Tamten świat 3
Dodane przez Aquarius dnia Marca 03 2012 08:20:06
Co będzie dalej? Książę westchnął ciężko i przytulił mocniej chłopca.
- Nie płacz już. To nie twoja wina.
- Ale gdyby mnie panie nie bronił, to nie znalazłby się pan tutaj – odparł płochliwie chłopiec, który już się trochę uspokoił i jeszcze tylko pociągał nosem.
- Masz rację, nie zalazłbym się tutaj, ale nie żałuję tego, że ci pomogłem. Zawsze mnie uczono żeby pomagać tym, którzy pomocy potrzebują. A ty tej pomocy potrzebowałeś, czyż nie? – książę spojrzał prosto w oczy chłopca i uśmiechnął się ciepło. – Będzie dobrze.
Chłopiec spojrzał na niego z niedowierzaniem, lecz nie zdążył nic odpowiedzieć, gdy dobiegło do nich drwiące prychnięcie. Książę z zainteresowaniem odwrócił głowę i zobaczył wychylającego się z półmroku brodatego, na oko czterdziestoletniego, mężczyznę.
- Och, jak pięknie powiedziane, jak idealistycznie – zadrwił mężczyzna. – Człowieku, na jakim świecie ty żyjesz? Nie wiesz, że nigdy nie ma nic darmo?
- Nieprawda – odpowiedział spokojnie książę. – Pomoc zawsze powinna być bezinteresowna. Tak mnie uczono i ja w to wierzę.
Mężczyzna roześmiał się.
- Juz po kilku dniach w tym „przybytku” zmienisz zdanie.
- Nie mam zamiaru przebywać tu tak długo. Nic nie zrobiłem, na pewno mnie wypuszczą.
- Nie wypuszczą. Ten, kto tu raz trafił, nigdy stąd nie wychodzi. Widzisz tego tam? – mężczyzna wskazał siedzącego pod ścianą strasznie wychudzonego staruszka, który wyglądał jakby już niewiele brakowało mu do śmierci. – Trafił tu czterdzieści lat temu. Zazwyczaj każdy jest szybko osądzany, jednak on jakimś cudem przetrwał. Podobno na początku był taki sam jak ty, jednak szybko stracił nadzieję. Teraz już tylko czeka na śmierć. Ale nie martw się, ciebie to nie czeka, wyrok wydadzą w ciągu kilku dni. I lepiej módl się, żeby skazali cię na śmierć. To najłagodniejsza kara.
Młody książę nic nie odpowiedział tylko objął mocniej chłopca i wtulając twarz w jego włosy wyszeptał:
- Nie martw się, na pewno będzie dobrze.

***
Król klęczał i cierpliwie usuwał zbędne oraz uschnięte pędy z powoju oplatającego nagrobek. Kiedy go stawiano, chciał żeby nie był on tak ponury jak zawsze bywają groby, więc postanowił posadzić jakieś kwiaty. Wybrał Ksyntylę, którą Kirim tak bardzo lubił. Miała piękne i delikatne kwiaty, w zależności od odmiany białe lub czerwone, oraz drobne listki w kształcie serc. Rozrastała się w dość długie pędy, które co roku, po okresie zimowej hibernacji, zawsze wypuszczały nowe pędy, tak że po pewnym czasie tworzyły splątany gąszcz pędów pokryty dywanem kwiatów. Na grobie Kirima dywan ten był czerwony, natomiast na drugim biały. Kiedy już uznał iż powój został wystarczająco przycięty, podpierając się rękami, powoli przekręcił się w stronę drugiego grobu i zaczął także usuwać to co zbędne. W efekcie tych zabiegów odsłonił część napisu na nagrobku.

Solan Nawarti
Ukochany syn

Wypełniasz me serce
Całym sobą…


Właśnie kończył, gdy usłyszał za plecami ciche chrząknięcie.
- Dobrze, że jesteś, Konas – powiedział nie odwracając się. – Pomóż mi wstać.
Medyk podszedł i objąwszy króla w pasie pomógł mu się podnieść i usiąść na ławce.
- Wasza wysokość nie powinien się tak forsować – powiedział z wyrzutem, ocierając pot z królewskiego czoła. – Trzeba było kazać służącemu to zrobić.
- Dobrze wiesz, że nie ma takiej opcji – odparł król ciężko oddychając. Przymknął oczy i przez chwilę siedział w milczeniu, czekając aż oddech uspokoi się. W końcu otworzył je i spojrzał smutno na medyka. – Te groby to jedyne, co mi po nich pozostało. Te groby i to, co w sercu. – Oczy króla zaszkliły się, a chwilę potem po policzkach popłynęły łzy.
Przymknął oczy pozwalając łzom w milczeniu płynąć. Medyk nic nie powiedział, tylko usiadł obok i trzymając królewską rękę w swoich dłoniach cierpliwie czekał.
- Dlaczego nie mogę do nich dołączyć? – spytał cicho król. – Dlaczego codziennie muszę się budzić? To boli, bardzo boli – wyszeptał z bólem w głosie.
- Doskonale to rozumiem, wasza wysokość – odparł cicho medyk i objął króla ramieniem. Ten oparł czoło na jego obojczyku i rozpłakał się.
Siedzieli tak prze chwilę, król płacząc, a Konas głaszcząc króla po głowie. W pewnym momencie łzy przestały cieknąć . Król wytarł oczy i podniósł się.
- Wybacz, rozkleiłem się zupełnie. Co ze mnie za król? – zapytał uśmiechając się niepewnie.
- Ludzki, wasza wysokość, ludzki. Król jest tylko człowiekiem, też ma prawo do chwili słabości.
- Cieszę się, że ciebie mam – Uśmiech był tym razem o wiele pewniejszy, chociaż wciąż słaby. – Ale, zdaje się, że masz jakąś sprawę do mnie? Wiem, że bez powodu byś mi nie przeszkadzał.
- Niestety, wasza wysokość – medyk westchnął ciężko. – Młody książę ma kłopoty.
- Jakie? – zaniepokoił się.
- Jeżeli wasza wysokość czuje się na siłach, to może przejdziemy do mojej komnaty i wasza wysokość sam wszystko zobaczy?
- W takim razie chodźmy – król wstał i ruszył do wyjścia z ogrodu.
Szli w milczeniu przez pałacowe korytarza. Najpierw król, dość sprężystym i żwawym krokiem, jakby był o wiele młodszy, a za nim, w pewnym oddaleniu, medyk. Kiedy w końcu znaleźli się w tajemnej komnacie, Konas powoli przesunął ręką nad kulą i król zobaczył wszystko co spotkało młodego księcia od momentu opuszczenia pałacu, aż do chwili, kiedy obudził się w więzieniu.
- Faktycznie, jest niedobrze – mruknął, kiedy już obrazy znikły. – Kiedy to się wydarzyło?
- Dosłownie przed chwilą, wasza wysokość.
- Czyli jeszcze nie jest za późno. - westchnął król i zamyślił się. przez chwilę stał zastanawiając się intensywnie, w końcu bez słowa ruszył do wyjścia.
- Co mam robić, wasza wysokość?
- Dalej obserwować i raportować mi – odparł król nie odwracając się nawet.
Przeszedł do sali obrad. Popatrzył na leżące na stole papiery i westchnął ciężko. Ach te niekończące się wiecznie sprawy państwowe. Chwilę pogrzebał w papierach, aż w końcu znalazł czysty pergamin. Usiadł i napisał na nim kilka słów. Na koniec złożył zamaszysty podpis i zalakował pismo. Wyszedł z komnaty , a potem z zamku. Ruszył żwawym krokiem w kierunku koszar.
- Wasza wysokość, to prawdziwy zaszczyt do nas… - zaczął jeden z żołnierzy, kiedy wszyscy klęczeli pochylając głowy, na co król tylko uśmiechnął się.
- Wstańcie i wracajcie do swoich zajęć. Chciałbym porozmawiać z dowódcą straży przybocznej.
Żołnierze posłusznie wrócili do swoich zajęć, jednak widać było iż obecność króla nieco ich krępuje i powstrzymuje od normalnego zachowywania się.
- W tym momencie śpi, wasza wysokość, ale zaraz go obudzę – odezwał się ten sam żołnierz co poprzednio i nie czekając na reakcję władcy pobiegł do baraków. Chwilę potem wybiegł z niego, na wpółubrany mężczyzna.
- Proszę o wybaczenie mego stroju, wasza wysokość, ale… - zaczął uniżonym głosem, z pokorni pochyloną głową.
- Oj, nie tłumacz się - władca uśmiechnął się ciepło – doskonale to rozumiem. Mam do ciebie prośbę, chodź ze mną – kiwną palcem i ruszył przed siebie. Żołnierz posłusznie poszedł za nim, w pewnym oddaleniu.
Przeszli na znajdującą się w niewielkim oddaleniu łąkę.
- Pięknie tu – westchnął król i wciągnął głębiej powietrze, zamykając oczy. Chwilę tak stał, delektując się w końcu odezwał się: - Wiesz, czasami człowiek potrzebuje właśnie czegoś takiego, by oderwać się od rzeczywistości i chociaż na chwilę zapomnieć o troskach. – Westchnął ciężko. – Jestem już starym człowiekiem, niewiele przyjemności mi w życiu zostało. Ale nie po to cię poprosiłem – odwrócił się do żołnierza, który taktownie milczą przez cały czas i uśmiechnął się ciepło. – Potrzebuję twojej pomocy.
- To wielki zaszczyt dla mnie, ze wasza wysokość zwrócił się z tym akurat do mnie.
- Powiedz mi najpierw, masz rodzinę?
- Niestety nie, wasza wysokość, jakoś tak wyszło, że nie znalazłem właściwej kobiety.
- To dobrze – odparł król, a widząc zdziwiony wzrok żołnierza dodał: - zadanie, które mam dla ciebie wymaga wyjazdu z miasta na jakiś czas. Nie wiem na jak długo, więc gdybyś miał rodzinę, byłoby to trochę kłopotliwe. A tak…
- Rozumiem. Czego więc wasza wysokość oczekuje ode mnie?
- Potrzebuję żebyś miał na kogoś oko, ale bez wiedzy tej osoby. Pojedziesz do miasta Porones i dostaniesz się możliwie jak najbliżej tej osoby. Niestety nie możesz ujawnić, kim jesteś. To znaczy, będziesz mógł, ale tylko wtedy, gdy sytuacja będzie naprawdę zła, a tej osobie będzie groziła śmierć. Tutaj – podał żołnierzowi zwój – masz odpowiednie pismo, potwierdzające iż działasz na moje polecenie i jedyną osobą, która może osądzić twe działania jestem ja sam. Czyli, krótko mówiąc, żaden sąd, w żadnym mieście, nie ma nad tobą władzy. Ale, jak powiedziałem, możesz użyć tego w ostateczności. Rozumiesz? – Żołnierz pokiwał twierdząco głową. – Dopóki taka okoliczność nie zaistnieje, będziesz zwykłym mieszczaninem, żołnierzem, albo kim tam będziesz potrzebował. Dostaniesz odpowiednią ilość gotówki. Będziesz obserwował tą osobę i pomagał jej w razie konieczności, ale tak żeby nikt się nie dowiedział. Gdyby ta osoba wyjechała do innego miasta, ty wyjedziesz za nią. Będziesz jego obrońcą i stróżem. Do domu będziesz mógł wrócić dopiero wtedy, gdy on wróci, albo gdy dostaniesz ode mnie pozwolenie. Rozumiesz? Będę was uważnie obserwował. Co jakiś czas mogę do ciebie przysyłać posłańca z nowymi rozkazami. Żebyś miał pewność, iż jest to osoba wysłana przeze mnie i wtajemniczona w sprawę, weź ten pierścień – król ściągnął z palca niewielki pierścień z czerwonym kamieniem. – Nie pokazuj go nikomu. Mój posłaniec będzie miał identyczny pierścień. Są tylko dwa takie, wiec nie ma możliwości żeby ktoś się podszywał pod mojego posłańca. Rozumiesz?
- Tak, wasza wysokość – żołnierz pokiwał twierdząco głową.
- Więc, ta osoba to…

***

Głowa wciąż bolała, jednak nie czuł już na palcach tej lepkości. Wstał i podszedł do krat.
- Straż! – krzyknął. – Hej, strażnik! – odpowiedziała mu cisza. – Strażnik! – krzyknął jeszcze mocniej i głośniej, co zaowocował tym iż na końcu długiego korytarza ukazała się jakaś postać.
Postać wyraźnie nie spieszyła się i dopiero po chwili młody książę mógł zobaczyć strażnika w niechlujnie rozchełstanym mundurze i dyndającym przy boku mieczu.
- Czego chcesz, śmieciu? – warknął kiedy już przybliżył się tak, że oddzielały ich tylko kraty.
- Wypuśćcie mnie, jestem niewinny!
- Jak my wszyscy! – doleciał go jakiś głos z wnętrza celi, a wszyscy współwięźniowie zarechotali.
- Taaa, a ja jestem królem tego kraju – zakpił strażnik.- Skoro się tu znalazłeś znaczy, ze zasłużyłeś na to. I siedź lepiej cicho, bo każę cię wybatożyć. – Nie czekając na reakcję więźnia strażnik odszedł.
Młody książę wściekle zacisnął ręce na kratach. I co teraz będzie? Mógłby przyznać się do swojego pochodzenia, ale wtedy okazałoby się, ze ten stary cap wygrał, a na to nie mógł pozwolić! Zwiesił głowę i przez chwilę stal w milczeniu, wciąż trzymając się krat, w końcu westchnął ciężko i wrócił na poprzednie miejsce, tuż obok wciąż wystraszonego chłopca. Już instynktownie objął go i przytuliwszy wyszeptał:
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Przesunął się pod ścianę, tuż obok brodacza, który wcześniej go uświadomił. Chłopiec oparł głowę na jego kolanach, a chwilę potem już spał.
- Biedne dziecko – powiedział cicho, głaszcząc chłopca po głowie. – Jak oni mogli go tu zamknąć? Przecież zapłaciłem za to co ukradł. Więc dlaczego?
- Król wydał takie zarządzenie – odparł brodacz. – Żadne przestępstwo nie może ujść bez kary, a kara ma być surowa, żeby przestępca wiedział, iż nie opłaca się schodzić na drogę występku.
- Nie prawda!- wykrzyknął impulsywnie młody książę. – Król nigdy nie zgodziłby się na to by tak surowo karano tak małe dzieci! On jest ciepłym człowiekiem, dba o swoich poddanych! Wystarczy mu powiedzieć co tutaj się dzieje. On na pewno tego tak nie zostawi! – Książę nie sądził, że kiedykolwiek będzie bronił tego, na którego wiecznie narzekał.
Brodacz roześmiał się.
- Ależ król doskonale wie o tym co się tu dzieje. Przecież burmistrz co miesiąc wysyła raporty do pałacu, że w mieście panuje dobrobyt, ludzie są zadowoleni, brak przestępstw. A że osiąga to nieczystymi metodami… No cóż, takie jest życie.
- To niesprawiedliwe – szepnął młody książę. – Król musi się o tym dowiedzieć.
Brodacz nie odpowiedział.
- A ciebie za co zamknęli? – zainteresował się młodzieniec.
- Za zabójstwo.
- A zabiłeś?
- Zabiłem. – A gdy książę spojrzał na niego pytająco, dodał: - Marina była cudowna kobietą. Miała długie blond włosy, a gdy się uśmiechała, to tak jakby słońce się do ciebie uśmiechało. Miała rodzić na dniach, gdy nagle została napadnięta , pobita i… - głos mężczyzny załamał się, nie mógł wymówić tego jednego słowa. Przez chwilę siedział w milczeniu starając się uspokoić własne emocje. – Niestety dziecko nie przeżyło. Po tym incydencie Marina straciła zmysły, a kilka dni później utopiła się. Wtedy odnalazłem tych , którzy byli za to odpowiedzialni. Trochę mi to zajęło, ale i tak nie miałem nic innego do roboty, wiec nie miało to dla mnie znaczenia. Bez Mariny nic mnie już nie cieszyło, te drobne sprawy, które zawsze przynosiły jej tyle przyjemności, teraz zupełnie straciły sens. Porzuciłem wszystko i skupiłem się na poszukiwaniach. W końcu ich znalazłem i zabiłem wszystkich. Niestety okazało się iż jeden z nich był jakimś krewniakiem burmistrza. Nawet mnie nie sadzili, tylko od razu skazali na śmierć. Teraz siedzę i czekam aż po mnie przyjdą.
- To przykre – wyszeptał młody książę.
- Dlaczego? – zdziwił się brodacz. – Bez Mariny życie nie ma dla mnie sensu. Tak przynajmniej będę się mógł z nią połączyć gdzieś tam. Dla mnie śmierć nie będzie karą, a wybawieniem. A ciebie za co zamknęli? – Młodzieniec opowiedział całe zajście. – No tak, to było do przewidzenia. Szeryf tak się rozpanoszył w tym mieście, jakby to była jego własność. Dzieciak widocznie musiał być głodny i zwinął coś z jakiegoś straganu. Tutaj Tosie często zdarza.
- Ale dlaczego? Czyż burmistrz nie pisze w raportach do króla, ze mieszkańcy są szczęśliwi?
- A co niby ma pisać? Że patrzy tylko jakby tu napchać swoja własną kieszeń? Pod byle pretekstem wyrzuca ludzi z domów i przejmuje ich majątki i nie przejmuje się, że nie maja co jeść ani gdzie żyć. Ten dzieciak pewnie został wyrzucony z domu, może jego rodzice nie żyją. W takim wypadku jedyną możliwością przetrwania jest złodziejstwo. Pewnie nie miał w tym jeszcze wprawy i dlatego został złapany. Biedny dzieciak – pogłaskał śpiącego chłopca po głowie. – Wybacz, że byłem taki niemiły dla ciebie wcześniej. Ale przypominałeś mi mnie samego, jeszcze zanim… Wtedy także wierzyłem w dobroć i sprawiedliwość. Wiem, że nasz król jest dobrym człowiekiem i stara się by jego poddani byli szczęśliwi i żyli w dobrobycie. Zanim poznałem Marinę byłem lekkoduchem, wędrowałem po kraju, najmując się do różnych prac. I widziałem jak wszystko powoli się zmienia. Jednakże mimo chęci, król nigdy do końca nie zmieni wszystkiego, dopóki będą tacy ludzie jak burmistrz, którzy myślą tylko o napchaniu własnej kiesy. Będą oszukiwać króla, wysyłać do niego nieprawdziwe informacje.
- To niesprawiedliwe, król musi się o tym dowiedzieć.
- Ano przydałoby się – westchnął mężczyzna i zamilkł.
- Możesz mi powiedzieć jak masz na imię? Ja jestem Akirin – młodzieniec wyciągnął rękę w stronę współtowarzysza.
- Widzę, ze tobie też dano imię na cześć naszego władcy? – mężczyzna roześmiał się.
- No jakoś tak wyszło – książę zakłopotał się.
- To dobre imię, po dobrym człowieku i wspaniałym władcy. Możesz być z tego dumny. – Akirin spojrzał zdumiony na mężczyznę. Jeszcze nikt nigdy tak do tego nie podszedł. On zawsze wściekał się na króla i wyrzucał ojcu iż dał jemu takie samo imię. – Jeśli chodzi o mnie to jestem Salres Kaseran, chociaż to i tak teraz nie ma znaczenia. Za kilka dni zostanę stracony, a ty zapomnisz o mnie, jak wszyscy. Dobra, idę spać – mruknął mężczyzna i położył się, odwracając plecami do Akirina.
- Nie zapomnę – wyszeptał młodzieniec i tez położył się spać, uważając by nie obudzić tulącego się do niego chłopca.
Rano obudziło go brutalne szarpanie za ramię. Otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim strażnika więziennego.
- Wstawaj, śmieciu! – warknął strażnik.
Akirin podniósł się do pozycji siedzącej i zauważywszy, ze nie ma obok niego chłopca rozejrzał siew koło. Zobaczył go na korytarzu, trzymanego przez innego strażnika.
- Hej, zostawcie go! – krzyknął i rzucił się w ich stronę, lecz wymierzony przez żołnierza cios mieczem w brzuch powalił go na podłogę.
- Zamknij się śmieciu! Idziesz z nami, będziecie osądzeni.
Akirin, krzywiąc się i trzymając z brzuch powlókł się ku wyjściu popychany prze żołnierza. Szli różnymi korytarzami, aż w końcu wyszli na dziedziniec. Akirin zamknął oczy i przysłonił je ręką ochraniając przez jaśniejącym słońcem. Chłopiec przytulił się do jego boku. Objął go. Popychani przez żołnierzy ruszyli przed siebie. stanęli przed przykrytym czerwonym suknem stołem za którym na bogato zdobionym krześle siedział gruby mężczyzna o podwójnym podbródku, po jego prawej stronie szeryf, którego wcześniej spotkał Akirin, a po drugiej jakiś urzędnik państwowy, z ogromnym łańcuchem na szyi. Pewnie sędzia, pomyślał Akirin.
- O co są oskarżeni? – zapytał tłuścioch.
- O kradzież – odparł szeryf.
- Ja niczego nie ukradłem! – krzyknął Akirin, lecz szybko został uciszony ciosem w brzuch przez jednego z żołnierzy.
- Za kradzież dwadzieścia batów – powiedział tłuścioch.
- Nie! – krzyknął chłopiec. – Litości! Ja tylko byłem głodny!
- Nie możecie! To tylko dziecko, on tego nie przeżyje! – zakrzyknął Akirin podnosząc się z ziemi.
- Śmiesz mi się przeciwstawiać? – syknął tłuścioch patrząc wściekle na młodzieńca. – Kolejne dwadzieścia batów!
- Nie pozwolę wam wychłostać tego dziecka! – krzyknął młodzieniec i doskoczył do najbliżej stojącego strażnika. Stosując chwyty nauczone przez króla pozbawił go miecza i zgarnąwszy chłopca za plecy stanął w pozycji obronnej. – Nie pozwolę wam zabić tego chłopca!
- Złapcie go! – wrzasnął tłuścioch, na co wszyscy żołnierze wyciągnęli miecze i rzucili się w stronę Akirina. Ten kręcił się w koło starając się odpierać ataki, co miał wybitnie utrudnione biorąc pod uwagę fakt, że cały czas jedną ręką przyciskał płaczącego chłopca do swojego boku. Niestety to sprawiło, że w pewnym momencie jednemu z żołnierzy udało się podejść do niego od tyłu i ogłuszyć go.
Otrzeźwił go kubeł zimnej wody. Kiedy się z niej otrząsnął zorientował się iż stoi nagi od pasa w górę przywiązany do wbitego w ziemię słupa. Zaczął się szarpać lecz więzy na nadgarstkach trzymały zbyt mocno. Rozejrzał się w koło w poszukiwaniu chłopca i zobaczył go leżącego w pewnym oddaleniu. Zobaczył też porozdzierane ubranie i krwawe pręgi na plecach . Chłopiec nie ruszał się.
- Zabiliście go! – krzyknął z rozpaczą w głosie, szarpiąc się. Nie zwracał uwagi na to iż sznury wrzynają mu się w skórę, raniąc jego nadgarstki. Jedyne czego teraz pragnął, to uwolnić się i pomścić tego, nieznanego mu nawet z imienia dzieciaka. – Mordercy! Jak można w imię prawa zabijać dzieci?! Jak tylko się uwolnię, to was wszystkich pozabijam! – wściekłość w jego sercu wciąż rosła i rosła.
Tłuścioch podszedł do niego, Twarz miał wykrzywioną z niezadowolenia. Kiedy tylko znalazł się wystarczająco blisko, Akirin plunął mu w twarz.
- Śmiesz się nazywać urzędnikiem państwowym?! Jesteś zwykłym śmieciem, mordercą niewinnych dzieci! – Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Jeden z żołnierzy podszedł i uderzył go głownią miecza w twarz.
Uderzenie na chwilę odebrało Akirinowi wszystkie zmysły. Kiedy w końcu doszedł do siebie tłuścioch powiedział:
- Ośmieliłeś się podnieść rękę na burmistrza tego miasta. Za to jest dodatkowe dwadzieścia batów. Dwadzieścia za kradzież i dwadzieścia za stawianie się. W sumie sześćdziesiąt. Wykonać – skinął tłustą ręką na stojącego w pobliżu żołnierza i odsunął się na bezpieczną odległość.
Pierwsze uderzenie nadeszło z zaskoczenia. Szarpnął się, mięśnie napięły się, a zęby zacisnęły, żeby tylko żaden jęk czy inny dźwięk nie wymknął mu się z ust. Zapiekło. Drugiego uderzenie już się spodziewał i był na nie przygotowany. Wyprostował się dumnie, na ile pozwalały mu więzy i popatrzył wściekłym wzrokiem na burmistrza, aż ten cofnął się kilka kroków. Uderzenie zabolało, wszakże trafiło w ranę po tym pierwszym, jednak Akirin stał niewzruszony ze wściekłym wzrokiem utkwionym w burmistrzu. Dla niego ten człowiek był niczym innym tylko śmieciem, a on, który ma być następcą tronu, przed takimi nigdy się nie ukorzy ani nie pokaże swojej słabości. Wszakże wychowywał go najwspanialszy na świecie, mądry Akirin pierwszy, a najlepszy w świecie żołnierz ćwiczył jego ciało. Tak. On im pokaże, co to znaczy duma prawdziwego mężczyzny i siła prawdziwego żołnierza! Stał więc dumnie wyprostowany. Nie słyszał odliczania kolejnych razów, nie widział nic, z wyjątkiem tego tłustego wieprza mieniącego się burmistrzem. Patrzył na niego złowrogo, a z każdym razem nienawiść w jego wzroku rosła i rosła. W końcu nadeszło ostatnie uderzenie i zdjęto mu więzy. Powoli wyprostował się nie spuszczając wzroku z burmistrza. Plecy, a właściwie krwawa miazga jaka z nich została, piekły niemiłosiernie, a krew ściekała strugami, wsiąkając w piach, ale Akirin stał niewzruszony, patrząc przez cały czas z nienawiścią na burmistrza.
- Zabiłeś dziecko. Kiedy nadejdzie czas, ja zabiję ciebie – powiedział cicho i odwróciwszy się, ruszył w stronę więzienia, nie czekają na eskortę.
Szedł wyprostowany, z dumą w oczach, nie zwracając zupełnie uwagi na szepty zszokowanych gapiów. Strażnicy szybko ocknęli się ze zdumienia i dogoniwszy go, odprowadzili do celi. Kiedy tylko znalazł się za kratami, a strażnicy już odeszli, cała jego siła nagle odeszła i padł nieprzytomny na ziemię.