Noszę twe serce ze sobą
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 25 2012 14:27:04
- Noszę twe serce ze sobą. Noszę je w moim sercu. Nigdy się z nim nie rozstaję, gdzie idę, ty idziesz ze mną. Cokolwiek robię samotnie, jest twoim dziełem, kochanie… - czytał cicho, głaszcząc włosy leżącego w łóżku mężczyzny. Rude pasma przesypywały się między jego palcami. – I nie znam lęku przed losem. Ty jesteś moim losem. Nie pragnę piękniejszych światów, ty jesteś światem prawdziwym… - Przerwał mu jednak dzwonek telefonu. Niechętnie wstał z brzegu łóżka, by sięgnąć do torby, odebrać. Telefon z uczelni. Studenci na niego czekali już pół godziny… No tak… Przymknął oczy, westchnął cicho, zapakował do dużej torby wszystko, czego potrzebował na zajęcia.

Był dziwny. Wszyscy odnosili takie wrażenie. Nie pamiętał o zajęciach, bywał nieobecny. Trudno też powiedzieć, żeby był dobrym nauczycielem. Niewątpliwie, posiadał dużą wiedzę. Ale jego dziwactwo, zwłaszcza, gdy zajmował się prosektorium i gdy pokazywał im zwłoki – bywało trochę przerażające. Przyprawiające o dreszcze. Większość osób to zniechęcało. Ale Elliota raczej fascynowało. Na tyle, żeby przy stole sekcyjnym, nad otwartymi zwłokami podnieść wzrok na swojego nauczyciela, patrzeć dłużej, przeciągnąć to spojrzenie do granic wytrzymałości, aż profesor odwróci głowę.
Kiedy Elliot się kimś interesował, chętnie dowiadywał się czegoś więcej. Nie natrętnie, przesadnie, chorobliwie. Po prostu sięgał po dostępne informacje. Zaintrygowało go to, jak jest możliwe, że tak młody mężczyzna już zajmuje się uczeniem. To, czego się dowiedział w zasadzie go nie zaskoczyło. Kończył po dwa, trzy lata szkoły w jeden rok, nadzwyczajnie uzdolniony, zajęty tylko tym.
Prawie. Znalazł w Internecie zdjęcia jego autorstwa. Martwy ptak, kot, leżący na ulicy. Rozjechane zwierzątko, rozrzucone wnętrzności leżącego przy drodze liska. Dziwne, chore, przerażające. W tym mężczyźnie nie było jednak fascynacji zwłokami, przecież widział go na sali sekcyjnej. Patrzył na ciało… spokojnie, zajmował się nim raczej ze staranną troską. Jakby śmierć była dla niego czymś naturalnym.

Zamierzał po prostu wrócić do domu. Może po drodze zajść do sklepu, by móc przyszykować coś na kolację dla siebie i Avery’ego. Pójść z nim spać, obejmując go, przytrzymując blisko siebie, wsuwając nos w jego piękne, rude włosy. Ktoś go jednak zatrzymał.
- Panie profesorze – zawołał za nim, podbiegł w jego kierunku. Student. Miał włosy w kolorze rdzy, związane na karku, pomalowane oczy i patrzył na niego w taki dziwny, nietypowy sposób. – Zostawił to pan – powiedział, podsuwając w jego stronę książkę. Na jej okładce leżała kartka, która wcześniej znajdowała się w środku. – „Oto jest tajemnica, której nie dzielę z nikim” – zacytował cicho chłopak. – Pójdź ze mną kawę. – Rzucił pewnym siebie głosem.
- Naprawdę? – Spytał najpierw, zaskoczony, ale potem gwałtownie pokręcił głową, cofnął się. – Nie, nie – wcisnął książkę do torby. – Nie mogę, poza tym… Tak zresztą nie wolno, jesteś moim studentem, przecież to… - zmarszczył brwi. – Już wiem, że to bardzo… - przerwał, odwrócił się, odszedł. Stracił chęci robienia kolacji. Na pewno w domu miał cokolwiek do zjedzenia. Wystarczyło, że spędzą razem wieczór. Potrzebował tego, bliskości Avery’ego, dotyku jego ciała, kiedy ten student patrzył na niego w taki sposób.

Elliot nie zamierzał odpuścić. Leżąc wieczorem w łóżku myślał, w jaki sposób zrobić krok w stronę tego dziwnego mężczyzny. Było w nim coś tak fascynującego, a w jego odmowie coś tak spłoszonego, że Elliot nawet nie pomyślał o rezygnacji. Nie usłyszał oburzenia, ani obrzydzenia. Tylko niedowierzanie, zaskoczenie i… to dziwne spłoszenie. Mógł go mieć.
Jedno go interesowało – co znaczyło „już wiem?” Czy to znaczyło, że kiedyś już jego profesor był w związku z uczniem? Postanowił się tego dowiedzieć. Może coś wtedy nie wyszło i stąd jego uprzedzenia? Warto było dostać się do takich informacji. I… jeszcze jedno – stwierdził, podnosząc się z łóżka, włączając komputer. Wiersz. Znalazł go bez problemu, przykleił taśmą koło swojego łóżka, przez jakiś czas po prostu patrząc się na kartkę. Tekst mógłby się wydawać dosyć banalny, a jednak… było w nim coś, co Elliot wyczuwał. Subtelna nutka czegoś głębszego, urzekającego. Nie, nie na początku. Na początku to było trochę płytkie. Ale urzekła go właśnie ta część znajdująca się na kartce w książce:

oto jest tajemnica której nie dzielę z nikim
(korzeń korzenia zalążek pierwszy zalążka
niebo nieba nad drzewem co zwie się życiem; i rośnie
wyżej niż dusza zapragnie i umysł zdoła zataić)
cud co gwiazdy prowadzi po udzielnych orbitach

noszę twe serce z sobą (noszę je w moim sercu)


Wydawało mu się, że jest obojętny na wszystko, oprócz Avery’ego. A jednak inne, rude włosy wciąż nie dawały mu spokoju. Inne spojrzenie. Elliot Ness, student pierwszego roku, nie przestał na niego patrzeć w taki sposób. Mrużył lekko oczy i pochylał się, by zajrzeć do jamy brzusznej, ale nie patrzył, bo spojrzeniem wciąż świdrował właśnie jego. Wtedy skupiał się na żołądku, otwierał go palcami, wykręcał ściany na zewnątrz, by móc wszystkim lepiej pokazać błonę śluzową. Zapach formaliny stawał się intensywniejszy, drażniący, a mimo to Elliot Ness nie odsuwał się.
- Czy mógłbym wypreparować śledzionę? – Zapytał po zajęciach. – Widziałem, że jest jeszcze przy zwłokach.
- Zazwyczaj studenci nie zajmują się tym teraz… - odparł Joel, poprawiając swój fartuch. Do tej pory oczywistym wydawało mu się, że to on się wszystkim zajmuje. Niepodzielnie. A teraz pojawił się rudowłosy Elliot, ze swoim świdrującym spojrzeniem i potrzebą wypreparowania ze zwłok śledziony. – Pozwolę ci, jeśli… - lekko przechylił głowę. – Przyjrzyj się śledzionie.
Elliot podszedł bliżej zwłok. Od jego białego fartucha, czepka, rękawiczek, odcinały się pomalowane na czarno oczy. Piękny. Odsunął zesztywniałe płaty skóry, przyjrzał się jej.
- Połączenie śledzionowo – mosznowe – zauważył, uśmiechając się lekko, z zadowoleniem i zainteresowaniem. – Zostawisz je tak, czy… czy mogę wyciąć śledzionę dodatkową?
- Wyciąć? – Zmarszczył brwi. To zaburzało jego poglądy. Wszystko powinno się robić według planów. W planach nie było, żeby młody Elliot Ness mógł robić operację na zwłokach. Ale chciał. I przecież nie mógł nic zrobić temu martwemu człowiekowi. Dlatego podał mu skalpel i obserwował chłopaka, czasem nawet dawał mu instrukcję. Czuł, że uczy. Po raz pierwszy. Do tej pory mówił o tym, na czym się znał, ale nie miał wrażenia, by do kogokolwiek to docierało. Po prostu mówił. O tym, co od zawsze go interesowało. O budowie tego niesamowitego mechanizmu, jakim było ludzkie ciało. O wszystkich tych zgranych ze sobą elementach, ich funkcjonowaniu… Tym razem Elliot go słuchał, postępował według instrukcji i był niezwykle pojętny. Tak pojętny, że spotykali się w prosektorium częściej. Elliot uczył się szyć, robił piękne szwy, jego ręce były do tego stworzone, do chirurgii. Joel nigdy nie powiedział Avery’emu o Elliocie. W ogóle nie wspominał o uczniach, nie zabierał tego ze sobą do mieszkania, tam byli we dwoje. Tam mógł spokojnie czytać poezję i wsuwać nos w rude włosy. Chociaż czuł się coraz gorzej szepcząc mu cicho, że nosi ze sobą jego serce, że Avery idzie z nim wszędzie. Bo na pewno nie było go w prosektorium, gdy po raz pierwszy Elliot przycisnął go do ściany i pocałował mocno.

To był mocny, gwałtowny pocałunek, który zakończył jedno z ich spotkań. Przed następnym Elliot czuł delikatny dreszczyk ekscytacji. Miał jednak do niego trochę czasu, dlatego postanowił znów poszukać czegoś na temat Joela Reeda. I wtedy, całkiem przypadkiem, siedząc w bibliotece i przeglądając jedną z książek wydaną przez mężczyznę, wdał się w rozmowę, zwykłą na pozór, z jednym ze starszych uczniów.
- Ten facet… jest trochę dziwny, nie? – Rzucił w pewnym momencie Eric, wskazując na okładkę trzymanej przez Elliota książki.
- Jest – przyznał chłopak.
- I w sumie to mało kto go lubi – dodał jeszcze. Chyba nie był za bardzo zainteresowany swoją lekturą. Przewracał bezwiednie strony, nie czytając. – Kiedyś przyjaźniłem się z takim Avery’m, studiował z nami. I wiesz, on lubił tego faceta. Dogadywał się z nim. Przekładał nam czasem dzięki temu zajęcia, świetna sprawa – zaśmiał się. –No ale teraz to przepadło…
- Czemu? – Zainteresował się. – Odszedł?
- Tak – skinął głową. – Rzucił studia z dnia na dzień, uciekł z domu... – Wzruszył ramionami. – Nie wiadomo, gdzie, nie wiadomo, dlaczego.
- Tak… nie wiadomo… - skinął głową, podniósł się powoli, zamknął książkę. Nie w niej była odpowiedź. Już wiedział, dlaczego Joel „nie może” i wiedział już dlaczego już wiedział, do czego to prowadzi. Avery uciekł do niego. Byli kochankami. Czy ciągle byli razem? Pewnie tak. Rozkochał w sobie tego chłopaka, przez niego Avery zrezygnował ze studiów, z rodziny. Zostawił wszystko, by być z Joelem, swoim profesorem. A teraz, ten sam profesor, był interesującym obiektem dla Elliota.
Elliot chciał mu go odebrać. Nie przestał chcieć.
Teraz jedynie wpadł na pomysł, żeby spotkać Avery’ego. Poznać go.

Było już późno. Ciemno. W prosektorium nie powinno być ani Joela, albo Elliota. Ale byli obaj. Zwłoki leżały na stole, zasłonięte plandeką, a mimo to czuć było wszędzie mocny zapach formaliny. Joel wciągał go głęboko w płuca. Potrzebował dużo powietrza, by móc w milczeniu brać przypartego do ściany Elliota. Nie zapalili nawet światła, żeby nikt nie zauważył, że tu są. Starali się być cicho. Nie byli tylko w stanie kontrolować oddechów, coraz głośniejszych, wypełniających pomieszczenie. Pojedyncze krople potu zsuwały się po czole Joela, po jego karku, w dół, aż na plecy, gdzie były zgarniane przez dłonie Elliota, przez jego palce mocno dociskane do rozgrzanej skóry. Jedna z dłoni zniknęła tylko na chwilę, by zatkać usta Elliota, by nie wydobył się z nich żaden głośniejszy dźwięk. Potem ciało chłopaka stało się bardziej miękkie, mięśnie rozluźniły się, ręce opadły wzdłuż ciała. Skończyli.
Elliot był… po prostu piękny. Kiedy był nagi, a jego rdzawe włosy były rozrzucone w nieładzie. Przypominał mu Avery’ego, choć w nim… od dawna już nie było takiej pasji i dzikości.
- Spotkajmy się jutro… - szepnął Elliot, zaczesując włosy do tyłu, sięgając po swoje ubrania.
- Nie powinienem… - powiedział, jednak sam słyszał, że jego ton nie był przekonywujący. Sam wiedział, że spotka się z Elliotem następnego dnia.

Spotkali się. Spodobało się to Elliotowi jeszcze bardziej. Stawało się to coraz bardziej emocjonujące, pobudzające, rozpalające. Zwłaszcza, gdy na zajęciach byli w tej samej sali, gdy mógł bezkarnie patrzeć na Joela tym samym spojrzeniem. Nie zauważył, kiedy oprócz ucznia i nauczyciela stali się kochankami. Bardzo dziwnymi kochankami, ale to, jak dziwne to było, podniecało Elliota jeszcze bardziej. Nigdy jednak Joel nie zabrał go do swojego domu, by tam z nim uprawiać namiętny seks. I Elliot wiedział dlaczego. Przez Avery’ego, poprzedniego rudowłosego, który nie miał pojęcia, co się dzieje z jego ukochanym. Elliot widział tylko zdjęcia Avery’ego, znalezienie go, by porozmawiać, okazało się trudne, zbyt trudne, przerastające jego możliwości. Jednak gdy zaczął być kochankiem jego mężczyzny, zdecydował się poznać tego chłopaka. Jeśli nie mógł się dowiedzieć, gdzie znajdzie chłopaka, postanowił to zrobić po swojemu. Kiedy mężczyzna wyszedł do łazienki, Elliot po prostu sięgnął do jego torby, po portfel. Na dokumentach na pewno musiał być adres Joela. Wystarczyło potem tylko sprawdzić, kiedy Joel będzie na uczelni i w tych godzinach złożyć mu niezapowiedzianą wizytę. Jednak wszystko poszło trochę inaczej, niż Elliot się tego spodziewał, gdy natknął się dłonią na chłodne szkło. Wyjął z torby średnich rozmiarów słoik, w którym było serce. Zakonserwowane serce. Ludzkie.
„Noszę twe serce przy sobie”
Poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż ciała, szarpnęły nim mdłości, przez chwilę chciał po prostu rzucić słoik na ziemię i jak najszybciej stamtąd uciec. Ale drżącymi dłońmi wsunął naczynie z powrotem do torby, sięgnął po portfel, sprawdził adres. Tym razem nie po to, by porozmawiać z rudowłosym, tylko w celu sprawdzenia, czy w lodówce nie ma poćwiartowanych zwłok. Musiał wiedzieć, czy ten mężczyzna po prostu jest dziwny i … zajmuje się prosektorium, więc fakt, że przyniósł do niego organ… może wcale nie był taki nadzwyczajny…. czy też Elliot sam ustawił się w kolejce do bycia kolejnym młodziutkim zamordowanym kochankiem, którego resztki można było nosić ze sobą na pamiątkę.

Mieszkanie pasowało do Joela. Było dziwnie ciemne i mroczne, chociaż przez odsłonięte okna wpadało światło. Elliot czuł się słabo, nie przywykł do takich sytuacji. Nigdy w takiej nie był. Prawdopodobnie każdy inny po prostu by się wycofał. Ale on nie. Bo on też nie był do końca normalny. Bo jeśli w tym mieszkaniu zamiast prawowitego Joelowego kochanka były zwłoki, albo jakiś ślad po nich – chciał je znaleźć. Rozejrzał się po salonie, po kuchni, powoli uchylił drzwi do sypialni i cofnął się o krok, gdy zdał sobie sprawę z tego, że się mylił. Że zamiast zwłok, znalazł śpiącego w łóżku rudowłosego chłopaka. Że właśnie wtargnął do jego domu i będzie musiał się tłumaczyć z tego, co tu robi przed tym chłopakiem, wiedząc, że ma romans z Joelem. Mógł się jeszcze pośpiesznie wycofać, korzystając z tej chwili, nim rudowłosy leżący w łóżku się zorientuje, że nie jest sam w pomieszczeniu. Jednak ta chwila stawała się coraz dłuższa, a Elliot zdawał sobie sprawę, że powietrze pełne jest zapachu płynu konserwującego. Jednak dojście do wniosku zajęło mu kolejne minuty. Bo wniosek był tak koszmarny, że z trudem do niego docierał. Leżący w łóżku chłopak był od dawna martwy. Nie podszedł. Bał się. Zrobił krok w tył, potem następny i jeszcze jeden, aż zastygła nieruchomo postać zniknęła z linii jego wzroku. Wtedy odwrócił się i wybiegł z mieszkania, nawet nie myśląc o zamknięciu za sobą drzwi. Nie myślał nad niczym. Zatrzymał się dopiero przecznicę dalej. Pochylił się, przytrzymał jedną ręką włosy, by zwymiotować na trawnik.

Wrócił do domu, zamknął za sobą drzwi, nie zwracając uwagi na to, że gdy przyszedł - były otwarte. W końcu nie mieszkał sam. Odłożył torbę na krzesło, nalał sobie zimnej już kawy, wypił kilka łyków. W drodze do sypialni gdzieś zostawił kubek, zdjął też płaszcz i koszulę. Odwiesił je na krześle, zanim podszedł do łóżka, położył się na nim, objął rudowłosego chłopaka, czule przesunął dłonią po jego włosach.
- Jestem już… - szepnął, pogłaskał go po policzku. – Avery… Wiesz, że cię kocham? – Zapytał cicho. – Muszę ci coś powiedzieć… Przepraszam – westchnął. – Bardzo cię przepraszam… Elliot po prostu… był taki… żywy. Gorący. Przepraszam. – Wyszeptał, głaszcząc jego włosy. Ale nawet leżąc przy Avery’m, gdzieś w jego myślach wciąż był Elliot.
Ale Elliot… unikał go, nie podnosił już na niego spojrzenia, nie zostawał po zajęciach, nie przychodził wieczorami do prosektorium. Ani dla nauki, ani dla niego. Po prostu nagle, niespodziewanie odsunął się, zostawiając po sobie nieprzyjemną pustkę i potrzebę. Potrzebę Elliota.

- Nie zabiłem go – powiedział, przytrzymując przy sobie Elliota. – Nie zabiłem Avery’ego. Nie zrobiłbym tego. Kochałem go. Po prostu pewnego poranka obudziłem się, a on leżał przy mnie martwy. Ciągle tak piękny, jak do tej pory. Ale martwy. Chciał być zawsze przy mnie, a ja chciałem, żeby on był ze mną. Uwielbiał ten wiersz. Zrobiłem to dla niego. Oto jest tajemnica, której nie dzielę z nikim. – Zakończył szeptem, wsunął dłoń w jego włosy . – A co mogę zrobić dla ciebie, Elliot? – Zapytał, powoli przesuwając kciukiem po jego delikatnym policzku. Czekał, patrząc na niego. Jednak zamiast odpowiedzi, rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Więc Joel wstał z łóżka, podszedł do torby, by odebrać. Dzwonili z uczelni. Studenci czekali na niego już pół godziny. Westchnął cicho, zaczął pakować książki. Przed wyjściem podszedł do łóżka, miękko pocałował Elliota. – „Cud, co gwiazdy prowadzi po udzielnych orbitach” – szepnął.

Noszę twe serce ze sobą (noszę je w moim sercu)