To ja, elf 2
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 23 2012 11:22:38
Jeszcze kilka dni minęło zanim plecy Marka całkowicie się zagoiły, jednakże lecznicze mikstury Tahnira sprawiły, że już następnego dnia Marek mógł się podnieść z łóżka. I chociaż Manali z ochotą zaoferowała się do pomocy przy opiece nad chorym, czyli karmieniu go, zmienianiu opatrunków i pomaganiu przy tak prozaicznych czynnościach jak mycie, to jednak Marek uparł się, że nie chce już dłużej leżeć w łóżku i sam może robić wszystko. Jedynie opatrunki musiał mu zmieniać Tahnir. Marek nie chciał żeby robiła to Manali, gdyż dziwnie się przy niej czuł. Była bardzo ładną i świadomą swego wdzięku elfką i za każdym razem, kiedy do niego przychodziła, Marek miał wrażenie, że próbuje go uwodzić. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie jeden drobny szczegół: był gejem. I jeśli miałby już chcieć czyiś zalotów, to wolałby żeby to był Tahnir. Był on wyjątkowo urodziwym mężczyzną i chociaż nie był w Marka typie, to jednak to, w jaki sposób się uśmiechał, jego delikatny dotyk i melodyjny głos sprawiały, że Marek pragnął przebywać w jego towarzystwie jak najwięcej. Niestety było to możliwe tylko podczas zmiany opatrunków, bo, jak Marek zdążył się przekonać, medyk był wyjątkowo rozchwytywaną osobą i nie wiadomo było czy to przez jego urodę, czy też profesję.
Następnego dnia po tym, jak w końcu odzyskał przytomność, kiedy ból złagodniał jeszcze bardziej, Marek wyjść na słońce. Na szczęście Tahnir znowu został przez kogoś wywołany z chaty, a Manali wyszła po tym jak skończyła karmić Marka. Ostrożnie zszedł z łóżka zsuwając najpierw nogi, tak, że leżał na nim w pozycji niezbyt eleganckiej, czyli z wypiętym na wchodzących do chaty tyłkiem. Krzywiąc się i sycząc podniósł się do pozycji klęczącej. Na szczęście wstanie było już o wiele łatwiejsze, bo nie wymagało udziału mięśni pleców, a więc i bólu nie było.
Kiedy w końcu stanął na nogach, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się tryumfalnie. Jeszcze tylko znaleźć ubranie i będzie można wyjść na słońce. Rozejrzał się w koło. Niestety kręcenie głową powodowało ból w górnej części pleców, więc musiał kręcić się wokół własnej osi. Niestety nie znalazł własnego obrania. Nie znalazł niczego, co można by uznać za ubranie. Cholera! Przecież nie wyjdzie na zewnątrz z gołą dupą. Tahnir powiedział, że są w jakiejś wiosce, więc nie może siać zgorszenia. Podniósł rękę, by podrapać się po głowie i aż zawył z bólu padając na kolana. Kurwa! Przez chwilę zapomniał o tych cholernych plecach! Schował twarz w pościeli czekając aż ból przejdzie, a łzy przestaną cieknąć z oczu. W końcu wszystko uspokoiło się. Podniósł głowę i uśmiechnął się, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Wciąż klęcząc pomacał kołdrę. Na szczęście nie była to typowa puchowa kołdra, tylko lekka, jakby zszyta z kilku warstw materiału. Dzięki temu nie była zbyt ciężka. Ostrożnie, by plecy bolały jak najmniej, ściągnął ją na podłogę i uskuteczniają najróżniejsze akrobacje, aby tylko jak najmniej angażować w tą czynność mięśnie pleców. W końcu mu się udało. Uśmiechnął się zadowolony. Powoli wstał. Na szczęście to prowizoryczne ubranie trzymało się na biodrach. Dla pewności poprawił mocowanie i przytrzymując dla pewności kołdrę, ruszył do wyjścia. Drzwi nie miały typowej klamki, tylko jakąś ozdobną drewnianą gałkę. Nie miały nawet żadnego zamka, tylko jakiś skobel. Wystarczyło pchnąć drzwi, by znaleźć się na zewnątrz. Ostrożnie, przez cały czas posykując z bólu, pchnął drzwi i wyszedł. Przystanął oślepiony światłem. Odruchowo chciał podnieść rękę, by zasłonić oczy, lecz ból szybko mu to wybił z głowy. Stał przez chwilę, czekając aż oczy przyzwyczają się. Kiedy leżał, słońce wpadało do chaty, lecz ażurowe okiennice skutecznie osłabiały jego intensywność, dając choremu odrobinę wytchnienia. W końcu mógł otworzyć oczy. ostrożnie rozejrzał się w koło. Widział stojące w pobliżu inne chaty i kręcących się ludzi, znaczy elfy, ubrane tak jak to zazwyczaj przedstawiano w książkach lub filmach, czyli jakieś materiałowe spodnie, buty, koszule przewiązane pasek, bądź nie. Niektórzy z nich ubrani byli w długie niczym suknie, szaty z rozszerzanymi rękawami. A wszystko to w odcieniach zieleni. Do tego ozdoby, zarówno mężczyźni jak i kobiety. No cóż, skoro to jest jego sen, więc nic dziwnego, ze wszystkie elfy wyglądają tak jak sobie to wyobrażał.
Pod ścianą, tuż obok drzwi dojrzał niewielką drewnianą ławkę. Powoli podszedł do niej i usiadł, starając się nie opierać o oparcie. Słońce tak przyjemnie grzało, że aż zamknął oczy i wystawił twarz w jego stronę. W pewnym momencie otworzył oczy. I zobaczył stojące parę metrów dalej jakieś dziecko, które się w niego intensywnie wpatrywało.
- Witaj. – Powiedział ciepło uśmiechając się najlepiej jak mógł. Nie chciał, żeby dziecko się go przestraszyło.
Niestety jego plan nie zadziałał, dziecko nagle uciekło. Westchnął. No trudno. Znowu zamknął twarz i wystawił do słońca. Tym razem w opalaniu się przeszkodził mu melodyjny głos Tahnira.
- Widzę, że nie mogłeś już wytrzymać.
Spojrzał uważnie na elfa i wyraźnie zobaczył jak tamten uśmiecha się rozbawiony.
- Nudziło mi się – mruknął. – Ile można leżeć?
- Hm, może tak długo, aż rany się nie zagoją?
- Już prawie mnie nie boli. – Kłamstwo.
- Mimo wszystko jednak powinieneś jeszcze leżeć. Rany goją się dość szybko, więc za kilka dni powinno być już po wszystkim.
- Żebym się zanudził na śmierć? Nic z tego.
Tahnir westchnął.
- Widzę, że cię nie przekonam. To chociaż uważaj na rany.
- Przecież uważam, chociaż musze przyznać, ze ta pozycja jest trochę niewygodna.
- Zaraz coś na to zaradzimy – odparł Tahnir, po czym wszedł do chaty. Wyszedł po chwili niosąc miseczkę z leczniczą miksturą oraz jakiś pled czy kołdrę. Najpierw ułożył odpowiednio pled na oparciu ławki, potem zmienił opatrunek na plecach i nakrył świeżą bawełnianą szmatką. Potem delikatnie naciskając na markowe ramiona zmusił go do oparcia się.
- I jak, boli? – zapytał.
- A wiesz, że nie? – odparł Marek uśmiechając się z zadowolenia.
- To dobrze – medyk uśmiechnął się. – W ten sposób będziesz mógł tu siedzieć i plecom nic nie powinno zaszkodzić.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Skoro nie chcesz wracać, to siedź sobie tutaj i nie ruszaj się nigdzie, przynajmniej dopóki nie wrócę, dobrze?
- Tyle jeszcze mogę obiecać.
- I jeszcze jedno: na przyszłość jednak staraj się wychodzić przynajmniej ubrany w spodnie, dobrze?
- Jakbym je miał, to bym je założył – burknął.
- Niestety twoje ubranie zostało kompletnie zniszczone przez to zaklęcie, którym dostałeś, ale w skrzyni były spodnie i koszula.
- Jakby ni ktoś o tym powiedział, to bym je założył.
- No to teraz już wiesz. – Tahnir nie dał się sprowokować, tylko uśmiechnął się ciepło. – Ja musze iść do lasu nazbierać ziół i nie wiem ile mi to zajmie, więc powiem Manali żeby dotrzymała ci towarzystwa.
- Nie ma takiej potrzeby. Pewnie ma do roboty coś ciekawszego niż niańczenie mnie.
- Aktualnie Rada Starszych prosiła ją żeby zajęła się tobą dopóki nie wyzdrowiejesz.
- Nie ma takiej potrzeby, jak widzisz jakoś daję sobie radę – burknął dziwnie zawstydzony.
Tahnir znowu zaśmiał się.
- W takim razie powiem jej żeby przynajmniej przyniosła ci obiad.
- To już może być.
- No dobrze, to ty tu sobie odpoczywaj, a ja idę po zioła. – Po czym odszedł, a Marek znowu zamknął oczy i wystawił twarz do słońca. Nawet nie zauważył kiedy zasnął.
Obudziło go jakieś brzęczenie i wyjątkowo wkurzające „dźganie” w klatkę piersiową. Otworzył oczy i odruchowo chciał podnieść rękę by zasłonić oczy przez słońcem i zawył, a przed oczami pojawiły się czarne plamy.
- Kurwa, kurwa, kurwa – mamrotał pod nosem dopóki ból nie ustąpił. Dopiero wtedy otworzył oczy. Zobaczył pochylającą się nad nim Manali.
- Nie śpij tak na słońcu, bo się jeszcze spalisz. – Uśmiechnęła się.
- Spoko, to mi nie grozi, nigdy nie mogłem się opalić. – Odwzajemnił uśmiech.
- Przyniosłam obiad, może wejdziemy do środka?
Korzystając z pomocy elfki wszedł do środka, dał się nakarmić i położyć. Przy okazji Manali, przy wtórze jego warczeń, obejrzała sobie jego goły tyłek, kiedy poprawiała mu kołdrę.
Jak się okazało Manali wykrakała. Następnego dnia, kiedy się obudził nie mógł nawet otworzyć ust, tak go piekła cała twarz. Na szczęście Tahnir nałożył na nią jakąś maść, która złagodziła ból. Niestety nie był w stanie zabrać tego pomidorowego kolorku…
W końcu nadszedł dzień, kiedy plecy całkowicie się zagoiły.
- Tu masz ubranie, w zamian za to twoje. – Tahnir podał mu złożone w kostkę ubranie. Oczywiście koloru zielonego. – Co zamierzasz teraz robić?
- Szczerze mówiąc nie wiem – odparł Marek. – Myślałem, że to wszystko jest snem, ale nie mogę się obudzić. Myślałem, żeby wrócić do miejsca od którego się ten mój sen zaczął, ale nie potrafię. Po prostu nie wiem gdzie ono jest. Wychodzi więc na to, że muszę… sam nie wiem co – rozłożył bezradnie ręce.
- Może więc zostaniesz w naszej wiosce, póki nie znajdziesz jakiegoś rozwiązania?
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu. Poza tym, nie mówiłeś czasem, że wy, neutralni, nie mieszacie się do spraw pozostałych grup?
- Powiedziałem, że to wszystko zależy od okoliczności. – odparł Tahnir uśmiechając się. – W tym wypadku uratowałeś Lilitien, więc nie możemy nie okazać ci za to wdzięczności
- To miło z waszej trony – Marek uśmiechnął się. – Mam nadzieję, ze nie będę dla was ciężarem.
- Och, to nie problem. – Tahnir uśmiechnął się jeszcze bardziej. – W wiosce zawsze znajdzie się coś przy czym trzeba będzie pomóc. W kuchni, albo przy szkoleniu młodzików, czy przy różnych naprawach…
- Nie widzę problemu. Bardzo chętnie pomogę w kuchni, drobne naprawy też mogę wykonywać.
- No i problem sam się rozwiązał. A przy okazji, wiem, ze to trochę dziwnie zabrzmi, ale możesz powiedzieć jak masz na imię?
- Marek.
- Więc, Marek, mamy kilka wolnych chat. Możesz zamieszkać w jednej z nich, dopóki będziesz żył w naszej wiosce.
- Dzięki.
- To ubieraj się i cię zaprowadzę.
Marek szybko ubrał się i wyszedł za Tahnirem. Trochę głupio się czuł kiedy musieli przemaszerować prawie przez cała wioskę ścigani ciekawskimi spojrzeniami wszystkich mieszkańców. I chociaż Marek też by chętnie się na nich wszystkich pogapił, to jednak starał się odwracać wzrok tak, żeby nie nawiązać z nikim połączenia wzrokowego. W końcu doszli do chaty. Jej wnętrze wyglądało tak samo jak ta należąca do Tahnira, pominąwszy wszelkie słoiczki z leczniczymi miksturami.
- Niestety ja już muszę uciekać, ale Manali chętnie wprowadzi cię w panujące w naszej wiosce zwyczaje i odpowie na wszystkie twoje pytania.
- W porządku.
- Mam nadzieję, że będziesz się tutaj dobrze czuł. – Tahnir uśmiechnął się i wyszedł.
Marek usiadł przy stole i rozejrzał się jeszcze raz po chacie. Potem wstał i zaczłą zaglądać do wszystkich zakamarków. Skoro ma tu mieszkać nie wiadomo jak długo, to dobrze by było żeby wiedział co gdzie jest. Własnie kończył, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Było takie niespodziewane, że aż nerwowo podskoczył.
- Proszę!
Weszła Manali.
- Tahnir prosił żebym ci pokazała całą wioskę. – Uśmiechnęła się.
- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu… - bąknął.
- Alez skąd, żaden kłopot. To chodźmy. A tak przy okazji, do twarzy ci w tym ubraniu. – zachichotała zalotnie.
Marek tylko westchnął.
Chwilę potem Marek dosłownie biegł za Manali, która szła od chaty do chaty i przedstawiała go każdemu. Zaczepiała nawet przechodzące w pobliżu elfy. A ponieważ wszyscy w wiosce byli wyjątkowo uprzejmi i miło się witali, nawet jeśli właśnie spieszyli gdzieś z jakąś pilną sprawą, po krótkiej chwili Marek miał w głowie kompletny mętlik. W końcu obeszli wszystkie chaty.
- To teraz pokażę ci miejsce w którym trenują nasi wojownicy i myśliwi.
- To wy macie wojowników? – zdziwił się Marek. – Myślałem, że jako ci, którzy są raczej neutralni, nie walczycie.
Elfka zaśmiała się.
- To, że nie bierzemy udziału w konfliktach nie znaczy, że nie ma wśród nas wojowników. Historia nieraz pokazała, że gdyby nie nasi wojownicy to było by z nami niewesoło. Ale najpierw pokażę ci szkółkę Tahnira.
- T on uczy? Myślałem, że jest medykiem.
- Szkoli następne pokolenie medyków.
Weszli do dość dużej chaty, stojącej na obrzeżu wioski. W środku Marek zobaczył drewniane ławki i siedzące w nich młode elfy wpatrujące się w stojącego przed nimi Tahnira, który objaśniał jakąś ilustrację zawieszoną na stojaku przypominającym malarskie sztalugi.
- Wybacz Tahnirze, że przeszkadzamy, ale poznałam już Marka ze wszystkimi i teraz pokazuję mu jak uczymy nasze dzieci – odezwała się Manali.
Wszystkie dzieci jak na komendę odwróciły głowy z zainteresowaniem wpatrując się w przybysza.
- Ależ nie przeszkadzacie – medyk uśmiechnął się ciepło. – Uczniom przyda się chwila oddechu.. Więc, Marku, jak ci się podoba nasza wioska?
- Wszyscy byli bardzo mili i sympatyczni – wybąkał – ale chyba za dużo tego wszystkiego na raz było. Zupełnie nie pamiętam żadnego z imion.
Tahnir roześmiał się.
- To żaden problem. Nikt tutaj się nie obrazi, jeśli ponownie zapytasz go o imię. A jeśli chodzi o moją szkółkę, to widzisz tutaj te z naszych dzieci, które przejawiają talent i zainteresowanie ziołami i ich leczniczym zastosowaniem.
- Musisz być dumny, ze tylu młodych chce iść w twoje ślady?
- Oczywiście, tym bardziej, ze każdy z nich ma zadatki na dobrego medyka.
W tym momencie wśród uczniów przebiegł szmer zdumienia. Jeden z uczniów podniósł niepewnie rękę.
- Co się stało, Kalinti? – zapytał łagodnie medyk.
- Naprawdę sądzisz, mistrzu, że będziemy dobrymi medykami?
- Zakładając, że będziesz się przykładał do nauki, zamiast spać do późnego południa.
Pozostali uczniowie roześmiali się, na co pytający zaczerwienił się i skulił w ławce.
- Więc, Marku, chcesz coś wiedzieć o moich uczniach, albo o tym czego nauczam?
- Chwilowo chyba nie, może potem jak przyswoje sobie wszystkie informacje na spokojnie.
- W takim razie wybacz, ale chciałbym wrócić do lekcji – Tahnir łagodnie uśmiechnął się.
- Ależ oczywiście, wybacz, już nie przeszkadzamy.
Marek pożegnał się i wyszli.
- Tam uczą się przyszli myśliwi – Manali wskazała głową sąsiednią chatę.
Kiedy weszli do środka, Marek przez sekundę miał wrażenia jakby w ogóle nie wyszli z chaty w któ®ej uczył Tahnir. Ten sam wystrój, tak samo skupione młode elfy w takich samych drewnianych łąwkach, nauczyciel tak samo objaśniający coś znajdujące się na ilustracji na stojaku. I tylko zawartość ilustracji była inna, oraz nauczyciel. Ten, chociaż też miał proste blond włosy sięgające ramion, to jednak był o wiele potężniejszy od medyka, na co miały wpływ mocno rozwinięte mięśnie, schowane pod idealnie dopasowaną koszulą, wpuszczoną w także dopasowane spodnie, podtrzymywane szerokim pasem z klamrą w kształcie liścia. I chociaż Marek nigdy nie lubił tak rozwiniętych mięśni, jednak w tym wypadku stanowiły one miły dla oka obraz.
- Witaj Kahnirze – odezwała się Manali. – Oprowadzam naszego gościa po wiosce.
- Witajcie – Elf uśmiechnął się ciepło. Jego melodyjny głos zupełnie nie pasował do jego postury, jednakże nie stanowiło to dziwnego połączenia. Misiek o wielkim sercu, pomyślał Marek i bezwiednie uśmiechnął się. – Chcecie wziąć udział w lekcji?
- Ależ nie chcemy przeszkadzać – Manali machnęła przecząco ręką. – Może innym razem, jak Marek zaaklimatyzuje się u nas.
- W takim razie wybaczcie. – Kahnir uśmiechnął się i tracąc zupełnie zainteresowanie gośćmi wrócił do nauki.
Manali i Marek wyszli po cichu. Tuż za chatą rozciągał się ogromny ubity plac na którym młode elfy ćwiczyły w małych grupkach, pod czujnym okiem nauczycieli. Jedni ćwiczyli z bronią, inni z drągami. Marek widział elfy obojga płci i w różnym wieku. Podeszli do pierwszej z grupek. Nauczyciel również był dobrze umięśniony, lecz nie tak bardzo jak Kahnir. Kiedy się do niego zbliżyli, przerwał odbywającą się właśnie walkę między uczniami i uśmiechnął się.
- Hej, Manali, co cię sprowadza?
- Oprowadzam naszego gościa po wiosce. Trochę u nas zostanie, więc dobrze by było żeby się ze wszystkim zapoznał. Już mu pokazałam prawie wszystko, został jeszcze tylko plac ćwiczebny.
- Witaj, jestem Seneth – elf z uśmiechem na twarzy wyciągnął rękę do Marka.
- Marek – Odwzajemnił uśmiech i uścisk dłoni.
- Może masz ochotę poćwiczyć razem z nami?
- Ach, nie, nie – Marek cofnął się parę kroków machając przecząco rękami. – W ogóle nie umiem posługiwać się bronią.
- Chętnie cię nauczę.
- Nie wątpię – Marek uśmiechnął się – ale dziękuję. Bronią można się zranić, a ja nie lubię bólu.
Stojący w koło uczniowie parsknęli śmiechem, lecz szybko ucichli zgromieni surowym wzrokiem nauczyciela.
- Jak byś zmienił zdanie, to chętnie cię nauczę.
- Będę pamiętał.
- Wybacz Seneth, ale pójdziemy dalej. Najwyżej później sobie z daleka popatrzymy na wasze treningi – odezwała się Manali.
- Ależ oczywiście, nie będę miał nic przeciwko – Elf uśmiechnął się i wrócił do swoich uczniów.
- Naprawdę nie umiesz walczyć? – zainteresowała się Manali, kiedy już odeszli na bok.
- Naprawdę. – Pokiwał twierdząco głową. – W moim świecie ludzie nie walczą w taki sposób jak u was.
- A jak? – zainteresowała się.
- Może kiedyś ci opowiem... – odparł wymijająco. Nie miał ochoty opowiadać o broni i wojnach. – Teraz chętnie poznałbym całą waszą wioskę.
- Ach tak, wybacz. Chodźmy.
Przez następną chwilę podchodzili do każdej z grupek, gdzie zamieniali kilka słów z nauczycielem, czasami nawet któryś z uczniów odważył się zadać Markowi jakieś pytanie. Na koniec doszli do grupki najmłodszych uczniów. Marek pomyślał, że pewnie dopiero zaczynają naukę walki, gdyż za broń służyły im dość długie i niezbyt grube drągi.
- O, Manali, czyżbyś przyszła popatrzeć na moje wspaniałe ciało? – zapytał ze śmiechem nauczyciel, przerywając naukę.
- Już ci mówiłam, Nereth, że możesz sobie tylko pomarzyć o tym – odparła elfka pokazując język. Nauczyciel roześmiał się.
- Więc co cię do mnie sprowadza?
- Oprowadzam naszego gościa po wiosce.
- Chcesz może spróbować? – zapytał Nereth z uśmiechem po wymianie powitalnych uprzejmości.
- Nie, podziękuję – Marek pokiwał przecząco rękami, jednocześnie uśmiechając się.
- No co ty, jesteś facet czy baba? – zapytał kpiąco Nereth, na co jego uczniowie roześmiali się, jednak nie zostali uciszeni.
- No dobra – westchnął Marek – i tak już się ze mnie śmiejecie.
Podszedł do stojącego w pobliżu stojaka z ćwiczebnymi drągami i wziął jeden z nich. Przez chwilę ważył go w ręce, potem machnął nim kilka razy.
- No dobra – powtórzył i stanął przed nauczycielem – tylko bądź dla mnie łagodny, dobra?
- Nic nie obiecuję – Nereth uśmiechnął się i natarł.
Marek w ogóle nie spodziewał się ataku i już chwilę potem jego drąg leciał w powietrzu wytrącony przez przeciwnika. Przyglądający się uczniowie parsknęli śmiechem.
- A nie mówiłem? – mruknął Marek podnosząc broń, która upadła pod nogami elfki. – Jeszcze nawet dobrze nie zaczęliśmy, a już przegrałem.
- No co ty, tak łatwo się poddajesz? – zapytała ze śmiechem Manali. – Może jednak uda ci się go pokonać?
- Taaa – mruknął Marek.
- To może chociaż spróbuj mi go wytrącić z ręki? – odezwał się wesoło Nereth.
- To też raczej mi się nie uda – mruknął Marek, ale mimo to podszedł do elfa.
- Pozwolę ci uderzyć pierwszy – powiedział Nereth.
Marek bez słowa natarł na przeciwnika, jednak ten uchylił się zwinnie i błyskawicznie znalazł się za plecami Marka, po czym uderzył go drągiem zmuszając do wypuszczenie broni i padnięcia na kolana, co wzbudziło kolejną salwę śmiechu wśród uczniów. W tym momencie jakiś wewnętrzny diabełek szepnął mu : „baba jesteś. Przecież ćwiczyłeś kiedyś kung-fu. Nie mów, że już zapomniałeś” No racja! Kiedyś trenował sztuki walki, ale to było wieki temu, zanim poszedł do roboty. Od tamtej pory zupełnie przestał dbać o kondycję. Nie jest pewien czy da sobie radę. Ale cóż szkodzi spróbować? Wstał z ziemi, otrzepał ubranie i powiedział:
- Teraz twoja kolej.
Nereth bez słowa natarł, jednak tym razem Marek był przygotowany i udało mu się sparować cios. Za nim drugi i jeszcze jeden.
- No proszę, jednak coś potrafisz – stwierdził nauczyciel.
- Coś tam mi się przypomniało – mruknął Marek rozprostowując i zginając palce. Siła uderzeń nie była zbyt wielka, jednakże jego dłonie odwykłe od wysiłku odczuły to dość boleśnie. – Kiedyś ćwiczyłem walkę, ale to było dawno temu i trochę wyszedłem z wprawy.
- W takim razie nie będę się powstrzymywał – Nereth uśmiechnął się i natarł.
Marek ledwo zdążył złapać swój drąg i sparować cios. Tym razem był on o wiele mocniejszy, że aż cofnął się kilka kroków. Wśród patrzących przebiegł szmer podziwu. Marek, chcąc zatrzeć to niekorzystne dla niego wrażenie, szybko natarł starając się uderzyć w nogi przeciwnika. Niestety ten zdołał podskoczyć zanim drąg dosiągł celu. Przekoziołkował w powietrzu, nad głową Marka i wylądowawszy za jego plecami uderzył w kolana. Marek znowu wylądował na ziemi na kolanach. Żeby nie stracić równowagi, podparł się rękami. Kolejny śmiech młodych elfów sprawił, ze zacisnął zęby ze złości. O nie, teraz ten drań uraził jego ego. Musi jakoś wyjść z tego z twarzą. Podniósł się, otrzepał spodnie i wywinąwszy parę młynków drągiem powiedział:
- Dobra, tym razem się nie dam.
Natarł na przeciwnika. Jeszcze parę razy oberwał przy wtórze kpiących śmiechów młodych elfów, aż w końcu jego poobijane ciało przypomniało sobie te wszystkie mordercze ćwiczenia, które kiedyś musiał przechodzić. Dzięki temu był w stanie parować ciosy przeciwnika, uchylać się w odpowiednim czasie i unikać ich kiedy tylko była okazja. Walka trwała już jakąś chwilę, uczniowie zafascynowani patrzyli jak ich mistrz naciera i paruje. W pewnym momencie Markowi udało się uchylić przed ciosem. Kontratakując wyskoczył w powietrze i z góry zaatakował. Jak można było się spodziewać Nereth odparł atak, jednak nei spodziewał się, że przeciwnik zbliży się by natrzeć całym ciałem i podczas gdy on cofał się dla złapania równowagi, marek natarł uderzając elfa jednym końcem drąga w bok. Nereth nie zdążył odparować ciosu, jednakże następny, wycelowany w jego twarz nie dosiągł celu. Unikając go kucnął i włożywszy cała siłę w cios pchnął drągiem w brzuch przeciwnika. Marek padł nieprzytomny. Uczniowie zaczęli wiwatować. Nereth uśmiechał się zadowolony. Po chwili Marek w końcu ocknął się.
- Chyba jednak jestes dla mnie za dobry – mruknął trzymając się za brzuch.
Nereth podszedł do niego i podając rękę pomógł mu wstać.
- Na to wychodzi. Gdybyś chciał, to chętnie się jeszcze kiedyś z tobą spróbuję.
- Pomyślę nad tym.
- Sugeruję iść do Tahnira. Jego lecznicze mikstury szybko zabierają ból.
- Dzięki, ale nie ma takiej potrzeby, zaraz przejdzie.
Pożegnali się. Nereth wrócił do ćwiczenia młodych elfów, a Marek i Manali ruszyli alej.
- Całkiem nieźle ci poszło – stwierdziła elfka z uznaniem.
- Kiedyś uczyłem się walki, ale to było dawno temu i niewiele już z tego pamiętam.
- Jeśli porozmawiasz z Nerethem, to chętnie ci pomoże przypomnieć sobie.
- Może kiedyś. Pomyślę nad tym. Coś jeszcze nam zostało do oglądania?
- Jeszcze tylko nasi łucznicy. Malnih jest naszym najlepszym łucznikiem – powiedziała z dumą Manali. – Tak po prawdzie, to nawet Jedyni Obdarzeni nie mają lepszego łucznika od niego.
Malnih? pomyślał Marek. To chyba właściciel tych nóg, które widział kiedy przyszła do niego ta dziewczynka, którą uratował. No i tego miłego dla ucha głosu. Ciekawe jak on wygląda?
Z niecierpliwością szedł za Manali. Już z daleka widział rosłego elfa z białymi włosami splecionymi w gruby warkocz. Przechadzał się za stojącymi rzędem młodymi chłopcami, którzy mierzyli z łuków do celu i każdemu z nich coś tłumaczył, od czasu do czasu poprawiając ułożenie ciała.
- Hej, Malnih, możemy ci przeszkodzić przez chwilkę? – zakrzyknęła Manali
Kiedy podeszli bliżej, elf w końcu odwrócił się. Marek stanął zdębiały. To był ten mężczyzna, który wtedy na drodze wystrzelił w jego kierunku strzałę!