To ja, elf 3
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2012 10:45:57
Marek podskoczył do niego i złapał za koszulę na piersiach.
- Ty! To ty chciałeś mnie zabić!
Elf spojrzał na intruza zimnym wzrokiem i powoli oderwał jego ręce od swojej koszuli.
- Gdybym chciał cię zabić, to już byś nieżył – powiedział spokojnym i lodowatym głosem, zupełnie innym od tego, który słyszał wtedy, gdy leczył rany – Ja nigdy nie chybiam.
- Nie wkurwiaj mnie, dobrze pamiętam, że wystrzeliłeś w moją stronę tą cholerną strzałę!
- Stałeś mi na drodze. Strzelałem do tamtych ludzi.
- I myślisz, ze uwierzę, że ta cholerna strzałą niby przypadkiem o mało mnie nie zabiła?!
Malnih wskazał ręką w stronę grupki elfów szkolonej przez Neretha.
- Palkin trzeciego od prawej, w sam środek.
Marek podszedł do Manali i spytał szeptem:
- Co to jest „palkin”?
- To te drągi, którymi ćwiczą – odpowiedziała elfka również szeptem.
Marek uważnie popatrzył we wskazanym przez Malniha kierunku oceniając możliwość wykonania tego o czym tamten mówił. To było technicznie niemożliwe! Popatrzył z powątpiewaniem na elfa. Był ciekaw jak ma on zamiar z tego wybrnąć. Tymczasem Malnih, nie spuszczając wzroku z Marka, wyciągnął w bok rękę, na co jeden z jego uczniów podał mu łuk i strzałę. Dopiero wtedy elf przerwał połączenie wzrokowe. Napiął cięciwę, przez chwilę mierzył i w końcu wypuścił strzałę. Po chwili można było usłyszeć przestraszony krzyk, a po kolejnej chwili wszyscy zobaczyli wściekła twarz Neretha trzymającego w ręce drąg ćwiczebny z wbitą w niego strzałą. Podszedł do Malniha i warknął:
- Pilnuj swoich uczniów! Właśnie jeden z nich próbował zabić jednego z moich! – i potrząsnął gniewnie palkinem.
- Moi uczniowie strzelają tam gdzie trzeba – odparł spokojnie Malnih - a moje strzały trafiają dokładnie tam gdzie chcę.
- Trzymaj te swoje cholerne strzały z dala od moich uczniów – warknął Nereth i odszedł.
Malnih, ignorując zupełnie zarówno słowa Neretha, jak i „gości”, wrócił do nauczania. Marek spojrzał na niego bykiem. Wiedział, że tego elfa na pewno nie polubi.
Manali doszła do wniosku, że pokazała Markowi już wszystko, więc odprowadziła go do jego chaty i odeszła. Chłopak usiadł na łóżku i westchnął. Nie bardzo wiedział, co ma teraz robić. Normalnie by włączył telewizor, albo posutfował po necie, a tu…Skoro nie ma nic innego do roboty, to może skończy to co mu przerwano, czyli oglądanie chaty. Główne pomieszczenie zdążył już sobie obejrzeć, ale zauważył dwoje drzwi, których przeznaczenia jeszcze nie odkrył. Ostrożnie otworzył pierwsze z nich i zajrzał powoli do środka. Izba była mniejsza od tej głównej, a jej wyposażenie stanowiło dwuosobowe łóżko, duża szafa ubraniowa, niewielka szafka nocna ze stojącą na niej lampką, napełnioną jakąś bliżej nieokreśloną cieczą, biurko i krzesło. I chociaż były t meble takie same jak w jego świecie, to jednak z ciekawością zaglądał do wszystkich szuflad i zakamarków. Jak się można było spodziewać, nie znalazł nic. Wrócił do głównej izby i przeszedł przez drugie drzwi. Tym razem wyszedł z domu na niewielką werandę na której stał niewielki stolik i bujany fotel, a za nią rozciągał się niewielki kawałek ziemi porośnięty trawą.
- Jeśli chcesz, to możesz tutaj zrobić sobie ogródek – usłyszał nagle tuż za sobą. przerażony podskoczył i odwrócił się. W wejściu stała niemłoda już elfka, którą dzisiaj poznał, ale niestety nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.
- Wystraszyłaś mnie – powiedział z lekką pretensją w głosie.
- Wybacz, pukałam, ale nie odpowiadałeś, więc pozwoliłam sobie wejść. Przyniosłam ci trochę owoców, warzyw i mięsa, żebyś mógł sobie zrobić coś do jedzenia. Mam nadzieję, że umiesz gotować? Jeśli nie, to mogę przychodzić raz dziennie i ci gotować.
- Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnął się – umiem gotować. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale nie zapamiętałem twojego imienia.
- Och, to normalne. – Elfka uśmiechnęła się. – Manali tak cię goniła, ze zdziwiłabym się gdybyś wszystko bezbłędnie zapamiętał. Ja jestem Restela.
- Więc mówisz, że mogę sobie tu zasadzić warzywa? – popatrzył na ten niewielki skrawek ziemi.
- Oczywiście. Wszyscy tak robią. Jeśli jednak nie chcesz, to inni chętnie się z tobą podzielą w zamian za coś od ciebie. Rozumiesz, taki handel wymienny.
- Coś ode mnie? Ale ja nic nie mam, sama widzisz, że nawet ubranie dostałem od Tahnira.
- Och – Restela machnęła ręką – to nie chodzi tylko o to co możesz innym dać, ale także o to co możesz zrobić. Na przykład Tahnir nie ma ogródka, ale inni dają mu warzywa i owoce za to, że nas leczy. Wystarczy tylko, że znajdziesz coś co możesz zrobić, a na pewno inni ci się odwdzięczą w ten lub inny sposób.
- Czyli wystarczy, że znajdę coś w czym jestem dobry, albo w czym mogę pomóc innym?
- Dokładnie – Restela uśmiechnęła się.
- W takim razie czym mogę ci pomóc za odrobinę nasion do mojego przyszłego ogródka?
Elfka roześmiała się.
- Jedna z okiennic w mojej chacie wymaga naprawy. Jeśli uda ci się to zrobić, to dam ci wszystkie nasiona jakie tylko chcesz i nawet pomogę ci je zasadzić.
- W takim razie chodźmy – Marek uśeichnął się, zadowolony, że może się do czegoś przydać i jakoś zapełnić czas.
Kiedy naprawiał okiennicę narzędziami, które znalazł o Resteli, pojawiały się co rusz inne elfki, które, dziwnym trafem tez miały coś do naprawienia. W ten sposób Marek wędrował od chaty do chaty aż w końcu nadszedł wieczór. Kiedy wrócił do chaty był tak zmęczony, że zupełnie nie zwracał uwagi na pusty żołądek, który dopominał się o uwagę. Trochę się zdziwił, że z okna bije światło, ale nie chciało mu się nad tym zastanawiać, był za bardzo zmęczony. Mięśnie odwykłe od pracy bolały go tak bardzo, ze nawet nie miał siły podnieść ręki do ust. Wszedł do środka i zdębiał. Przy palenisku kręciła się Manali i coś pichciła.
- O, już jesteś – uśmiechnęła się. – Pomyślałam, że jak wrócisz, to będziesz strasznie głodny, więc zrobiłam ci coś do jedzenia.
- Dziękuję – Marek usiadł ciężko przy ławie i uśmiechnął się.
- Strasznie dużo dzisiaj zrobiłeś dla innych.
- Och, to były tylko niewielkie naprawy – machnął lekceważąco ręką i syknął czując przepracowane mięśnie.
- Ale dla nas to i tak dużo – Manali uśmiechnęła się. – Nasi mężczyźni mogą być dobrymi myśliwymi czy medykami, ale zupełnie nie nadają się do takich prac.
- Więc jak do tej pory sobie radziliście?
- No cóż, to co można to każdy łata na tyle ile potrafi, a jeśli to jest cos poważniejszego, to zawsze musimy zamawiać cieślę z elfów żyjących z ludźmi. To niestety kosztuje i jest dla nas dość kłopotliwe, biorąc pod uwagę, że nie używamy jak tamci ludzkiej waluty. Dlatego też zawsze staramy się ignorować wszystkie te drobne usterki tak długo jak się da, a w międzyczasie Tahnir sprzedaje swoje lecznicze mikstury żeby uzbierać na zapłatę. Dzięki tobie nie będzie musiał już tego robić.
- No ale ja chyba też coś będę miał z tego, że to wszystko robię?
- Chcesz powiedzieć, ze tez za to wszystko będziesz żądał zapłaty w ludzkiej walucie? – Manali gniewnie zmarszczyła brwi.
- Ależ skąd, nie interesuje mnie ludzka waluta i tak by się pewnie do niczego mi nie przydała. Chodzi o to, że muszę się jeszcze dużo nauczyć o was, o tym świecie…
- Och, o to nie musisz się martwić. – Elfka machnęła niedbale ręką. – Każdy kogo zapytasz o cokolwiek, chętnie odpowie na twoje pytania i pomoże we wszystkim. W zamian za twoje umiejętności naprawiania wszystkiego.
- Wiem, wiem, handel wymienny – uśmiechnął się.
- Dokładnie. To co powiesz na kolację?
- Chętnie.
Manali nałożyła jedzenia do niewielkiej miski i towarzyszyła Markowi dopóki ten nie poszedł spać.
Z ulgą zwalił się na łóżko, nie zawracając sobie nawet głowy zdejmowaniem ubrania. Kiedy się obudził następnego ranka, aż jęknął.
- Cholera, porobiły mi się zakwasy. Ale tak to jest jak się człowiek przeforsuje – mruknął.
Zwlókł się z łóżka i powoli poczłapał do głównej izby. Na szczęście zostało jeszcze trochę tego jedzenia, które Manali wczoraj przygotowała. Zjadł je prosto z kociołka, nie zawracając sobie nawet głowy odgrzewaniem go. Rozpalenie ognia było czymś co przekraczało jego możliwości w tej chwili. Kiedy już się najadł, poczłapał na werandę i z westchnieniem ulgi opadł na bujany fotel. Przymknął oczy i zaczął się bujać, a delikatny wietrzyk owiewał jego twarz. Westchnął cicho. Takie życie mógłby wieść zawsze. Własny domek z niewielkim ogródkiem, to było coś o czym marzył. Niestety wiedział, ze to zostanie tylko w sferze jego marzeń, gdyż zwyczajnie nie było go stać na kupno ziemi, nie mówiąc już o postawieniu na niej domku. Jednakże w tym momencie miał to i nawet jeśli był to sen, nie chciał go tracić, nie chciał się obudzić. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął utulany łagodnym wietrzykiem i monotonnym bujaniem.
Kiedy się obudził, wciąż jeszcze było jasno, a żołądek wyraźnie dopominał się haraczu. Westchnął i podniósł się ciężko z fotela. Mięśnie już go tak nie bolały, ale jeszcze je czuł. Nie spiesząc się i co chwila odpoczywając, przygotował coś do jedzenia z tego co wcześniej przyniosła Restela. Po skończonym posiłku wyszedł z chaty i poszedł do Tahnira. Miał nadzieję, że medyk zaradzi coś na jego zakwasy. Idąc musiał odpowiadać na przyjacielskie powitania wszystkich mijanych elfów. W końcu dotarł na miejsce. Zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Ostrożnie zajrzał do środka mając nadzieję, że Tahnir jest tak zajęty swoją pracą, ze po prostu go nie usłyszał. Niestety chata była pusta.
- Potrzebujesz czegoś? – usłyszał nagle za plecami. I chociaż dobrze znał ten melodyjny głos, to i tak podskoczył nerwowo.
- Wybacz, nie chciałem być wścibski – odparł widząc uśmiechającego się ciepło Tahnira.
Ten uśmiech sprawił, ze markowe serce przyspieszyło.
- Ależ nie gniewam się. Rozumiem, że potrzebujesz moich medycznych umiejętności?
- No cóż, wczoraj trochę się narobiłem i teraz moje mięśnie strasznie bolą. Nigdy tyle nie pracowały. Może masz coś żeby załagodzić ten ból.
Tahnir roześmiał się.
- Oczywiście, że mam, poczekaj chwilę. – wszedł do chaty. Wyszedł dość szybko, trzymając w ręce niewielki gliniany słoiczek, zabezpieczony lnianą ściereczką. – wcieraj niewielkie ilości w bolące miejsca tak długo aż poczujesz ciepło. Do wieczora powinno ci przejść, a jeśli tak się nie tanie to posmaruj jeszcze raz na noc i z rana na pewno już nic nie będziesz czuł.
- Dzięki. – Uśmiechnął się.
- Jeśli potrzebujesz pomocy, to poproszę Manali…
- Nie! – Marek prawie krzyknął, a widząc zdziwioną minę medyka dodał już o wiele spokojniej: - wiesz, ona mnie trochę przeraża. Jest taka strasznie żywiołowa. Wolałbym, żebyś to ty mi pomógł.
Tahnir roześmiał się.
- No cóż, Manali już taka jest, ale to już taki jej urok. Oczywiście nie ma problemu, mogę ci pomóc. Wejdź do środka, proszę. – Kiedy już byli w środku dodał: - Rozbierz się.
- Będziesz musiał mi pomóc – mruknął Marek siadając ciężko na krześle. – Nie mam nawet siły unieść rąk do twarzy.
Medyk pomógł mu zdjać ubranie, po czym ze skupioną miną zaczął wcierać maść, a że Marka bolały wszystkie mięśnie, wiec Tahnir musiał wysmarować go całego. Marek nie miał nic przeciwko temu. Delikatny dotyk tahnirowych dłoni sprawiał mu przyjemność, jednocześnie wprawiając jego serce w szybsze bicie. Jedynym co zakłócało tą przyjemność były myśli Marka, który modlił się w duchu żeby tylko nie dostać erekcji od tego dotyku, bo by się chyba spalił ze wstydu. Na szczęście Tahnir skończył zanim pobudzone ciało Marka zignorowało jego modlitwy. Ubrał się przy pomocy medyka i szybko, na ile pozwalały mu obolałe mięśnie, wrócił do swojej chaty. Rzucił się na łóżko.
- Kurwa, było blisko – jęknął wtulając twarz w poduszkę.
Wsadził rękę w spodnie. Czuł, że bielizna już została naznaczona. Opuścił zawadzający materiał na tyle tylko, by uwolnić członka i zaczął się pieścić. Wystarczyło parę ruchów ręką by doprowadzić go do pełnego wzwodu. Przed oczami zaczęły mu się przewijać różne obrazy: Tahnir robiący striptiz tylko dla niego, Tahnir wypinający w jego stronę kusząco kształtny tyłek, Tahnir jęczący z rozkoszy pod jego dotykiem… wszystko to sprawiało, że Markowi robiło się coraz goręcej, a członek domagał się uwagi. Złączył odpowiednio ręce i wyobraził sobie, że to ciasne tahnirowe wejście kuszące go spomiędzy rozchylonych kształtnych półkul. Wszedł w niego jednym stanowczym ruchem, wyciskając z ust krzyk rozkoszy. To go podnieciło jeszcze bardziej. Zaczął ruszać biodrami, uderzając o pośladki kochanka, a każde takie uderzenie wywoływało jęk rozkoszy, który tylko nakręcał Marka jeszcze bardziej. Czuł, że zaraz nadejdzie spełnienie. Przyspieszył i chwilę potem orgazm odebrał mu zmysły. Doszedł z imieniem Tahnira na ustach. Ach, gdyby mógł zrealizować tą fantazję… po chwili odpoczynku zaczął znowu się masturbować. I znowu doszedł wykrzykując imię Tahnira. W sumie dochodził jeszcze trzy razy, aż w końcu jego umęczone ciało odmówiło współpracy, nawet po półgodzinnym odpoczynku. Westchnął ciężko. Jak miło by było gdyby okazało się, że Tahnir ma takie same preferencje seksualne jak on… Chociaż, jak się tak zastanowić, to nie był pewien czy wśród elfów też są geje. Jakoś do tej pory nie napotkał o tym wzmianki w żadne z książek. Trzeba będzie się jakoś wypytać Tahnira, ale ostrożnie, by go nie spłoszyć. Ale to później, teraz jedynym o czym myślał, a przynamniej czego domagało się jego wymęczone orgazmami ciało to był sen, mimo iż jeszcze nie zapadł zmierzch. Ignorując zupełnie pobrudzoną spermą narzutę na łóżku oraz opuszczoną do połowy ud bielizną, zamknął oczy i delikatnie pieszcząc się, oddał się marzeniom sennym. Nie liczył już na orgazm, a jedynie na przyjemne prądy rozchodzące się leniwie spomiędzy nóg na całe ciało. W końcu zasnął.
Kiedy się obudził był już ranek, a mięśnie w ogóle go nie bolały. Super! Wstał i doprowadził się do porządku. Poprzedniego dnia zobaczył w swoim ogródku coś co mogło być studnią. Poszedł to sprawdzić. Ucieszył się kiedy sprawdziło się jego przeczucie, chociaż trochę się zdziwił, że te elfy są takie… strasznie ludzkie. Mają domki z ogródkami i ze studniami, gotują i naprawiają… jak ludzie. A zresztą, czy to ważne? Ważne, że są całkiem sympatyczni.
Sprawnie nabrał wody i umył się. Potem trzeba będzie pomyśleć o upraniu narzuty na łóżko. Tyle spermy na niej zostawił, że chyba już się od niej sztywna zrobiła. Zachichotał rozbawiony ta myślą. Wrócił do głównej izby. Niestety okazało się, ze nie ma już nic z czego mógłby zrobić jakieś śniadanie. Westchnął ciężko i wyszedłszy z chaty przeszedł do sąsiedniej, gdzie jakaś młoda elfka coś pracowicie wyszywała.
- Witaj… - jak było do przewidzenia nie pamiętał jej imienia.
- Smertha – podpowiedziała usłużnie, uśmiechając się.
- Witaj Smertha – odwzajemnił uśmiech – tak się zastanawiałem czy mógłbym dostać od ciebie coś z czego mógłbym sobie zrobić posiłek. Niestety w tej chwili nie mam nic na wymianę – dodał szybko, żeby nie było żadnych nieporozumień.
- Ależ to żaden problem – elfka uśmiechnęła się odkładając robótkę. – Chętnie się z toba podzielę jedzeniem, a odwdzięczysz się kiedy indziej.
- Dziękuję.
Smertha weszła do chaty. Wyszła po chwili niosąc niewielki wiklinowy koszyk wypełniony wiktuałami. Marek gorąco podziękował i wrócił do chaty. Po skończonym posiłku poszedł do Tahnira. Jeszcze nie wiedział jaki pretekst wizyty wymyśli, ale bardzo chciał go zobaczyć.
Właśnie miał zapukać do drzwi, gdy te nagle otworzyły się i ukazał się w nich medyk.
- O, witaj – uśmiechnął się. – Coś potrzebujesz?
- A nie, chciałem tylko powiedzieć, że ta twoja mikstura pomogła, już nie czuję mięśni. – Uf, udało mu się jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
- Cieszy mnie to. – Uśmiech nie schodził z twarzy medyka. – Bardzo jesteś zajęty?
- Nie, a czemu pytasz?
- To może pomożesz mi zrywać zioła?
- Ale ja się na tym zupełnie nie znam – wybąkał niepewnie.
- Nie musisz się znać, pokaże ci jak wyglądają zioła, które możesz zrywać. Nie powinieneś mieć problemu z odróżnieniem ich od innych roślin. A nawet jeśli się pomylisz, to jak i tak to zauważę.
- No skoro ci to nie przeszkadza, to bardzo chętnie. – starał się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej obojętnie, jednak w głębi ducha cieszył się jak małe dziecko.
- W takim razie chodźmy.
Weszli w las. Marek, który szedł z tyłu, przez cały czas gapił się w miejsce, w którym powinny być tahnirowe pośladki. Niestety luźna szata wszystko zakrywała, więc zostawało mu tylko wyobrażanie sobie jak cudowne one muszą być. Jednakże kiedy fantazje zaczynały być coraz bardziej gorące, potrząsnął głową, waląc się w nią pięścią. Musi się ich teraz pozbyć, bo znowu mu stanie, a z Tahnirem w pobliżu nie będzie mógł się spuścić. Na szczęście medyk w końcu przystanął, wiec Marek mógł się skupić na tym co tamten mu objaśniał. Kiedy już mniej więcej zapamiętał wygląd ziół, wziął się za poszukiwania, a żeby zboczone myśli już go więcej nie nachodziły stanął tyłem do medyka i ruszył w przeciwnym kierunku, powoli oddalając się od niego. Na szczęście poszukiwane zioła rosły tu w dość dużych ilościach, więc nie miał problemów ze znalezieniem ich. Tak się rozochocił tymi „zbiorami”, że nawet nie zwracał uwagi dokąd idzie. W pewnym momencie wyszedł z lasu i zobaczył całkiem spore jeziorko z krystalicznie czystą wodą. Jeziorko przytulone było do skały z której spadały kaskady wody w postaci bardzo szerokiego wodospadu. Woda wychodziła z jeziorka niewielką rzeczką ginącą gdzieś w leśnej gęstwinie.
- Jak tu pięknie – westchnął.
- To prawda – usłyszał za plecami głos Tahnira. – to miejsce w którym medytujemy i oczyszczamy się.
- Medytujecie? – zdziwił się. – Nie sądziłem, że elfy też medytują.
Tahnir zaśmiał się cicho.
- No cóż, medytowanie to właściwie zbyt mocne słowo. Po prostu kiedy ktoś potrzebuje spokoju by przemyśleć coś, wtedy przychodzi tutaj. Woda uspokaja, pozwala się wyciszyć i rozwiązać problemy spokojnie, bez angażowania emocji.
- Rozumiem. A czy ja też będę mógł tutaj przyjść kiedy będę potrzebował?
- Ależ oczywiście.
- Cieszę się – Marek uśmiechnął się.
- Dużo udało ci się nazbierać ziół?
- Szczerze mówiąc niewiele – pokazał swoje plony.
- Całkiem sporo jak na pierwszy raz – powiedział Tahnir z podziwem. – Dzięki tobie będę mógł zrobić więcej leczniczych mikstur. Czy mogę liczyć, że pomożesz mi jeszcze kiedyś?
- Ależ oczywiście. W każdej chwili. – Marek nie sądził, że sytuacja ułoży się po jego myśli. Dzięki temu będzie miał pretekst by przebywać z Tahnirem i podziwiać jego piękne ciało.
- To miło z twojej strony. W zamian będziesz mógł prosić Smerthę o pomoc.
- Smerthę? To twoja… żona? – jego serce zabiło mocniej.
- Ależ skąd – Tahnir roześmiał się. – Nie mam czasu na te sprawy. Smertha to moja siostra.
Marek odetchnął w duchu. A więc jakaś szansa istnieje…