Tamten świat 4
Dodane przez Aquarius dnia Marca 10 2012 12:20:23
Ból odebrał świadomość i ból ją przywrócił. Powoli otworzył oczy.
- No, w końcu wróciłeś do życia – głos, który usłyszał, był dziwnie znajomy, lecz, mimo iż wytężał pamięć, nie mógł sobie przypomnieć skąd. Podniósł głowę próbując zlokalizować jego właściciela. W tym momencie ogromny ból odezwał się na całych plecach. Jęknął. – Nie ruszaj się, twoje rany jeszcze się nie zagoiły.
- Gdzie ja jestem? – wyszeptał z trudem starając się ignorować pulsujący ból.
- Nie pamiętasz? W więzieniu, w mieście Porones – tym razem w głosie można było wyczuć lekką kpinę.
- No tak, racja. Przez moment wydawało mi się, że to tylko sen.
- Niestety, to jest jak najbardziej realne.
W tym momencie Akirin przypomniał sobie skąd zna ten głos!
- Salres? Salres Kaseran?
- Tak, to ja.
- A więc jeszcze żyjesz. A ten chłopiec już nie… -wyszeptał, a ogromna żałość ścisnęła mu serce i wycisnęła łzy z oczu. – Nawet nie wiem jak on miał na imię. Był taki mały…
- Tutaj pełno jest takich bezimiennych – odparł cicho Salres. – Ale nie ma nikogo takiego jak ty.
- Jak to? – zdziwił się Akirin.
- Wszyscy mówią o tobie, o tym jak walczyłeś z żołnierzami broniąc tego dzieciaka i jak stałeś dumny i nieulękły przyjmując razy z hardą miną i nienawiścią w oczach. Podobno burmistrz strasznie się spietrał. Przez te kilka ostatnich dni stałeś się legendą, a opowieści zrobiły z ciebie niemalże boga.
- Kilka dni? – zdziwił się.
- Leżałeś nieprzytomny przez dziesięć dni. Na początku myśleliśmy iż wyzioniesz ducha, ale ty uparcie trzymałeś się życia, jakby coś cię tu zatrzymywało.
- Bo zatrzymuje – odparł. – Złożyłem obietnice, której mam zamiar dotrzymać.
- Obietnicę? Jaką? Komu?
- Burmistrzowi. Obiecałem mu, iż go zabiję i mam zamiar tego dotrzymać – odparł twardym głosem.
- A, o to ci chodzi. Wszyscy mówią o tym co mu powiedziałeś, ale powiem ci szczerze, tej obietnicy nie dotrzymasz.
- Ja nie rzucam słów na wiatr. Zabiję go, chociaż jeszcze nie wiem jak i kiedy. Zabiję, za to, co zrobił temu dziecku.
- Rób jak uważasz, ale na twoim miejscu uważałbym co mówię i do kogo, bo może się okazać, że prędzej on zabije ciebie.
W tym momencie Akirin poczuł na plecach coś chłodnego. I chociaż plecy wciąż bolały, to jednak przyniosło to mu niewielką ulgę.
- Co to jest?
- To tylko kawałek mokrej szmaty – odparł jakiś nieznany Akirinowi głos. – Niestety tylko tyle możemy zrobić.
- Dziękuję i za to, kimkolwiek jesteś – odparł młodzieniec.
- Jestem Bergan Kolowic. Złodziej. – W polu widzenia Akriina pojawiła się poorana bruzdami i naznaczona licznymi bliznami ręka. Ostrożnie wyciągnął rękę, starając się jak najmniej drażnić plecy i uścisnął dłon. – Muszę przyznać, młodzieńcze, że masz jaja. Wszyscy tutaj są pod wrażeniem tego co zrobiłeś. Kiedy przeszedłeś przez te kraty wyglądałeś niczym bóg śmierci, tylko miecza ci brakowało. Dumny, z gniewem w oczach, ociekający krwią. To naprawdę był wspaniały widok.
- Przesadzasz… - mruknął zawstydzony książę. – Nic z tego nie pamiętam.
Bergan roześmiał sie cicho.
- Może chcesz coś zjeść? – zapytał Salres, a w zasięgu wzroku Akirina pojawiła się niewielka obtłuczona miska z paskudnie wyglądającą breją w środku. – Udało mi się trochę zachować.
- Nie, dziękuję – odparł Akirin, czując, że jeszcze chwila, a narzyga do tej miski.
- Musisz jeść – odezwał się Salres. – Inaczej stracisz siły i nie będziesz mógł dotrzymać swojej obietnicy.
- Może innym razem – odparł dyplomatycznie – teraz nie jestem w stanie nawet głowy przekręcić, żeby mnie te cholerne plecy nie bolały.
- Jak uważasz – odparł mężczyzna, a chwile potem do uszu Akirina dotarły odgłosy świadczące o tym iż sam zajął się zawartością miski.
Zamknął oczy i przywołał obraz tego chłopca, jak pierwszy raz się spotkali i jak tulił się do niego płacząc, już tu, w więzieniu. Wrażenie jego obecności, jego małego, trzęsącego się, ciałka, było tak silne… świadomość, że już go nie ma, położyła na jego piersi ogromny kamień i wydusiła łzy z oczu.
Płakał zduszając w sobie wszelkie odgłosy. Nie chciał by inni widzieli jego słabość. Jednak chyba nie bardzo mu się to udało, bo nagle poczuł czyjąś rękę na swojej głowie. Spiął się i już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał cichy głos tuż przy swoim uchu.
- Nie powinieneś się wstydzić łez. One oznaczają iż są jeszcze w tobie ludzkie uczucia.
- On tak samo mówi – wyszeptał książę pociągając nosem.
- Kto? - Zainteresował się Salres.
- Mój… - Nie, nie może tego powiedzieć, bo jak powie to się zdradzi, kim tak naprawdę jest, a tego nie może zrobić. Nie może przynieść wstydu rodzinie, nawet jeżeli się z nimi pokłócił. – Nie ważne.
Salres nic nie powiedział, tylko pogłaskał go po głowie. Akirin przymknął oczy i przypomniał sobie kiedy po raz ostatni był tak głaskany po głowie. To był wtedy, gdy jego ukochany koń złamał nogę tak paskudnie, że trzeba go było dobić. Wychował go od źrebaka i kiedy przyszedł na niego czas, nie mógl powstrzymać łez cisnących się do oczu. Zawsze mu wpajano, że jako kandydat na następcę tronu nie może pokazywać słabości, musi być twardy, by ludzie go szanowali i respektowali. Jednakże wtedy po prostu nie mógł, schował się więc w jakiejś komnacie i dał upust swojemu żalowi. Okazało się jednak, że przed królem nic się nie ukryje, ani nikt nie schowa. Bardzo szybko znalazł jego kryjówkę. Akirin już był gotowy walczyć na słowa, nie zważając na to z kim się kłóci, gdyby król coś do niego powiedział, jednakże on tylko usiadł i objąwszy płaczącego, przytulił go. Głaskał go po głowie, delikatnie kołysząc się w tył i przód.
- Płacz, nie ma niż złego w płaczu – powiedział cicho król. – Gdy płaczesz znaczy, że wciąż jeszcze jesteś człowiekiem, że wciąż masz w sobie ludzkie uczucia.
Wtedy po raz pierwszy widział króla tak łagodnego. Zawsze taki dumny, niedostępny i czasami nawet groźny, a teraz było nim tyle łagodności i czułości. Po raz pierwszy poczuł do niego sympatię.
Teraz, kiedy tak leżał na gnijącej i śmierdzącej słomie, dotyk Salresa był taki podobny do tamtego, taki ciepły i… ludzki. Pod wpływem tego dotyku rozluźnił się, wyciszył, a w pewnym momencie w końcu zasnął.
Kiedy się obudził, potrzebował dobrej chwili, żeby przypomnieć sobie wszystko co się wydarzyło i gdzie dokładnie jest. Próbował się podnieść lecz plecy wciąż dawały o sobie znać jakby ktoś przykładał mu do nich rozżarzone węgle. Opadł z jękiem.
- Cholera – mruknął wściekle. Anhor nigdy nie przygotował go na coś takiego. Co innego rany zdobyte w boju, a co innego coś takiego.
- Jak się dzisiaj czujesz? – Ostrożnie uniósł głowę i zobaczył siwowłosego mężczyznę z twarzą pooraną zmarszczkami i sumiastym wąsem.
- Ty jesteś Bergan?
- Zgadłeś, młodzieńcze – mężczyzna uśmiechnął się.
Akirin opuścił głowę, układając się bardziej wygodnie i rozluźniając całkowicie mięśnie.
- Boli jakby mniej – westchnął – ale w dalszym ciągu mam wrażenie jakby mnie sępy rozrywały na strzępy.
- Módl się, żeby strażnicy nie dowiedzieli się, iż jesteś przytomny, bo wtedy ból będzie jeszcze okrutniejszy.
- Dlaczego? – Akirin zaniepokoił się. – Co mogą mi jeszcze zrobić?
- Skoro po karze, jaką wymierzył ci burmistrz, wróciłeś tutaj, a nie wylądowałeś w dole, gdzie kończą wszystkie trupy, to oznacza, że ma jeszcze zamiar cię wykorzystać.
- Że co proszę? – książę przestraszył się lekko i gdyby nie plecy, to z pewnością poderwałby się.
- Burmistrz wykorzystuje skazańców do najróżniejszych robót. Dzięki temu nie musi nic płacić za wykonaną pracę. Ostatnio jego ulubionym miejscem do dręczenia więźniów jest kamieniołom w pobliskich górach. Pozyskuje stamtąd kamień, który stał się ostatnio popularny za granicą. A swoją drogą jestem ciekaw jak mu się udało załatwić, że…
Niestety Akirin nie dowiedział się, co tak zainteresowało złodzieja, bo nagle do jego uszu dobiegł odgłos zbliżających się kroków.
- Co z nim? – głos był niski i złowrogi.
- Jeszcze żyje – odparł Bergan. Akirin usłyszał w jego głosie dziwną satysfakcję.
Odgłos otwieranych krat, a potem ciężkie kroki. Akirin poczuł zaciskającą się na jego dłoni rękę. Instynktownie oddał uścisk i zamknął oczy. Czekał. Nagle poczuł ból w prawym boku, gdy ciężki but strażnika zetknął się z jego ciałem. Ból zapulsował ogniem nie tylko w plecach, ale także pod oczami, odbierając na sekundę świadomość. Spiął się i zacisnął mocno szczęki oraz dłoń wciąż trzymaną przez któregoś ze współwięźniów. Serce zaczęło mu walić z niepokoju. Po raz pierwszy w życiu zaczął się modlić. Modlił się, by strażnik nie odkrył, że on tylko udaje, by już przestał zadawać mu ból.
Strażnik syknął niezadowolony.
- Uparte bydle. Ale i tak niedługo zdechnie. – Żołnierz roześmiał się, jakby to co powiedział było najprzedniejszym dowcipem. Chwilę jeszcze postał nad młodzieńcem i w końcu wyszedł.
Kiedy do uszu Akirina doszedł odgłos oddalających się kroków, wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił mięśnie.
- Wszystko w porządku? – zatroskany głos należał do Salresa.
- Nie – Starał się by jego głos brzmiał twardo, lecz ból sprawiał, że drżał.
Ręka trzymająca jego dłoń zniknęła, za to w jego polu widzenia pojawiła się miska z wodą.
- Napij się.
Akirin z pomocą Salresa upił parę łyków i przymknął oczy czekając aż ciało uspokoi się i ból odejdzie chociaż trochę.
- Masz w sobie wielką siłę, młodzieńcze – odezwał się Bergan. – Niejeden na twoim miejscu by nie wytrzymał takiego kopniaka
- Nieprawda, nie mam. Cały czas go czuję. Boli – głos znowu mu się załamał.
- Cholerny sukinsyn – wysyczał Salres. – Jest tu zaledwie od paru dni, a już zachowuje się jakby to więzienie było jego własnością. – Widząc pytające spojrzenie Akirina dodał: - pojawił się tu parę dni temu i od razu zrobiono z niego dowódcę. Jest gorszy niż oni wszyscy razem wzięci. Sam miałeś przykład, jak cię potraktował. Dla niego ludzkie życie nie ma żadnej wartości. Przychodzi tu praktycznie codziennie i szydzi z więźniów, a ci, którzy codziennie wracają z kamieniołomu, opowiadają iż nie szczędzi im batów i kopniaków, tylko po to żeby się zabawić. Gdybym mógł, to bym go zabił.
Akirin nic nie odpowiedział, zajęty bólem, wciąż pulsującym w jego plecach. Zamknął oczy. Pod powiekami pojawił się obraz króla i chociaż tyle razy widział jego różne twarze, od złości, poprzez smutek, aż do, tak nielicznej w jego wykonaniu, radości, to teraz widział tylko jedną z nich: pełen ciepła uśmiech, który zdawał się mówić: będzie dobrze. Zatroskana twarz ojca, Anhor, nawet niania, oni wszyscy pojawiali się przed jego oczami, jakby chcieli mu dodać otuchy. Chwile potem spał. Sen miał płytki i przerywany. To zasypiał, to budził się, wyraźnie słyszał rozmowy współwięźniów oraz czyjeś dłonie próbujące przynieść ulgę jego plecom. Za którymś razem, kiedy się w końcu obudził, usłyszał odgłos kroków, potem stukot, jakby stawiano cos ciężkiego i szyderczy głos:
- Hej, szumowiny, żarcie! – A potem szyderczy śmiech.
Ból odebrał mu całą ochotę na jedzenie, więc tylko leżał i nasłuchiwał. Dolatywały do niego jakieś odgłosy, których nie mógł zidentyfikować, a które, jak się tylko mógł domyślać, świadczyły o rozdawaniu jedzenia. Po chwili znowu kroki, tym razem coraz cichsze i cichsze, aż w końcu zapadłą cisza. W tym momencie Akirin poczuł się z lekka zdezorientowany. Powinny do niego dolatywać odgłosy jedzenia, siorbania i mlaskania, a tu nic, cisza.
- Salres, co się dzieje? – zapytał.
- Cicho – wyszeptał mężczyzna – nie teraz.
Akirin otworzył oczy i zobaczył więźniów siedzących nieruchomo i wpatrujących się w coś, albo kogoś. Próbował przekręcić się tak, ze by zobaczyć, co to jest, ale niestety ból w plecach odezwał się ze zdwojoną siłą. Opadł wiec na ziemię i czekał. W pewnym momencie usłyszał:
- Gahalan pozwala wam jeść. - W tym momencie zobaczył jak współwięźniowie rzucili się na coś, a chwilę potem do jego uszu dobiegły odgłosy walki.
Co jest grane? Czyżby bili się o jedzenie? Odpowiedź na te pytania otrzymał dosyć szybko. W jego polu widzenia pojawiła się miska z tą samą ohydną breją, co ostatnio i ręka należąca prawdopodobnie do Salrena.
- Proszę, udało mi się zdobyć dla ciebie.
- Nie, dziękuję – odparł i odwrócił twarz z obrzydzeniem.
- Musisz jeść. Nic lepszego nie dostaniesz, poza tym to jedyny posiłek na cały dzień. No i nie wiadomo czy jutro też dostaniesz.
- Jak to?
- Gahalan zgarnia całe jedzenie i jak ma kaprys, to reszcie łaskawie coś rzuci. On tutaj rządzi. Jeżeli mu podpadniesz, to już praktycznie jesteś martwy. Jeśli nie załatwią cię jego sługusy, to zdechniesz z głodu, bo nikt, w obawie przed nim, nie da ci jedzenia.
- I nikt nie próbował mu się przeciwstawić?
- Niby kto? – prychnął rozżalony Sarles. – Gahalan to morderca, dla niego zabicie kilki współwięźniów nie stanowi żadnego problemu. Szybko pokazał swoją siłę i przeciągnął na swoją stronę tych co silniejszych.
- Trzeba będzie coś z tym zrobić – mruknął Akirin bardziej do siebie niż do Salresa.
- Jedz, póki możesz – odezwał się Bergan.
Akirin ze wstrętem przytknął usta do miski i łyknął jej zawartości. Przez sekundę myślał, że wszystko mu się cofnie, jednak powstrzymał odruch wymiotny i przełknął. Łyknął jeszcze raz. Niestety trzeci raz już nie dał rady, obrzydzenie wzięło górę.
- Więcej nie mogę – wystękał.
- Przegryź tym – Salres podał mu kawałek chleba.
Wbił się z niego zębami. I chociaż wyraźnie było czuć, że jest zepsuty, to jednak zjadł go z ulgą. Pozwolił pozbyć się tego ohydnego smaku brei.
Przez kilka następnych dni Akirin dochodził do zdrowia, umilając sobie czas rozmowami z Salresem i Berganem. Z każdym dniem mógł poruszać się coraz bardziej, więc powoli przekręcał się by móc obserwować współwięźniów. Powoli przyzwyczajał się do warunków, jednakże były dwie rzeczy, które wprawiały go we wściekłość. Jedną z nich były codzienne wizyty znienawidzonego dowódcy, imieniem Waramin oraz rządy Gahalana. Niestety rany na plecach uniemożliwiały mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Wiec za każdym razem tylko zaciskał pieści i modlił się o cierpliwość i szybki powrót sił. Jednak w końcu nadszedł ten dzień, kiedy nie starczyło mu cierpliwości. Tego dnia jakoś udało mu się po raz kolejny oszukać Waramina, wciąż udając nieprzytomnego, jednak kiedy zobaczył, jak Gahalan kopie najstarszego z więźniów, nie wytrzymał i poderwał się na równe nogi, czym zszokował Bergana i Salresa. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, oraz ignorując pulsujący w plecach ból, doskoczył do Gahalana i wymierzył mu cios pięścią. Kiedy tamten kompletnie zaskoczony poleciał na ziemię, ksiażę podszedł do staruszka, pomógł mu się podnieść i podał kawałek zepsutego chleba, który tamten upuścił. Niestety zawartość miski już dawno wsiąkła w ziemię.
- Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie. Niestety nie otrzymał odpowiedzi, za to poczuł ogromny ból w plecach, a chwilę potem leżał na ziemi z twarzą przytrzymywaną ciężkim butem.
Przez chwilę leżał nieruchomo, próbując odegnać mroczki, które pojawiły mu się przed oczami i ignorować ból pleców.
- Śmiałeś mi się przeciwstawić? – wysyczał mu ktoś prosto w twarz. Otworzył z trudem oczy i spojrzał. Zobaczył przed sobą wykrzywioną wściekłością twarz czterdziestokilkuletniego mężczyzny o długich do ramion włosach związanych w kitkę. Jego jedyne oko patrzyło z wściekłością, a biegnąca przez prawy policzek blizna wyraźnie pulsowała. Nie zastanawiając się nad tym co robi, wyciągnął rękę i szybkim ruchem wsadził palec wskazujący w oko. Usłyszał wściekły ryk, a twarz zniknęła z jego pola widzenia. Niestety noga wciąż została, co znaczył, że jednak ktoś inny go przytrzymuje. Wykorzystując zaskoczenie, złapał za nogę i szarpnął nią, jednocześnie wstając. Jak można się było spodziewać, napastnik był kompletnie zaskoczony, w efekcie czego poleciał na ziemie. Dopiero wtedy Akirin mógł zobaczyć iż był to ten sam młodzieniec rozchełstanej koszuli, którego poznał pierwszego dnia. Próbował sobie przypomnieć jego imię, ale jakoś nie dał rady. Zresztą nie bardzo miał na to czas. Młody bandyta szybko podniósł się na nogi i wykrzywiając twarz w paskudnym uśmiechu, rzucił się na Akirina. Ten odruchowo odsunął się i bandyta przeleciał obok, lądując znowu na ziemi, co wywołało śmiech współwięźniów.
-Zabiję cię! – wysyczał wściekle młody bandyta, a w jego ręku nagle pojawił się nóż.
Akirin nie miał czasu na dziwienie się, jakim cudem strażnicy pozwolili mu zatrzymać broń. Bandyta rzucił się na niego. Wywiązał się walka. Młody bandyta atakował nożem raz po raz, zmuszając księcia do cofania się, a Akirin uskakiwał przed nożem, wypatrując właściwego momentu, by zaatakować. W końcu okazja się nadarzyła. Zbyt mocno wyprowadzony cios zachwiał bandytą i gdy ten próbował odzyskać równowagę, Akirin przyskoczył do niego i złapał za rękę z nożem. Chcąc mu uniemożliwić ponowny zamach, drugą ręką objął go w pasie i zaczął się z nim mocować. Patrzący na nich więźniowie widzieli jak raz jeden z nich zyskiwał przewagę, raz drugi W pewnym momencie szczepili się jeszcze bardziej, a w pewnym momencie znieruchomieli całkiem. Salres patrzył na to z niepokojem. Chociaż nie znał Akirina, to jednak przez te parę dni zdążył go polubić i nie chciał, żeby został zabity. Po krótkiej chwili walczący w końcu rozdzielili się, młody bandyta padł martwy. Więźniowie zaczęli się cieszyć i wiwatować. Akirin stał nieruchomo, z przerażeniem patrząc na trupa. To był pierwszy raz, kiedy kogoś zabił! I mimo iż to był bandyta, który chciał go zabić, mimo iż była to walka o przetrwanie, to jednak nie czuł satysfakcji. Zamiast tego ogarnęła go dziwna pustka.
Stałby tak nie wiadomo jak długo, gdyby nagle nie usłyszał wściekłych głosów. Odwrócił się w ich stronę i zobaczył jak kilku więźniów kopie tego, który był kiedyś ich tyranem, a teraz leżał ślepy i bezbronny.
- Zostawcie go w spokoju! – krzyknął i zaczął roztrącać napastników.
- Co ty robisz?! – Ktoś złapał go za rękę, a gdy się odwrócił, zobaczył Salresa. – Bronisz Gahalana, mordercę, który nie miał wyrzutów, gdy zabijał współwięźniów, który rzucał nam ochłapy jedzenia!
- No i co z tego! – wykrzyknął Akirin. – Nie widzisz, że teraz nie może się nawet bronić?! Jest nikim więcej tylko żałosnym nieszczęśnikiem. A jeżeli chcesz go teraz zabić, to znaczy, że nie jesteś lepszy od niego. – Na te słowa Salres puścił ramię księcia. – Jeśli ktoś go tknie – powiedział Akirin głośno, tak by wszyscy go słyszeli – to nie zawaham się, by go zabić. Teraz ja tu żądzę! Zrozumiano?
Zapadła cisza.