Wygrany bilet 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 13 2012 23:10:03
Czuł rosnące zniecierpliwienie. Przyszedł na wykład, bo chciał dowiedzieć się czegoś nowego, chciał coś zyskać, a jedynym co otrzymał, prócz kilku rzuconych jak ochłapy fotografii, była sposobność przysłuchiwania się burzliwej dyskusji. Zaczął przebierać nerwowo palcami. Ci ludzie umieli się tylko kłócić, wolałby już kółko wzajemnej adoracji od tak swarliwego towarzystwa. Szczęściem, telefon zawibrował mu w kieszeni spodni, dając pretekst do wyjścia na korytarz. Rozmawiał chwilę, gapiąc się przez okno i nabijając na wykałaczkę niedojedzone oliwki pozostałe z cateringu. Sapnął zmęczony, słysząc szuranie odsuwanych krzeseł, z miejsca ruszył się jednak dopiero wówczas, gdy znienawidzona gawiedź wyległa z sali. Seria wykładów o Mieście, organizowana przez ich zacne towarzystwo była czymś, w czym pokładał spore nadzieje. Szczególnym entuzjazmem darzył stare ryciny i mapy, pokazujące mu Miasto zupełnie inne od tego, które widział. Chłopak zabrał z podłogi swoją torbę, rzucił blady uśmiech wykładowcy i wraz z cichym "do widzenia" opuścił salę.

Mateusz lubił to, że mieszkał sam, w mieszkaniu ciotki, w zamian za utrzymywanie go w porządku i regularne wietrzenie kątów. Nikt nie wkraczał tu w jego osobistą rzeczywistość, kiedy gotował, sprzątał, palił papierosy na malutkim balkonie, wpatrując się w oświetloną słonecznymi promieniami fasadę kamienicy naprzeciwko. Patrzył, jak światło pełga po szybach okien, sprawiając wrażenie płonącego ognia. Najgorzej bywało wieczorami, kiedy dopadało go uczucie pustki, nie do zapełnienia muzyką, lekturą. Ślęczał długo nad książkami, w zawiesistym półmroku pokoju, w herbacianym świetle lampki, pozwalając ćmom krążyć nad swoją głową, cykadom grać przez otwarte okno a zapachom nocnym napływać swobodnie. Czasami lubił wyobrażać sobie, jak musiało wyglądać Miasto przed wiekami. Co działo się w danym miejscu czterysta lat temu? Sześćset? Czy były tu łąki, czy płynęła rzeka? Czy w lasach pasły się tury, czy może ptactwo krzyczało na łęgach? Zwykle około trzeciej stawał się na tyle senny, że wystarczyło, że położył głowę na poduszce, a od razu zasypiał. Rankiem budził się jak wyciągnięty z głebokiego letargu albo snu w gorączce, nieziemsko zmęczony, obolały, skostniały. Prysznic nie zdawał się na wiele prócz rozgrzewania całego ciała. Grzanki z masłem i kawa znikały nim zdążył się napić i najeść. Po kawie zwykle wychodził z domu, na zajęcia, na zakupy, na włóczenie się i szukanie, w świetlisto - mglisty poranek, ze śpiewem ptaków, wilgotnymi murami domostw, zimnymi zapachami odrętwiałego nocą świata.

Mateusz miał dziewięć lat, gdy po raz pierwszy zetknął się z Legendą. Był wtedy ze swoim dziadkiem, świętej pamięci Błażejem, na targu staroci. Z uwagą obserwował paskudnie zaśniedziałe, śmierdzące metalem monety, żelazne szajstwo walające się po kocach, porcelanę, pocztówki z nagimi kobietami z lat trzydziestych. Wśród tego wszystkiego leżał zeszyt, w brązowej, skórzanej oprawie, mocno nadszarpnięty zębem czasu. Pożółkłe strony były sztywne i kruche, chłopiec bał się, że ich fragmenty przylepią mu się do spoconych palców jak dowody zbrodni. W zeszycie znajdowały się notatki poczynione kopiowym ołówkiem, tak koślawe i rozmazane, że momentami zupełnie nieczytelne. Były tam też zdjęcia, wycinki z gazet oraz powklejane kruszącym się już klejem artykuły. Jeden z nich przykuł uwagę malca. Na dołączonym zdjęciu widoczny był fragment murów miejskich, z wieżami okolicznego kościoła w tle. Tekst mówił ogólnikowo o istnieniu organizacji, stowarzyszenia ludzi chroniących przed światem tajemnicy "oka czasu", miejsca nasyconego magią i mocą tak bardzo, że stając w nim i ulegając jego siłom można zobaczyć przeszłość i przyszłość w dowolnie pożądanym aspekcie. Jednakże dostać się do tego miejsca nie było sposobu - najpierw, według artykułu, należało odnaleźć teleport, tajemny czasoprzestrzenny tunel, zakamuflowany gdzieś na obrzeżach starego grodu, najprawdopodobniej przy murach. Mateusz po przeczytaniu tego krótkiego bajania, całkowicie uległ fascynacji "okiem czasu". Nikt nie przypuszczał, że piętnaście lat później nadal będzie w niej tkwić i poświęcać swoje życie na poszukiwania.

Chłopak regularnie, nocami i wczesnymi, zimnymi rankami patrolował pozostałości średniowiecznych obwarowań, szukając miejsc bądź zjawisk potwierdzających jego teorię. Posiłkując się dawnymi planami miasta sporządził własną mapę, wytyczając potencjalny szlak, gdzie mógł znajdować się teleport, lecz mimo że schodził go wiele razy, nigdy nie zauważył nic niezwykłego. Wiedział, w czym tkwi problem, artykuł z gazety mówił wszak o "wtajemniczeniu", niezbędnym do znajezienia tunelu. Codziennie spędzał niemal każdą wolną chwilę na studiowaniu książek o Mieście, nawet tych najgłupszych, wydanych przez nawiedzonych szamanów z zacięciem na New Age. Czasem napotykał jakąś wzmiankę, niewiele mówiącą informację - ktoś zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, ktoś pojawił się znikąd, wszystkie miały wspólne podłoże - ucieczkę, a niemalże każdy zaginiony miał coś na swoim sumieniu. Mimo, że sprawy te dla pośledniego czytelnika mogły wydawać się nie powiązane, Mateusz miał pewność.

Wiele czasu, szczególnie weekendami, poświęcał na studiowanie prasy. Szukał, we współczesnych dziennikach gromadzonych skrupulatnie przez cały tydzień, wzmianek podobnych tym odkrytym w literaturze. Mordestwa, sprawcy ulatniający się jak kamfora; czekał na znak.

Odkąd pamiętał, zmuszany był do śpiewania. Najpierw jako bardzo małe dziecko został posłany przez matkę do szkoły muzycznej. Poznał trudy bycia chórzystą, trudy wieczornych prób, kiedy to zamiast po szkole położyć się przed telewizorem jak jego rówieśnicy, musiał znosić cięgi wiecznie niezadowolonego nauczyciela. Będąc już studentem, również zapisał się do uniwersyteckiego chóru, głównie ze względu na dodatkowe punkty stypendialne jakie z tego płynęły. Był jedynym basem w swojej grupie i bardzo mu to odpowiadało. Z czasem, będąc już studentem z pewnym stażem skusił się za poradą uczelnianego nauczyciela śpiewu by wziąć udział w castingu do profesjonalnego chóru męskiego. Został zakwalifikowany, a praca szybko mu się spodobała, ze szczególnym uwzględnieniem dodatkowych pieniędzy z tego płynących. Grupa nazywała się Katta, śpiewanie szło mu przyjemnie i bezwysiłkowo, do czasu nagrywania pieśni tatarskich wojowników zagrzewających się do boju przed potyczką. Pieśni miały służyć produkcji pewnego bardzo interesującego audiobooka, i Mateusz był temu bardzo rad, dopóki nie dowiedział się, że musi pobierać lekcje wymowy, bo zwyczajnie nie sposób przetłumaczyć mu poprawnego akcentowania. Poczuł się upokorzony, lecz spisana umowa nie pozostawiała mu wyboru.

Prezes znał pewnego wykładowcę, który mógł udzielić Mateuszowi korepetycji. Mężczyzna nie posiadał telefonu, chłopak dowiedział się tylko, że powinien dobijać się do niego "raczej wieczorem", któregoś więc dnia zjawił się w starej, podmiejskiej willi, według wskazanego adresu, około godziny dziewiętnastej. Domiszcze zamieszkane było przez sporą rodzinę z dziećmi i psami, oraz zupełnie autonomicznie, dzięki osobnemu, tylnemu wejściu, przez Olega, byłego wykładowcę akademickiego, podobno jedynego w okolicy mającego jakiekolwiek pojęcie o tatarskich akcentach sprzed wieków. Tylni ganek domu łuszczył się z farby i robił przygnębiające wrażenie w porównaniu do reprezentacyjnego frontu. Chłopak zapukał kilka razy, ponieważ nie było tu dzwonka, nim drzwi otworzyły się dając pogląd na ciemną sień i mężczyznę stojącego weń, palącego fajkę. Mateusz zagapił się głupio, taksowany zimnym spojrzeniem. Szybko przedstawił cel swojej wizyty. Oleg nie robił problemu, milcząco wprowadził go w chłodne i cieniste trzewia domu, między sprzęty zastygłe w czasie jak szkielety martwych zwierząt, ciężkie, szydełkowe serwety, pluszowe poduchy, porcelanowe lale, świadczące o obecności kobiety i dzieci, gdzieś w przeszłości. Mateusz starał się za bardzo nie rozglądać, odetchnął, kiedy został wprowadzony do kuchni, w miarę nowoczesnej, chciaż jeszcze chłodniejszej. Usiadł na wskazanym krześle, pozwolił zrobić sobie herbaty, obserwując w międzyczasie gospodarza. Mógł mieć około czterdziestu pięciu, pięćdziesięciu lat, ciemne włosy i oczy, piwne, podkrążone, psie, przy ogorzałej twarzy na której malował się cień zarostu. Pod powyciąganym swetrzyskiem i luźnymi portkami z mocno spranego jeansu rysowała się krępa sylwetka. Mateusz patrzył, jak zawsze szeroko otwartymi oczyma, rejestrował, chłonął. Potem jednak musiał wyciągnąć teksty i zaśpiewać.

- Ładnie, dziecko, śpiewasz, - Powiedział Oleg, nie patrząc na niego, zgarbiony nad swoją fajką, zamknięty. - ale nie po tatarsku. - Mateusz już chciał coś powiedzieć, ale wyciągnięta dłoń gospodarza nakazała mu milczenie.
- Zrobimy tak: przeczytam to teraz ze dwa razy, ty notuj, przyjdziesz jutro wieczorem i pojutrze, i będziesz mi to śpiewał do skutku, a potem dasz mi spokój, dobrze? - Chłopak skinął głową w milczeniu, wyjął szybko skoroszyt z tekstami, odpiął jedną wersję i podał gospodarzowi. Oleg kilka razy poruszył ustami smakując bezgłośnie słowa.

Kiedy Mateusz opuścił dom korepetytora, było już grubo po dwudziestej trzeciej. Na nocny autobus przyszło mu czekać czterdzieści minut, czas przepełniony był jednak rozmyślaniem jak i kiedy dał się tak urobić Olegowi. Traktował go jak niegrzeczne dziecko, co rusz krzycząc w reakcji na każde źle wypowiedziane słowo i waląc pięścią w stół. Obiecał sobie gorąco, że ich kolejne spotkanie odbędzie się na jego warunkach. Po powrocie do domu zrobił research na temat wykładowcy, dowiadując się kilku mało istotnych rzeczy. Smutne, bezbarwne życie, pomyślał Mateusz, patrząc na zdjęcie umieszczone na stonie uczelni, gdzie Oleg w lenonkach i czarnym golfie był z dziesięć lat młodszy, uśmiechnięty, chyba szczęśliwy. Pustka, zupełnie jak u mnie, myślał chłopak.

Kolejnego dnia usiedli w kuchni, jak poprzednio. Wykładowca miał na sobie te same ubrania, co nie umknęło uwadze Mateusza, i kontrastowało ze sterylną czystością mieszkania, idealną przejrzystością szklanek, brakiem okruchów na stole. Oleg wysłuchiwał jego intonowanego śpiewu, patrząc się martwo w okno. Na koniec prychnął kpiąco, jak stary kocur.

- No pięknie, dziecko, pięknie. Poczytam ci teraz, po dwa wersy, a ty do skutku za mną.

W którymś momencie, podczas krótkiej przerwy na popłukanie gardła, Mateusz zapchał się wyciągniętym z torby batonem, co zostało zupełnie zignorowane. Mężczyzna palił tylko, nie odchodząc ani na chwilę i cały czas wgapiając się w drzewa za kuchennym oknem.

- Czytałem o panu w Internecie. - Zaryzykował Mateusz między jednym a drugim łykiem wystygłej, za słodkiej herbaty.
- I cóż żeś wyczytał? - Oleg nawet nie popatrzył na niego.
- Miał pan doktorantów, a jednak odszedł z uczelni. Żonę pan pochował dwa lata temu.. - Twarz Olega, jeśli to możliwe, stężała jeszcze bardziej, papieros zamarł mu między palcami.
- Wypierdalaj stąd smarkaczu. Nie masz prawa mnie inwigilować. Wypierdalaj. - Zimne, ostre słowa, cyzelowane spomiędzy ściśniętych szczęk nie były tym, czego spodziewał się Mateusz. Wstał automatycznie, z otwartymi ustami i rozszerzonymi oczyma, zwyczajnie nie rozumiejąc.
- Ja nie chciałem pana obrazić...
- Idź stąd dziecko, dla własnego dobra! - Wydarł się mężczyzna, na całe gardło, trzęsąc się w furii. Chłopak bez ociągania porwał swoją torbę i wybiegł z mieszkania, prosto w mokrą, deszczową noc. Nogi niosły go przed siebie, poboczem, nie mijanym o tak późnej porze przez samochody. Nim złapał autobus i dobił do domu była już pierwsza w nocy. W tym samym czasie, w swoim samotnym mieszkaniu Oleg spał skulony na krótkim tapczanie, w poprutym swetrze, z okularami zsuwającymi się z nosa.

Przez dwa kolejne dni odrzucał połączenia od prezesa i inspektora chóru, skupiając się wyłącznie na bezowocnym przeglądaniu starej i nowej prasy. Nawet w myślach nie chciał wracać do czekających go obowiązków. Mateusz nie miał potrzeby by posiadać przyjaciół, by się z kimś wiązać, do ludzi pchała go jedynie ciekawość naukowca badającego charaktery. Często wydawało mu się, że nie ma uczuć, bo jedynym czego doświadczał była pustka. Na trzeci dzień prezes chóru sam się do niego pofatygował i wyłożył mu swoje racje w sposób, który zainteresował nawet sąsiadów i dozorcę kamienicy. Mateusz nie miał wyboru.

- Jestem jedynym basem. Nie ma zastępstwa. - Powiedział, kiedy tylko drzwi trochę się uchyliły, wyciągając przed siebie pokaźną butelkę cytrynowej wódki, tak by mężczyzna mógł ją zobaczyć. Ten prychnął tylko, nie wiadomo czy bardziej zirytowany czy cyniczny i wpuścił go do środka. Sweter zmienił, w przeciwieństwie do jeansów, silnie już wybrudzonych. Mateuszowi rzuciły się w oczy czyste dłonie Olega, choć wyraźnie twarde i pociemniałe od roboty. Ugryzł się w język, by nie zadać pytania, gdzie pracuje jego korepetytor. Oleg bez gadania polał wódki i zaczęli czytać, potem Mateusz śpiewał, jakoś bardziej uczuciowo niż zwykle.

- Skąd pochodzisz? - Spytał Mateusz, sepleniąc lekko. Nie wiadomo kiedy przeszli na ty, a nauczyciel stał się nieco bardziej przystępny.
- Stąd. - Prychnął po kociemu Oleg, patrząc zwilgotniałymi oczyma w kieliszek obracany między palcami.
- Ale mówisz jak spod Lwowa... - Upierał się chłopak.
- Tylko jak się napiję. Mówię zresztą jak mam ochotę! - Odpowiedział już głośniej, jak rasowy tatar, błyskając białymi zębami.
- Film bym jakiś obejrzał... Jakiś wyciskacz łez. - Rzucił Mateusz bez związku, gapiąc się w prawie puste dno butelki. Wsparty na łokciu na blacie stołu, pośród porozrzucanych kserówek gmerał palcami w przydługich włosach. Oleg sam nie wiedział kiedy powiódł wzrokiem po szczupłym ramieniu chłopaka, po dłoni zanurzonej w zmierzwionych, prostych włosach, po mocnej szczęce, bladej skórze policzka z cieniem długich rzęs. Czuł się przyjemnie otępiały.
- A co byś chciał, coś konkretnego? Czy tak byle by leciało? - Spytał leniwie, dla odmiany nie spuszczając z chłopaka wzroku.
- Nie wiem... Może "Wrestler" z Mickeyem Rourkiem, podobał mi się. - Odparł cicho, błądząc palcem po naderwanej etykiecie butelki.
- Mickey ci się podobał? Lubisz takich mięśniaków? - Oleg zapytał z lekkim uśmiechem i cieniem wyzwania czającym się w oczach.
Mateusz rozchylił w zdziwieniu wargi jeszcze zanim podniósł na niego swoje okrągłe ze zdumienia oczy.
- Myślę, że wolałbym normalnie zbudowanych. - Powiedział powoli, patrząc na niego sondująco. Mężczyzna odchrząknął, nagle zmieszany i zaczął sprzątać ze stołu.
- Musisz już iść, jest późno.
- Ale nie skończyliśmy czytać! - Chłopak zaprotestował żywo, niezbyt przejęty swoim nieświeżym stanem.
- Dam ci dodatkową lekcję, za tą flaszkę. Idź już do domu.
- Ale jest już po pierwszej...
- No i co z tego?
- No będę czekać na autobus ponad godzinę... Może mógłbyś mnie przenocować? Nie chcę drałować na pieszo do domu...- Oczy Olega wyrażały absolutne zaskoczenie.
- Och... Tak... Oczywiście. Przygotuję ci posłanie.
Starał się nie patrzeć, kiedy chłopak rozbierał się ze spodni, nie krępując się jego obecnością. Popatrzył po szczupłych nogach z grubymi węzłami kolan i długimi udami, nie potrafiąc opanować zwykłego odruchu. W końcu, w swojej sypialni, po raz pierwszy od dawna przebrany do snu, leżał patrząc się w sufit, na ażurowe światła rzucane przez firany. Myślał, że nie zaśnie, podenerwowany obecnością gościa za ścianą, lecz sen zmorzył go nad wyraz szybko.

Mateusz obudził się koło ósmej rano, trochę zmarznięty i połamany, bo i koc był za cienki, a tapczan zbyt krótki. Sięgnął na stoliczek przy łóżku, szukając postawionej tam butelki z wodą i przypadkowo zrzucając z niej ramkę ze zdjęciem, z jakąś rodzinną fotografią sprzed osiemdziesięciu lat co najmniej. Ramka zleciała, z głośnym trzaskiem rozbijając się na posadzce. Mateusz usiadł ciężko zaczynając zbierać potłuczone szkło. Gdy podniósł zdjęcie, zauważył że wnętrze ramki wyklejone jest gazetą, wytrząsnął z niej szybko okruchy szkła, czytając pożółkły nagłówek: "Aleksander Ross oskarżony o zamordowanie swojej rodziny zniknął bez śladu."