W twoich dłoniach prolog
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 23 2012 11:31:44
-Cześć – usłyszałem cichy, nieśmiały głos w słuchawce, gdy odebrałem telefon. - Mógłbym dziś do ciebie przyjechać?
Przyjechać? Czyżby mój Mały wrócił już do Polski? Cały tydzień wcześniej niż planował... Przecież semestr jeszcze się nie zaczął. Coś drgnęło lekko w moim sercu na tą możliwość, ale zaśmiałem się tylko chłodno.
-Nie – oświadczyłem, chyba jedynie po to żeby mu dopiec. - Mam inne plany, powinieneś mnie uprzedzić wcześniej, że wracasz.
To było oczywiste kłamstwo, wszystko co planowałem na dzisiejszy wieczór to gorąca kąpiel, książka i butelka wina. Ale chciałem usłyszeć zawód w jego głosie. I nie rozczarowałem się.
-Nic nie możesz z tym zrobić? - zapytał jeszcze ciszej niż do tej pory, a ja widziałem niemal jego drżące lekko wargi i wypełnione błaganiem wielkie, szare oczy. Uwielbiałem gdy tak żebrał o każdą minutę mojej uwagi. - Zrobię ci kolację i nie będę przeszkadzał za bardzo. Poczekam aż skończysz. Tak strasznie się za tobą stęskniłem...
-Nie – uciąłem ponownie, ze złośliwym uśmiechem na ustach. - Nie mam ochoty marnować na ciebie popołudnia i nocy.
-Och... - wyrwało mu się, a ja oczami wyobraźni widziałem jak krwawy rumieniec pokrył jego policzki. Mój Mały był taki przewidywalny. - No dobrze – zgodził się smutno. - Zadzwonisz do mnie jak będziesz miał czas?
-Może... - odpowiedziałem zdawkowo, sycąc się jego niepewnością jeszcze chwilę, zanim się rozłączyłem, po czym rozejrzałem się z uśmiechem dookoła. Wrócił! Po ponad miesiącu pobytu z matką we Francji był w końcu tutaj, na wyciągnięcie moich dłoni.




Dochodziła pierwsza w nocy. Zdążyłem opróżnić już pół butelki wina i wziąć długą kąpiel, ale czytanie książki nie szło mi za bardzo. Moje myśli krążyły wokół chłopaka który spał spokojnie w swojej sypialni, kilka kilometrów dalej.
Nie oszukiwałem sam siebie, ja też za nim tęskniłem... Ale chciałem go ukarać. Mógł przecież powiedzieć wcześniej, że przyjeżdża. Powinien dać mi czas na oswojenie się z tą myślą, żebym mógł udawać, że wcale mnie jego przyjazd nie ucieszył.
A jednak chciałem go zobaczyć. Najlepiej teraz, zaraz, już.
Po krótkiej chwili namysłu wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem jego numer, rozkładając się wygodniej na kanapie. Odebrał już po kilku sygnałach i mruknął coś zaspanym głosem do słuchawki. Najwyraźniej musiał swoim zwyczajem spać z telefonem w dłoni... Kochany dzieciak.
-Masz pół godziny – rzuciłem głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Zaczynam odliczać czas.
-Ale do czego? - zapytał nieprzytomnie, przyjemnym dla ucha, zachrypniętym od snu głosem.
-Za pół godziny chcę cię widzieć u siebie – poleciłem mu z chłodnym rozbawieniem w głosie. - Radzę ci się nie spóźnić.
Powiedziawszy to rozłączyłem się i zerknąłem na zegarek, bardzo z siebie zadowolony. Nie było możliwości, żeby się wyrobił.




Nie doceniłem go jednak. Spóźnił się tylko dziesięć minut, choć spodziewałem się co najmniej trzydziestu. Jak zawsze usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi, na które odpowiedziałem niedbałym 'proszę'. Nie zmienił się wiele, może tylko wrócił trochę bardziej opalony po wakacjach nad oceanem i zniknęły cienie pod jego oczami. Delikatnie zaczerwienionymi oczami. Płakał?
Skinąłem na niego głową, a on niemal natychmiast podbiegł do mnie i schował się w moich ramionach, wczepiając kurczowo w miękki materiał koszuli.
-Tak bardzo za tobą tęskniłem – poskarżył się, owiewając gorącym oddechem skórę na mojej szyi. - A ty prawie wcale się nie odzywałeś.
-Trzeba było nie wyjeżdżać – odparłem mu na to bez litości, ale i tak objąłem go jedną ręką, pozwalając wtulać się w siebie. - Miałem lepsze rzeczy do roboty niż wiszenie na telefonie.
-Nie mów tak – wyszeptał błagalnie, drżąc odrobinę. - Wiesz przecież, że nie mogłem zostać.
-Wiem albo i nie wiem – uciąłem, odsuwając go od siebie na odległość wyciągniętych ramion. - Ile dałem ci czasu na przyjazd?
-Proszę... Nie dziś... – wyszeptał, a w szarych oczach pojawił się strach. Uwielbiałem ten moment. Moment w którym uświadamiał sobie, że nie odpuszczę.
-Nie każ mi powtarzać pytania... - padło złowieszcze ostrzeżenie z mojej strony i Mały zreflektował się natychmiast.
-Trzydzieści...
-A ile czasu minęło?
Zaczynałem bawić się coraz lepiej. Odsunąłem się od niego jeszcze trochę, puszczając jego ramiona i obserwowałem jak drży lekko, nie odrywając ode mnie wzroku. Próbował najwyraźniej mnie wybadać.
-Czterdzieści dwie – odparł w końcu cichutko. - Ale proszę... Nie dziś – próbował jeszcze coś ugrać. - Jutro możesz ukarać mnie podwójnie, ale dziś po prostu mnie przytul...
Nie wiedziałem czy naprawdę mnie to kręci, czy tylko chcę mu jeszcze bardziej dopiec, zemścić się za te wszystkie swoje krzywdy które przypisywałem jemu. Żadnego z moich poprzednich partnerów nie traktowałem w ten sposób. Ale prawda jest też taka, że w moich poprzednich związkach zawsze czegoś brakowało. Teraz brakowało mi tylko jego, gdy znikał na chwilę dłużej. I za to też chciałem się zemścić.
-Do sypialni – padło chłodne polecenie, a mój Maluch spuścił wzrok i zadrżał. - Przygotuj się. Mam dziś dobry humor, więc sam możesz wybrać narzędzie kary.
Chciał jeszcze zaprotestować, ale ostatecznie poddał się, jak zawsze i wykonał moje polecenie bez szemrania, nie chcąc zasłużyć na więcej. Odwrócił się i ruszył do uchylonych drzwi za którymi mieściła się moja sypialnia, już w drodze zdejmując z siebie koszulę. Ja w tym czasie wróciłem na kanapę i dolałem sobie odrobinę wina. Niech poczeka.




Do sypialni wszedłem kolejne pół godziny później. Nie było piękniejszego stworzenia niż mój Maluch i chyba naprawdę się za nim stęskniłem. Dużo bardziej niż mógłbym przypuszczać.
Klęczał nagi na łóżku, dokładnie tak jak go tego nauczyłem, wspierając się na kolanach i łokciach. Gdy usłyszał że wchodzę, uniósł twarz schowaną do tej pory w dłoniach i spojrzał na mnie błagalnie, nie odezwał się jednak ani słowem. A ja niespiesznie podszedłem do posłania, podnosząc z pościeli cienki pasek który wybrał i ważąc go przez chwilę w dłoni.
-Dwanaście minut spóźnienia... - wymruczałem, rozchylając jego uda i przesuwając narzędziem kary między jego pośladkami. - Po dwa uderzenia za każdą minutę, razem dwadzieścia cztery. Policzysz każde z nich.
Zadrżał ponownie, ale nie zaprotestował, a ja - zamiast zacząć – wyciągnąłem dłoń do jego pośladków i pogładziłem je lekko. Po tak długiej przerwie, chciałem nacieszyć się widokiem który doprowadzał mnie niemal do szału.
-Proszę... - spróbował jeszcze raz, widząc że wcale nie spieszno mi do wykonania kary, ale ja ponownie tylko się roześmiałem, rozpinając guzik spodni które w szybkim tempie robiły się zbyt ciasne.
-Zapomnij – rzuciłem, biorąc pierwszy zamach.
Zacisnął wargi, gdy go uderzyłem, a po jego policzku spłynęła pierwsza łza. Co się z nim działo? Przecież nie mogło boleć aż tak bardzo. Zazwyczaj płakał dopiero w okolicy dziesiątego razu.
-Raz – wyszeptał jednak karnie, zaciskając mocno dłonie na czarnej pościeli.
-Nic tym nie zyskasz – warknąłem na niego, nagle czując się źle i nieswojo, gdy wymierzałem mu kolejne trzy szybkie uderzenia.
-Dwa, trzy, cztery... - wyjęczał niemal, starając się opanować łzy, a ja biłem nadal, mocno i bezlitośnie. To jego dziwne zachowanie wyprowadzało mnie z równowagi.
Pomylił się w odliczaniu około piętnastego razu, więc zaczęliśmy od początku, choć jego pośladki poprzecinane już były krwawymi pręgami, a on płakał otwarcie, dławiąc się własnymi łzami gdy odliczał kolejne razy.
-Ciszej! - warknąłem na niego, gdy wyrwał mu się cichy okrzyk. - Pobudzisz sąsiadów.
-Przepraszam – wyszeptał słabo, zagryzając swoją dłoń.
Nie lubił tego, jak wielu innych rzeczy które mu robiłem, ale jak zawsze godził się bez słowa sprzeciwu, byleby tylko mnie zadowolić. Kochany dzieciak.
Przerwałem na chwilę, odkładając pasek na bok i masując delikatnie jego pośladki.
-Jeszcze tylko pięć – wyszeptałem uspokajająco, a on załkał głośno, chowając twarz w pościeli. Już nie prosił żebym przestał, zrozumiał chyba że nic tym nie zyska. A ja masowałem czerwoną skórę, dając mu chwilę wytchnienia i czekając aż szloch ustanie.
-Mo... możemy kontynuować – wyszeptał drżącym ze strachu głosem, gdy udało mu się opanować choć po części. Najwyraźniej chciał to mieć jak najszybciej za sobą, więc nie pozostało mi nic innego jak podnieść się i dokończyć to co zacząłem.
Nie wiem dlaczego, ale nie miałem już serca bić go mocno. Ostatnich pięć uderzeń spadło na to miejsce w którym pośladki łączą się z udami, najbardziej dokuczliwe przy siadaniu. Ale choć były raczej symboliczne, mój Maluch i tak drżał z bólu, nawet już po tym jak wyjęczał ostatnią liczbę.
-Możesz wstać – pozwoliłem mu łaskawie, odrzucając narzędzie kary na podłogę i wyciągając do niego dłonie. On jednak zrobił to zbyt gwałtownie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w moich ramionach, bo zachwiał się i upadł znów na łóżko.
Westchnąłem cicho, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego im podlej go traktuję, tym mocniej on do mnie lgnie i usiadłem obok niego, wciągając go na swoje kolana. Syknął cicho, gdy obolałe pośladki otarły się o szorstki materiał jeansu, ale nie miał zamiaru protestować, korzystając z tej chwili łagodności która zawsze następowała po karze i wtulając się we mnie kurczowo.
-Naprawdę starałem się przyjechać punktualnie – wyszeptał po dziecięcemu, mocząc moją koszulę łzami. - Naprawdę... Nie bądź zły.
Naiwny dzieciak. Przecież zrobiłem to specjalnie, tylko po to żeby móc go ukarać. Nie mógł przecież nie zdawać sobie z tego sprawy.
-Nie usłyszałem jeszcze pewnego magicznego słowa – rzuciłem dużo chłodniej niż zamierzałem, a on niemal natychmiast zsunął się z moich kolan, klękając między nimi na podłodze. Wiedział przecież czego od niego wymagam.
-Przepraszam – wyszeptał, rozpinając rozporek moich spodni, dzięki czemu naprężona boleśnie męskość zyskała więcej swobody.
Uniosłem lekko biodra, żeby mógł zsunąć ze mnie zawadzający materiał i już po chwili czułem jego wargi na tej najwrażliwszej części mojego ciała. Aż westchnąłem cicho, czując jego delikatne pieszczoty, działające na mnie ze zdwojoną siłą po tak długiej rozłące. Dziś jednak nie miałem zamiaru zadowolić się byle czym.
-Nie tak – stwierdziłem cicho, odsuwając jego twarz od swojej erekcji, na co chłopak zamruczał z niezadowoleniem, ale posłusznie cofnął się odrobinę. - Chodź...
Uśmiechnąłem się lekko, jednym tylko kącikiem warg i wciągnąłem go na łóżko, na oślep sięgając do szafki nocnej, w której schowaną miałem oliwkę. Zadrżał, widząc do czego zmierzam i ułożył się na plecach, posłusznie rozchylając uda, między którymi rosła już jego męskość.




-Tak bardzo cię kocham – szeptał mój Maluch ledwie przytomnie, znajdując się na granicy snu, wyczerpany jak mało kiedy. Pozwoliłem mu spać siebie, w drodze wyjątku, bo zabiłby się wracając samochodem do domu w tym stanie, a ja piłem wino, więc nie mogłem go odwieźć. Leżał spokojnie na mojej klatce piersiowej, czekając aż skończę papierosa, a jego oddech powoli się wyrównywał. - Tak strasznie kocham... I tak bardzo tęskniłem...
W końcu opadł w ciemność, ze swoim słodko-naiwnym wyznaniem na wargach, a ja uśmiechnąłem się do siebie.
-Dzieciaku... - wymruczałem miękko i zgasiłem papierosa, również po chwili oddając się w objęcia Morfeusza.