Tamten świat 14
Dodane przez Aquarius dnia Maja 05 2012 13:07:12
***

Właśnie skończyli poranny posiłek i siedzieli w milczeniu, gdy nagle konie zaczęły niespokojnie parskać.
- Co się stało? – zainteresował się Gahalan.
- Ktoś nadchodzi – odparł Akirin wpatrując się w najbliższe zarośla.
- Ciekawe kto to – odezwał się Valris.
- Zaraz się dowiemy – młody książę wstał i czekał aż intruz się pokaże. Kiedy w końcu go zobaczył, zaniemówił z wrażenia. – Co ty tu robisz?
- Kto to jest? – zainteresował się Valris.
- To mój… - Akirin zawahał się.
- krewny – podpowiedział król z uśmiechem.
- … krewny – powtórzył książę. – Spytałem co to robisz?
- Przybyłem po ciebie. Czas żebyś wracał do domu.
- Nic z tego – odparł Akirin, a jego twarz wykrzywił grymas zawziętości. – Nie po to uciekłem, żeby teraz tam wracać. Nie mam zamiaru się was słuchać i bawić w te cholerne gierki polityczne. Chcę sam decydować o swoim życiu.
- Niestety, ale nie masz tu nic do gadania. Jesteś sukcesorem.
- A wsadź sobie gdzieś to moje dziedzictwo, nie chcę go. Zrób sobie kolejnego dzieciaka.
- Nie mam na to czasu, zostało mi już niewiele życia.
Książę roześmiał się kpiąco.
- I myślisz, że nabiorę się na takie gadki?! Ty jesteś nie do zdarcia, będziesz żyło cholernie wiecznie – warknął Akirin i odwrócił się chcąc zakończyć rozmowę.
Król w kilku susach przyskoczył do niego i złapał za ramię.
- Jak mówię, ze idziesz ze mną, to idziesz! - warknął
- Puszczaj mnie, ty cholerny stary capie! – wykrzyknął książę i odwrócił się jednocześnie wyprowadzając cios pięścią. Niestety nie trafił on w cel. Także kolejny, wyprowadzony nogą. Król za każdym razem uchylał się.
Młody książę był coraz bardziej wściekły. Nie zważając ani na wiek przeciwnika, a ni na jego doświadczenie w walce, rzucił się na niego. Rozgorzała walka.
- Rany, ten starszy mężczyzna jest dobry – wyszeptał z podziwem Marali.
- Poważnie? – zainteresował się siedzący obok Gahalan.
- No. Akirin nie może go pokonać.
- Niemożliwe, czyżby to był… - wyszeptał Gahalan, a Marali spojrzał na niego z zainteresowaniem. Niestety nie dowiedział się o co chodziło ślepcowi, gdyż nagle usłyszeli okrzyk Valrisa:
- Zostaw go!
Kiedy Marali spojrzał w kierunku walczących przeraził się. Nieznajomy mężczyzna stał, a u jego stóp leżał Akirin i Varalis.
- Nie! Zabił ich!
- Co? Gdzie?! – zaniepokoił się Gahalan.
- Ten obcy… ten krewny Akirina zabił go! – wykrzyknął chłopiec zbulwersowany. – I Valrisa też!
- Jesteś pewien?
- Tak. Obaj leżą jak nieżywi.
- Podprowadź mnie tam, a potem odejdź. Jakby coś mi się stało, to wsiadaj na konia i uciekaj. Zrozumiałeś?
- Ale…
- Masz mnie słuchać, rozumiesz?!
- Tak.
Marali podprowadził ślepca do króla i szybko odszedł tam gdzie stały konie.
- Zabiłeś ich? – spytał Gahalan ściskając swój kostur.
- Nie. Tylko pozbawiłem przytomności. Tak będzie prościej – odparł spokojnie król.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Inaczej nie dało rady. On musi wrócić.
- A jeżeli nie chce? Pomyślałeś o tym? – zapytał gniewnie.
- Pomyślałem, ale nie mogę pozwolić żeby jego samolubne decyzje zniszczyły to na co tak długo pracowałem. Jego los był przesądzony już w momencie kiedy się urodził i nie ma możliwości żeby uciekł od niego.
- Nie rozumiem tego. – Gahalan był wyraźnie zdezorientowany.
- Może kiedyś zrozumiesz. Wszystko zależy od tego, co masz zamiar teraz zrobić.
- Obiecałem, że pójdę tam, gdzie on pójdzie i mam zamiar tego dotrzymać, bez względu na wszystko. Nawet gdybyś próbował mnie powstrzymać ja i tak pójdę, przynajmniej dopóki nie dotrzymam złożonej mu obietnicy.
Król uśmiechnął się.
- Wiem, obiecałeś mu, że go kiedyś zabijesz.
Gahalan zbladł.
- Skąd o tym wiesz? Kim ty w ogóle jesteś?
- Ja wiem dużo rzeczy. Muszę wiedzieć. Ale nie bój się. Nie mam zamiaru ci przeszkadzać. Jeśli chcesz, możesz udać się z nami.
- A co z nim? – skinął głową w stronę patrzącego się na nich niepewnie Maraliego.
- On też. Możesz go zawołać, bo jeszcze trochę i się rozpłacze ze strachu. – Gahalan zawołał chłopca. – No dobrze, skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to teraz musze pozbawić was przytomności.
- Dlaczego? – zapytał ze strachem w głosie Marali.
- Bo tak trzeba – odparł władca i zanim zdążyli zareagować kilkoma ruchami rąk pozbawił przytomności najpierw chłopca, a potem ślepca.
- Mam nadzieję, że wasza wysokość nie był zbyt brutalny i moja pomoc nie będzie potrzebna? – dobiegło nagle zza pleców króla.
Obejrzał się i zobaczył wychodzącego z lasu medyka. Uśmiechnął się.
- Widzę, że nie mogłeś się powstrzymać?
- Musiałem przecież pilnować, żeby wasza wysokość nie zrobił nic nierozważnego.
Król roześmiał się.
- Jak widzisz, obyło się bez głupot. No dobrze, to teraz przetransportuj ich do zamku, a ja w międzyczasie pozbieram ich rzeczy.
- Oczywiście, wasza wysokość.
Medyk zajął się transportowaniem nieprzytomnych do zamku, natomiast władca zagasił ognisko i zaczął zbierać wszystkie ich rzeczy. Kiedy skończył, okazało się, że Konas wykonał swoją część i cierpliwie czekał na polecenia władcy. Przeniósł cały dobytek podróżnych oraz konie, a potem siebie i władcę. Wszyscy byli w domu
Kiedy Akirin obudził się, był zdezorientowany. Dobrą chwilę zajęło mu zorientowanie się, że znajduje się w swojej własnej komnacie, w swoim własnym łóżku.
- Cholerny stary cap! – warknął i wybiegł z komnaty. Zaraz za drzwiami przystanął zdumiony. Zobaczył Valrisa oglądającego z zainteresowaniem wiszące na ścianie portrety. – Valris?
- O, właśnie chciałem cię szukać, ale natknąłem się na te portrety. Bardzo interesujące.
- To moi przodkowie – mruknął Akirin podchodząc bliżej. – To mój ojciec, a to dziadek – wskazywał po kolei – to ojciec mojego dziadka, jego siostra – objaśniał po kolei każdy portret, aż w końcu doszli do ostatniego. – A to założyciel rodu, król Akirin pierwszy – mruknął.
- Król? – zdziwił się Valris. – To ty jesteś królewskiej krwi?
- Niestety – westchnął Akirin – do tego następcą tronu. A ty z czego się cieszysz? – zapytał nieufnie, widząc wyraźnie zadowoloną minę rozmówcy.
- Ja? Wydaje ci się – odparł szybko Valris i spojrzał uważnie na portret. – Ciekawe, ale on jest bardzo podobny do tego twojego krewnego, którego spotkaliśmy.
- On nie jest podobny.
- No przecież widzę, ta sama twarz, oczy, nawet uśmiech.
- To jest właśnie on – burknął Akirin.
- Ej, nie kpij sobie ze mnie, dobrze? Gdyby to był on, to musiałby mieć – Valris zaczął liczyć na palcach – conajmniej dwieście lat!
- Dokładnie to ma sto dziewięćdziesiąt – mruknął książę.
- Co?? – Valris zaniemówił z wrażenia. – Jak to możliwe?
- Nie mam bladego pojęcia. – Akirin wzruszył ramionami. – Może to przez to, że nie pochodzi z tego świata…
- Jak to?
- Nie wiem dokładnie. Ojciec opowiadał mi, że kiedyś krajem rządził tyran, który lubił luksusy, a życie ludzkie nie miało dla niego znaczenia. I któregoś dnia pojawił się znikąd obcy, który został królem, a tamten udławił się owocem. Nowy król okazał się dobrym władcą, który doprowadził kraj do dobrobytu. To w skrócie tyle. Jeśli byś chciał więcej szczegółów, to musiałbyś zajrzeć do pałacowej biblioteki. Gdzieś tam są podobno kroniki wszystko dokładnie opisujące.
W tym momencie usłyszeli za plecami ciche chrząknięcie. Odwrócili się i zobaczyli zgiętego w ukłonie służącego.
- Książę, jego wysokość prosi do sali tronowej. Książęcego gościa także.
- Świetnie! – wykrzyknął Akirin. – Powiem temu staremu capowi co o nim myślę! – Po czym z wojowniczą miną ruszył w stronę sali tronowej.
Valris niepewnie ruszył za nim, a na końcu służący.
- Ty cholerny stary pryku! – krzyknął Akirin wchodząc do sali tronowej. – Jakim prawem…
- Widzę, że już doszedłeś do siebie – król uśmiechnął się i wstał z tronu. Podszedł bliżej. – Nie chciałeś mnie w ogóle słuchać, musiałem postąpić tak, a nie inaczej. O, nasz gość też już wstał – dodał, widząc Valrisa. – Świetnie się składa. Twój opiekun już tu jest. – Klasnął w ręce, a gdy w polu widzenia pojawił się służący, zadysponował: - poproś tu hrabiego Frasanti. – Valris zbladł, ale król udał, że nie widzi tego. – Mamy do omówienia parę rzeczy.
- Nie mam na to ochoty – mruknął Akirin.
- Nie zachowuj się jak gówniarz – odezwał się król ostrzejszym głosem. – Czas żebyś w końcu wydoroślał i wziął odpowiedzialność…
W tym momencie otworzyły się drzwi i ukazał się w nich postawny czarnowłosy mężczyzna.
- Książę! – wykrzyknął i popatrzył srogo na Valrisa. – Jak można być tak nierozważnym? Czy pomyślałeś w jakiej bym się znalazł sytuacji, gdyby jego wysokość się o wszystkim dowiedział?!
- Książę? – zdumiał się Akirin. – To ty też jesteś z królewskiego rodu?
- No jakoś tak… - bąknął Valris patrząc niepewnie na Akirina.
- Czemu mi nic nie powiedziałeś? – zapytał z pretensją w głosie.
- A ty mi powiedziałeś o sobie? – zripostował Valris.
- To jeszcze nie wszystko – mruknął z dziwnym uśmiechem na twarzy król.
- To znaczy? – zainteresował się Akirin.
- Mój drogi, poznaj następcę tronu, naszego północnego sąsiada, księcia Valrisa trzeciego, z którym miałeś wziąć ślub.
- Co??? – Akirin patrzył z niedowierzaniem to na Valrisa, to na króla. – Wiedziałeś o tym? – wysyczał w stronę Valrisa.
- Nie, do momentu, gdy przyznałeś się, że jesteś następcą tronu. Pamiętaj, że ja też nie chciałem się żenić z powodów politycznych. Byłem tak uparty, że nawet nie spojrzałem ani razu na portrety mojego przyszłego małżonka.
- To tak samo jak ja – mruknął Akirin.
- No, skoro już sobie to wyjaśniliśmy, to może byśmy tak siedli do obiadu? Głodny jestem – zaproponował król.
- Moment – zaoponował Akrin. – Co zrobiłeś z Gahalanem i Maralim?
Król spojrzał na stojącego w pobliżu służącego. Ten ukłonił się i powiedział:
- Goście księcia Akirina odpoczywają w komnacie bursztynowej. Jeszcze się nie obudzili.
- No widzisz, wszystko z nimi porządku – odparł tryumfalnie król. – To jak, idziemy na ten obiad? Ja naprawdę jestem głodny.
Akirin popatrzył nieufnie na króla i bez słowa ruszył za nim.

***

Kiedy Gahalan doszedł do siebie, poczuł, że leży na czymś wyjątkowo miękkim. Pomacał ostrożnie w koło. Z lewej strony wciąż czuł to coś, bardzo miłe w dotyku, a po prawej nie było nic. Do głowy mu przyszło, że to jakieś wyjątkowo bogate łoże, w wyjątkowo bogatej karczmie.
- Marali? – odezwał się cicho i niepewnie.
- Jestem tutaj. – Gahalan poczuł jak łoże ugina się pod jakimś ciężarem, a chwilę potem drobne dłonie złapały jego własną.
- Nic ci się nie stało? – zapytał z niepokojem i zaczął błądzić ręką po twarzy chłopca.
- Wszystko w porządku.
- To dlaczego słyszę w twoim głosie strach?
- To nie strach, tylko zdumienie.
- Jak to? – zdziwił się.
- Żebyś ty wiedział w jakiej pięknej komnacie jesteśmy – odparł chłopiec z entuzjazmem. – Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknej komnaty i tylu złotych rzeczy.
- Złotych?
- Zgadza się. To duże lustro nad kominkiem jest złote i kielichy na stole i świeczniki i … jejciu, takie to wszystko ładne. O, nawet ładne rzeczy dostałem, takie miękkie i miłe w dotyku, a jakie kolorowe.
Gahalan roześmiał się. W tym momencie drzwi się otworzyły i do komnaty wsunął się służący.
- Jego wysokość życzy sobie widzieć wasze miłości.
- Wasze miłości? – zdumiał się Marali. – Gahalan, o kim on mówi?
- O tobie, młodzieńcze. – Do komnaty wsunął się jeszcze jeden mężczyzna. Po jego ubiorze widać było iż jest kimś więcej niż zwykłym służącym.
- Ale dlaczego? – zdumiał się chłopiec. – I kim ty jesteś?
- Jestem Danao, główny doradca królewski. – Mężczyzna ukłonił się lekko. – Jego wysokość nakazał, żeby tak się właśnie do was zwracać.
- Do mnie też? – zdumienie chłopca było coraz większe.
- Też – Danao uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Rany… Słyszysz, słyszysz? – podniecony zaczął szturchać milczącego Gahalana. – Jego wysokość kazał do mnie mówić „wasza miłość”.
- Nie ciesz się zbytnio – mruknął Gahalan. – Jeszcze nie wiemy co król może od nas chcieć.
- Mogę was zapewnić, panie, że to nic, co by narażało na szwank wasze życie – odparł spokojnie doradca.
- W takim razie chyba nie mamy wyjścia i musimy iść?
- Raczej nie – Danao uśmiechnął się lekko.
- W takim razie chodźmy i miejmy już to z głowy – mruknął ślepiec i wstał z łóżka. Prowadzony przez Maraliego pod ramię ruszył za doradcą.
Weszli do sali tronowej. Marali rozglądał się w koło z rozdziawionymi ustami. W końcu podeszli pod podest na którym stał stron. Doradca ukłonił się przed królem i wyszedł. Akirin chrząknął rozbawiony. Wtedy Gahalan klęknął pociągając za sobą wciąż zdumionego Marali.
- Wasza wysokość… - zaczął niepewnie.
- Wstańcie – odparł Akirin łagodnie, po czym wstał z tronu i podszedł bliżej. Marali popatrzył na niego trwożnie i zacisnął mocniej ręce na ramieniu ślepca. Ten poklepał go pocieszająco po ręce, ale nic nie powiedział, czekając aż król odezwie się pierwszy. – Bardzo się zbliżyłeś do następcy tronu.
- Wasza wysokość, ja nie wiedziałem…
- Zamilcz, teraz ja mówię. – Gahalan spuścił głowę, czekając z bijącym z niepewności sercem, co będzie dalej. – Jakie masz wobec niego zamiary?
Ślepiec przez chwilę milczał, aż w końcu wypalił;
- Mam zamiar któregoś dnia zabić go za to, że mnie oślepił.
Marali spojrzał na ślepca z przerażeniem. To teraz król go każe stracić!
Władca roześmiał się.
- Odważny jesteś. Mówisz to z takim spokojem prosto w twarz swojego króla, który może cię za tą zuchwałość kazać stracić.
- Żyję tylko dla tej zemsty, co się ze mną później stanie, jest mi obojętne.
Król westchnął.
- Tobie jest obojętne, a pomyślałeś o innych?
- Nikomu na mnie nie zależy, więc nikt nie będzie rozpaczał, kiedy mnie już nie będzie.
- Nieprawda! – wykrzyknął Marali. - Ja będę!
- Cicho bądź – syknął Gahalan.
- No widzisz, jednak komuś na tobie zależy – odparł spokojnie król. Gahalan nic nie powiedział. – Poza tym jest jeszcze Akirin.
- A co on ma do tego?
- Też cię lubi.
- Akurat – mruknął Gahalan, jednak jakoś tak bez przekonania.
- Poza tym, dzięki tobie Akirin dojrzał, stał się bardziej wyrozumiały, nauczył się życia. A za to ja jestem ci wdzięczny.
- To przez przypadek, jakoś tak wyszło. Nie planowałem tego – mruknął Gahalan.
Król roześmiał się.
- Niezły jesteś. W każdym razie, przez przypadek czy nie, oddałeś wielką przysługę nie tylko mnie, ale i całemu naszemu krajowi. Dlatego też chciałbym cię nagrodzić za to.
- Nic nie chcę, mam wszystko co mi potrzeba – burknął Gahalan, lecz władca udał, że tego nie słyszy.
- Zazwyczaj za przysługi oddane królowi i znaczące dla całego kraju nadaję tytuł szlachecki. – W tym momencie Marali aż pisnął z wrażenia. – Niestety tobie, z racji twojej przeszłości, nie mogę nadać tytułu szlacheckiego. Jednakże mogę go nadać twojemu małżonkowi.
- Mojemu małżonkowi? Nie rozumiem o czym wasza wysokość mówi – mruknął Gahalan, jednak wyraz jego twarzy przeczył jego słowom.
- Skąd wasza wysokość wie? – wykrzyknął zdumiony Marali.
Król roześmiał się.
- Jestem królem, muszę wiedzieć dużo rzeczy. – Sięgnął ręką i wyciągnął na wierzch delikatny łańcuszek, który ukrywał pod koszulą Marali. Na łańcuszku wisiał srebrny pierścień. – Możesz już to nosić na widoku. Ty też – zwrócił się do ślepca.
- Ale to niewłaściwe… - bąknął niepewnie Marali.
- To dlaczego to zrobiliście? – zapytał rozbawiony władca.
- Bo się kochamy – odparł chłopiec i zarumienił się.
- No i to powinno wam wystarczyć. Różnica wieku jest nieistotna kiedy w grę wchodzi uczucie. Dlatego też nie ukrywajcie go.
-Naprawdę możemy, wasza wysokość? –zdumiał się Marali.
- Oczywiście – król uśmiechnął się ciepło.
- Widzisz? - Chłopiec zwrócił się do Gahalana. – Jego wysokość mówi, że to nic złego.
- To dobrze – odparł ślepiec i przytulił chłopca.
- No dobrze, to teraz wróćcie do waszej komnaty. Od dzisiejszego dnia to będzie wasz dom, więc jeżeli jakieś meble tam nie podobają się wam, mówcie śmiało, zmienimy je.
- Ależ nie, wasza wysokość, komnata jest taka wspaniała! Wszystkie meble są takie piękne, nie trzeba żadnego zmieniać.
Król roześmiał się.
- Dostaniecie dwóch służących, którzy pomogą wam się przygotować do uroczystości, a także nauczyciela, który nauczy was całej dworskiej etykiety.
- Uroczystości? – zainteresował się Gahalan.
- No cóż, najpierw czeka nas nadanie tytułu szlacheckiego, a potem zaślubiny księcia Akirina z księciem Valrisem.
- To Valris i Akirin są książętami? – zdumiał się Marali. – Nic nam nie powiedzieli.
- Jeszcze dużo rzeczy nie wiecie. Dlatego też właśnie dostaniecie nauczyciela, który was wszystkiego nauczy. Chyba nie chcecie przynieść wstydu Akirinowi?
- Ależ skąd, wasza wysokość! – wykrzyknął żarliwie Marali.
- Tak też myślałem – powiedział król ze śmiechem i zaklaskał w ręce, a kiedy pojawił się służący, dodał: - odprowadź ich do ich księcia Akirina, a potem powiedz Kalusowi, żeby rozpoczął swoją pracę jeszcze dzisiaj. Ach, i jeszcze jedno – zwrócił się do Gahalana. – Możecie się poruszać swobodnie po całym zamku i przyległym terenie, z wyjątkiem kilku komnat do których wstęp mają tylko nieliczni, ale tych komnat strzegą strażnicy, więc nie będziecie mieli problemu z rozpoznaniem ich. Służący są poinformowani, że mają spełniać wasze życzenia tak jakby pochodziły one ode mnie. Tylko nie przesadzajcie zbytnio – pogroził żartobliwie palcem. – No dobrze, to teraz uciekajcie, Akirin pewnie się niepokoi o was.
- Dziękuję, wasza wysokość – Gahalan ukłonił się, a za nim Marali i odeszli, prowadzenie przez służącego.
Król westchnął rozbawiony, po czym zaklaskał w dłonie.
- Zawołaj do mnie Danao – powiedział, kiedy pojawił się służący, a kiedy doradca w końcu przyszedł, wydał polecenia: - zajmij się przygotowaniami. Tytuł szlachecki nadamy za trzy dni, niech się nasi goście przyzwyczają do nowej sytuacji, a za sześć dni ślub księcia i koronacja.
- Wasza wysokość jest pewien co do tej koronacji?
- Oczywiście, mój czas nadchodzi. Muszę zadbać, żeby królestwo nie zostało bez władcy.
- Jak wasza wysokość uważa.
- Dokładnie tak – odparł król z uśmiechem. – To chyba wszystko na dzisiaj. Będę u siebie, niech nikt mi nie przeszkadza. – Po czym poszedł do swojej sypialni. Nie zatrzymując się przeszedł do ogrodu i usiadł na ławeczce przy nagrobkach. – Witaj kochanie, dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich dni. Bałem się, że wszystko się popsuje. Ale dziwnym zrządzeniem losu wszystko wskoczyło na właściwe tory. I wiesz co, w końcu będę mógł cię zobaczyć. Po tylu latach nareszcie się spotkamy. Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy – z oczu Akirina popłynęły łzy. – Tyle lat bez ciebie… Nawet nie wiesz jaki to ból.
Trzy dni minęły dla Gahalana i Maraliego niczym sen. Aż w końcu nadszedł ten dzień.
- Myślisz, że to właściwe? – spytał nerwowo Marali siedząc na łóżku.
- Nie wiem, ale skoro król tak twierdzi, to znaczy, że jest – odparł Gahlan zakładając koszulę. – I ubierz się w końcu. Chyba nie chcesz, żeby wszyscy zobaczyli twój goły tyłek?
- A skąd wiesz, że się jeszcze nie ubrałem? – zdumiał się chłopiec.
- Bo nie słyszę żebyś się ubierał.
Marali zachichotał i zaczął się ubierać, jednakże słowa Gahalana w ogóle go nie uspokoiły i kiedy klęczał przed królem serce waliło mu jak oszalałe. I przez to całe zdenerwowanie nie pamiętał nic z całej uroczystości ani z późniejszej uczty. Dopiero wieczorem, kiedy już zostali sami z Gahalanem, doszedł do siebie.
- No i jak wrażenia, panie hrabio? – zapytał żartobliwie Gahalan kiedy już leżeli przytuleni do siebie po upojnym seksie.
- Nie mów tak do mnie – jęknął Marali.
- Ale dlaczego? Przecież jesteś teraz hrabią.
- No wiem, ale jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić – bąknął niepewnie Marali zerkając na leżące na nocnym stoliku pergaminy. Wziął jeden z ich do ręki i z nabożną miną rozwinął. – Tu naprawdę jest napisane, że jestem hrabią i że dostaję ziemię?
- Skoro król tak powiedział, to tak jest.
- Szkoda, ze nie umiem czytać – chłopiec wyraźnie posmutniał.
- Nie martw się – Gahalan pocałował swojego młodego małżonka w skroń. – Król dał nam przecież nauczyciela, który na pewno nauczy cię czytać i pisać.
- A jeśli nie dam rady?
- Dasz radę, dasz.
- Tak myślisz?
- Oczywiście. A teraz nie myśl o tym. Pomyśl o czymś o wiele przyjemniejszym.
- O czym na przykład? – zapytał niewinnie Marali.
- Na przykład o tym – mruknął ślepiec i zaczął całować chłopca po szyi, a jego ręka powędrowała pod kołdrę.
Marali tylko uśmiechnął się. Chwilę potem jego umysł zajmował w całości Gahalan i przyjemność jaką mu dawał.