Kto mi da skrzydła 2
Dodane przez Aquarius dnia Maja 12 2012 07:44:27
Szedł wkurzony. Takiego obciachu jeszcze nigdy nie miał. Wprawdzie trochę go bolało, ze jest przez innych w klasie ignorowany i było by miło gdyby miał jakiegoś kolegę, ale to było jeszcze gorsze. Teraz będą się z niego naśmiewali. Rany! Przystanął i aż złapał się za głowę z rozpaczy.
- wszystko w porządku? – usłyszał gdzież za plecami troskliwy głos. Odwrócił się i zobaczył Azaela, a przepraszam, teraz to był Artur. – Dziwnie się zachowujesz – bąknął niepewnie demon. – Może potrzebujesz lekarza?
- Potrzebuję żebyś zniknął z mojego życia. To przez ciebie wszystko się pierdoli. – syknął wściekle i ruszył dalej.
- Zapomnij – odparł spokojnie Artur. – mam zabrać twoją dusze do piekła i zrobię to. Nie mam ochoty narazić się na gniew mojego szefa.
- W takim razie będziesz musiał mnie zabić, bo ja na pewno sam tego nie zrobię.
- Zabić cię? Ajajajaj, ja nie używam takich brutalnych metod. Jestem z Departamentu Samobójców.
- A co mnie to obchodzi. Nie zamierzam nigdzie z tobą iść – burknął i chciał ruszyć dalej, lecz głos, który nagle usłyszał, przystopował go.
- A dokąd to masz zamiar iść? – Odwrócił się i zobaczył własną rodzicielkę.
- Mama? – zdziwił się. – Co ty tu robisz?
- Na zakupach byłam. To dokąd chcesz iść?
- Do domu – mruknął.
- O, widzę, ze jesteś z kolegą – kobieta wyraźnie się ucieszyła.
- To nie jest mój kolega – mruknął Krzysiek, lecz matka w ogóle go nie usłyszała, zauroczona szerokim uśmiechem Artura, który właśnie całował ją w rękę.
- Bardzo dobrze wychowany z ciebie młody mężczyzna – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem. – Powinieneś brać z niego przykład – zwróciła się do swojej latorośli, który mamrotał coś wściekle pod nosem. – Idziesz do Krzysia?
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko… - Artur wciąż się słodko uśmiechał.
- Ależ skąd, bardzo mnie to cieszy – Uśmiech czasami potrafi być zaraźliwy. – A może zostaniesz na obiad?
- Ależ bardzo chętnie.
Krzysiek próbował protestować, ale nikt go w ogóle nie słuchał. Zrezygnowany powlókł się za rodzicielką i rozpływającym się w uśmiechy Arturem, który zaoferował pomoc w niesieniu siatek.
Kiedy doszli na miejsce Artur, nie przestając rozmawiać z matką, pomógł jej wypakować zakupy, a Krzysiek powlókł się do swojego pokoju. Cholerny demon owinął sobie jego matkę wokół palca. Był wściekły. Chcąc rozładować złość, zaczął kopać w nogę łóżka. Na szczęście po paru kopnięciach cała złość wyparowała z niego i została tylko obojętność. Przebrał się w domowe ciuchy i wziął książkę z półki. Skoro ten drań chce się zabawiać z jego matką, to niech się zabawia, przynajmniej on będzie miał spokój. Nawet nie zauważył jak książka go wciągnęła. Wciągnęła go tak bardzo, ze kiedy poczuł dotknięcie czyjejś ręki na ramieniu, był jak nieprzytomny i dobrą chwilę zajęło mu zorientowanie się, że to ten cholerny demon stoi nad nim i się szczerzy.
- Czego? Już ci się znudziło czarowanie matki? – warknął mało uprzejmie.
- Obiad już jest gotowy – Artur tylko uśmiechnął się.
Przysiek zgrzytnął zębami i nic nie powiedziawszy przeszedł do kuchni. Jak można się było spodziewać Artur przez cały czas wychwalał jedzenie, chociaż to był zwykły schabowy ze zwykłymi ziemniakami ze zwykłą mizerią. Na koniec Artur pomógł pozmywać naczynia, co spotkało się z aprobatą matki i jej krzywym spojrzeniem w stronę latorośli. Krzysiek doskonale rozumiał to spojrzenie. Mówiło: „powinieneś brać przykład z tego miłego i uczynnego chłopca” Skrzywił się tylko w odpowiedzi i przeszedł do pokoju. Wrócił do książki. Niestety nie było mu dane skończyć. Artur wszedł do pokoju.
- No i czego tu chcesz? – warknął Krzysiek. – Już ci się znudziło bajerowanie matki?
- No – odparł z uśmiechem siadając na podłodze i opierając się o łóżko. – Jakby nie patrzeć, przyszedłem tu do ciebie. Musze cię namówić, żebyś w końcu skończył z sobą.
- Już ci mówiłem, że zmieniłem zdanie – warknął Krzysiek zamykając książkę.
- Akurat. Teraz tak gadasz, a jak dam ci spokój, to ty pójdziesz znowu na ten most i w końcu skoczysz. I inny demon weźmie twoją duszę. On będzie miał lepsze statystyki, a ja zafajdane papiery, że nawet nie potrafię przyprowadzić jednej marnej duszy.
- Skoro moja dusza jest taka marna, to dlaczego sobie nią dupę zawracasz? – warknął Krzysiek.
- Marna czy nie, każda dusza się liczy – mruknął Artur. – Nie możemy pozwolic żeby konkurencja nas wyprzedziła.
- Aha – mruknął Krzysiek bez przekonania i zamilkł zapatrzywszy się przez okno.
- To jak? Oddasz mi w końcu swoją duszę? – usłyszał nagle dość blisko siebie. Odwrócił głowę i odskoczył przerażony. Twarz Artura była tak blisko jego własnej, jakby demon chciał go pocałować.
- Kurwa! Chcesz żebym zszedł na zawał?! – wykrzyknął i odskoczył jak oparzony.
- Rany, aleś ty nerwowy. Nic dziwnego, że się spietrałeś i nie skoczyłeś z tego mostu.
- No i co z tego? – mruknął czekając aż uspokoi mu się serce. – To moja sprawa.
- Już ci mówiłem, że to także moja. Przynajmniej dopóki nie zabiorę ze sobą twojej duszy.
- A ja ci mówiłem, żebyś zapomniał – warknął Krzysiek.
- W ten sposób to my możemy gadać do usranej śmierci. Musze coś zrobić, żebyś szybko zmienił zdanie – mruknął Artur.
- Już zrobiłeś. Narobiłeś mi totalnego obciachu przez kolegami z klasy.
- Jakimi niby kolegami? Traktują cię jak powietrze. To nazywasz kolegowaniem się?
- no i przynajmniej miałem spokój! – wrzasnął Krzysiek. – A teraz będą się mnie czepiać na każdym kroku. A to wszystko przez te twoje kretyńskie zachowanie. Niczym idiota z jakiejś mangi yaoi! To twoje: ” tym jak skradłeś moje dziewictwo, musisz się ze mną ożenić”! Nie słyszałem większej bzdury w życiu! Twoim zdaniem tak się zachowuje chłopak w moim wieku?!
- To moja sprawa jak się zachowuję.
- Moja też, dopóki mnie w to wplątujesz. Nie mam ochoty być na językach wszystkich w szkole przez te twoje kretyńskie zachowanie.
- No to w końcu skończ ze sobą i będziesz miał to z głowy – Artur wzruszył ramionami.
- Nie wkurwiaj mnie! A tak w ogóle to wynoś się z mojego domu! – wrzasnął, złapał Artura za ramię i wyciągnął do przedpokoju. – Zakładaj buty i wypad! – wysyczał.
Artur, o dziwo, bez sprzeciwu, zrobił co mu kazano i wyszedł uśmiechając się na pożegnanie. Po zamknięciu drzwi Krzysiek odetchnął z ulgą.
- O, twój kolega już poszedł? – usłyszał nagle zdziwiony głos rodzicielki. – A właśnie upiekłam placek.
- Już poszedł, miał jeszcze coś do załatwienia – odparł i wrócił do pokoju.
Do końca dnia nie myślał już o tym denerwującym demonie. Niestety nadszedł ranek, a wraz z nim pojawiły się obawy o to, co będzie w szkole.
Jak tylko wszedł do klasy, powitały go śmiechy o głupie przycinki. Jednak postanowił na nie w ogóle nie reagować. Zacisnął zęby i usiadł na swoim miejscu. Jeszcze przez chwilę się z niego naśmiewano, aż w końcu zadzwonił dzwonek na lekcję. Krzysiek ucieszył się, że nie ma Artura. Niestety jego radość trwała dość krótko. Nauczycielka właśnie wyczytywała listę obecności, gdy drzwi się otworzyły i do klasy wpadł zdyszany Artur.
- …aszam – wysapał. – Pies nie chciał mi oddać butów. Ale obiecuję, ze to się więcej nie powtórzy. Kupię mu jego własne buty.
Po klasie przeleciał niekontrolowany śmiech.
- No dobrze, tylko żeby mi to było ostatni raz – powiedziała nauczycielka starając się zachować powagę.
Artur uśmiechnął się z wdzięczności i ruszył na swoje miejsce. DO końca lekcji pilnie wpatrywał się w tablicę i z zapałem notował wszystko co mówiła nauczycielka, a kiedy nadeszła przerwa, znowu przykleił się do Krzyśka, wywołując swoim zachowaniem kolejną porcję dowcipów i wściekłe warczenie Krzyśka. Niestety zupełnie je ignorował.
Tak było przez kilkanaście kolejnych dni, a o tej dziwnej parze powoli dowiadywała się cała szkoła. Dowcipów i kpin było coraz więcej. A Azael, mimo sprzeciwów Krzyśka przychodził także do jego domu. Niestety Krzysiek stał na straconej pozycji, z racji tego, że Azael zdobył przychylność jego matki już na samym początku.
Krzysiek coraz mniej chętnie chodził do szkoły i coraz częściej zaczynał się zastanawiać nad ponowną próbą samobójczą. Na każdym kroku towarzyszyły mu drwiące spojrzenia, coraz mniej wybredne dowcipy i drwiny, coraz więcej niby przypadkowych szturchnięć, na wuefie dostawał piłką częściej i mocniej niż inni. Znosił wszystko tylko po to, żeby nie słyszeć wyrzutów matki, że nie chodzi do szkoły, albo, ze opuścił się w nauce, jednak pewnego dnia nie wytrzymał.
Tego dnia wiedział, że matka wróci później do domu, wiec postanowił posiedzieć w szkolnej bibliotece. Obiad i tak będzie odgrzewany od wczoraj, a książki i komputer nie uciekną. Za biblioteką przemawiało jeszcze jedno: tylko tutaj ten kleszcz Azael vel Artur odczepiał się od niego. Z niewiadomych przyczyn demon unikał biblioteki jak ognia, wymigując się różnymi „pilnymi sprawami do załatwienia”. Krzysiek dobrze wiedział, że to tylko marne wymówki, ale nie wnikał co i jak. Nie obchodziło go to w ogóle. Dla niego liczyło się, ze chociaż przez chwilę może posiedzieć w ciszy i spokoju bez tego wkurzającego balastu. A że przy okazji sobie przeczyta jakąś fajną książkę… cóż, dwie korzyści w cenie jednej. Ponieważ wieczorami budynek szkoły był wykorzystywany przez uczniów szkoły wieczorowej, wiec biblioteka była otwarta do późnych godzin wieczornych.
Krzysiek tak się zaczytał, że nawet nie zauważył kiedy nadszedł wieczór. Dopiero marudząca bibliotekarka mu to uzmysłowiła wyganiając go z biblioteki. Westchnął ciężko, akurat książka była bardzo pasjonująca i z trudem się od niej oderwał. Wyrwaną z zeszytu kartką zaznaczył miejsce w któ®ym skończył czytać i odstawił książkę na miejsce. Miał nadzieję, że następnego dnia będzie mógł ją skończyć. Przeciągnął się i wyszedł z biblioteki, a potem ze szkoły. Niestety nie uszedł daleko.
Jak była ładna pogoda i nie spieszyło mu się do domu, to szedł okrężną drogą, czyli najbliższą uliczką, wyasfaltowaną i z chodnikiem, jednakże kiedy mu się spieszyło, to po wyjściu ze szkoły skręcał w przeciwną stronę i zagłębiał się w wydeptane przez ludzi idących na pobliski targ ścieżki w ziemi i poprzez rosnące dziko chwasty. Potem przez targ, który stanowił wybetonowany plac bez żadnego ogrodzenia, potem jeszcze parenaście metrów chodnikiem i między blokami i już był na swoim osiedlu. Tego dnia, z racji późnej pory i szykującego się na pewno ochrzanu od matki, postanowił pójść na skróty. Tyle razy tędy przechodził, że teren znał prawie na pamięć, więc szedł pewnie i w odpowiednim momencie omijał niebezpieczne miejsca. Po minięciu targu, teren już był oświetlony, wiec można było iść jeszcze szybciej. Niestety tym razem nie doszedł nawet do targu. Zajęty patrzeniem pod nogi nawet nie zauważył jak na kogoś wpadł. Przestraszył się z lekka, wybąkał przepraszam i nie przyglądając się tamtej osobie, ruszył dalej. Przynajmniej chciał. Niestety został złapany za ramiona i przytrzymany.
- A gdzie to się śpieszy nasz pedałek o tej porze? – usłyszał drwiący głos. Dopiero wtedy spojrzał na napastnika. W świetle księżyca zobaczył, że jest ich trzech. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Ta sytuacja wybitnie mu się nie podobała, przeczuwał kłopoty/
- Do domu – wybąkał niepewnie.
- Do domu – zaczął go przedrzeźniać jeden z napastników. – A może dać dupy temu swojemu pedałowemu chłopaczkowi?
- Nikomu nie daję dupy – próbował się bronić, chociaż miał dziwne wrażenie, ze to bezcelowe.
- Nie rób ze mnie idioty – syknał przywódca i przyciągnął go za koszulę na piersiach do siebie. Dopiero z tej odległości poznał napastnika. To był Marek Jurczewski z czwartej a, najgorszy bandyta w całej szkole. A tamci dwaj to musieli być jego kumple, którzy łazili za nim niczym cień. I byli tak samo wredni jak on sam. – Myślisz, ze nie widzę, jak się prowadzasz z tym swoim chłopaczkiem?
- Nie prowadzam się, to on za mną łazi i wygaduje te wszystkie głupoty.
- Ta, a ja jestem Święty Mikołaj – warknął Jurczewski, a jego przydupasy zarechotały. – Skoro tak bardzo lubisz wsadzać w dupę, to może też ci wsadzę? Na przykład tego kijka? – nagle w polu widzenia Krzyśka pojawił się niezbyt miło wyglądający drąg.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, kumple Marka złapali go za ręce i wykręcając je zmusili go do pochylenia się. Zaczął krzyczeć i wyrywać się, ale oprawcy tylko śmiali się szyderczo. Chwilę potem usłyszał darcie materiału i poczuł jak brutalnie ściągają mu spodnie wraz z bielizną. Łzy pociekły mu z oczu.
- Proszę, nie róbcie mi krzywdy! Błagam, nie!
Niestety jego próby uwolnienia się i rozpaczliwe błagania tylko sprawiały napastnikom radochę. Już spodziewał się najgorszego, gdy nagle do jego uszu doszły odgłosy jakiejś szamotaniny, stęknięcia i przytłumione krzyki, a chwilę potem nagle zniknęły przytrzymujące go ręce. Upadł na ziemię. Łzy przysłaniały mu wszystko, dlatego też dopiero po chwili dotarł do niego, że nikt go nie trzyma, nikt nie chce mu zrobić krzywdy, nawet nikt nic nie mówi. Bał się odwrócić.
Nagle poczuł na ramieniu czyjś dotyk. Krzyknął przerażony i odskoczył na ile mu pozwalały opuszczone spodnie. Próbował się podnieść i uciec, ale spodnie skutecznie mu w tym przeszkadzały. Przewrócił się. Próbował uciekać na czworakach, czworakach serce waliło mu jak oszalałe. Zaczął przeraźliwie krzyczeć.
- Uspokój się, nie zrobię ci krzywdy! – Ktoś złapał go za ramiona i odwrócił do siebie.
- Proszę, nie krzywdź mnie, nic ci nie zrobiłem! – błagał ze łzami w oczach.
Napastnik złapał go i zakleszczył w mocnym uścisku, wciąż powtarzając:
- Już dobrze, już nikt nie zrobi ci krzywdy.
Uchwyt był tak silny, że Krzysiek nie mógł się wyrwać, więc w pewnym momencie przestał się szarpać, czekając aż napastnik rozluźni uchwyt, tak żeby mógł skorzystać z okazji i znowu spróbować się uwolnić. Jednakże uchwyt nie malał, za to w jego stronę płynęły powtarzane spokojnym głosem słowa:
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
Mimo iż wciąż się bał i nie znał tego, który go obejmował, to jednak zauważył, że jego silne ręce i całe ciało emanowały ciepłem i spokojem, które powoli zaczęły przechodzić na niego samego. W pewnym momencie jego rozszalałe serce uspokoiło się, łzy przestały ciec z oczu, a mięśnie rozluźniły się.
- Uspokoiłeś się już? – uścisk rozluźnił się. Przez krótką chwilę poczuł niepokój
- Chyba tak – wybąkał i podniósł głowę by spojrzeć na swojego wybawcę. Bo w końcu zrozumiał, ze ten obcy mu pomógł, gdy tego najbardziej potrzebował. Podniósł głowę i w świetle księżyca zobaczył łagodny uśmiech i brązowe oczy. – Mam wrażenie jakbym cię już kiedyś widział… - bąknął niepewnie, na co chłopak uśmiechnął się.
- Jestem Karol Barelski z czwartej c.
- Ten Barelski za którym oglądają się wszystkie dziewczyny w szkole? – zdumiał się.
- Naprawdę wszystkie? – Karol wydawał się być zdumiony. – Kurcze, a myślałem, ze tylko te w mojej klasie.
- Ja tam nie wiem – bąknął – mówię tylko jakie plotki krążą po szkole.
- A jakie?
- Nie wiesz? – Krzysiek wyraźnie się zdziwił.
- Nie interesują mnie głupoty.
- No więc podobno jesteś największym przystojniachą w budzie, średnia sześć, masz sporo kasy, a dziewczyna na którą spojrzysz i uśmiechniesz się chodzi rozanielona co najmniej przez tydzień, a jak którejś zaproponujesz chodzenie, to czuje się jak by byłą w niebie. Chociaż podobno od pierwszej klasy nie było takiej ani jednej.
Karol roześmiał się.
- Poważnie tak mówią? – Krzysiek skinął twierdząco głową. – Zdradzę ci tajemnicę. Tylko to o średniej jest prawdą, reszta to bzdury wyssane z palca. Ale dosyć tego gadania. Zdaje się, ze potrzebujesz pomocy…
Dopiero w tym momencie do Krzyśka dotarło w jak krępującej sytuacji się znajduje. Obciągając koszulę próbował zasłonić swoją nagość.
- Nie patrz się na mnie – wyszeptał błagalnie. - Proszę…
Karol bez słowa odwrócił się. Krzysiek wstał i próbował podciągnąć spodnie. Niestety okazało się, iż są tak podarte, że nawet próby podtrzymania ich paskiem nic nie dały. Zapłakał z bezsilności.
- Jak ja się pokażę matce w takim stanie? Zabije mnie.
- Nie zabije, kiedy powiesz co się stało – odezwał się Karol, odwracając się. – Faktycznie, kiepsko to wygląda.
- Ty jej nie znasz. Najpierw pobiadoli, że mi się mogło coś stać, a potem opieprzy za włóczenie się po nocy po zakazanych miejscach. A mogłem iść na około! Cholera, skrótów mi się zachciało!
- Nie płacz – powiedział podchodząc bliżej – jakoś jej to wytłumaczymy. A na razie… - zaczął rozpinać koszulę.
- Co robisz? – zapytał nieco histerycznie Krzysiek. Miał wrażenie, że zaraz jego wybawca zamieni się w oprawcę.
Jednak nic takiego się nie stało. Kaeol spokojnie ściągnął koszulę, ukazując goły tors, kucnął i zaczął motać ją wokół bioder Krzyśka.
- Gotowe – uśmiechnął się po chwili. – Wprawdzie niespecjalnie to wygląda, ale jakoś ukryło te wszystkie rozdarcia. Będziesz mógł spokojnie dotrzeć do domu. Przy odrobinie szczęścia matka nie zauważy.
Krzysiek obejrzał efekt pracy Karola.
- Dzięki – bąknął.
- No to teraz idziemy.
- Dokąd? – z niewiadomych przyczyn serce mu przyspieszyło.
- Do twojego domu. Już jest dosyć późno. Daj rękę – wyciągnął rękę w stronę rozmówcy.
- Nie jestem przedszkolakiem, żeby trzeba mnie było trzymać za rączkę – burknął, lecz mimo to złapał wyciągniętą w jego stronę dłoń. – Czekaj, a co z Jurczewskim i jego przydupasami?
Karol skinął głową w bliżej nieokreślonym kierunku. Dopiero wtedy, po wytężeniu wzroku, Krzysiek zobaczył leżące w pewnej oddali trzy ciała.
- Zabiłeś ich? – zapytał nieco histerycznie.
- Ależ skąd – Karol uśmiechnął się. – Pozbawiłem przytomności. A że było to trochę brutalnie, to cóż, nie będę nad tym faktem rozpaczał.
- Łał, dałeś radę trzem na raz? – tym razem w jego głosie można było wyczuć podziw.
- No wiesz, trenuję od paru lat karate, więc to nie było specjalnie trudne.
- Kurcze… - podziw przeniósł się na oczy Krzyśka, którymi wpatrywał się w swojego wybawcę.
- Lepiej już chodźmy, bo matka naprawdę cię zabije – mrukną Karol dziwnie zmieszany i ruszył przed siebie, ciągnąc Krzyśka.
Dopiero wtedy Krzysiek ocknął się. Uśmiechnął się zadowolony i ruszył za przewodnikiem. I jakoś tak dziwnym trafem, nawet perspektywa bury od matki zbladła w konfrontacji z ciepłą ręką Karola i jego ciepłym uśmiechem.