Jakkolwiek daleko
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 28 2012 01:07:06
Jak dobrze było wrócić do domu. Może dom to za wiele powiedziane, ale tak się tu czuł. W starych kwaterach gwardii miał swoje miejsce i traktowali go tu jak swego, a nie – podrzutka, bękarta, mieszańca.
Resh zeskoczył z grzbietu dzikoszcza i poklepał go lekko po pierzastej szyi. Staruszek nie wyglądał najlepiej po tej ich pustynnej wyprawie. Pióra sterczały mu po dziwnym kątem, na dziobie miał chorobowe plamy i w dodatku patrzył na niego teraz tak smutno.
Niewiele sam mógł poradzić, dlatego wydał tylko stajennemu polecenie, by jak najszybciej zajęto się jego wierzchowcem, a najlepiej sprowadzono dla niego uzdrowiciela, który zajmował się zwierzętami całego klanu. To było wszystko, co mógł dla dzikoszcza zrobić. Zwierzak był odważny i wierny, jego poprzednicy nie przeżyli nawet jednej bitwy, a ten był wytrwały.
Zostawił zwierzę jednak i ruszył w stronę koszar. Odprowadziło go tylko krótkie, nieszczęśliwe skrzeknięcie.
Pokręcił głową i zerknął na niebo. Pierwsze gwiazdy Vistarii wzeszły dopiero i lśniły wczesnym, jasnobłękitnym blaskiem. Miał jeszcze chwilę przed spotkaniem z komendantem i zamierzał spędzić ją w koszarowej łaźni.
Wreszcie wsunął dłoń do kieszeni i uśmiechnął się do siebie lekko. Wiedział też, co będzie robił później, gdy już się zamelduje i złoży raport.

*

Pierwszą część swojego planu spełnił od razu. Czysty i pachnący, w świeżym mundurze, szedł do komendanta. Jak zawsze skrócił sobie drogę przez ogrody. Lubił przechadzać się wśród tych wszystkich dziwacznych roślin spoza Bariery.
W końcu przystanął niedaleko potężnego drzewa. Nazywano je dębem i według legend jego sadzonkę zdobył założyciel klanu Vash'xingów. Nie było więcej takich w Esgërah.
Obserwował przez chwilę rozłożystą koronę otoczoną złocistą poświatą, imitującą promienie słońca. Światło było ostre i drażniło jego oczy. Zmrużył powieki, ale podszedł bliżej, z nadzieją, że zaraz się przyzwyczai.
Od dziecka był pod wrażeniem tej majestatycznej rośliny, ale dopóki nie został gwardzistą, nie mógł zbliżyć się do niej nawet na dwadzieścia kroków. Teraz również był zbyt niski rangą, by podejść zupełnie blisko, nie mówiąc o dotknięciu pnia czy podniesieniu choćby jednego, małego listka.
Odwrócił się w końcu, by odejść i prawie wpadł na niższego od siebie, młodego saiji ubranego w uwalany ziemię fartuch. Na kołnierzu szaty wyhaftowane miał złotą nicią dwa symbole, trzy kłosy klanu Vash'xingów i siedmioramienną gwiazdę wpisaną w okrąg.
– Mistrzu Tharis – rzucił z drwiną i skłonił się magowi nisko.
Białowłosemu cienistemu było daleko do mistrzowskiego tytułu, przynajmniej dopóki jego poprzednik wciąż żył, jednak od zawsze był taki wyniosły i chłodny, że Resh nie mógł tego znieść.
– Poruczniku. – Tamten skinął mu głową spokojnie. – Nie powinieneś przychodzić do ogrodu o tej porze, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Oczywiście, wiedział o tym doskonale, ale co z tego, nic się nie stanie, jak raz złamie ten głupi zakaz. Wyprostował się i wsunął dłonie do kieszeni.
– Właściwie to szukałem ciebie, mistrzu – powiedział całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Mam ważną, niecierpiącą zwłoki sprawę, mistrzu Tharis. Twoje umiejętności będą przydatne dla dobra sprawy, którą prowadzę.
Mag najwyraźniej chciał zaprotestować, ale zrezygnował, widząc poważną minę drugiego mężczyzny.
– Niech będzie – mruknął, przewracając oczami. – Byle szybko, poruczniku.
Ruszył energicznym krokiem przed siebie. Po drodze zdjął jeszcze fartuch i rękawice, które wcisnął służącemu. Resh mógł oczywiście go dogonić, ale wolał iść krok za nim i obserwować, jak jego szata wydma się trochę na kształt smoczych skrzydeł.
Mag zatrzymał się dopiero przed swoją komnatą. Poczekał, aż mistrz wejdzie i dopiero wtedy wślizgnął się tuż za nim do środka.
Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, złapał Tharisa za ramiona, przycisnął do futryny całym ciałem, a potem pocałował zachłannie.
Adai* Ris. - Odsunął się od niego, wciąż przypierając go do drzwi. Uśmiechnął się szeroko, widząc jak Tharis robi się coraz bardziej zły. Wtedy zawsze ciemniały jego błękitne oczy, potem marszczył brwi i zaciskał usta. A na koniec...
– Resh – syknął mag i zdzielił go z otwartej dłoni w głowę. Bardzo to nie bolało, ale porucznik tego nie lubił.
– Za co? - jęknął niezadowolony i po prostu go puścił.
– Co to miało być?! - Tharis wybuchnął, jak chyba przy każdym ich spotkaniu.
Przewrócił oczami, złość magowi nie służyła. Kojarzył mu się wtedy ze wściekłym dzikoszczem na arenie.
– Mieliśmy umowę, pamiętasz? - powiedział łagodnie, choć podejrzewał, że to go ani trochę nie uspokoi.
– O, świetnie pamiętam, jak się umawialiśmy, Resh! – warknął.– Ale nie przypominam sobie, żeby w tej naszej umowie była wzmianka, że będziesz mnie przy każdym spotkaniu obrażał – Obrócił się do niego plecami i tyle było z ich rozmowy.
Pokręcił głową i podszedł do niego. Nie miał pojęcia, czemu Ris tak się na niego denerwował. To był jego pomysł, by udawali wiecznie zwaśnionych. Wyniosły mag i prosty żołnierz.
Objął go ramieniem w pasie i pocałował w szyję. Czuł, jak mag napina mięśnie, ale nie pozwolił mu się wyrwać. Powoli rozplątał rzemyk podtrzymujący jego włosy. Tamten tego też nie znosił. Trudno. Wcisnął nos w tył jego głowy. Uwielbiał zapach, który otaczał maga, trochę jak ziemi po pierwszym wiosennym deszczu, ale bardziej wszystkich tych niezwykłych ziół, które tamten uprawiał w ogrodzie.
– Nie złość się, Ris, tęskniłem – mruknął, całując go w szyję, a potem znowu i jeszcze raz, póki mag trochę się nie rozluźnił.
Tharis obrócił się do niego, mrucząc coś o tym, jak bardzo Resh jest niemożliwy. Odepchnął też duże dłonie porucznika, gdy ten zaczął rozpinać jego szatę.
– Nie teraz – mruknął. – Wszyscy widzieli, że idziemy do mnie.
– Daj spokój. – Wrócił spokojnie do złotych haftek. – To był jeden tępy służący. Obiecałeś pomóc mi w sprawie niecierpiącej zwłoki. Obiecałeś, Tharis – powtórzył ostatnie zdanie z naciskiem.
– Mówisz to tak, jakbyś mnie zmusił, Resh – burknął mag cicho z miną taką, jakby znów chciał go uderzyć, ale zamiast tego szybko go pocałował i pociągnął w stronę łóżka.
Porucznik szedł za nim posłusznie, co chwilę potykając się o porozrzucane po całej komnacie książki. Kilka grubych woluminów leżało też na ciemnej narzucie. Pomógł Tharisowi je zdjąć. Wiedział, że musi być ostrożny, ostatnim razem naddarł lekko jedną kartkę i mag dosłownie wyrzucił go z łóżka, potem kazał mu się wynosić. Pałał jakimiś niezdrowymi uczuciami do tych wszystkich ksiąg. Resh specjalnie dla niego próbował nauczyć się składać litery, ale szybko go to znudziło. Widywali się tak rzadko, że wspólne czytanie było według niego tylko stratą czasu. Może gdyby Ris sam go uczył. To się jednak nie zdarzy, bo magowi raczej brakowało cierpliwości i chyba starał się zapomnieć, że jego kochanek jest tylko prostym, niewykształconym, wychowanym na ulicy żołnierzem. W końcu uporali się ze wszystkimi książkami i zniecierpliwiony Resh pchnął maga na posłanie.

Przez chwilę Tharis przyglądał się, jak porucznik zdejmuje buty i mundur, a potem w samej już koszuli pakuje się obok niego do łóżka. Pamiętał, jak porucznik wyznał mu kiedyś, chyba przy ich pierwszej wspólnej nocy, że nigdy wcześniej nie spał na niczym lepszym niż twardy, przykrótki dla niego siennik. Gruby materac, gładka, miękka pościel to był dla niego tak duży luksus, że za każdym leżał kilka chwil z nosem wciśniętym w poduszkę.
– Byle szybko, poruczniku – przypomniał mu w końcu.

Resh poderwał głowę wtedy i wyszczerzył się do maga błyskając kłami.
Aie'her** – mruknął zaraz cicho i zaczął go rozbierać, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Takie rozkazy maga mógł spełniać w każdej chwili. Chciwie kradł jego pocałunki, dłońmi niecierpliwie błądząc po jasnoszarej skórze. Od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, po prostu wiedział, że albo go znienawidzi, albo da się uwieść temu wyniosłemu spojrzeniu jasnobłękitnych oczu. Trochę to trwało nim tamten otworzył się przed nim i w ogóle go zechciał, ale warto było zaczekać.
Wreszcie, trochę niecierpliwym ruchem, złapał Risa za uda i przyciągnął do siebie. Tak naprawdę nie mieli za dużo czasu. Pocałował go jeszcze raz, krótko, a potem już tylko zarzucił jego nogi na ramiona.

Tharis wygiął się i stęknął cicho, gdy tylko porucznik zaczął się w niego wsuwać. Zacisnął usta, tłumiąc kolejny jęk. Szybko jednak objął mężczyznę ramieniem za szyję i szarpnął biodrami. Ani trochę nie podejrzewał siebie o to, że będzie tęsknił i za seksem, i za Reshem. Zwłaszcza za nim. Chyba po prostu wypierał to wszystko za każdym razem, gdy żołnierz wyjeżdżał na długie tygodnie, miesiące, czasem i lata... a może zwyczajnie...
Syknął cicho, gdy próbujący go pocałować porucznik, zamiast tego przygryzł jego dolną wargę.
– Wróć no do mnie, co? – mruknął Resh, wyraźnie niezadowolony, że tamten wcale nie skupia się na tym, co robią i w dodatku w ogóle na niego nie patrzy.
– Cicho – wymamrotał i pocałował go zachłannie. Po chwili poruszył biodrami powoli, a potem coraz szybciej i szybciej, słuchając chrapliwych pomruków porucznika. Wcisnął się mocniej w jego szerokie ramiona i kochał z nim jak zawsze, jakby to był już ostatni raz, jakby ich świat miał zaraz runąć.

*

Podniósł głowę znad książki i zerknął na śpiącego obok Resha, który wcisnął twarz w poduszkę. Widać było tylko jego miedzianorude włosy, które odrosły od ich ostatniego spotkania. Ostrożnie wsunął w nie teraz palce i pogłaskał żołnierza po głowie
– Podbudka – powiedział cicho, czekając aż tamten się poruszy, dopiero wtedy zabrał dłoń i spojrzał w książkę, udając, że czyta.
– Gapiłeś się na mnie. – Resh otworzył jedno oko, ale szybko je zamknął – Gapiłeś się, gdy spałem.
– Wcale się nie gapi... Co to w ogóle za słowo?! – Zatrzasnął gwałtownie książkę.
– Ale ty jesteś nerwowy, Ris – mruknął i obrócił się w jego stronę, a potem objął w maga w pasie. Cmoknął go w nagie biodro i zaraz usiadł. Wyglądał na wyjątkowo zadowolonego.
– Nie musiałeś mnie budzić tak szybko, no – dodał zaraz, przyglądając się okładce, ale i tak nie potrafił odczytać tłoczonego w skórze, złotego napisu. – Stary i tak pewnie jeszcze chrapie, wiesz.
Tharis przewrócił oczami.
– Prosiłeś, żebym ciebie obudził – westchnął zrezygnowany.
– Dzięki, Ris. – Żołnierz obrócił się i pocałował go trochę z zaskoczenia. – Wiesz, coś dla ciebie tu mam.
– Znów jakaś niecierpiąca zwłoki sprawa wagi państwowej? - burknął, obserwując, jak Resh stacza się z łóżka i rozgląda za spodniami, które z jakiegoś powodu wylądowały po drugiej stronie komnaty. Pogrzebał w nich i wrócił do niego.
– Nie patrz – powiedział, siadając obok maga.
– Nie patrzę, nie patrzę – mruknął i zacisnął powieki. Zaraz poczuł, jak coś lodowatego owinęło się wokół jego szyi, łaskocząc też w pierś.
Mógł się tego spodziewać. Przywiózł mu jakąś błyskotkę. Typowe.
– Nie jestem twoim utrzymankiem, Resh. – Otworzył oczy. – Nie musisz przywozić mi... O rany!
Zasłonił usta dłonią szybko, po pierwsze zakłopotany tym głupim okrzykiem, a po drugie...
– Czy to...? – Dotknął mlecznobiałego kryształu, oprawionego w drobną, srebrzystą siateczkę.
– Oprawione w wieczny lód. – Porucznik pokiwał głową i uśmiechnął się rozbawiony. – Sprawdź, jak nie wierzysz.
Tharis zacisnął palce na wisiorze, który zapulsował ciepłym światłem. Wstrząsnął nim silny dreszcz, ale poczuł wszystko od razu. Dawne wspomnienia, najprawdopodobniej poprzedniego właściciela, były już zbyt słabe. Poza Reshem dawno nikt kryształu nie dotykał, dlatego doznanie wiązało się głównie z nim. Żołnierz miał słabo wyczuwalną aurę, ale jego emocje były bardzo silne. I niespodziewane.
Zamrugał i puścił ozdobę. Dopiero teraz zauważył, że Resh zdążył się już ubrać. Siedział teraz i przyglądał się mu.
– Długo ci to zajęło. – Przekrzywił głowę i chyba czekał na jakąś jego reakcję.
– To było... intensywne – mruknął tylko. Nie lubił opowiadać o tych wizjach. Czasem bywały nieprzyjemne, nie jak tak, która go zaskoczyła i tylko odrobinę zaniepokoiła.
Rudy przysunął się do niego i pocałował go w czubek głowy.
– Teraz już wiesz, Ris – szepnął do jego ucha. – Zastanów się, dobra. Wpadnę jeszcze.
Podniósł się, nim Tharis zdążył pomyśleć i zaprotestować. Podszedł do okna.
– Zawsze tak mówisz. – Mag westchnął, patrząc na plecy porucznika, który szybko wspiął się na parapet i zniknął w ciemnościach po drugiej stronie.
Zwinął się w pościeli i znów zacisnął palce na krysztale.
Zasnął w końcu kołysany uczuciami Resha.
Ja ciebie też...


* nieformalne powitanie w języku saiji, trochę niegrzeczne, traktowane jako slangowe, podobne do naszego „cześć”.
** dosłownie „tajest”, od aie – tak, er – być