Odcienie szkarłatu 2
Dodane przez Aquarius dnia Marca 24 2012 13:34:24
W pomieszczeniu panował nieprzyjemny półmrok, ale to nie on czynił je upiornym. Na podłodze stały trumny i widać było, że jakiś bezbożny dowcipniś używał ich jak krzeseł lub stołów. Na wiekach niektórych trumien stały puste zlewki z resztkami czegoś, co wyglądało jak herbata, a nawet znalazła się urna z... ciasteczkami w kształcie piszczeli. Całego efektu dopełniały gęste pajęczyny, gruba warstwa kurzu i szafki wypełnione słojami z formaliną... i ich makabryczną zawartością.
Ktoś, kto tutaj przychodził, musiał mieć naprawdę dobry powód... i mocne nerwy. Z reguły gośćmi byli ludzie, którym niedawno ktoś zmarł, a nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy, by udać się w bardziej przyjazne miejsce... Ale byli i też tacy, którzy przychodzili po informacje. Właściciel tego zakładu pogrzebowego znany był z tego, że wiedział o wszystkich ciemnych sprawkach w Londynie. Jeżeli chciało się koniecznie czegoś dowiedzieć... wystarczyło zajrzeć i odpowiednio zapłacić... chociaż nie tak, jakby się wydawało.
Drzwi otworzyły się z cichym dźwięczeniem dzwoneczka i pojawił się w nich elegancki mężczyzna. Jego garnitur był idealnie skrojony i dopasowany, spodnie równiutko wyprasowane, a kasztanowe włosy tak ulizane, że żaden niesforny kosmyk nie miał szans na odrobinę buntu. Przybysz zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy w jego dłoni pojawiło się dziwne narzędzie, przypominające włócznię, lecz z nożycowatym, chwytnym ostrzem. Właśnie przy pomocy tego narzędzia mężczyzna poprawił sobie okulary, które za bardzo osunęły mu się na nos.
Nawet gdyby było całkiem ciemno, to właśnie dzięki temu dziwacznemu odruchowi można by było rozpoznać przybysza. To był William, jeden z ważniejszych Bogów Śmierci. A, że bardziej przypominał ulizanego urzędasa niż ponurego żniwiarza? Cóż... pozory mylą.
- Przepraszam za najście, ale potrzebuję twojej pomocy – odezwał się zmęczonym tonem, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu – Wiem, że tu jesteś.
Przez chwilę panowała grobowa cisza, aż wreszcie z najciemniejszego kąta pokoju rozległ się cichy chichot. W barwie głosu było coś niepokojącego... to nie był śmiech niegroźnego dowcipnisia. Tak chichotały osoby z morderczymi skłonnościami. Aż ciarki przechodziły...
- Will, chłopcze... znowu chodzi o księgę? Chyba już wszystkie oddałem, hi... hi... hi... A może się za mną stęskniłeś?
Zaraz potem z cienia wyłonił się właściciel zakładu. Charakterystyczne były jego srebrzyste włosy, sięgające bioder i gęsta grzywka, która skutecznie przesłaniała jego oczy. To dość niepokojące, kiedy się nie widzi oczu rozmówcy... nigdy nie wiadomo, w którą stronę on patrzy. Na twarzy mężczyzny gościł szeroki, niezdrowy uśmiech, świadczący o jakiejś dzikiej i równie niezdrowej fascynacji.... to kolejna niepokojąca cecha jego wyglądu... I wreszcie strój. Szary płaszcz, czy może raczej szata i dziwaczny kapelusz, które dodawały całej jego postaci odrobiny nieprzystępności. Nic dziwnego, że biedni klienci drżeli na jego widok...
- Mam inną sprawę – odparł dyplomatycznie William i podszedł do najbliższej trumny. Zerknął na nią z wahaniem.
- Usiądź, nie krępuj się. Znowu wyglądasz, jakbyś połknął kij. Odrobina rozluźnienia i humoru nigdy nikomu nie zaszkodziła – cały swój wywód Grabarz skwitował urywanym chichotem. Gdy jakoś się uspokoił, dodał – Jestem ciekawy, jak wygląda opowiadanie dowcipów w twoim przypadku...
Grabarz... tak na niego mówiono. Nie wiadomo jakie nosił imię. I możliwe, że świetnie się bawił, trzymając wszystkich w niepewności. A jeśli chodzi o zabawę... ten dziwak żądał za informację zapłaty w postaci dobrego kawału. I wbrew pozorom, wcale nie było łatwo go rozśmieszyć...
Aż dziw, że ktoś taki był Legendarnym Bogiem Śmierci. Chociaż... bywał przerażający, gdy wymagała tego sytuacja. Teraz po prostu nie musiał. Emerytura rządzi się swoimi prawami.
- Nie, dziękuję. Postoję – jakimś cudem William nie drgnął, gdy usłyszał ten tekst o dowcipach. Oby tylko faktycznie do tego nie doszło...
- To może ciasteczko? – Grabarz nie dawał za wygraną w kwestii gościnności. Natychmiast sięgnął po urnę i podsunął ją rozmówcy niemal pod nos.
- Nie... naprawdę nie trzeba...
- To dobrze. Będzie więcej dla mnie, hi... hi... hi... – po tych słowach właściciel zakładu sięgnął po jedną z piszczeli i zaczął chrupać.
Teraz było widać kolejny niepokojący szczegół w jego wyglądzie. A mianowicie paznokcie. Były przeraźliwie długie i pomalowane na czarno. Przypominały bardziej szpony. Aż strach myśleć, co by było, gdyby Grabarz zechciał komuś wydłubać oczy.
- Przejdę może od razu do sedna sprawy, by nie marnować twojego czasu – rzekł po chwili młodszy z Bogów Śmierci – Grell zniknął. Na pewno go pamiętasz... łatwo zwraca na siebie uwagę. Nie wiesz czasem, gdzie może być? Obawiam się, że znowu zrobił coś głupiego.
Grabarz na moment przestał chrupać i w efekcie część ciasteczka wystawała mu z ust jak papieros. Wyglądało na to, że spoglądał bezpośrednio na swojego gościa, ale z powodu grzywki nie można być tego pewnym...
- Grell... ah tak – odezwał się, nie przejmując się tym, że wyglądał dziwacznie z tą wystającą piszczelą – Pamiętam. Chłopak o bardzo wybuchowym temperamencie. Ma w sobie wiele życia... nie to, co ty, Will. Niestety nie widziałem go od tamtej sprawy z księgą. Myślałem, że wrócił z tobą do Biblioteki...
- Tak było. Ale potem po prostu zniknął.
- Może wrócił do pracy? Pracujecie przecież w terenie. Chyba, że coś się zmieniło, hmm?
- Nie może działać w terenie. Od czasu bałaganu z tymi prostytutkami, odebrałem mu jego Kosę i ograniczyłem jego zadania do papierkowej roboty lub przysług w celu szukania informacji. Jak ostatnio, gdy do ciebie zawitał – William ponownie poprawił okulary za pomocą swojej broni. Tym razem był to nerwowy odruch.
- Wyglądasz, jakbyś się o niego martwił – zamruczał Legendarny Bóg Śmierci.
- Nie martwię się o niego, tylko o to, że znowu narobi zamieszania – padła szybka odpowiedź.
- Gdybym był na twoim miejscu, przejmowałbym się właśnie nim. Szkoda by było, gdyby takiemu wesołemu żniwiarzowi coś się stało. To by była wielka strata dla całej Dywizji Bogów Śmierci – srebrnowłosy odłożył urnę na wieko trumny – Nie mogę ci pomóc, Will. Ale jak się czegoś dowiem, przyjdę i dam znać. Za darmo. W takich chwilach nie powinno nam być do śmiechu.
William spojrzał na niego ze zdziwieniem. Dziwne rzeczy wygadywał ten „staruszek”. Przejmować się Grellem? Bez niego przynajmniej jest spokój.
- Dobrze, będę czekał – rzekł młodszy Bóg Śmierci, a zaraz potem wyszedł.

* * *

Mimo dużego ruchu na londyńskich ulicach, wokół Grabarza zawsze było trochę luzu. Ludzie omijali go szerokim łukiem, bo w blasku słońca lepiej dostrzegali jego blizny. Jedna widniała wokół szyi, a druga przechodziła przez pół twarzy. To w połączeniu z jego pozostałymi cechami wyglądu wywoływało negatywne wrażenie. Ale Legendarny Bóg Śmierci się tym nie przejmował. Nie zależało mu na towarzystwie innych osób. Najlepiej się czuł w swoim przytulnym zakładzie, gdy oporządzał zwłoki, lub na cmentarzu, gdy kopał groby. Jedynym towarzyskim wydarzeniem, w jakim brał udział, był czyjś pogrzeb. Uwielbiał pogrzeby...
Ostatnio jednak wiele się zmieniło.
Wszystko za sprawą młodej, roztrzepanej osóbki, którą uznano za zmarłą i niespodziewanie przywieziono do jego zakładu. Grabarz zajmował się wtedy kilkoma zmasakrowanymi ciałami – ofiarami wypadku i jedną zamordowaną. Zachwyciły go liczne rany, które musiał pozszywać, bądź zamaskować w inny sposób. Długo wahał się, czy umieścić oderwaną dłoń zmarłego w słoju z formaliną, a w zamian zafundować atrapę... ale ostatecznie zrobił wszystko tak, jak być powinno. Makabryczne rany, zniekształcenie chorobą... im więcej tego było w danych zwłokach, tym bardziej srebrnowłosy uważał je za piękne. Aż tu nagle, gdy otworzył kolejną trumnę, dostrzegł coś kompletnie innego...
W trumnie leżał młodzieniec o niesamowicie długich, krwistoczerwonych włosach. Uwagę zwracał jeszcze jego płaszcz, dobrany doskonale pod kolor włosów. Ale tak po za tym to ciało nie wydało się właścicielowi zakładu interesujące. Nie widniały na nim żadne rany. Za to miało lekko rozchylone usta i grzecznie zamknięte oczy... a twarz spokojną i nie wykrzywioną strachem, czy bólem. Ten chłopak wyglądał jak śpiący, a nie jak zmarły.
Nic dziwnego, że Grabarz postanowił głośno skrytykować swój nowy „nabytek”.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Trup otworzył oczy, warknął wściekle, prezentując przy tym rząd sztyletowatych zębów i złapał go za gardło.
- Co ty powiedziałeś?! – spytał z wyraźną nienawiścią w głosie, dusząc srebrnowłosego.
Legendarny Bóg Śmierci nie bronił się przed tym. Był zbyt zaskoczony, a po za tym... temperament rudzielca zasługiwał na podziw. No i ta pomysłowość! Żeby ukraść komuś ubranie i wrzucić go do beczki z solą? Coś takiego mógł wymyślić tylko prawdziwy świr. A po za tym... to było zabawne...
Z dalszych wydarzeń wyszło na jaw, że ten czerwony wariat miał na imię Grell i też był Bogiem Śmierci. Musiał być bardzo młody, bo Grabarz nie przypominał go sobie w czasach, kiedy jeszcze pracował. A taką osobistość na pewno by zapamiętał, nawet gdyby miał zaawansowaną amnezję. Grell rzucał się w oczy. Nie tylko wyglądem, ale i zachowaniem. Oh i jeszcze coś... ten młodzik kochał bez wzajemności. Szkoda... wielka szkoda... bo trzeba przyznać... był całkiem ładny.
Jednak nie to wydarzenie dokonało drastycznych zmian w duszy srebrnowłosego. Prawdziwy przełom nastąpił później, kiedy Grabarz udał się do Biblioteki, by oddać pożyczone księgi. Grell przypadkiem mu o tym przypomniał... Jak się okazało, w budynku było niezłe zamieszanie z jakimś aniołem. Ale nie to było najważniejsze. William uświadomił Grella, zdradzając mu prawdziwą tożsamość właściciela zakładu pogrzebowego. Reakcja czerwonego Boga Śmierci była jak najbardziej prawidłowa. Niedowierzanie. Ale to, co nastąpiło dalej...
Grell bez pardonu odsunął mu grzywkę, gadając coś o „przykrym gościu” czy coś w tym stylu. Grabarz był tym tak zaskoczony, że nie zdążył w porę zareagować. Przecież nie chciał, by ktokolwiek widział jego oczy... były bowiem krwistoczerwone, przerażające i pełne jakiejś nadnaturalnej głębi... To były oczy samej Śmierci. Owszem, z rzadka miały przebłyski normalnej zieleni... ale zdarzało się to raz na jakiś czas... Srebrnowłosy był więc pewien, że takie wrażliwe stworzenie jak Grell zemdleje, lub w najlepszym wypadku ucieknie z piskiem.
Zamiast tego, rudzielec wpatrywał się mu w oczy z autentycznym zachwytem, a potem... po prostu się przytulił. Na chwilkę, ale jak intensywnie! Dosłownie przylgnął do piersi Legendarnego Boga Śmierci, wzdychając słodko. Grabarz nigdy czegoś takiego nie przeżył. Śmiertelnicy od niego uciekali, a inni żniwiarze po prostu traktowali z szacunkiem, zachowując dystans. A ten szalony młodzik się przytulił! To było takie... przyjemne... chłopak był ciepły i ładnie pachniał. Chyba kwiatami. Kwiaty kojarzyły się Grabarzowi z cmentarzem. Miły zapach...
Tamten krótki moment na zawsze wrył się w pamięć dziwacznego właściciela zakładu pogrzebowego. Po chwili srebrnowłosy wrócił do rzeczywistości, orientując się, że mu pociekła ślinka z ust. Oh... ostatnio nie mógł nad tym zapanować, gdy myślał o tym czerwonym świrze...
- Muszę go znaleźć. I oby był tam, gdzie myślę – mruknął do siebie.
Kierował się w stronę cmentarza. Śmierć zawsze przyciągała żniwiarzy... każda jej forma. Zabójstwa, samobójstwa, wypadki, czy zwykłe umieranie z choroby lub starości... a kiedy żniwiarz nie mógł już pełnić swoich obowiązków, szukał śmierci gdzieś indziej. Legendarny Bóg Śmierci założył zakład pogrzebowy... a Grell... powinien być na cmentarzu. Tam przecież wionie martwą aurą!

* * *

Zapach kwiatów działał naprawdę kojąco. Sprawiał, że nie chciało się wyć na głos. A po za tym... te płatki były takie delikatne i miękkie... sama rozkosz na nich leżeć. Śmiertelnicy pięknie żegnali swoich bliskich - tyle kwiatów to marzenie każdej damy. Szkoda tylko, że nie były czerwone... ale w tak beznadziejnej sytuacji kolor nie grał już roli.
Gdyby przypadkiem ktoś się zapuścił w stronę bogatszej części cmentarza, dostrzegłby niezwykły widok. Na świeżo zakopanym grobie jakiegoś lorda, pośród dziesiątek bukietów kwiatów leżała postać o długich, krwistoczerwonych włosach. Włosy spływały w dół jak ognisty wodospad i mieszały się z połami płaszcza, tak idealnie dobranego pod ich kolor... Postać przypominała kobietę, była bardzo delikatna i śliczna. Na dodatek trzymała w smukłej dłoni białą różę i wdychała jej zapach. Gdyby świadkiem tego widoku był jakiś wrażliwy malarz, z pewnością stworzyłby dzieło pod tytułem „Kwiatowa bogini”.
Chociaż obraz powinien się nazywać „Bóg Śmierci w rozpaczy”.
Czerwoną pięknością okazał się Grell. Szkła jego okularów były kompletnie wilgotne od łez, a sztuczne rzęsy ledwo trzymały się tych naturalnych. Na jego policzkach widniały częściowo zaschnięte ślady po łzach, zmieszane z czarnymi smugami po tuszu. Bóg Śmierci nadal szlochał, chociaż bardzo cicho. Nie mógł przeboleć tego, co się wydarzyło.
Oddał się temu fałszywemu draniowi Sebastianowi. Naiwnie uwierzył, że demon naprawdę go kocha! A tak naprawdę ta podła, męska świnia postanowiła go wykorzystać i skrzywdzić. Tamta chwila namiętności była naznaczona wielkim bólem, ale Grell wiedział, że tak jest za pierwszym razem. Jednak późniejsze słowa Sebastiana uświadomiły go, że to wszystko było udawane. Głupia dziwka... tak to diabelskie stworzenie go nazwało. Ból ciała okazał się niczym w porównaniu z bólem duszy...
Kiedy Sebastian kazał mu się wynieść, Grell długo nie wiedział dokąd ma się udać. Wybór padł na Bibliotekę Bogów Śmierci, gdzie każdy ze żniwiarzy miał swoją kwaterę. Tam też mieścił się pokój Grella. Rudowłosy spędził w swojej łazience chyba trzy godziny... jeśli nie dłużej. Szorował się tak, że niemal zdzierał z siebie swoją delikatną skórę. Ale nadal czuł się brudny. Rany ciała zagoiły się stosunkowo szybko... ale ran duszy już nie zaleczy nic. Grell miał ochotę umrzeć, lecz wiedział, że nie ma na to szans. Przecież nadal nie miał swojej piły.
Wiedział też, że nie może zostać dłużej w Bibliotece. Przypominała mu ona o pracy, a co za tym idzie... o Sebastianie. Dlatego, gdy tylko się ubrał, uciekł do wymiaru śmiertelników. Czemu wybrał znowu Londyn? Przecież mógł się pojawić w dowolnym miejscu. Nie był pewien. Coś go ciągnęło do tego miasta... i o dziwo, było to dość miłe odczucie.
- Jestem jak ten zerwany kwiat – westchnął Grell przeciągle, zerkając na trzymaną przez siebie różę – Tylko, że ja nigdy nie zwiędnę. Będę cierpiał na wieki.
Nagle usłyszał, że ktoś idzie. Jakoś nie miał ochoty na ucieczkę. Trudno. Będzie tu leżał i udawał zmarłego. Niewiele go dzieliło od tego stanu... Tak więc zamknął oczy i przestał oddychać, a różę przyłożył sobie do piersi. Wszystko było mu obojętne.
Jak się okazało, idącym był właśnie Legendarny Bóg Śmierci. Przeczucie kazało mu iść do najnowszego grobu, który z resztą został przez niego wczoraj zasypany.
- Jednak mam nosa – zamruczał Grabarz do siebie, gdy dostrzegł leżącego w kwiatach Grella – Ale czemu on znowu udaje trupa? Takie ma hobby, czy co?
Wzruszył ramionami. Musiał to sprawdzić. Ale tym razem nie popełni tego błędu, co za pierwszym razem. Zamiast wyzywać, pochwali. Tak... to było całkiem logiczne. Ostrożnie podszedł do leżącego i wtedy dostrzegł wyraźne ślady łez... niektóre jeszcze całkiem świeże. Co to mogło oznaczać? Najstarszy z Bogów Śmierci kompletnie nie wiedział, jak ma zareagować. Czy pochwała też będzie na miejscu? Nie. Raczej trzeba pocieszyć. Pamiętał, że na pogrzebach jedni ludzie pocieszali drugich. Teraz trzeba zrobić podobnie.
Tylko, że pomysł Grabarza był dość niekonwencjonalny.
- Grell... Obudź się i uśmiechnij. Patrz, mam ciasteczka! – po tych słowach wyjął zza pazuchy małą urnę i podstawił ją rudzielcowi pod nos.
Czerwony Bóg Śmierci nie wyczuł zapachu ciasteczek, bo przecież nie oddychał. Ale rozpoznał ten głęboki, nieco mruczący głos. To nie był nikt inny, jak tylko pan „chodząca Legenda”. Grell gwałtownie otworzył oczy i napotkał przed swoją twarzą urnę trzymaną przez szponiaste palce srebrnowłosego. Zaraz potem pisnął przeraźliwie i uciekł, kryjąc się za nagrobkiem. Grabarz posmutniał. Wystraszył go, a przecież nie chciał.
- Nie patrz na mnie! – jęknął młodszy żniwiarz – Wyglądam okropnie.
Starszemu ulżyło momentalnie. A więc chodziło o coś całkiem innego.
- Ja też – rzekł – I co z tego?
- Bo... – Grell nieśmiało wyjrzał zza nagrobka. Wyjął czerwoną, koronkową chusteczkę i zaczął wycierać resztki łez – Ja muszę zawsze pięknie wyglądać. Każda dama musi być śliczna. A jeśli chodzi o ciebie... odsłoń oczy, zmień ubranie i wszystko będzie jak należy.
O nie... powinien ugryźć się w język, nawet jeśli miałby go zgilotynować swoimi zębami. Takich rzeczy nie mówi się Legendzie. Już dość Mu podpadł tamtego dnia, kiedy próbował Go udusić, a potem rozebrał prawie do naga i wrzucił do beczki soli. Ale zamiast wrzasku, czy złowrogiego mruknięcia, rozległ się Jego cichy chichot.
- Muszę nad tym pomyśleć... ciekawe czy byłoby mi dobrze w sukience, hi... hi... hi... – ten napad radości zniknął równie nagle, jak się pojawił – Ale najpierw chcę porozmawiać o tobie. Wyjdź i powiedz, czemu płakałeś.
Czerwony Bóg Śmierci wyszedł z ukrycia i usiadł na płycie sąsiedniego grobu. Bawił się swoją różą, urywając jej płatki... jeden za drugim. Grabarz usadowił się obok niego i sięgnął po ciasteczko. Nie mógł się powstrzymać. Ale przynajmniej starał się za głośno nie chrupać. To było rozczulające. Grell przypatrywał się tej scence chwilkę, aż w końcu stwierdził w myślach, że pan „chodząca Legenda” jest osobą, której można się wypłakać.
- Kocham Sebastiana... a raczej... kochałem. Chyba. Jakoś tak – zaczął nerwowo – Nie wiem, co czuć.
- Widziałem jak na niego skaczesz. Ale on nie odwzajemnia tego uczucia. Szkoda marnować na niego energię... – Legendarny Bóg Śmierci uniósł głowę, wpatrując się w chmury – Cóż... wy, młodzi często marnujecie energię na niepotrzebne rzeczy. Tak to już jest.
- Właśnie... tylko, że znowu zrobiłem coś głupiego – westchnął Grell, wyrzucając oberwaną różę za siebie – Dałem się zaciągnąć do łóżka... no i sam wiesz. Chociaż raz się cieszę, że nie mogę urodzić dziecka.
Srebrnowłosy poczuł się dziwnie. Zrobiło mu się żal tej wykorzystanej istotki. I nie miał jej za złe tej absolutnej naiwności. Oh... i jeszcze coś... miał ochotę ją przytulić.
- On... – kontynuował rudzielec drżącym głosem – Po wszystkim nazwał mnie dziwką... i kazał się wynosić.
- Nie jesteś dziwką – powiedział Grabarz – Po prostu byłeś zbyt ufny. Zjedz ciasteczko... będzie ci lepiej.
Normalnie Grell odmówiłby takiego posiłku. Przecież dbał o linię. Ale tym razem dał się skusić. Ten poczęstunek był próbą pocieszenia i warto z niego skorzystać. Ciasteczko zostało pożarte niemal natychmiast. I faktycznie, było lepiej. Coś w tych słodkościach jest, że uszczęśliwiają ludzi... i nie tylko ludzi. Starszy żniwiarz patrzył z lekkim uśmieszkiem na apetyt młodzika. Od razu podsunął mu więc całą urnę... tak jak się spodziewał, tamten sięgnął po kolejne ciasteczko. I jeszcze jedno...
- Lepiej?
- Tak... z czego je robisz? – Grell zerknął na niego z błyskiem w oczach.
- Tajemnica. Może kiedyś się dowiesz – zamruczał Legendarny Bóg Śmierci.
- Oh... dziękuję... tak bardzo dziękuję! – jęknął rudowłosy i... tak zupełnie nagle się wtulił w swojego pocieszyciela.
Tak jak wtedy w Bibliotece, tak i teraz biedny Grabarz nie wiedział jak ma na to zareagować. Pozwolił przylgnąć tej nieszczęsnej istocie do swojej piersi, wdychając jej zapach. Faktycznie... to były kwiaty. A konkretniej lilie. Najpiękniejsze z cmentarnych kwiatów... Cudowne! Ten zapach skłonił najstarszego z Bogów Śmierci do bardzo śmiałego (według niego) kroku... do objęcia Grella ramieniem i przyciśnięcia go w ten sposób bliżej siebie.
Grell nie myślał o konsekwencjach. Ta przypadłość często mu się trafiała. I tym razem też tak było. Chciał się po prostu tulić do tego silnego mężczyzny i zapomnieć o wszystkim. Czując otulające go ramię, aż zadrżał z wrażenia. Czuł się bezpieczny. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale dokładnie tak się czuł. I zaczął się cieszyć w myślach, że wybrał ponownie Londyn...
Jak długo trwali tak, rozkoszując się swoim ciepłem i zapachem? Dla Śmierci czas ma zwykle znaczenie. Zbieranie dusz wymaga dużej precyzji i dokładności. Jednak tym razem czas się nie liczył. Nie musieli się nigdzie spieszyć. W końcu przyszedł jednak taki moment, że Grell się odsunął. Uznał, że to już było za długo. A przecież nie chciał się narzucać. Nie chciał, by znowu ktoś go nazwał dziwką.
- Chodźmy do domu – powiedział Grabarz, odczuwając pewien żal, że czerwona piękność już się cofnęła.
- Do domu? – zdziwił się młodszy Bóg Śmierci, a potem nagle wykrzyknął z paniką – Nie... nie chcę wracać! Jak mnie Will dopadnie, to nie będę miał szans. Znowu się będzie znęcał! Podły sadysta!
- Nikt się nie będzie nad tobą znęcać. Nie powiem Williamowi, że cię spotkałem. Zostaniesz u mnie. Przyda ci się kilka dni wolnego na uspokojenie się – odparł srebrnowłosy poważnie.
Przez chwilę Grell nie wiedział co odpowiedzieć. A potem wydał radosny krzyk, podskoczył do góry i ponownie wtulił się w swojego wybawcę. Tym razem o wiele mocniej... bardziej emocjonalnie. W swoim dawnym stylu.
- He, he... uważaj, bo mnie udusisz – skomentował to Grabarz, głaszcząc jego krwiste kosmyki – Dobrze, że wraca ci humor. Pomożesz mi trochę przy trupach i będziesz jak nowonarodzony. Jesteś przecież wesołym żniwiarzem.
Czerwony Bóg Śmierci puścił go, uśmiechając się lekko.
- W takim razie... chodźmy.
Nie musiał dwa razy powtarzać.

* * *

- Rozgość się. Przygotuję ci herbaty – powiedział Grabarz, wskazując swojemu gościowi jedną z trumien.
Grell nie miał takich oporów jak William. Od razu usadowił się na wieku, rozglądając się tu i tam. Pajęczyny i kurz strasznie go raziły. Trzeba będzie coś z tym zrobić... ale to potem. Tymczasem właściciel przybytku zdążył już zagotować wodę i wlać ją do zlewek z herbatą. Następnie ustawił je na tacy, by po chwili podejść go Grella.
- Podano herbatę – zamruczał, podsuwając tacę bliżej.
Pamiętał jak po skończonej awanturze z księgą ten uroczy wariat usługiwał mu w ten sam sposób. Czas się odwdzięczyć, prawda?
- Dzięki – czerwony Bóg Śmierci spojrzał na niego z wdzięcznością i odebrał napój.
- Oczywiście wszystkie ciasteczka, jakie zauważysz, są twoje – dodał Grabarz, siadając na przeciwległej trumnie.
- Oh... to miłe z twojej strony, ale... nie masz jakiegoś innego jedzenia? Nadmiar słodyczy szkodzi. A ja muszę dbać o linię – westchnął dramatycznie Grell.
Legendarny Bóg Śmierci zamilkł na moment. Nie miał nic takiego. Setki lat żywił się tymi ciasteczkami i jakoś nic mu się nie stało. Innego jedzenia prawie w ogóle nie znał. Więc czemu Grellowi miałoby to zaszkodzić?
- Niestety nie mam.
- Ha! Od razu widać, że w tym domu nie ma kobiecej ręki! – zakrzyknął nagle rudzielec – Góra kurzu, wiszące pajęczyny... i teraz brak jedzenia! To trzeba zmienić. Nie pożałujesz, że wziąłeś do domu taką zdolną kobietę, jak ja!
Czuł dług wobec tego sympatycznego dziwaka. A po za tym... ciągle pamiętał jego oczy. To było coś pięknego... ta głęboka czerwień! Oh... oczy Sebastiana są niczym przy tej wiekowej głębi! Na samą myśl o spojrzeniu tej żywej Legendy, Grell dostawał rozkosznych dreszczy na całym ciele.
- E... – wydusił z siebie Grabarz – Ale... ale jest dobrze. Nie narzekam. Te pajęczyny i kurz... to moi stali towarzysze. Lubię ich. Jeśli ich usuniesz, poczuję się dziwnie. Będzie mi trudniej pracować...
- No dobrze. Jakoś to przeboleję. Może tylko posprzątam w sypialni. Źle się śpi w zakurzonym miejscu. No i tego jedzenia ci nie daruję. Będę ci gotował. Znam się na tym – Grell puścił mu oko – Kiedyś byłem lokajem. Ale udawałem, że nic nie umiem. Długa historia... kiedyś ci ją opowiem.
- Gotował? Ty... dla mnie? – srebrnowłosy sprawiał wrażenie przerażonego – Przecież to ja się mam tobą zająć!
I ugryzł się w język. Ale odrobinę za późno. Już wypaplał coś, czego nie miał zamiaru. No pięknie... teraz czerwona piękność weźmie go za byle zboczeńca. A po traumie, jaką przeżyła, na pewno nie skończy się to dobrze...
- Oh...! Oooh! OOH! – jęknął młodszy Bóg Śmierci takim tonem, jakby mu ktoś sprawiał naprawdę wielką rozkosz. Przyłożył patetycznie dłoń do serca – To takie romantyczne! Ja... jestem wzruszony, naprawdę! Nie wiedziałem, że w ogóle ktoś chce się mną opiekować. Zawsze byłem tylko ciężarem dla wszystkich i głupkiem...
Grabarz zamrugał kilkanaście razy. Ale z powodu jego grzywki, nie było tego widać. Faktycznie, miał do czynienia ze świrem. I to się właśnie mu podobało w tym czerwonym młodziku. Jednak jego rozmyślania przerwał kolejny jęk Grella, a raczej westchnienie. Brzmiało bardzo rozpaczliwie. I rzeczywiście... na twarzy rudowłosego pojawił się wielki smutek.
No tak... po emocjonalnej reakcji przyszedł czas na zastanowienie się. Na pewno Sebastian obiecywał temu biedakowi gruszki na wierzbie... a potem podle wykorzystał i rzucił. To zrozumiałe. Legendarny Bóg Śmierci spojrzał smętnie w podłogę. Wszystko zepsuł na samym początku.
- Niedobra herbatka? – spytał cicho, tak na wypadek. Chciał się upewnić.
- Nie chodzi o herbatkę – odparł Grell, bawiąc się bezmyślnie łyżeczką – Chyba za szybko się ucieszyłem.
To było okropne. Grabarz kompletnie nie wiedział, jak to wszystko odkręcić i jak go pocieszyć. Może najlepiej zmienić temat i wrócić do tego kiedyś... kiedy sytuacja będzie bardziej sprzyjająca.
- Na pewno jesteś zmęczony. Za tamtymi drzwiami jest łazienka. Zrobię ci gorącej wody – zaczął niepewnie, a gdy nie napotkał oporu, kontynuował – A za tamtymi drzwiami jest sypialnia. Wybierz sobie jedną z trumien i zanieś tam.
- Trumnę? Mam spać... w trumnie? – czerwony Bóg Śmierci aż zadrżał.
- No... tak. Ja śpię w trumnie i nic się nie dzieje – odpowiedział srebrnowłosy, wzruszając ramionami.
Zaraz potem poszedł przygotować Grellowi kąpiel. Sam był dość zdenerwowany... zbliżała się ich pierwsza, wspólna noc. I nie wiadomo, co z tego wyniknie...

* * *

Cholernie niewygodna ta trumna. Fakt, że była to jakaś wersja luksusowa dla zamożnych ludzi... z atłasowym wyścieleniem i miękką poduszeczką. Ale... była ciasna. Bardzo ciasna. Trudno było zasnąć. Grell podziwiał Grabarza za jego głęboki sen. Chociaż „łóżko” starszego Boga Śmierci było szersze... taka trumna w wersji dla dwóch osób. Dziwaczne, ale w tej chwili rudowłosy oddałby wszystko, by leżeć w czymś wygodniejszym.
- Szlag, przecież jestem lokajem Śmierci – mruknął Grell – Trumny nie powinny mnie przerażać.
A jednak się bał. Tęsknił za swoim wygodnym, pachnącym łóżkiem. I za swoją różową, koronkową koszulą nocną. W tej chwili leżał w trumnie zupełnie nagi, nie licząc kawałka całunu, którym owinął sobie biodra dla zachowania resztek przyzwoitości. No i było zimno. Mimo ciepłego kocyka, jaki otrzymał od Grabarza, było zimno.
Na domiar złego za oknem błysnęło i trzasnął piorun. Grell pisnął, a potem instynktownie próbował zwinąć się w kulkę. Skończyło się na tym, że obił sobie kolana o boczną ściankę trumny.
- Auu! – zawył czerwony Bóg Śmierci, ale jego głos został zagłuszony przez trzask opadającego wieka trumny.
Upiorne łóżko zamknęło się z hukiem, więżąc w swoim wnętrzu kompletnie przerażonego Grella. Rudzielec pisnął znów i zaczął skrobać wieko, nie zwracając uwagi na to, że zniszczy sobie przy tym paznokcie.
- Ratunku, wypuśćcie mnie! – krzyczał, mając nadzieję, że Grabarz go usłyszy.
Niestety grube deski tłumiły jego głos, a trzaskające gromy i błyskawice dopełniły efektu. Nie mówiąc już o tym, że najstarszy z Bogów Śmierci miał grobowy sen. Spał jak zabity.
Grell długo jeszcze skrobał w wieko, piszcząc przy tym i jęcząc, aż w końcu się tym zmęczył i dał spokój. Dyszał chwilkę, zastanawiając się, co dalej. A jeśli będzie musiał spędzić w zamknięciu całą noc i się udusi? Nie no... udusić się nie mógł. Ale ciemność, zimno i ciasnota były nie do zniesienia. A bijące pioruny brzmiały we wnętrzu trumny jeszcze głębiej i bardziej upiornie... zupełnie jakby dochodziły z Zaświatów. Grell zaskomlił, marząc o tym, by ktoś go przytulił i powiedział mu, że wszystko będzie dobrze...
Jakimś cudem zdołał opanować swoją panikę na krótką chwilkę. Ten przebłysk rozsądku podpowiedział mu, że wystarczy pchnąć tą makabryczną klapę. Może była ciężka i zwyczajny śmiertelnik miałby z tym duże problemy... ale rudowłosy nie był śmiertelnikiem. Radził sobie przecież z ciężką, wibrującą piłą, bez problemu trzymając ją w jednej ręce. Więc teraz też powinno pójść łatwo. Czerwony Bóg Śmierci westchnął cicho i zamknął oczy, używając całej swojej siły. Faktycznie... wieko otworzyło się z łatwością.
Natychmiast Grell podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał po pomieszczeniu. Błyski burzy przerażały go. Sprawiały, że w sypialni pojawiały się jakieś dziwaczne cienie, które ożywiała bujna wyobraźnia młodego żniwiarza.
- Zaraz dostanę zawału... zaraz umrę – skomlił – Niech mnie ktoś przytuli...
Oczywiście nie mógł umrzeć na zawał. Ale zawsze panikował w ten sposób. To było silniejsze od niego. Na szczęście skierował wzrok na szeroką trumnę i na śpiącego w niej Grabarza. Już wiedział co zrobi, chociaż wcale nie pomyślał o konsekwencjach. Jak zwykle. Wypełzł ze swojego upiornego łóżka i ostrożnie podszedł do śpiącego Boga Śmierci. Przyjrzał mu się chwilę.
To był naprawdę piękny widok. Grabarz leżał tak, jak leżą zmarli – na plecach i ze złożonymi rękami na piersi. Srebrne włosy rozsypały się po atłasowym wyścieleniu trumny, a grzywka była odsunięta na bok. W ten sposób była widoczna cała twarz Legendarnego Boga Śmierci... twarz piękna i dziwnie spokojna, oznaczona straszliwą blizną. Szkoda tylko, że te wspaniałe oczy były zamknięte. Grabarz nie potrzebował żadnego koca, więc było widać, że miał na sobie śnieżnobiałą szatę, która miała służyć za koszulę nocną. Przypominała bardziej strój ducha, więc śpiący wydawał się być umarłym. Nic bardziej mylnego.
- Oh... ile ja bym dał za taki spokojny sen – westchnął Grell, a potem niewiele myśląc, wślizgnął się do trumny obok leżącego i przylgnął do jego boku całym swoim ciałem.
Z początku nic się nie działo. Jednak chwilkę później Grabarz zamruczał coś niezrozumiale i otworzył oczy. Zerknął z zaciekawieniem w bok, a gdy dostrzegł, że ma towarzystwo, aż go sparaliżowało. Piękne, czerwone jak krew oczy przez moment zalśniły jakimś niezdrowym kolorem... czymś pomiędzy zielonym a żółtym.
- Grell – wydusił z siebie srebrnowłosy. Wyglądał na przerażonego.
- Um... cześć – odpowiedział zakłopotany Grell – Nie mogłem spać. Chciałem się tylko przytulić, naprawdę... Mogę zostać?
Patrzył oczarowany w te niesamowite oczy, których czerwień znów lśniła mocniej niż najcenniejsze rubiny. Ten widok sprawiał, że młodszy Bóg Śmierci czuł rozkoszne dreszcze na całym ciele. I ciepło... czuł, że znowu robi mu się ciepło. Przyjemnie...
- Tak... oczywiście – rzekł po chwili Grabarz, gdy tylko się uspokoił – Wystraszyłeś się czegoś? Tej burzy?
Rudowłosy tylko skinął głową, tuląc się mocniej do silnego ramienia swojego wybawcy. Legendarny Bóg Śmierci przyjrzał mu się dokładnie. I zdał sobie sprawę, że przylgnęła do niego prawdziwa piękność... w dodatku półnaga. Sam nie wiedział co lepsze... całkowita nagość, czy ukrywanie pewnych stref ciała, co mocno pobudzało wyobraźnię. Jedno było pewne... Grabarz zapragnął dotknąć jego skóry... na pewno była delikatniejsza niż aksamit. Zapragnął zasmakować jego ust i jego szyi... Chciał posłuchać jego niesamowitego głosu. Chciał słyszeć jak to czerwone zjawisko błaga o więcej pieszczot... Te wszystkie myśli i pragnienia sprawiły, że ciałem srebrnowłosego wstrząsnął delikatny dreszcz przyjemności, a fala gorąca skumulowała się w okolicach jego krocza.
Grellowi nie umknęła ta rosnąca, charakterystyczna wypukłość pod szatą towarzysza. Wzrok Bogów Śmierci był przenikliwy i ostry... tak bardzo, że był w stanie przerazić wielu śmiertelników, a tych wrażliwszych przyprawić o zawał serca. Dlatego wśród żniwiarzy tak bardzo były popularne okulary, które niwelowały ten efekt... a w przypadku Grabarza zasłanianie oczu grzywką. A teraz w tej chwili Grell nie miał na nosie okularów. Przecież niewygodnie się w nich śpi. Dlatego jego zielone oczy zalśniły wyjątkowo chłodno i złowrogo.
Gdyby nie epizod z Sebastianem, czerwony Bóg Śmierci odczułby teraz dziką radość, że wywołał u kogoś tak wielkie pożądanie. Przecież lubił być adorowanym... chciał, by wszyscy go pragnęli, a on sam mógłby wybierać kogo zaszczycić swoją bliskością. Ale przez tego podłego demona wszystko się zmieniło. Owszem, Grell nadal czuł satysfakcję... jednak odczuł i zawód. Wyglądało na to, że Grabarz obiecywał zbyt wiele. Jego „opieka” ograniczy się tylko do seksu. Najgorsze było to, że młode ciało rudowłosego też miało ochotę na chwilę namiętności. To było przekleństwo... Grell zawsze reagował podnieceniem na wspaniałych samców. Nie mógł nad tym zapanować.
Pozostało jedno wyjście.
- Widzę, że mnie pragniesz – powiedział cicho czerwony Bóg Śmierci – Chcesz mnie pieprzyć? Zgoda. Ale nie opowiadaj więcej bajek o troskliwej opiece. Wolę wiedzieć na czym stoję. To jak będzie?
Krwawe oczy Grabarza rozszerzyły się ze zdziwienia. Niech to szlag! Srebrnowłosy nie chciał, by od razu tak wyszło... A tu stało się to już pierwszej nocy! Grell miał go za zwykłego sukinsyna podobnego Sebastianowi. W dodatku pragnienie spędzenia chwili namiętności z tym uroczym wariatem było coraz silniejsze... Najstarszy z Bogów Śmierci nie był w stanie tego zwalczyć... z resztą, nie bronił się przed tym tak mocno. Czerwona piękność go pociągała. Czemu miałby temu zaprzeczyć? Ale słowa o bajkach bardzo zabolały. Co się dziwić? Grell został mocno zraniony i nieprędko komuś zaufa. Chyba, że...
Tak, był na to sposób.
- To prawda. Podniecasz mnie i mam ochotę na coś szalonego – zamruczał Grabarz, dotykając jego policzka... oh, jaki był delikatny i aksamitny – Nie czekajmy dłużej.
Rudowłosy sprawiał wrażenie uspokojonego tą sytuacją. Przecież nie było nic gorszego od niepewności i złudnej nadziei. A tu otrzymał czarno na białym sygnał, że chodzi tylko o niezobowiązujący seks. Oby... oby tylko tak nie bolało jak ostatnio. Teoretycznie za drugim razem powinno być już lepiej. Ale jak wyjdzie w praktyce? Paznokcie starszego Boga Śmierci były przerażające. Z pewnością zadadzą wiele bólu...
- Oh... to w takim razie mnie pocałuj – rzekł w końcu Grell, wtulając się mocniej w kochanka... chyba mógł go już tak nazywać...
Spojrzeli sobie w oczy z prawdziwym ogniem. Nie musieli się przecież dłużej powstrzymywać. Nie były już ważne myśli... teraz liczyło się tylko to, co mogły odczuć ich spragnione ciała. Chwilkę później ich usta złączyły się w długim, bardzo namiętnym... niemal żarłocznym pocałunku. Grell wywrócił oczami z rozkoszy, wydając zduszony jęk, a potem bez pardonu wsunął język między wargi kochanka. Tutaj jednak spotkała go niespodzianka. Grabarz odpowiedział wyjątkowo szybko na tę prowokację... nie dość, że zmusił Grella do wycofania się, to jeszcze sam wślizgnął się językiem w jego usta, nie zwracając uwagi na bliską obecność jego sztyletowatych zębów. To był dreszczyk emocji... Czerwony Bóg Śmierci pozwolił na to wszystko ulegle, ale nie pozostał bierny. Nie był już przecież tak zaskoczony, jak wtedy z Sebastianem. Teraz mógł odpowiadać na pieszczoty wijącego się w nim języka i robił to z prawdziwą przyjemnością i... gorliwością. Jako, że obaj kochankowie nie potrzebowali oddychania do życia, nie musieli się od siebie odrywać, kiedy nie mieli na to ochoty. Mogli śmiało eksperymentować z całowaniem się... dla Grabarza było to przypomnienie, a dla Grella poznawanie umiejętności praktycznych... Jednak z czasem to wzajemne muskanie się językami, zasysanie i lizanie warg przestało wystarczać.
Legendarny Bóg Śmierci chciał przecież zasmakować nowych rejonów ciała kochanka. A po za tym pragnął posłuchać rozkosznych jęków i krzyków, co podczas całowania się nie było możliwe. Z żalem oderwał się od ust czerwonej piękności, wydając głębokie westchnienie. Chwilkę przyglądał się tym smakowitym wargom, delikatnie opuchniętym od zbyt namiętnego ssania i subtelnych ukąszeń. Grell miał półprzytomne, zamglone z rozkoszy oczy. To było widać, że jego młodemu, energicznemu i mało doświadczonemu ciału nie trzeba było wiele, by płonęło z namiętności...
- Pyszny jesteś – zamruczał Grabarz i objął go w pasie, delikatnie drapiąc aksamitną skórę tuż nad biodrami. Ta od razu się zaczerwieniła, ale na szczęście nie została rozcięta.
Następnie nachylił się nad swoim kochankiem, by sięgnąć ustami do jego łabędziej szyi. Z łatwością odnalazł tętnicę i zaczął wodzić po niej językiem, rozkoszując się szybkim krążeniem krwi. Grell jęknął przeciągle, a jego głos nieznacznie zadrżał... co zabrzmiało jeszcze piękniej. Nie chcąc pozostać biernym, uniósł nogę i lekko otarł kolanem o twardą wypukłość partnera. Z satysfakcją wsłuchał się w jego namiętne westchnienie... jednak po chwili sam wydał głośny, niczym nieskrępowany jęk. A to dlatego, że srebrnowłosy w tym czasie złożył na jego szyi kilka bardzo wilgotnych pocałunków i jeden nawet zakończył efektowną malinką.
- Oh... nie wytrzymam! – jęknął ponownie młodszy Bóg Śmierci.
- Jesteś bardzo niecierpliwy, Grell... najpierw taka śmiała pieszczota, potem błagalny jęk a teraz... widzę tu coś jeszcze – Grabarz zerknął na krocze kochanka, które zdecydowanie zdradzało oznaki podniecenia – Zaczekaj z tym jeszcze... muszę lepiej poznać kilka innych zakamarków...
- Torturujesz mnie! – zaskomlił Grell.
Na to najstarszy z Bogów Śmierci zachichotał cicho i wrócił do poznawania ciała partnera z pomocą języka i warg. Tym razem obiektem jego zainteresowań były dwa wrażliwe, różowe punkciki na delikatnym torsie rudzielca. Chciał jeden z nich drażnić językiem, a drugi palcami, jednak obawiał się, że długie paznokcie mogą zrobić krzywdę... Więc trzeba będzie zająć się tym po kolei. W tym czasie dłonie powędrowały niżej, zdjęły całun skrywający biodra kochanka i zaczęły ostrożnie pieścić jego uda.
- Oh... zaraz umrę z rozkoszy... ooh! – krzyknęła czerwona piękność, odruchowo rozchylając nogi. Dobrze, że zajęty pocałunkami Grabarz tego nie widział.
Po prostu Grell był zbyt wyczuloną na bodźce istotą. Odczuwał wszystko o wiele mocniej i przez to niemal szalał z przyjemności. Dla niego delikatne muskanie języka kochanka i nieznaczne skubnięcia warg były naprawdę silnymi doznaniami. Nic dziwnego, że zaczął się wić, jęcząc przy tym tak zmysłowo, że od samego słuchania można się było rozpalić... Te niesamowite dźwięki były dla Grabarza największą nagrodą. Nie potrzebował niczego więcej, ale z miłym zaskoczeniem przyjął dotyk smukłych dłoni partnera na swoim karku. Zauważył, że palce Grella nieświadomie poruszały się i uciskały wrażliwe miejsca dokładnie w takim rytmie, jak język srebrnowłosego drażnił twardy już sutek. Cudowne uczucie... taki piękny dowód na to, że oni obaj pasowali do siebie.
Jednak nie można było przeciągać pieszczot w nieskończoność... choćby niewiadomo jak były one wspaniałe. A Grabarz wiedział, że czeka go jeszcze jedna dość trudna próba cierpliwości, dlatego nie powinien jej teraz kompletnie zmarnować. Pocałował jeszcze kochanka tuż nad pępkiem i cofnął się, spoglądając na niego roziskrzonym wzrokiem.
A było na co patrzeć. Grell objął się dłońmi, gdyż nie bardzo wiedział, co ma z nimi robić po wycofaniu się partnera. Odchylił głowę bardziej w tył, prezentując swoją oznakowaną przez malinkę szyję... w dodatku nieznacznie rozchylił swe apetyczne usta, a jego brwi ściągnęły się z rozkoszy. Półprzymknięte oczy, skryte za zasłoną długich rzęs, wydawały się patrzeć na ślepo... Ale nic bardziej mylnego.
- Jak dobrze... – jęknął czerwony Bóg Śmierci, nieświadomie gładząc się po żebrach – Dlaczego przerwałeś?
- Wydawało mi się, że nie chciałeś bym cię torturował – zamruczał Grabarz w odpowiedzi, a potem sięgnął dłonią po za trumnę. Okazało się, że podniósł z podłogi niewielką buteleczkę. Jak się tam znalazła? Tajemnica – Chcę cię o coś prosić, Grell... Słuchaj mnie uważnie.
- Staram się – padła cicha odpowiedź.
- To olejek nawilżający. Nie chcę, by cię bolało, więc trzeba go użyć. Niestety ja mógłbym cię skrzywdzić swoimi paznokciami. Dlatego to ty powinieneś sam się przygotować. Dasz radę? – starszy Bóg Śmierci położył buteleczkę obok kochanka.
Musiało minąć kilka chwil, by Grell zrozumiał, jak ważny był czyn Grabarza. Gdy tylko to się stało, rudowłosy poczuł wielką ulgę i... szczęście. Otrzymał właśnie odrobinkę władzy... a przy tym poczucie bycia kimś szanowanym i... może nawet kochanym? Teraz nie musiał się niczego bać. Sam zdecyduje jak długo będzie się pieścił i przygotowywał, zanim powie kochankowi, że już nadszedł czas.
- Nie zawiodę cię – powiedział, sięgając po buteleczkę i odkorkował ją.
Olejek miał miły zapach... taki lekko słodkawy, jak jakieś owoce. Ale w tej chwili Grell o tym nie myślał. Nabrał trochę cieczy na palec, a potem rozchylił mocniej nogi i uniósł nieznacznie biodra, by ułatwić sobie zadanie. Powolutku, z lekką niepewnością wsunął w siebie palec. Był zdziwiony tym, jak gładko i bezboleśnie go w siebie przyjął. A na dodatek odczuł maleńką iskierkę rozkosznego ciepła... sprawiła ona, że wydał drżący jęk. Ten olejek był magiczny! Nie czekając dłużej, czerwony Bóg Śmierci zaczął poruszać dłonią, rozprowadzając olejek w swoim wnętrzu. Z każdym otarciem się palca o wrażliwe ścianki tuneliku, czuł kolejne ciepłe iskierki. Rozkosz była tak duża, że Grell nie mógł się powstrzymać i jęczał zmysłowo raz za razem. To było genialne! Chciał odczuć więcej! Dlatego cofnął dłoń, a następnie nawilżył drugi palec... i tym razem wsunął w siebie oba. Spodziewał się odrobiny bólu, ale jego wnętrze rozwarło się bardzo łagodnie... Ani razu nie zabolało, nawet kiedy sam celowo je rozciągał, by przygotować je na przyjęcie kochanka. Po prostu wiedział jak intensywnie powinien się pieścić... i nie popełnił ani jednego błędu.
To był naprawdę cudny pomysł... i cudny widok...
Oczarowany Grabarz chłonął wzrokiem każdy ruch kochanka. Ta ostrożność i nieśmiałość świadczyła o tym, że Grell musiał robić coś takiego po raz pierwszy. I że nigdy wcześniej nie zetknął się z olejkiem. Aż strach pomyśleć, co mu zafundował Sebastian... Jednak Legendarny Bóg Śmierci nie myślał teraz o tym wstrętnym demonie. Nie przy takim widoku... Czerwona piękność świetnie się przygotowywała... i przy okazji bardzo sobie dogadzała. Jej rumieńce na twarzy i namiętne jęki były bardzo apetyczne. W dodatku ta pozycja... taka kobieca... bardzo pasowała Grellowi. Oh... Grabarz poczuł w pewnym momencie, że ślinka mu cieknie i to dość obficie. Wytarł ją rękawem szaty, a zaraz potem zdjął to okrycie. Było mu już zbyt gorąco...
- Oh... jestem gotowy... – szepnął Grell, dysząc rozkosznie. Wycofał dłoń, nadal pozostając w tej cudnej pozycji z rozchylonymi nogami... a między nimi ukazała się jego wąska dziurka.
Nie istniało wspanialsze zaproszenie. I nadeszło we właściwym czasie. Obaj Bogowie Śmierci byli już zbyt podnieceni, by wytrzymać dłużej bez zbliżenia. Grabarz ułożył się na swoim kochanku i ujął go za uda, chcąc jeszcze trochę unieść jego biodra. Chwilkę spoglądał mu w oczy, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Tak dawno się z nikim nie kochał! A teraz trafiła mu się taka piękność! Szkoda, że okoliczności były takie, a nie inne... ale nie to się teraz liczyło. Starszy Bóg Śmierci nachylił się nad rudowłosym i pocałował go w usta... dokładnie w tym momencie pchnął biodrami i wszedł w niego... płynnie, niezbyt nagle, lecz konsekwentnie do samego końca.
Grell nieznacznie się spiął, spodziewając się bólu, ale gdy tylko odczuł, jak łagodne było wniknięcie czubka gorącego pala, rozluźnił się i z łatwością przyjął w siebie całość. Odrobinkę zabolało... lecz nie na tyle, by przesłoniło to rozkosz. W tym wypadku było odwrotnie. To przyjemność stłumiła wszelki ból. Iskry gorąca rozeszły się po całym wnętrzu Grella i zmusiły go do wygięcia ciała w lekki łuk... oraz do wydania głośnego, bezwstydnego krzyku. Chwilę później czerwony Bóg Śmierci otulił biodra kochanka swoimi nogami, chcąc go lepiej poczuć... ale nie za mocno, by przypadkiem go nie zablokować.
- W porządku? – spytał Grabarz, muskając ustami jego szyję.
- Jesteś genialny... – odpowiedział Grell – Ale nie myśl, że będę tylko bezczynnie leżał.
I zanim Legendarny Bóg Śmierci zdążył coś powiedzieć, zręczne dłonie szkarłatnej piękności powędrowały na jego plecy, by uciskać linię kręgosłupa. Delikatne palce z precyzją godną samej Śmierci odszukiwały wrażliwe miejsca pomiędzy kręgami i masowały je. Zajęły się też troskliwie łopatkami kochanka. To było niesamowite. Grabarz poczuł, że jego ciało odpręża się... Był tym tak mile zaskoczony, że trwał nieruchomo. Dopiero potem przypomniał sobie, co miał właściwie robić...
Odszukał usta Grella, składając na nich leniwy, bardzo długi pocałunek. Okazało się, że jego kochanek odpowiedział dość namiętnie... przypominał przez to spragniony deszczu kwiat, który wreszcie się doczekał opadów i postanowił wszystko żarłocznie wyssać. Zaskakujące, ale uświadomiło to Grabarza, że rudzielcowi brakowało czułości w czasie zbliżenia. Dlatego pocałunek został wydłużony na tyle, by Grell się uspokoił i zrozumiał, że nie musi o niego walczyć... że może otrzymać kolejny już za chwilkę. Kiedy usta obu kochanków nawzajem się smakowały, srebrnowłosy poruszył powoli biodrami... równie leniwie, jak początkowo planował z pocałunkiem. Masaż pleców sprawił, że Grabarz nie odczuwał aż takiej potrzeby przyspieszenia pchnięć. Przynajmniej na razie, póki młodszy Bóg Śmierci się dopiero przyzwyczajał do obecności twardego pala w sobie.
Faktycznie Grell zorientował się, że ma nieograniczony dostęp do ust kochanka i natychmiast złagodniał, dostosowując się do leniwego nastroju. Powolne, miarowe pchnięcia dawały mu nie tylko wielką rozkosz... sprawiały, że oswajał się z seksem, pozbywał się złych doświadczeń... czuł się po prostu bezpiecznie. Tego efektu dopełnił niezwykły gest Grabarza. Mianowicie starszy Bóg Śmierci złapał jego ramię, dając znak, że powinien wycofać jedną dłoń i ułożyć ją niedaleko poduszki. Grell posłusznie się zgodził, zastanawiając się, czy nie przesadził z pieszczotami. Jednak po chwili Grabarz dotknął jego dłoni, splatając palce z jego palcami.
O takim pierwszym razie marzył rudowłosy! Chciał, by to było romantyczne, czułe, a dopiero potem namiętne i dzikie. Teraz pierwsza część marzenia się spełniła... Grell aż poczuł kręcącą się łezkę w oku... i natychmiast pocałował kochanka w szyję, by tego nie było widać...
Każde pchnięcie, nawet to najbardziej leniwe, dawało Grabarzowi dokładnie odczuć, jak cudownie ciasny był jego kochanek. Wilgotne ścianki tuneliku stawiały delikatny, rozkoszny opór przy każdym wnikaniu członka głębiej... Coś wspaniałego! Srebrnowłosy aż jęczał cicho, kiedy tylko nie był zajęty całowaniem Grella. Ale i tak te jęki były skutecznie tłumione przez niesamowite dźwięki, jakie wydawał czerwony Bóg Śmierci... wysokie, drżące tony na pograniczu jęku i krzyku... nieco brzmiące jak szloch, lecz wywołujące u słuchacza dreszczyk przyjemności... Jednak nie to było najwspanialsze... w pewnym momencie z ust rudzielca wydobyło się jedno jedyne słowo... ale jakie ważne...
- Oh... mocniej!
Niemożliwe. Grabarz nie mógł uwierzyć, że właśnie to usłyszał. Wyglądało na to, że pozwolił kochankowi skutecznie zapomnieć o traumie. Przynajmniej na razie... Sam również się ucieszył, bo zaczynał już mieć trudności z panowaniem nad sobą. Leniwy, czuły seks przestaje w końcu wystarczać i potrzebna jest szczypta wybuchowej namiętności.
- Mmm... masz ładny głos, kiedy jęczysz, wiesz? – zamruczał Legendarny Bóg Śmierci, puszczając dłoń Grella i pozwalając mu na kontynuowanie pieszczot pleców.
Zaraz potem pocałował go mocno, zasysając jego wargę i po chwili wsuwając język do jego ust. Zasygnalizował tym, że czas na bardziej namiętny pocałunek... a Grell z chęcią się do tego dostosował. Obaj kochankowie rozpalali się zmysłowym tańcem języków, aż wreszcie oderwali usta od siebie, by spojrzeć sobie w oczy roziskrzonym wzrokiem.
Grabarz oblizał się, bo na samą myśl o przyspieszeniu tempa i wzmocnieniu doznań pociekła mu ślinka. Wydał zadowolony pomruk i cofnął biodra najbardziej, jak tylko się dało... na tyle, na ile pozwoliły mu zakleszczone nogi Grella. Na szczęście rudowłosy zrozumiał ten sygnał i grzecznie zwolnił blokadę... nie postawił jednak nóg na posłaniu, bo kochanek przytrzymał je pod kolanami... sam musiał uklęknąć i przez to zrobił się większy dystans między nimi dwoma. Grell jednak skinął głową, że się na to zgadza. Gdy Grabarz to zobaczył, jego krwistoczerwone oczy zajaśniały wspaniałym blaskiem... a potem wycofał biodra jeszcze odrobinkę, by pchnąć mocno i głęboko. Cały czas obserwował reakcję swojego kochanka. Ta była na szczęście bardzo pozytywna. Młodszy Bóg Śmierci wygiął się w łuk, wydając bezwstydny krzyk... zupełnie jakby chciał wszystkim pokazać, że jest mu dobrze. Jednocześnie wbił palce w posłanie i zaczął bezwiednie nimi skrobać.
Oh... im szybsze i mocniejsze ruchy, tym bardziej ten cudny tunelik wydawał się ciaśniejszy... po prostu nie zawsze nadążał z rozluźnieniem się i stawiał większy opór niż zwykle. To było trochę bolesne, jednak nie przyćmiło wszechobecnej rozkoszy. Obaj kochankowie wydawali coraz głośniejsze jęki, a czerwony Bóg Śmierci niemal cały czas krzyczał... W pewnym momencie czubek pala trafił w ten niezwykły punkt, ukryty bardzo głęboko... Grell krzyknął przenikliwie, szarpnął się gwałtownie i osiągnął spełnienie, zostawiając dowód swojej rozkoszy nie tylko na podbrzuszu kochanka, ale i na swoim... Grabarz odczuł ekstazę zaledwie kilka pchnięć później. Jęknął gardłowo, zupełnie jakby z wnętrza swojej duszy, wsunął się bardzo głęboko w czerwoną piękność i wypełnił jej wnętrze swoim gorącym nasieniem. Dopiero potem puścił jej nogi i ułożył się bezsilnie na jej delikatnym ciele.
Szczęśliwi i zmęczeni Bogowie Śmierci nie zauważyli nawet, że jakiś czas temu przestało grzmieć. W ciszy słychać było ich ciężkie oddechy... i cichutkie stęknięcia Grella. Rudowłosy po prostu nadal się rozkoszował tym, co przeżył... i tym, że nadal mógł czuć w sobie dumę Grabarza... nawet jeśli nie była już twarda.
- Jesteś piękny – szepnął nagle najstarszy z Bogów Śmierci, bawiąc się krwistym kosmykiem włosów kochanka – Mmm... było mi z tobą naprawdę cudownie.
Po tych słowach pocałował zaskoczonego Grella w usta, a chwilkę później w szyję. Następnie ostrożnie opuścił jego wnętrze i ułożył się obok, przyciągając go do siebie ramieniem i obejmując w pasie.
- Zostań ze mną... proszę – mówił dalej, zerkając w zielone oczy rudzielca.
- Mogę? – wydusił z siebie Grell, kompletnie nie rozumiejąc tego, co zaszło – Nie jestem dla ciebie tylko głupią dziwką? Przecież... potwierdziłeś, że chodziło ci tylko o seks...
- Nie jesteś dziwką. Jesteś wspaniały, jedyny w swoim rodzaju i... czasem bardzo zabawny – Grabarz wydał urywany chichot, gdyż nie miał siły na nic innego – Chciałem ci to wyjaśnić, ale nie uwierzyłbyś mi na słowo. Dlatego przeszedłem od razu do czynu.
Po tych słowach uśmiechnął się szeroko, jakby usłyszał świetny dowcip.
- Więc... więc... oh... naprawdę chcesz się mną zająć? – zająknął się czerwony Bóg Śmierci.
- Pewnie, że tak.
- No dobrze... ale pod jednym warunkiem.
- Słucham – zaciekawił się srebrnowłosy.
- Będziemy się częściej kochać. Podobało mi się jak cholera – padła odpowiedź.
Legendarny Bóg Śmierci zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Cieszę się... tylko wiesz... nie przesadzajmy. Nie jestem już taki młody, hi... hi... hi...
- To masz problem... bo ja jestem prawdziwą Femme Fatale – po tych słowach Grell uśmiechnął się szerzej, prezentując rząd swoich sztyletowatych zębów.
Za oknem wschodziło słońce... ale jego czerwień była niczym w porównaniu z przepięknym kolorem oczu najstarszego z Bogów Śmierci... Lśniącym jaśniej, niż najcenniejszy rubin.
Zaczynał się nowy dzień. I kompletnie nowy rozdział w życiu...


KONIEC