List do fanów
Dodane przez mordeczka dnia Lutego 25 2012 22:19:21
Zakład karny dla mężczyzn, czyli opowieść o miłości wykraczającej poza ramy braterstwa.


List Do Fanów.
By Dracjonis

„Pamiętaj, pamiętaj, bo data to święta,
Gdy spisek wykryto prochowy.
Piątego listopada wydała się zdrada
W pamięci tę datę zachowaj.”
– „V for Vendetta”, V


West End – „dom” dla różnego rodzaju psychopatów. Od pedofilów zaczynając, idąc przez gwałcicieli, kończąc na takich, jak ja. Dla wielu jestem gorszy od nich wszystkich razem, gwałcę bowiem każdy z utartych schematów życia, wszystkie świętości, które zostały wymyślone przez ludzi uważających się za mądrzejszych od innych, którzy postanowili tę mądrość udokumentować w ten, a nie inny sposób – nakładając na populację ludzką ograniczenia, które miały trzymać w ryzach ambicje i marzenia istot rozumnych. I owszem, trzymają. Ale są też tacy jak ja, którzy je bagatelizują. Tacy jak ja pragną żyć pełnią życia, chcą czerpać ze swojego istnienia, co tylko się da i nie żałować ani minuty, ani jednej decyzji. Mogę poszczycić się właśnie tym – nie żałuję niczego, co się wydarzyło, bo dzięki temu wiem, jak smakuje szczęście. Wiem, jak smakuje miłość. I znam to uczucie, gdy jest się lekkim jak pyłek na wietrze, upitym przyjemnością tak wielką, że niemożliwą do opisania.
Być może wielu z was ta historia zgorszy, szczególnie, że jest ona moją historią. Jest to jedyny taki zapis: unikalny i niepowtarzalny. Z pewnością wielu pisarzy będzie próbowało wzbogacić się na tej burzliwej sensacji, a niejeden tabloid opublikuje sprzeczne informacje. To towarzyszyło mi tak długo, że absolutnie nie jest dla mnie już niczym dziwnym. Być może na początku – gdy zabraniano mi wyrażać swoje poglądy, jeśli były na jakiś temat negatywne, a w zamian dawano utarte zdania, które miałem raz po raz powtarzać – powodowało to dyskomfort. Teraz jest to już codziennością, czymś, z czym borykam się codziennie od kilku lat. Na tematy związane ze mną i nim także musiałem kłamać. Wszyscy musieliśmy; przyjaciele z zespołu doskonale zdawali sobie sprawę z naszej zażyłości. Zdajemy sobie sprawę z tego, że zrozumienie nas pod tym względem nie należało do zadań najłatwiejszych. Nie mniej jednak ich wsparcie, być może chwiejne, ale towarzyszące nam do końca, było bardzo pokrzepiające. Potrzebne nam, by żyć. Wracając jednak do tematu... Zawsze musieliśmy mówić, że jesteśmy tylko braćmi, że wszystkie nasze gesty są tylko przyjacielskie. Z roku na rok było ich więcej, nic nie mogliśmy już poradzić na to, że naszego uczucia nie można było dłużej trzymać w ryzach. Nie tego oboje się spodziewaliśmy. Nie tego oczekiwaliśmy od swego życia, a gdy wszystko wyjątkowo szybko się potoczyło, nie byliśmy w stanie zrobić nic, by to zatrzymać. Być może gdyby któryś z nas się postawił i zakończył to, co między nami trwało i trwało... Ale dlaczego mielibyśmy kończyć coś, co dawało nam tyle radości? Tyle szczęścia? To nie miałoby sensu. Dlatego też chciwie pchaliśmy się w ramiona Zatracenia. Jestem jednak pewien jednego – żaden z nas niczego nie żałuje.

– Kaulitz – ponury głos rozbrzmiał w więziennym korytarzu, docierając do uszu wielu osób, w szczególności jednak do tych, do których miał trafić. Niechętnie podniosłem głowę znad arkuszy papieru, mierząc strażnika spojrzeniem, w którym nie czaił się nawet cień jakiegokolwiek uczucia. Skutecznie ukrywałem wszystkie emocje, nie chcąc dzielić się nimi z ludźmi, którzy na to nie zasługują. Nauczyłem się tego podczas długiej kariery w show-biznesie. Lepiej nie mówić za wiele, bo ludzie zniszczą cię bez wahania.
– Chodź.
Kolejny rozkaz. Nie wiem ile wydają ich w ciągu dnia; kiedyś zgubiłem się po dwudziestu. Chodź, jedz, wstań, pij, myj się... Po dwóch miesiącach człowiek przyzwyczaja się do tego, że jego wolność – nawet jeśli niesłusznie – została ograniczona do zera. W porównaniu z tym, jak żyłem wcześniej, teraz czuję się martwy. Odebrano mi wszystko, prócz jednego. Prócz mojej miłości, mego serca, uczuć, myśli. Prócz mnie. Nie odebrano mi tego, jaki jestem, choć z pewnością myślą, iż tak się właśnie stało. Nie mam godności. Nie mogę patrzeć w lustro. I to nie tylko dlatego, że go nie mam. Pomimo tego, nie odebrali mi tego, jaki jestem, byłem i będę. Tego, jaki nigdy się nie stanę. To wszystko zachowałem i zachowam na wieczność. Nie wiem, czy dożyję wolności. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł powiedzieć, iż nie krępują mnie już więcej jakiekolwiek przekonania innych ludzi. Nie wiem, czy będę mógł go znowu zobaczyć. Ale wiem jedno: bardzo go kocham i nic tego nie zmieni. Nikt i nic.
– Więzień 48652.
Nie zwracałem uwagi na to, gdzie idziemy. Splątane kajdankami ręce i nogi uniemożliwiały mi jakąkolwiek ucieczkę, nawet gdybym chciał. Czy chciałem? Nie wiem. Życie na wolności bez Toma i tak nie miało sensu. Mogłem gnić tu samotnie, jeśli takie było marzenie ludzi, ślepo dążących do wypełniania swoich ideałów.
Kąpiel – najbardziej upokarzająca część dnia. Nienawidzę tych chwil tak mocno, jak mogę. Od pierwszej chwili, w której pojawiłem się w tym miejscu wszystko zmieniło swe znaczenie, wszystko jest inne, gorsze. To właśnie wtedy straciłem godność i szacunek do samego siebie. To właśnie tylko w takich chwilach płyną łzy. To przez to miewam myśli, o których wolę nie mówić, do których wolałbym nie wracać. Wiem też, że nie jestem już godny Toma. On nie pozwoliłby, by robiono z nim rzeczy, które robią ze mną. Nigdy. Czuję się taki zbrukany...
– No, no, no, Kaulitz nas odwiedził... Chłopaki, zaczyna się zabawa!
Wytrzymam. Wytrzymam. Błagam, muszę wytrzymać...
Tak bardzo cię przepraszam, Tom. Tak bardzo...

Z pewnością każdą historię z mego życia możecie przytoczyć przez sen, podając dokładne daty i okoliczności. Mam na myśli te, które zostały nagłośnione przez media – tylko to, co mówiłem, tylko to, co pozwoliłem wam poznać. Mówię „z pewnością”, gdyż nie sądzę, aby tę książkę kupił ktokolwiek, prócz naszych wiernych fanów. Zacznę może od powodu, dla którego w ogóle spis moich myśli zostanie opublikowany. Otóż wytwórnia chce zadośćuczynienia, a ponieważ ja, pomimo że już od dwóch miesięcy przebywam w zakładzie karnym, nadal jestem ikoną, okazało się to najlepszym sposobem na wzbogacenie się moim kosztem. Być może Tom robi to samo – nie wiem. Od dłuższego czasu nie mamy ze sobą kontaktu. Uniemożliwiają nam to. Przymusowa separacja. Nawet nie wiedzą jak bardzo nas tym rujnują. Nie wiedzą też, że nie zniszczą nas na tyle, żebyśmy o sobie zapomnieli, byśmy wyzbyli się tego, kim dla siebie jesteśmy. Nie, to jest zwyczajnie niewykonalne, niemożliwe. Ale oni, ci, którzy uważają się za ludzi i najwyraźniej faktycznie nimi są – w końcu to istoty żywe, z pozoru najinteligentniejsze, stojące na szczycie łańcucha pokarmowego, ale wykonujące przy tym tak wiele rażących i nieodpowiednich błędów, zarówno w grupach, jak i samodzielnie... Oni mówią, że błędy są rzeczą ludzką. W takim razie wszyscy ci, którzy wydali na nas wyrok – z mego punktu widzenia całkowicie niesłuszny, a przynajmniej nie do końca sprawiedliwy – są doskonali w swojej niedoskonałości. Tak czy inaczej, oni myślą, że to wszystko przygaśnie z wiekiem. Wraz z latami... Nie. Mówię im głośne „NIE”, choć oni i tak wiedzą lepiej. W końcu ja jestem tylko obłąkańcem, prawda?

Jak bardzo człowiek może się pomylić?

Mam nadzieję, że żadnego słowa w tym, poniekąd, pamiętniku nie zmienią na swoją korzyść. Chciałbym, aby to wszystko zostało powiedziane głośno. Chciałbym, aby wszyscy ci, którzy nienawidzą nas za to, czego nie rozumieją pozwolili tym, dla których znaczymy coś więcej, niż zwykłe śmiecie, niż ludzie, którzy oszaleli... Chciałbym, by ci wszyscy, którzy tego chcą poznali tę historię od podszewki. W relacji z pierwszej ręki, z mojej perspektywy. Co zrobicie z tą wiedzą, jest waszą sprawą. Mam tylko cichą nadzieję, że wyciągniecie odpowiednie wnioski. Nie dostałem gwarancji, iż żadne z tych słów nie zostanie zmienione, dlatego też nie mogę być pewien, iż wszystko dojdzie do was w tej, a nie innej formie. Wierzę jednak w ich dobre intencje, chociaż najprawdopodobniej nie mam powodu, by to robić.

Władza w więzieniu doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co dzieję się pod zbiorowymi prysznicami. Co niektórzy więźniowie robią innym, słabszym. Jak źle myśleć o sobie w takich kategoriach... Zawsze byłem silną osobowością. Byłem głową zespołu, dźwigałem wielkie brzemię, robiłem więcej niż inni, bo tego ode mnie wymagano. I owszem, radziłem sobie z tym. Radziłem sobie, załatwiając sprawy zespołu i swojej edukacji, którą postanowiłem kontynuować. Ponadto, by mieć szczupłą sylwetkę po cichu ćwiczyłem gdzieś na boku, jednak nie miałem szans przeciwko ludziom, którzy skazani byli za prawdziwe przewinienia. Nie wiem dlaczego trafiłem do zakładu dla zabójców, gwałcicieli i przestępców wszelkie wszelkiego innego rodzaju. Nie mam pojęcia. Nie mogę tego pojąć, nie jestem w stanie zrozumieć. Czy to miał być sposób na zniszczenie tego, co utworzyło się pomiędzy mną a Tomem? Myśleli, że jeśli inny mężczyzna mnie skrzywdzi nie będę chciał już więcej z nim...? Jeśli taki był ich plan, a przy tym sposób na uwolnienie się, odnalezienie brata i ucieczkę... Wytrzymam.
– Jęcz, dziwko. Czym różnię się od niego, co? Mam za dużego penisa? Krzycz!...
Po brodzie ciekła mi ciepła, lepka krew. Nie będę krzyczeć. Wytrzymam. Muszę wytrzymać...
– … A może chodzi o to, że nie jesteśmy spokrewnieni? Wyobraź sobie suko, że jestem twoim wujkiem. No dalej!
Wytrzymam... Muszę wytrzymać... Słone łzy mieszały się z krwią, ściekając pod strumieniem wody wprost na posadzkę, gdzie znikały w otworach prowadzących do rur.
Niech to się skończy... Proszę...

Nie pamiętam początku. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy dokładnie to się wydarzyło, kiedy wszystko się rozpoczęło. Być może każdy rok razem, jako przyjaciele, powiernicy swoich największych tajemnic, ludzie, którzy rozumieją się jak nikt inny... Być może to wszystko kumulowało się od bardzo długiego czasu. Być może potrzebowaliśmy go bardzo wiele, aby zrozumieć, że łączy nas coś więcej, niż miłość braterska. Nie wiem. To tylko moje przypuszczenia, coś, w co chcę wierzyć. Coś, co sprawia, że to wszystko nabiera barw, choć nie twierdzę, że wcześniej ich nie posiadało. Nieważny jest zapomniany początek.
Pamiętam, że gdy na początku naszej kariery mówiliśmy w mediach, że pocałowaliśmy tę samą dziewczynę, gdzieś uszła informacja, iż to ze sobą mieliśmy te pierwsze, historyczne już zetknięcie się warg. Nie negowaliśmy tego, co być może było początkiem końca – ludzie, gdy wszystko wyszło na jaw, doszli i do tego, iż nie zaprzeczaliśmy tym pogłoskom. Może to nas w pewnym sensie zgubiło i zaprowadziło aż tu, do więzienia? Nie mogę być pewien. Tym razem, tu i teraz, rozwieję wszelkie wątpliwości dotyczące tego momentu. Owszem, to ze sobą mieliśmy swój pierwszy pocałunek. Nie był on wcale aż tak cudowny. Po prostu Tom miał randkę z dziewczyną, która bardzo mu się podobała. Był tylko jeden mały problem – nigdy się nie całował, a był pewien, że ona będzie oczekiwała choć drobnej pieszczoty ust. Tylko ja byłem „pod ręką”. Każdy z nas wiedział, że nie powiem jego kolegom o tym, iż jeszcze nie miał żadnych intymnych przygód z kobietami. Ta sytuacja zdarzyła się później, w wieku czternastu lat, być może piętnastu. Nie dwunastu, jak głosiliśmy. Nie wiem czemu skłamaliśmy. Być może nam kazano? Albo to była nasza inwencja twórcza, próba odgrodzenia się od wszechobecnej prasy. Próba zatrzymania swojej prywatności dla siebie. My wiedzieliśmy, kiedy to się wydarzyło i z kim – innych nie powinno to obchodzić. Ale obchodziło. Interesowało ich wszystko, nawet to, kiedy jedliśmy ostatni raz sałatkę. Nie wiem, po co to było. Nigdy nie wiedziałem. Robiłem to, czego ode mnie oczekiwano, mówiłem to, co chciano usłyszeć. A teraz mówię to, co chcę powiedzieć. Uważam, że po tych wszystkich latach, w których towarzyszyliście nam, w których wspieraliście nas należy się Wam trochę szczerości. Trochę prawdy, a nie pięknych kłamstw.
Wracając do pocałunku, otoczka nie była romantyczna czy cudowna. W zasadzie chyba poczułem się wtedy trochę jak śmieć. Trochę jak coś, na czym można ćwiczyć, a potem wykorzystać swoją praktykę w prawdziwym wyzwaniu. Tak przynajmniej wyglądało to dla mnie. Lecz gdy nasze usta się ze sobą zetknęły, języki splątały... To było coś zupełnie innego, niż to, czego kiedykolwiek później doświadczyłem. To uczucie było tak wyraźne i pełne, nic nie mogło mu dorównać. A to był tylko pocałunek. Oboje poczuliśmy tę magię, ale przestraszyliśmy się jej. Byliśmy jeszcze dziećmi, zbyt młodzi, by zrozumieć o co chodzi. Chcieliśmy się bawić, szaleć. Nic dziwnego, że to więcej się nie powtórzyło. Ani w tamtego roku, ani następnego...

Kolejne spotkanie z psychiatrą. Nie wiem, czy inne więzienia także posiadają coś takiego, czy jest to powszechne. Nie mogę odpowiedzieć na te pytania, bo nigdy nie byłem karany... Prócz tego jednego razu, który uważam za zupełnie niesłuszne pozbawienie mnie wolności. Zastanawia mnie jednak to, jak widzą te spotkania ludzie, którzy pilnują tego zakładu, którzy przyczyniają się do nich. Którzy pozwalają co groźniejszym więźniom na wszystko. Paru ludzi, którzy odważyli się do mnie odezwać i przekonali się, że nie gryzę i nie mam problemów z nazbyt wysokim libido, opowiedziało mi trochę o tym miejscu. Zdarzały się zabójstwa, ale ze względu na rzekomy brak dowodów – w który nikt tak naprawdę nie wierzył; gdyby tylko ktoś zechciał zająć się tą sprawą, na pewno by je znaleziono – śledztwa zostały umorzone. Prawdopodobnie maczała w tym palce sama pani kanclerz – kobieta, która opiekuje się tym zakładem. To tylko plotki, których słucham, ale nie przekazuję ich dalej, nie dorabiam ideologii. Nie jestem tu nikim ważnym, poza tym nie przywykłem do przyprawiania komuś rogów, oczerniania ludzi. Zbyt dobrze wiem jakie to uczucie, by odwzajemniać się czymś tak paskudnym – nieważne, że ci ludzie pozbawili mnie wolności.
Krótko mówiąc, plotki czy nie, zabójstwa w istocie odnotowywano. Często słyszę o tym w wiadomościach, dlatego też przez swoje nierozważne działanie nie mam zamiaru stać się kolejnym trupem. Nie chcę umierać tu, w takich okolicznościach.
– Panie Kaulitz, czy przemyślał pan naszą ostatnią rozmowę? – W przeciwieństwie do całej reszty personelu więziennego, kobieta ta miała dość przyjemny dla ucha głos. Nie da się ukryć, że wyczuwałem w nim nutę fałszu, ale i tak wolałem słuchać jej, niż strażnika, więźniów, a nawet samej pani Schntzel, opiekunki całej tej budowli.
– Wydaję mi się, że nie było tam nad czym myśleć. Pani nie jest w stanie tego zrozumieć, a ja nie potrafię wytłumaczyć inaczej niż ostatnio.
Pomimo tego, iż zawsze poruszaliśmy moje prywatne sprawy, uczucia i temat mego brata, dzieciństwa, mamy, lubiłem z nią rozmawiać. Pomimo całej jej sztuczności i faktycznej niechęci do mnie, musiałem przyznać, że dawała mi nadzieję na lepsze dni. Być może dlatego, że nie potrafiła ukryć tego, co naprawdę o mnie myśli, a to pozwalało mi wierzyć, że stać ją na jakiekolwiek ludzkie reakcje – reszta pracowała zupełnie jak roboty, bez uczuć, wyprani z nich. Zupełnie jakby ich nie potrzebowali. Nie wierzę w to, że byli w stanie nałożyć tak nieprzeniknione maski na swe twarze i pozwalać na całe okrucieństwo, które się tu szerzyło. Nie mogliby być takimi idiotami. Nie dopuszczam do siebie tej możliwości, bo oznaczałoby to utratę jedynej wiary, jaka mi jeszcze pozostała. Wiary w ludzi.
– Myli się pan, panie Kaulitz. Miał pan rozważyć wszystko, co starałam się panu przekazać. Ciekawi mnie, czy dotarły do pana te słowa. – Uśmiechnęła się nieszczerze. Grymas wykrzywiający jej usta wyrażał jawną kpinę. W oczach widziałem pewność. Wiedziała, że nie spotka jej nigdy nic takiego, jak mnie. Popełniała poważny błąd, ponieważ nigdy nie można być pewnym tego, co się przydarzy. Gdyby ktoś powiedział mi dziesięć lat temu, że będę w związku z Tomem, wyśmiałbym go i wysłał do psychiatryka.
– Usiłowała mi pani wcisnąć utarte schematy i pani opinię na temat tego, co dzieje się pomiędzy mną, a nim. W porównaniu z innymi ludźmi, którzy próbują mi wmówić swoje przekonania bez rozsądnego rozważania zdania kogoś innego, słucham was wszystkich i godzę się z waszymi opiniami, choć nie zgadzam się z nimi. Czy jest mi pani, jednak, w stanie odpowiedzieć, dlaczego linczujecie nas na równi z mordercami, gwałcicielami i pedofilami, skoro nie krzywdzimy innych? Dlaczego zgadzacie się na tego typu metody? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że to wy krzywdzicie ludzi?
Odpowiedziała mi cisza. Nawet jeśli do niej dotarło, to jestem pewien, że tylko na krótką chwilę, dopóki nie wmówi sobie, że robi dobrze. Rozumiem ją. Płacą jej za to, by wydostać mnie z opętania, nawet jeśli doskonale wie, iż nie jest dzieje się to za sprawą jakiegoś demona czy szatana, musi trzymać się wytycznych. Tylko czy wówczas czyni ją to profesjonalistką?
Ostatnie cząstki wiary w ludzi giną.

Nadal żyliśmy normalnie. Umawialiśmy się z dziewczynami, czasem nawet z chłopakami – przynajmniej ja; nigdy nie przyłapałem na tym swego bliźniaka, ale podejrzewam, że i on robił to samo. Nie byliśmy ograniczeni jak duża część społeczeństwa, homoseksualne związki traktowaliśmy na równi z tymi hetero. Wciąż tak sądzimy, jestem pewien, że w tej i w wielu innych kwestiach nic się nie zmieniło.
Pamiętam parę pięknych chwil. Nie mówię, że reszta była zła – nie, nic z tych rzeczy. Czerpaliśmy przyjemność z najdrobniejszego dotyku, szczególnie, że tak bardzo go sobie skąpiliśmy. W ciągłym świetle fleszy nie było okazji, żeby się przytulić czy pocałować, a właśnie tego często potrzebowaliśmy najbardziej. Mieliśmy jednak na uwadze ludzi, którym by się to nie spodobało, przede wszystkim naszą rodzinę – nadal traktujemy ich jak bliskich, choć wszyscy się nas wyrzekli i prawdopodobnie nigdy więcej ich już nie zobaczymy. Nie chcieliśmy ich cierpienia, wstydu. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z czym igramy, się bawimy. Przeciwstawianie się przyzwyczajeniom społeczeństwa oraz powszechnej „etyce” – z braku słowa tak nazwę zachowania, które wymusza na nas świat – jest z góry skazane na porażkę. Być może nie walczyłem w pojedynkę, był ze mną w końcu Tom, ale to i tak nie miało sensu. Potrzeba było znacznie więcej ludzi – dwójka mężczyzn przeciwko czemuś zakorzenionemu głęboko w ludziach każdej wiary, każdej narodowości, każdego koloru skóry. W milionach, miliardach istot. Nie mieliśmy szans i doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Dlaczego walczyliśmy? To proste. To nas wyzwalało. Pozwalało na uśmiech tak szeroki, jakiego najpewniej nigdy u mnie nie widzieliście – większość była wymuszona, wyćwiczona przed lustrem. Nic już nie ma znaczenia, dlatego mogę odkryć przed wami mnóstwo kart. Znacznie więcej niż kiedykolwiek pozwoliłby mi nasz manager, sława, potrzeba prywatności, rodzina... Wracając do tematu, tak, to mnie uszczęśliwiało. Dlaczego? Bo mogliśmy być razem. Nieważne co się stanie, zawsze razem. Pewnie w tej chwili w waszej głowie pojawiła się myśl „Ale teraz nie jesteście razem...”. Mylicie się. Przeciwnie, być może właśnie w tej chwili jesteśmy bardziej zespoleni ze sobą niż kiedykolwiek wcześniej – nawet podczas seksu, który, owszem, był również naszym udziałem. Jesteście zniesmaczeni? W porządku, możecie już odłożyć tę książkę na bok, nie winię was za to. Nie oczekuję, że przeczytacie ją do końca, skoro już teraz się poddajecie.
My nie poddawaliśmy się, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że świat zbuntuje się przeciwko nam, gdy wszystko wyjdzie na jaw i nie myliliśmy się. Nie przewidzieliśmy jednak, że tak szybko i boleśnie wszyscy nasi bliscy się od nas odwrócą. Nie mogę ich jednak winić – wszyscy jesteśmy ludźmi i naszą normalną reakcją na coś nowego, nieznanego jest strach, niepewność, próba eliminacji. Ale to, że rozdzieliliście jedną taką parę nie spowoduje, iż termin kazirodztwo straci na swym znaczeniu, stanie się pustym słowem. Tak jak ludzie próbują się pozbyć niedoskonałości, tak te ciągle powstają. Z każdą chwilą jest ich więcej i być może nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pomyślicie pewnie, że bredzę jakieś pseudo mądre teksty i staram się wam wbić swoją ideologię. Nie. Nie taki jest mój cel. Może staram się was usprawiedliwić, może próbuję być człowiekiem, który potrafi każdego zrozumieć, jednak nie jestem w stanie pojąć wszystkiego i przyznaję się do tego. Nie jestem. Staram się, ale tak jak wy, jestem tylko człowiekiem i niepojęte są dla mnie pewne sprawy. Na przykład to, jak możecie robić to, co robicie. Wracając jednak do tematu, muszę zwrócić honor trzem osobom, ponieważ wiedzieli o nas i bardzo nam pomagali, wspierali i po prostu byli. Nie oczekiwaliśmy od nich nie wiadomo jakich cudów i poświęceń. Nie oczekiwaliśmy niczego, a dostaliśmy tak wiele... Dziękuję wam, nawet nie wiecie jak nam pomagaliście.
Powracając do pięknych chwil z Tomem, tak, pamiętam je wszystkie. Podzielę się nimi z wami, ale to wymagać będzie układu pomiędzy mną, tymi kartkami, a wami. Od tego momentu nie możecie odłożyć tej książki tak po prostu, przestać czytać i nie wrócić do niej więcej, nawet jeśli ta historia jest według was bardzo nudna i bezsensowna. Jeśli zaczniecie, musicie skończyć – w innym wypadku będzie ona niepełna.
W wieku dwudziestu lat zaczęło się pomiędzy nami coś dziać. Coś więcej, niż „przypadkowe” dreszcze przy równie „przypadkowym” dotyku. Dopiero z perspektywy czasu mogę ocenić to nieco bardziej obiektywnie i dostrzec rozterki nie tylko swoje, ale też i te nękające mojego brata. Nie wiem czemu byłem na nie ślepy wcześniej, czemu ich nie zauważałem. Być może zbyt mocno utonąłem w swoim zdezorientowaniu. Byłem ówcześnie bardzo drażliwy, irytowało mnie niemal wszystko. Georg naśmiewał się, że mam okres, a to doprowadzało mnie do szewskiej pasji jeszcze bardziej, bo właśnie tak to wyglądało i musiałem się z nim zgodzić – jakbym nagle miał to słynne napięcie przedmiesiączkowe, które mogłem obserwować u mamy. Takie zachowanie było powodowane z pozoru głupotą, ale to odkrycie było bardzo szokujące i wywołało we mnie ogromny strach. Strach i niepewność. Czułem niewytłumaczalny pociąg do bliźniaka. Usiłowałem to sobie tłumaczyć na wszelkie sposoby – zawsze byliśmy razem, wiemy o sobie wszystko, jesteśmy blisko siebie, być może to przebywanie ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu w jakiś sposób nam zaszkodziło. Być może to jest powodem tego całego wariactwa. Tak właśnie to sobie tłumaczyłem. Możliwe, że to tylko przejściowa fascynacja jego ciałem, nic więcej. Ale to nie mijało, wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że wszystko się nasila. Czułem się jak uwięziony w klatce. Nie wiedziałem co zrobić, żeby się tego pozbyć – wówczas trzymałem się praw, które stworzył ktoś z pozoru mądrzejszy, wówczas nie chciałem robić wokół nas jeszcze większego szumu... Nic nie wychodziło. Unikanie się, które stosowaliśmy, przynosiło same problemy i niepowodzenia. Nie potrafiliśmy być daleko od siebie, skoro całe życie byliśmy blisko. Poza tym dalej byliśmy częścią zespołu, nie mogliśmy tak funkcjonować na dłuższą metę – nie potrafiliśmy się wówczas zgrać z resztą grupy, nic nie wychodziło: ani próby do występów, ani nagrywanie; nic. Zupełnie bezużyteczni. Pamiętam, że Georg z Gustavem na zmianę biegali to do mnie, to do Toma usiłując nas ze sobą pogodzić. Nie znając przyczyny, dla której się unikaliśmy – i my sami nie do końca mogliśmy ją zdefiniować – nie mogli zbyt wiele poradzić, ale jednak zrobili coś, za co wówczas chciałem ich zabić, a dziś dziękuję – zamknęli nas w jednym pokoju i nie wypuścili, dopóki się nie pogodziliśmy. A ponieważ nie wiedzieli po jakim czasie tym razem dojdziemy do porozumienia, załatwili wolne dla zespołu i przez prawie tydzień siedzieliśmy tam w zamknięciu, co prawda zaopatrzeni w posiłki, jednak...
Teraz naprawdę im za to dziękuję, bo to pozwoliło nam faktycznie po jakim czasie się dogadać. Była rozmowa, w której wyjaśniliśmy sobie wszystko. Być może to trochę zbyt łagodne sformułowanie, bardziej pasowałoby określenie „kłótnia”, aczkolwiek i tak... Na początku można było odnieść wrażenie, że unikamy się jeszcze bardziej. Martwiło mnie to, ale i jednocześnie cieszyło – separowaliśmy się, by nie myśleć, uwolnić się od tego wszystkiego, tak więc sprawa powinna być załatwiona. Nie była i każdy z nas zdawał sobie z tego sprawę, bo pomimo redukowania spędzania wspólnego czasu do minimum nawet będąc w tym samym pomieszczeniu nasze myśli nie przestały krążyć wokół pewnych aspektów fizycznych tego drugiego, a wręcz przeciwnie, wydawało się, jakby to wszystko nadal się nasilało... Oczywiście nie pociągała nas tylko aparycja – od zawsze potrafiliśmy docenić coś w wyglądzie drugiego i nie widzieliśmy w tym nic dziwnego – zastanawiam się jednak kiedy do „gry” wkroczyły te typowo erotyczne elementy. Nie mogę odpowiedzieć sobie na to pytanie, a szkoda, bo jest doprawdy nurtujące. Nie pamiętam tego przełomu, po którym zacząłem dostrzegać bliźniaka w innym świetle. Wracając do tematu, Tom był jednak tym mądrzejszym i zrozumiał, że nasze dość dziecinne zachowanie nie ma dłużej sensu. Próbowaliśmy się odsunąć od siebie w nadziei, że to tylko przejściowa fascynacja, ale zupełnie nic z tego nie wyszło, dlatego też należało to przerwać i rozwiązać problem w inny, dojrzalszy sposób. Mówią, że rozmowa leczy – i być może stało się tak i tym razem. Nie było łatwo, z trudem wykrztusiliśmy z siebie swe obawy i problemy, szczególnie, że jak się okazało, jeden obawiał się reakcji drugiego – przyznam, iż spodziewałem się wyśmiania przez bliźniaka, skrytykowania mnie i odsunięcia się. Nie mogę wyjaśnić powodu, dla którego to przeświadczenie się wykształciło, naprawdę nie mogę. Być może to wpływ powszechnie znanej opinii na temat kazirodztwa, bo przecież tym jest to, co do niego czułem. I czuję dalej. Poddaliśmy się. Przestaliśmy walczyć z tym, z czym walczyć się zwyczajnie nie da. Pogodziliśmy się z tym i zaakceptowaliśmy to tak, jak jest. Brzmi to zupełnie tak, jakbyśmy tak od razu zrozumieli wszystko i przeszli z tym do porządku dziennego. Nie było tak, skąd, wymagało to czasu i pokładów ogromnej siły, ale jednak. Uważam, że możemy być z siebie dumni.

Chwila zwątpienia.
– Tom, co my u diabła wyprawiamy?
– Nie wiem, Bill. Nie wiem.

Zapewne wielu z was uważa, iż nie mam racji – mogliśmy wyleczyć się z tego zafascynowania, pierwszych oznak zakochania. Według mnie nie mogliśmy, ale tak naprawdę nie wiem. Próbowaliśmy nie myśleć o tym, nie pozwalać na to, by to uczucie zawładnęło naszym życiem, rozpaliło się w nas mocniej – nie udało się. Dla mnie jest to wystarczający dowód na to, iż nie było możliwości tego uniknąć. Być może to było nasze przeznaczenie, chociaż nie wierzę w takie rzeczy wiem, że wielu z czytelników pielęgnuje to i parę innych przekonań i nie neguję tego, skąd. Nie mam prawa narzucać komukolwiek wniosków, jakie wyciągnąłem przez dwadzieścia osiem lat swego życia, a są one następujące – jeśli coś ma się spieprzyć, to się spieprzy nieważne czy będziemy zapierać się nogami i rękami, zabezpieczać wszystkie dziury, by nie upaść. Może naprawdę coś takiego, jak przeznaczenie istnieje...
Pamiętam nasz pocałunek, można powiedzieć, że pierwszy, bo nie było żadnej innej motywacji niż to, iż tego chcieliśmy. Chcieliśmy, zrobiliśmy to i, do diabła, wierzcie lub nie, ale było wspaniale pomimo wszystko. Szczególnie pomimo scenerii. To zabawne, ale była ona zupełnie jak z słabego, amerykańskiego romansidła i to najprawdopodobniej tak bardzo wywołuje pewien ciepły uśmiech – jak widać sytuacje prosto z filmu zdarzają się także w życiu. Czy to pociesza? Tak, ale tylko wtedy, gdy wszyscy uchodzą z życiem – śmierć nie jest atrakcyjna. Z pewnością teraz przed oczami macie scenerię pełną deszczu, jeden z bohaterów jest wielce smutny, drugi go porywa w ramiona... Nie, nie zdarzyło się coś takiego, choć przyznam, że wizja pocałunku, czy też seksu w deszczu jest całkiem interesująca i kusząca. Być może kiedyś spróbuję, jeśli kiedykolwiek choć w połowie zasmakuję ponownie starego życia.
Wydarzyło się to tuż po, a w zasadzie w trakcie afterparty dla fanów, na którym koniecznie cały zespół musiał się pojawić. Nie chciałem od początku tam iść, zwyczajnie nie miałem humoru. Niestety, mus to mus – gdybym się nie pojawił, zapewne tabloidy zapełniłyby się niedorzecznymi spekulacjami gdzie jest frontman zespołu. Nie chciałem niekontrolowanego rozgłosu wokół mojej osoby, bo mogliby coś zwęszyć. Chociaż to nie tabloidami się martwiłem – nie chciałem zawieść fanów. Miała być cała czwórka, a przyszłaby trójka – mogliby się obrazić, a zależało mi na tym, by jednak nie czuli się urażeni.
Tak, już widzę wasze zdziwione miny mówiące „Jak to, nie całowaliście się wtedy, gdy doszliście do wniosku, że oboje pałacie do siebie cieplejszymi uczuciami?”. Zdziwię was, nie, nie całowaliśmy się. To chyba było jeszcze za wcześnie – gdybyśmy to zrobili, nie byłoby już odwrotu, a tak mieliśmy jakąś alternatywę. Być może marną i w zasadzie nie istniejącą, bo doskonale wiedzieliśmy co się między nami dzieje, jednak raczej zgodnie stwierdziliśmy, że to nie był dobry czas na tego typu czułostki. Przytulaliśmy się, dotykaliśmy dłoni, zupełnie tak, jak za dawnych, starych czasów – niemal nic niezwykłego. I być może to było takie niesamowite? Tak czy inaczej szybko pożałowałem pojawienia się w tym klubie. Klimat był naprawdę fascynujący, choć bardzo raziło mnie to, iż tak naprawdę byliśmy w oddzielnych pomieszczeniach – gdy inicjatywa imprezy z fanami w ogóle wyszła na światło dzienne, w mojej wyobraźni wyglądało to zupełnie inaczej. Myślałem, że będziemy bawić się wszyscy razem, w końcu to dla nich było to organizowane, więc co im z świadomości, że gdzieś tam jesteśmy, jak... Do ostatniej sekundy wierzyłem w to, że będzie dokładnie tak, jak to sobie wyobraziłem. Może to rozczarowanie wywołało u mnie taki smutek? Musieliśmy jednak tam siedzieć, nieważne jak okropnie się czuliśmy. To znaczy, jak okropnie czułem się ja, bo reszta wydawała się być w szampańskich humorach – jak zwykle. Rozbolała mnie dodatkowo głowa, być może od głośnej muzyki i ówcześnie marzyłem tylko o wannie wypełnionej gorącą wodą z przyjemnie pachnącą pianą( jak tak o tym myślę, to stwierdzam, że teraz też przydałaby mi się taka chwila luksusu) i tabletce na ból głowy. Niestety, były to, zarówno teraz, jak i wtedy, marzenia ściętej głowy. Nie mogłem wyjść wcześniej, bo zawiódłbym fanów. Dlatego też co jakiś czas uśmiechałem się, sprawiałem wrażenie, iż wszystko jest w porządku. A to, że siedziałem w kącie i sączyłem któregoś z kolei drinka... Nie dane mi jednak było w dalszym ciągu upijać się w samotności, bo Tom wreszcie uznał, iż powinien interweniować i zniweczyć mój zły humor. Do dziś nie wiem, gdzie zmyli się Gustav i Georg, ale nie zaprząta mi to jakoś bardzo głowy. Nieważne gdzie byli, ważne, że zrobili dobrze. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak mizernie wyglądam. Pomimo idealnego makijażu, wspaniałej fryzury i ubrań bez zarzutu mój bliźniak uświadomił mnie o dość marnym uśmiechu, smutnym spojrzeniu i o czymś jeszcze – ilości wypitych przeze mnie drinków. Wlałem w siebie porównywalnie tyle, ile mamy alkoholu w domu – ze względu na zapędy kolekcjonerskie, jest go dość sporo; albo było, gdy jeszcze mieliśmy do niego dostęp, kto wie bowiem co teraz stało się z tymi wszystkimi, nierzadko unikalnymi, egzemplarzami wytwornych trunków, które mile połechtałyby podniebienie każdego znawcy alkoholi. Nic dziwnego, że moje samopoczucie było coraz bardziej mętne, popadałem w coraz większe w rozżalenie i smutek. Mówią, że lepiej jest nie pić, jeśli zamierza się być smutnym, bo nie zapijesz złego humoru, a tylko go wzmocnisz i nabawisz się kaca. Muszę przyznać, coś w tym jest. Tak, czy inaczej wywiązała się pomiędzy nami konwersacja, chociaż nie pamiętam jej szczegółów wiem, że pożaliłem się mu w związku z moim rozczarowaniem tą imprezą. Na szczęście Tom doskonale wiedział co powiedzieć – być może nie było idealnie, ale nasi fani cieszyli się nawet z tego, co dostali. Miał rację, dlaczego miałem zabierać wam to, co zostało, skoro ograniczenia nałożone na tą zabawę i tak były już bardzo duże? Uśmiechnąłem się więc zadowolony, znalazłszy nowy cel wieczoru, nie spodziewałem się jednak tego, co nastąpiło chwilę później. Wystarczyło, że mrugnąłem, a twarz mego bliźniaka była bliżej... Blisko... Bardzo blisko. To naprawdę mnie zdziwiło, zdezorientowało. Nie wiedziałem o co chodzi, dopóki nie poczułem jego ust na swoich. Dopóki nie opanowało mnie wrażenie, iż na nowo mam piętnaście lat i całujemy się ze względu na tę nieszczęsną dziewczynę. Ale to przeświadczenie minęło w momencie, gdy Tom mnie objął. Niech to szlag, to było takie... Wiem, nieskładnie to wszystko piszę, ale naprawdę, wrażenie niesamowite – dreszcze opanowały całe moje ciało, zrobiło mi się tak gorąco i chyba nawet dostałem rumieńców... Niestety, niezwykle szybko się skończyło – przynajmniej mnie się tak wydawało, dopóki nie zrozumiałem, że brakowało mi oddechu. Od tamtej chwili cały wieczór był nieziemski. Odrzuciłem swoje bezsensowne powody do smutku, zapomniałem o deszczu na zewnątrz – nic nie miało znaczenia, prócz fanów, Toma i przyjaciół. Ci ludzie byli najistotniejsi. Poza nowym celem wieczoru zyskałem jeszcze nowe doświadczenie, tak niesamowite i cudowne, że wręcz niemożliwe w swym pięknie. Muszę przyznać, że byłem oszołomiony, ale i bezsprzecznie radosny resztę nocy. Mam nadzieję, że nie byliście zawiedzeni tym afterparty, a przynajmniej żywię ciche, radosne uczucia w sercu, iż rozczarowanie zostało szybko zepchnięte na dalszy plan na rzecz dobrej zabawy.

– Dlaczego nie chcesz mnie całować, Kaulitz?
Bo nie masz pojęcia o sztuce całowania. Bo cię nie kocham. Bo wywołujesz u mnie mdłości. Bo cię nienawidzę.
Tak wiele emocji kłębiących się w mojej duszy, żadna z nich nie została ujawniona, nie mogła być. Smutek i niechęć były ogromne, ale ból, który im towarzyszył, przewyższał wszystko inne, odbierał zdolność zdrowego myślenia, odbierał wszystko. Pozostawiał tylko obrzydzenie do siebie, ale pomimo tego wszystkiego nic się nie zmieniło – nadal go kochałem. Zrozumiałem jednak jedno – jeśli chcę przeżyć i zachować choć skrawki swojej duszy, muszę bezzwłocznie przestać afiszować się z ciepłymi uczuciami do bliźniaka. Mówiąc, że go kocham wcale nie polepszam swojej sytuacji – kto wie, czy nie pogarszam jego stanu. Jeśli chcę stąd wyjść i jeszcze kiedyś go spotkać, móc znów z nim być, z dala od świata fleszy i ludzi, muszę to wytrzymać, inaczej nigdy nie dadzą mi spokoju – nawet po wyjściu na wolność. Kto wie, czy w ogóle bym wyszedł. Czuję się jak w psychiatryku z terapiami wstrząsowymi.
– Puść!
Jak zwykle, prośby zostają zbagatelizowane. Tylko to go nakręca... Skąd biorą się tacy psychole?
Boże, puść mnie... Zostaw... Nie...
Tracę przytomność. Szmaciana lalka. Ile razy wykorzystali mnie, gdy nie byłem tego świadom? Nie wiem. Wiem jedno – umrę z bólu. Chcę spać. Chcę Toma. Chcę umrzeć. Chcę żyć. Chcę, chcę, chcę... Kiedy coś się spełni?
Wiem jedno. Nic nie zmieni moich uczuć. Bo mogą dotykać mnie, ile chcą. Traktować mnie jak szmatę. Niszczyć moje poczucie wartości, sprowadzać do zera, wzbudzać obrzydzenie i niechęć do mężczyzn i samego siebie. Nie zmienią jednego – mego zdania o Tomie. Tego, co do niego czuję. Dlatego, iż jest to niezniszczalne. Nikt tego nie ruszy.

Pamiętam nasz pierwszy seks. Pierwsze tak intymne zbliżenie. To była najbardziej krępująca rzecz, jaką zrobiłem – przynajmniej tak myślałem w tamtym momencie, bo później wypróbowywaliśmy nasze wspólne perwersyjne pomysły, które byłyby z powodzeniem uznawane za sprośności. Ale to nieważne, bo i tak było niesamowicie. Za każdym razem, niezmiennie. Wiem, że po każdym razie w oczach Toma było ogromne zadowolenie, mam więc nadzieję, że byłem chociaż w stanie sprostać oczekiwaniom, jakie względem mnie miał – nie oszukujmy się, na pewno jakieś miał, dokładnie tak samo, jak ja względem niego. Nie boję się do tego przyznać, bo to raczej naturalne. Przed pójściem ze sobą do przysłowiowego łóżka(bo nie zawsze jest to łóżko) zawsze zastanawiasz się jak to będzie. Czy nie nawalisz, czy wszystko będzie w porządku, czy partner nie poczuje się zawiedziony. Zaskakujące, zważywszy na moje doświadczenie życiowe, które z pozoru takie duże nie jest, mogę wysunąć pewną sugestię – nie przyjmujemy do wiadomości, że to partner może nawalić. Nie, zawsze w naszych czarnych scenariuszach to my nie wywiązujemy się z nałożonego na nas „obowiązku”. Przy Tomie bałem się, że nagle stwierdzi, iż dziura kobiety jest znacznie bardziej przyjazna, że może po tym współżyciu uzna to wszystko za pomyłkę. Najprawdopodobniej nie miałem czego się bać, ale chore przeświadczenie było silniejsze, niż zdrowy rozsądek. Niż fakt, że przecież znałem swego brata jak nikt, a i tak obawiałem się zupełnie jak niejedna jego panienka – tak przypuszczam.
Na szczęście moje głupie obawy rozmyły się wraz z pierwszym dotykiem w hotelowej łazience. To tam wszystko się zaczęło. Brałem kąpiel. To był bardzo długi i męczący dzień, właśnie zagraliśmy koncert dla polskiej publiczności i byłem wyprany z energii. Ludzie są naprawdę niesamowici i wszystko, co jakakolwiek gwiazda mówiła o polskiej publiczności było prawdą. Fani bawią się wspaniale, dają bardzo dużo, ale i oczekują równie wiele. Dlatego też nasze starania, jak przypuszczam, były dwukrotnie większe niż zazwyczaj, chcieliśmy bowiem im sprostać, dorównać, dogonić energią, którą w sobie posiadali, radością... Tym samym byłem wykończony i jedyne o czym marzyłem to właśnie ta gorąca, rozleniwiająca mnie jeszcze bardziej, kąpiel i ciepłe łóżko – nawet jeśli nie swoje własne w swym własnym domu, i tak skory byłem zaakceptować białą, hotelową pościel. Wolałbym tę w mieszkaniu, ale jeśli nie ma tego, co się lubi, to się lubi co się ma, jak głosi pewne powiedzenie. Tak czy inaczej Tom wybrał idealny moment na jakiekolwiek działania, bo skory byłem zgodzić się na wszystko, byleby uzyskać trochę zbawiennego spokoju, rozluźnienia. Dobrze wiedział, że po takim występie jestem wyprany ze wszystkiego, nie będę protestować. Nie, wiem jak to brzmi – jakby mnie zmuszał do tego i to on jest winny, że zeszliśmy na „złą” drogę. Nie zgadzam się. Po prostu w normalnej sytuacji trajkotałbym, że najprawdopodobniej to zbyt szybko i podałbym czterysta sześćdziesiąt powodów dla których mam rację, a to i tak mało, bo pewnie nie miałbym weny na więcej. A tak nie sprzeczałem się. Wszedł do łazienki, bo na ogół nie zamykam drzwi – sam nie wiem dlaczego, ale robię to tylko wtedy, gdy komuś nie ufam. Przy Tomie chyba nie zdarzyło się, że to zrobiłem – być może nie pamiętam tego i ta sytuacja wydarzyła się kiedyś przy którejś kłótni. Nikt nie rozumie tego znaku, ale dla nas jest on bardzo widoczny i jeśli któryś z nas stosuje go, oznacza to, że jest źle między nami. Nawet bardzo i wówczas, najprawdopodobniej, poszło o coś więcej, niż rozsypany cień... Nie należy wtedy w to ingerować. Ale to oddzielna historia. Tak czy inaczej, wszedł do łazienki i zastał mnie, naturalnie, przysypiającego w wannie pełnej gorącej wody i całej masy piany. Nic dziwnego, że spałem, byłem zmęczony. Nie pamiętam nikogo, kto wcześniej aż tak by mnie zmęczył podczas występu. Naturalnie po każdym z nich było ciężko, bo dużo, naprawdę dużo z siebie dawaliśmy, ale to polscy fani byli tak wymagający, jak nikt na świecie. Być może dlatego tak rzadko u nich jesteśmy? Jeden występ, a czuję się jakby przejechał po mnie walec i to nie raz, a co najmniej tysiąc czy dwa. Dają nam tyle satysfakcji z dobrze zagranego koncertu, gdy nam dziękują, gdy słyszę, jak skandują nazwę zespołu, jak wymawiają raz po raz nasze imiona – moje imię – i to sprawia, że czuję się lepszy, taki wspaniały, bo wykonałem kawał dobrej roboty – wszyscy wykonaliśmy – i wierzę w to, iż każdy z nas ma podobne odczucia. Ale jednocześnie męczą nas jak diabli. Nie jest to niczym złym, teraz nawet żałuję, że tak rzadko u nich bywaliśmy... Ewidentnie byli zaniedbywani w porównaniu z innymi krajami, gdzie robiliśmy wręcz oddzielne, małe tourne po miastach. Jest mi z tym naprawdę źle, ale nie jestem w stanie cofnąć czasu, dlatego też pragnę przeprosić was za to teraz, publicznie. W tej chwili. Dlaczego ja? Bo to ja, jakby nie było, byłem frontmanem i to ja obrywałem za wszystko, co związane było z zespołem. Takie życie. Taka praca. Nasza pasja stała się sposobem na pieniądze i z tym także czuję się nieciekawie. Poniekąd sprzedawaliśmy się z każdą chwilą coraz bardziej. Nie wiem czy mogę nazwać to jako szczególnie dobrze wykonana robota – wszak od samego początku chodziło o to wszystkim specom od produkcji, a gdy się zorientowałem było już za późno na powiedzenie „nie”. Smutne, ale prawdziwe.
Wracając do głównego tematu... Byłem nagi, przykryty tylko gęstą warstwą piany, otulony gorącą wodą i niczym więcej. Pamiętam jego dotyk, bo wydawało mi się, że to sen. Że czuję na sobie motyle, a przecież były to jego palce. Kiedyś, gdy opowiadał mi, jak wtedy wyglądałem, powiedział, że się uśmiechałem. Delikatnie, bardzo subtelnie, ale prawdziwie. Zdradził mi też w tajemnicy, że bardzo go to ujęło. Że wyglądałem tak naturalnie. Nie jak frontman bardzo wpływowego i popularnego zespołu, nie jak diva, na którą się kreowałem, ale po prostu jak Bill – taki, jakiego znał od zawsze. I taki, jakiego zna do dziś, bo pomimo wielu masek, dla niego zawsze byłem naturalny. Udawanie nie miało sensu, zbyt dobrze mnie znał, by coś uszło jego uwadze. Nic się nie zmieniło, wciąż wszystko jest tak samo, bo bez względu na kilometry nas dzielące wszelkie uczucia pozostały. Tom nadal jest człowiekiem, który zna mnie od podszewki. Każdy gest, każde słowo, każdą myśl – wie o mnie wszystko, potrafi interpretować każde z moich zachowań.
Bardzo słabo pamiętam jego dotyk na swoim ciele – mówił, że wyciągnął mnie z wody i wytarł ręcznikiem – byłem na wpół śpiący, praktycznie nie kontaktujący. Stałem na podłodze tylko dzięki jego ciele, o które się opierałem; samodzielnie nie byłbym w stanie zrobić czegokolwiek. Mówił, że nie ubierał mnie, tylko wziął na ręce i zaniósł do łóżka. Nie, nic się wówczas nie wydarzyło – byłem za bardzo nieprzytomny, by doszło do czegokolwiek. David dał nam dzień wolny, więc mogłem się wyspać. Tom mógł mnie dotykać ile chciał i robić ze mną czego tylko zapragnął, ale nie zrobił nic – chciał, żebym miał własne zdanie na ten temat, chciał je uszanować, jeśli byłoby odmową. A przede wszystkim, jak sądzę – pragnął, bym pamiętał. Był znał każdy szczegół z własnej perspektywy, nie z opowieści. A co ważniejsze, bym nie żałował niczego. I wierzcie mi lub nie, nie żałowałem ani sekundy.
Obudziłem się następnego dnia z czymś ciepłym i ciężkim na boku. Zupełnie nie wiedziałem co to jest, a zaspany umysł podsuwał coraz straszniejsze scenariusze. Wystarczyło jednak tylko się poruszyć, podnieść głowę, by zrozumieć, że to ciężkie i straszne w zaspanym umyśle „coś” to w rzeczywistości przerzucona przeze mnie w pasie, należąca do śpiącego obok bliźniaka, ręka. Najwidoczniej pomógł mi, zajmując się wszystkim, co sam powinienem zrobić, a mi pozwolił spać. Uśmiechnąłem się rozczulony, pamiętam jak dziś, i ułożyłem głowę na jego torsie. Mimowolnie po paru chwilach zacząłem bawić się jego dłonią, dotykać palców... Nie przeszkadzało mi to, że byłem zupełnie nagi – nie raz i nie dwa Tom widział mnie już w równie roznegliżowanym stanie, gdy wyciągał mnie wcześniej z wanny niemal całkowicie śpiącego, albo w innych, stanowczo znacznie mniej wartych wspominania chwilach (czyli wtedy, gdy byłem pijany do tego stopnia, że nawet nie wiedziałem kim jestem, a on mnie wtedy mył i pakował do łóżka). Nie szokowało mnie, ani nie brzydziło i resztę społeczeństwa także nie, dopóki nie dowiedzieli się o tym, że nasza zażyłość wykracza daleko poza braterskie relacje. Ludzie i ich głupia mentalność – jeśli nie otworzysz im oczu, będą ślepo wierzyć w to, w co chcą. Z pewnością nie jesteśmy jedyni i wiele jest takich miłości, z pozoru zakazanych, ale tak samo pięknych jak inne. Niestety nie są ujawniane z tych samych powodów, co nasze. Mają tylko jedną przewagę – znacząca większość nie jest sławna, więc ukrywanie związku jest łatwiejsze, niż w przypadku stale i bardzo skrupulatnie monitorowanych osób publicznych.
Zorientowałem się, że Tom nie śpi dopiero wtedy, gdy zaczął się bawić moimi włosami, a i to zabrało mi chwilę – zanim wyrwałem się z swojej krainy rozmyślań, jeszcze półsennych, więc nieskładnych, minęło trochę czasu, jednak gdy doszła do mnie w pełni owa pieszczota nie mogłem się nie uśmiechnąć. Ponoć ten gest był rozmarzony i uroczy. Coś powiedziałem, ale nie mogę sobie za nic przypomnieć, co takiego. Musiało to być jednak coś miłego, może w stylu typowego dla ranka „dzień dobry, kochanie...”? W każdym razie zostałem nagrodzony pocałunkiem, który spowodował dreszcze. To dziwne uczucie. Tyle mówi się o tym, że faktycznie ma się te motyle i to wszystko, i chociaż nigdy nie czułem ich w sobie, dreszcze mają miejsce, gdy jest ci przyjemnie. A mnie było. Czasem zastanawiam się, czy „motylki w brzuchu” to nie tylko określenie pewnego stanu człowieka. Zbyt wiele ludzi bierze to na serio, zbyt wiele ludzi faktycznie tego oczekuje – może chodzi o to ciepłe uczucie rozlewające się, gdy wszelkie obawy dotyczące pocałunku, czy czegokolwiek innego mijają, rozpływają się wraz z ciepłym dotykiem warg. Bo niby w jaki sposób faktycznie moglibyśmy poczuć motyle w żołądku? A co ważniejsze, skąd moglibyśmy wiedzieć, że to właśnie są motyle, skąd moglibyśmy wiedzieć, że to te barwne zwierzęta, skoro nigdy nie mieliśmy ich w żołądkach?
Było tak dobrze, że zupełnie nie wiem kiedy znalazłem się pod nim, przyciśnięty do materaca, czując jego niecierpliwe dłonie na sobie. Równie szokujące było to, że i ja nie byłem bierny, ciągle dotykałem jakiejś części jego ciała. Całość działa się tak szybko, ale jednak wolno – pomimo wszystko napawaliśmy się bliskością; przynajmniej na tyle, na ile mogliśmy – pierwszy raz należał do tych szybkich i dość niecierpliwych. Podejrzewam, że każdy taki był – nieidealny, być może nawet okropny. Nie, nie mogę powiedzieć, iż stosunek z Tomem był aż tak zły, chociaż zapewne z waszej perspektywy taki być powinien ze względu na powiązania rodzinne, jakie nas dotyczą. Do dziś czuję na sobie jego niecierpliwe usta, dłonie błądzące po ciele, szukające miejsc, których pieszczenie sprawiłoby mi przyjemność, a ponadto niecierpliwość w ruchach – czuję ją i za każdym razem czułem. Tom jest w gorącej wodzie kąpany, zawsze chciał teraz i już, to dotyczyło wszystkiego. Sam fakt, że czekaliśmy z seksem tak długo podsycał jego apetyt – mój zresztą także, ale wiedziałem, że im dłużej będziemy z tym zwlekać, tym lepiej będzie smakować. A ponadto, przyznam szczerze, że po tak długim zwodzeniu się wreszcie mogę powiedzieć jedno: „Jestem pewien”. I tak, byłem. I jestem dalej. Nic nie może nas rozdzielić, nikt tym bardziej – na pewno nie ograniczeni ludzie, którzy tego nie rozumieją.
Pamiętam jak przygotowywał mnie do przyjęcia go. Niestety to na mnie spadła rola pasywnego, ale wiedziałem, że tak będzie od pewnego czasu – to, że nie pieprzyliśmy się nie oznaczało, że o tym nie rozmawialiśmy. Nie było sensu zatajać czegokolwiek, skoro ten drugi i tak by się w końcu dowiedział. Pomimo waszej niechęci, jesteśmy braćmi do cholery i nic tego nie zmieni – cieszę się z tego powodu. Tak, już możecie mnie wyzywać. Po prostu się cieszę, ponieważ znam go od zawsze i wiem czego mam się po nim spodziewać. On wie, czego po mnie. Nikt nie jest w stanie nas do siebie zrazić, ponieważ zbyt mocno się znamy. Wiemy o sobie wszystko. To on jest moim największym przyjacielem i każdy to wie. Nie jest to bowiem tajemnicą. Być może dlatego stosunek z nim był, pomimo bólu i dyskomfortu, wspaniały? Tak, pewnie teraz kręcicie nosem mrucząc „Akurat, książkowy seks w rzeczywistości?”. Rozumiem wasz sceptycyzm, bo sam wiem, co to znaczy – ile razy ja wątpiłem. Nie mówię, że było idealnie, bo nie było. Pomimo skrupulatnego, jak na niecierpliwego Toma, przygotowania jakimś kremem, pomimo intensywnych pieszczot bolało jak diabli. Zupełnie jakby ktoś na siłę mnie rozrywał i nie będę tego podkolorowywać, bo tak było – gdybym skłamał, cała ta książka mogłaby iść do diabła – chodzi w niej bowiem o szczerość, nie o kłamstwa, których wystarczająco spożyliście w ciągu ostatnich lat.
Pomimo tego wszystkiego uważam ten pierwszy raz do udanych, dlatego że chodzi o to z kim to robisz. A ja nie uprawiałem seksu z pierwszą lepsza osobą, a z kimś, kogo kocham. I to się liczyło najbardziej – widzieć jego przyjemność, jego zadowolenie. Nie chodziło o to, żeby mi było przyjemnie, pragnąłem tylko, by to on czuł się dobrze. Wiem też, że Tom oczekiwał dokładnie tego samego. Staraliśmy się zadowolić siebie nawzajem, wygłaszając jednocześnie obietnice na temat kolejnego razu – że będziemy delikatniejsi, cierpliwsi dla siebie, poświęcimy więcej czasu dla pieszczot. I dotrzymywaliśmy ich. Tom sukcesywnie stawał się coraz rozważniejszy, w chwili obecnej wiem, że doprowadziłby każdego na szczyt samymi pieszczotami i przygotowaniami – jestem tego najlepszym świadkiem. Nie raz i nie dwa szalałem przez niego z przyjemności, nie raz i dwa on spalał się przeze mnie. Jestem niesamowicie z tego dumny, a owszem! Dlaczego miałbym nie być? Jest moim chłopakiem, tak, jest nim, a także moim bratem i cieszy mnie to, że potrafię doprowadzić go do białej gorączki. Po wszystkim usłyszałem, że wyglądam bardzo rozpustnie i cholernie mu się to podoba. Uśmiechnąłem się leniwie, zmęczony, z przymkniętymi powiekami, oddychając spokojnie. Mówił, że mam nasienie na udach i brzuchu, rozczochrane włosy i pełno zaczerwienień na ciele, przez co wyglądam tak bardzo kusząco, iż ma ochotę po raz kolejny mnie wziąć. Nie wziął. Nie pozwoliłem mu na to, mój tyłek był wystarczająco obolały, nie potrzebował dogrywki. Nie byłby cierpliwy. Ale on nie protestował, nie wykłócał się. Ucałował tylko lekko usta, układając się obok i przytulając mnie do siebie, co skwapliwie wykorzystałem, wtulając się w niego.

Nawołują ludzi do wiary w Boga. Do wiary w Allacha. Do praktykowania innych religii. Moje pytanie brzmi: po co? Czy to coś zmieni? Kiedyś usłyszałem gdzieś słowa, że ludzie wierzą, bo muszą w coś wierzyć – wtedy jest im łatwiej. Mogą zwalić swoje niepowodzenia na kogoś innego, niż siebie, mogą walczyć lub poddać się w zależności od swoich odczuć. Mogą to zrobić. Tylko czy nie mają takich samych osiągnięć, gdy nie wierzą w nikogo pozaziemskiego? Miałem nie negować religii, wierzeń, ale to moje osobiste przemyślenia, więc mogę się nimi dzielić z sobą samym, z przestrzenią przede mną – jestem sam w celi, jak dobrze, więc choć tu mam trochę spokoju. Zawsze lubiłem rozmawiać z sobą samym, a tu, gdzie w zasadzie niewiele jest takich, do których można spokojnie otworzyć usta bez obawy, że zaraz wypełnią się czyimś penisem jestem swoim jedynym towarzyszem.
Tak czy inaczej, zawsze mnie to zastanawiało. Ludzie modlą się do swoich bogów, w których wierzą o siłę, o pomoc, o szczęście... O wszystko. Nie myślą jednak o jednym – że wszystko to, o co proszą, mogą zdobyć sami.
Z kolei jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia – skoro możemy zrobić sami wszystko, co chcemy i kierujemy swoim życiem, dlaczego czasem nie mamy wpływu na pewne decyzje, poczynania, to co kształtuje nas, nasze charaktery, otoczenie? Dlaczego nie możemy z tym nic zrobić, w żaden sposób nie potrafimy tego zmienić?
Nie mogę spać, prawdopodobnie stąd te absurdalne rozmyślania. Przez to miejsce mam zbyt dużo czasu do tego typu czynności, do rozważania swego dotychczasowego życia. Tego, jaki byłem, jaki jestem i jaki będę, a także tego, jaki nigdy nie będę, choćbym bardzo chciał. Prócz pisania książki, do czego mnie w sumie w pewnym sensie zmusili, nie mam żadnego zajęcia w tym miejscu. Przynajmniej nie na tyle interesującego, zajmującego... A tak zawsze mogę podkraść parę kartek i napisać piosenkę. Jedną, czy dwie... Albo wiersz, choć nigdy nie byłem w nich dobry. Pisałem w młodości, ale nie były one powalające – sądzę, że dużo im też brakowało do określenia chociażby„dobre”.
Ciemność mnie otula. Kiedyś bardzo lubiłem noc. Ten zapach, spokój. Zawsze gdy myślę o tej porze dnia, przed oczyma pojawiają się chwilę z dzieciństwa. Od zawsze ciągnęło mnie do nocy i od kiedy pamiętam nie wysypiałem się nigdy do szkoły, zawsze zbyt długo siedząc na szerokim parapecie w pokoju. Czasami towarzyszył mi też Tom. Mogłem godzinami wpatrywać się w niebo, nieważne, czy było zachmurzone i niewiele na nim widziałem, czy też wszystko było jak w książkach, idealne, chociaż i tak nigdy nie udało mi się rozpoznać jakiejś konstelacji. Tak trywialne rzeczy nie miały większego znaczenia.
Miło byłoby jeszcze raz wrócić do dzieciństwa i znów móc usiąść na tym parapecie. Był specjalnie przeznaczony do siedzenia, wyłożony czymś miękkim i ciepłym – do tej pory nie wiem co to było – koc czy coś innego? Były tam też poduszki. Kolorowe, barwne jak wiosna czy lato...
Tęsknię do tych czasów. Wtedy wszystko było beztroskie, łatwe, a najważniejsza decyzja jaką musiałem podjąć dotyczyła tego, czy być dobrym, czy złym bohaterem w dziecięcej zabawie. Beztroska. Kiedyś usłyszałem w jakimś filmie, że świat to wielki plac zabaw i jako dzieci wiemy to, ale później o tym zapominamy. Trzeba przyznać, że coś w tym jest...

Uważam, że wasza nienawiść jest nieuzasadniona. Z pewnością myślicie, że nie mamy pojęcia co to kazirodztwo. Tak się złożyło, że wiemy, a owszem. Tylko jest jedno „ale” – żadne z nas nie jest kobietą, więc niechcianej ciąży tu nie będzie, a co za tym idzie nie krzywdzimy nikogo swoją miłością. Nie spłodzimy dziecka, które może mieć problemy z genami. Nie ma takiej opcji. Dlaczego więc macie nas gnębić, skoro nie robimy nic złego dla żadnego innego człowieka? To jest zastanawiające i przyznaję, że przemyślenia dotyczące tej właśnie zagwozdki wypełniają mi czas. Często też dopadają mnie przemyślenia dotyczące człowieczeństwa, ludzi. Być może jest to wynik licznych filmów, które dane mi było obejrzeć. Różne produkcje mają swoje puenty, których być może nie dostrzegacie. Dla wielu z was, z pewnością, jest to po prostu dobra rozrywka i nic więcej. Liczę jednak na to, że chociaż paru z was, moich czytelników, jest w stanie wyciągnąć wielorakie wnioski z tego, co udało się wam obejrzeć, a także iż jesteście w stanie o nich rozmawiać z innymi ludźmi, zastanawiać się nad nimi.
Wiele filmów jest naprawdę sprzecznych, czy zauważyliście to? Mówiąc jednak o społeczeństwie, o człowieku myślę o „Inwazji”. Film ma już siedem lat, to prawda, z pewnością wielu z was go nie widziało, a może i nie chce widzieć, ale muszę przyznać, że daje do myślenia. Czy chciałbym, byście nas zrozumieli? Owszem, pragnę tego, jednak niedoskonałość mamy wpisaną w genach i być może rezygnacja z niej wiązałaby się z takimi samymi wątpliwościami, rozterkami, wyborami jak w tym filmie. Czy byłbym gotów podjąć takie ryzyko? Nie sądzę. Nie zmienia to jednak faktu, że owszem, chciałbym chociaż akceptacji. Szczątkowej, nikłej, ale jakiejkolwiek – z pewnością pomogłoby nam to w życiu. Może by go ulepszyło?
Wracając jednak do tematu... Być może wyobrażacie sobie, że nasze relacje uległy niesamowitym zmianom i na każdym kroku się dotykamy w bardzo intymny sposób – jeśli którekolwiek z was tak sądzi, grubo się mylicie. Nasze relacje nie zmieniły się szczególnie, ponieważ nadal się przekomarzamy, dalej z siebie żartujemy, nie szczędzimy sobie złośliwości. To, że staliśmy się kochankami nie zmienia tak wiele, jakbyście chcieli. Co więcej, nadal byliśmy w zespole, wciąż mamy przyjaciół, znajomych i rodzinę – albo raczej mieliśmy, nie mniej jednak w naszych sercach na zawsze pozostaną tacy, jakich ich zapamiętaliśmy. Potrafimy uszanować to, że ktoś zwyczajnie nie trawi miłości homoseksualnej, nie jest do tego przyzwyczajony, a gdy dochodzi coś takiego pomiędzy braćmi, niemal wymiotują. Jesteśmy w stanie to zrozumieć, nie myślcie, że nie – wszyscy mają pewne wartości, którymi się kierują. Jedni są wychowani w ten, a nie inny sposób i akceptują inność, inni z kolei nie. Nie jestem ograniczony i naprawdę to rozumiem, a także akceptuję. Nie jestem w stanie tylko pojąć, dlaczego ludzie linczują nas, skoro nas nie znają, nie wiedzą co pomiędzy nami jest, kierują się tylko utartymi schematami.
Wielokrotnie już o tym mówiłem, w istocie, ale ta opowieść ciągle wokół tego krąży. Chyba nie powinienem uznawać tego za książkę, ale tak się właśnie czuję – jakbym ją pisał – i w zasadzie to nawet miłe uczucie. Jedyne pozytywne, jakie tu dostaję. Znów tworzę. Nie macie pojęcia jakie to uczucie znów móc coś robić, coś choć w drobnym stopniu można nazwać czymś artystycznym. Co prawda piszę swoje wspomnienia, a nie coś innego, ale dla kogoś takiego, jak ja – jestem tekściarzem piosenek, piszę je od kiedy skończyłem dziesięć lat, to i tak jest coś cudownego. Dwa miesiące bez trzymania długopisu w palcach są dla mnie czystą katorgą.
Nawet jeśli niczego nie wynieśliście z tej opowieści, chciałbym powiedzieć na zakończenie, że każde słowo tu zamieszczone jest prawdą – o ile niczego nie zmienią. Zdaję sobie sprawę z ograniczeń ludzi, z jego nierzadko okrutnego sposobu myślenia, nie mniej jednak żywię nadzieję, iż pomimo wszystko ktokolwiek zrozumiał co chciałem pokazać – pomimo tego, czego się dowiedzieliście nadal jesteśmy braćmi, choć brzmi to nieprawdopodobnie. Kocham go i chociaż moja miłość wykracza poza tę braterską, jest ona prawdziwa i szczera. Czy kochać to grzech? Jeśli tak, nie chcę być święty – i tak nie jestem i nigdy nie będę, a to uczucie, choć niechciane przez społeczeństwo jest wszystkim, co chcę mieć w życiu. Przy nim jestem bezpieczny.
Wierzę w to, że kiedyś ludzie zrozumieją swój błąd, a ich poczucie winy nie pozwoli im funkcjonować, tak jak nam w czasie rozłąki. Bo gdy bracia nie są razem, jest ciężko. Ale gdy bracia i kochankowie są rozdzieleni, egzystencja staje się nie do wytrzymania. Czy to co tu wypisuje to brednie? Być może. To tylko moje odczucia, od zawsze byłem sprzeczny i buntowniczy.


Czym jest kartka z więzienia? Najpewniej powodem hańby. Nikt nie chce przyznać się do tego, że ktoś w rodzinie odsiaduje, czy też odsiadywał, wyrok. To przecież takie krępujące, przyznać się, że masz powiązania z zwyrodnialcem – nawet jeśli ta osoba, de facto, nie zawiniła, nie popełniła niewybaczalnego czynu, a tylko i wyłącznie kochała. Być może i jest to miłość z góry skazana na niepowodzenie, ale po co rozważać ewentualne potknięcia, skoro w tym samym czasie można się po prostu cieszyć z ciepłych relacji?
Być może była to oznaka naiwnego myślenia, nie możliwości obwinienia ludzi czy też sobie, ale twórca „Listu do fanów” był pewien, że kiedyś ludzie zrozumieją swój błąd, przyznają im rację, uwolnią od niepochlebnych oskarżeń. Byli kazirodcami i jeśli prawdziwa miłość miała być stłamszona przez tak idiotyczne i nie mające znaczenia uprzedzenia ludzi, to oni na to nie pozwolą. I choćby zamknęli ich w innych krajach, w innych światach, oni dwaj zawsze będą razem. Bo to magia bliźniąt... Bo to magia miłości.

Nie ufam im. To zapewne żadna nowość, nie zdziwiło was to ani odrobinę. Nie ufam im ani trochę i wiem, że gdy oddam im to wszystko, wydrukują zupełnie inne słowa. Słowa, których nigdy bym nie napisał. Skąd tak zaskakujące wnioski? Pewne przypuszczenia były od dawna, ale co spowodowało, iż jakakolwiek wiara w tę kobietę została stłamszona? Mam wrażenie, że realia życia kazirodczego przestępcy, który żyje w najgorszym z możliwych więzień tylko dlatego, że kochał nie jest dobrym tematem, by wiedzieli o tym moi fani, czyli wy. Uwierzcie mi na słowo. Nie ufam im. Nie ufam jej.

Bill Kaulitz nie oddał tych parunastu kartek właścicielce więzienia. Nie ufał jej. Ale czy to odpowiedni moment, by rozważać komu się ufa, a komu nie? Czy była jeszcze taka osoba, której mógł powierzyć swoje osobiste myśli i być pewnym tego, że nikt, absolutnie nikt, nie zmieni ani jednego słowa? Nie zmieni zupełnie sensu zapisanych zdań? Były tylko trzy takie osoby. Jedyni prawdziwi przyjaciele obu bliźniaków. I chociaż brak widzeń był bolesny, inne sposoby na przekazywanie informacji także się znalazły. Pozwolono wysłać mu list do kogoś, z kim nie był związany więzami krwi. Zrobił to. Całość przesłał do Gustava. Wierzył, że ten będzie wiedział co zrobić – zawsze był najpoważniejszą osobą w zespole. Twardo stąpał po ziemi i dawał sto procent swojej osoby – był perfekcjonistą, nie pozwalał sobie na niepowodzenia. Dlatego brunet wiedział, że to właśnie on postara się o realizację prośby członka swego dawnego zespołu. Bill nie mógł mieć pewności, czy aby Schäfer nie ma jakiś pretensji dotyczących ich przymusowego rozpadu kariery, rezygnacji z show-biznesu. Co prawda Gustav i Georg mogli dalej podążać za światłem jupiterów i konieczne posunięcia nie sprawiłyby, że bliźniacy zapałaliby do nich pewną niechęcią czy niesmakiem, jednak ci postanowili być honorowi do końca. Prawdziwi przyjaciele nie wyparli się ich, nie oświadczyli wszem i wobec, że nie chcą mieć z nimi nic wspólnego – wręcz przeciwnie, bronili ich przed całym światem, i chociaż ta walka była skazana na niepowodzenie, nie zniechęcali się. Brnęli w to do końca. Prawdziwi przyjaciele.

Być może ludzie nie są tacy źli... Trzeba im tylko otworzyć oczy, a wtedy wezmą sprawę w swoje ręce i naprawią wszystko, co zepsuli. Nie można pozwolić im tkwić w błędnych przekonaniach. Ludzie uczą się całe życie, by następnie kształcić swoich potomków – należy zrobić wszystko, by dziecko było mądrzejsze i lepsze niż jego rodzice. By dzieci nie popełniały błędów dorosłych. I by żyły własnym życiem, ze swoimi unikalnymi przekonaniami, które sami wysuną z własnych doświadczeń.

„Żadna dziewczyna nie mogłaby nas skłócić. Żadnej by się to nie udało. Bo my zawsze trzymamy się razem. Jeśli z kimś się kłócimy, to stanowimy drużynę nie do pobicia. I nikt nas nie rozdzieli!”
Bill Kaulitz, Polish Bravo (5–18 październik 2006r.)