Kołysanka
Dodane przez Aquarius dnia Maja 05 2012 10:50:14
Otworzył oczy, najpierw słysząc skrzypnięcie dobiegające z dziennej komnaty, a zaraz potem przytłumione kroki na miękkim dywanie.
Nie sypiał tu wciąż za dobrze i wiedział dlaczego. Nie czuł się bezpieczny. Widział, w jaki sposób przyglądał mu się elfi ambasador na kolacji u księżnej. Był jednym ze szmaragdowych i nic dziwnego, że patrzył na niego niczym na jakieś plugastwo, które wypełzło z samej Ciemności. Jeśli więc przysłał tu zabójcę, to nawet immunitet od jego nowej pani niewiele tu pomoże.
Usiadł na łóżku, owijając się narzutą wyszywaną w jesienne liście. Nie musiał specjalnie wytężać wzroku, saiji widzieli w ciemnościach lepiej niż krasnoludy czy gnomy. Czekał teraz cierpliwie, aż intruz dotrze do jego sypialni.
W końcu drzwi uchyliły się lekko.
– Assin? – Usłyszał głęboki i dobrze mu znany głos.
– Na boginię, Wasza Wysokość – wymruczał niezadowolony, choć tak naprawdę odetchnął z ulgą.
Drzwi otworzyły się szerzej i do środka wkroczył potężny książę Mallen. Ruszył w stronę łóżka, ale prawie wyłożył się jak długi na dywanie, gdy potknął się o jego brzeg.
– Kto położył tu tę szmatę?! – warknął poirytowany, klnąc do tego siarczyście po krasnoludzku.
– Przyszłemu Wielkiemu Księciu nie wypada używać takich słów – zauważył cienisty z przekąsem, ale uśmiechnął się nieznacznie zaraz.
– Och, przestań – mruknął Mallen cicho.
Od czasu, gdy Księżna Namiestniczka przyjęła go na służbę i uczyniła nadwornym magiem, nie zamienili ani słowa, ponieważ książę wkrótce potem wyjechał, a wrócił dopiero przedwczoraj.
Assin zupełnie nie spodziewał się jego wizyty w prywatnych komnatach, zwłaszcza o tej porze.
– Trochę już późno na odwiedziny, Wasza Wysokość – powiedział cicho, przyglądając mu się uważnie.
Na pierwszej audiencji u namiestniczki Naryien zupełnie go nie poznał. Wciąż trudno było mu się przyzwyczaić, że tamten podróżnik, któremu ocalił życie w Smoczej Puszczy, jest księciem, że na wamsie z ciemnozielonego aksamitu nosi zwiniętego węża wyhaftowanego złotą nicią. Jednak piękne szaty i gładko zaczesane do tyłu kasztanowe włosy wcale nie zmieniły błysku w jego miodowych oczach. Nie mógł zapomnieć z jaką miłością Złoty Wąż opowiadał o złotej Aryshennie – swoim domu, a także o zamku, z którego okien widać było morze. Chciał zobaczyć to miejsce i chciał znów spotkać jego. Uśmiechnął się do swoich myśli.
– Mógłbyś...? – Usłyszał zaraz zniecierpliwiony głos półelfa, więc podniósł głowę.
– Słucham? – Spojrzał na niego pytająco.
– Ciemno tu trochę, nie uważasz? – burknął książę.
Pokręcił głową rozbawiony, ale rozświetlił komnatę kilkoma błękitnymi płomykami, które zawisły nad łożem, drżąc delikatnie.
– Dlaczego przyszedłeś, książę? – spytał w końcu.
– Chciałem tylko porozmawiać – mruknął, jakoś tak dziwnie na niego patrząc. – Twój mistrz, Alagos, jak on się miewa?
– Mistrz Alagos nie żyje. – Mag zacisnął wargi. Nauczyciel był dla niego trochę niczym ojciec, jedyny opiekun, który kiedykolwiek o niego tak naprawdę dbał.
– Przykro mi, wybacz – mruknął Mallen pod nosem i spojrzał w bok, czując najwyraźniej, że poruszył niewłaściwy temat.
Po chwili poczuł chłodne palce na swojej dłoni. Spojrzał wtedy na maga, którego twarz znów złagodniała, wystarczyło, że uśmiechnął się lekko.
– Odszedł w spokoju.. We śnie... – szepnął, zaciskając palce mocniej. Alagos cierpiał długie lata, jeszcze nim się poznali. Powiedział Assinowi, że nie ma się już czego bać i czuje ulgę.
– To, hm, dobrze, tak, dobrze – powiedział książę cicho. – Nie powinienem był nachodzić ciebie o tej porze.
Podniósł się i pokręcił głową lekko. Niepotrzebnie w ogóle tu przychodził. Saiji nie puścił jednak jego dłoni, nie pozwalając mu tak po prostu teraz odejść.
– Skoro już tu jesteś – wymruczał, przyglądając się mu cały czas. – Cieszę się, że przyszedłeś, że o mnie nie zapomniałeś.
– Trudno ciebie zapo... – urwał, bo mag klęknął przed nim na łóżku. Narzuta, którą był do tej pory szczelnie owinięty, zsunęła się poniżej jego ciemnych bioder.
– Ja o tobie nie zapomniałem. Nie mogłem – szepnął i objął go za szyję.
To było dość niespodziewane, pochylił się jednak nad Assinem.
– Naprawdę trudno o tobie zapomnieć, magu – mruknął i pocałował go spokojnie.
Wreszcie cienisty pociągnął go na łóżko. W blasku płomieni jego oczy wydawały się być błękitne, a nie srebrne, tak samo jak jego włosy. Mallen po chwili wsunął w nie palce i nawet nie zamierzał powstrzymywać saiji, gdy ten zaczął powoli rozpinać złote haftki jego kaftana. Sam zrzucił wams szybko na podłogę i ściągnął spodnie, które zaczęły mu nagle bardzo boleśnie przeszkadzać.
Assin uśmiechnął się szeroko, czując wzwiedziony członek półelfa ocierający się o jego podbrzusze. Właściwie tego się po nim nie spodziewał, może trochę się łudził, ale tylko trochę. Złoty Wąż od początku wydawał się chłodny, niedostępny albo zwyczajnie niezainteresowany.
Pomyślał, że przecież nie zna go wcale tak dobrze. Na razie to było mało ważne, jeszcze zdąży go poznać, miał na to dużo czasu.
Złapał go w końcu za koszulę na piersi i przyciągnął do pocałunku. Książę wcale się nie opierał. Szybkim ruchem ściągnął z saiji narzutę. Nie marnował specjalnie czasu na przyglądanie się mu. Założył sobie jego nogi na ramiona i wszedł w niego szybko, pomrukując przy tym gardłowo.
Mag wygiął się pod nim i jęknął głośno, z bólu i zaskoczenia, ale Mallen uciszył go krótki, mocnym pocałunkiem, a potem zaczął wysuwać się i wsuwać w niego mocno.
Assin przycisnął się do niego, poruszając biodrami w tym samym rytmie. Zamknął oczy na chwilę, a gdy znów je otworzył, świat zasnuła mlecznobiała, gęsta mgła, która zamieniła półelfa w coś przerażającego, co powarkiwało nad nim zwierzęco i wbijało ostre szpony w jego ciało, rozrywając je przy każdym pchnięciu. Próbował krzyczeć, ale lepki, zimny opar wypełnił jego usta, gardło i dostał się do płuc. Nie mógł złapać tchu ani uciec tej istocie, która go posiadła. Czuł tylko łzy płynące po policzkach i zapach swojej własnej krwi. Jęknął ostatni raz...

Obudził się nagle, poderwał spanikowany i siadł na łóżku, z trudem łapiąc powietrze. W sypialni było ciemno, za oknem szumiał wiatr, a deszcz stukał lekko o kolorowe szybki.
Sen, to tylko sen...
Rzadko śnił cokolwiek. Dlaczego akurat ten zmienił się w koszmar. Przesunął palcami po bokach i biodrach, ale skóra była gładka. Odetchnął cicho i schował twarz w poduszce.
Nie mógł zasnąć do rana, nasłuchiwał tylko z wyczekiwaniem skrzypnięcia drzwi i przytłumionych kroków na dywanie w dziennej komnacie, ale nikt nie przyszedł...