Keszer 3
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 20 2012 21:53:15
Rozdział III

Rozmowa w ładowni dała Marcusowi wiele powodów do przemyśleń. Do tej pory był po prostu wściekły na Zacharego i nie zastanawiał się nad tym, co będzie dalej. A coś musiało być, prawda?
To, co Alan wcześniej powiedział… Czy naprawdę ma zostawić Zacharego? Po tym wszystkim, co zniósł i poświęcił? Miałby opuścić statek i dalej podróżować sam? Nie, nie… w ogóle nie powinien brać pod uwagę takiego rozwiązania.
- Głupi Alan – mruknął pod nosem.
- Marco, nie bujaj w obłokach! – Drgnął, usłyszawszy nagle ostry głos drugiego oficera. Spojrzał w górę z zakłopotaniem. – Lepiej, żebyś zakończył zszywanie tego żagla przed kolacją, bo Lazlo złoi ci skórę – dodał tamten nieco łagodniejszym tonem i poklepał chłopaka po ramieniu, mijając go. Tuż za Evanem szedł kapitan Drell. Marcus spojrzał na mężczyznę ukradkiem.
Ojciec Zacharego…
Dopiero teraz, gdy wiedział o ich pokrewieństwie, zaczął zauważać pewne podobieństwa między nimi, chociaż nie były one widoczne na pierwszy rzut oka.
Zachary miał ciemniejszą skórę i łagodniejsze rysy, jego włosy były czarne i matowe, w przeciwieństwie do ciemnoblond kapitana; był też drobniejszej postury i nie przerażał samym swoim spojrzeniem. Jedyną cechą zewnętrzną, która ich łączyła były zielone oczy. Coś jednak sprawiało, że pozostałe różnice zacierały się, a Zack stawał się synem swojego ojca.
- Marcus. – Odwrócił głowę w drugą stronę i ujrzał siedzącego na deskach pokładu Zacharego. – Możemy porozmawiać? – spytał niepewnie po kilku minutach ciszy.
- Tylko szybko – odparł cicho. – Muszę skończyć to do wieczora. – Wskazał na leżące na jego kolanach płótno żaglowe i igłę w dłoni. Szycie to jedyna czynność, jaka wychodziła mu względnie dobrze. Wczorajszego dnia jeden z żagli na fokmaszcie uległ uszkodzeniu i to właśnie Marcusowi przypadło zadanie doprowadzenia go do porządku. Zabrał się do tego niemal z radością.
Nie miał pojęcia, że nawet maszty mają swoje własne nazwy, ale nie przejął się drwinami ze swojej niewiedzy; wszystko było lepsze od patroszenia ryb w cuchnącej kuchni z Cogo.
- Przepraszam – szepnął Zack, wyrywając Marcusa z zamyślenia. – Naprawdę cię przepraszam. Proszę, wybacz mi – dodał niemal płaczliwym tonem, uważnie patrząc na twarz chłopaka. – Byłem głupi… jestem głupi, ale… Daj tę igłę, chłopcze, pokażę ci, jak robić to dokładniej – wypalił nagle głośniejszym i pewniejszym siebie głosem, siadając tuż obok niego.
Marcus z zaskoczenia odruchowo podał mu igłę. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że za jego plecami znajdują się marynarze, którzy mogli usłyszeć całą ich rozmowę. To dlatego mężczyzna tak znienacka zmienił swoje zachowanie.
Obaj znaleźli się na wielkiej skrzyni; Zack pokazał mu kilka prawidłowych ściegów i oddał igłę. Nagły dotyk dłoni mężczyzny niemal parzył jego skórę. Już ponad pięć dni nie zbliżali się do siebie. Przez swoją złość w ogóle nie chciał na niego patrzeć; teraz jednak zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu tej bliskości: ciepła skóry, dotyku dłoni, jego zapachu, nawet jego głosu. Mimo że Zachary był obok, to w tej właśnie chwili Marcus poczuł się bardzo samotny i nieszczęśliwy. Spojrzał na kochanka, który zbliżył się do niego jeszcze bardziej, wywołując tym dreszcze na ciele chłopaka.
- Wiem, że postąpiłem głupio… I masz prawo mnie nienawidzić.
- Ja…
- Proszę, pozwól mi dokończyć – szepnął. – To, co zrobiłem, było okropne i jestem wioskowym głupkiem… Ale wiedz, że ten głupek jest w tobie szaleńczo zakochany i zrobi dla ciebie wszystko. – Spojrzał załzawionymi oczami na chłopaka i ścisnął jego dłoń pod materiałem żagla. Marcus otworzył usta, niczego jednak nie powiedział. Widząc minę Zacharego, nagle zapragnął się roześmiać. Miał jednak nadzieję, że tamten się nie rozpłacze. Musiało mu być naprawdę przykro.
- Nie musisz popadać w taki patos – odparł obojętnie, nie zaszczycając kochanka nawet jednym spojrzeniem. - Dramaty pozostaw minstrelom i ich pieśniom.
Wysunął dłoń z uścisku i powrócił do zszywania. Zack wstał ze skrzyni i stanął tuż przed chłopakiem. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt ich nie obserwuje i nachylił się lekko nad nim.
- Naprawdę chciałem ci powiedzieć o moim ojcu. Naprawdę… - zapewnił gorliwie, patrząc prosto w oczy rozmówcy i ściskając jego kolana przez gruby materiał żagla. - Ale wszystko się pokomplikowało i odkładałem to na inną chwilę… Nie chciałem się przyznać do tego, że moja rodzina jest bo… bogata…
Marcus posłał marynarzowi uważne spojrzenie i po chwili ukłuł boleśnie jego dłoń. Zachary odskoczył odruchowo, łapiąc się za bolące miejsce.
- To bolało! – żachnął się. – Dlaczego to zrobiłeś? – spytał niemal płaczliwym tonem.
- Należało ci się – odpowiedział ze szczerością w głosie. – Powinieneś pomyśleć o tym, że to ja byłem w tym związku księciem i nie zastanawiałem się nad zawartością twojej sakiewki, kiedy rozkładałem przed tobą nogi! – warknął rozdrażniony, wywołując swoimi słowami wyraz zażenowania na twarzy mężczyzny. Westchnął ciężko i wyprostował plecy; był okropnie zmęczony i naprawdę nie miał ochoty na kolejne kłótnie. – Powiedz mi, Zack, ile ty masz lat? – spytał po chwili ściszonym głosem. Zapytany spojrzał na niego z zaskoczeniem i uniósł wysoko brwi.
- Dwadzieścia cztery, przecież wiesz… – odpowiedział powoli.
- To dlaczego zachowujesz się, jakbyś miał tylko cztery?
Zachary zaczerwienił się na twarzy po czubki uszu i spuścił głowę, zawstydzony.
- Przepraszam, bardzo tego żałuję.
Marcus posłał uważne spojrzenie kochankowi.
- Hej, Zack! – zawołał nagle jeden z marynarzy. – Nie podrywaj naszego chłopca okrętowego. Jak cię ciśnie w kroku, to poczekaj do jutra. Odpowiednie kobiety obsłużą cię w porcie – zażartował, po czym zaśmiał się głośno. Zachary wyprostował się i spojrzał na mężczyznę z mieszaniną zawstydzenia i złości.
- Nikogo nie podrywam – odpowiedział. – Lepiej pilnuj swojego nosa! – skierował wzrok na zdegustowanego Marcusa i zrobił zakłopotaną minę.
- Dokończmy tę rozmowę jutro w porcie, dobrze? – spytał.
Chłopak milczał przez chwilę obserwując twarz mężczyzny.
- Dobrze – odpowiedział cicho, marszcząc brwi.
Zachary posłał mu nieśmiały uśmiech i oddalił się w stronę dziobu. Marcus westchnął ciężko, obserwując plecy swojego kochanka. Sam już nie wiedział, co miał robić.
***
Pierwsza nocna wachta dla chłopca okrętowego zawsze była wydarzeniem ekscytującym. Marcus jednak nie był typowym chłopcem okrętowym i nie odczuwał takiego podniecenia jak Tom. Nie rozumiał, co przyjemnego jest w nocnym marznięciu na pokładzie. Jedyną zaletą w tym wszystkim była mała ilość marynarzy na pokładzie, którzy - zajęci piciem i opowiadaniem nieprzyzwoitych historii - nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Dlatego też Marcus bez problemu minął grupkę mężczyzn i znalazł się na dziobie statku. Opierając się łokciami o reling, obserwował światło księżyca odbijające się na ciemniej powierzchni morza. Dopiero po kilku chwilach dostrzegł stojącego nieopodal Alana, który zbliżył się do niego z kpiącym uśmieszkiem. Marcus postanowił ignorować mężczyznę. Tamten jednak nie dał za wygraną i dotknął ramienia chłopaka palcem wskazującym.
- Nawet cię podziwiam – oznajmił nagle.
Marcus posłał mu zdziwione spojrzenie
- Nie próbowałeś jeszcze wyskoczyć za burtę. I mimo że jesteś wrzodem na tyłku, to jakoś sobie radzisz na tym statku.
Marcus spochmurniał nieco i szczelniej okrył się swoim swetrem
- Jeśli to miał być komplement, to nie był on zbyt elegancki – odparł wyniośle. Alan popatrzył na niego dziwnie, po czym zaśmiał się krótko.
- Nie sądziłem, że komplementy mogą być eleganckie – stwierdził z rozbawieniem.
- Nie drwij ze mnie – warknął urażony Marcus.
- Nie drwię z ciebie, głupi chłopaku – odparł blondyn. – Przynajmniej nie teraz – dodał po chwili.
Marcus zmarszczył brwi i spojrzał niechętnie na przyjaciela Zacharego. Doprawdy… ten człowiek potrafił być wyjątkowo namolny.
- Mówiłem poważnie. – Przysunął się do chłopaka jeszcze bliżej. – Naprawdę cię podziwiam. Za to, że zrezygnowałeś ze wszelkich wygód i tronu dla tego gamonia.
Chłopak uśmiechnął się słabo, wzruszając ramionami.
- I tak nie chciałem być królem – stwierdził obojętnym głosem.
Alan spojrzał na niego uważnie.
- Nie jesteś pewien, czy chcesz tak żyć? – spytał.
- Szorowanie brudnego pokładu nie jest szczytem moich marzeń – odpowiedział niemal oskarżycielskim tonem. – Nie wiem, czy tego chcę, i nie wiem, czy w ogóle się to tego wszystkiego nadaję.
Alan poklepał chłopaka po plecach i objął za szyję, wprawiając go tym w zakłopotanie.
- Nie martw się. Może i zachowujesz się jak jęcząca panienka, ale nie jest z tobą tragicznie. Jeszcze będą z ciebie ludzie – oznajmił i wypuścił chłopaka z objęć. – A teraz zmiataj do łóżka, twoja wachta się zakończyła.
Gdy znalazł się w kajucie, niemal natychmiast rzucił się na swoją koję. Nie miał nawet siły na mycie. Teraz chciał po prostu spać, jednak kotłujące się myśli w jego głowie nie dawały mu spokoju.
Zagryzł dolną wargę, czując pogłębiającą się dezorientację.
Drzwi od kwatery otworzyły się cicho; Marcus, zwrócony twarzą do ściany, nie widział przybysza, jednak był pewien, że to Zachary wszedł do pomieszczenia. Mężczyzna zdjął swoje ubranie i podszedł do misy z wodą. Chłopak spiął się nieco, a powietrze jakby zgęstniało od niewypowiedzianych emocji.
Po krótkiej ciszy poczuł dotyk palców na swoim ramieniu. Drgnął, gdy Zack położył się na posłaniu i przylgnął do jego pleców, obejmując go ciasno w pasie. Koja była tak wąska, że z ledwością obaj się na niej mieścili. Marynarz przycisnął czoło do jego ramienia.
- Marcus… - szepnął prawie bezgłośnie. – Ja już nie mogę wytrzymać. Odebrałem swoją karę… Już nigdy tego nie zrobię – w jego głosie dało się wyczuć złość przemieszaną z goryczą.
Chłopak zamknął oczy, chcąc wyrzucić z głowy dręczące go myśli. Niestety, było to znacznie trudniejsze, niż przypuszczał. Leżał jak sparaliżowany, czując szybkie bicie serca mężczyzny. Mimo wszystko dotyk rozgrzanego ciała Zacka zadziałał na niego obezwładniająco.
- Zachary… przestań…
Tamten pokręcił energicznie głową i wzmocnił swój uścisk.
- Nie puszczę cię – wychrypiał. – Nie puszczę.
Marcus, drżąc, z trudem odwrócił się w stronę kochanka. Nie spojrzał jednak na niego, poczuł jedynie ciepły oddech na swoim policzku i silne obejmujące go ciasno dłonie. Tak bardzo mu tego brakowało. Ale nie mógł mu pozwolić, nie mógł… jego usta znajdowały się tak blisko… za blisko.
Pocałunek był mocny i długi; mężczyzna włożył w niego całą swoją złość i pożądanie. Marcus nigdy nie sądził, że dotyk tych ust może być aż tak oszałamiający. W jednej chwili zapomniał o wszystkim, co go do tej pory trapiło. Jęknął cicho, rozchylając lekko wargi, co Zachary od razu wykorzystał, wsuwając swój język w jego usta. Z całej siły przylgnął kurczowo do ramion kochanka. W tej chwili nie było nic, czego tak by pragnął. Tak strasznie za tym tęsknił, a minęło już dziesięć dni, od kiedy… Tak przyjemnie, zaczynał się podniecać i Zack również to czuł...
- Nie… - odezwał się nagle gardłowym głosem, przerywając pocałunek. – Nie tutaj – wyrównał swój oddech. – Zachary, proszę… - Mężczyzna rozluźnił nieco swój uścisk, jednak nie wypuścił go z ramion. Nie mógł temu ufać, nie mógł sobie ufać. Było na to za wcześnie i bolałoby znacznie mocniej, gdyby znów wszystko okazało się kłamstwem.
- Powiedz, że mnie nie zostawisz – szepnął marynarz, zaciskając boleśnie palce na biodrze chłopaka i patrząc na niego dzikim wzrokiem.
- Zraniłeś mnie.
- Wiem – warknął, zły na samego siebie. – I jest mi przykro.
- Chcę, żeby tak było – odpowiedział cicho Marcus. W oczach Zacka pojawił się ból.
- Marcus… przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. – Przytulił kochanka do swojej piersi. Młody książę westchnął z rezygnacją.
- Jesteś beznadziejny. Nie powiedziałeś mi nawet o Alanie, poznałem go dopiero w dniu naszej ucieczki – rzekł z cichym wyrzutem, patrząc uważnie w zielone oczy.
- Mar…
- Zamknij się – warknął. – Po prostu się zamknij – ukrył twarz w dłoniach, by opanować nadchodzącą złość. Choć mężczyzna zamilkł, Marcus nie odważył się na niego spojrzeć. To było okropne. Miał zamiar spokojnie z nim porozmawiać, opanować całą sytuację i rozwiązać ten konflikt jak cywilizowany człowiek. Dyplomatycznie, tak jak zawsze uczył go ojciec. Jednak ta sytuacja w rzeczywistości była znacznie gorsza, zbyt wiele emocji toczyło ze sobą zaciekłą walkę. Chciał być w innym miejscu, chciał być sam, chciał stąd uciec, ale…
… ale Zachary miał cudowny uśmiech i dotykał Marcusa w taki sposób, w jaki nie robił tego nikt inny, i smakował morską solą, i chociaż postąpił jak okropny drań, to Marcus był gotów umrzeć dla niego, i to było takie niesprawiedliwe…
- Przestań, proszę cię… przestań – szept wytrącił chłopaka z zamyślenia; i przez kilka okropnych sekund zastanawiał się, czy nie zaczął płakać. Jego oczy jednak były całkowicie suche. Spojrzał z konsternacją na swojego kochanka, widząc na jego twarzy wyraz ulgi.
- Nie jestem szczęśliwy, ty też nie. Obaj to czujemy. Ale… jesteśmy tutaj i… - Słowa utkwiły w jego gardle. Co chciał powiedzieć?
Leżeli na koi, wciąż niepokojąco blisko siebie, tak że każdy z nich mógł wyczuć bicie serca drugiego.
- Powiedz mi, czego… – Zdławiony głos Zacharego zabrzmiał w uszach Marcusa jak echo - … czego chcesz? Ode mnie?
Seksu, szczerości, naprawdę porządnych przeprosin, kolejnego seksu, miłości – pomyślał bez zastanowienia. Milion odpowiedzi kotłowało się w jego umyśle. I naprawdę, naprawdę chciał tego wszystkiego.
- Ciebie – odpowiedział ze szczerością i zamknął oczy. Był zmęczony.
- Masz mnie. – Marcus uśmiechnął się lekko do siebie. Potrzebował snu. Natychmiast.

***
Po dziesięciu dniach na morzu dopłynęli do pierwszego portu w Lana Vergine, niewielkiego i spokojnego miasta, które słynęło z najlepszej jakości wełny i wyjątkowo gościnnych mieszkańców. „Fidelius” miał pozostać w porcie przez dwa dni, dlatego też większość załogi zaraz po wyładowaniu części towaru odebrała swoje dniówki i wraz z przepustkami ruszyła do miasta. Marcus z lekkim oszołomieniem schodził z pokładu galeonu na ląd; nadal nie docierał do niego fakt, że nie zwariował do tej pory i dotrwał do pierwszego portu bez większych obrażeń. Alan jednak uświadomił go niezbyt optymistyczną wiadomością, że może być gorzej. I na pewno będzie. Postanowił na razie nie przejmować się jego słowami.
Przyjął do wiadomości fakt, że jego kochanek był synem kapitana Drella. Dziś rano ostatecznie mu wybaczył, i chociaż tliła się z nim jeszcze iskierka gniewu, to postanowił dać Zackowi drugą szansę. Zbyt wiele poświęcił dla tego związku, by teraz to wszystko zakończyć.
Zachary obudził go przed świtem i rozmawiali, długo i szczerze. Przerwał to dopiero cichy śmiech Alana, który spojrzał na nich z rozbawieniem i nazwał zakochanymi idiotami. W tamtej chwili Marcus miał ochotę uderzyć go w twarz za bezczelne podsłuchiwanie.
Doprawdy… Ten mieszczuch nie ma w sobie ani krzty ogłady – pomyślał nieżyczliwie pod adresem blondyna.
Jednakże teraz miał na głowie poważniejsze problemy i modlił się do bogów, by ojciec nie domyślił się, że wybrał ucieczkę drogą morską. Wolał nie myśleć o tym, co by było, gdyby zobaczył w jakimś porcie królewskie galery z Thegardu. Jeśli żołnierze ojca dostaną go w swoje ręce, to powrót do zamku i ślub z córką księcia Werysa byłyby tylko kwestią czasu.
Kiedyś marzył o wszystkim, co miał król: o tronie, o władzy, pięknej żonie, wiernych poddanych, wspaniałych przyjęciach… ale uczucie do Zacharego całkowicie zmieniło jego podejście. Nie chciał wymuszonego ślubu z dziewczyną, którą widział zaledwie dwa razy, nie chciał tronu po ojcu. Nie chciał takiego życia – nie, od kiedy poznał pewnego upartego i bezczelnego bruneta.
Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie, po czym drgnął, czując nagły dotyk na ramieniu. Odwrócił się i ujrzał ukochaną, rozpromienioną twarz.
- O czym tak myślisz? – spytał Zachary, patrząc na chłopaka. Marcus wzruszył ramionami i skierował wzrok przed siebie, odgarniając niesforny kosmyk włosów sprzed oczu.
- Cieszę się, że tu jesteśmy – odparł i posłał mężczyźnie ciepły uśmiech.
- Ja też – powiedział tamten i ścisnął lekko ramię chłopaka. – Chcesz płynąć dalej? – spytał po chwili. – Jeśli chcesz opuścić statek… – nie dokończył, robiąc jakiś nieokreślony ruch dłonią.
Marcus zamrugał szybko oczami i spojrzał w zamyśleniu na swojego kochanka.
- Nie chcę opuszczać statku – odpowiedział po chwili. – To dopiero pierwszy port, zbyt blisko Thegardu – wytłumaczył.
- Myślałem, że masz już dość „Fideliusa”.
- Och… mam dość. Czasem naprawdę mam ochotę wyskoczyć za burtę i jest okropnie ciężko, a marynarze są paskudni i najwyraźniej nie wiedzą, co to jest porządna kąpiel… – odparł z miną cierpiętnika, po chwili jednak zdał sobie sprawę z tego, co mówi, i zamilkł, czerwieniąc się na twarzy. Wymierzył sobie mentalnie policzek i przeklął się w myślach. Taka koszmarna gafa! A przecież obiecał sobie, że nie będzie narzekać na statek przy Zacharym. Szczególnie przy nim.
Mężczyzna popatrzył na niego w niemym zdziwieniu. Nie dane jednak im było dokończenie tej rozmowy, gdyż w tym właśnie momencie na szyi uwiesił mu się roześmiany Alan.
Marcus po raz pierwszy ucieszył się z tego towarzystwa. Może dzięki niemu Zack zapomni o wcześniejszych słowach swego kochanka.
- Co tak stoicie? – zapytał blondyn, spoglądając na nich z zaciekawieniem. – Przepustka wam przepadnie. Lepiej chodźmy do miasta – zarządził i ruszył żwawym krokiem przed siebie. Tamci dwaj ruszyli jego śladem.

Choć Lana Vergine nie było tak wielkim portowym miastem jak Thegard, aż wrzało od tętniącego życia. Wszędzie było głośno i tłoczno. Marynarze wnosili i znosili towary handlowe z żaglowców, rybacy wyrzucali sieci ze świeżo złowionymi rybami, kobiety witały lub żegnały swoich mężów, narzeczonych, braci i ojców, dzieci biegały wokół dorosłych, śmiejąc się głośno, ktoś kłócił się o zbyt wysoką cenę wełny.
Przy porcie mieściły się rozmaite zajazdy i tawerny, których klientami byli głównie marynarze chcący wydać swoje świeżo zarobione pieniądze na tutejsze rozrywki. Znajdowało się też kilka burdeli, przed którymi dziwki zachęcały biustami i kokieteryjnymi uśmiechami mijających je mężczyzn.
Dalej wzdłuż wąskich uliczek stały niewielkie, zbudowane z białej cegły budynki o skośnych, ciemnoniebieskich dachach. Drewniane okiennice pomalowane w drobne kwiaty dodawały domom swoistego uroku.
Pomimo ciągłego tłoku, w głębi miasta robiło się spokojniej. Marcus zauważył, że nic się nie zmieniło od jego ostatniej wizyty, którą złożył Lana Vergine ponad pięć lat temu wraz z braćmi, Celine. Z pewną dozą rozczulenia przypomniał sobie moment, gdy musiał wyciągnąć siłą swoje młodsze rodzeństwo z ciastkarni.
Pamiętał też, że wtedy ludzie patrzyli na niego zupełnie inaczej. Mieli przed sobą księcia z sąsiedniego królestwa, pełnego gracji i dobrych manier. Teraz widzieli jedynie chudego chłopaka z obtartymi dłońmi, zaczerwienionymi od słońca policzkami, noszącego marnej jakości marynarskie ubranie.
Na Kolorowy Plac prowadziły cztery wielkie bramy, każda zwrócona w inną stronę świata; po przekroczeniu jednej z nich Marcus zwolnił i z respektem spojrzał na ukośne dachy różnobarwnych domów, okrążających to wyjątkowe miejsce. Każde pomieszczenie było sklepem z wyszukaną wystawą, kawiarenką lub restauracją, w której można było zjeść smaczny posiłek. Na samym środku Placu znajdowało się niewielkie wzniesienie, porośnięte rozmaitymi kwiatami. W tej chwili pracowało przy nich wiele młodych kobiet; korzystając z ciepłego i bezchmurnego dnia, wyrywały one chwasty, przesadzały młode rośliny i podlewały je. Podczas pracy śmiały się i pokrzykiwały do siebie. Wszystko było jeszcze zielone, a pąki zaczęły dopiero dojrzewać, Marcus jednak doskonale wiedział, że latem będzie tutaj przepięknie.
- Jesteś głodny?
Słysząc te słowa, szybko się odwrócił i ujrzał dwie pary oczu, wpatrzone w niego uważnie. Uniósł wysoko brwi w niemym pytaniu. W odpowiedzi otrzymał jedynie zirytowane prychnięcie Alana.
- Czy ten twój cud-chłopiec stracił głos? – spytał ten przyjaciela, całkowicie ignorując młodego księcia. – Coś ty mu zrobił?
- Nic – odpowiedział zapytany, oblewając się rumieńcem na twarzy, co wywołało cichy śmiech u Marcusa. Po chwili chłopak jednak spoważniał i zwrócił się mniej życzliwie do drugiego mężczyzny.
- Nie straciłem głosu. I nie jestem głodny, ale jeśli wy chcecie coś zjeść, to śmiało. Ja chciałbym obejrzeć resztę Placu – odparł, rzucając niechętne spojrzenie Alanowi.
- Ale… – zawahał się Zachary.
- To świetnie – przerwał mu blondyn. – My pójdziemy do Mangiare, a ty możesz tutaj zostać. Wiesz, gdzie nas szukać, słodki książę?
- Naturalnie – odpowiedział wyniośle Marcus. Alan skrzywił brzydko twarz, po czym złapał zdezorientowanego Zacka za ramię i ruszył przed siebie.
Chłopak odetchnął z ulgą. Wreszcie miał trochę swobody, bo te kpiące spojrzenia i półuśmieszki Alana zaczynały wyprowadzać go z równowagi. Odnosił wrażenie, że ten nieokrzesany dzikus prowadził z nim jakiś dziwny rodzaj gry. Na dodatek zwracał się do niego per „książę” lub „wasza wysokość” nawet w obecności innych marynarzy. Ewidentnie starał się go zawstydzać w każdej możliwej sytuacji. Marcus musiał niechętnie przyznać, że w większości przypadków udawało mu się to doskonale.
***
Mangiare była karczmą znajdującą się na wschodniej części Kolorowego Placu. Niewielki czerwony budynek doskonale wyróżniał się wśród żółtych i zielonych sklepików. Gospoda słynęła z wyjątkowo smacznych potraw, sympatycznego właściciela i jego pięknych córek. Wnętrze było jasne i przytulne, w powietrzu unosił się smakowity zapach jedzenia, a między niewielkimi drewnianymi stolikami krążyły uśmiechnięte młode dziewczęta, które podawały gościom posiłki.
Alan wraz z Zacharym usiedli na uboczu. Śliczna dziewczyna, za którą blondyn przez cały czas wodził wzrokiem, postawiła na ich stole pieczoną baraninę nadziewaną grzybami i porem, zupę z krabów i nalała im po kuflu zimnego piwa.
- Więc? – spytał nagle Alan, patrząc z zaciekawieniem i pewną dozą rozbawienia na swojego przyjaciela. Zack podniósł wzrok znad talerza i uniósł brwi w zaskoczeniu, przełykając kęs jedzenia.
- Co „więc”? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Czy pogodziłeś się wreszcie z tym swoim książątkiem?
- Tak, myślę, że tak. Ale wszystko jest na bardzo delikatnym etapie, więc proszę cię, nie wtrącaj się.
Alan prychnął ze złością, marszcząc brwi.
- Nie mam najmniejszego zamiaru, poza tym pamiętaj, że to dzięki mojemu wtrąceniu się nie skamlesz teraz za tym chłopakiem, jak opuszczone szczenię.
Zachary zaczerwienił się, obrzucając gniewnym spojrzeniem przyjaciela. Upił łyk piwa z kufla i otarł usta rękawem koszuli.
- Mówię poważnie. Nie chcę teraz niczego psuć.
- Gdybym ja był twoim kochankiem i zrobiłbyś mi coś takiego, to przywaliłbym ci w pysk – oznajmił.
- Na szczęście nim nie jesteś. A Marcus jest cudowny.
- Zakochany idiota – stwierdził złośliwie Alan, krzyżując ręce na piersi.
- Zamknij się, wstrętny hipokryto. Doskonale pamiętam, jak biegałeś za Kornelią – rzucił oskarżycielsko.
- To było wieki temu! – żachnął się blondyn. – Miałem wtedy piętnaście lat, a ona była starsza o siedem.
- I wyszła za mąż za twojego brata – dodał Zack z zadowoleniem.
- Nie musisz mi o tym przypominać – warknął ze złością. - Zresztą to było tylko głupie szczeniackie zauroczenie i dawno mi przeszło.
- Wiem – odpowiedział drugi mężczyzna. – Na moje nieszczęście zainteresowałeś się kimś innym.
- Złościsz się, że spodobała mi się twoja siostrzyczka? – zapytał z satysfakcją i drwiącym uśmieszkiem.
- Eleonora jest dla ciebie za młoda.
- Młodsza jedynie o rok od Marcusa. A twoja mama w tym wieku miała już ciebie.
- Nie lubi cię – stwierdził z przekonaniem Zachary. Alan roześmiał się głośno.
- Uwielbia mnie, tylko boi się do tego przyznać, a to, że obrzuca mnie wyzwiskami za każdym razem, gdy mnie widzi, jeszcze nic nie znaczy. Mógłbym ją sobie wziąć za żonę. Nie nudziłbym się z tą pyskatą dziewuchą.
- Nie zgadzam się. Absolutnie odmawiam wprowadzenia cię do mojej rodziny.
- Ty chyba nie masz za dużo do powiedzenia w tej kwestii. Nie zapominaj, że to twoja siostra decyduje.
- Na szczęście nie chce wychodzić za mąż.
- Jeszcze…
- Nie denerwuj mnie.
- Przecież żartuję sobie z ciebie, ty naiwny głupku – powiedział z rozbawieniem Alan. – Mówiłem ci, że nie wracam przez jakiś czas do Thegardu i zamierzam opuścić „Fideliusa” na Wyspach Kryształowych.
- Taak… pamiętam – odparł cicho Zachary. – I co zamierzasz robić po tym? – zapytał. Alan wzruszył ramionami, patrząc z zainteresowaniem na jedną z dziewczyn podających jedzenie.
- Nie wiem – odpowiedział po chwili. – Zostanę jakiś czas na Kryształowych, a potem zaczepię się na innym statku i pozwiedzam trochę.
- Zamierzasz kiedyś podejść poważnie do życia?
- Może kiedyś… - Spojrzał uważnie na Zacka. – Jeszcze nie znalazłem swojego wymuskanego książątka – dodał złośliwie.
- Przestań ze mnie żartować! - rozzłościł się Zachary, posyłając przyjacielowi nieprzyjemne spojrzenie. - Jeśli nie podoba ci się to, że jestem z Marcusem, to mi to powiedz.
- Nie pleć bzdur – odparł Alan, wywracając oczami. – Nie obchodzi mnie to, z kim sypiasz. Zresztą mnie interesuje odpowiedni do mnie charakter, a nie sposób, w jaki ktoś sika.
- I duże cycki – stwierdził z rozbawieniem drugi mężczyzna.
- Zamknij się – syknął rozeźlony blondyn. - Zajmij się lepiej swoim cud-chłopcem.
- Tak właśnie zrobię.

***
Lana Vergine prawie w ogóle się nie zmieniło przez te pięć lat. Miasto tak samo tętniło życiem - ludzie byli uśmiechnięci i życzliwi, a Kolorowy Plac robił na Marcusie takie samo wrażenie jak wtedy, gdy ujrzał go po raz pierwszy. Będąc dzieckiem, sądził, że to miejsce ma w sobie coś z magii, zupełnie jakby po przekroczeniu którejś z bram znajdował się w zupełnie innym świecie. Od zawsze fascynowała go niezwykłość tych budynków, które tak bardzo różniły się od reszty miasta. Każdy z nich miał inny kolor i kształt, a ich jedyną wspólną cechą były białe skośne dachy oraz ich specyficzna tekstura, która sprawiała wrażenie, jakby domy zostały zrobione z piasku, który nawet przy silniejszym wietrze rozsypuje się w drobny pył.
Musiał dotknąć opuszkami palców chociaż jednego z nich, aby przekonać się, że to tylko złudzenie. Słyszał nawet pogłoski o tym, że Kolorowy Plac ma ponad tysiąc lat i jako jedyny w Lana Vergine jest pozostałością po Wielkiej Zarazie. Marcus jednak w to nie wierzył. Z pewnością mieszkańcy miasta wymyślili sobie tę plotkę, aby przyciągnąć więcej turystów.
Minął małych chłopców siedzących na chodniku i bawiących się drewnianymi kukiełkami. Zatrzymał się nagle przed jednym ze sklepów, na którego wystawie stało wielkie, prostokątne lustro ozdobione złotą ramą. Spojrzał na własne odbicie z niedowierzaniem. Na „Fideliusie” zwykła załoga nie posiadała żadnego porządnego zwierciadła, w którym mógłby się przejrzeć, toteż zobaczenie niemal całej swojej osoby było dla niego sporym zaskoczeniem. Nie sądził, że zmienił się aż tak. Owszem, wiedział, że wygląda inaczej, ale mimo wszystko było mu… dziwnie. Podszedł bliżej do lustra, niemal dotykał szyby sklepu.
W odbiciu spoglądał na niego obcy chłopak z krótkimi i nierówno ściętymi włosami, związanymi w niedbały kucyk. Na lewym policzku znajdowało się niewielkie zadrapanie, dłonie miał wysuszone i starte, a tandetna pasiasta koszula i cerowane kilkakrotnie czarne spodnie tylko potęgowały wrażenie przeciętności. Nie wyróżniał się niczym szczególnym od pozostałych chłopców w jego wieku na tej ulicy.
Zniknęły długie blond włosy, zadbana cera i najlepszej jakości ubrania, szyte specjalnie na jego zamówienie. W porównaniu ze swoim poprzednim wizerunkiem wyglądał jak zwykły obdartus. Zaśmiał się gorzko w duchu. Jako książę nawet nie splunąłby w stronę kogoś takiego, kim stał się teraz.
Pocieszała go jedynie myśl o tym, że nikt tutaj nie rozpozna w nim Marcusa van Astena. A przynajmniej nie powinien. Jednakże wiele by oddał, żeby chociaż na króciutką chwilkę ubrać jedną ze swoich jedwabnych koszul albo ulubione muślinowe spodnie. Mimo wszystko to były naprawdę dobre czasy. Niestety w tej chwili nie mógł sobie pozwolić na taką… ekstrawagancję.
- Och… o czym ty myślisz, gamoniu – zganił sam siebie. – Czasem naprawdę zachowuję się jak jakaś niewydarzona pannica – szepnął, patrząc z niechęcią z na swoje odbicie w lustrze. Sam nigdy nie uważał się za idealnie przystojnego młodzieńca, na widok którego dziewczęta mdlały z zachwytu. Zresztą w żaden sposób nie wpasowywał się w ten wzór. Był niski i drobny, do typowo męskich rysów było mu daleko, a przez swoją namorejską krew nie miał nawet zarostu. Jego młodszy o trzy lata brat Kail o wiele bardziej nadawał się na króla. Był przystojny, inteligentny, dowcipny i kochał flirtować z kobietami. Marcus zazdrościł mu tych wszystkich zalet, chociaż nigdy tego nie okazywał. A teraz wyglądał jak zwykły mieszczuch, który miał szansę poderwać jedynie dziwkę.
Kail miałby niezły ubaw…
Po raz ostatni zerknął krytycznie na swoje odmienione odbicie i oddalił się od wystawy sklepowej. Nie czas na przejmowanie się czymś tak niedorzecznym jak wygląd, miał na głowie poważniejsze sprawy, a równo przycięta grzywka na pewno mu w niczym nie pomoże.
Był to pierwszy postój w jego nowym życiu, więc powinien cieszyć się tym, że dotarł tutaj żywy. Mimo niewygód i ciężkiej pracy nadal chciał podróżować na statku razem z Zackiem, a po dzisiejszej rozmowie był tego całkowicie pewien. Teraz jednak marzył o gorącej kąpieli, porządnym obiedzie i wygodnym łóżku. Dokładnie w tej kolejności.
Rozejrzał się po Placu. Gdzieś tutaj powinien być ten zajazd Mangiare, do którego udali się Alan i Zachary. Po kilku minutach zauważył znajomy niebieski szyld i ruszył w jego stronę. Gospoda sąsiadowała z niewielkim czerwonym budynkiem, gdzie znajdował się sklep jubilerski. Marcus spojrzał obojętnie na wystawę, jednak jego wzrok przykuł niewielki, srebrny naszyjnik z przepiękną turkusową zawieszką w kształcie motyla. Przystanął na chwilę i przyjrzał mu się bliżej. Naszyjnik nie był taki wspaniały i bogaty jak reszta biżuterii, jednak coś sprawiało, że chłopak nie mógł oderwać od niego wzroku.
- Piękny, prawda? – Usłyszał obcy głos tuż obok swojego ucha. Spojrzał w górę i ujrzał uśmiechniętego młodego mężczyznę.
Wiedział, że na świecie istnieje wiele ludzkich ras różniących się od siebie wyglądem, jednak nigdy wcześniej nie widział osoby o takiej aparycji. Nieznajomy miał długie, czerwone włosy, opadające ciężko na ramiona i plecy; ukośna grzywka zasłaniała czoło i złote oczy w kształcie migdałów. Mocno zarysowana szczęka przywodziła chłopakowi na myśl walecznych bohaterów z przeróżnych historii i pieśni, jednak zgrabne i arystokratyczne dłonie o długich i kształtnych palcach bezpowrotnie psuły ten efekt. Sylwetkę miał smukłą, o szerokich ramionach i wąskiej talii. Sięgający do połowy łydki czarny płaszcz, wyszywany na rękawach i kołnierzu złotą nicią oraz przypięty do szerokiego pasa miecz z bogato zdobioną klingą świadczyły o jego zamożności.
Marcus miał prawie stuprocentową pewność, że mężczyzna nie był człowiekiem.
- Czy mam coś na twarzy? – zapytał uprzejmie nieznajomy.
Zagadnięty zamrugał z zaskoczeniem i dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego, że najzwyczajniej w świecie gapił się na obcego jak jakiś mało inteligentny młokos. Spojrzał przepraszająco na mężczyznę, mając nadzieję, że nie jest czerwony z zażenowania.
- Przepraszam! Ja… ja po prostu… uhm…
- Ależ nic się nie stało – zaprzeczył tamten. - Zdaję sobie sprawę z tego, że zwracam na siebie uwagę w tych stronach.
- Ale mimo to nie powinienem… to niegrzeczne – odpowiedział z zakłopotaniem. Czuł irytujące pieczenie na policzkach.
Mężczyzna spojrzał nań z rozbawieniem i po chwili zaśmiał się krótko.
- Nie przeszkadza mi to, naprawdę – rzekł, po czym skierował wzrok na wystawę sklepową. – Ten naszyjnik… - zaczął, wskazując na przedmiot wcześniejszego zainteresowania Marcusa – został zrobiony na Wyspach Kryształowych. I nawet jeśli nie jest tak imponująco zdobiony, to jego magia sprawia, że staje się wyjątkowy i nie można oderwać od niego oczu.
- Muszę się z tobą zgodzić, panie... Wszystko, co zrobią Nirishe, jest niesamowite. Od zawsze chciałem zobaczyć Wyspy Kryształowe. Chciałbym kiedyś tam dotrzeć.
- Tak… - rzekł cicho i spojrzał z zaciekawieniem na rozmówcę. – Jesteś wyjątkowo dobrze wychowanym marynarzem, młodzieńcze – stwierdził z zainteresowaniem. – Kto wie? Może byłeś szlachcicem w poprzednim życiu – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Serce Marcusa gwałtownie przyspieszyło i przez kilka strasznych sekund był pewien, że ten dziwny osobnik wiedział. Wiedział o tym, kim był naprawdę i co zrobił. W pierwszej chwili spanikował i chciał uciec stąd jak najdalej.
Spokojnie, Marcus, tylko spokojnie. Nie wywołuj niepotrzebnych sensacji. Być może to tylko zwykły przypadek. To musiał być przypadek.
Spojrzał uważnie na nieznajomego, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy. Przeklął się w myślach za swój jęzor. Och, dlaczego w ogóle wdał się w dyskusję z tym mężczyzną?
- Czy jestem aż tak przerażający?
Chłopak drgnął odruchowo i obrzucił niepewnym wzrokiem pytającego.
- Nie, ja po prostu… nikt nigdy wcześniej… - zaplątał się. Bardzo chciał stać się w tej chwili niewidzialny.
- Rozumiem – powiedział obcy powoli, nie kryjąc swojego rozbawienia. – Cóż, na mnie czas. Powodzenia w podróży na Wyspy Kryształowe – posłał chłopakowi serdeczny uśmiech.
- Dziękuję – odpowiedział cicho Marcus i skinąwszy głową na pożegnanie, oddalił się pospiesznym krokiem do sąsiedniej gospody.
Mężczyzna obserwował go, dopóki drobna figurka nie zniknęła za drzwiami Mangiare. Uśmiechnął się do siebie.
- Mam nadzieję, że spotkamy się tam podczas święta Perach, drogi książę.