Gejszanta
Dodane przez Aquarius dnia Maja 26 2012 01:25:42
Lubię szanty. Niektórzy pewnie nawet nie wiedzą, że istnieje taki rodzaj muzyki. Ja też kiedyś nie wiedziałem, a jak się dowiedziałem, to wsadziłem je do jednego kotła z muzyką klasyczną i disco polo, których nie trawię. Tak było dopóki przez przypadek nie usłyszałem kilku i ze zdziwieniem stwierdziłem, że idealnie opisują moje życie. Nie wierzycie? No to przekonajcie się sami.

My jesteśmy marynarze

Właściwie powinienem napisać: „my jesteśmy zboki, pedzie”. Jeszcze: pederasta, drutociąg, liżydup, sodomita i wiele innych. Ciągle to słyszałem, jedne bardziej obraźliwe, inne mniej. Dalej słyszę, ale już się tym tak bardzo nie przejmuję jak na początku. Nie ma sensu, bo to tylko nakręca tych cholernych homofobów. Więc jak coś takiego usłyszę, to po prostu odwracam się i odchodzę. Uwierzcie mi, to najlepszy sposób na zrobienie głupka z takiego krzykacza. Chociaż bardzo często znajdują się odważni, którzy próbują mnie sprowokować słowami: ”tchórz”, „cykor” itp. Wtedy wszystko zależy od humoru w jakim jestem. Czasami tylko zaciskam pięści i liczę do dziesięciu, żeby się uspokoić, a czasami walę po pysku. Chociaż staram się walić jak najmniej. Raz, że muszę się powstrzymywać, żeby nie uszkodzić gościa za bardzo z racji tego, że trenuję boks, a dwa, że jak mnie znowu capną za wszczynanie bójek, to mogę trochę posiedzieć, a to mi się nie uśmiecha. Bo musicie wiedzieć, że na początku waliłem wszystkich jak popadnie, nie patrzyłem czy to facet, czy kobieta. Tak mnie wszyscy wkurwiali. Tylko jeden raz nie walnąłem, ale to tylko dlatego, że mnie gościu tak rozśmieszył, że nie miałem nawet siły porządnie ręki rozbujać. Któregoś razu, już po tym jak się oswoiłem z faktem, że jestem gejem, wyszliśmy z paroma kumplami, też gejami, na browarka. Nie afiszowaliśmy się specjalnie ze swoją odmiennością seksualną, ot siedzieliśmy sobie grzecznie w kawiarnianym ogródku i sącząc piwko gadaliśmy na różne tematy. Ale jak ktoś się dobrze przyjrzał to mógł nas szybko rozszyfrować. Jak? A w taki sam sposób jak można rozszyfrować parę heteroseksualną: drobne gesty, pocałunki, patrzenie w oczy, itp. Tego nie da się uniknąć kiedy jest się w związku, nie ważne jakim. Takie rzeczy czasami robi się odruchowo. Tak samo było z chłopakami. No i w związku z tym przyczepił się do nas jeden stary dziad. Siedział przy sąsiednim stoliku i siorbał kawę czytając przy tym gazetę. Kiedy zorientował się kim jesteśmy poszedł do obsługi kawiarni i zażądał wyrzucenia nas, bo siejemy zgorszenie, na co kierownik odparł uprzejmym, choć stanowczym głosem, że on nie widzi powodu dla którego miałby nas wyrzucać. Płacimy uczciwie i siedzimy spokojnie, nie wywołujemy żadnych burd, itd. Fakt, kasy tam wtedy zostawiliśmy całkiem sporo, a jedynym naszym przewinieniem były momentami głośniejsze śmiechy, ale tak samo zachowywały się gówniary z pobliskiej podstawówki, które siedziały nad lodami. No i w końcu skończyło się na tym, że siedzieliśmy dalej. Widząc, że nic nie zdziała, staruszek zaczął się pieklić, że lokal schodzi na psy, że za komuny tak nie było, że powinno się wszystkich pedałów powywieszać i że jego noga nigdy więcej tu nie postanie. No cóż, widziałem, ze kierownik kawiarni nie przejął się tym za specjalnie. Staruch mamrocząc cały czas pod nosem odszedł, a kiedy przechodził obok nas to splunął i stwierdził, że jesteśmy popieprzeni safiści*. Słysząc to roześmiałem się pełną gębą. Kumple patrzyli na mnie zdziwieni, a staruch myślał, że zwariowałem. A ja się po prostu śmiałem z tej jego pożałowania godnej inteligencji. Chyba chciał pokazać swoją wyższość nad nami i rzucił słowo dawno już nie używane w języku potocznym. Tylko biedakowi pomyliły się pojęcia. Safonizm to stosunki lesbijskie, a stosunki gejowskie określa się pojęciem uranizm. Jest różnica, nie? Głosem wręcz ociekającym słodyczą wyjaśniłem staremu capowi ten fakt. Widziałem, że przez to stał się jeszcze bardziej wściekły i że bardzo chciał coś powiedzieć, ale pewnie bał się, że znowu się zbłaźni, więc tylko splunął jeszcze raz i odszedł. I to był ten jedyny raz gdy nie sprałem gościa po pysku. Wcześniej prałem jak wlezie, mężczyzn i kobiety, chociaż te ostatnie czasami wystarczyło parę razy szturchnąć i już zwiewały. Na szczęście nigdy nie musiałem podnosić ręki na żadnego staruszka czy staruszkę, chociaż to oni najwięcej krzyczeli. Na szczęście wystarczyło, ze na nich groźnie spojrzałem i napiąłem odpowiednio bicepsy i już miałem spokój.
Pamiętam dokładnie pierwszy raz kiedy kogoś za to sprałem. Byłem wtedy w wyjątkowo paskudnym humorze. Właśnie byłem po rozwodzie. Było to typowo studenckie małżeństwo. Poznaliśmy się na studiach i jeszcze na pierwszym roku wzięliśmy ślub. Do uczelni należały trzy akademiki, dwa normalne i jeden małżeński. Dziwnym trafem małżeński był wiecznie oblegany, chociaż co się kogo spytałem, to ciągle słyszałem, że jest wolny. Nie ważne. W każdym razie udało nam się zdobyć pokój w „małżeńskim akademiku”. Życie nam upływało od zajęć do zajęć przeplatanych imprezami. Ona miała swoją ekonomię, ja swoją informatykę i jakoś to leciało. Wydawało mi się wtedy, że jest to w miarę trwały związek. Niestety szara rzeczywistość życia na własny rachunek, po skoczeniu studiów, szybko zweryfikowała moje poglądy. Przez jakiś czas było świetnie, a potem zaczęło się psuć. Najpierw powoli i niedostrzegalnie, a potem już na całego. Koniec końców wzięliśmy rozwód. Dzieci nie mieliśmy, majątku wspólnego tyle co kot napłakał, więc nie było żadnych problemów z rozwodem. Po całej sprawie została tylko ta cholerna pustka w sercu i wściekłość, że nie zauważyłem nic wcześniej, bo wtedy może jeszcze mógłbym coś uratować, a tak… Byłem cholernie wściekły, że nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Postanowiłem się odstresować i wszedłem do pierwszego z brzegu lokalu. Na szczęście oprócz stolików były miejsca przy barze. Zająłem jedno z takich miejsc i zamówiłem alkohol. Siedziałem, sączyłem i wgapiałem się w wiszące na ścianie przede mną lustro, w którym bardzo dobrze widziałem cały lokal. Większość stolików była zajęta. Między stolikami kręcili się ubrani na czarno kelnerzy, ludzie gadali, a gdzieś z sufitu sączyła się cicha nastrojowa muzyka. Słowem idylla. Mdliło mnie od tego, ale nie chcąc myśleć o dopiero co zalegalizowanym rozwodzie, wgapiałem się po kolei w każdego gościa. Różne myśli mi wtedy do głowy przychodziły, dokładnie ich nie pamiętam. Pamiętam tylko to wszystko co związane było z tą parą pedałków. Tak ich wtedy w myślach nazywałem. Chociaż jak się na nich patrzyło to wcale nie było widać, że to są geje. Wyglądali jak biznesmeni, którzy wyskoczyli z roboty na obiad. Obaj w garniturach i pod krawatem. Dopiero później się dowiedziałem, że są homo. Jak? W pewnym momencie natura wezwała i musiałem pójść do toalety. Droga do niej wiodła obok drzwi prowadzących do kuchni. Kiedy wracałem usłyszałem jak rozmawia ze sobą dwóch pracowników:
- Ty uważaj, tych dwóch przy trójce to pedały.
- Poważnie?
- No. Więc uważaj jak chodzisz, żeby przypadkiem któryś ci się do dupy nie dobrał.
- Dobrze, że mi powiedziałeś. Nie cierpię pedałów. Najchętniej to bym ich wszystkich powystrzelał.
-Niestety nie możesz. Nie można ich nawet wyrzucić z lokalu, bo zaraz podniosą wrzawę i oskarżą nas o dyskryminację.
- Fakt, nie możemy, ale za to możemy im napluć do żarcia.
- Masz rację, dawaj.
W obu głosach najpierw słychać było oburzenie, potem radochę a na koniec odgłosy spluwania. Kiedy przechodziłem przez salę (kibel był w drugim końcu niż bufet) miałem okazje uważnie sobie popatrzeć na tych, o których mówili kelnerzy. Dopiero teraz zauważyłem jak na siebie patrzą, jak trzymają się za ręce. Szczerze mówiąc zainteresowali mnie. Jeszcze nigdy nie widziałem z tak bliska geja. Siedziałem więc przy barze i obserwowałem ich w lustrze. Specjalnie się nie wyróżniali. W pewnym momencie jeden z nich wstał od stolika i wyszedł do kibla. Kiedy wracał potknął się i poleciał w stronę jednej laski. Kulturalnie przeprosił i ruszył dalej. Niestety to nie wystarczyło. Tak przynajmniej pomyślał facet siedzący razem z tą babką. Wstał i ruszył z łapami do pedałka. W pierwszej chwili jak na niego spojrzałem, to przyszło mi do głowy, że właśnie widzę goryla, który uciekł z zoo i próbuje udawać człowieka. Próbowałem spojrzeć na niego inaczej, przymykałem jedno oko, przekrzywiałem głowę, patrzyłem przez szklaneczkę z drinkiem, ale za każdym razem wychodziło mi to samo: goryl w garniturze. Okazało się, że nie tylko z wyglądu przypomina goryla. Manierami też. Od razu zaczął szarpać biednego pedałka i wrzeszczeć na cały lokal coś o tym, że obmacuje jego dziewczynę. Pedałek zaczął się tłumaczyć, że to było niechcący, że potknął się i odruchowo złapał za pierwszą z brzegu rzecz, a że to był cycek dziewczyny goryla, to już inna sprawa. Więc pedałek się tłumaczył, jego kochaś próbował przyjść mu z pomocą, ale nic z tego nie wychodziło, obaj byli zbyt słabi dla tego goryla. Inwektywy goryla stawały się coraz groźniejsze i bardziej obraźliwe. W pewnym momencie zaczął wrzeszczeć coś o tym, że tamci dwaj są gejami. Teraz inwektywy dotyczyły tylko tego tematu. Wtedy się wkurzyłem. Sam nie wiem dlaczego. Może to ten alkohol w mózgu sprawiał, że nie myślałem racjonalnie, a może to ta gęba goryla… Nie wiem. Po prostu podszedłem, uwolniłem zmaltretowanego z lekka pedałka z rąk goryla i walnąłem prawym sierpowym. Goryl był tak zaskoczony, że nawet się nie bronił. Poleciał na sąsiedni stolik i przy akompaniamencie wrzasków przerażonych klientów wylądował wraz z tym stolikiem na ziemi. Jednak szybko się otrząsnął i ruszył do mnie z pięściami. No i znowu wylądował na ziemi. Tym razem po drodze nie było żadnego stolika. Nie czekając aż się podniesie podszedłem do niego i klęknąwszy nad nim zacząłem mu obrabiać gębę. Widząc to jego „dziewczyna” zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć. W pewnym momencie, oczywiście nie przestając wrzeszczeć, rzuciła mi się na plecy i zaczęła bić. Od tego jej bicia to aż zachciało mi się śmiać, chociaż szybko mnie zirytowała, więc strząsnąłem ją, podszedłem do niej i walnąłem dłonią na odlew, że aż usiadła na ziemi. W końcu ucichł ten jej piskliwy głosik. Podszedłem z powrotem do goryla, ale okazało się iż leży nieprzytomny. Stwierdziłem, że chyba ma już dosyć i wróciłem na moje miejsce przy barze. Zamówiłem koniak. Barman z przerażeniem w oczach podał mi kieliszek i szybko uciekł na drugi koniec baru udając, że jest zajęty czyszczeniem szklanek. Ale co chwila zerkał na mnie jakby bał się, że jemu też przywalę. Niestety postanowiłem go rozczarować. Nic do niego nie miałem, więc siedziałem spokojnie czekając na psy. Bo, że ktoś po nich zadzwonił było pewne jak w banku. Jak się okazało nie musiałem długo czekać. Pojawili się kiedy sączyłem drugi kieliszek koniaku. Na początku byli, jak to zwykle psy, niemili, ale widząc, że nie stawiam oporu, złagodnieli trochę. Co nie znaczy, że traktowali mnie grzecznie, co to to nie. Przecież nie mogli sobie pozwolić na to żeby zepsuć sobie opinię na którą pracowały całe pokolenia psów. Więc cały czas poszturchiwali mnie i warczeli jak coś im się nie podobało. Ale zwisało mi to. Byłem już na takim etapie upojenia alkoholowego, że marzyłem tylko o tym żeby położyć się spać. Cała złość zdążyła już ze mnie wyparować. Kiedy mnie wyprowadzali zdążyłem zauważyć, że pedałki gdzieś się zmyły. Cholerni niewdzięcznicy. To ja ich bronię, chociaż wcale nie muszę, a oni, zamiast okazać odrobinę wdzięczności, spieprzają. Co było dalej nie pamiętam zbyt dokładnie. Na pewno policjanci kazali mi dmuchać w balonik, na pewno zamknęli mnie żebym wytrzeźwiał, ale czy jeszcze coś więcej było to nie pamiętam. Następnego dnia mnie wypuścili. Oczywiście musiałem przechodzić cała tą procedurę zatrzymania, przesłuchiwania i okazania świadkom. No i zabroniono mi się oddalać z miasta i czekać na wezwanie na rozprawę. Trochę to trwało, więc do domu wróciłem dopiero pod wieczór. Przez kilka kolejnych dni zupełnie o wszystkim zapomniałem, ale niestety Temida nie zapomniała o mnie. Któregoś razu zapukało do mnie dwóch smutnych panów i grzecznie zaprosiło na małą wycieczkę. Chcąc mieć pewność, że im nigdzie nie ucieknę szli po moich obu stronach z rękami w newralgicznych miejscach. Tylko bez żadnych zboczonych skojarzeń proszę, dobrze? Po prostu trzymali ręce blisko pistoletów. Na szczęście nie musieli ich używać. Kajdanek też. Pojechaliśmy od razu do sądu. Po drodze uświadomiono mnie, że dostałem adwokata z urzędu. Kiedy już weszliśmy do budynku sądu okazało sie, że moim adwokatem jest jeden z tych pedałków, których wtedy broniłem. Ucieszyłem się. Pomyślałem wtedy, ze może w ten sposób chce mi okazać swoja wdzięczność. Wszystko co później mówił zdawało się potwierdzać moją hipotezę. Koniec końców dostałem rok w zawieszeniu na dwa lata. Nie było tak źle. Jak już było po wszystkim, do mojego adwokata dołączył jego chłopak i podziękował mi za to wtedy w kawiarni. A potem zaprosili mnie do baru, tym razem gejowskiego. I tak zaczęło się moje drugie życie, życie geja. Chociaż wtedy nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy.

Mamy głowy pełne marzeń

Miałem marzenia. Jak każdy. Jakie? A najróżniejsze. Wszystko zależało od tego ile akurat miałem lat. Nie pamiętam ich wszystkich dokładnie. Nie byłbym w stanie zapamiętać wszystkich. Jako dzieciak miałem tyle marzeń, że praktycznie codziennie nowe. Jak to u dzieciaka. Z wiekiem było ich coraz mniej i były bardziej konkretne, chociaż jak patrzę przez pryzmat czasu, to czasami wydają mi się strasznie dziecinne i trywialne. Teraz mam tylko jedno marzenie: znaleźć miłość. Pewnie myślicie, że to jest bardzo proste. Otóż nie. Przynajmniej nie dla mnie. Spotykałem się z różnymi laskami, potem ożeniłem się. Za każdym razem myślałem, że to wszystko z miłości. No, ale rozwód pokazał jak bardzo się myliłem. Dlatego też moim marzeniem było znaleźć prawdziwą miłość, tą jedną jedyną, która zostanie przy mnie już na zawsze. Niektórzy pomyślą, że to śmieszne i dziecinne marzenie, ale mnie naprawdę nic innego nie potrzeba. Mieszkanie mam, robotę też całkiem niezłą, więc i kasy mam wystarczająco, żeby spełniać swoje przyziemne zachcianki. I tylko tej cholernej miłości mi brak. Po rozwodzie z Anką została mi w sercu jakaś dziwna pustka. Próbowałem ją jakoś zapełnić spotykając się z najróżniejszymi dziewczynami, ale z żadną się nie udało. Więc marzę i nie tracę nadziei, że kiedyś to moje marzenie się spełni.

I płyniemy tam, gdzie wieje wiatr
Ponad nami niebo sine
Pod stopami dechy zgniłe
A przed nami kolorowy świat


Kiedy byłem na studiach lubiłem imprezować. Bo tak właściwie co innego miałem do roboty? Nauka nie sprawiała mi trudności, więc miałem sporo wolnego czasu. Chodziłem więc od imprezy do imprezy. Przyznaję, nieźle się wtedy bawiłem. Miałem wtedy wrażenie, że cały świat leży u moich stóp. Rozwód trochę mnie przystopował, a życie na własny rachunek pozbawiło mnie całej ochoty na zabawę. To nie to, że musiałem harować jak wół, żeby mieć za co żyć. Zarabiałem dość dobrze od samego początku. Po prostu jakoś tak się potoczyło, że człowiek nie miał już czasu na te szalone całonocne imprezy, no i przede wszystkim nie bardzo już wypadało. A poza tym zmieniło się towarzystwo. Na bardziej sztywne.

Miała bursztynowe oczy
Rudowłosy splot warkoczy


Doskonale pamiętam mojego pierwszego faceta. Nie wiem jak to się stało, ale zauroczył mnie. Na początku dosyć długo się wahałem nad przejściem na drugą stronę bariery. Chodziłem do gejowskich barów, przyjmowałem stawiane drinki, nawet ocierałem się o innych w tańcu na parkiecie, ale jakoś nie mogłem się zdobyć na ten kolejny krok. Aż poznałem jego. To było na jakiejś imprezie. Nie, nie była gejowska, ot zwykła impreza w gronie znajomych. Było tam trochę niezłego towaru obojga płci, ale co dziwne mnie w oko wpadł on. On jeszcze student, ja już nie. Ale nie przeszkadzało mi to. Różnica wieku nie była aż tak wielka. Miał na imię Marek, sto osiemdziesiąt wzrostu, długie rude włosy i piwne oczy. I zajebisty uśmiech. Nie wiem co mnie w nim bardziej urzekło, ten jego uśmiech czy też oczy. Niby w dowodzie miał wpisane „piwne”, ale im dłużej się w nie patrzyło, tym bardziej się miało wrażenie, ze są niczym dwa bursztyny. W połączeniu z tym ogniem na głowie… Nic dziwnego, że zgłupiałem na jego punkcie.

I mówiła: płyńmy razem w świat
A ja, szczeniak, tym ujęty
Trochę głupi, trochę spięty
Pomyślałem: serce tak mi graj


On też musiał zwrócić na mnie uwagę. Do tej pory zastanawiam się dlaczego. On piękny, na zainteresowanie obojga płci nie mógł narzekać, ja przeciętniak, chociaż nie tak brzydki. W każdym razie po imprezie zaproponował mi chodzenie. Bez skrępowania, walnął to prosto z mostu. Zastanawiałem się skąd on wiedział, że ja właśnie… Czy wszyscy geje mają jakiś specjalny radar, który pozwala im wyczuć siebie nawzajem, nawet jak się pierwszy raz widzą? Nie mogę tego rozgryźć do dnia dzisiejszego. Trochę się wtedy zastanawiałem, ale niezbyt długo, moją uwagę rozpraszały ten ogień w oczach i we wlosach. No i uśmiech. Po kilku dniach wahania zgodziłem się. Czułem się wtedy jak prawiczek na pierwszej randce. Chociaż technicznie rzecz biorąc, w „tej” kwestii to ja byłem prawiczkiem.

Rum piliśmy prosto z dzbana
Ja i moja ukochana
A do tańca skrzypce grały nam


Okazało się, że Marek lubił imprezować. Ja nie wiem jakim cudem utrzymywał się na studiach, skoro bywał chyba na wszystkich możliwych imprezach. Ale nie przeszkadzało mi to. Wtedy wszystko co był z nim związane wydawało się super i wspaniałe. No cóż, tak to zwykle bywa jak się rąbnie amorkowi jego różowe okularki. A że też lubiłem imprezować, więc bawiłem się razem z nim. Świat wydawał się wspaniały, a w głowie cały czas grała mi muzyka. Byłem naprawdę szczęśliwy, nawet myślałem, ze to ta moja wytęskniona miłość.

Pewnie już się domyślacie
Pewnie też to dobrze znacie
Doskonale wiecie jak i co
Gdzieś ją wcięło dnia trzeciego
Czternastego czy ósmego
A ja łysym łbem waliłem w dno


Niestety przyszło otrzeźwienie, a moją wielką miłość diabli wzięli. Akurat zbliżała się sesja, więc porzuciłem imprezowanie i wziąłem się ostro do nauki. Co jak co, ale zaliczenie roku było dla mnie najważniejsze. Kiedy w końcu te najważniejsze egzaminy miałem już za sobą i zostały pomniejsze, mogłem się trochę rozluźnić. A najlepiej zrobić to w jakimś klubie, na parkiecie i przy dobrym drinku. Niestety nie mogłem złapać Marka na komórkę, więc postanowiłem pójść sam. Bawiłem się nieźle. Wraz z upływającym czasem i wypitym alkoholem, coraz mniej pamiętałem o moim rozczarowaniu, że nie mogłem się skontaktować z Markiem. W pewnym momencie musiałem pójść do kibla. I tam go zobaczyłem. Nawet nie wysilili się żeby wejść do którejś z kabin. Opierał się o umywalkę, a jakiś obcy fagas, rżnął go ostro. Nie mogłem w to uwierzyć. Mógłbym to jeszcze zrozumieć, pomyśleć, ze za dużo wypił i nie miał siły bronić się przed gwałtem, gdyby nie to, że on przez cały czas jęczał w rozkoszy i powtarzał w kółko:
- O tak, jeszcze. Mocniej! Szybciej!
To chyba nie pozostawia złudzeń, nie uważacie? Wkurwiłem się nieźle. Walnąłem fagasa parę razy, tak, że zapaskudził posoką niezły kawałek podłogi i ścianę. Próbowałem też walnąć Marka, ale nie mogłem. Podnosiłem rękę parę razy, ale za każdym razem nie mogłem zrobić nic więcej, jakbym skamieniał zupełnie. Mimo wszystko jednak go kochałem. W końcu nie walnąłem go. Po prostu zostawiłem go w tej łazience. Po tym wszystkim wykasowałem z komórki jego numer i zmieniłem zamki w drzwiach. Nie chciałem go widzieć, nawet po to żeby odebrać zapasowy klucz. Okazało się iż to były zupełnie zbędne działania. Ani razu się do mnie nie odezwał, nie przyszedł, nie próbował się tłumaczyć. Kolejny „rozwód” zaliczony.


My jesteśmy marynarze
Raz pod barem, raz przy barze
Słonej wody łez czujemy smak
Różnie w życiu nam się wiedzie
Raz na końcu - raz na przedzie
Z wiatrem, ale bywa, że pod wiatr


Myślałem, że skoro jestem facet, to powinienem być twardy. Nie byłem. Kiedy tej pamiętnej nocy dotarłem do domu, rozryczałem się jak bóbr. Złość zdążyła wyparować, został tylko żal. I ogromny ból ściskający pierś. Wiedziałem, ze tak to w życiu bywa, że raz się jest zwycięzcą, a innym razem przegranym, mimo to jednak nie potrafiłem się wziąć w garść. Nie ma to jak rozmiękły twardziel.

Rum pijemy prosto z dzbana
Raz wieczorem - raz od rana
Byle tylko skrzypce grały nam!


Jak każdy facet, a przynajmniej większość, postanowiłem topić smutki w alkoholu i zabawie. Upijałem się żeby nie myśleć i nie czuć. Bo gdy myślałem, to, gdzie się nie obróciłem i nie spojrzałem, widziałem tę jego ognistą czuprynę i zabójczy uśmiech. A kiedy czułem, to wracał do mnie niczym bumerang ten okropny, rozdzierający serce i spalający duszę na popiół, ból. Nie chciałem tego, więc piłem. Z imprezy na imprezę, praktycznie nie trzeźwiałem. No i jak można było przewidzieć, zacząłem się staczać.

Szybko rum wypiłem z dzbana
Umorzyłem cały dramat
No, bo skrzypce znów zagrały mi


Nie wiem jak długo by to trwało, pewnie kompletnie bym się stoczył. Jak raz wpadniesz w ten rytm, nie jest łatwo z niego wyjść. I w pewnym momencie nie jest istotne dlaczego tu się znalazłeś, tylko to żeby się znieczulić, zapomnieć, dobrze bawić, i tak dalej. Mnie na szczęście się udało. A to dzięki NIEMU. Poznałem GO w jednym z klubów. Nawet nie pamiętam nazwy, a jedynie to, że miałem tedy cholernego kaca i potrzebowałem się go szybko pozbyć poszedłem tam, gdzie było najgłośniej. Nie pamiętam jak długo tam się bawiłem, ale to, że wyszedłem z klubu wyleczony z Marka i zakochany w NIM. Zupełnie jak jakaś małolata. Kiedy GO zobaczyłem, Marek nagle stal się blady niczym widmo zeszłorocznej zimy. Nawet ogień który w sobie miał był niczym ledwo tląca się iskierka w porównaniu do ognia jaki miał w sobie ON. Nawet seks wydawał się przeciętny. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, a świat wokół zaczął wirować jak szalony. A przecież nie byłem pijany. Byłem znowu zakochany.

Była piękna, dzika i szalona
Nikt nie umiał tańczyć tak jak ona


Miałem wtedy kaca, byle co mnie drażniło jak cholera, w klubie było ciemno, nie licząc dyskotekowej kuli i światełek latających we wszystkie strony. Mimo to dostrzegłem go bez problemu. Miałem wrażenie jakbyśmy byli tylko on i ja, a wokół nas pustka, zero ludzi. Jeśli chodzi o wygląd, to nie było w nim nic specjalnego, chociaż w tym dyskotekowym świetle wyglądał niczym jakiś bożek. Czarne krótkie włosy, czarne oczy i zwykłe ciuchy. Jednak wszystkich do siebie przyciągał. Jak Marek miał ogień we włosach i w oczach, tak on miał go w całym sobie. Nie, to on był tym ogniem. Swym samotnym tańcem, każdym ruchem ciała, każdym, nawet najmniejszym skinieniem ręki, rozpalał zmysły do czerwoności. I nie przeszkadzał mi nawet pot na jego twarzy, wręcz dodawał mu uroku.

Cały świat dokoła kręcił się
W rytmie muzyki oddawał jej cześć


Kiedy się na niego patrzyło, miało się wrażenie, jakby był jakimś bożkiem, stworzonym do tego, by go czcić i wielbić, a muzyka tylko podsycała to wrażenie. Wynosiła go ponad wszystko, a wszystko w koło stawało się przy nim nagle jakieś takie marne, nie warte nawet jego uwagi.

Wszystkich odpychała
Sama jedna tańczyć chciała
Jakby innych nie widziała
Wszyscy patrzyli jak tańczyła sama


Widać było, że nie tylko ja tak uważam. Co rusz ktoś do niego podchodził próbując razem z nim tańczyć. Jedni byli mniej nachalni i wystarczało im tylko podrygiwanie obok niego, inni bardzo natrętni. Ci próbowali go obejmować, przyciskać do siebie, a nawet całować. Ale on się nie dawał. Zwinny niczym bożek tańca, sprytnie uciekał im wszystkim, zręcznie omijając ich ręce i spocone ciała. A jego ogień wrzał.

Nie chciała kapitana ni bosmana
I tylko ja zatańczyć mogłem z nią


Odpychał wszystkich, uciekał im sprytnie, tak, że nikt nie mógł się na niego złościć. Za to patrzeć na siebie pozwalał bez ograniczeń, Chyba zdawał sobie sprawę z tego jak na innych działa, bo przez cały czas widziałem na jego twarzy tajemniczy uśmiech. Gioconda** przy nim była niczym niemowlaczek. Stałem więc i patrzyłem jak zauroczony. A świat wokół nie istniał. Tylko on i ja. Aż w końcu stało się niemożliwe! Wyciągnął swą smukła rękę w moją stronę i płynnym i cholernie magnetycznym gestem przyciągnął mnie do siebie. Nie zastanawiałem się, szczerze mówiąc, to nawet nie myślałem. Miałem w głowie kompletną pustkę, a przed oczami jego ogień, który zdawał się chwytać mnie w swoje sidła i zaciskać coraz bardziej. Tańczyłem z nim do upadłego. Nic wokół nas nie istniało, nawet kac gdzieś zniknął. Był tylko on i jego ogień.

Myślę tylko o niej w mojej koi
Czas podobno rany me zagoi
Z powiek sen zabrała, spokój święty
W pełnej butelce list wymięty


Tańczyłem z nim wtedy cała noc, ale nie zamieniłem z nim ani jednego słowa. Nie mogłem. To by była profanacja. Profanacja tego czegoś, co się między nami wytworzyło. Milczałem więc i bawiłem się. Na koniec, kiedy już zamykano klub i wyrzucano maruderów, pocałował mnie w usta, uśmiechnął się i zniknął. Zanim zdążyłem się odblokować, jego już nie było. Nie wiedziałem nawet jak miał na imię, ani w jakim był wieku. Kompletnie nic.
Przez kolejne dni próbowałem o nim zapomnieć, Jak głupi rzuciłem się w wir roboty. Brałem wszystkie możliwe nadgodziny, nawet jak inni chcieli się wyrwać na imprezę, albo po prostu im się nie chciało czegoś robić, ja brałem robotę za nich. Koledzy w robocie uważali mnie za porąbanego masochistę, kierownik był zadowolony z osiaganych wyników, a ja… Ja złapałem nawet jakąś dodatkową robotę, żeby tylko mieć jak najmniej czasu dla siebie, jak najmniej odpoczynku, bo gdy tylko próbowałem odpocząć, przed oczami pojawiał mi się on. Coraz częściej miałem problemy z zaśnięciem, a serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogłem jeść. No i w końcu mój organizm tego nie wytrzymał. Któregoś dnia zemdlałem w robocie z przepracowania. Lekarz w szpitalu objechał mnie od góry do dołu, że się wykańczam. Normalnie to bym mu powiedział coś do słuchu, bo nie lubiłem jak się na mnie wydziera, ale po pierwsze miał rację, po drugie, nie miałem siły, a po trzecie, nie chciałem mu mówić co jest tego przyczyną. Widziałem na jego palcu obrączkę. Już jakiś czas temu zdążyłem się przekonać, że heretycy raczej nie przepadają za takimi jak ja. Milczałem więc i tylko potulnie potakiwałem głową przez całą jego tyradę. Pobyłem w szpitalu parę dni, aż mnie odkarmili i doprowadzili jako tako do porządku. To znaczy, lekarz choleryk twierdził, ze już jestem wyleczony, a ja uważałem, że to jeszcze nie koniec Ale nic nie mówiłem. Nie chciałem kolejnej kłótni. Chciałem żeby ten ból się skończył Nie mogłem już tego dłużej wytrzymać. Postanowiłem znowu się z nim spotkać i zakończyć to.

Czemu mnie dojrzała
Czemu ze mną tańczyć chciała
Cały świat dokoła kręcił się


Wziąłem dwa tygodnie wolnego i co noc łaziłem do tego klubu z nadzieją, że znowu go spotkam. Wiem, prawdopodobieństwo spotkania go przy tej ilości nocnych klubów jakie oferuje Warszawa, był znikome, ale mimo wszystko miałem nadzieję. Za każdym razem siadałem tak, żeby mieć oko na mniej więcej cały parkiet. Siedziałem i powoli sączyłem colę. Wolałem być trzeźwy, żeby mieć pewność, że go nie przegapiłem, co było by bardzo prawdopodobne gdybym zaczął pić. W końcu, gdy zacząłem tracić nadzieję, pojawił się. I znowu zobaczyłem ten jego ogień. I znowu dałem się złapać w jego sidła.
Od tamtego dnia minął rok. Do tej pory nie wiem co on we mnie wtedy zobaczył i dlaczego pozwolił mi wtedy z sobą zatańczyć. Do tej pory nie wiem. Za każdym razem kiedy się go o to pytam, milczy jak zaklęty i tylko uśmiecha się tym swoim tajemniczym uśmiechem. A ja za każdym razem daję się złapać w te jego sidła. Za każdym razem daję się zniewolić przez ten jego ogień. Dzień po dniu, godzina po godzinie. Jestem jego niewolnikiem. Jestem i będę, najlepiej do końca życia.

***


- Co tam tak pracowicie skrobiesz, kochanie?
- Nic ciekawego, skarbie. Zresztą zaraz kończę.
- To dobrze, bo inaczej się spóźnimy.
- Nie spóźnimy. Przecież nie możemy się spóźnić na naszą rocznicową kolację, nie?
Buziak okraszony nieziemskim uśmiechem pełnym ognia był jedyną odpowiedzią.


Koniec




* W czasach przeszłych dla określenia kontaktów homoseksualnych używano wielu nazw, m.in. zachowania homoseksualne między mężczyznami określano terminem uranizm bądź pederastia. Kontakty homoseksualne między kobietami dawniej były określane jako safizm lub trybadyzm. Słowa te, dziś rzadko spotykane, mają pewne niuanse znaczeniowe. Uranizm oznaczał seks między mężczyznami (od boga Uranosa, ojca bogów i tytanów, władcy nieba). Słowo pederastia pochodzi od greckiego paiderastia, co znaczy "miłość do chłopców" – w starożytnej Grecji typowe były stosunki homoseksualne między dojrzałymi mężczyznami a dorastającymi chłopcami. Safizm to określenie miłości lesbijskiej pochodzące od imienia poetki greckiej Safony, autorki czułych wierszy miłosnych skierowanych do kobiet. Trybadyzm oznacza rodzaj seksu między kobietami, polegający na ocieraniu się intymnymi częściami ciała (od gr. tríbein – ocierać się, trzeć).
** „Mona Lisa” Leonarda da Vinci, zwana też „La Gioconda” od nazwiska pewnego florenckiego kupca, którego żona podobno była modelką do tego obrazu. Kobieta o tajemniczym i zniewalającym uśmiechu, na temat którego spekulacje trwają do dziś.


W opowiadaniu wykorzystano teksty szant:
"Tancerka" - zespołu "Morże być"
" MY jesteśmy narynarze" - zespołu "Latający holender"