Tamten świat 6
Dodane przez Aquarius dnia Marca 24 2012 09:33:40
***

Wyjechali z miasta. Przez jakiś czas jechali, aż w końcu dojechali do pobliskich gór, gdzie już czekali na nich nadzorcy. Eskorta, upewniwszy się iż więźniowie nie uciekną, wróciła do miasta. Popędzani batami i kopniakami szybko zostali przydzieleni do roboty. Aquariusa, zgodnie z poleceniem Waramina, Akirin został skuty ze ślepcem i skierowany do najgorszej roboty, czyli do kilofa. Popędzany śmiechem nadzorców, złapał Gahalana pod ramię i poszedł na miejsce jemu przeznaczone. Walił kilofem w ścianę z zacięta miną i tylko pilnował, żeby żaden z odłamków nie trafił ślepca. Natomiast Gahalan, starając się być chociaż trochę pomocny, pomagał wkładać kamienie na taczki. Na koniec dnia, kiedy zabierano ich do więzienia, okazało się iż młodzieniec wyrobił normę swoją i Gahalana.
- Na twoim miejscu bym się tak nie forsował – powiedział Salres, kiedy już wieziono ich powrotem. – Przy takim tempie pracy padniesz po kilku dniach.
- Nie jestem taki słaby na jakiego wyglądam – mruknął Akirin. – Poza tym musiałem jakoś rozładować swoją złość.
- Hej, młody – odezwał się jeden ze współwięźniów, nieznany Akirinowi z imienia – niezłą parę masz w rękach! Pracowałeś kiedyś jako kowal może?
- Nigdy nie pracowałem – mruknął Akirin – po prostu za każdym razem jak musiałem uderzyć w skałę, to wyobrażałem sobie gębę tego tłustego wieprza, burmistrza i kilof jakoś tak sam mi leciał.
Więźniowie wybuchnęli śmiechem.
- Lepiej uważaj na swój język, młodzieńcze, bo jeszcze sprowadzi on na ciebie kłopoty. Lepiej uważaj… - mruknął Bergan.
Keidy w końcu wjechali na więzienny dziedziniec Aqirin nie omieszkał rzucić tryumfalnego spojrzenia w stronę Waramina, który stał z rękami założonymi na piersi i przyglądał się z pogardą więźniom. Oczywiście nie przeoczył spojrzenia młodzieńca. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co to ma znaczyć, gdy w pewnym momencie podszedł do niego jeden z żołnierzy eskortujących więźniów z kamieniołomu do więzienia i coś szepnął na ucho. Akirin widział jak dowódca uważnie słucha, ale nie spuszcza wzroku z młodzieńca. Niestety nie mógł już zobaczyć jaka była reakcja Waramina na to co usłyszał, gdyż opędzany przez żołnierzy, wszedł do więzienia. I nie zobaczył dziwnego błysku w oku Waramina, ani tajemniczego uśmiechu jaki wypełzł na jego twarz.

***

Kiedy król w końcu poszedł do siebie, Konas przeszedł do tajemnej komnaty i wypowiedziawszy odpowiednie zaklęcie sprawdził w kryształowej kuli, gdzie może znaleźć człowieka, z którym miał się spotkać. Kiedy już uzyskał odpowiednie informacje, przeniósł się do miasta Porones. Na szczęście dobrze obliczył wszystko i pojawił się w ciemnej i przez nikogo nie uczęszczanej uliczce. Przeszedł na główny dziedziniec, gdzie znajdowała się karczma „Czarna Lilia”. Wszedł do środka. Zamówił dzban wina i pod pretekstem szukania wolnego miejsca uważnie rozejrzał się po wnętrzu. Jest! Siedział razem z innymi żołnierzami pod ścianą i żywo o czymś z nimi dyskutował. Na szczęście pry Alwie obok było wolne miejsce. Idąc w jego stronę, niepostrzeżenie założył pierścień na palec. Usiadł i powoli sącząc napite, wsłuchiwał siew rozmowy prowadzone przez żołnierzy. Tak jak się tego spodziewał, były wyjątkowo prostackie i chamskie, a an dodatek więcej w nich było pijackiego bełkotu niż sensownie skleconych zdań. Bał się, ze jak tak dalej pójdzie, to jego człowiek będzie tak pijany, że nie będzie można z nim się w ogóle dogadać. Postanowił wiec przyspieszyć wydarzenia. Udając, że już jest lekko pijany strącił dzban z winem ze stołu. Tak jak się spodziewał, przyciągnął spojrzenia żołnierzy. Wszystkich. Próbował pozbierać skorupy, co mu się nie bardzo udawało, wywołując śmiech żołdaków i ich złośliwe komentarze. Udając cały czas pijanego śmiał się razem z nimi, jednocześnie uważnie obserwując jednego z nich, żeby mieć pewność, czy zauważył on pierścień. Po błysku w oku i grymasie zaskoczenia, które dość szybko znikło z twarzy żołnierza, Konas wiedział iż tamten zrozumiał. Powoli więc zaczął się wycofywać i wkrótce wytaczał się z karczmy. Wciąż udając pijanego szedł powoli uliczkami, zagłębiając się w te coraz ciemniejsze i nie uczęszczane. Kiedy już miał pewność, ze nikt go nie zobaczy, przystanął i czekał na żołnierza. Nadszedł dość szybko. Mimo panującego mroku Konas widział skupienie na jego twarzy i trzeźwy wzrok, jakby w ogóle nic nie pił.
- Ty jesteś posłańcem jego wysokości? – zapytał cicho żołnierz.
- Jestem – odparł Konas i pokazał pierścień.
- Jakie są więc polecenia jego wysokości?
- Przede wszystkim jego wysokość jest pod wrażeniem, że udało ci się dostać aż tutaj.
- Och, to nic takiego, miałem po prostu szczęście.
- Jego wysokość ma nadzieję, iż będziesz postępował roztropnie i do samego końca nie dasz odkryć swej prawdziwej tożsamości i zamiarów.
- Jego wysokość może być spokojny.
- Niestety jego wysokość został zmuszony dać ci dodatkowe zadanie. Podołasz temu?
- Jeszcze nie wiem czego jego wysokość oczekuje ode mnie – odparł spokojnie żołnierz, patrząc z uwagą na medyka.
- Do uszu jego wysokości doszły niepokojące wieści o tym, co się dzieje w tym mieście. Jednak zanim podejmie odpowiednie kroki, chce mieć pewność, że wieści te były prawdziwe. I tutaj pojawiasz się ty. Masz codziennie składać raporty na temat działań tutejszego burmistrza i jego ludzi. Jesteś w stanie to wykonać?
- Oczywiście. Nie będzie żadnego problemu, dużo widzę, a i coniektórzy lubią się przechwalać i plotkować. Więc nie będzie problemu ze zdobyciem odpowiednich informacji.
- To dobrze. Będziesz się spotykał ze mną codziennie pod koniec dnia w tym miejscu. Ponieważ nie chcemy, żeby ktoś przez przypadek odkrył co robisz, wiec nie będziesz robił żadnych pisemnych sprawozdań, tylko przekazywał mi wszystko ustnie, a ja to spiszę i przekażę jego wysokości. A gdyby ktoś podejrzliwie patrzył na twoje wycieczki w te rejony miasta, to powiesz, że patrolujesz ulice, to powinno wszystkim zamknąć usta. Zrozumiałeś?
- Tak.
- W takim razie spotkamy się tu jutro po zmierzchu, a teraz idź.
Kiedy żołnierz odszedł, Konas upewnił się iż nikogo nie ma w pobliżu i wypowiadając odpowiednie zaklęcie, przeniósł się do zamku. Szybko przygotował codzienną porcję leków dla króla i udał się do jego sypialni.
- Byłem w Porones, wasza wysokość – powiedział, kiedy już król spożył specyfiki. – Bez problemu spotkałem się z tym człowiekiem i ustaliłem wszystkie szczegóły.
- Wiedziałem Konas, że mogę na tobie polegać – król uśmiechnął się ciepło. – A swoja drogą ciekawe, ile jeszcze takich miast jest w moim królestwie.
- Tego niestety, wasza wysokość, nigdy się nie dowiemy. Nawet jeśli uda się zlikwidować ten proceder, to zawsze istnieje ryzyko, że pojawi się ktoś nowy, kolejny niegodziwiec.
- A chciałem stworzyć bezpieczne dla wszystkich państwo. Chyba jednak jestem złym królem – westchnął ciężko.
- To nieprawda, wasza wysokość – odparł żarliwie Konas – Wasza wysokość jest wspaniałym władcą. Nasz kraj rozwija się, ludziom wiedzie cię coraz lepiej. Po prostu nie może być idealnie, bo to by zakłóciło równowagę świata.
- Masz rację Konas, jednak cały czas mam wrażenie, że to tylko sen o szklanych domach, który pęknie niczym bańka mydlana*.
- Nie rozumiem, wasza wysokość…
- Nie ważne – Akirin westchnął. – Tak sobie tylko mamrocze pod nosem. Idź już spać, Konas. Ja też zaraz się położę.
- Oczywiście, wasza wysokość – medyk ukłonił się i wyszedł z królewskiej sypialni.

***

Wepchnięto ich do celi. Chwilę potem pojawiło się „jedzenie”. Jak poprzednio, tak i teraz Akirin pilnował porządku. A chcąc mieć pewność, że żadnemu z więźniów nie przyjdzie do głowy wymierzanie „sprawiedliwości” Gahalanowi, usiadł obok niego. Po skończonym posiłku młodzieniec zmienił ślepcowi opatrunek, a potem wziął się za naukę.
- Cały dowcip polega na tym, żeby zastąpić oczy twoimi pozostałymi zmysłami. Masz ich jeszcze w sumie trzy: słuch, węch i smak. Dopóki miałeś oczy, pozostałe zmysły nie pracowały tak wydajnie jak by mogły, bo to głównie dzięki oczom do ciebie docierało wszystko co cię otacza. Przez to były jak niemowlę. Teraz musimy sprawić żeby dorosły.
- Nie bardzo rozumiem to co mówisz, ale nie przerywaj – powiedział Gahalan.
- Na początek spróbuj złapać tą łyżkę.
- Jaką łyżkę?
- Tą którą macham ci przed oczami.
- Niby jak? – warknął Gahalan.
- Spróbuj poczuć ją pozostałymi zmysłami.
Przez chwilę panowało milczenie, Akirin machał łyżką przed nosem mordercy, gdy ten siedział bez ruchu. Nagle wyrzucił rękę próbując złapać łyżkę, lecz ta natrafiła tylko na próżnię. W następnej chwili wszyscy w celi mogli usłyszeć głośne plaśnięcie.
- Co to, kurwa, było? – warknął zaskoczony Gahalan łapiąc się za policzek.
- Zapomniałem dodać, ze za każdym razem jak spudłujesz, to dostaniesz po gębie – odparł radośnie Akirin.
- Ty cholerny gówniarzu, masz szczęście, że jestem ślepy, bo inaczej… - warknął Gahalan.
- Bo inaczej co? Chcesz mi się odpłacić? To złap łyżkę, wtedy będziesz mógł mnie walnąć w gębę.
- Z miłą chęcią – warknął ślepiec i wyrzucił rękę, jednak tym razem znowu nie złapał łyżki. I znowu wszyscy usłyszeli głośne plaśnięcie.
I tak jeszcze kilkanaście razy. Niestety tym, który obrywał, był cały czas Gahalan.
- Dobra, starczy na dzisiaj, trzeba się wyspać – mruknął w końcu Akirin ziewając potężnie. Położył się spać. Nie zauważył nawet jak przez cały czas ktoś mu się przygląda z daleka. Żaden z więźniów nie zauważył.
Kilka kolejnych dni minęło im tak samo: praca w kamieniołomie cały dzień, a wieczorem podła breja z zepsutym chlebem do jedzenia i nauka. Na szczęście oko Galahana goiło się bez problemu. W końcu nadszedł dzień kiedy ślepcowi udało się złapać łyżkę.
- A więc teraz mogę cię trzasnąć w gębę? – upewnił się.
- Jak obiecałem.
Gahalan uśmiechnął się szeroko, ostrożnie pomacał twarz rozmówcy, żeby mieć pewność i zamachnął się z całej siły. Akirin nie spodziewał się takiej siły uderzenia i poleciał do tyłu. Kilku więźniów parsknęło ze śmiechu, ale młodzieniec zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Podnosząc się roztasowywał bolący policzek.
- Cholera, nieźle walisz. - Gahalan roześmiał się zadowolony. – Ale nie cisz się zbytnio. Po prostu miałeś szczęście i tyle.
- Akurat. Dawaj jeszcze raz, to się przekonasz ile w tym szczęścia.
- Ta? – Akirin uśmiechnął się złowrogo. – W takim razie ja też nie będę się powstrzymywał.
Po kilku kolejnych dniach Gahalan był w stanie złapać łyżkę za każdym razem, wtedy Akirin przeniósł naukę do kamieniołomu. Na szczęście wciąż skuwali ich razem, więc pod pretekstem pomocy ślepcowi młody książę mógł go spokojnie trenować rzucając mu kamienie, które tamten z kolei wrzucał na taczkę. A gdy wracali do celi Akirin kontynuował trening rzucając w Gahalana łyżką z pewnej odległości, którą tamten miał złapać. Jak to zwykle na początku bywa, morderca miał problemy ze złapaniem zarówno kamieni, jak i łyżki, jednak po pewnym czasie szło mu coraz lepiej.

***

- Wasza wysokość…
- Co jest, Konas? – zapytał król nie odwracając się. Siedział w ogrodzie z jakąś księgą na kolanach.
- Przyniosłem wczorajszy raport odnośnie burmistrza miast Porones.
- Coś nowego w nim się pojawiło?
- Niestety nie, wasza wysokość.
Król westchnął ciężko.
- A co z młodym księciem?
- Myślę, wasza wysokość, iż w jakiś sposób zmienił się, chociaż sam pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Stał się bardziej…. dojrzały. Jego ciało zahartowało się jeszcze bardziej, a on sam jakby wyciszył się, zmądrzał.
- To dobrze – król uśmiechnął się. – Wiedziałem, że prawdziwe życie będzie najlepszym nauczycielem dla niego.
- Czy mam coś z tym zrobić, wasza wysokość? Minął już miesiąc odkąd książę znalazł się w tym więzieniu.
- Miesiąc, mówisz? Ach, jak ten czas leci. Uważasz, że więzienie już go wystarczająco nauczyło życia?
- Tak uważam, wasza wysokość.
- Hm, w takim razie spotkaj się z moim człowiekiem i powiedz mu, iż ma ułatwić Akirinowi ucieczkę z więzienia. Ale w dalszym ciągu nie może zdradzić kim jest. Wiem, że to będzie trudne zadanie, ale wierzę w jego inteligencję. – Król uśmiechnął się. – Niech później podąża za chłopakiem i wciąż ma go na oku.
- Zrozumiałem, wasza wysokość. Przekażę mu te informacje jeszcze dzisiaj. A co z burmistrzem Porones, wasza wysokość?
- No cóż – król westchnął – trzeba będzie się nim w końcu zająć. Ale poczekam z tym, aż Akirin będzie bezpieczny daleko od miasta. Nie musi o tym wiedzieć. Jeszcze nadejdzie czas, gdy będzie musiał podejmować decyzje, teraz niech się cieszy życiem, niech zdobywa doświadczenie.

***

Akirin tak był zajęty nauczaniem Gahalana, ze zupełnie stracił poczucie czasu. Jak można było się spodziewać Gahalan robił coraz większe postępy, jednakże dla własnego bezpieczeństwa przed strażnikami udawał nieporadnego ślepca, cierpliwie znosząc wszystkie upokorzenia ze strony żołnierzy. Przez te wszystkie dni, spędzone razem stosunki między Akirinem i Gahalanem uległy ociepleniu, chociaż nie można było jeszcze powiedzieć, że były idealnie przyjacielskie. Jednak Gahalan częściej się uśmiechał do Akirina, a młodzieniec chętniej przebywał w jego towarzystwie niż innych więźniów. Wydawałoby się, że zawiązała się między nimi pewna nić sympatii. Wydawałoby się, że młodzieniec zapomniał o swoich pogróżkach względem burmistrza, zajęty swoim podopiecznym. Jednak przyszedł dzień, w którym sobie o nich przypomniał.
Tego dnia burmistrz był w tak dobrym humorze iż postanowił postawić żołnierzom wino. Ci skwapliwie to wykorzystali, gdyż rzadko kiedy zdarzały się tak dobre humory burmistrza, w efekcie czego wieczorem wszyscy byli kompletnie pijani. Tego dnia wyjątkowo więźniowie nie zostali zawiezieni do pracy w kamieniołomie. Siedzieli więc w tej swojej klatce i czekali na codzienną porcję breji i zepsutego chleba. Do ich uszu dolatywały odgłosy zabawy pijących burmistrzowskie wino żołnierzy.
W pewnym momencie jeden z nich, ledwo trzymając się na nogach i przytykając co chwila do ust dzban z winem, podszedł do krat i zaczął kpić z więźniów. W ich stronę leciały niewybredne wyzwiska, z których „zwierzęta” było najłagodniejsze. Wielu z nich zaciskało tylko pieści, wiedząc czym może się skończyć, gdy spróbują się odgryźć. W pewnym momencie pijany żołdak postanowił poznęcać się nad siedzącym pod ścianą, tuż przy samej kracie Gahalanem.
- Hej ty, ślepy! Chcesz wina? – Żołnierz zakołysał się, podniósł dzban do ust i pociągnął łyk. Gahalan nic nie odpowiedział. – Do ciebie mówię, śmieciu – warknął żołnierz, widząc, że więzień w ogóle nie reaguje. – Pij! – zamachnął się i wylał zawartość dzbana na ślepca.
Siedzący obok Salresa Akirin rzucił się, chcąc broić ślepca, lecz mocny uchwyt na ramieniu przytrzymał go w miejscu.
- Zostaw – powiedział cicho Salres. – Tak będzie bezpieczniej.
- Ale… - próbował oponować, lecz zamilkł widząc dziwne spojrzenie mężczyzny.
Tymczasem Gahalan przez chwilę siedział nieruchomo, potem spokojnie podniósł rękę, starł wino z twarzy i oblizał palce.
- Sikacz – mruknął z pogardą. – Nic dziwnego, skoro tylko na to stać tego tłustego wieprza.
Słysząc to Akirin zachichotał. Żołnierz na chwilę znieruchomiał, słysząc taką bezczelność.
- Ty… - warknął i podszedł do krat. Wyciągnął rękę i przez kraty złapał Gahalana za koszulę. Podciągnął go do góry, zmuszając do wstania i przybliżenia twarzy do krat. Zamachnął się drugą ręką chcąc uderzyć, gdy nagle stała się rzecz niespodziewana. Gahalan wyrzucił ręce przez kraty, złapał żołnierza za głowę i jednym szybkim ruchem złamał mu kark. Puścił bezwładne ciało, które upadło na ziemię niczym szmaciana lalka.
Zszokowany Akirin podszedł do niego.
- Dlaczego go zabiłeś? – zdziwił się.
- Działął mi na nerwy – mruknął morderca siadając z powrotem pod ścianą.
- Stracą cię za to.
- I tak mają mnie stracić, więc jeden więcej nie zrobi różnicy. A tak przynajmniej odejdę nie jako bezbronny ślepiec, tylko jako ten, który do końca…
- Rany – westchnął Akirin kucając na wprost ślepca, jakby chciał popatrzeć tamtemu w oczy. – Czemu znowu… - nie dokończył zdania. Jego wzrok przez przypadek spoczął na martwym strażniku. – O, kurwa… - wyszeptał.
- Co się stało? – Zainteresował się Gahalan, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
Akirin podszedł do krat i sięgnął ręką do ciała martwego żołnierza. Chwilę potem trzymał w niej ogromny klucz.
- To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe – wyszeptał wpatrując się w klucz.
- Hej, co się dzieje? – Ślepiec zaczynał się niepokoić.
Współwięźniowie, którzy z zainteresowaniem oglądali „sprzeczkę” Gahalana z żołnierzem, w końcu zobaczyli, co młody książę trzyma w ręku. Powoli podchodzili bliżej, czekając na jego ruch. Od dnia kiedy zabił Kasartisa i oślepił Gahalana, nikt nie ośmielał się mu w niczym przeciwstawiać, chociaż tak po prawdzie Akirin nigdy tego nie wykorzystywał, z jednym wyjątkiem. A właściwie z dwoma: kiedy przychodziło do rozdzielania jedzenia i do obrany ślepego Gahalana. Wprawdzie współwięźniowie bali się go, lecz perspektywa uzyskania wolności sprawiała iż gotowi byli rzucić się na niego, nie zważając na konsekwencje. I pewnie by to zrobili, gdyby stał tak jeszcze dłużej. Jednak on w końcu ocknął się ze zdumienia i podszedł do zamka. Macając na oślep wsadził klucz w otwór i przekręcił go raz i drugi. Zamek ustąpił, a chwilę potem kraty stały otworem. Więźniowie zaczęli najpierw wiwatować, a potem rzucili się do krat. Przepychając się jeden przez drugiego wydostali się na zewnątrz. Akirin widząc ten tłum napierający na kraty szybko odsunął ie na bezpieczną odległość, gotów w razie konieczności bronić Gahalana, który siedział pod ścianą zdezorientowany.
- Co się dzieje? Czy ktoś może mi powiedzieć? – dopytywał się.
- Więźniowie uciekają – odparł spokojnie Akirin siadając obok.
- Jak to? –zdumiał się.
- Zwyczajnie – młodzieniec wzruszył ramionami. – Ten zabity przez ciebie żołnierz miał klucz od krat. Otworzyłem je. No i teraz wszyscy uciekają.
- A ty dlaczego nie uciekasz?
- Poczekam aż się trochę uspokoi. Poza tym ty byś teraz nie dał rady uciec, mogliby cię stratować.
- Jesteś głupi, ze w takiej chwili myślisz o mnie. Ratuj samego siebie! – wykrzyknął Gahalan. – Bo będzie za późno! Złapią cię i stracą!
- Nie bój się. nie będzie za późno. Nie złapią mnie. Wtedy mnie podeszli, teraz im się nie uda.
- Głupi jesteś !
W tym momencie podeszli do nich Salres i Bergan.
- Nie uciekasz? – zdziwił się Salres.
- Poczekam, aż się trochę uspokoi.
- No cóż, jak uważasz, ale wybacz, że nie poczekamy na ciebie.
- Ależ żaden problem – Akirin uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że uda wam się uciec i ze jeszcze się kiedyś spotkamy.
- Też mam taką nadzieję – odezwał się Bergan. – Jesteś jednym z niewielu ludzi, którzy wzbudzili mój podziw.
Akirin uśmiechnął się zakłopotany tą pochwałą. Uścisnęli sobie ręce na pożegnanie i mężczyźni wybiegli z celi.
Kiedy już nikogo nie było, Akirin powiedział do Gahalana:
- Kolej na nas. Będę cię prowadził, ale musisz wytężyc wszystkie swoje zmysły do granic możliwości. Nie wiem co nas spotka po drodze, wiec może się okazać, ze w pewnym momencie możesz być skazany sam na siebie.
- Rozumiem.
W takim razie chodźmy.
Wyszli. Akirin podtrzymywał Gahalana, który pomagał sobie macając rękami w koło. Im wyżej po schodach i dalej od celi tym głośniej było słychać krzyki mieszające się ze szczękiem broni. Widocznie niektórzy więźniowie postanowili przed ucieczką wziąć odwet na ciemiężycielach.
W pewnym momencie Akirin, starając się omijać miejsca w których toczyły się walki, został zmuszony do zboczenia z trasy. Weszli do stojącego niedaleko budynku. Bardzo szybko zorientował się iż nei jest to żaden gospodarczy budynek, ani zajmowany przez żołnierzy. Przepych wskazywał raczej iż jest to dom burmistrza. Akirin zdziwił się, że ktoś taki jak on mieszka w pobliżu więzienia, jednak nie zastanawiał się nad tym dłużej, gdyż w tym momencie przypomniała mu się obietnica jaką złożył burmistrzowi. Krew zawrzała ma w żyłach.
- Zaczekaj tutaj – podprowadził Gahalana do najbliższego krzesła i posadził na nim. – Muszę coś załatwić.
- Zaczekaj! – wykrzyknął ślepiec. – Co chcesz zrobić?!
- Dotrzymać obietnicy – odparł dziwnie spokojnym głosem. – Nie bój się, niedługo wrócę. Nic ci się przez ten czas nie powinno stać. Więźniowie raczej nie pomyślą, żeby tu wejść, a żołnierze są zbyt zajęci bronieniem samych siebie, żeby myśleć o tym wieprzku.
Nie czekając na reakcję towarzysza Akirin odszedł.
- Uważaj na siebie – wyszeptał Gahalan. – Nie pozwól się zabić.
Akirin po cichu wchodził na piętro. Ostrożnie zaglądał po kolei od każdej z napotkanych komnat. Wszystkie były puste, widocznie służący zdążyli uciec. To nawet i dobrze, przynajmniej nie będzie świadków. W pewnym momencie, gdy szarpnął za klamkę, usłyszał dochodzący zza drzwi spanikowany głos:
- Kto tam? Odejdź stąd, jestem uzbrojony!
Akirin uśmiechnął się zadowolony. W końcu go znalazł. Nacisnął klamkę, lecz drzwi ani drgnęły. Naparł na nie ramieniem raz i drugi, aż w końcu drgnęły trochę. Naparł jeszcze bardziej, powiększając szparę i powoli przesuwając stojące po drugiej stronie meble, które miały zatarasować drzwi. W końcu otworzyły się na tyle, ze Akirin mógł wejść do środka. Zobaczył ogromne, bogato zdobione łoże, a za nim kulącego się człowieka. Od razu rozpoznał kto to jest.
- Znalazłem cię – powiedział cicho, na co burmistrz podskoczył przerażony i skulił się jeszcze bardziej. – Pamiętasz co ci obiecałem?
- Nie odważysz się – pisnął cieniutkim głosem burmistrz, trzęsąc się wciąż.
- Dlaczego tak uważasz? – spytał Akirin podchodząc bliżej z dziwnym uśmiechem na twarzy. – Przecież jestem bandytą, nie pamiętasz? Jeden trup do kolekcji moich przestępstw nie powinien zrobić różnicy, czyż nie?
Burmistrz, widząc, że zagrożenie jest coraz bliżej, rzucił się na łóżko i plącząc się we własne nogi i pościel, przeturlał się na drugą stronę i rzucił się w stronę drzwi. Akirin uśmiechnął się i bez pośpiechu ruszył za nim.
Gahalan siedział z bijącym sercem. Słyszał wyraźnie dochodzące z zewnątrz krzyki i odgłosy walki. Niestety nie mógł powiedzieć tego samego o odgłosach dochodzących z wnętrza budynku w którym się znajdowali. Dobrze wiedział, że może minąć trochę czasu zanim Akirin znajdzie burmistrza, jednak mimo to ta przedłużająca się cisza strasznie go denerwowała. W tej chwili znowu ogarnęła go złość, że jest ślepy i nie może nic zrobić, tylko czekać. Nagle do jego uszu dobiegł jakiś rumor, a chwile potem usłyszał łoskot, jakby coś ciężkiego spadało po schodach.
- Akirin? – zapytał niepewnie podnosząc się z krzesła. – Akirin?
- Jestem, jestem – usłyszał nagle. Drgnął przestraszony i odruchowo odwrócił się w stronę z której dobiegał głos.
- Co to było?
- Nic takiego – odparł Akirin i złapał Gahalana za ramię. – Lepiej stąd chodźmy.
- Ale wyraźnie słyszałem jak coś spadło ze schodów.
Akirin westchnął cicho.
- To był burmistrz. Nie żyje.
- Więc jednak go zabiłeś – stwierdził z dziwnym smutkiem w głosie. - Miałem nadzieję, że może jednak tego nie zrobisz.
Młody książę nic nie odpowiedział.