Czekolada o smaku deszczu 4
Dodane przez Aquarius dnia Marca 17 2012 08:01:05
Obudził się rano i nie bardzo wiedział co ma z sobą zrobić. Spojrzał na komórkę. Szósta rano. Westchnął. Już nawet nie pamiętał, kiedy sam z własnej woli wstał o tak wczesnej godzinie. Nie chciało mu się już leżeć w łóżku wiec wstał, ubrał się i przeszedł do łazienki. Kiedy wychodził z pokoju czuł się trochę niepewnie. Po raz pierwszy robił coś sam, bez Kamila. Ta niepewność nie opuszczała go nawet wtedy gdy brał szybki prysznic. Po skończonej kąpieli podszedł pod drzwi pokoju Kamila. Już wyciągał rękę by zapukać, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Niech sobie dzieciak pośpi trochę, przecież dzisiaj jest sobota. Po cichu zszedł do kuchni mając nadzieję, że może uda mu się coś na szybko zjeść i zdumiał się. Cała rodzina siedziała przy stole. Także wolontariusz Darek.
- Witaj synku – mama Kamila uśmiechnęła się ciepło. – Masz ochotę na śniadanie?
- Jeśli można… - bąknął Adam siadając przy stole. Ciepłe słowa kobiety wyraźnie go zmieszały, nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. W domu nigdy ich nie słyszał.
- Wolisz omlet czy kanapki? – kolejne pytanie przywróciło go do rzeczywistości.
- Poproszę omlet.
Kobieta sprawnie przygotowała danie.
- No dobrze, to wy tu sobie siedźcie, a ja idę do roboty – powiedziała stawiając talerz przed Adamem.
- Pomogę ci, kochanie – ojciec Kamila objął żonę w pasie i cmoknął w czoło. Obejmując się i przekomarzając wyszli z kuchni.
Widząc to Adam odruchowo uśmiechnął się.
- Co ci tak wesoło z samego rana? – spytał Kamil.
- A tak jakoś – odparł. – Jak patrzę na twoich rodziców, to aż jakoś tak się chce uśmiechać.
- Nie „twoich” – powiedział Kamil. Adam spojrzał na niego zdziwiony. – Nie „twoich” tylko „naszych”. Już zapomniałeś, że cię adoptowaliśmy?
- No fakt, zapomniałem.
- To na następny raz nie zapominaj, no!
- Darek, jak tam dzisiaj twoi podopieczni? – odezwała się Monika.
- Lepiej – odezwał się milczący dotąd chłopak. – Ale jeszcze chyba trzeba będzie dzisiaj przy nich posiedzieć.
- Myślę, że dzisiaj już będziesz mógł iść do domu na noc – powiedział Karol. – Zresztą zobaczymy pod koniec dnia. No dobra, to ja lecę do kliniki – chciał wstać od stołu, lecz zatrzymał go głos Kamila.
- Karol, zawieziesz nas dzisiaj do Arkadii? Musimy kupić Adamowi trochę rzeczy.
- A jak ty se to niby wyobrażasz? – mruknął Karol. – Dobrze wiesz, że w sobotę jest największy ruch w klinice. Myślisz, że zostawię wszystko tylko po to żeby was zawieść na jakieś zakupy? Zapomnij – I wyszedł nie czekając na reakcję brata.
- Darek, a może ty nas zawieziesz? – Kamil spojrzał z nadzieją na chłopaka.
- Wybacz, ale musze pilnować, żeby zwierzaki dostały leki o konkretnej godzinie. – Adam dałby sobie głowę uciąć, że w jego glosie słyszał dziwną satysfakcję, a w oczach widział złowrogi błysk przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego.
- Ech, no to będę musiał poprosić tatę – westchnął Kamil.
- Wiesz, nie musimy tam jechać… - bąknął Adam.
- A kiedy ty niby chcesz tam jechać? Sobota i niedziela to jedyne luźniejsze dni, kiedy można coś zrobić. Przecież nie możemy pozwolić żebyś chodził cały czas w jednych ubraniach, nie?
Adam spojrzał uważnie na Kamila i zobaczył strasznie przejętą minę. Zdziwił się. Nie mógł zrozumieć dlaczego ten dzieciak tak strasznie się nim przejmuje.
- Dziękuję za śniadanie – odezwał się Darek. Bez słowa wstawił talerz i szklankę do zlewu i wyszedł z kuchni. Zaraz po nim zmyła się także Monika.
- Dobra, to ja pójdę spytać tatę, a ty poczekaj tu chwilę, dobra? – zapytał Kamil i zanim Adam zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już go nie było.
Adam westchnął. Chyba będzie musiał się w końcu przyzwyczaić do tego, że go nagle wszyscy zostawiają. Czekając na Kamila wziął się za zmywanie naczyń po śniadaniu. Właśnie kończył, kiedy chłopak wrócił i był wyraźnie czymś zadowolony.
- Tata powiedział, że nas zawiezie – powiedział siadając przy stole – ale dopiero gdzieś koło południa. Do tej pory musimy zająć się zwierzakami. Poznasz dzisiaj Darka, to znaczy, zobaczysz zwierzaki, którymi on się zajmuje, a potem pokażę ci klinikę. Ok.?
- Ok.
- No to chodźmy.
Przeszli do budynku, który Adam poznał już poprzedniego dnia i weszli do lecznicy. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, które, sądząc po znajdującym się tam sprzęcie było tylko i wyłącznie pomieszczeniem gospodarczym. Przeszli przez jedyne znajdujące się tam drzwi. Znaleźli się w przestronnym, pomalowanym na biało pomieszczeniu. Pod jedną ze ścian stały różnej wielkości klatki. Jedna z nich właśnie była otwarta, a stojący przed nią Darek coś w niej robił. Słysząc hałas odwrócił głowę, jednak widząc kto wszedł, tylko skrzywił się nieznacznie i wrócił do zajęcia.
- No i jak z nimi? – zainteresował się Kamil podchodząc bliżej. Adam automatycznie podążył za nim.
- Lepiej – mruknął Darek zamykając klatkę. – Chyba przeżyją
- To dobrze – Kamil uśmiechnął się i odwrócił się do Adama: - To są dwa kotki, które udało się Karolowi uratować w ostatniej chwili. Ich matka została skatowana przez jakieś głupie bachory, gdy była w ciąży. Jeszcze tylko zdążyła się gdzieś schować. Niestety nie miała już siły by je urodzić. Zdechła. No i Karol musiał zrobić jej cesarkę. Biedne kotki – wyszeptał patrząc smutno na dwa małe szarobure dachowce przytulone do pluszowej zabawki. Widząc zdziwione spojrzenie Adama dodał: - To taki specjalny pluszak. Jest ogrzewany od środka, żeby kociaki myślały, że przytulają się do matki. Jak już nie będą potrzebowały całodobowej opieki, to oddamy ja Kici, żeby je wychowała odpowiednio. Kicia to taka nasza kocia mamka. Ma bardzo silny instynkt macierzyński i bardzo nam pomaga z takimi porzuconymi kociakami.– Kamil uśmiechnął się ciepło. – No dobra, to teraz zobaczysz Karola przy pracy.
Przeszli do kolejnego pomieszczenia. Już w momencie gdy Kamil otwierał drzwi do ich uszu dobiegł gniewny głos Karola:
- Mówiłem, żebyś go mocniej trzymała! Jak nie potrafisz nawet porządnie przytrzymać psa, to znajdź sobie inną robotę!
- A żebyś wiedział, że znajdę! – odkrzyknęła jakaś dziewczyna, a chwilę potem trzasnęły drzwi.
- No i kolejna wolontariuszka odeszła – westchnął zrezygnowany Kamil. – Karol, mógłbyś trochę się pohamować, co? – zwrócił się do brata. – Jak tak dalej pójdzie, to nikt nie będzie chciał do nas przychodzić do pomocy.
- Nie potrzebna mi taka łamaga, co nawet nie umie prawidłowo psa utrzymać – mruknął Karol łapiąc za kark leżącego na stole średniej wielkości kundla. – Nie stój tak, tylko mi pomóż.
Kamil bez słowa podszedł do stołu i złapał psa unieruchamiając go. Wtedy Karol wziął leżącą w pobliżu maszynkę i zaczął strzyc psa. Zostawiony sam sobie Adam stał i z zainteresowaniem patrzył, jak mężczyzna wprawnie porusza maszynką pozbawiając psa skołtunionej sierści. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy przeniósł wzrok z psa na lekarza. Skupiona twarz, okulary na nosie, czarne, krótko przycięte włosy, smukłe dłonie z długimi palami, regularne rysy twarzy, do tego ten lekarski kitel, sprawiły, że serce Adama przyspieszyło, a po karku przeszły ciarki. O tak, Karol był z pewnością przystojnym mężczyzną, a kitel tylko sprawiał, że pożądało się go jeszcze bardziej. Pewnie ma powodzenie u kobiet, pomyślał Adam i poczuł dziwną zazdrość.
- A ty czego tak stoisz? – warknięcie Karola przywróciło go do rzeczywistości. – Jak już to przylazłeś to pomóż, a nie stój jak kołek. Sprzątnij ten syf. Worki na śmieci są na zapleczu – kiwną głową w bliżej nieokreślonym kierunku.
Dopiero teraz Adam zauważył iż pies został w końcu ostrzyżony, a to coś, co kiedyś było ohydną skołtunioną sierścią walało się na stole i wokół niego. Bez słowa cofnął się do pomieszczenia gospodarczego. Na szczęście szybko znalazł worki na śmieci. Wziął też ze sobą niewielki odkurzacz. Wrócił do gabinetu zabiegowego. Kamil wciąż przytrzymywał psa, podczas gdy Karol robił mu jakiś zastrzyk. Sierść została zgarnięta ze stołu na podłogę. Starając się nie przeszkadzać Karolowi, szybko pozbierał sierść i na koniec jeszcze przejechał wokół odkurzaczem.
- Worek na razie zanieś na zaplecze – odezwał się Kamil. – Później się go wywali.
Wyniósł śmieci. Kiedy wracał, Kamil właśnie wkładał obandażowanego, śpiącego psa do jednej z klatek, a Karol czyścił stół środkiem dezynfekującym.
- Poproś następnego pacjenta. – Tym razem głos Karola był łagodniejszy, chociaż i tak można w nim było usłyszeć groźne nutki.
Adam przeszedł przez drzwi, które jak zakładał, prowadziły do poczekalni. Nie pomylił się. Pomieszczenie w którym się znajdował pełen było najróżniejszych zwierzaków.
- Kto z państwa następny? – zapytał na głos.
Siedząca najbliżej kobieta z trudem podniosła się z krzesełka. Trzymała na rękach wyraźnie spasionego pekińczyka. Adamowi przez moment przebiegła przez głowę myśl, że ten pies jest bardzo podobny do swojej właścicielki, także grubej i z dziwacznie ułożoną fryzurą.
- Ano, to ja – powiedziała.
- Proszę wejść. Może pomogę pani z pieskiem? – zaproponował.
- Ach nie, Fifi nie lubi jak ktoś obcy go dotyka – odpowiedziała kobieta i wtoczyła się do środka.
- Co się stało tym razem, pani Karolkowa? – zapytał Karol i uśmiechnął się.
Adam zdziwił się, ze ten mruk potrafi się tak uśmiechać. Kobieta westchnęła ciężko.
- Biedny Fifi coś nie ma apetytu.
- A co mu pani dawała do jedzenia?
- Jego ulubioną podsmażaną wątróbkę i serduszka.
Karol westchnął ciężko.
- Pani Karolkowa – zapytał nad wyraz spokojnie – ile razy pani powtarzałem, że po pierwsze, nie powinna go pani karmić niczym smażonym, a po drugie powinna mu pani dawać specjalną karmę, a z mięsa tylko piersi z kurczaka. On musi schudnąć.
- Ale panie doktorze – głos kobiety zmienił się na dziwnie płaczliwy – jak ja miałam mu nie dać jego ulubionego jedzenia, kiedy on tak błagalnie na mnie patrzył? Aż mi się serce krajało kiedy zobaczyłam łzy w jego oczach.
- A chce pani, żeby on zdechł? Chce go Pani zabić? – Karol był bezlitosny.
- Ależ panie doktorze, co pan mówi?! – kobieta spojrzała na lekarza z oburzeniem. – Ja miałabym chcieć zabić mojego kochanego Fifiego?! Nigdy w życiu! – objęła psa i zaczęła go całować po pysku. – Ja kocham mojego Fifieczka kochanego. On jest całym moim życiem Prawda Fifi? – W odpowiedzi na tą pieszczotę pies pomerdał ogonem.
- W takim razie powtarzam jeszcze raz: zero smażonych potraw i tych wszystkich wynalazków, którymi go pani częstuje, ponadto specjalna karma, a z mięsa tylko piersi z kurczaka. Mogą być co najwyżej ugotowane. Zrozumiała pani? – Kobieta pokiwała twierdząco głową. – Teraz dam mu zastrzyk na poprawienie apetytu.
Jak powiedział, tak tez zrobił. Potem usiadł przy stojącym pod oknem stole i zaczął coś pisać, najpierw w komputerze, a potem na kartce. Kiedy skończył, dał kartkę kobiecie.
- Tu ma pani nazwę tej specjalnej karmy, oraz dawkowanie. Musi pani tego pilnie przestrzegać, bo inaczej Fifi zdechnie szybciej niż by pani chciała.
- Dobrze, panie doktorze – odpowiedziała cicho kobieta.
- I proszę nie zapomnieć o zapłaceniu za wizytę – Karol uśmiechnął się.
Kobieta zabrała psa i wyszła.
- To może ja zostawię tutaj Adama, żeby ci pomógł – odezwał się Kamil.
- A da radę? – Karol spojrzał znad okularów na Adama.
- Nie wiem – Kamil wzruszył ramionami. – Ale chyba najwyższy czas się przekonać, co? O dwunastej tata ma nas zawieść na zakupy, więc do tego czasu chyba może ci pomóc, nie? Później poproszę, którąś z dziewczyn, a jak wrócimy to ja ci pomogę.
- Dobra – mruknął Karol i przestał się już interesować tematem.
- No to ja cię zostawiam – powiedział Kamil do Adama. – Pójdę pomóc przy zwierzakach, a o dwunastej, tak jak mówiłem, pojedziemy na zakupy. – I wyszedł zostawiając Adama samego.
- No i czego tak stoisz? – warknął Karol – Weź fartuch z zaplecza i zawołaj następnego pacjenta.
Adam przeszedł na zaplecze. Chwilę mu zajęło znalezienie szafki z czystymi fartuchami, więc kiedy wrócił do gabinetu, kolejny zwierzak już siedział na stole.
Do dwunastej przez gabinet przewinęło się jeszcze dwanaście psów, dwadzieścia kotów, jeden królik, dwa chomiki i nawet wąż. Adam właśnie dezynfekował stół po ostatnim pacjencie, gdy do gabinetu weszła poznana poprzedniego dnia Kaśka, przebrana w lekarski fartuch.
- Witaj – uśmiechnęła się do Adama. – Miałam nadzieję, że dzisiaj też nam pomożesz przy karmieniu.
- Niestety tak wyszło – mruknął przepraszająco Adam.
- Może byście tak przestali plotkować? – dobiegł do nich niezadowolony głos Karola. – Pacjenci czekają, a wy tu sobie pogaduszki ucinacie.
Kaśka westchnęła teatralnie i przewróciła oczami.
- Już idę, idę. Kamil czeka na ciebie w domu – powiedziała jeszcze do Adama i zabrała się za pracę.
Adam popatrzył uważnie na Karola pochylającego się nad zwierzakiem. Czy on zawsze jest taki marudny? Jednak nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, przecież mieli jechać na zakupy. Wrócił do domu.. Kamil czekał na niego tuż przy wejściu z podwórza.
- No i jak było? – zainteresował się.
- Spoko – mruknął.
- Tylko tyle? – Kamil był wyraźnie zawiedziony. – Karol nic na ciebie nie wrzeszczał? Nic się nie czepiał?
- No, coś tam wrzeszczał – odparł zgodnie z prawdą. – Ale on już chyba tak ma, nie?
- Nooo – Kamil roześmiał się.
Wyszli z domu. Na ulicy stał ciemnozielony polonez, a w środku siedział ojciec Kamila.
- No dobra, to plan jest taki – powiedział Kamil kiedy już ruszyli – tata nas podwozi, zostawia i wraca po czterech godzinach. Tyle chyba nam wystarczy, żeby wszystko ci kupić, co?
- Uważam, że nie powinniśmy tego robić – mruknął Adam.
- A dlaczego? – zdziwił sie Kamil.
- A dlaczego chcesz mi tak wszystko kupić? Przecież to kupa kasy!
- Bo nic nie masz – odparł spokojnie Kamil. – Nie możesz chodzić w tych samych rzeczach nie wiadomo ile. Jesteś teraz członkiem naszej rodziny i mamy zamiar dbać o ciebie tak samo jak o każdego innego z rodziny.
- Kamil ma rację – odezwał się ojciec. – To, że nie jesteś z naszej krwi, nie powinno mieć wpływu na to jak cię traktujemy. Tak samo jak kupujemy ubrania wszystkim naszym dzieciom, i tak samo jak je karmimy, tak samo robimy z tobą, bo teraz jesteś częścią naszej rodziny. No chyba, że masz gdzieś jakieś swoje rzeczy i tylko wystarczy po nie pojechać.
- Nie mam nic – mruknął Adam i z dziwnie zaciętą miną zapatrzył się na widok za oknem.
Do końca podróży nie odezwał się już ani słowem, wpatrując się w okno, wciąż z tą samą miną na twarzy. Słyszał jak Kamil rozmawia o czymś z ojcem, ale nie zwracał zupełnie uwagi na temat rozmowy, wyłączył się całkowicie. Kiedy dojechali na miejsce, ojciec dał Kamilowi pieniądze i odjechał. Przez kolejne trzy godziny chodzili od sklepu do sklepu, przymierzając, wybrzydzając, kupując, że aż Adama od tego wszystkiego rozbolała głowa. W przeciwieństwie do niego Kamil wyglądał, jakby dopiero się rozkręcał. W końcu kupili wszystko co potrzebowali, a ponieważ zostało im jeszcze trochę pieniędzy i cała godzina do umówionego terminu, postanowili coś zjeść. Wybór padł na KFC i największy kubełek hotwingsów.
- Widzę, że lubisz hotwingsy? – zapytał Adam, kiedy już siedzieli nad skrzydełkami.
- Uwielbiam – odparł z uśmiechem Kamil sięgając po kolejne skrzydełko. Mina jaką przy tym zrobił sprawiła, że Adam odruchowo roześmiał się.
- No co? – zdziwił się Kamil.
- Nic, nic, tylko strasznie pociesznie wyglądasz.
- No wiesz… - mruknął chłopak udając, że się obraża, jednak zupełnie o tym zapomniał już po chwili, kiedy wbijał się zębami w mięso.
Po powrocie do domu. Kamil bez skrępowania i żadnego słowa wyjaśnienia zniknął gdzieś, zostawiając Adama zupełnie samego. Adam westchnął i przeszedł do swojego pokoju. Poukładał rzeczy w szafie. Wprawdzie niewiele tego było: trzy pary spodni, pięć podkoszulków, pięć swetrów, cztery koszule, dziesięć par skarpet i tyle samo bokserek, jednak Adama ogarnęło jakieś dziwne uczucie, ciepło, że w końcu posiada coś własnego i żal, że ci zupełnie obcy mu ludzie chcieli wydać swoje ciężko zarobione pieniądze żeby mu cos kupić. Żal ścisnął gardło i wydusił z oczu łzy. Stał przez chwilę, starając się opanować i nie rozpłakać jeszcze bardziej. Kiedy w końcu mu się to udało, przeniósł kupione przybory toaletowe do łazienki, a potem wyszedł z domu. Ponieważ nie bardzo wiedział co ma robić, a jakoś dziwnie nikogo z domowników nie było w pobliżu, żeby mógł ich zapytać, więc postanowił pójść zobaczyć się ze Zbójem. Już z daleka widział jak pies szczeka na kręcących się w pobliżu ludzi i rzuca się co chwila na ogrodzenie. Jednak kiedy zobaczył Adama, nagle złagodniał i zaczął przyjacielsko machać ogonem.
- Witaj, stęskniłeś się za mną? – spytał kucając na wprost psa. Ten w odpowiedzi polizał przystawioną do siatki rękę. – Co powiesz na mały spacer? – Ogon psa nie przestawał latać w te i we wte. Adam uśmiechnął się. – W takim razie poczekaj chwilę.
Przeszedł do składziku znajdującego się na tyłach domu, wziął pierwszą z brzegu smycz i wrócił do psa. Tak jak wcześniej, tak i teraz pies zachowywał się spokojnie, dał sobie założyć smycz i wyprowadzić na wybieg, gdzie kręciło się kilku wolontariuszy z psami. Tak jak się Adam spodziewał, Zbój od razu zaczął ujadać i szarpać się. Nie pomogły próby uspokojenia go, więc zaciągnął go z powrotem do kojca.
- Nie wolno tak robić – powiedział, kiedy już pies siedział zamknięty, na co zwierzak pisnął i polizał przez siatkę jego rękę. – Jak będziesz się tak dalej zachowywał, to nie będę cię mógł w ogóle wyprowadzać. Spróbujemy jutro, dobrze? – Pożegnał się z psem i odszedł. Przez resztę dnia robił wszystko, o co go inni poprosili, tak, że kiedy nadszedł wieczór i po szybkiej kąpieli położył się do łóżka, zasnął momentalnie, zmęczony, ale i dziwnie spokojny.