Dante
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 12:15:29
Z dedykacją dla Kethry...





Z przyjemnością obserwował jak wpadasz w zgrabnie zastawione sidła. On wysłał ją do ciebie. On wiedział. Wiedział czego potrzebujesz i wysłał ją. Właśnie ją. Staliście razem na korytarzu. Ty w swoich wytartych czarnych dżinsach i skórzanej kurtce, jak zawsze z dużym blokiem pod pachą i plecakiem niedbale przerzuconym przez lewe ramię. Ona w długiej czarnej sukni ze stójką i długim płaszczu, z włosami upiętymi w kok, wyglądająca jakby była nie z tej epoki. On wiedział że będziecie trzymać się razem, bo oboje byliście nowi. Nauczycielka zawołała was do klasy, kazała się przedstawić. - Matti Wagner - powiedziała ona cicho, z ledwo słyszalnym obcym akcentem. - Rafael Martinez - powiedziałeś równie cicho wbijając wzrok w czubki butów. Usiedliście razem, w jednej ławce. Nie zamieniliście ze sobą słowa, ani w ten dzień, ani w kolejny. A czas płynął, on cię obserwował. Przez kilka miesięcy siadaliście razem na każdej lekcji. Wasze rozmowy sprowadzały się do urywanych zdań, pytania o godzinę, o linijkę lub gumkę do mazania. A jednak się lubiliście. On wiedział że się lubicie.
- Raffi co robisz w Haloween? - spytał Pete siadając na ławce i próbując zajrzeć do bloku, który trzymałeś na kolanach - Idziemy z chłopakami do pubu... może poszedłbyś z nami?
- Nie dzięki - mruknąłeś, zasłaniając rysunek przed ciekawskim wzrokiem - Może innym razem. Mam inne plany....
- Jesteś pewien? Będzie dużo piwa, dobra muzyka. A potem pójdziemy na cmentarz i powyjemy do księżyca. - kusił z uśmiechem
- Mam inne plany... - powtórzyłeś wbijając ostre spojrzenie zimnych niebieskich oczu w rozmówcę - Może innym razem.
- Dobra, jak chcesz. - Pete wzruszył ramionami - A ty Mat?
Ona zamilkła. Do tej pory siedziała z lekko pochyloną głową, trzymając książkę na kolanach. Czytała. Cicho, ledwie słyszalnie ale na głos. Czytała "Raj Utracony". Zawsze czytała na głos. Lubiłeś słuchać jej głosu. Lubiłeś kiedy to robiła. Na każdej przerwie, kiedy wszyscy hałaśliwie opuszczali salę, ty wyciągałeś blok i węgiel, ona wyciągała książkę. Co najdziwniejsze, czytała je tylko przy tobie. Kiedy kolejnego dnia siadała koło ciebie, zaczynała czytać tam, gdzie skończyła dnia poprzedniego. Z początku cię to dziwiło. Później przestało. Bo tak chciał on. Kazał ci przestać się dziwić. Przestałeś się dziwić. Kazał ci to lubić. Lubiłeś to. W ten sposób - razem - "przeczytaliście" już "Cierpienie" i "Boską komedię" a teraz do końca "Raju..." zostało tylko kilka stron. Zamilkła. Lekko uniosła głowę patrząc na Pete'a znad czarnych oprawek okularów.
- Nie dzięki - powiedziała cicho - Mam inne plany... - wróciła do książki
- Jak sobie chcecie... - Pete zeskoczył z ławki - Będzie fajnie i bez was....
Patrzyliście jak wychodzi z sali, później spojrzeliście na siebie i wróciliście do swoich zajęć. Jeszcze kilka pociągnięć węgla, kilka kosmyków włosów, szybki ruch nakładający cień na twarz anioła. Skończyłeś kolejny rysunek Jeszcze kilka zdań, ostatnie słowa rzucające światło zrozumienia na całość opowieści. Ona skończyła czytać kolejną książkę. Zdjęła okulary, położyła je na kolanach.
- Raffi?
- Tak? - spytałeś patrząc na ukończoną pracę
- Co robisz w Halloween?
- Ja... - przeniosłeś na nią zdziwione spojrzenie - ...co robię?
- Tak. Co TY robisz? - zaakcentowała słowo 'ty'
- Chciałem pójść w jedno miejsce...
- A co to za miejsce, jeśli mogę spytać...?
- To taki stary dom... - odwróciłeś się w jej stronę - ...niedaleko tam skąd jestem. Byłem tam raz, kiedy byłem mały. Ten dom... Mają go rozebrać na wiosnę. Szkoda. Bo jest taki... taki klimatyczny. No wiesz... Stary opuszczony dom.... - zawiesiłeś głos - taki z opowieści o duchach... Nad wejściem jest taki zniszczony witraż... I... zobacz! - podsunąłeś jej swój blok. Z każdego rysunku patrzyły na nią srogie oczy. Oczy anioła. Na każdym rysunku ten sam anioł. Unosił miecz w geście zwycięstwa. Klęczał przed kimś pokornie schylając głowę. Opierał stopę o pierś pokonanego wroga. Pochylał się nad zranionym ptakiem. Dosiadał wspaniałego białego rumaka. Na pracy którą właśnie skończyłeś, ubrany w długą tunikę, otulał skrzydłami drobną postać, patrząc na nią z zimnym uśmiechem.
- Są piękne - powiedziała lekko muskając opuszkami palców włosy anioła - ale nie rozumiem...
- Obiecałem sobie, że zobaczę go jeszcze raz i... I chyba Halloween pasuje... - odebrałeś blok z jej rąk i jeszcze raz płynnym ruchem poprawiłeś linię skrzydła na jednym z rysunków.
- Pasuje... - pokiwała głową uśmiechając się lekko - Czy mogę pójść tam z tobą?
Zgodziłeś się. On kazał ci się zgodzić. Z przyjemnością wsłuchiwał się w waszą rozmowę, bo oto wpadłeś w misternie zastawione sidła. Od kiedy zjawiłeś się w jego domu, prawie dziesięć lat temu, pragnął cię. Obserwował jak dorastasz. Jak cierpisz po stracie matki i brata. Brata, przez którego w deszczowe listopadowe popołudnie ujrzał cię po raz pierwszy. Obserwował. Kiedy nie mogłeś sobie dać rady z nałogiem ojca, gdy po raz kolejny wlokłeś go do domu z knajpy za rogiem, kazał ci rysować. Zsyłał natrętne wizje przedstawiające zawsze tę samą postać. Rysowałeś. Bo on ci kazał. Nie pozwalał ci na rozpacz. Nie pozwalał na łzy. Kazał rysować. To cię uspokajało, pozwalało zapomnieć. A jednocześnie coraz bardziej pchało wprost do niego. Przez długi czas nie mogłeś sobie przypomnieć skąd znasz postać, którą z takim uporem wciąż rysujesz. Manipulował tobą. Chciał żeby cię to męczyło I męczyło cię to. Dopiero teraz. Zupełnie niedawno pozwolił ci przypomnieć sobie popękany witraż w starym domu na wzgórzu. Napełnił twoje myśli tęsknotą. Wzywał. Nie zmuszał cię żebyś znów tam poszedł. O nie. Chciał żebyś zrobił to z własnej woli. I tak się stało. Sam podjąłeś decyzję. Nic o tym nie wiedząc wybrałeś czas, który był ku temu najbardziej odpowiedni. Halloween. Noc duchów. Jedyna noc w roku, kiedy bariera między światem żywych i zmarłych jest przekraczalna. Tak. Obserwował cię przez długie lata. A teraz... teraz wreszcie cię spotka...
Umówiłeś się z nią przy przystanku autobusowym, bo nie wiedziała jak dojść do tego domu. (Nie wiedziała lub pozwolono ci wierzyć że nie wie.) Spotkaliście się o 18.00 było już ciemno. Szedłeś żwirową drogą z rękami wbitymi w kieszenie kurtki, z plecakiem jak zawsze niedbale przewieszonym przez lewe ramię, patrząc uważnie pod nogi. Ona milcząc podążała za tobą. Nie widziałeś uśmiechu na jej bladych ustach. Ramię w ramię stanęliście przed ogromnym drewnianym drzwiami na szczycie wzgórza. Powiewy zimnego wiatru sprawiały, że drżałeś. Tak. - To z zimna, nie ze strachu - wmawiałeś sobie. Spojrzałeś na nią. Stała z rękami opuszczonymi wzdłuż boków. Unosiła twarz wpatrując się we wnękę nad drzwiami, w której znajdował się witraż. Była spokojna, rozluźniona. Po to ją wysłał. Po to żebyś nie stchórzył w ostatnim momencie. Żebyś nie czuł się samotny na tej ostatniej drodze. Wstępu do domu bronił masywny żelazny skobel. Przez lata wystawiony na działanie kaprysów pogody zardzewiał, skruszał. Kiedy odsuwałeś go z głośnym zgrzytem pobrudził ci ręce rdzą - od dawna nikt tu nie był. (Nie był lub pozwolono ci wierzyć, że nie był.) Razem weszliście do środka, zamykając za sobą potwornie skrzypiące drzwi. Ciemność. Ciemność absolutna. Wyciągnąłeś z plecaka latarkę - starego masywnego wondera - ostry snop światła rozdarł ciemność wydobywając z niej kształty i kolory przedmiotów pokrytych kurzem i pajęczynami. Gdzieś z góry dobiegł cię dźwięk skrzypiącego drewna. Kroki.- Nie to tylko wiatr - uspokajałeś sam siebie kierując snop światła do góry. Nikogo tam nie było. (Nie było lub pozwolono ci wierzyć, że nie ma.) Ona stała nieruchomo wpatrując się w ciebie intensywnie, w kącikach jej ust drgał delikatny uśmiech. On również patrzył. Cieszył wzrok twoim widokiem. Nieświadomy czyjejś więcej obecności rozglądałeś się po pomieszczeniu powodując odblaski światła, gdy snop z latarki padał na błyszczące przedmioty, pokryte teraz warstwą czasu. Patrzył. Obserwował. Podziwiał cię. Twoje długie czarne włosy, spływające kaskadą do połowy pleców. Piękną, jeszcze niemal dziecięcą twarz, o ciemnej karnacji. Oczy koloru zimowego morza potrafiące jednocześnie być ciepłe i niepokojąco zimne. Grację ruchów. Szczupłą, drobną sylwetkę. Patrzył. Pragnął. Znajdywał przyjemność w oczekiwaniu na to, aż wreszcie będziesz jego. W końcu odwróciłeś się. Skierowałeś słup światła w stronę witraża, na którym anioł o czarnych skrzydłach, obleczony w powłóczystą ciemną szatę patrzył w dół, tak jakby wprost na ciebie, z rękami zaplecionym na piersiach, z zimnym okrutnym uśmiechem. Ona stała za tobą. W bezruchu. Spoglądała to na ciebie to na anioła. Czekała. A ty wpatrywałeś się w niego. W te zimne stalowo - szare oczy. Oczy które przyciągały. Hipnotyzowały. Niemal usypiały. - Nie - Z potężnym wysiłkiem odwróciłeś głowę od przerażającego nagle witraża. Chłodne, zadziwiająco silne ramiona objęły cię z tyłu zmuszając byś patrzył. - Patrz Raffi. Nie bój się - powiedziała cicho. Nie. Nie chciałeś patrzeć. Nie mogłeś odwrócić wzroku, kiedy postać na witrażu poruszyła się. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna postąpił o krok i bezszelestnie zeskoczył z wnęki lądując z wdziękiem tuż przed tobą. Dom ożył. Tysiące świec w kryształowych kandelabrach poustawianych wszędzie, zabłysło równocześnie zapełniając hol migotliwym ciepłym światłem. Stary wonder wypadł z twojej dłoni na kamienną posadzkę. Chciałeś krzyczeć. Chciałeś uciekać. Nie mogłeś. On ci nie pozwolił.
- Dziękuję Matti, możesz odejść - odezwał się głębokim niskim głosem
- Tak panie... - pochyliła lekko głowę i znikła.
Stałeś przed nim rozdygotany, przerażony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Był bardzo wysoki. Włosy o barwie dojrzałego zboża ściągnął w kucyk. Nie był już aniołem z twoich rysunków. Czarne skrzydła znikły. On był człowiekiem. Wyciągnął dłoń. Lodowatymi opuszkami palców dotknął twojego policzka. Chciałeś się cofnąć. On ci nie pozwolił. Naginał twoją wolę, jakby była źdźbłem trawy. Przyszedłeś tutaj. Teraz należałeś do niego. - Tyle czasu na ciebie czekałem - przygarnął cię do siebie silnym ramieniem. Wbrew sobie wtuliłeś twarz w miękki materiał szaty na jego piersi. Czułeś... Jak to możliwe? Czułeś delikatny zapach róż. Dlaczego róż? Z uśmiechem wziął cię na ręce. Nie. Nie. Nie. - Nie chcę iść z tobą - krzyczałeś rozpaczliwie, lecz z twoich ust nie wydobył się nawet najcichszy jęk. - Nie chcesz? - spytał. - Chcę -. Szerokie schody wiodły w dół. W dół. W dół. Zdawały się nie mieć końca. Jednak miały koniec. Masywne rzeźbione drzwi na końcu schodów. Otwarły się. Świece wydawały się unosić wprost w powietrzu. Pośrodku pomieszczenia kamienny postument. Może ołtarz? Postawił cię na ziemi. Nie mogłeś się ruszyć. - Zbliża się północ - Pod jego dotknięciami twoje ubranie rozpływało się. Po chwili stałeś przed nim kompletnie nagi. Drżałeś. Z zimna i strachu. Poprowadził cię w kierunku postumentu. Pod plecami poczułeś lodowato zimny szorstki kamień. Pochylił się nad tobą wciąż z tym samym zimnym uśmiechem. - Teraz jesteś mój - Poczułeś jego nagle gorące wargi na swoich. Język wdarł się do twoich ust stanowczo, a jednak delikatnie pieszcząc podniebienie i twój język. Pocałunek był długi. Głęboki. Nie chciałeś tego, jednak sprawił ci przyjemność. Przyjemność graniczącą z rozkoszą. Jego usta powędrowały w dół. Delikatnie całował i przygryzał twoje ramiona. Wodził smukłymi palcami po lekko zarysowanych tuż pod skórą mięśniach, napiętych teraz ze strachu. Mogłeś udawać sam przed sobą. Nie przed nim. Ze strachu i oczekiwania. Jego dotyk odzywał się dreszczami w dole twojego brzucha. Bałeś się, jednak chciałeś więcej. Westchnąłeś, gdy jego usta zamknęły się na twoim sutku. Powolne, okrężne ruchy jego języka powodowały w tobie wybuchy gorąca. Jego ręka sunęła powoli po twojej piersi, brzuchu. Powodowała przyjemne mrowienie. Twoje ciało zaczęło reagować. Gdy jego dłoń zamknęła się na tobie krzyknąłeś, wygiąłeś się w łuk, jednak coś krępowało twoje ruchy. Jego rozkaz niczym łańcuch trzymał cię bezwolnego wciąż w tej samej pozycji. Zatrzymał się na dłużej przy twoim pępku. Leciutkie muśnięcia jego warg wyrywały z twoich ust wciąż nowe westchnienia. Całował napięte mięśnie brzucha. Wodził językiem po podbrzuszu. W końcu wziął cię w usta. Płomienie zatańczyły ci przed oczami. Słyszałeś jak przez sen swoje własne krzyki, szum krwi i walenie serca. Plecy bolały cię od ekstremalnego napięcia. Czułeś jak zbliża się spełnienie. Jednak on nie pozwolił ci dojść. Zostawił cię rozpalonego do granic wytrzymałości. Stanął obok niespiesznie ściągając z siebie ubranie. Jego skóra była blada, lśniąca, mocno opinała węzły potężnych mięśni na ramionach, torsie i brzuchu. Pochylił się nad tobą i po raz kolejny wciągnął cię w gorący namiętny pocałunek. Twoje ciało domagało się pieszczot. Czułeś ogromne podniecenie, graniczące już niemal z szaleństwem. Stanowczym ruchem wsunął ci dwa palce do ust. Posłusznie zwilżyłeś je językiem wiedząc co stanie się teraz. Gdy wsunął je w ciebie szarpnąłeś z bólu. Pot spływał ci po twarzy, wilgotne kosmyki przykleiły ci się do czoła i nieprzyjemnie wpadały do oczu. Bolało cię tak jak nigdy dotąd. Dlaczego nie chciałeś żeby przestał? Ruszał ręką powoli, przyglądając się z uśmiechem, jak zaciskasz oczy, zagryzasz zęby. Chciałeś więcej, bo on ci kazał. Tak. Tyle czasu na to czekał, a północ była już blisko. Gdy bez ostrzeżenia cofnął rękę krzyknąłeś z bólu. Pogłaskał cię po brzuchu patrząc jak z trudem łapiesz oddech, jak po policzkach spływają ci łzy. Tak. Jeszcze tylko chwila. Przygniótł cię do zimnego kamienia jednocześnie rozsuwając ci nogi. Zakołysał biodrami poprawiając ułożenie. Wsunął ci ręce pod plecy unosząc je odrobinę i wszedł w ciebie jednym ostrym pchnięciem. Twój krzyk odbił się echem po pomieszczeniu, powodując poruszenie w zacienionych kątach i umilkł stłumiony przez jego usta. Ruszał się w tobie powoli rozkoszując się ciepłem i ciasnotą twojego wnętrza. Łkałeś, spazmatycznie próbując złapać oddech jednak nie mogłeś. - Uspokój się - jego rozkaz po raz kolejny złamał twoją wolę. Rozluźniłeś się, niemal bezwładnie opadłeś na zimny kamień. Ból zniknął. Zamiast niego pojawiło się z początku nieśmiałe, lecz coraz silniejsze uczucie przyjemności. Przyjemne ciepło promieniowało z krocza w kierunku pleców, wylało się ognistym rumieńcem na twoich policzkach. Ty również zacząłeś się ruszać. Nieśmiało wychodziłeś biodrami ku jego biodrom przy każdym ruchu, a on brał cię coraz mocniej, coraz szybciej. Przed oczami tańczyły ci błyski. Twój oddech był szybki, urywany. Z gardła wyrywały ci się niekontrolowane jęki i krzyki. Nagle świat eksplodował. Zalała cię fala rozkoszy potężna jak nigdy dotąd. Było ci potwornie gorąco. Krzyczałeś. Głośnym jednostajnym krzykiem. Z ogromnej oddali usłyszałeś zegar wybijający północ. On szarpnął biodrami jeszcze raz i poczułeś jak w środku wybucha jego gorąca rozkosz. W tym samym momencie wbił zęby w odsłoniętą szyję tuż nad twoim obojczykiem. Przyjemność, która już zdawała się opuszczać twoje ciało wróciła ze zdwojoną mocą. Wbiłeś palce uwolnionych nagle spod jego rozkazu rąk w obejmujące cię ramię. Czułeś jak twoje podbrzusze ogarnia potężna fala gorąca. Szczytowałeś raz za razem, tak długo, aż straciłeś przytomność z upływu krwi. Odsunął się od ciebie po chwili, oblizując zbroczone krwią usta. Czekał na to tyle lat. A teraz... teraz wreszcie to osiągnął. Byłeś jego. Cały jego. Posiadł twoje ciało. A teraz posiądzie także i duszę. Rozdarł swój nadgarstek ostrymi jak brzytwy kłami i przysunął do twoich ust. Pozwolił by krew sączyła się wprost do twojego gardła. Powoli otworzyłeś zamglone oczy. - Pij Rafaelu - jego rozkaz był twardszy niż stal. Posłusznie piłeś. Łyk po łyku słodki gorący płyn. - Wystarczy - odjął rękę od twych ust mimo, że twoje pragnienie wciąż rosło. - Teraz śpij - kolejny rozkaz przeciął twą wolę gładko niczym nóż. Zamknąłeś oczy, by spaść w otchłań.
- Matti - powiedział cicho okrywając się na powrót
- Tak panie? - wyłoniła się z jednego z zacienionych kątów
- Zabierz go stąd.
- Tak panie - skinęła głową. Podeszła do postumentu i podniosła cię bez najmniejszego trudu
- Matti...
- Tak panie? - odwróciła się do niego stojąc w drzwiach
- Pozwalam ci odejść.... Jesteś wolna....
- Dzięki panie - skinęła głową i wyszła z pomieszczenia

Nie obudziłeś się więcej. Bo ty byłeś niewinny, a on zabrał twoją niewinność. Obudziłem się ja. Na wieki z nim związany przez rytuał krwi. Jest moim panem. Moja wola wciąż przegrywa z jego rozkazami. Jest moim kochankiem. Moje ciało słucha jego, nie mnie. Jest moim bogiem. On wie, że za nim poszedłbym wprost do piekła....
- Rafaelu? - usłyszałem tuż nad sobą
- Tak panie?
- Prosiłem tyle razy abyś mówił do mnie po imieniu...
- Wybacz... Dante....
- Mam ochotę na przechadzkę Rafaelu... Chodź ze mną.
- Tak panie.
- Rafaelu!
- Wybacz... Dante.... Chodźmy.