Książę 4
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 28 2012 01:09:48
Rozdział 4.

Książę, przepraszam, że nie sprowadziłem tutaj z zagranicy kaszmirowych powłok.

Jedyne, co pamiętał, to ten tępy ból u podstawy czaszki promieniujący aż na skronie. Nigdy jeszcze nie czuł tak olbrzymiego bólu, jednak to nie on był najgorszy. Najgorsze było uczucie ociężałości. Tak jakby całe jego ciało wykonane było z ołowiu. Ciężkie do tego stopnia, że nawet nie mógł poruszać palcami u rąk.
Gdzie był? Nie wiedział. Miał taki mętlik w głowie, że na daną chwilę nie potrafiłby nawet odpowiedzieć kim jest.
Leżał chwilę, próbując jakoś ułożyć szalejące myśli, gdy nagle zdał sobie sprawę, że jest czymś przykryty. Jakiś gruby, twardy i drapiący materiał przylegał do jego nosa, policzków i ust, drażniąc je z każdym jego poruszeniem się w takt… Takt czego? Słyszał odgłosy końskich kopyt i czuł jak to, na czym leży, rytmicznie podskakuje.
Chyba był na jakimś wozie, tylko dlaczego się tu znajdował? Dlaczego czuł się tak okropnie jak teraz?
Pytania na daną chwilę pozostały bez odpowiedzi, a Książę osunął się w przerywany bólem, niespokojny i wcale nie leczniczy sen.

Powoli uchylił ciężkie powieki, widząc jakiś spróchniały, drewniany sufit, który znajdował się nad nim. Dłuższą chwilę wpatrywał się w poczerniałą deskę wyróżniającą się na tle innych, bielszych. Dopiero później, jakby z ociąganiem, przeniósł wzrok na wielkie okno, jakie znajdowało się tuż obok niego. Za szybą rozprzestrzeniał się widok na oświetloną ciepłym światłem słonecznym leśną dróżkę i kawałek jeziora, którego woda zdawała się błyszczeć. Książę długo oglądał te widoki, nie myśląc w tamtej chwili o niczym. Nawet nie obejrzał pomieszczenia, w którym się znajdował. Wodził jedynie wzrokiem za kilkoma kaczkami brodzącymi w wodzie, czy też obserwował ruchy poruszanej przez wiatr trzciny wodnej, ale ani razu nie zastanowił się, gdzie się znajduje.
Bo Książę w tamtym momencie nie był Księciem. Był zbyt zdezorientowany, żeby zacząć o tym myśleć, a powodem mógł być ćmiący ból w skroniach. Książę nigdy nie czuł tak potwornego bólu, bo zawsze najlepsi królewscy medycy dbali o to, żeby czuł się dobrze i niszczyli ból swoimi specyfikami, już kiedy Książę czuł, że coś zaczyna być nie tak.
Dopiero, gdy na leśnej dróżce pojawił się szary, wyliniały pies o nieco przydługiej sierści, Książę skrzywił się tak, jak na Księcia przystało. To był cios w książęce poczucie estetyki i ten cios sprawił, że jego stalowe oczy zaczęły błądzić po małym, drewnianym i przy okazji spróchniałym pomieszczeniu, w którym znajdowało się jedynie krzesło oraz wąskie łóżko, na którym właśnie leżał.
Zaczął sobie przypominać, co działo się kilka godzin temu… a może dni? Sam nie wiedział. Nie miał pojęcia ile czasu minęło od jego wcześniejszego obudzenia się, kiedy to nie potrafił ruszyć swoim ciałem, kiedy drażniący materiał przykrywał jego ciało, a stukot końskich kopyt był tak monotonny, że aż usypiający.
Tylko, co takiego się stało?
Książęce spojrzenie błądziło po pomieszczeniu, jakby gdzieś w kącie sufitu czy podłogi miał znaleźć odpowiedź, gdy nagle przypomniał sobie zdarzenie, jakie miało miejsce tuż po odwiedzeniu przez niego i Victora targu niewolników. Wciągnął gwałtownie powietrze, odrzucając kołdrę na bok i już mając się podnieść z furią, gdy nagle z powrotem wylądował na łóżku. Oddychał ciężko, walcząc z potwornymi zawrotami głowy i nasilającym się bólem w okolicach potylicy. Przez jego ciało przeszedł dziwny, bolesny prąd, a jego ręce i nogi drżały jak w jakiejś agonii.
Do jego świadomości wdarł się dźwięk ustępującego zamka i skrzypnięcie drzwi, ale Książę nie miał sił, żeby się obejrzeć i zobaczyć, kto taki wchodzi do tego obskurnego pomieszczenia.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak potwornie, tylko tego typu myśli krążyły w jego głowie.
- Wypij – powiedział znany mu głos. Chłodne dłonie przystawiły mu coś do ust i wlały w nie jakieś paskudztwo, ale Książę nie miał już sił oponować.
- Wiesz, że czeka cię za to kara? – wyszeptał dziedzic nawet nie otwierając oczu.
- Mogę obiecać, że jeżeli mi się nie uda, to nie będę uciekał przed konsekwencjami – odparł mężczyzna tym swoim przyjaznym, ale też nieco ironicznym tonem, za co Książę miał ochotę z miejsca wydać rozkaz stracenia. – A teraz śpij – powiedział jakby z troską – Książę – dodał i już nie było słychać tej troski, a jedynie kpinę.
Przez głowę następcy przewinęła się myśl, że może być całkiem zabawnie. Myśl ta jednak tak szybko jak się pojawiła, tak też znikła, gdyż skronie Księcia znów odezwały się tępym bólem.
Po chwili jednak Książę po raz kolejny osunął się w przyjemną nicość zapominając o bólu.

- Jak śmiałeś przyprowadzić mnie w tak obskurne miejsce? – właśnie tak zabrzmiały pierwsze, już świadome słowa Księcia po obudzeniu. Dziedzic siedział na łóżku i z obrzydzeniem odsuwał od siebie zbutwiałą kołdrę, którą był przykryty, po czym wbił swoje mrożące krew w żyłach spojrzenie w Victora siedzącego na krześle nieopodal łóżka.
Mężczyzna jednak zamiast paść trupem z powodu zamrożenia krwi, parsknął śmiechem. Tak cynicznym, tak przesyconym kpiną, że w Księciu pojawiła się nagle chęć mordu. Ale Książę to Książę, więc tylko uniósł wyżej podbródek w geście pogardy i wyższości nad marnym złodziejaszkiem.
- Przepraszam, że nie sprowadziłem tutaj z zagranicy kaszmirowych powłok i najlepszej jakości pierzyny. Mój błąd, Wasza Wysokość, ale mimo wszystko obawiam się jednak, że będzie Książę musiał zapomnieć o wszelkich udogodnieniach - odchrząknął, a wyraz udawanego szacunku, jaki pojawił się na jego twarzy zastąpiło charakterystyczne dla niego rozbawienie. – Innymi słowy teraz dla mnie nie jesteś już księciem, a zakładnikiem.
Idealnie wykrojone książęce brwi zmarszczyły się, jakby niezadowolone usłyszaną odpowiedzią. Wizja jego, jako zakładnika nie była dziwna, w końcu był Księciem, w każdej chwili mógł zostać uprowadzony, ale On, jako zakładnik w tak obrzydliwym miejscu, traktowany z taką kpiną?! Jakby w ogóle nie miał żadnych tytułów, a szacunek należy mu się przecież już od dnia narodzin.
Nie to jednak najbardziej przeraziło Księcia. Teraz był całkowicie podporządkowany Victorowi, był zdany na jego łaskę i co najgorsze – doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A Książę nie lubił czuć się bezbronny. Książę lubił mieć władzę, lubił wiedzieć, że decyduje o czyimś losie. Że jest jak Bóg, tyle, że Bóg pewnie nie jest tak piękny i doskonały z zewnątrz jak on.
Mimo wszystko Książę uśmiechnął się kątem ust z zadowoleniem, nie chcąc pokazywać Victorowi, że tak naprawę trochę się go obawia.
- Myślisz, że ujdzie ci to płazem? – prychnął, unosząc wyżej głowę i spoglądając na Kocie Spojrzenie z pogardą. – Nie masz chyba pojęcia, co zrobiłeś. Porwałeś mnie, jedynego następcę tronu, jedynego potomka aktualnego króla… Mogę ci tylko powiedzieć, że osobiście dopilnuję, abyś nie stracił głowy na gilotynie. To jest zbyt szybkie i bezbolesne. Zasługujesz na coś znacznie ciekawszego.
Jakiej reakcji oczekiwał Książę od Victora? Na pewno nie przerażenia, bo już zdążył się nauczyć, że jego porywacz nie był tego typu osobą, która bałaby się takich ostrzeżeń, ale miał nadzieję ujrzeć chociaż chwilę wahania, jakąś niepewność. Nie spodziewał się jednak, że zielone oczy mężczyzny błysną radośnie, a usta ułożą się w uśmiech. Nie spodziewał się, że Victor potaknie, a później nawet wstanie z krzesła i ukłoni się. Nie, nie w parodii ukłonu, tak jak robił to zazwyczaj. Był to ukłon, jaki należał się jedynemu następcy tronu, taki, jakim był obdarzany przez poddanych. Przepełniony szacunkiem.
- Niech tak będzie, Książę – powiedział. – Jednak ja obiecuję, że zrobię wszystko, aby najpierw dostać za Księcia okup, a później poproszę jeszcze tylko o dzień wolności i sam oddam się w twe ręce – dodał, spoglądając prosto w błyszczące oczy następcy. Mierzyli się tak przez chwilę wzrokiem, jakby doszukując się czegoś w swoich twarzach, jednak obaj nie dostrzegli nic zadowalającego.
- Po co więc ci pieniądze, skoro już następnego dnia miałbyś nie żyć? – zapytał Książę flegmatycznie, zupełnie jakby odpowiedź go nie interesowała. – Jesteś dziwny – mruknął powstrzymując się przed dodaniem: „dlatego tak mnie zaciekawiłeś”, gdyż to mogłoby być szkodliwe dla jego chłodnego wizerunku.
Victor uśmiechnął się, ruszając w stronę starych drzwi, które idealnie pasowały do tego spróchniałego pomieszczenia.
- Jesteś głodny, Książę? – spytał, unikając odpowiedzi na książęce pytanie. – Po tym silnym narkotyku pewnie żołądek przyrasta ci już do kręgosłupa, mam rację? – Jego dłoń zacisnęła się na zardzewiałej klamce, a on uśmiechał się kpiąco pod nosem, rzucając swoje ironiczne spojrzenia w stronę Księcia znad ramienia.
- Poproszę zupę kremową na świeżym mleku z odrobiną wanilii – odparł Książę, sięgając po swoje buty, które stały obok łóżka. – Ale pamiętaj, tylko szczypta, żeby był delikatny posmak.
Kiedy już nasunął na bose stopy swoje czarne, skórzane buty ze złotą klamrą, podniósł spojrzenie na Victora, który spoglądał na niego z politowaniem.
- Najmocniej przepraszam, Wasza Książęca Wysokość – znów wyraźnie odznaczała się ta kpina, za którą Książę go nienawidził – ale akurat zabrakło nam wanilii, tak więc będziesz musiał zadowolić się równie książęcym posiłkiem jakim jest zjełczała kasza. – Zgiął się w pół, prawie, że dotykając czubkiem głowy podłogi, po czym bez słowa otworzył drzwi i wyszedł z pomieszczenia.
Książę już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle dopadła go chęć obejrzenia reszty tej rudery. Nie miał już jednak zbytnio co oglądać, bo oprócz pomieszczenia, w którym przyszło mu spać, znajdowała się tu jeszcze kuchnia… a raczej coś, co miało ją imitować. Jakiś stary, osmolony piec stał pod drewnianą ścianą, co było oczywiście dosyć niedorzeczne. Najwidoczniej cała ta chata była drewniana, więc piec był zagrożeniem, ale kto by się tym przejmował? Nie Victor, a przynajmniej na to nie wyglądało. Tuż obok stał okrągły, stary jak wszystko inne tutaj, stół, a na jego blacie średniej wielkości garnek z czymś parującym w środku. Obok stołu znajdowały się dwa krzesła, wysłużone, z nogami podziurawionymi przez korniki, obrzydliwe i odrapane. Gdzieś na ścianach wisiała jeszcze szafka, której jedne z drzwiczek trzymały się tylko na starym zawiasie, podczas gdy drugi był już zżarty do połowy przez rdzę.
I tak oto wyglądała kuchnia. Obraz nędzy i rozpaczy… Książę już miał skrzywić się tak, jak to na niego przystało, ale akurat zwrócił uwagę na wąziutkie schodki znajdujące się gdzieś w rogu i prowadzące do jakiegoś pomieszczenia na górze.
- Co tam jest? – zapytał, ruchem głowy wskazując na drzwi.
- Nic, czym musiałbyś się przejmować. A teraz siadaj, bo jedzenie ci stygnie – mruknął, sięgając do szafki po dwie miski i łyżki, co Książę obserwował i tylko czekał na moment, aż drzwiczki odpadną. Nie doczekał się jednak. – Siadaj, zanim twoja zupa kremowa będzie zimna – zakpił.
- Nie będę jadł jakiejś kaszy – oburzył się Książę.
- To będziesz głodować. – Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami, nakładając jedzenie na talerz, po czym zaczął w zatrważającym tempie je pochłaniać, nawet nie przejmując się Księciem, który stał tuż obok i piorunował go swoimi najstraszliwszymi spojrzeniami.
Mijała chwila za chwilą, a oni ani razu się do siebie nie odezwali. Victor jadł w najlepsze, a Książę dalej stał nieugięty.
- Ile ta rudera ma lat? – zapytał w końcu.
- Nie wiem, sporo. Znalazłem ją kiedyś. Wydaje mi się, że była kryjówką jakiegoś zdrajcy, który chował się tutaj przed królewskim prawem – powiedział pomiędzy jedną łyżką kaszy, a drugą. – To miejsce jest bardzo dobrze ukryte. I stare, ale to już wiesz. – Wzruszył ramionami, kończąc jeść.
A Książę dalej stał w tym samym miejscu i pomimo żołądka ściskającego się nieprzyjemnie z głodu nawet nie myślał o zjedzeniu czegoś, co nawet jedzeniem nie można było nazwać. Zresztą, przecież nie pobędzie tu długo. Z pewnością zauważono już brak jego obecności w zamku i wszczęto poszukiwania. W końcu był jedynym następcą tronu.
- Chcę zażyć kąpieli – powiedział Książę swoim wypracowanym przez lata tonem nieznoszącym sprzeciwu. Aż uniósł wyżej podbródek, spoglądając na Victora z nieskrywaną pogardą.
- Ależ oczywiście, obok domu jest jezioro – powiedział, wstając od stołu i zabierając talerz.
Książę zmarszczył swój idealny, prosty, choć nieco zadarty nosek, będąc niezadowolony z odpowiedzi. Victor powinien jak najszybciej znaleźć jakąś balię, którą wypełniłby przyjemnie ciepłą, ale nie wrzącą wodą, a następnie przynieść mu olejek o zapachu orchidei, bo tylko z takiego korzystał Książę. I na dodatek powinien to zrobić z szerokim uśmiechem na ustach, kłaniając mu się w pas.
Ale tego nie zrobił. Kazał mu iść się wykąpać do jakiegoś zimnego, śmierdzącego jeziora, w którym brodziły brudne ptaki. Jemu! Księciu! Żeby na jego nieskazitelnej skórze wyskoczyła jakaś wysypka?!
- Nie myślisz chyba, że będę kąpać się w takim bajorze. – Zmarszczył groźnie brwi, mierząc go swoim zimnym spojrzeniem.
- Jak chcesz Książę, możesz nawet brudem obrosnąć, mój nos jest już naprawdę przyzwyczajony do zapachu niemytych ciał – machnął ręką, kierując się z brudną miską w dłoni, do drzwi wyjściowych. Zaintrygowany następca, zapomniał na chwilę o odpowiedzi na tak karygodne zachowanie w stosunku do dziedzica, czekając aż Victor otworzy w końcu drzwi.
- Nie boisz się, że ucieknę? – spytał, kiedy mężczyzna tak po prostu wyszedł z chatki prosto na wąziutką, piaszczystą dróżkę, która, jak później zauważył Książę, prowadziła prosto do jeziora.
Dziedzic ruszył za mężczyzną, rozglądając się dookoła. Chata znajdowała się na samym środku leśnej łączki i praktycznie z każdej strony otaczały ją drzewa. Wzrok Księcia z zainteresowaniem powiódł w stronę zbiornika wodnego, w którym Victor teraz obmywał miskę.
Jezioro wcale nie było aż tak duże, jak się Księciu wydawało na początku, właściwie był to bardziej staw niż jezioro.
- Nie masz dokąd uciec – odpowiedział Victor po długiej chwili milczenia, kiedy Książę znalazł się już przy nim i z większego dystansu oglądał chatę, która naprawdę przypominała ruderę. Dach częściowo był porośnięty przez mech i różne inne paskudztwa, deski, z których domek był zbudowany dawno już straciły swą datę przydatności. Były spróchniałe a gdzieniegdzie nawet nadgniłe.
Jednak uwagę Księcia nie przykuł dom, a koń, jaki pasł się teraz tuż obok. Średniego wzrostu, ale widocznie dobrze zbudowany, kasztanowy ogier.
- A co gdybym ukradł ci konia? – Książę drążył temat, wciąż obserwując zwierzę. Nie było ono do niczego przywiązane, dziwne, że ani na chwilę nie oddalało się od domu, a raczej od Victora.
- Nie ma takiej możliwości, nawet byś go nie dosiadł – westchnął mężczyzna, odkładając nagle na bok miskę i tak po prostu zdejmując z siebie koszulkę.
- Co robisz?! – Książę widząc to, niemal krzyknął, odsuwając się od Kociego Spojrzenia tak, jakby ten stanowił teraz dla niego jakieś zagrożenie. Jednak wzrok dziedzica mimowolnie przesunął się na bladą i szczupłą, porośniętą jasnymi i delikatnymi włoskami klatkę piersiową. Victor wcale nie wyglądał na kogoś, kto mógłby ot tak uprowadzić Księcia. Był chudy, aż żebra wystawały mu nieprzyjemnie, ale mimo to i tak był od niego wyższy o ponad głowę.
Wysoki i chudy, jednak było w nim coś, co przyciągało wzrok i nie chodziło tu tylko o kocie oczy.
- Mam zamiar się wykąpać – odparł, opadając na trawę i zaczynając rozsznurowywać swoje wysokie, skórzane, nieco już zniszczone buty.
Książę odetchnął, znów przybierając swoją zimną maskę. Nie mógł tak łatwo dać się wyprowadzić z równowagi. To Victor ma się ugiąć, nie on.

Książę z zastanowieniem spoglądał na drzwi, jakie znajdowały się na szczycie schodów. Kocie Spojrzenie zniknął za nimi jakiś czas temu, jednak dziedzic nie miał zegarka, więc nie mógł dokładnie określić ile czasu już minęło.
Victor kategorycznie zabronił mu tam za nim iść, a Książę jak na tą chwilę posłuchał. Oczywiście nie miał zamiaru stosować się do jego słów przez cały czas, w końcu Victor nie ma prawa mu rozkazywać. Dla następcy jest tylko marnym złodziejaszkiem, którego słowa w żaden sposób się nie liczą.
W końcu, kiedy upłynęło jeszcze kilka chwil, drzwi się otworzyły i u szczytu schodów ukazał się nie kto inny jak Victor. Zmęczony, wypompowany z jakiejkolwiek energii Victor.
Książę musiał przyznać, że trochę się zdziwił, widząc go takiego, niemającego sił na nic, schodzącego po schodach powłócząc nogami.
- Co się stało? – zainteresował się Książę, wodząc za nim swoimi pięknymi oczami i odprowadzając go wzrokiem aż do krzesła, na które opadł mężczyzna. Victor poległ nagle na blacie, wzdychając ciężko.
- Nic, jestem po prostu zmęczony – odparł. – Opieka nad trzeźwiejącym tobą nie była niczym przyjemnym, uwierz mi na słowo, Wasza Książęcość – burknął, mając najwidoczniej jeszcze trochę siły na kpinę.
- Nie muszę chyba wspominać, że to ty doprowadziłeś mnie do takiego stanu. Mniej tylko nadzieję, że ten twój specyfik, którym mnie otumaniłeś, nie jest szkodliwy dla zdrowia – powiedział Książę, siadając na krześle naprzeciwko mężczyzny. – A zresztą za chwilę pewnie pojawi się tutaj królewska straż i będzie to koniec twojej zabawy w porywacza.
Victor mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, nawet nie podnosząc głowy. Siedzieli tak dłuższą chwilę w ciszy i bezruchu. Całkiem przyjemnej chwili, należy dodać, bo Książę bez skrępowania mógł przyglądać się tym niezwykle jasnym, kręconym i nieco przydługim włosom mężczyzny. Ciekawiło go, dlaczego jest tak… biały? On sam również miał cerę w kolorze porcelany, jednak jego skóra przy skórze Victora wydawała się być o wiele ciemniejsza.
- Książę… jak właściwie masz na imię? – podjął nagle Victor, podnosząc głowę i wbijając w następcę tronu swoje kocie spojrzenie.
Książę skrzywił się nagle, aż odsuwając na krześle, porażony bezpośredniością i tupetem mężczyzny. Nie miał prawa go o to pytać.
- Ty chyba nie myślisz, że będziesz się do mnie zwracać po imieniu! Takie nic jak ty, nie ma prawa na taką bezpośredniość! - Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz tak się zdenerwował, aż zaciskał swoje delikatne, książęce dłonie na bokach stołowego blatu.
To, co wydarzyło się chwilę później zdenerwowało Księcia jeszcze bardziej. Victor tak po prostu parsknął śmiechem i dziedzic pewnie nigdy by się tym nie przejął, gdyby nie rzecz, z której ten śmieć się śmiał.
Książę nie wytrzymał. Wstał z krzesła i już się zamachnął, gdy nagle jego nadgarstek został zmiażdżony w silnym uścisku dłoni Victora.
- Bez agresji, dobrze? To po prostu jest dla mnie śmieszne, że tak bardzo jesteś przywiązany do swojej roli, ale niech będzie, Książę. Skoro nie chcesz być człowiekiem… chcesz jedynie Księciem, to sobie bądź – powiedział, wciąż ściskając jego delikatny, książęcy nadgarstek. – O! Teraz mi się przypomniało, Książę... – zaczął, a jego kocie oczy niemal wwiercały się w zaskoczonego dziedzica, który z chwili na chwilę coraz bardziej orientował się w sytuacji, aż w końcu zaczął się szarpać.
- Puść!
Victor nie miał najwidoczniej zamiaru spełnić książęcej prośby. Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej zacisnął dłoń na przegubie, ciągnąc go w swoją stronę, tak, że Książę czy chciał, czy nie musiał nachylić się nad stołem.
- W dzień, kiedy cię uprowadziłem, Król ogłosił cudowne nowiny. Pierwsza, że pobiera się z piękną Dorianą…
- Myślisz, że nie wiem? – syknął Książę, nie próbując się już wyrwać. – To oczywiste, że wiem!
- I co o tym sądzisz? –uśmiechnął się złośliwie. – Książę, już nie będziesz najważniejszy w królestwie.
Serce Księcia kołatało w piersi jak szalone, jakby chciało się z niej wyrwać, a w jego głowie panował mętlik nie do opisania. Jeszcze nigdy nikt go tak nie potraktował. Nie miał prawa go tak potraktować! Książę w tamtej chwili poczuł się taki słaby… a może nawet bezbronny. Przerażało go to uczucie, a jeszcze bardziej przerażało go, że przez to wszystko miał ochotę się rozpłakać.
- Jak to nie będę? – odparł, opanowując drżenie głosu. – Przecież to tylko kobieta, to oczywiste, że ja, jako następca, jestem najważniejszy!
Victor uśmiechnął się nagle.
- A więc nie wiesz wszystkiego… Król ogłosił również, że Doriana spodziewa się dziecka.