Saga o poświęceniu 7
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 10 2012 12:57:56


Rozdział Siódmy: Pokora

- Fumo!
- Harry!
Hary uśmiechnął się lekko, kiedy dym wypełnił dormitorium pierwszorocznych chłopców, powodując wrzaski sprzeciwu i obrzydzenia Grega i Vince'a, którzy akurat się uczyli, i Blaise'a, który już przysypiał na swoim łóżku. Ten ostatni wręcz zleciał na ziemię, krztusząc się i kaszląc. Harry pewnie sam by się dusił, ale rzucił na siebie zawczasu Specularis. Niewielkie okienko czystego powietrza unosiło się wokół niego, odwracając dym i pozwalając chłopcu swobodnie oddychać. Przemieszczało się razem z nim, żeby mógł widzieć na niewielką odległość.
Jeszcze raz krzyknął zaklęcie, tym razem przybierając ostrzejszy ton i robiąc szerszy gest różdżką, a dym się rozwiał. Vince i Greg gapili się na niego. Blaise łypał groźnie z podłogi.
- Można wiedzieć, po co zrobiłeś coś takiego - zapytał, traktując te słowa jak zdechłą żabę, którą przywlekł kuguchar - dokładnie pośrodku naszego pokoju?
- Bo Draco twierdził, że nie dam rady - odparł Harry, wzruszając ramionami i siadając z powrotem na łóżku. Przytulił do siebie kojącą świadomość, że nie zapomniał zaklęcia dymiącego. Miał przeczucie, że będzie mu ono potrzebne, zupełnie jak Protego i cała reszta obronnych i ułatwiających ukrywanie się czarów, które matka tyle czasu wbijała mu do głowy. - Wszelkie pretensje proszę do niego.
- Nie mówiłem, że masz mi to udowadniać już teraz - jęknął Draco z sąsiedniego łóżka.
Harry zamknął oczy i pozwolił kłótni toczyć się gdzieś obok. Taka paplanina, w której imię jego albo Connora przewijało się wyłącznie przypadkiem, była niezrównana – lepsza mogła być tylko cisza, której osiągnięcie w towarzystwie Draco było niewykonalne - kiedy chciał przemyśleć ostatnio nawiedzające go sny.
Sny były z początku niewyraźne – po prostu zmieniająca kształty ciemność, która nie zaimponowała Harry'emu, wychowanemu wśród opowiadań o pierwszym powstaniu Voldemorta i potwornych rzeczach, do jakich pod jego przewodnictwem posuwali się śmierciożercy. Z czasem jednak wyostrzyły się i Harry odkrył, że znajduje się w labiryncie pełnym pokręconych korytarzy i zmierza w stronę drzwi, które otworzyły się gwałtownie, z warknięciem.
Potem między nim a drzwiami zaczęła się pojawiać jeszcze jedna figura. Postać ta wydawała się mała i przygarbiona, nic nie znacząca. Harry podejrzewał, że te pozory mają po prostu odciągać od niej uwagę. Ponieważ jednak sam polegał na takiej obronie, przyjrzał się dokładniej i zauważył fioletowy turban, który owijał głowę tej osoby. A potem obudził się z krwawiącą blizną i to był, jak uważał, ostatni dowód, jakiego potrzebował. Profesor Quirrell chciał skrzywdzić Connora.
Sprawa w gruncie rzeczy wyglądała niedorzecznie. Profesor bez przerwy się jąkał i nauczał Obrony Przed Czarną Magią z porażającą niekompetencją. Harry'ego to nie obchodziło. Miał zamiar śledzić profesora Quirrella i zobaczyć, co uda się odkryć na jego temat.
- Harry!
Harry zamrugał i usiadł. Draco i Blaise patrzyli na niego wyczekująco, z czego ten drugi trzymał przed sobą różdżkę, nad którą latała czysta, szklana bańka. Harry rozpoznał ją jako początkującą próbę zaklęcia Specularis.
- Nie tak - powiedział i usiadł, żeby pokazać im prawidłowe ruchy nadgarstka. Prawdopodobnie nauczaniem potencjalnych śmierciożerców prosił się o kłopoty, ale odmową zarobiłby na reputację uprzejmego palanta, a Harry wolał uniknąć jakiejkolwiek złej opinii. Poza tym uważał, że niektórych można nawrócić. Nie wszyscy Ślizgoni byli źli. Nawet Draco był przez większość czasu całkiem znośny.
- No weź, Blaise, nawet Gryfon by umiał lepiej - droczył się Draco, a Harry westchnął i stwierdził, że to zajmie trochę dłużej, niż przewidywał.

*

Harry przyczaił się w nocy przy wyjściu z Wielkiej Sali, czekając, aż wyjdzie z niej profesor Quirrell, po czym ruszył za nim. Chciałby mieć pelerynę niewidkę swojego ojca, ale był prawie pewny, że Lily nie pozwoli Jamesowi jej wysłać. Będzie musiał polegać na wytrenowanych zdolnościach zachowania ciszy i krycia się oraz na zaklęciach, których się na wszelki wypadek nauczył, w razie gdyby Quirrell zerknął za siebie i go zobaczył.
Profesor pędził przed siebie zaprzątnięty własnymi myślami niczym Ślizgoni zaangażowani w kłótnię o quiddicha, którą Harry zainicjował podczas kolacji. Ani razu się nawet nie obejrzał, żeby sprawdzić, czy ktoś za nim nie idzie, więc Harry bez problemu podążał za nim przez kolejne korytarze, drzwi, schody i zakręty.
To dlaczego ciągle mam wrażenie, że jestem obserwowany? - pomyślał Harry, kiedy skręcili po raz kolejny i stanęli przed zamkniętymi drzwiami.
Nie wiedział tego, tak jak nie miał pewności, czemu czasem boli go blizna, ale był na tyle rozsądny, że usunął się z pola widzenia Quirrella, kiedy ten wreszcie postanowił się rozejrzeć. Wreszcie profesor ostrożnie sięgnął po wielki, srebrny klucz, który wisiał mu na szyi przyczepiony do łańcucha, po czym włożył go do zamka. Ciche kliknięcie i mężczyzna zniknął za drzwiami.
Harry odczekał w ciszy chwilę, potem dwie, a potem dziesięć. Następnie zakradł się do drzwi, mając nadzieję, że pozostały otwarte.
Były, ale Harry niewiele zobaczył, kiedy przyklęknął obok szpary między nimi a futryną, a nie odważył się ich szerzej uchylić. Słyszał jednak warkot i Quirrella mamroczącego coś zbyt cicho, by Harry mógł to usłyszeć. Chłopiec pochylił głowę. Czy mu się wydawało, czy profesor się nie jąkał?
- Co ty tu robisz?
Harry spiął wszystkie swoje mięśnie, żeby się nie wzdrygnąć albo nie krzyknąć z zaskoczenia, po czym obrócił się i łypnął spode łba na Draco, który wychylił się zza niego. Przynajmniej miał na tyle zdrowego rozsądku, że mówił cicho.
- Pracuję nad ochroną Connora - odszepnął Harry. - A co ty tu robisz?
- Śledzę cię już od kolacji. - Draco wzruszył ramionami. - Wiedziałem, że rozpętałeś tamtą kłótnię po to, żeby nikt nie zauważył, jak wychodzisz. - Przykucnął przy Harrym i wyszczerzył się do niego. - To było bardzo ślizgońskie, Harry, naprawdę. Gryfon by po prostu rozbił komuś talerz na głowie.
Harry powstrzymał się od wykłócania się o swój właściwy dom.
- Bądź cicho - szepnął zamiast tego. - Profesor Quirrell jest w środku. Wolę, żeby nie wiedział, że tu jesteśmy.
- A to czemu? - zapytał Draco, podnosząc głos. - Przecież jest profesorem, prawda? Dlaczego...
Harry złapał go za ramię i przytrzymał mocno, kiedy powarkiwania dochodzące zza uchylonych drzwi zamieniły się w chór ujadań. Chwilę później poczuł kłujący ból w bliźnie, przez co chwilę zajęło mu zorientowanie się, że profesor Quirrell biegnie w ich kierunku.
Harry bez wahania sięgnął po różdżkę.
- Fumo!
Dym zionął z końcówki i zalał korytarz szarą mgłą. Harry skrzywił się. Zapomniał rzucić Specularis i słyszał, jak Draco krztusi się obok, rozpaczliwie starając się ich nie wydać. Do tego teraz nie wiedział, w którą stronę uciekł Quirrell. Był zły na samego siebie.
Pociągnął za sobą Draco w dół korytarza, z dala od drzwi. Draco poszedł za nim, pokasłując. Harry skradał się ostrożnie, trzymając wyciągniętą różdżkę. Mógł walczyć z profesorem, jakby przyszło co do czego, a prawdopodobnie by przyszło, gdyby Quirrell się dowiedział, kto tak zadymił korytarz.
Ale profesora nigdzie nie było. Dym się wreszcie rozwiał, a Harry nie widział już nikogo. Jęknął, widząc, że drzwi są zamknięte. Tak oto stracił szansę zobaczenia, co jest po drugiej stronie.
Nos i płuca go piekły, ale generalnie nie było z nim źle. Jednakże Draco będzie musiał udać się do pani Pomfrey. Harry nakłonił go do wstania, a potem do marszu. Pokręcił głową, kiedy weszli na pierwsze schody.
- Po co właściwie za mną polazłeś? - wymamrotał. - Przecież nie musiałeś.
- Ale chciałem - szepnął Draco, po czym znowu zaniósł się kaszlem.
Harry westchnął i ruszyli dalej. Co za okropnie malfoyowska odpowiedź.

*


Harry nie miał kolejnej okazji do śledzenia profesora Quirrella. Draco znów się zawziął i nie odstępował go nawet na krok. I zawsze miał jakąś wymówkę. Zapomniał zrobić pracy domowej z eliksirów. Chciał, żeby Harry nauczył go zaklęcia dymnego. Czy Harry zdawał sobie sprawę, że minęły wieki, odkąd ostatnim razem grali w Eksplodującego Durnia? Marudził, nakłaniał, prychał i kpił, a Harry w rezultacie spędzał coraz więcej czasu w pokoju wspólnym Slytherinu i bibliotece.
I, oczywiście, cały ten czas był z dala od Connora.
To z kolei doprowadzało Harry'ego do szału, bo dobrze wiedział, że Draco robi to celowo. Ale ściąganie na siebie uwagi również było sprzeczne z zasadami, które sobie narzucił. Wiedział, że Draco pisuje co parę dni do ojca. Czy Lucjusz Malfoy powinien się dowiedzieć, że starszy syn Potterów tak się martwi o bezpieczeństwo młodszego, że nie ufa w tej kwestii profesorom i zaklęciom nałożonym na zamek? A co się stanie, jeśli Draco dojdzie do wniosku, że desperacja Harry'ego w dążeniu do częstych spotkań z bratem jest spowodowana czymś więcej jak tylko braterską miłością? Harry wyjątkowo nierozsądnie pokazał, jak dobrze ma opanowane zaklęcia, których żaden z uczniów nie powinien znać przed ukończeniem drugiego albo trzeciego roku. Potem ćwiczył w schowkach na miotły i opuszczonych klasach, ale mleko się już rozlało. Blaise, Greg i Vince patrzyli na niego z czymś w rodzaju szacunku, a Draco z czymś w rodzaju zachwytu. No i, oczywiście, Draco upierał się przy nauce każdego zaklęcia, jakie znał Harry.
I tak to leciało, aż Harry nie zorientował się z przerażeniem, że zaczął się czuć bardziej jak Ślizgon niż opiekun swojego brata.
A potem przyszło Halloween. Po wszystkim Harry zapamiętał je z innych przyczyn, ale pierwsze, co zawsze potem przychodziło mu na myśl, był fakt, że usłyszał, jak Connor z premedytacją mówi coś niemiłego.
Harry nie był z tego powodu zadowolony.

*

- No chodź, Harry! Jestem głodny!
- Jeszcze chwilę, Draco - powiedział Harry nieobecnym tonem, wyciągając szyję. Ron i Connor akurat wychodzili z sali zaklęć razem z resztą Gryfonów. Chciał zobaczyć się z bratem i życzyć mu szczęśliwej rocznicy. Ostatecznie to właśnie tego dnia dziesięć lat temu Connor pokonał Voldemorta i ocalił cały czarodziejski świat.
Byli tuż przed nim i Harry już się uśmiechał, chcąc coś powiedzieć, kiedy Connor zaśmiał się i rzucił z ironią, najwyraźniej odpowiadając na to, co przed chwilą powiedział Ron:
- Cóż, Hermiona musi się znać na książkach. Do niczego innego się nie nadaje.
Harry zamarł. Ta uwaga przypomniała mu tę w pociągu o imieniu Dracona. Connor był zdolny do celowego okrucieństwa, ale przejawiało się to zawsze w takich niespodziewanych błyskach jak ten, a później zamieniało w odpowiednio wielką skruchę. Ale ta uwaga wydawała się strasznie... niezasłużona. Hermiona nie była śmierciożercą, nie miała nawet ku temu zapędów i z tego, co Harry słyszał, nie gnębiła Connora w żaden sposób. Przynajmniej ojciec Dracona był znaną osobistością, oczywistym wrogiem, którym Draco też mógł się z czasem stać.
- Connor... - zaczął, kiedy wreszcie przypomniał sobie, że miał coś powiedzieć, ale przerwał mu dudniący odgłos szybkich kroków, a po chwili Hermiona minęła ich z twarzą zalaną łzami. Zniknęła za rogiem, zanim Harry zdążył wyciągnąć rękę i powiedzieć coś, co mogłoby ją zatrzymać.
Harry odwrócił się i rzucił Connorowi przeciągłe, pełne potępienia spojrzenie. Connor zarumienił się i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, po czym zwiesił głowę.
- Idź za nią - powiedział Harry. - Przeproś, na litość Merlina, Connor. To było bezpodstawne. - Przerwał na dłuższą chwilę. - I niegodne ciebie.
Następnie odwrócił się i odszedł, mimo że to była najdłuższa rozmowa, jaką przeprowadził z bratem od przeszło tygodnia. Connor zapowietrzył się i krzyknął za nim. Harry zignorował go. Przyszły przywódca świata czarodziejów nie mógł sobie pozwolić na takie wady charakteru. W domu Lily karała je cichymi dniami. Harry nie wiedział, czy tutaj one zadziałają, ale był gotów spróbować.

*


Draco milczał podczas uczty świątecznej. Jadł, oczywiście, ale głównie obserwował Harry'ego. Ten siedział pogrążony w myślach i pomimo błagalnych spojrzeń regularnie rzucanych w jego kierunku od strony stołu Gryfonów nie odwrócił się w tamtą stronę ani razu - być może dlatego, że ta szlama Granger jeszcze się nie pojawiła.
Interesujące. Myślę, że oddałby życie za swojego brata, ale nie daruje sobie tego kaprysu, który pewnie nazywa moralnością. Hmmm.
Draco wreszcie otworzył usta, żeby zapytać o to Harry'ego, ale obrócił gwałtownie głowę, gdy drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem. Profesor Quirrell wpadł do środka i stał przez chwilę w przejściu. Miał przekrzywiony turban, a jego wzrok sprawił, że Draco wywrócił oczami.
- T-Troll - powiedział wreszcie słabo Quirrell. - W lochach... Uznałem, że powinniście wiedzieć.
Następnie zachwiał się i zemdlał.
Wybuchło zamieszanie. Głowy domów krzyczały na prefektów, żeby ci zabrali młodsze dzieci do pokoi wspólnych, a profesorowie rozbiegali się, żeby przeszukać zamek. Draco się nie bał. Wstał razem z pozostałymi Ślizgonami, kiedy mu kazano, i skierował się spokojnie w stronę lochów. Po drodze minął profesora Snape'a i zauważył jego szybki krok i ciemne, niebezpieczne błyski w oczach. Draco uśmiechnął się złośliwie. Był gotów współczuć dowolnemu trollowi, który musiałby stawić czoła profesorowi Snape'owi.
A potem, oczywiście, zobaczył, jak Harry odłącza się od swojego domu i odchodzi szybko gdzieś na bok. Draco syknął, złapał Harry'ego za szatę i ściągnął go z powrotem do linii.
- A ty gdzie się wybierasz? - szepnął mu do ucha. - Jak profesor Snape zauważy, że cię nie ma, to wpadniesz w tarapaty i zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. Poza tym po zamku łazi troll, zapomniałeś o tym?
Harry spojrzał na niego. Draco odsunął się, opuszczając rękę. W oczach Harry'ego błyszczała jakaś obca determinacja, nieugięte postanowienie. Nie wyglądał jak pierwszoroczniak.
- Hermiony wciąż nie ma - powiedział miękko Harry. - A Connor i Ron właśnie opuścili swoją grupę. Myślę, że poszli jej szukać.
Draco prychnął.
- Zawieszasz swoje bezpieczeństwo na dość długim łańcuszku domysłów - powiedział. - No chodź.
Harry wzruszył ramionami.
- Mogę się mylić - powiedział spokojnie. - Może nie poszli jej szukać. Ale mimo wszystko mój brat wędruje teraz po zamku. Mam zamiar go ochronić. - Ostatnie zdanie powiedział tonem ostrym i nieodwołalnym niczym ugryzienie widłowęża, po czym zawrócił i ruszył biegiem w dół holu, nim Draco zdążył go zatrzymać. Zawahał się jeszcze przez chwilę - tylko po to, by upewnić się, że ślizgońscy prefekci są zbyt zajęci, by zauważyć, że znikają, jak potem powtarzał sobie Draco – i ruszył za Harrym.
- A to wszystko przez jedną szlamę - wymamrotał.
- Nasza mama też jest szlamą - powiedział łagodnie Harry, nie patrząc nawet w jego kierunku.
Draco skrzywił się. Harry już czasem taki był. Rzucał jedno, krótkie, celne zdanie, które kończyło dyskusję.
- Nie to miałem na myśli...
- Draco - powiedział Harry tonem nieskończonej cierpliwości. - Zamknij się.
Draco się zamknął. Podążał za Harrym, który zdawał się doskonale wiedzieć, gdzie idzie. Niemal wpadł na niego, kiedy Harry zatrzymał się gwałtownie, a potem wyjrzał zza jego ramienia i zerknął za róg. Widok sprawił, że zaschło mu w ustach.
Znaleźli trolla.
Był wielki, szary i kanciasty jak powołana do życia rzeźba. Wahał się przez chwilę, po czym wszedł do łazienki dziewczyn umieszczonej na końcu korytarza. Niedługo potem wparowały tam dwie niewielkie postacie.
- Connor - powiedział Harry tonem, którego Draco nie umiał zidentyfikować, po czym ruszył biegiem.
Był niesprawiedliwie szybki i szybko zostawił Dracona w tyle. Wszedł do łazienki akurat, by usłyszeć krzyk i zobaczyć, co go spowodowało. Troll zapędził Granger do kąta, a Potter i Weasley próbowali lewitować jego maczugę nad jego głową.
Plan zawiódł. Oczywiście, że tak, pomyślał Draco. W końcu to Gryfoni go wymyślili. Maczuga opadła, a troll złapał ją i zadał cios szybciej, niż można się tego było spodziewać po kimś jego postury. Ledwie musnął Weasleya, który i tak padł nieprzytomny, ale Pottera broń uderzyła z przerażającą precyzją i posłała go na ścianę.
Harry zrobił krok do przodu. Draco zerknął na jego twarz i skulił się w sobie. W tej samej chwili potężna fala bólu głowy sprawiła, że musiał przyklęknąć. Jego tarcza nie była w stanie wytrzymać narastającej mocy Harry'ego.
- Nie powinieneś był krzywdzić mojego brata - powiedział Harry trollowi, który obrócił się w jego kierunku, mrugając głupio. - Naprawdę nie powinieneś był krzywdzić mojego brata.
Wszystkie plany Draco dotyczące fizycznego krzywdzenia Pottera w jakimkolwiek stopniu momentalnie rozpadły się w proch pod wpływem ognia w tym spojrzeniu. Harry wyciągnął przed siebie rękę.
- Incendio!
Maczuga trolla stanęła w ogniu. Ten zawył i upuścił ją, ale Harry krzyknął tylko "Wingardium Leviosa!" i broń uniosła się, po czym odleciała kawałek i z pełnym pędem grzmotnęła stwora. Troll biegał w kółko, płonąc i wrzeszcząc. Harry zrobił kolejny krok do przodu.
- Finite Incantatem - powiedział tonem, który niósł w sobie tyle mocy, że Draco tylko od niego poczuł kolejne ukłucie bólu w skroniach.
Ogień zgasł, a maczuga opadła na głowę trolla z ostatecznym trzaskiem. Opadł z cichym jękiem i przestał się ruszać. Draco przeszły dreszcze zarówno od pokazu mocy, jak i od smrodu przypalonego cielska.
Pozostawał jeszcze drobny fakt, że Harry do żadnego z tych zaklęć nie użył różdżki.
Harry obrócił się, dysząc ciężko i wyciągnął rękę, szukając jakiegoś oparcia. Draco podbiegł do niego i złapał Harry'ego, kiedy ten osuwał się na kolana. Nic nie powiedział. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć.
Granger wyczołgała się z kąta i gapiła się na nich.
- Connor - powiedział Harry, podrywając głowę. Jego oczy niemal wróciły do normy, jeśli zaszklony i pełen przerażenia wzrok można tak nazwać. - Żyje?
- Sprawdzę - powiedział Draco, widząc, ile to znaczy dla Harry'ego, i podszedł do Pottera. Ten oddychał i choć miał guza wielkości gęsiego jaja oraz, jak zauważył Draco z niepokojem zaglądając pod szatę, otarcie ciągnące się wzdłuż żeber, to jego stan nie przedstawiał się jakoś szczególnie groźnie. Draco odetchnął i kiwnął w stronę Harry'ego. - Będzie żył.
- Wyleczyłbym go - wymamrotał Harry. - Ale nie znam jeszcze magii medycznej.
- To, co umiesz, i tak już jest zajebiście imponujące - powiedział sucho Draco. Miał ochotę zachichotać, ale nie poddał się temu, bo nie był pewien, czy będzie w stanie potem przestać. Był odurzony wiszącą w pomieszczeniu magią, tańczącą, szumiącą i wirującą wokół Harry'ego, a jego ból głowy byłby odpowiedni dla kogoś przeżywającego wyjątkowo upiorny syndrom dnia poprzedniego. Opadł z powrotem na ziemię. - Nie mam sił się ruszać - powiedział żałośnie, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
W pokoju zadudniły kroki, tylko pogarszając ból głowy Draco. Skrzywił się, spojrzał w górę i zobaczył profesor McGonagall, głowę Gryffindoru, stojącą w progu i patrzącą na leżącego trolla.
- Co się stało? - zagrzmiała, zwracając się w stronę Draco i mierząc go wzrokiem.
Draco otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Harry go wyprzedził, przemawiając tonem pełnym wdzięku i kompletnej wiarygodności.
- To mój brat, pani profesor - powiedział. - Rzucił w trolla jakieś zaklęcie, którego w życiu nawet nie widziałem, jakąś kombinację, ee, zaklęcia lewitującego, którego się dzisiaj nauczyliśmy, i czegoś, co wywołało ogień. - Kiwał ciągle głową. Draco patrzył na jego szeroko otwarte oczy i w myślach pogratulował mu niezłego udawania pieprzonego niewiniątka. - Jego siła zmiotła go z nóg i zraniła, ale uratował mi życie. Wszystkich nas uratował.
Twarz McGonagall złagodniała, kiedy kiwnęła głową.
- A co pan tu w ogóle robił? - zapytała.
Draco znowu spróbował wyciągnąć prawdę na wierzch, ale Harry ponownie go wyprzedził.
- Poszedłem szukać trolla, pani profesor. Myślałem, że dam radę go pokonać. - Spojrzał ze wstydem na ziemię. - Życie w cieniu mojego brata bywa czasami meczące - dodał, idealnie naśladując jękliwy ton, który Draco rozpoznał jako własny. - Wie pani, co mam na myśli?
- To było niesłychanie głupie z pana strony, panie Potter - powiedziała McGonagall, a całe ciepło zniknęło z jej głosu. - Slytherin traci dziesięć punktów za pańską kompletną, ale to kompletną głupotę.
Draco otworzył usta, żeby zaprotestować przeciw tej jawnej niesprawiedliwości, ale wtedy pojawili się inni profesorowie, krzycząc i krzątając się. W efekcie jego głos został zmieciony przez ogólną wrzawę. Widział, jak Hermiona Granger obserwuje wszystko ze zdumieniem, przekrzywiając głowę. Ale kiedy spojrzała na Harry'ego i zobaczyła, jak mówi jej bezgłośnie "Szli ci na ratunek", to najwyraźniej postanowiła pozwolić sprawom toczyć się swoim torem.
Draco był oburzony. Kiedy McGonagall lewitowała Weasleya i Pottera do skrzydła szpitalnego, a Harry dreptał obok nich bez tchu, wykończony i szczęśliwy, Draco wywalczył sobie przejście do profesora Snape'a. Głowa domu Slytherina opierała się o ścianę, mierząc wzrokiem swoich kolegów i martwego trolla.
- Potter tego nie zrobił - powiedział Draco z uporem, kiedy Snape zdecydował się poświęcić mu trochę uwagi. - To Harry. I to bezróżdżkowo! A teraz ta stara kocica odebrała nam punkty i to wszystko... to wszystko jest takie strasznie niesprawiedliwe. - Skrzywił się i zamilkł wreszcie, bo głowa wciąż okrutnie go bolała.
- Wiem, Draco - powiedział spokojnie Snape. Przez jego głos przebijała się jakaś przytłumiona emocja, ale była tak niewyraźna, że Draco nie miał pojęcia, czym mogłaby być. Po prostu obserwował całą scenę, nie dając po sobie niczego poznać. - Ale musi minąć kilka dni, zanim przywrócę punkty Slytherinowi. Ostatecznie muszę dostać ku temu jakiś pretekst.
- Nie o to mi chodziło! - jęknął Draco. - Znaczy, nie tylko o to! Chodziło mi o...
Snape kiwnął głową.
- Wiem - powiedział. - Ale najwyraźniej nie dotrzemy do naszego ślizgońskiego Pottera, działając bezpośrednio. Umie się temu oprzeć i to dość spektakularnie, jak widać - dodał, po raz ostatni rozglądając się po pomieszczeniu. - Musimy poczekać, przyczaić się. A teraz chodź ze mną. Mam eliksir, który ułagodzi ten ból głowy - powiedział, po czym wyszedł z pokoju.
Draco skrzywił się i zawahał. Z jednej strony czuł, że powinien być przy Harrym w infirmerii.
Z drugiej - potwornie bolała go głowa.
Ostatecznie poszedł z Snape'em, po drodze układając list do ojca. Drogi ojcze, Harry jest irytujący. I głupi. I ryzykuje życiem, kiedy nie musi, po czym pozwala, by ktoś inny zebrał za to całą chwałę. I przyprawił mnie o ból głowy.