Układanka 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 21 2012 17:48:50
„okłamali mnie z nadzieją, że uwierzyłem i przestanę chcieć”

Nie za dobrze pamiętam tamten okres. Na pewno coś się działo, przecież człowiek nie żyje w próżni. Musiałem chodzić na zajęcia, rozmawiać ze znajomymi i rodziną, zaliczać kolokwia, a więc uczyć się też pewnie uczyłem. Nie wiem... Jedyne co pamiętam to ciągłą obecność Michała. Byłem mu niesamowicie wdzięczny i jednocześnie coraz bardziej przerażony. Czym? Sobą. Psychicznie przypominałem małe dziecko, wpadające z jednej skrajnej emocji w drugą. Wiedziałem, że uzależniam się od obecności Miśka i nie umiałem kazać mu odejść. Niewiele brakowało, żebym zaczął go kochać tym swoim poranionym, popieprzonym sercem. Był ze mną codziennie. Przez pierwsze dni jego obecność pozwalała mi zachować się na tyle stabilnie, bym nie rzucał się na każdego z pięściami, kto wspomniał Sebastiana. Do tego ostatniego odezwałem się tylko raz, każąc mu wyjaśnić naszym wspólnym znajomym nasz obecny status. Sam nie komentowałem pytań o powód rozstania. Na dobrą sprawę nie byłem go pewien. Dopiero rozmowy z Michałem, a raczej ciągnięcie go za język, dało mi parę odpowiedzi.
Miśkowi podobała się Marta. Niewiele o tym mówił, ale było to widać po sposobie, w jaki na nią patrzył, jak się do niej odnosił. Z tym, że ona zupełnie nie była nim zainteresowana. Wtedy nie rozumiałem, o co mogło jej chodzić. Chłopak był przystojny, spokojny, wyważony, więc blisko mu było do jej ideału. No może poza tym, że czasem ciężko się z nim gadało; bardzo mało mówił, do tego cicho i niemal zawsze poważnie. Dużo później dowiedziałem się, że w tamtym momencie umierał na raka jej młodszy brat i nie miała głowy do zawierania bliższych znajomości z kimkolwiek. Co tydzień jeździła do domu, wracając tylko na te zajęcia, na których musiała być. Wtedy jednak nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy: ja pogrążony w swoim małym świecie i on, wpatrzony tylko w to, co sama zechciała mu pokazać. Przychodził jednak do mnie dzielnie, usiłując się do niej zbliżyć, a jednocześnie służąc mi za bufor bezpieczeństwa. Ja natomiast żerowałem na jego obecności ile się dało, męcząc go rozmowami o Sebastianie.
- On jest bi – powiedział mi któregoś dnia Misiek.
- Serio? - nie miałem o tym pojęcia. Nigdy mi nie opowiadał o swoich poprzednich związkach, a ja nigdy nie pytałem. Może trzeba było. Ustaliłbym zasady tych naszych dziwnych zabaw już na początku. W końcu przecież już dawno obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę z kimś, kto potrafi grać w obu drużynach.
- Gośka jest jego ideałem kobiety – powiedział, nie patrząc na mnie.
Zastanowiłem się chwilę nad tym. Jeżeli Michał coś mówił, to z reguły miało to jakieś drugie dno. Nigdy nie spotkałem mężczyzny, który tak by się bawił słowem jak on. Wkurzało mnie to ale i pobudzało. Zagadki słowne pozwalały mi myśleć zimno o czymś, co powinno boleć.
- Gdzie on poznał Gośkę?
- Tutaj – spojrzał na mnie i wiedziałem, że idę właściwym tropem. Z tych naszych dziwnych wieczorów wynikało kilka niezbyt dla mnie miłych rzeczy. Seba potrafił być wspaniałym gościem, ale szybko się zadurzał. Przez pół roku naszej znajomości zadurzył się i we mnie. Z tym, że równie szybko się odkochiwał i nie umiał sobie poradzić z odpowiedzialnością posiadania takiego rozchwianego emocjonalnie kociaka jak ja. Szczególnie, że zaczynał myśleć głównie o Gośce, a ja nie byłem aż tak dobry w łóżku, jak myślał, że będę. Stwierdził, że najlepiej i najszybciej się mnie pozbędzie uderzając w mój najsłabszy punkt: małą odporność na zdradę. Nie mieściło mi się to w głowie. Czułem się, jakbym trafił w sam środek telenoweli. Byłem zbyt prostolinijny na takie akcje. Moja duma szalała bo dałem się podejść jak dziecko. Zastanawiałem się, czemu tak szybko muszę się przywiązywać do ludzi. Na cholerę mi to? Co najśmieszniejsze, Seba chciał, żebyśmy byli kumplami. Nawet zaczepił mnie o to na uczelni, chociaż zazwyczaj trzymał się danej mi obietnicy i mijał bez słowa. Ochoczo bym na to przystał, gdyby nie urządził całego tego cyrku z dziewczyną w ciąży. Ale tak? Nie szanował mnie nawet na tyle, by ze mną szczerze pogadać. Najwyżej dałbym mu w pysk i byłoby po kłopocie. A on mnie poniżył. I poniżał mnie dalej, kilkukrotnie przysyłając do mnie dziewczyny ze swojego roku. Przychodziły z mnóstwem pytań, dziwiąc się dlaczego nie rozmawiałem z Sebą, do tego opowiadały o jego złym samopoczuciu w związku z całą tą sytuacją. Któregoś dnia przysłał wiceprzewodniczącą. Miałem naprawdę kiepski dzień i powiedziałem jej kilka słów o Sebastianie. W paru zdaniach streściłem naszą znajomość oraz jej huczne zakończenie i zapytałem, czy ona na moim miejscu miałaby ochotę kontynuować coś takiego. Odeszła zszokowana i chyba musiała szepnąć to i owo koleżankom, bo dały mi spokój. Seba zresztą też. Od Michała dowiedziałem się, że moja chwila szczerości odebrała Sebastianowi dobrą opinię u żeńskiej części ich znajomych. Jakoś nie potrafiłem się z tego cieszyć. Byłem na tyle niemądry, by nawet odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia...

„Czasami wolę być zupełnie sam, niezdarnie tańczyć na granicy zła”

Sesja zbliżała się wielkimi krokami, a wraz z nią obrona Seby i Michała. Nauka nie szła mi za dobrze. Byłem strasznie zmęczony, nie mogłem się doczekać wakacji. Zacząłem się rozglądać za pracą; nie miałem zamiaru wracać do miasteczka. W tamtym okresie i w tamtym mieście ciężko było studentowi załapać się do czegokolwiek. Zmuszony okolicznościami zgłosiłem się do jednej z bardziej znanych restauracji sieciowych z fastfudami. Zarobki nie były oszałamiające, ale stać mnie w końcu było na samodzielne utrzymanie się. Coraz rzadziej widywałem się z Michałem. Świadomie starałem się rozluźnić naszą znajomość, zacząłem sobie bowiem zdawać sprawę, że to, co jest między nami, zwyczajnie mi nie wystarcza. On się nie zmienił, jego stosunek do mnie też nie. Wciąż wysyłał mi smsy o najdziwniejszych porach dnia i nocy, przesiadywał u mnie do późna, łaził za ignorującą go Martą. To ja musiałem się powstrzymywać, by moje smsy nie były dwuznaczne, by nie wyciągnąć ręki i nie pogłaskać go po głowie, by leżąc obok niego w czasie oglądania meczu, nie myśleć jakby to było leżeć na nim. To ja, a raczej to co ze mnie zostało, pchało się pomiędzy nas. Nie wiedziałem, dlaczego Michał tak do mnie przylgnął. Na swój dziwny sposób chyba mnie lubił, potrzebował kogoś, komu będzie się mógł zwierzyć z myśli o Marcie. Może czuł się współodpowiedzialny za zachowanie Sebastiana, którego nawiasem mówiąc ostatnio unikał na rzecz spotkań ze mną. Wiedziałem natomiast, że muszę się wycofać, póki nie powiedziałem, bądź nie zrobiłem czegoś głupiego. Nie chciałem wyjść na kogoś, kto miał ochotę sypiać ze wszystkim co się ruszało i nie uciekało zbyt szybko...
Jakimś cudem zaliczyłem wszystkie egzaminy w pierwszym terminie. Byłem wolny. Sebastian wyjechał do rodziny na drugi koniec Polski, nie musiałem go już codziennie mijać na uczelni i wpadać na niego w osiedlowych sklepikach. Misiek wrócił do swojej rodzinnej miejscowości, leżącej niedaleko Miasta. Czasem pisał do mnie o tym, jak idzie mu szukanie pracy. Nie szło. Ale był na tyle upartym i zdecydowanym człowiekiem, że raz w tygodniu przychodził i składał dokumenty w jednym i tym samym miejscu. Byłem pewien, że w końcu się złamią i dadzą mu jakąkolwiek pracę. Pół roku później przysłał mi wiadomość, że go przyjęli i to na takie stanowisko, jakie sobie wymarzył. Tamtego lata jeszcze jednak o tym nie wiedziałem, trzymałem więc kciuki i co jakiś czas pytałem go o postępy. Co dziwne, nie brakowało mi go. Owszem, czasem czułem się samotny. Ale nie tęskniłem za nikim. Ani za J., z którym związek po tym czasie wydawał mi się śmieszny, ani za Sebą, który przez kolejne lata będzie kojarzył mi się tylko i wyłącznie z poniżeniem, ani tym bardziej za Miśkiem, z którym nigdy nie mógłbym być. Nie brakowało mi też dziewczyn, które wraz z końcem semestru wróciły do swoich miasteczek. Byłem wolny i chciałem napawać się tą wolnością. Wynająłem mieszkanie na tym samym osiedlu, ale tańsze, o mniejszym metrażu. Zwiedzałem każdy zakamarek miasta, pracowałem, szukałem współlokatorów, spotykałem się z Idą. Nikogo więcej nie było mi trzeba. Postanowiłem ten stan rzeczy utrzymać do czasu, aż moja zwichrowana psychika wróci do normy. Zająłem się sobą. Nadrobiłem zaległości w lekturze, odwiedziłem fryzjera, uzupełniłem garderobę, na jakiś czas pojechałem do mojej rodzicielki. W jakiś pokrętny sposób zaczynałem być szczęśliwy.
Mój przedostatni semestr na studiach zaczął się powoli i ospale. Mieliśmy masę wolnego czasu, bo zajęcia zabierały raptem trzy dni. Zabrałem się za pisanie pracy magisterskiej, zwiększyłem etat w pracy, zacząłem udzielać się towarzysko w zupełnie innych kręgach niż dotąd. Z osiemdziesięciu osób na roku znałem wszystkich. Zawsze miałem dobrą pamięć do ludzi, byłem specyficzną biblioteką twarzy dla kolegów, niepotrafiących zapamiętać imion naszych koleżanek. Wyróżniałem się sposobem ubierania i własnym zdaniem na niemalże wszystkie tematy, od zagadnień zawodowych, po kolor ścian we własnym pokoju. Byłem rozpoznawalny. Z tym, że nie przyjaźniłem się z nikim. Trudno znać wszystkich i przyjaźnić się ze wszystkimi, skoro jedna grupa nienawidzi drugiej i mocno się ze sobą ścierają. Ja zawsze byłem pośrodku, lubiąc ich, ale nigdy nie stając po żadnej ze stron. Któregoś dnia, jakimś dziwnym trafem, zaproszono mnie na imprezę do akademika. Poszedłem, chociaż wiązało się to z pewnymi utrudnieniami. Czekało mnie albo piesze, dwugodzinne wracanie do mieszkania, albo szukanie dzikiego noclegu na miejscu. Po kilkunastu minutach imprezy znalazł się dla mnie kawałek podłogi i odetchnąłem z ulgą. Nie powiem, lubiłem spacery. Nie raz wracałem piechotą z nocnej zmiany, przez godzinę idąc wyludnionymi ulicami nocnego Miasta. Ale godzina marszu na trzeźwo była przyjemnością i darmowym dbaniem o kondycję, natomiast dwugodzinny spacer na rauszu mógłby się źle skończyć.
Impreza trwała w najlepsze, porywając coraz większe rzesze ludzi. Próbowałem jakoś ogarnąć ten chaos, przełamać wrodzoną nieśmiałość i zagadywać do wciąż pojawiających się ludzi. Po jakimś czasie miałem dość hałasu, taniec mnie zmęczył, natłok wrażeń tym bardziej. Postanowiłem poszukać sobie wolnego kąta w pokoju, w którym miałem nocować. Tyle, co zamknąłem drzwi, pojawiła się Aga, organizatorka całego zamieszania, z dwoma chłopakami. Jednym z nich był Tomek, który bardzo jej się podobał i którego próbowała osaczyć już przynajmniej od roku. Nie potrafiłbym wskazać, które z nich bardziej podziwiałem za nieustępliwość i wytrwałość, ją czy jego. Drugiego z chłopaków nie znałem. Był nieco niższy ode mnie, ale tęższy, ostrzyżony na jeża. Śmiać mi się chciało, bo z twarzy byliśmy do siebie podobni jak rodzeństwo. Tyle, że miał inne oczy, błękitne, w kształcie wydłużonego migdała. Niesamowite. Strzelił nam wykład o którymś powstaniu, bodajże listopadowym. Miał niesamowity głos, pochodził spod Zamościa i miał kresowy, śpiewny akcent. Tyle, że nienawidziłem historii z całego serca. Do tego byłem zmęczony, senny i delikatnie mówiąc, nie pierwszej świeżości. Ale jego towarzystwo odegnało myśli o odpoczynku. Andrzej nieźle opowiadał, do tego zmuszał do interakcji, nie pozwalając wyłącznie słuchać. Później otwarcie zaczęliśmy żartować sobie z Agi i Tomka, którzy dzielnie, choć w pijackim amoku, obściskiwali się obok nas. Przenieśliśmy się w drugi róg pokoju, oddając im już nieco zmaltretowaną ich działaniem kanapę. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, w jaki sposób Andrzej na mnie patrzy. Na pewno nie jak na nowo poznanego kumpla. Przysunął się bliżej mnie, tak, że nasze kolana się stykały. Oparł rękę na moim krześle, ocierając się o mój kark. Uśmiechnąłem się, ciekawy do czego to doprowadzi. Były dwa wyjścia. Albo zakrzyknie coś na kształt „o cholera, jesteś homo, wiedziałem”, albo mnie pocałuje. Wybrał to drugie. Pozwoliłem się pocałować, nie będę chłopakowi odbierał przyjemności. Popatrzyłem na niego spod półprzymkniętych powiek.
- Udzielił ci się nastrój naszej parki? - zapytałem z lekką kpiną w głosie.
- Może – wymruczał.
- Nie jestem zbyt łatwy w obsłudze – ostrzegłem lojalnie.
- Lubię wyzwania – palnął bez zastanowienia, a ja się roześmiałem.
Przesunąłem krzesło, na którym usiadłem okrakiem, opierając głowę na rękach złożonych na oparciu. Wolałem sobie i jemu wyznaczyć jakąś materialną barierę, żeby mnie znowu nie poniosła fantazja. Zresztą niech się chłopak postara, skoro zapałał rządzą. Ja jak na razie byłem co najwyżej rozbawiony. Obserwowałem go więc, czekając na ciąg dalszy.