytanie ciszej, bojąc się, że jego słowa mogą być wyłapane przez osoby trzecie.
- Zapraszasz mnie na ruchanie w tak kurtuazyjny sposób? - szepnął, spoglądając mu w oczy. Miał jasne, szare tęczówki, okolone równie jasnymi rzęsami. Z bliska czuć było od niego wodę po goleniu Old Spice`a.
Przyjemny dreszcz przebiegł po plecach Artura, kiedy miał mężczyznę tak blisko. Aż miał ochotę go pocałować. Przesunął kciukiem po swoich wargach, patrząc na Piotra spod przymkniętych powiek.
- A rozczaruję cię, jak powiem, że nie o to mi chodziło? - zapytał również cicho, przesuwając spojrzeniem po jego szczęce i grdyce. Nawet jego obojczyki mu się podobały.
- Nie mam pojęcia, czy mnie rozczarujesz, bo nie wiem, co chodzi ci po głowie. - Piotr odsunął się, wyłapując delikatny zapach piwa... i spalenizny? - Bawiłeś się znowu w kucharza? - spytał, uśmiechając się zaczepnie.
- Co? - Artur aż powąchał swoje ramie. Dopiero po chwili zrozumiał, czym może pachnieć. - Siedziałem ze znajomymi na plaży nad Wisłą. Grilla robiliśmy, więc pewnie stąd te swojskie zapachy – zaśmiał się, mając nadzieję, że nie jest to tak drażniące. - A co do mojej propozycji, to po prostu mam dwie wejściówki do kina, na tego nowego Batmana. Niestety, znajoma nie mogła, więc idę sam, ale może ty masz czas i ochotę? Hm? - Wyciągnął z tylnej kieszeni bilety na potwierdzenie swoich słów. - No chyba, że już oglądałeś?
- Och... Ha ha - zaśmiał się Piotr, skrępowany, ale i mile zaskoczony. - Nie spodziewałem się - przyznał szczerze, szturchając go przyjacielsko w ramię. - Jasne, mogę iść, nie widziałem jeszcze tego. Pewnie jest świetny - stwierdził, zadowolonym tonem. Batmana uwielbiał, odkąd pamiętał. - Czy to będzie randka, panienko? - zapytał niskim głosem, z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Niesamowicie lubił się drażnić.
- Przejrzałeś mnie. - Artur westchnął ciężko, łapiąc się za pierś w okolicach serca. Cieszył się, że nie będzie musiał sam siedzieć w kinie, a potem po filmie będą mogli pogadać, co któremu się podobało, bądź nie podobało.
- To prowadź po tym ogrodzie rozpusty - rzucił Piotr, z uśmiechem stale obecnym na wąskich wargach. Kiedy chłopak odwrócił się, by skierować się w stronę ruchomych schodów, złapał go ręką za ramię, pochylając się nad nim, by móc szepnąć mu na ucho. - Mam niesamowitą ochotę wymasować ci tyłek.
- Chcesz żeby mi tu stanął? - zapytał Artur z zaskoczeniem w głosie, jak i z rozbawieniem. Jakby nie patrzeć, poczuł falę ciepła w reakcji na wypowiedziane słowa. Od razu przypomniał sobie, jak go dorwał z samego rana. Oblizał wargi, próbując nie pozwolić, aby ta wizja go opętała. Odkaszlnął szybko, dodając - Seans mamy za jakieś półgodziny, więc możemy skoczyć na kawę.
Piotr speszył się nieco, poważniejąc. Aż sam zdziwił się, że się tak zapomniał. Naprawdę miał ochotę posadzić go na sobie.
- Jasne, chodźmy, może być Empik Cafe - powiedział, zapatrując się na jego tyłek, kiedy chłopak szedł przed nim. Westchnął głucho, masując się po karku. - Masz jakąś ulubioną? Ja stawiam.
Artur odwrócił się w jego stronę, jakoś nie spodziewając się czegoś takiego. Nie był babą, aby trzeba było mu stawiać, a kasę miał, żeby zapłacić za siebie. Ale jeśli Piotr tak chciał, to niech ma. Wzruszył ramionami na jego pytanie.
- W sumie to mało piję kawy, ale może być latte. - Zrównał się z mężczyzną, patrząc z ciekawością jak ludzie rozsuwają się przed nimi, dostrzegając zapewne muskulaturę jego towarzysza. Przynajmniej nie musieli przeciskać się w tym tłumie.
- Mhmm, ok - odparł Piotr, zostawiając Artura koło sofy i samemu idąc po zamówienie. Pił zwykle czarną, bez cukru i bez mleka, najchętniej mieloną.

- Co taki rozpromieniony? - spytał, siadając z powrotem przy Arturze i rozpierając się na kanapie. Mimochodem dotknął udem jego kolana, mocno rozsuwając nogi. Bez zastanowienia założył ramię za jego plecy, nie myśląc nawet, jak musi to wyglądać z boku. Zachowywał się absolutnie naturalnie jak na siebie.
- Rozpromieniony? Po prostu miałem wracać do domu, a tu proszę, znalazłem kompana do oglądania filmu. - Artur oparł się wygodnie o oparcie kanapy, która jak reszta była w barwie ciemnego fioletu. Przy reszcie stolików stały także fotele i krzesła. O tej porze nie było tu tak tłumnie jak po południu. - Tak to bym wrócił do mieszkania, i pewnie zaczął wymyślać jakieś teksty piosenek, czy brzdąkał na gitarze. - Arturowi ani trochę nie przeszkadzało obnoszenie się ze swoją orientacją, w końcu nikt nie wiedział, czyim jest synem, bo i tak nosił nazwisko po matce.
- Mmm, dobrze - zamruczał Piotr, zapijając się swoją gorzką kawą. Palcami muskał delikatnie kark Artura, ciągnąc go nieco za włosy. Torebka z prezentem stała na stoliku jak wyrzut sumienia, przypominając mu o Mateuszu, któremu obiecał być wcześniej w domu, bo chłopak miał ochotę gdzieś razem wyjść. Poczuł ukłucie złości, że znowu go zaniedbuje. Jutro ci to wynagrodzę, pomyślał, wyciągając telefon i wystukując szybko smsa do chłopaka. Wiedział, że Mateusz mu wszystko wybaczy, jeśli odpowiednio się postara.
- Pieprzony złom - syknął, kiedy słownik ponownie źle wybrał wyraz, jaki chciał wpisać. Ciężko szło mu opanowanie telefonu, mimo że miał go już ładne kilka miesięcy.
Artur nie sprzeciwiał się na dotyk, był on bardzo przyjemny. Była to taka miła odmiana do Krzyśka, który wszelkie przejawy czułości poza mieszkaniem traktował z niechęcią. Uśmiechnął się pod nosem, odchylając bardziej głowę, przez co muśnięcia stały się bardziej wyraziste.
- Oj, słownik to zło. Weź to sobie wyłącz i pisz normalnie – wyraził swoje zdanie, wyciągając swój telefon, i jakoś tak automatycznie włączając opcję nagrywania filmu. Jedyny kadr, który uchwycił, to jego i Piotra nogi, oraz stolik, na którym stała zamówiona kawa. Sięgnął po nią, przy okazji zerkając ciekawie na zakup mężczyzny. Po firmie już wiedział, że to jakiś dodatek do odzieży, bo torba była za mała na spodnie czy koszulkę. - Co tam sobie zakupiłeś?
- Hmm? - spytał mężczyzna, chowając telefon do pokrowca, i wciskając go do kieszeni niebieskich levisów. - Aa, chodzi ci o to? - wskazał palcem na pakunek, zabierając ramię z oparcia i dopijając kawę jednym haustem. - Mój przyjaciel ma urodziny, kupiłem mu prezent. - Chwycił torebkę, wyjmując z niej ozdobny kartonik i otwierając go, by pokazać Arturowi zawartość. - Co myślisz?
- Hm, wydaje mi się ok, taki w sumie uniwersalny prezent – zauważył młodzieniec, przyglądając się czarnemu, skórzanemu paskowi z metalową klamrą, tym samym bardziej się nachylając do mężczyzny. Z ciekawością przesunął wzrokiem po jego dłoniach, które, jak zauważył ostatnio, bardzo mu się spodobały. Spojrzał na Piotra z uśmiechem. - Elegancki i szykowny, ale to ty znasz kumpla, więc pewnie wiesz, czy wpasuje się w jego gust.
- Taa, to straszny burżuj - mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. - Cieszę się, że tak myślisz, bo już bałem się, że jest zbyt pedalski - zaśmiał się, szturchając go ramieniem.
- Bo jest pedalski. - Artur zrobił poważną minę, po czym zaśmiał się. Klepnął Piotra w udo. - Żartowałem, jest w sam raz, a jak lubi się chłopak przebierać, dobierać i tym podobne, to pewnie prezent trafiony.
Piotr spojrzał na niego, mając szczerą ochotę chwycić chłopaka za dłoń i położyć ją sobie na kroczu. Nie zrobił tego jednak, wstając powoli i prostując się.
- Idziemy? Czy olewamy ten film? - spytał, nie umiejąc odczytać, czy chłopak dalej zamierza iść do kina. W sumie czas naglił, a jemu dobrze się siedziało.
Artur spojrzał na niego z dołu, ponownie czując falę gorąca.
- A chcemy olać? - spytał, w sumie mając większą ochotę na seks, niż na Batmana.
- Ty decydujesz, mistrzu - mruknął mężczyzna, kładąc mu dłoń na plecach, odrobinę zbyt nisko, niż wypadałoby w miejscu publicznym. - Wsadziłbym ci na tej kanapie - syknął, nachylając się nad jego uchem, i mnąc koszulkę na plecach Artura.
Artur odetchnął ciężko, już wiedząc, jak dzisiaj zakończy swój wieczór. Uśmiechnął się kącikiem ust i odsunął się, wychodząc zza stolika. Dopiero teraz zauważył, że nie wyłączył nagrywania filmiku, więc zrobił to szybko, w duchu zastanawiając się, jaki obraz zarejestrował telefon. Spojrzał na Piotra i skinął głową.
- Batman może poczekać. Nie odleci.